Dla Marioli
Drobna, niska blondynka. Zwykle siedziała w pierwszej ławce.
Świetna w naukach ścisłych, klasówki zaliczała bardzo dobrze, ale wezwana do odpowiedzi wypadała fatalnie. Zacinała się.
Najgorzej było na lekcjach historii, które prowadził dyrektor szkoły.
Wyrywał ją do odpowiedzi i gdy ona próbowała wykrztusić z siebie odpowiedź, co rusz pytał „To powiesz nam panna coś, czy nie?” Nie potrafiła złożyć zdania.
Drwił z niej dyrektor, śmiała się większość klasy.
Na jedną lekcję biologii nie przybyła nauczycielka. Siedzieliśmy w rzędach.
O tym i owym była mowa, ale klasowi liderzy, Jacek i Pawełek, narzucili temat.
Jeden z nich nie otrzymał promocji do drugiej klasy, a dziś jest kimś w banku, a drugi, absolwent Akademii Ekonomicznej jest mężem swojej żony, nauczycielki wychowania fizycznego w jednym liceum
I nuże śmiać się z niej.
Patrzyłam na te roześmiane pyski i na Mariolę w pierwszej ławce.
Zapytałam czy aby nie poszczali się ze śmiechu.
Umilkli nagle. Wszyscy.
A do Marioli powiedziałam: „Nie przejmuj się nimi. Kiedyś im pokażesz”.
Popatrzyła na mnie, z uśmiechem i śladem siły w oczach pełnych łez.
Przyszła czwarta klasa.
Zdecydowałam się zdawać na prawo, ona na akademię teatralną.
Po rozdaniu świadectw maturalnych pożegnałyśmy się.
„Za kilka lat chcę cię widzieć na ekranie.”
„Do zobaczenia, pani mecenas”.
Na egzaminie wstępnym musiała między innymi zinterpretować wiersz Bursy.
„Tylko rób tak żeby nie było dziecka
tylko rób tak żeby nie było dziecka”
Wypadła wspaniale.
Nikt nie wiedział, że wcześniej dziecko poroniła.
Egzaminował ją sam Jan Peszek.
A jego córka do stojących przed salą egzaminacyjna powiedziała drwiąco, że niełatwo się będzie im na tę uczelnię dostać.
Szkoda, że ona się dostała, ale to już moje prywatne zdanie.
Ja w tym czasie czekałam na egzamin ustny z historii na wydziale prawa przed gabinetem dziekana. Było nas pięcioro wyznaczonych na egzamin do niego. Poza mną wszyscy przyszli z rodzicami. I kwiatami. Pukali do gabinetu dziekana, ten wychodził, oni się przedstawiali, i niech pan pozna naszego syna.
Gdy na to patrzyłam przez głowę mi przebiegło zdanie „Jesteś tylko córką tokarza”.
Spotkałyśmy się z Mariolą na sali politechniki, gdzie odbywała się inauguracja roku akademickiego.
Obydwie miałyśmy w rękach indeksy.
„To co, nasze marzenia w dupę wzięły?”
Zapomniałam o niej, byłyśmy w różnych grupach, nie krzyżowały się nasze drogi na wykładach, w akademiku i na jego okolicach też. Mariola w tym czasie była w ciąży ze swoim mężem, studentem politechniki w innym mieście.
Na drugim roku moja współspaczka z pokoju akademickiego zrezygnowała ze studiów. I tak by ją wywalili. Mieszkałam przez kilka miesięcy sama.
Spotkałam Mariolę w sklepie.
Zamieszkała ze mną.
Tęskniła za dzieckiem. Miała do siebie pretensje, że jej przy synku nie ma, ona studiuje, a dziecko w domu z babcią. Dzień w dzień to widziałam. Jej mąż nie miał takich rozterek. Gdy podczas jednego weekendu dziecko sobie paluszka o pozostawione żelazko, którym Mariola wyprasowała wszystkie tkaniny w domu, oparzyło, jego tatuś przybywszy z akademika zrobił jej karczemną awanturę.
Schodziła do automatu telefonicznego na parterze akademika, a potem płakała w nocy.
Gotowałam wtedy na maszynce elektrycznej kisiel malinowy, który jadłyśmy z krakersami.
Mówiłam jej, że jest wspaniałą matką i takim samym człowiekiem.
Przeszła na studia zaoczne.
Nasze drogi się rozeszły.
Zrobiłam dyplom, poszłam do pracy.
Potem wyjechałam na kilka lat za granicę.
Wróciłam do Polski.
Dom brata mojego szwagra dekorowała moja koleżanka z liceum. Najpiękniejsza w klasie. Z wykształcenia anglistka. Pracuje w zawodzie na pół etatu. Przekwalifikowała się na drugie pół.
Dziś zadzwoniła do mnie.
Nie było mnie na zjeździe klasy w listopadzie 2003.
W kwietniu tego samego roku pochowałam mamę. Nie miałam nastroju do zabawy. Nic nie wiem.
Ona mieszka w mieście, gdzie przeżyliśmy te cztery lata.
Wie co słychać u tej i tamtego.
A co u Marioli?
Ty nie wiesz?
Zmarła. Miała 33 lata. Rak płuc. Na zjeździe mówiła, że jest chora, ale wiesz, jaka była Mariolka. Kupiliśmy wielki wieniec, ….
Odłożyłam słuchawkę.
Komentarze (18)
A treść jak we wszystkich dotychczasowych opowiadaniach — dokładny przepis na to czym życie być nie powinno. Widocznie taka antyteza życia cię pociąga, albo masz przekorną naturę, co dla mnie nie ma znaczenia.
Jeden techniczny detal:
„...ale wezwana do odpowiedzi wypadała fatalnie.”
Zauważyłem nagminne niewłaściwie użycie przymiotnika „fatalny”. Oczywiście, większość się ze mną nie zgodzi, dlatego, że niewłaściwość powtarzana każdego dnia staje się normą i nikogo nie dziwi. Tak samo jak zwroty „gorąca temperatura” lub „po najmniejszej linii oporu”. Zalegalizowany przekręt. Dla kogoś kto zna angielski „wypadała fatalnie” brzmi równie niewiarygodnie co „fatalne uczesanie”, znaczy, że zaraz potem umarła, ta ustna odpowiedź doprowadziła ją do rychłej śmierci. Słowo „fatalny” pochodzi od łacińskiego „fatalis” oznaczającego „śmiertelny”. Tak tego słowa używali nasi dziadowie. Na skutek niewłaściwego użycia pierwotną definicję rozluźniono, bo jak nie można rozwiązać problemu to najlepiej przenieść go w inne miejsce, na przykład pod dywan. Fatalnie zakończyła się walka Marioli z rakiem, a powyższe zdanie można by zmienić na:
„...ale wezwana do odpowiedzi wypadała słabo.”
Oczywiście ten drobiazg w niczym nie pomniejsza walorów opowiadania. Daję 5 i pozdrawiam.
Opowiadanie ma mnóstwo błędów. Napisałam je kilka lat temu na okoliczność dowiedzenia się o śmierci Marioli. Nie poprawiłam błędów. Uznałam, że tak jak napisałam wtedy, niech zostanie. Mariolka się nie obrazi. Nie wierzę w życie po śmierci, a jeśli jest - to nagotuję znowu kisielu i z krakersami podam Mariolce mówiąc "Mariolka, jakie kijowe opowiadanie o tobie napisałam, kwas na cały Internet. Żryj i nie rycz".
Robił tak żeby nie było dziecka, a mimo to poroniła — ależ to chwyta za gardziel! Nawet gdybyś nie napisał nic więcej dałbym pięć.
Tu mnie wyjątkowo uderzyłajedna rzecz. Uczucia. Nienazwane, niedopowiedziane ale jakoś wyrażone mimochodem pomiędzy słowami. Wrażliwość, delikatność uczuć.
Po przeczytaniu puenty zaczyna się wątpić w istnienie Absolutu, dobry, uczciwy i solidny idzie do piachu, a kanalia ma się dobrze.
Piątak ?
A Peszek lubię - jako piosenkarkę.
Pozdrawiam.
Mnie osobiście irytuje zapis, czyli każde zdanie w osobnym wersie.
Czasami ma to sens, a czasami jest od czapy.
Sama wiesz, że lubię takie klimaty. Życiowe, bez ubarwień, pierdoleństwa, boskiej ingerencji iśmiesznej sprawiedliwości.
Nic nie jest spagetti - westernem, gdzie postaci są czarno - białe, a dobro triumfuje na koniec.
Gówno prawda.
Wszystko jest jakimś przypadkiem, grą losowych zdarzeń i nieprzewidzianych konsekwencji.
Czekanie, na poukładanie i ocenę tego po śmierci przez dobrego Pana jest co najmniej zabawne. Dla mnie.
Kto tego potrzebuje, jego brocha.
Uważam jednak, że błędy należy poprawiać. Zostawianie ich, to jakby chodzenie w wymiętej koszuli.
Pozdrawiam.
Na takie tematy, nie warto udźiwniać.
Pozdrawiam:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania