Dimmornas Dal

Uniosła wzrok znad dziennika i raz jeszcze wnikliwie przyjrzała rozciągającemu się przed nią pejzażowi. Przygryzła wargę i krytycznym okiem popatrzyła na powstający szkic.

– Zupełnie nie tak – powiedziała cicho sama do siebie, wymazując gumką z kartki zarys gór i skąpanego w porannej mgle lasu, który je porastał.

Ostrożnie zdmuchnęła okruchy i zaczęła rysować od nowa, tym razem częściej zerkając ponad zeszyt. Czuła na policzku promienie wschodzącego słońca, kosmyki jej ciemnoblond włosów wystające spod wełnianej czapki powiewały delikatnie. Siedziała na ściętym pniaku potężnej niegdyś sosny, z nogą na nodze i pochylała się nad trzymanym na kolanach oprawionym w sztuczną skórę notesem, w którym usilnie próbowała oddać piękno okolicy. Nie wychodziło jej to jednak tak, jak by tego chciała.

Rysowanie nigdy nie było jej domeną. Zupełnie lepiej odnajdowała się w poezji. Pisała wiersze od wielu lat i przychodziło jej to z łatwością. Potrafiła w nich oddać wszystko, co tylko chciała. Emocje, miejsca, wydarzenia, ludzi – bez różnicy. Ale lubiła swoje utwory okraszać rysunkami, bądź szkicami. To już nie było takie proste. Po wywołaniu zdjęć z aparatu i tak w końcu zastępowała nieudolne obrazki fotografiami, ale czasem nie było takiej potrzeby. Gdy po raz kolejny musiała wymazać połowę szkicu, pomyślała, że to nie jeden z tych razy.

– Co robisz? – odezwał się chłopięcy głosik gdzieś obok niej, na którego dźwięk podskoczyła przestraszona.

– Rany boskie, Erik! – zawołała, kiedy rozpoznała chłopca i roześmiała się. – Nie strasz mnie tak! Próbuję narysować wasze góry.

Chłopiec podszedł do niej i zajrzał jej przez ramię. Z miną znawcy sztuki przez chwilę oceniał szkic.

– Brzydko – powiedział w końcu z rozbrajającą, dziecięcą szczerością.

Słysząc to raz jeszcze się roześmiała.

– Masz pełną rację – zgodziła się z nim.

Erik uśmiechnął się szeroko, szczerząc zęby.

– Mama mówi, żebyś przyszła na śniadanie – oznajmił.

Dziewczyna zamknęła dziennik, związała go zaczepionym rzemykiem i wraz z ołówkiem schowała do kieszeni. Następnie wstała, otrzepała tył kurtki i poszła z chłopcem w stronę drewnianej chatki, z której komina leniwie unosił się dym, a w której od tygodnia pomieszkiwała.

Trafiła tutaj po sześciu tygodniach zwiedzania Skandynawii autostopem. Nie była to jej pierwsza podróż w tym stylu. Mimo że za pierwszym razem wszyscy odradzali jej taką formę transportu, snując przerażające wizje tego, co mogłoby się jej przytrafić, to uparła się i dopięła swego. I najgorszym, co spotkało ją na trasie, było pchanie samochodu przez niecały kilometr, kiedy okazało się, że wysiadł akumulator i przez długi czas nie nadjeżdżał nikt, kto mógłby udzielić pomocy.

Do tego położonego na północy Szwecji zakątka dotarła wraz z gospodarzem wracającym z pracy. Rodzina Rikarda Lärkbarra, składająca się wyłącznie z Erika i jego rodziców, okazała się na tyle miła, że odstąpiła jej jeden pokój na jakiś czas, gdy dowiedziała się o jej wędrówkach. Wygodne łóżko i pościel były przyjemną odmianą od śpiworów i twardych materacy moteli.

– God morgon! – zawołała od progu pilnując poprawnej wymowy, która nie przychodziła jej łatwo.

Mimo że Rikard i jego żona Veronika mówili świetnie po angielsku, jak zresztą większość Szwedów, to dziewczyna starała się zawsze uczyć przynajmniej podstaw języka kraju, do którego wyjeżdżała. Przekonała się już dawno, że takie drobne gesty pomagają zjednać sobie mieszkańców.

– God morgon, Julia! – odpowiedziała pani domu z kuchni, a mąż jej zawtórował.

Julia zdjęła wierzchnie ubranie oraz buty i poszła prosto do kuchni. Rikard siedział nad parującym kubkiem kawy i czytał książkę, a Veronika przygotowywała tosty. Dziewczyna usiadła do stołu wraz z Erikiem i nalała sobie kawy z dzbanka wypełnionego parującym, smoliście czarnym napojem.

Rikard odłożył książkę i zdjął okulary połówki, które służyły mu do czytania.

– Jakie plany na dzisiaj? – zapytał już po angielsku.

Julia upiła ostrożnie kawy. Była gorzka, gorąca i stawiała na nogi.

– Na koniec chciałabym zobaczyć Dolinę Mgieł. Dimmornas Dal.

Mężczyzna zmarszczył czoło, ale nic nie powiedział. Za to jego żona obróciła się od blatu szafki.

– Już nas opuszczasz? – zapytała zmartwiona.

Dziewczyna roześmiała się.

– I tak już długo korzystałam z waszej gościnności. Zresztą nadal uważam, że to nie w porządku, że mieszkałam tutaj za darmo – powiedziała.

– Wcale nie za darmo. Przez ten tydzień Erik nauczył się lepiej angielskiego niż przez rok w szkole – zauważył Rikard i również się zaśmiał, zaś jego syn zarumienił.

– Poza tym już wrzesień, zaraz będę musiała wrócić na uczelnię – dodała Julia.

– A dlaczego Dimmornas Dal? – zapytała Veronika stawiając na stole tacę z górą tostów, masłem orzechowym i dżemem.

Julia zastanowiła się przez chwilę, co powiedzieć, smarując grzankę śliwkową konfiturą.

– Zawsze lubiłam zdjęcia we mgle – stwierdziła. – Chciałabym ich kilka zrobić tutaj. No i słyszałam, że jest tam wyjątkowo urokliwie.

– I niebezpiecznie – dodał Rikard, który pracował w biurze informacji turystycznej w pobliskim mieście oraz czasem oprowadzał turystów po szlakach. – Późnym latem i jesienią mgła utrzymuje się tam niemal całą dobę. Bardzo łatwo jest się zgubić.

– Wiem, wiem – powiedziała dziewczyna. – Nie zamierzam do niej schodzić – zapewniła. – Zrobię kilka zdjęć ze wzgórza i ruszam w drogę do domu.

– Nie wrócisz już? – zapytał Erik z buzią pełną chleba i masła orzechowego.

Julia rozczochrała mu włosy.

– Niestety nie, kolego. Czeka mnie długa droga z powrotem na południe.

Chłopiec przełknął i zrobił smutną minę.

– Ale będę wam wysyłać pocztówki. – Obiecała, wskazując na lodówkę, na której magnesami przyczepionych było kilkanaście kartek z różnych miejsc w Szwecji i całej Europie. – Z Polski jeszcze nie macie – dodała z uśmiechem.

Lärkbarrowie wyściskali ją na pożegnanie. Rikard zaproponował jeszcze, że podwiezie ją kawałek w drodze do pracy, ale Julia uprzejmie mu odmówiła. Mężczyzna nie naciskał, chociaż widać było, że jest zaniepokojony.

– Uważaj na siebie i nie schodź do Doliny! – zawołał za nią tylko, gdy już odchodziła.

Dimmornas Dal leżała zaledwie trzy godziny marszu od domu. Droga prowadziła przez las i cały czas lekko pięła się pod góry, które rankiem dziewczyna próbowała naszkicować. Według mapy po drugiej ich stronie znajdowała się właśnie owa dolina.

Otoczona wzgórzami z każdej strony prócz południowej, Dolina Mgieł niemal przez całe lato była nagrzewana przez słońce, jeśli tylko to pokazywało się na niebie, a gdy zapadał pierwszy zimny zmierzch, ziemia oraz płynący z północy bezimienny strumień zaczynały parować, wypełniając naturalne naczynie szczelnie mgłą. Tak jak powiedział Rikard, przy odpowiednich warunkach mogła ona utrzymywać się w nim przez dobę. Według tego, co wyczytała Julia, teraz panowały właśnie takie warunki.

Wspinaczka nie była ciężka, ponieważ stok należał do dość łagodnych. Jednakże szlak prowadził wciąż pod górę, więc Julia zrobiła sobie dwie krótkie przerwy, żeby dać odpocząć kolanom, zmęczonym miesiącem chodzenia po skandynawskich górach.

Gdy dziewczyna dotarła do szczytu wzgórza, słońce wydostało się już zza wschodniej ściany doliny i oświecało ją. Nie było jednak zdolne przeniknąć gęstej, mlecznobiałej mgły, sięgającej połowy otaczających dolinę wzniesień. Jej powierzchnia falowała spokojnie na wietrze, jak mleko w olbrzymiej misce, na które ostrożnie dmucha jakiś niewidzialny gigant. Nie przebijały jej nawet czubki drzew, które bez wątpienia rosły w dolinie.

Widok dosłownie zapierał dech w piersiach i Julia usiadła z wrażenia na ziemi. Chłonęła oczami baśniowo przepiękny krajobraz. Na myśl przychodziły jej mity i legendy nordyckie oraz książki, których akcja działa się w różnych fantastycznych krainach.

Dolina miała kształt trójkąta o zaokrąglonym narożniku, w którym właśnie znajdowała się dziewczyna. Od tego miejsca rozchodziły się szeroko łagodne stoki na wschód i zachód, a daleko na południu, poza mgłą, rósł gęsty las, który, zdawałoby się, nie miał końca. W całym tym obrazie było coś nieuchwytnego, pierwotnego i mistycznego; coś zarezerwowanego dla oczu nielicznych, mimo że Dimmornas Dal była szeroko znana w okolicy.

Artystyczny duch Julii piał z zachwytu, a jej bogata wyobraźnia działała na najwyższych obrotach. Niemal naprawdę widziała, jak spośród mgieł wyłania się leniwie porośnięty mchem skalny olbrzym. Jak biały opar rozwiewa się od skrzydeł zielonego leśnego smoka wzbijającego się w powietrze. Jak gdzieś z dna doliny dochodzą do niej magiczne zaśpiewy druidów i krzyki…

Dziewczyna otrząsnęła się z magicznych wizji, które kreował jej umysł, gdy zdała sobie sprawę, że krzyki nie są wcale ich częścią. Teraz wyraźnie słyszała, że gdzieś pośród mgieł jakaś kobieta wzywa po szwedzku pomocy. Jej głos niósł się echem po dolinie, odbijał od skalnych ścian i zwielokrotniony docierał do Julii.

Zerwawszy się na równe nogi, próbowała zorientować się, skąd konkretnie docierają krzyki, jednak echo skutecznie to uniemożliwiało.

– Nie! Błagam nie! – wołała kobieta.

Julia od dziecka czuła w sobie potrzebę niesienia pomocy innym. Miała, jak zwykli mawiać jej bliscy, dobre serce. Toteż słysząc przeraźliwe wołanie o pomoc, nie zastanawiała się długo. Zrzuciła wielki podróżny plecak, oparła go o drzewo i zaczęła zbiegać w dół zbocza, co rusz ześlizgując się na luźniejszych kamieniach i ziemi.

– Biegnę! – zawołała.

Gdy znalazła się na dnie i ujrzała, że z każdej strony otacza ją gęsta mgła, ograniczająca pole widzenia do zaledwie kilkunastu metrów, usłyszała jeszcze w głowie słowa Rikarda: „Nie schodź do doliny”.

– Będę ostrożna – powiedziała sama do siebie i zawołała. – Halo!

Odpowiedział jej krzyk tej samej kobiety, ale tym razem był cichszy i przygłuszony. Również echo było tutaj mniejsze i Julia mogła w przybliżeniu określić kierunek, z którego dobiegał. Zaczęła biec w tamtą stronę, co rusz przeciągając bokiem buta proste linie na zamszonej ziemi, po których będzie mogła wrócić.

Kropelki wody unoszące się w powietrzu osiadały na całym ciele i po chwili dziewczyna była zupełnie przemoknięta. Kobieta nadal wzywała pomocy i choć jej głos był coraz słabszy, Julii wydawało się, iż jest coraz bliżej.

Nagle potknęła się o wystający korzeń i upadła na twarz, nie zdążywszy zasłonić się rękami. Obolała i z bezdechem obróciła się na plecy i próbowała wyrównać oddech. Kiedy jej się to udało, wstała i wytarła twarz z ziemi, zdejmując przy tym pobite okulary. Okrągłe szkła pokrywały teraz pajęczyna pęknięć. Najwyraźniej udało jej się niczego innego nie połamać. Z nosa ciekła jej strużka krwi, ale poza tym wyszła z tego bez obrażeń.

Gdy już się otrząsnęła założyła ponownie okulary na nos, zamrugała kilkukrotnie i spróbowała zawołać kobietę, której zdążała na pomoc. Tym razem odpowiedziała jej cisza. Co dziwne, nie wybrzmiało nawet echo jej własnego krzyku.

Julia obróciła się gwałtownie. Poza miejscem, w którym się przewróciła, na ziemi nie dojrzała żadnego śladu. Ani pozostawionych przez siebie znaków, ani nawet odcisków butów. Zupełnie jakby spadła w to jedno miejsce z nieba. Z rosnącym niepokojem zaczęła poruszać się po coraz szerszych okręgach, szukając lekko zakrzywionych kresek, które tak przezornie wykonywała – bezowocnie.

Na szczęście udało jej się wrócić do miejsca, z którego zaczęła. Spojrzała w niebo. Słońce ledwo przedostawało się przez ścianę mgły i sprawiało, że w dolinie panował szarawy półmrok, zamiast zupełnej ciemności. Światło rozpraszało się do tego stopnia, że Julia nie potrafiła określić kierunków świata.

Serce podeszło jej do gardła i w przejmującej ciszy, jaka panowała w Dimmornas Dal, niemal słyszała jego uderzenia, następujące po sobie coraz szybciej. Spróbowała wyrównać oddech i uspokoić się. Gdy udało jej się to choć odrobinę, spojrzała na ślad po przewróceniu.

Bez problemu zorientowała się po nim, z której strony biegła. Wydawało jej się, że nie kluczyła po drodze, więc teoretycznie idąc cały czas prosto, powinna dotrzeć do zbocza gór. Niech to, pomyślała. Idąc w którąkolwiek stronę cały czas prosto, wydsotanę się z tej cholernej doliny.

Twoje bezpieczeństwo jest najważniejsze – tak brzmiała podstawowa zasada udzielania pomocy. Jeśli się zgubi, to w żaden sposób nie pomoże tamtej kobiecie. Mimo to, po raz kolejny spróbowała ją zawołać. Ponownie jednak jej krzyk pozostał bez odzewu. Postanowiła więc wrócić.

Szła powoli i rozważnie, tym razem rysując na ziemi wyraźne strzałki odłamaną gałęzią oraz znacząc drzewa scyzorykiem. Normalnie nigdy nie kaleczyłaby tych pięknych świerków ostrzem, ale teraz czuła się bezpieczniej zostawiając ślady, które nagle nie znikną. A przynajmniej tak sądziła.

Po kilku minutach marszu przystanęła nagle. Z początku nie wiedziała, dlaczego właściwie się zatrzymała. Dopiero po chwili zrozumiała, że od jakiegoś czasu docierał do niej dźwięk, który narastał na tyle powoli, że dopiero teraz zorientowała się z jego istnienia. W pierwszej chwili uznała to za szum gałęzi ocierających się o siebie wysoko ponad jej głową.

Uniosła wzrok i na tyle, na ile pozwalała jej na to wszechobecna mgła, uznała, że nie wieje nawet najlżejszy wietrzyk i korony drzew są nieruchome. Wówczas do jej świadomości przebiło się inne określenie, które mogłoby opisywać dziwne odgłosy, a którego rozsądek w żadnym wypadku by jej nie podpowiedział.

Szepty.

Dobiegały ją z każdej strony. Zupełnie jakby za każdym drzewem znajdowała się szepcąca osoba. Albo jak gdyby to same drzewa przemawiały ściszonymi głosami.

Po plecach Julii przeszedł dreszcz. Spośród szeptów zaczynała wychwytywać pojedyncze słowa. Nie pochodziły jednak ze szwedzkiego języka, ani nawet z angielskiego, lecz z jej ojczystego, polskiego. Oprócz konkretnych słów, słyszała również imiona, nazwy miejsc – wszystkie były jej znajome.

Wyobraźnia powoli zaczynała brać górę nad rozumem. Do szeptów dołączyło ciche łkanie, którego nie potrafiła zlokalizować. Na granicy widoczności przemknął jakiś blady cień. Najpierw z jej lewej strony. Potem z prawej. Za każdym razem dostrzegała go jedynie kątem oka.

Julia wzięła głęboki oddech i ruszyła dalej.

– To tylko twoja wyobraźnia – powtarzała sobie pod nosem, jednocześnie mocniej ściskając scyzoryk w dłoni.

Po jakimś czasie znów przystanęła. Tym razem naprawdę się przelękła i miała ku temu rzeczywisty powód. Oto bowiem na ziemi przed nią znajdowało się miejsce, w którym się przewróciła, a dalej na wprost prowadziły wyrysowane strzałki i wycięte na drzewach krzyżyki. Dziewczyna obróciła się. Za sobą pozostawiła dokładnie te znaki. W jakiś niezrozumiały dla niej sposób zatoczyła koło.

Szepty i popłakiwania nasiliły się, a mgła naprzeciw zawirowała. Dziewczyna zadrżała, bynajmniej nie z zimna.

Z oparów wyłoniła się postać, choć wyglądało to raczej, jakby fragment mgły się w nią zamienił. Była to stara, przygarbiona kobieta o lasce. Była niska i wychudzony, ale jej oczy żywo połyskiwały. Wpatrywała się intensywnie w Julię, jakby z wyrzutem.

– Babciu? – niemal bezgłośnie zapytała dziewczyna.

Julia pobiegła w jej stronę, ale gdy tylko się zbliżyła, staruszka rozpłynęła się we mgłę, z której powstała.

– Przez ciebie nie żyję. – Te chłodne słowa wypowiedziane z okrutnym spokojem uniosły się wraz z oparami.

– Babciu?! – krzyknęła głośno, czując, że chyba traci rozum. Z szoku wypuściła swoją jedyną broń. – To… to nieprawda… ja nie…

Z mgły wyłaniały się kolejne postaci. W którą stronę by się nie obróciła, widziała twarze ludzi, których znała. Ludzi, którzy zmarli. Już nie szeptali, tylko mówili głośno. Zawodzili, niczym potępione dusze.

– Życzyłaś mi śmierci i oto umarłam.

– Zabiłaś mnie.

– Śmierć chodziła za tobą, ale zabrała mnie.

Julia w ochronnym geście objęła się ramionami, zaciskając palce na kurtce z taką siłą, że czuła ostre ukłucia paznokci.

– To nieprawda! – krzyknęła i pobiegła przed siebie. – Nieprawda!

Gdy przebiegała obok otaczających ją mar, te rozpływały się w powietrzu. Ale cały czas pojawiały się kolejne. Wskazywały ją palcami. Wykrzykiwały swe oskarżenia. Julia biegła i wołała o pomoc.

Mgła odkrywała przed nią coraz to potworniejsze obrazy. Minęła wyciągającego w jej stronę ręce wisielca, który niegdyś był jej przyjacielem. Minęła rozbity na drzewie samochód, z którego wyczołgiwała się jej dawna sąsiadka. Horda martwych ludzi powiększała się, a ich szepty zamieniły się w krzyki, które zagłuszały ją samą i z każdym słowem otwierały świeżo zabliźnione rany, wywołując falę ogromnego bólu.

Wokół niej z jakiegoś powodu zawsze krążyła śmierć. Ludzie, których znała, umierali z różnych przyczyn, ale nigdy nie uważała, że jest temu w jakikolwiek sposób winna. Aż do dnia przed dwoma laty, kiedy to próbowała zatrzymać samochód na stopa we Włoszech. Był ponury wieczór i padał ulewny deszcz. Przemoknięta do suchej nitki powoli traciła nadzieję, że ktokolwiek się jeszcze zatrzyma. Wtedy właśnie zza zakrętu wyłonił się jakiś samochód i włączył długie światła, dając znak, że ją widzi. Nie widział natomiast nadjeżdżającego z przeciwnej strony drugiego samochodu.

Oślepiające światło, deszcz i śliska nawierzchnia sprawiły, że jego kierowca stracił panowanie nad pojazdem i wypadł z trasy przez barierki, staczając się w dół łagodnego zbocza. Nim jednak Julia i mężczyzna, który prowadził pierwszy samochód, dobiegli do wraku, ten stanął w płomieniach. Nie byli w stanie pomóc pasażerom, którymi później okazało się małżeństwo z dzieckiem. Ani oni, ani straż pożarna, która dotarła później.

Po tym wydarzeniu dziewczyna popadła w depresję. Wmówiła sobie, że to ona była winna wypadkowi, choć nikt jej tego nie zarzucał. Policja stwierdziła, że to kierowca, który wypadł z drogi nie dostosował prędkości do warunków. Jej to jednak nie przekonało. Wiedziała, że gdyby nie łapała stopa, jeden kierowca nie oślepił by drugiego i tym samym ten nie wypadł by z drogi. Troje ludzi, w tym dziecko, nadal by żyło.

Od tamtej pory okrutny głos w jej głowie, który był ucieleśnieniem choroby, zaczął po kolei jej przypominać wszystkie przypadki śmierci w jej otoczeniu. Pokrętny, spaczony depresją tok myślenia odnajdywał w nich jakiś jej udział, choćby nawet przypominający jedynie naciągany efekt motyla. Zdrowy umysł nigdy by nie uznał owych powiązań za nawet w najmniejszym stopniu prawdopodobne, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się, że Julia popadała w przeświadczenie o tym, że jest winna wielu, wielu zgonom.

W końcu udało jej się wyjść z tego mroku dzięki pomocy bliskich oraz terapeuty. W te wakacje po dwuletniej przerwie znów ruszyła w drogę. A teraz wszystko to z czego udało się jej wyrwać znów próbowało ją wciągnąć.

Wciągnąć w głąb spowitej nieprzeniknioną mgłą doliny.

Tak naprawdę, nie była wciągana, lecz sama w nią wbiegała. Orientację straciła już dawno. Gnała przed siebie, odganiając mgliste postaci zmarłych, omijając drzewa i większe skały. Biegła w nadziei, że dotrze do któregoś ze zboczy, na które będzie mogła się wspiąć, albo wybiegnie z doliny na południu. W pewnej chwil znalazła strumień, który, jak wiedziała, prowadził w tamtym kierunku. Zaczęła biec wzdłuż niego, zgodnie z nurtem.

Strumień był nie szerszy niż na dwa metry i płytki, ale woda płynęła w nim wartko. Za to mgła była przy nim jeszcze gęstsza. Oznaczało to, że pole widzenia skurczyło się bardziej, a kolejne zmory wyłaniały bliżej. Mimo że stworzone z oparów, chwytały ją za kurtkę, za spodnie, za włosy. Z całych sił próbowały zatrzymać, przyciągnąć. Nie pozwolić, by im uciekła.

Dziewczyna nadal krzyczała, błagając o pomoc. W końcu wydawało jej się, że usłyszała odpowiedź.

– Julia?! – krzyczał jakiś znajomy głos.

Zyskawszy nowe siły, Julia przyspieszyła w jego stronę, szczęśliwie nie musząc oddalać się od strumienia. Nagle, zupełnie niespodziewanie, wybiegła w pełne światło dnia. Słońce momentalnie ją oślepiło, zupełnie jakby ktoś zdjął jej z oczu opaskę. Znów potknęła się, ale tym razem nie upadła na ziemię, ponieważ pochwyciły ją czyjeś silne ramiona.

– Boże, nic ci nie jest? – pytał ją Rikard Lärkbarr roztrzęsionym głosem.

Dziewczyna powoli otworzyła oczy. Znajdowała się na otwartej polanie, tuż przy szlaku turystycznym, na którym kręciło się kilka osób. Julia obróciła się. Strumień wypływał spośród wysokich świerków i sosen, spowitych delikatną mgiełką, zupełnie nie przypominającą gęstych oparów, wśród których jeszcze przed minutą przeżywała koszmar.

Z tej strony Dimmornas Dal nie wyglądała tak majestatycznie, jak z góry. Przypominała zwykły, nieco zamglony bór, nie różniący się od żadnego innego jesiennego lasu. Ale mimo tego, Julia nadal drżała na wspomnienie tego, co w nim się znajduje, a gdy Rikard prowadził ją do samochodu, wciąż zerkała przez ramię, sprawdzając, czy z mgieł nie wyłaniają się duchy, by porwać ją ze sobą.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • franekzawór 04.10.2019
    Tytuł tak mnie przeraził, że boję się czytać :D
  • Fanifur 04.10.2019
    A to tylko szwedzki ;)
  • szopciuszek 05.10.2019
    "Potrafiła w nich oddać wszystko, czego tylko chciała." - wszystko, co

    "Za pierwszym razem wszyscy odradzali jej taką formę transportu, snując przerażające wizje tego, co mogłoby się jej przytrafić, to uparła się i dopięła swego." - Zdanie powinno się zaczynać od "chociaż/choć"

    "pchanie samochodu przez niecały kilometr, kiedy okazało się, że wysiadł akumulator i przez długi czas nie nadjeżdżał żaden samochód." - powtórzenie "samochód"

    "Tak jak powiedział Rikard, przy odpowiednich warunkach mogła ona utrzymywać się w nim przez doby." - chyba "dobę" :)

    "Julia w ochronnym geście objęła się ramionami, zaciskając palce na kurtce z taką siłą, że czuła, jak paznokcie wpijają się jej w dłonie przez materiał." - paznokcie chyba wpijały się w ciało, a nie w dłonie, skoro się objęła

    Oprócz tego, co wypisałam tu i tam pojawiały się błędy stylistyczne, ale że ekspertem nie jestem, to ich nie wypisywałam.

    Podobało mi się to, jak przedstawiłeś mglistą dolinę. Można powiedzieć, że prawie czułam jej zapach wokół siebie. ;) Opowiadanie zaczyna się ciekawie, łatwo można sobie wyobrazić naszą bohaterkę. Przypadł mi też do gustu pomysł z szeptami i marami, pojawiającymi się znikąd.
    Pod koniec pojawia się fragment, opisujący to, co zdarzyło się w życiu Julii przed przyjazdem. Przez to akcja zwalnia. Byłoby fajnie, gdyby jakieś zapowiedzi/pojedyncze zdania, dotyczące jej historii pojawiły się wcześniej. Wtedy czytelnik nie musiałby się tak nagle zatrzymać na dłuższą chwilę. Może był to celowy zabieg, ale mnie to jakoś wyrwało z klimatu. Oczywiście autor wie lepiej. :)

    Pozdrawiam!
  • Fanifur 05.10.2019
    Ooo, jak miło, że poświęciłaś chwilę na wypisanie paru błędów :) Jestem wdzięczny i już poprawiłem część. Żeby znaleźć resztę muszę chwilę odczekać, bo na świeżo nawet ich pewnie nie znajdę. Masz rację, przeszłość Julii można by wpleść w historię trochę inaczej. To jak najbardziej do rozważenia. A jeśli chodzi o to, kto wie lepiej, to wychodzę z założenia, że w kwestii odbioru tą osobą jest jednak czytelnik ;)
    Jeszcze raz dzięki za przeczytanie i komentarz i pozdrawiam!
  • pkropka 09.10.2019
    Witaj :)
    "kieszeni kurtki. Następnie wstała, otrzepała tył kurtki" - 2x kurtki
    "Julia od dziecka czuła w sobie potrzebę niesienia pomocy innym. Miała, jak zwykli mawiać jej bliscy, dobre serce. Toteż słysząc przeraźliwe wołanie o pomoc, nie zastanawiała się długo." - ładnie pokazujesz to, że była gotowa pomóc samym faktem, że pobiegła w gęstą mgłę, będąc w obcym miejscu. Dwa początkowe zdania można wyrzucić, ale zrobisz oczywiście jak uważasz ;)

    Ciekawa historia. Wciągająca, sprawnie napisana. Nawet się zestresowałam ;)
    Całość podobała mi się, tym bardziej, że do końca nie wiedziałam, jak zakończysz historię.
  • Fanifur 09.10.2019
    Dzięki za rady i przeczytanie!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania