Detektyw 2
Nowa Zagadka: Sprawa Znikającego Obrazu
Bełchatów, kilka tygodni po incydencie z Czerwonym Symbolem. Jesień ustępowała miejsca wilgotnej, szarej zimie. Ada siedziała w swojej ulubionej kawiarni „Pod Pędzlem”, próbując skupić się na poprawkach do powieści, ale jej myśli wciąż krążyły wokół Ignacego i jego niekonwencjonalnych teorii. Telefon zadzwonił, a na wyświetlaczu pojawiło się nazwisko Kruka.
„Doktor Lewicka. Mam nową anomalię” – jego głos był, jak zawsze, pozbawiony emocji, ale wyczuwalny był w nim cień intrygi. – „Tym razem zaginął obraz. Bez śladu, z idealnie zabezpieczonego mieszkania.”
Ada skinęła głową, jakby Ignacy mógł ją widzieć. „Coś jak u Różalskiego?”
„Prawdopodobnie. Ofiara to pani Janina Kozłowska, emerytowana kustoszka sztuki, mieszkająca samotnie. Obiektem jest nieduży, ale cenny obrazek z XVII wieku, przedstawiający sielankowy pejzaż. Zniknął z salonu, tuż sprzed oczu pani Kozłowskiej.”
„Sprzed oczu? Czyli była w domu?” – zapytała Ada, już czując, jak jej pisarska intuicja zaczyna pracować.
„Dokładnie. Siedziała w fotelu, czytając. Twierdzi, że obraz po prostu… zniknął. Nie widziała nikogo, niczego nie słyszała. Żadnych przeciągów, żadnych cieni. Po prostu przestał tam być.” Ignacy zamilkł na chwilę. „A co jeszcze bardziej intrygujące, na ścianie, dokładnie w miejscu, gdzie wisiał obraz, widoczne są ślady…”
Ada czekała z zapartym tchem.
„Ślady wypalenia. Wyglądają jak pojedyncze, cienkie linie. Jakby ktoś na ścianie narysował coś rozgrzanym drutem. I to jest symbol, doktor Lewicka. Znów ten sam. Głowa barana z rozgałęzionymi rogami. Nie namalowany, nie wydrapany, a wypalony. I to bez śladu przypalenia tapety czy farby wokół.”
W słuchawce rozległ się zrezygnowany szelest. To pewnie aspirant Wójcik, już zdążył dołączyć do Ignacego.
„Panie Kruk! To się nie klei! Obraz tak sobie wyparował? A te linie? Termit? Laser? Nie ma czegoś takiego!” – Wójcik, jak zwykle, był na skraju załamania.
„Aspirancie Wójcik, proszę o racjonalną ocenę danych. Brak śladów fizycznych jest sam w sobie śladem” – Ignacy, jak zwykle, skwitował to chłodno. – „Doktor Lewicka, potrzebuję pani pomocy w weryfikacji percepcji pani Kozłowskiej. Czy może być to kolejny przypadek wpływu na umysł? Jakieś sugestie, dlaczego symbol został wypalony, a nie wydrążony?”
Ada poczuła, jak jej serce bije szybciej. To było to! Kolejna część układanki. Wyczuła w tym rękę tego samego geniusza, który stał za kradzieżą biżuterii.
Ada poczuła, jak ciarki przechodzą jej po plecach. Wypalony symbol? To zmieniało postać rzeczy.
„Ignacy, jeśli to faktycznie ten sam sprawca… to znaczy, że się rozwija” – zaczęła Ada, jej głos był cichy, ale stanowczy. – „Wcześniej wydrążył symbol w drewnie, co sugerowało pewien wysiłek fizyczny, nawet jeśli nie było śladów narzędzi. Teraz go wypalił, bez naruszania otoczenia. To jakby… bezdotykowe działanie. Jakby sprawca doskonalił swoją metodę manipulacji rzeczywistością.”
W jej głowie rodziły się nowe hipotezy, każda bardziej nieprawdopodobna od poprzedniej, a jednak w kontekście Ignacego – dziwnie przekonująca.
„Pani Kozłowska widziała, jak obraz znika. To nie jest po prostu kradzież percepcji w sensie, że ktoś uwierzył w iluzję, że obraz wciąż wisi, podczas gdy go nie ma. Ona widziała akt zniknięcia. To… mentalna telekineza? Albo bardzo zaawansowana sugestia hipnotyczna, która wpływa na zmysły wzroku bezpośrednio, tworząc w mózgu iluzję znikania, jednocześnie maskując faktyczne usunięcie obrazu.”
Ada zamyśliła się, wpatrując się w kubek z kawą. „A co z tym wypaleniem? Jeśli to była iluzja, dlaczego zostawił fizyczny ślad? I to w tak precyzyjny sposób? To nie pasuje do czystej iluzji optycznej. Może to jest podpis? Ale dlaczego w takiej formie?”
W słuchawce znów odezwał się Ignacy, jego głos był suchy jak zawsze, ale Ada wyczuła w nim nutę zainteresowania jej analizą. „Dokładnie te pytania mnie intrygują, doktor Lewicka. Brak jakichkolwiek śladów termicznych wokół symbolu wyklucza konwencjonalne metody wypalania. To sugeruje niezwykłą precyzję i kontrolę nad energią, lub… brak fizycznej interakcji z otoczeniem. Jakby sam wzór pojawiał się na ścianie, wypalając się w niej, ale nie przenosząc ciepła na boki. Pani hipoteza o mentalnej telekinezie, czy też psychokinezie, jest… interesująca. Aczkolwiek nieudowodniona w świetle dostępnych danych policyjnych.”
„Ale to jest sprawa dla Ignacego Kruka!” – rzuciła Ada z lekkim uśmiechem. – „Dane policyjne nigdy nie są wystarczające dla takich przypadków. Szukamy kogoś, kto potrafi wpływać na materię umysłem, albo kogoś, kto opanował metody iluzji na niewiarygodnym poziomie. Bractwo Rogacza z Dziurawy… czy oni mieli jakieś wzmianki o takich zdolnościach? Kontroli ognia albo manipulacji obrazem?”
„Ich pisma wspominają o 'iskrze umysłu zdolnej zapalać i gasić'. Ale to były alegorie, doktor Lewicka. Metafory” – odpowiedział Ignacy. – „Jednak faktem jest, że sprawca wykorzystuje symbol, który wydaje się być związany z ich wierzeniami. To nie jest przypadkowe. Musi istnieć jakaś motywacja, a nie tylko chęć demonstracji siły.”
„Motywacja…” – Ada powtórzyła, a w jej głowie zakiełkowała nowa myśl. – „Pani Kozłowska, emerytowana kustoszka sztuki… Czy jest coś, co łączy ją z Józefem Różalskim, kolekcjonerem? Poza tym, że oboje byli ofiarami i posiadali cenne przedmioty?”
„Sprawdziłem to. Pani Kozłowska, lata temu, pracowała w tym samym muzeum co Różalski, zanim przeszedł na emeryturę i zajął się kolekcjonowaniem prywatnym. Byli kolegami z pracy, ale nic poza tym. Żadnych konfliktów, żadnych wspólnych interesów poza sztuką” – odparł Ignacy. – „To może być klucz. Coś związanego z ich przeszłością zawodową. Ale co?”
Ada odłożyła telefon, w jej głowie szalała burza myśli. Dwójka ofiar, oboje związani ze sztuką i kolekcjonowaniem. Ten sam, coraz bardziej niezwykły symbol. Ktoś zyskiwał coraz większą kontrolę nad tym, co Ignacy nazywał „kradzieżą percepcji”. To już nie była zwykła iluzja. To było coś więcej. Coś… nadprzyrodzonego?
Ada i Ignacy siedzieli w komendzie, ignorując nieprzeniknioną ciszę, która zapadła po kolejnych, bezowocnych godzinach analiz. Aspirant Wójcik dzwonił do nich co pół godziny, podając kolejne, równie bezużyteczne raporty. Ignacy, z nosem w archiwach bractwa "Rogacza z Dziurawy", wydawał się kompletnie pochłonięty starymi, pożółkłymi dokumentami. Ada, zamyślona, przeglądała listę byłych współpracowników Muzeum Bełchatowskiego, starając się znaleźć jakikolwiek wspólny mianownik dla ofiar.
W końcu Ada westchnęła. „Ignacy, mam wrażenie, że biegamy w kółko. Te opisy 'iskry umysłu' są fascynujące, ale nie dają nam namacalnych dowodów. A my potrzebujemy czegoś, co zaprowadzi nas do sprawcy, a nie do starożytnych legend.”
Ignacy podniósł wzrok znad pergaminu. „Dane historyczne są kluczem do zrozumienia motywacji, doktor Lewicka. Sprawca nie działa przypadkowo. Musi istnieć powód, dla którego posługuje się tym symbolem i tymi metodami. Ale zgadzam się, potrzebujemy również działań operacyjnych.”
„Coś mi mówi, że powinniśmy szukać dalej w teraźniejszości” – kontynuowała Ada. – „Dwójka ofiar, oboje związani z bełchatowską sceną sztuki i zbiorami. Co jeśli ten związek jest bardziej osobisty niż zawodowy? Coś, co wydarzyło się lata temu, a teraz wraca? Przecież Józef Różalski i Janina Kozłowska pracowali razem w Muzeum. To nie może być przypadek. Złodziej na taką skalę, o tak specyficznych metodach, nie wybiera ofiar losowo.”
Ignacy skinął głową, powoli składając dokumenty. „Jest pani rację. Statystycznie, przypadkowe zbiegi okoliczności w tak specyficznych przypadkach są wysoce nieprawdopodobne. Musi istnieć trzeci punkt odniesienia, który połączy te dwie kradzieże. Coś, co miało wpływ na oboje, Różalskiego i Kozłowską, i co wiąże się ze sztuką. Jeżeli sprawca doskonali swoje metody, to nie jest to eksperyment, lecz celowe działanie, a te osoby są połączone wspólnym mianownikiem.”
Ignacy wstał i podszedł do tablicy, na której wisiały zdjęcia Różalskiego i Kozłowskiej, połączone nicią. Obok nich symbol Rogacza.
„Zatem niech nasza uwaga skupi się na poszukiwaniu trzeciej ofiary o podobnych powiązaniach ze światem sztuki w Bełchatowie, a w szczególności z Muzeum Miejskim” – powiedział Ignacy, dotykając palcem zdjęć ofiar. – „Musimy znaleźć osobę, która mogła mieć z nimi wspólny sekret, wspólną sprawę, która dziś, po latach, staje się przyczyną tych niezwykłych zniknięć.”
Ada poczuła przypływ energii. To miało sens. Jeśli odkryją, co łączyło Różalskiego i Kozłowską poza samą pracą, znajdą klucz do motywacji sprawcy, a co za tym idzie – do rozwiązania zagadki.
„Więc co dokładnie będziemy szukać? Kogoś, kto był z nimi w konflikcie? Ktoś, kto był świadkiem jakiegoś zdarzenia w muzeum?” – zapytała Ada.
„Szukamy kogoś, kto posiadałby unikalny przedmiot sztuki lub wartość sentymentalną, która mogłaby stać się kolejnym celem sprawcy” – odpowiedział Ignacy. – „Ale przede wszystkim, szukamy wszelkich niewyjaśnionych incydentów, sporów, a nawet osobistych tragedii, które miały miejsce w otoczeniu Muzeum Bełchatowskiego w okresie, gdy pracowali tam Różalski i Kozłowska. Mogły one zostać zapomniane, wyparte, a teraz powracają jako zemsta. Skupimy się na starych aktach muzeum, ich osobistych dziennikach, jeśli istnieją, oraz na rozmowach z ich byłymi współpracownikami. Musi być coś, co ich łączy, coś głębszego niż tylko koleżeństwo.”
Ada skinęła głową. To był plan. Ada i Ignacy wiedzieli, że czas grał na ich niekorzyść. Skoro sprawca doskonalił swoje metody, istniało ryzyko, że wkrótce zaatakuje ponownie. Potrzebowali punktu zaczepienia, który wyprowadzi ich poza sferę przypuszczeń.
Rozwiązanie: Archiwum Muzealne i Zapomniany Wandalizm
„Zacznijmy od źródła” – stwierdziła Ada, z determinacją w głosie. „Muzeum Miejskie, w którym pracowali zarówno Różalski, jak i Kozłowska, musi mieć jakieś archiwa. Nie interesują nas katalogi wystaw, ale raczej wewnętrzne raporty, protokoły z posiedzeń, a zwłaszcza rejestr zniszczeń, zgłoszeń kradzieży, czy nawet incydentów wandalizmu z okresu, gdy oboje tam pracowali.”
Ignacy skinął głową. „Prawdopodobieństwo, że ukrywa się tam coś istotnego, jest wysokie. Szczególnie szukamy czegoś, co dotyczyło by konkretnego dzieła sztuki, a jednocześnie wywołało jakieś tarcia lub nieporozumienia między pracownikami.”
Ada skontaktowała się z dyrektorem Muzeum Miejskiego w Bełchatowie, powołując się na „pilne śledztwo”. Początkowo napotkała opór, ale determinacja Ignacego, który potrafił przedstawić logiczne powiązania między obecnymi zdarzeniami a potencjalnymi dawnymi incydentami, w końcu przekonała urzędników.
Spędzili godziny w dusznych, zakurzonych pomieszczeniach archiwum. Przeglądali stare, ręcznie pisane notatki, protokoły i zniszczone indeksy. Większość była nudna i przewidywalna, aż do momentu, gdy Ada natknęła się na pożółkły folder zatytułowany „Incydent z 1998 roku – Wystawa Dziwów Ziemi Bełchatowskiej”.
Wewnątrz znajdował się raport dotyczący zaginięcia, a następnie odnalezienia, niewielkiego, niepozornego kamiennego amuletu z wyrzeźbioną, prymitywną głową barana. Amulet ten był częścią lokalnej, ludowej kolekcji artefaktów. Raport wspominał o „incydencie wandalizmu i kradzieży”, który został zatuszowany, aby uniknąć skandalu. Co więcej, w raporcie wymieniono trzy nazwiska, które były odpowiedzialne za bezpieczeństwo ekspozycji: Józef Różalski, Janina Kozłowska oraz… Piotr Szymański, wówczas młody, ambitny, lecz bardzo ekscentryczny konserwator dzieł sztuki, który po incydencie nagle zniknął ze środowiska muzealnego. Raport kończył się informacją o „dziwnych okolicznościach” odnalezienia amuletu – znaleziono go w oryginalnym miejscu, ale z wyraźnymi śladami „nieznanego pochodzenia” na podłożu.
„Ignacy, zobacz to!” – szepnęła Ada, podając mu dokumenty. „Ten amulet… to Rogacz z Dziurawy! Był wystawiany w muzeum! I ten Piotr Szymański… Zniknął po incydencie!”
Ignacy wziął dokumenty. Jego jasne oczy przeskanowały tekst z błyskawiczną precyzją. „Ślady na podłożu” – mruknął. „Prawdopodobnie ten sam symbol, tyle że wówczas nikt nie wiedział, co oznacza. Szymański. Konserwator. Mógł znać specyfikę drewna i kamienia. Mógł mieć obsesję na punkcie lokalnych wierzeń. To jest nasz trzeci punkt odniesienia, doktor Lewicka.”
Finał: Obraz w Krysztale
Ada i Ignacy szybko ustalili, że Piotr Szymański, po odejściu z muzeum, osiadł na peryferiach Bełchatowa, w starym, odizolowanym domu. Był znany z tego, że prowadził samotniczy tryb życia, poświęcając się „badaniom nad wpływem umysłu na materię”. Był "weteranem Wietnamu", który po przeżyciach z wojska uważał, że ludzki umysł jest potężniejszy niż to, co nam wmówiono i że można nim wpływać na obiekty. Ada przypomniała sobie wspomnienia Ignacego o "iskrze umysłu zdolnej zapalać i gasić" z pism bractwa Rogacza z Dziurawy. Szymański najwyraźniej traktował to dosłownie.
Kiedy dotarli do jego domu, zastali go siedzącego w pokoju wypełnionym dziwnymi, prymitywnymi rzeźbami przedstawiającymi Rogacza. Pośrodku pokoju stał stół, a na nim… szklana gablota, w której unosił się, w idealnej, niewidzialnej przestrzeni, brakujący obraz pani Kozłowskiej. Dzieło sztuki drżało lekko, jakby było podtrzymywane niewidzialną energią.
„Wiedziałem, że przyjdziecie” – powiedział Szymański, jego głos był spokojny, niemal euforyczny. – „Oni to ukryli. Tłumili prawdę o prawdziwej mocy. Obiecali mi, że pomogą mi zbadać moc amuletu, a potem zatuszowali sprawę. Różalski chciał go sprzedać, Kozłowska chciała zapomnieć o jego istnieniu. Ale ja pamiętałem. Pamiętałem, jak amulet zniknął i pojawił się ponownie, poruszony jedynie intencją.”
Okazało się, że podczas incydentu w 1998 roku, Piotr Szymański, zafascynowany legendami o Rogaczu, próbował „mentalnie” przesunąć amulet. Wówczas, pod wpływem silnej koncentracji i emocji, amulet zniknął z gabloty, a na podłożu pojawił się symbol. Był to efekt uboczny, niekontrolowany wyrzut psychicznej energii. Przestraszony i zdezorientowany, ukrył to. Różalski i Kozłowska, świadkowie części zdarzenia, ale nie rozumiejący jego istoty, zatuszowali sprawę, uznając go za "wandalizm", obawiając się skandalu i obarczając Szymańskiego odpowiedzialnością. To zniszczyło jego karierę.
„Teraz pan Kruk rozumie?” – Szymański uśmiechnął się, wskazując na unoszący się obraz. – „To nie kradzież percepcji. To kradzież rzeczywistości. Potrafię sprawić, że rzeczy znikają, a potem pojawiają się ponownie, w idealnie kontrolowany sposób. Mogę wypalać znaki, bez uszczerbku dla otoczenia. To wszystko jest tylko kwestią… odpowiedniej intencji i koncentracji. Obraz pani Kozłowskiej jest dowodem mojego postępu. Miałem zamiar pokazać go światu. Wtedy wszyscy poznają prawdziwą moc Rogacza.”
Ignacy, jak zawsze, nie okazywał emocji. „To, co pan opisuje, panie Szymański, jest fenomenem psychokinetycznym, niezwykle rzadkim i trudnym do udowodnienia.”
„Ale jednak możliwym!” – odparł Szymański, a jego oczy błyszczały szaleństwem, ale i pewnością. – „Oni mnie zniszczyli. A teraz ja zniszczę ich iluzję o rzeczywistości.”
Ada poczuła dreszcz. Szymański był szalony, ale jego słowa miały w sobie dziwną, przerażającą logikę. Był ofiarą zatuszowania, która odkryła w sobie niezwykłe zdolności, a teraz używał ich do zemsty.
Szymański został aresztowany. Obraz pani Kozłowskiej wrócił na swoje miejsce, a na ścianie, w miejscu symbolu, nie było już śladu wypalenia. Jakby samo miejsce, w którym symbol się pojawił, też było częścią jego „kradzieży rzeczywistości”.
Sprawa „Czerwonego Symbolu” stała się jedną z najbardziej tajemniczych w karierze Ignacego Kruka, a dla Ady Lewickiej – inspiracją do jej najbardziej intrygującej powieści. Wiedziała, że chociaż Szymański został schwytany, granice między tym, co realne, a tym, co psychologiczne, zostały na zawsze zatarte.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania