Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Dla Finnji

Gabriel siedział przy zacienionym stoliku w kącie wiejskiej oberży. Od południa sączył cierpkie, rozwodnione piwo z beczki, w której szczury musiały urządzić sobie wychodek wraz z cmentarzem. Pił dzień w dzień przez ostatni tydzień, pił przez poprzedni, czasem był pewien, że pił również wcześniej, lecz jego pamięć łaskawie oszczędziła mu wstydu i nie sięgała tak daleko.

Dziś, wyjątkowo, po drugiej stronie stołu siedział Jakob. Miał przekrwione, podkrążone oczy, jakby źle sypiał lub za dużo płakał. Ale czyż nie miał powodu? Zresztą Gabriel zdawał sobie sprawę, że wygląda znacznie gorzej – nosił kilkudniowy zarost, a cuchnące ubranie kleiło się do ciała tłustymi plamami. Był jednak zbyt pijany, by się przejmować. Chciał tylko zapomnieć roześmianą twarz Finnji.

– Co by o tobie powiedziała? – zapytał Jakob, po czym chwycił dzbanek i wylał resztę piwa na obsypaną trocinami podłogę.

– Że wyglądam jak krowie łajno.

– Otóż to. Jesteś pijany, a potrzebuję cię trzeźwego.

– Po co?

Z drugiego końca sali dobiegł gromki śmiech. Popłynęły skoczne dźwięki harmonijki.

– Przeklęci głupcy – szepnął Jakob. – Drą mordy jak gdyby nigdy nic. A Finnja leży, zapomniana i zhańbiona.

– Ona nie żyje – warknął Gabriel. Oparł łokcie o stół i ukrył twarz w dłoniach. – Nie żyje – załkał, pociągając nosem.

– Wiem, gdzie ją pochowali.

– Co? – Gabriel uniósł głowę. Chwycił Jakoba za rękę. – Jak? Skąd…?

– Myślałeś, że będę tylko chlał jak ty? Byłem jej bratem, do licha! – urwał nagle, rozejrzał się, lecz pozostali bywalcy siedzieli daleko, wsłuchani w ostre dźwięki piszczałki. – Wiem i już. Nie przyszedłem tu patrzeć, jak się staczasz. Potrzebuję pomocy. Wiesz, co robią z oskarżonymi o czary? Wiesz?

– Przestań…

– Obcięli jej głowę, aby nie ożyła dzięki czarciej mocy, wbili kołek w usta, aby nie rzucała więcej czarów. Chcesz ją tak zostawić? Nie ma nawet krzyża na grobie, ale my… my, Gabrielu, możemy sprawić, że spocznie, jak na chrześcijankę przystało. Jak człowiek, nie bestia, za którą ją uważali. Musimy to zrobić, inaczej… inaczej nie da nam spokoju. Posłuchaj mnie. Wyjdź z tej nory. Jutro po zmierzchu pójdziemy na mokradła.

– Nie mogę…

– Dla niej, rozumiesz? Kochałem swoją siostrę, ale to ty skradłeś jej serce. Zaklinam cię w imię Pańskie! Gabrielu!

Ileż razy musiał ją mijać w wiosce, gdy była zaledwie dziewczynką. On – syn handlarza końmi, ona – córka garncarza. Niewidoczni dla siebie przez całe lata.

Aż podczas nocnej zabawy po sianokosach, ujrzał ją w tańcu, roześmianą i tak piękną, z wiankiem świeżych kwiatów we włosach i w jednej chwili poczuł, że jest stracony. Wielobarwna suknia kręciła się wokół smukłych nóg, złociste kłosy długich włosów lśniły niczym słońce, które zapomniało wieczorem zasnąć. Pełna życia i radości, jakby to sama Wiosna przyszła bawić się wraz ze śmiertelnikami. Patrzyli na nią starcy, uparcie próbując odnaleźć w pamięci wspomnienia własnej młodości, patrzyły dziewczęta pełne zazdrości, i mężczyźni, z lubieżnym wzrokiem wygłodniałego wilka. Stare baby spluwały na jej widok i kręciły głowami.

Zakochał się w Finnji całkowicie i bezpowrotnie.

Miesiąc później tańczyła już tylko dla niego. Nago, wśród obrośniętych łubinem wzgórz, ze skórą błyszczącą srebrzystym światłem księżyca. Z rozpostartymi rękoma śpiewała mu pełne radości pieśni, wirując wśród bujnej trawy i pochylonych od wilgoci kwiatów. Z lasu odpowiedziało jej wycie wilka, potem jeszcze jedno.

Krzyknął, aby uciekali do wioski, lecz ona, śmiejąc się, chwyciła go za dłoń.

– Zawsze będziemy razem, Gabrielu. Zawsze…

I wirowali razem przy posępnej melodii wilczych głosów.

O zmierzchu ruszyli przez bezdroża, pochyleni i czujni. Przystanęli, dopiero gdy dotarli do skraju gęstego lasu. Upewniwszy się, że nikt za nimi nie podąża, Jakob zapalił latarnię. Widmowy blask odkrywał krzywe pnie i splątane konary. Słońce czmychało za horyzont, cienie gęstniały, aż w końcu puszcza utonęła w mroku.

– Daleko jeszcze? – zapytał Gabriel, próbując sięgnąć wzrokiem poza blask latarni. Ciemność wypaczała drzewa, zmieniała ich kształty, nadając niemal ludzkie sylwetki.

– Aż do bagien. Nikomu nie powiedziałeś, dokąd idziemy, prawda? Ani ojcu, ani matce?

– Nikomu.

– To dobrze – odpowiedział Jakob z wyraźną ulgą.

Wśród gałęzi pohukiwała sowa, pod butami trzaskały gałązki i suche liście.

Jedno pytanie cisnęło się Gabrielowi na usta.

– Jak znalazłeś jej grób?

– Łut szczęścia, Gabrielu – odparł Jakob.

Wędrowali dalej w milczeniu. Z lasu wyszli wprost na ciemną równinę. Wkrótce chmury odeszły i zatopiony wśród morza gwiazd blady księżyc zesłał swą upiorną poświatę.

Chlupot pod butami uświadomił Gabrielowi, że dotarli na mokradła. Prócz mokrych kroków, jedyny odgłos stanowił smutny śpiew bekasików oraz szelest trzcin głaskanych wiatrem. Gęste kożuchy z pyłków i gnijących roślin pokrywały płytkie oczka wodne.

– Już prawie – rzekł Jakob, gdy podeszli do rachitycznych drzew rosnących pomiędzy kępami traw. W ciemności odezwały się ropuchy, gardłowym rechotem wzbudzając u Gabriela dreszcze na karku. Latarnia oświetliła rzednącą trawę, potem niemal łysą polankę, bardziej wyrwę na spętanych roślinnością moczarach.

Tu słudzy Kościoła pochowali Finnję.

Spory kamień, przykryty potarganym mchem, leżał na grobie niczym milczący wartownik. Gabriel splunął w błoto. Jakby ktoś powinien się obawiać Finnji, jakby pochowali tu potwora.

– Pomóż mi – burknął.

Wspólnie naprężyli grzbiety i odsunęli głaz na bok. Ukryte pod nim białe robactwo rozpełzło się do pobliskich traw. Mężczyźni w milczeniu podnieśli łopaty, aby w blasku lampy wbić je w miękką glebę. Pod uderzeniami metalu błoto syczało i bulgotało. Gabriel kopał jak w malignie, za wszelką cenę pragnąc pomóc dziewczynie, którą kochał.

Nie zasłużyła na to.

Wyobrażał sobie, że wbija łopatę w obwisłe twarze łowców czarownic. Plask. Plask. Odcinał im łby, odrzucał na rosnącą kupę szlamu i jeszcze raz zagłębiał ostrze w ziemi, i jeszcze…

Stukot.

Dźgnął obok. To samo. Nie pogrzebali jej głęboko.

Gdy już wiedzieli gdzie kopać, robota poszła sprawnie. Odsłonili trumnę z lichego drewna. Zbutwiałe od wilgoci wieko, mokre i błyszczące, zbite w pośpiechu, z podłużnymi szparami, gdzie mętna woda z sykiem lała się do środka. Przy trumnie wykopali jeszcze kawałek, aby móc bezpiecznie zejść, po czym wymienili spojrzenia, zmęczeni, ale z uśmiechem na ustach.

– Ty powinieneś to zrobić, Gabrielu. Proszę, nie patrz tak na mnie. Jestem jej bratem i nie wypada… Nie mógłbym się zdobyć…

Gabriel skinął głową.

Odetchnął głębiej i zeskoczył. Nogi zapadły się po łydki w cuchnącą rozkładem wodę. Wsunął czubek łopaty pod drewno i naparł z całej siły. Wieko zaskrzypiało, ropuchy zamilkły, a ptaki urwały swą pieśń.

Pierwsze dziecko umarło we śnie, spokojnie i po cichu. Drugie niecały dzień później i wszyscy wiedzieli już, że Zło nadeszło do wioski. Szepty i krzywe spojrzenia przemykały między sąsiadami. Kto winien? Kto sprowadził śmierć do wioski? Okiennice zatrzaskiwano, a dzieci zaganiano do chałup. Kościół aż po ściany wypełnił się ludźmi, wsłuchanych w mściwe wrzaski kapłana.

Niebawem przybyli łowcy czarownic o starych twarzach i twardych sercach, odarci przez czas z wszelkiej miłość do bliźniego. Otaczała ich zgraja osiłków o ponurych uśmiechach. Ciągnęli nabijane żelazem maszyny do łamania heretyków, twierdząc, że w ciemnym drewnie gnieździ się miłosierdzie Najwyższego.

Kobiety szybko wskazały Finnję, jakby wcześniej uzgodniły, kto nie pasuje do bogobojnej społeczności. Kościół upomniał się więc o dziewczynę, a gdy Gabriel i Jakob próbowali walczyć w jej obronie, obito ich i porzucono w błocie.

Mogli tylko czekać, aż Finnja, traktowana stalą i ogniem, ujawni współtowarzyszy w grzechu. Prawdziwych lub nie – czyż miało to znaczenie dla sług Chrystusa?

Nikogo nie wydała.

Wkrótce zaprowadzili ją do samotnego drzewa niedaleko wioski. Mimo ran Gabriel zdołał dotrzeć na miejsce kaźni. Ciepły letni deszcz padał z brudnych chmur, a obojętne wrony obserwowały ludzi paciorkowatymi oczami. Przy masywnych strażnikach Finnja wyglądała niczym dziecko – delikatna jak dmuchawiec, w zgrzebnej sukience, z bladą, opuchniętą twarzą i nogami pokrytymi zaschniętą krwią. Gdy stała na wozie, a kat zakładał jej pętlę na szyję, ujrzała w tłumie Gabriela. Uśmiechnęła się opuchniętymi wargami.

Odczytali wyrok.

Za sabaty, podczas których oddawała się diabłom na wzgórzach.

Nie, chciał krzyknąć, to nie tak! Była wtedy ze mną…

Ale milczał.

Za inkantacje i rozmowy z demonami.

Śpiewała o miłości i dzieliła się ich szczęściem z całym światem!

Ale nie zdołał wydusić nawet słowa.

Za zsyłanie uroków na mężczyzn i mordowanie dzieci.

Przecież ona kochała każde życie!

Chciał rzucić kłam fałszywym oskarżeniom.

Wtedy zepchnięto ją z wozu i sprzeciw Gabriela uwiązł mu w gardle tak jak oddech w ustach Finnji.

Ciemna chmura buchnęła spod rozerwanego wieka. Cuchnące wyziewy odrzuciły Gabriela aż na skraj grobu. Zakręciło mu się w głowie, żołądek podszedł do gardła. Spojrzał na ciało i zwymiotował.

Podłoże trumny zasłaniała czarna maź. Zmącona wyrwanymi z mrocznego snu tysiącami larw, krążącymi w szlamie niczym szaleni tancerze.

Ciężko dysząc, Gabriel wykonał znak krzyża. Kątem oka zobaczył, że Jakob robi to samo.

Postrzępiona sukienka ledwo okrywała spuchnięte ciało. Brzuch wydął się od gnilnych gazów, napęczniał, jakby Finnja nosiła w sobie dziecko samej Śmierci. Pod błyszczącą skórą kończyn płynęły rzeki ciemnofioletowych żył, a ręce wydawały się falować, poruszane krzątaniną larw i glizd.

Głowę Finnji odrąbano, po czym wrzucono pomiędzy jej rozchylone nogi. Leżała na wpół zatopiona w szlamie, wystawiając pomarszczone czoło oraz kępy długich wyblakłych włosów. Drobne szczęki były pełne wysuniętych, żółtych zębów, zaciśniętych na ociosanym kołku jak kły drapieżnika na gardle ofiary.

Odór zelżał, przechodząc w ciężki, mdły fetor, podobny do zapachu długo nieczyszczonej stajni.

Gabriel wypluł resztki wymiocin i przetarł usta. Wzdrygał się na samą myśl o dotknięciu trupa, ale nie zamierzał tak zostawić Finnji. Zanurzył dłoń w brei i chwycił odciętą głowę za śliskie włosy. Jak okrutnie los zadrwił sobie z tej pełnej życia anielicy?! Gładkie policzki, których rumieńce nie tak dawno budziły w Gabrielu żądze, teraz zszarzały i wydęły się niczym u ropuchy, zadarty nosek nadgnił, ukazując parę chrząstek, a oczy…! Zielone, żywe jak zdrowy las w pełni lata – zniknęły całkowicie, wyżarte przez nieustępliwy rój czerwi, nawet teraz gromadzących się w środku oczodołów. Kręciły się tam, szeleszcząc i wypadając cienką smużką wzdłuż policzków, jakby Finnja płakała rzewnymi łzami o tłustych ciałach.

Gabriel chwycił koniec wbitego między zęby kołka. Szarpnął mocno. Palik wyskoczył, a z otwartych ust wyleciał strumień larw i czarnego śluzu.

Co mógł jej ofiarować prócz spokoju? Opuścił ramiona, bezradny wobec okrutnego losu, lecz po chwili zrozumiał, co musi zrobić. Wróci tu za dnia, choćby sam. Przeniesie jej ciało do zielonych traw, do lasu, gdziekolwiek, może na wzgórze, na którym tańczyli razem.

Na razie położył jej głowę tam, gdzie powinna się znajdować – przy kikucie szyi. Teraz tylko tyle, ale później…

Usłyszał za sobą krótki świst, a potem runął w ciemność.

Kochali się na poddaszu stodoły, wśród pachnącej słomy, gdy słońce stało wysoko na niebie, a ostre promienie rozświetlały wirujące w powietrzu drobinki kurzu i pyłków. Pragnął Finnji, pragnął życia i światła, które roztaczała, tej nieuchwytnej siły, bijącej z miękkiego ciała i oczu w kolorze świeżej trawy. Siedziała na nim, wyprężona, z odchyloną głową, mrucząc i pojękując w uniesieniu.

Splątane włosy przyczepiły się jej do twarzy – mokre i pełne kropelek błyszczącego potu. Masował jej piersi, całował szyję, spragniony, aby skraść choć część tej ekstazy, a Finnja szeptała dziwne słowa i kołysała się w przód i w tył, pachnąca życiem i skórą rozgrzaną pocałunkiem słońca.

Gabriel odetchnął cuchnącym powietrzem. Policzkiem dotykał czegoś śliskiego i miękkiego. Głowa pulsowała tępym bólem. Czuł, jakby spoczywał w ciepłym, wilgotnym posłaniu. Co się stało? Gdzie jest? Czy to już dom?

Otworzył oczy.

Ciemność przenikały pasma księżycowego światła. W ich blasku ujrzał, na czym spoczywa.

Wrzasnął, zakrztusił się, poderwał głowę i uderzył nią w wieko trumny. Ciało Finnji patrzyło na niego pustymi oczodołami.

– Jakob! Pomóż mi! – wrzasnął.

Leżał zanurzony w mazi pełnej dryfujących robaków. Muskały jego dłonie, wchodziły pod ubranie. Grube, tłuste i oślizgłe.

Spróbował się obrócić. Nic z tego. Wciśnięty między zwłoki a ścianę trumny, mógł poruszać tylko lewą ręką.

– To nic nie da! – Głos Jakoba doszedł jak z innego świata. – Przybiłem wieko.

Gabriel naparł na pokrywę. Krzyknął, napiął mięśnie. Drewno zatrzeszczało odrobinę, lecz trzymało dalej. Coś plasnęło o wieko, światło przygasło, czarne krople prysnęły przez szpary do środka.

– Dlaczego? – wychrypiał Gabriel. Spojrzał przez szerszą szczelinę. Garbaty księżyc lśnił w oddali, a pod nim…

Na tle chorobliwego płomienia lampy ciemna sylwetka Jakoba nabierała łopatą porcję ziemi.

Gabriel poczuł się nagle, jakby był daleko stąd – ciało rozluźniło się, fetor osłabł, a powieki zaczęły opadać. Odgłos rzucanego na trumnę błota zamienił się w głuche dudnienie. A potem narastał coraz bardziej i bardziej, aż Gabriel zrozumiał, że słyszy, dzwoniące w uszach, uderzenia własnego serca. Świat powrócił, a wraz z nim cała świadomość koszmaru, przelewająca się wzdłuż ciała jak gwałtowna gorączka.

– Wypuść mnie! – wrzasnął.

– Zabiłeś ją, skurwielu! Powiesili ją i czyja to wina?! Twoja! Twoja! A teraz… widzę ją w snach! Nawiedza mnie od tygodni, noc w noc. Nie mogę spać, rozumiesz? Kazała mi to zrobić! Boże, gdybyś ją widział! Wciąż cię kocha! Nie wytrzymam dłużej… nie wytrzymam… nie wytrzymam…

– Ona nie żyje! Nie żyje! – Gabriel uderzał w wieko. Błoto spadało na trumnę z każdym uniesieniem łopaty. Jakob oszalał! Oszalał! Chryste, dlaczego? Gabriel wytrzeszczył oczy, gdy błoto przykryło wszystkie, prócz ostatniej smugi srebrnego światła.

Ostatnia granica między życiem a koszmarem zgasła wraz z chlupotem mokrej ziemi i Gabriel zawył w ciemność, długo, przeciągle. Wbił palce w wilgotne drewno, drapał w obłąkańczym amoku, aż drzazgi rozdarły opuszki palców, a paznokcie odłamały się do żywego mięsa. Nabierał gorącego powietrza szybkimi haustami, płuca zaczynały palić jak traktowane rozżarzoną stalą.

Wtedy coś usłyszał. Prócz swojego rzężenia, szelestu tysięcy czerwi i chlupotu przeciekającej wody. Dźwięk w mroku. Brudny, śliski i wstrętny.

Na policzku, wciąż wilgotnym od śliskiej skóry Finnji, poczuł słaby podmuch.

Oddech.

– Kochany…

Nim otworzył usta do ostatniego wrzasku, a jego umysł pękł na tysiąc czarnych fragmentów, zapieczętowała mu wargi pełnym czerwi pocałunkiem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • MartynaM 02.03.2022
    Przeczytałam. Tak zobrazowales, że widziałam to wszystko... piekne i straszne.

    Ale masz magiczne piórko! Szacun! 6
  • Rafał Łoboda 02.03.2022
    Dziękuję :) Opowiadanie ukazało się w e-zinie Histeria z września ubiegłego roku. Jeśli opisy się spodobały, to bardzo mnie to cieszy.
    Pozdrawiam serdecznie
  • marok 03.03.2022
    O, to kojarzę ze wspomnianej wyżej Histerii :)
  • Rafał Łoboda 04.03.2022
    Miało inny tytuł ;)
  • Iza Luis 06.03.2022
    Zakończenie odjęło mi mowę. Bardzo dobrze uknuta intryga :)
  • Rafał Łoboda 06.03.2022
    Dziękuję bardzo :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania