Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Dla mojej matki cz.1

Czasami wybuchała płaczem. Było mi wtedy przykro, ale nie czułem się skrępowany, nie uważałem, że płacz to coś niewłaściwego. Przeciwnie, byłem nauczony, że wyrażanie uczuć jest ważne, i podejrzewałem, że tęsknota jest jednym z najpotężniejszych. Zwłaszcza tęsknota za kimś kogo już nie ma. Kiedy już nic nie możesz zrobić, powiedzieć „przepraszam”, kupić kwiatów, przytulić się lub objąć kogoś, czegoś obiecać i dotrzymać tej obietnicy, czekać na kogoś, wyglądać, patrzeć przez okno, jak idzie ulicą, słyszeć w oddali silnik samochodu, który parkuje pod bramą, opowiedzieć snu po przebudzeniu. Wyobrażałem sobie wtedy, że taka tęsknota wyrywa się nagle z trzewi, szarpie wnętrzności. Wydarta z głębin, eksploduje. To bardzo intymna chwila. Człowiek jest bezbronny, staje się żalem, niespełnieniem, miłością-

w całości. Jest kompletny z tym nagłym uczuciem i nie potrafi nad nim zapanować. To trwa krótką chwilę. Jak atak epilepsji. Ale posmak i ciężar pozostają na wiele godzin, bywa, że dni. Ona chowała twarz w dłoniach i wyła. Jej tęsknota miała dźwięk nadjeżdżającego pociągu, zaciąganego hamulca i wyhamowujących stalowych kół na zimnej i mokrej nawierzchni szyn. Nie poruszała się. Ramiona szarpnięte w pierwszej sekundzie, zamierały, wyskakująca z wnętrzności fala zastygała jak wydostająca się z wulkanu lawa. Później odsuwała dłonie, oczy miała zaczerwienione, łzy spadały z jej dosłownie przemoczonej twarzy na ubranie. Niezmiennie byłem zaskoczony, że przez tak krótki moment może powstać ich tak wiele. Przytulałem ją wtedy i niedługo potem zostawiałem samą, ponieważ wiedziałem, że tego ode mnie oczekiwała.

Dziś sam tęsknię w ten sposób, choć po mojej fali przychodzi następna. Jestem wściekły.

 

Kiedy przyjechałem tamtego dnia odwiedzić ją, uderzyło mnie, że jej minimalistyczny, elegancki apartament nad brzegiem ciepłego morza jest jeszcze bardziej schludny i uporządkowany niż zazwyczaj. Przywykłem do tego, że odkąd została sama, każda rzecz w jej mieszkaniu miała swoje miejsce w szafce lub schowku, nic nie stało na wierzchu oprócz starych, rzeźbionych i potężnych świeczników oraz doniczkowych kwiatów: wijącego się na jasnej, drewnianej konstrukcji bluszczu, w odcieniu soczystej zieleni wyrastającego z kilku doniczek; biało- zielonej olbrzymiej monstery w marmurowej donicy w jej sypialni i egzotycznych drzewek- miniaturowych palm- na tarasie. Postawiłem walizkę w przedpokoju i poszedłem w stronę olbrzymich, przeszklonych drzwi. Jak zwykle o tej porze siedziała z książką na tarasie: czytała i małymi łyczkami popijała ciężkie, wytrawne wino, którego ilość na wieczór wyznaczała pojemność niewielkiej karafki. Zauważyła mnie, odłożyła książkę, kieliszek czerwonego, gęstego trunku i wyciągnęła do mnie szeroko otwarte ramiona. Uśmiechała się z miłością, pełnymi radości oczami. Miała wokół nich sieć drobnych zmarszczek. Czoło, które jej zdaniem dodawało jej teraz lat zakrywała pod francuską grzywką. Miała na sobie kolorowe kimono z woskowanej bawełny, gołe stopy ozdobione pedicure w kolorze ciemnej wiśni. Na przegubach dłoni zabrzęczały jej ulubione cienkie, złote bransoletki, a kiedy poruszyła głową, w uszach zamigotały długie kolczyki. Przytuliłem się do niej. Zapadłem twarzą w jej miękkiej, wiotkiej szyi i pocałowałem ją w policzek, przytuliłem znowu a potem usiadłem na przeciwko.

- Jesteś głodny- stwierdziła- w piekarniku jest lasagne z bakłażanem i pomidorami z ogrodu. Podszedłem do piekarnika i otworzyłem drzwiczki. W twarz buchnęło mi ciepło i piękny zapach bazylii, prażonych migdałów i niedający się pomylić z niczym na świecie aromat letnich, dojrzałych pomidorów. Porcja była nietknięta.

- Przynieść Ci też mamo?

- Tak, proszę, Weź też dla siebie kieliszek, naleję Ci wina.

- Wolałbym piwo, jeśli nie masz nic przeciwko temu- powiedziałem i skierowałem się do lodówki, wiedząc, że będzie tam czekało na mnie kilka butelek lagera. Wyciągnąłem jedno, otworzyłem i zanim przelałem do kufla, pociągnąłem spory łyk. Było wspaniale zimne i mokre. Potem umyłem ręce, nałożyłem na talerze kolacje i zaniosłem je na taras. Wróciłem po sztuce i swoje piwo. Usiadłem na przeciwko niej. Uśmiechała się do mnie. Widziałem, że jest szczęśliwa, cieszyła się, że przyjechałem.

- Smacznego synku.

- Smacznego mamo.

Zaczęliśmy jeść. Danie było pyszne. Delikatne, soczyste, pełne aromatów dojrzewających w słońcu warzyw i zapachów. Powiedziałem jej o tym a ona ucieszyła się tak samo jak wtedy, kiedy będąc nastolatkiem wracałem głodny ze szkoły i dostałem pod nos talerz z obiadem- rzucałem się na jedzenie i z pełną buzią mówiłem jak bardzo mi smakuje, i że powinna otworzyć restaurację.

Jedliśmy, obydwoje głodni, ja po długiej podróży, ona dziś czekająca na mnie z posiłkiem. Uśmiechaliśmy się do siebie serdecznie, z uczuciem. Kiedy mój talerz zaczął robić się pusty, wstała i poszła niespiesznym krokiem do kuchni, widziała, że podnoszę się z miejsca, ale usadziła mnie ruchem ręki. Przyniosła naczynie z lasagne i granatową łyżkę do nabierania, dołożyła mi solidną porcję. Nie protestowałem. Chciałem dolać jej wina, ale zauważyłem, że prawie nic nie upiła. Siedziała z uśmiechem na przeciwko mnie i patrzyła z zadowoleniem jak jem. Zawsze tak zaczynała robić w pewnym momencie przy posiłku.

Naraz doświadczyłem dziwnego wrażenia, że ktoś za mną przeszedł. Włosy na moim karku zjeżyły się, poczułem na nim chłodny, delikatny powiew. Mama popatrzyła ewidentnie na coś ponad moją głową. Obróciłem się, ale co oczywiste, nie mogłem nikogo zobaczyć. Bezpośrednio za moimi plecami była szklana ściana i balustrada. Taras w apartamencie ciągnął się wzdłuż dwóch sypialni i salonu. Za nami była dylatacja a balkon sąsiadów zaczynał się kilkanaście metrów dalej. Tarasy były ułożone kaskadowo. Widzieliśmy solarium sąsiadów pod nami a mama mieszkała na samej górze apartamentowca.

Zignorowała moje zaniepokojenie. Miłość i spokój, który od niej emanował sprawił, że też nie roztrząsałem tego co mi się przydarzyło. Zjadłam, rozsiadłem się wygodnie z fotelu i wypiłem kilka łyków piwa. Zapadał zmrok, na ścieżkach i w małym parku okalającym osiedle zaświeciły się latarnie, wzdłuż drewnianego pomostu ciągnącego się przez piniowy las do plaży, tak że widzieliśmy z tarasu kilka punkcików przebijających się przez drzewa.

- Uwielbiałem tu mieszkać- powiedziałem. Mama uśmiechnęła się, dotknęła mojego kolana i powiedziała:

- Jutro przyjeżdża Miguel. Podobno się rozwodzi. Kiedy powiedziałam jego matce, że Ty także mnie odwiedzasz, natychmiast przy mnie do niego zatelefonowała. Bardzo się ucieszył. Chyba szykuje się Wam szalony weekend.

Uściskałem ją. Śmialiśmy się oboje. Po chwili zreflektowałem się i zapytałem:

- Zadzwoniłaś do mnie i powiedziałaś, że chciałabyś ze mną spędzić trochę czasu, tylko ze mną, że to dla Ciebie ważne.

- Kochanie, zostaniesz ze mną cały tydzień, prawda? - skinąłem głową- mogę się Tobą podzielić z Twoim najlepszym przyjacielem z dzieciństwa i nasycić się Twoją radością, naprawdę, wszystko ok.

Patrzyłem na nią i zastanawiałem się, kiedy to wszystko się wydarzyło. Kiedy skończyłem 40 lat, kiedy ona skończyła 65 i kiedy umarł ojciec. A zaraz dotarło do mnie, że matka za kilka tygodni będzie obchodziła 70-te urodziny a te, które wspomniałem, świętowaliśmy jeszcze z ojcem. W jej ulubionym mieście… Była wtedy roześmianą, upojoną alkoholem Panią, w eleganckiej sukience i nieodłącznych szpilkach. Nikt by nie powiedział, że miała tyle lat.

- Życie tutaj to tylko zmrużenie oka Matki Natury- powiedziała cichutko, jakby wymówiła tajemnicę, czytając mi w myślach. Sięgnęła do kieszeni kimona i wyciągnęła papierośnicę. Podniosłem się z fotela, wysunąłem z jej dłoni zapalniczkę, jak gentleman na czarnobiałych filmach i odpaliłem jej pachnącego miętą papierosa. Zabrałem z podłogi popielniczkę i położyłem na stole. Była stylizowana na dużą, egzotyczną muszlę, ciężka i czysta jak nowa, bez jednego niedopałka i tytoniu. Mama każdego wieczoru starannie myła popielniczki, nigdy nie używała zaśmieconej. Nie piła dziś prawie wina, nie jadła. Nie paliła jeszcze. Jakby zatrzymała swój zegar, czekając na mnie.

- Mamo, wezmę prysznic, daj mi pół godziny, ogarnę się i wrócę do Ciebie, dobrze? - powiedziałem, całując ją w czoło. Złapała moją rękę i pocałowała ją. - Dobrze.

Poczułem, że łzy napływają mi do oczu, więc szybko zebrałem talerze i swoja szklankę i zniknąłem w mieszkaniu.

 

Kilka minut później, kiedy stałem pod prysznicem, przypomniałem sobie jak trzymała w dłoniach jego chude ręce i całowała je. A on oddychał coraz wolniej. Nie chciałbym umierać sam, podłączony do rur szpitalnego sprzętu, nieświadomy tego co się ze mną dzieje, uporczywie podtrzymywany przy życiu. A może świadomy? Bólu, obdarcia z godności, mijających dni, uwięziony w ziemskiej powłoce… Jak to jest przestać planować czy można nie mieć planów na następny tydzień lub miesiąc…Poczułem gwałtowne ukłucie, nie wiem skąd przyszło. Czy z nagłego wzruszenia ścisnęło się moje serce, czy igła bólu wbiła się w mózg. Usłyszałem wokół siebie … usłyszałem …Spływająca z deszczownicy mocnym i szerokim strumieniem na moją głowę i ciało woda była dźwiękiem nałożonym na … basową ciszę. Jakbym został zamknięty w hermetycznym naczyniu i włożony do jamy. Mógłbym przysiąc, że ucięły się raptownie wszystkie szepty, muśnięcia, wibracje wszechświata. Gdybym wyszedł na zewnątrz, ujrzałbym nieporuszające się morze, ptaki zatrzymane w locie, rośliny wygięte w jedną stronę przez wieczorną bryzę zanim przestała wiać. Patrzyłem na swoje dłonie oparte o ścianę, na żylaste ręce. Zdawały mi się wyrzeźbione w kamieniu, nieruchome od zawsze. Widziałem palce rozłożone szeroko, utrwalone tak na wieczność. Wtem spod ziemi, z czeluści jaskini wyciągnął mnie grany larghetto 6/4 pierwszy takt nokturnu Chopina, opus 9 część 1. Palce na ścianie poruszyły się i zaczęły płynąc po czarnych klawiszach. Wciąż grała w b-moll w dobrym tempie, 85-cio taktowy wyraz jej uwielbienia do wszechświata. Mówiła, że mogłaby zamknąć w nim swoje życie. Zakręciłem wodę, wytarłem się, doprowadziłem do ładu. Kiedy wychodziłem z łazienki, mama siedziała znowu na tarasie. Paliła. Zapach tytoniu wleciał przez rozsunięte drzwi. Ubrałem czyste ciuchy i usiadłem za fortepianem. Uznałem, że istnieje jeszcze inny utwór, który połączy już na zawsze tę zapadającą w noc teraźniejszość, nas, tęsknotę za przeszłością i to, co skradało się do nas a zdawało się sunąć ledwie. Walc a minor opus 34 część 2.

 

Następnego dnia obudziłem się dość późno. Po prawdzie zbudził mnie śmiech- moja mama i matka Miguela piły kawę w kuchni i zajadały świeże, drożdżowe bułeczki. Mama zrobiła je z samego rana. W całym mieszkaniu unosił się cudowny zapach. Wiedziałem, że były polane lukrem, posypane pomarańczową skórką duszoną w soku z tychże a w swoim puszystym wnętrzu trzymały migdałowy krem. Kobiety chichotały nad pachnącymi, dymiącymi filiżankami. Kiedy patrzyłem na nie niezauważony, widziałem dwie szczęśliwe przyjaciółki bez wieku i zmartwień. Miały na sobie sportowe stroje. Na tarasie zauważyłem rozłożone maty, pewnie spotkały się na praktykę jogi. Nie chciałem im przeszkadzać, postanowiłem jeszcze na chwilę wrócić do siebie. Od czasu, kiedy kupiliśmy ten apartament, minęło wiele lat. Przeszedł kilka remontów, ale zawsze miałem tu swój pokój. Patrzyłem na swoje odbicie w lustrzanym skrzydle szafy. Byłem bardzo podobny do matki. Mieliśmy ten sam kształt oczu, usta- czerwień wargowa nie była równa w tym samym miejscu, niewielkie uszy i burzę blond włosów. Ja wiele lat temu zrobiłem operację wzroku i nie nosiłem okularów, a ona zakłada je teraz do czytania. Dzięki temu, że jest piękna, moja córka, bardzo mnie przypominająca, rośnie na śliczną dziewczynkę. Byliśmy podobnie neurotyczni, oddani, emocjonalni, zapamiętali w uczuciach. Ja i mama. Moja córka i ja.

Usłyszałem, jak mama mówi do Violety, że powinienem już wstać, bo bułeczki zupełnie wystygną a po chwili pukała do moich drzwi. Otworzyłem, ucałowała mnie i zaprosiła na śniadanie. Kiedy znowu dosięgnął mnie zapach ciasta i kawy poczułem się głodny, Poprosiłem, żeby nastawiła dla mnie espresso i przemykałem do łazienki a potem doprowadzony do ładu, poszedłem się przywitać. Violeta, matka Miguela, wiecznie roześmiana potomkini Azteków, powiedziała na mój widok:

- Eric, zmężniałeś, bardzo przystojny z Ciebie mężczyzna.

- Dziękuję- odpowiedziałem- bardzo się cieszę, że widzę Panią w dobrym nastroju- dodałem i usiadłem przy stole.

- Miguel będzie dziś po południu.

- Wiem, rozmawiałem z nim przez telefon, umówiliśmy się na wieczór- powiedziałem przegryzając bułeczkę, na palce wypłynęło mi słodkie nadzienie, lekko ciepłe. Oblizałem je.

 

Miguel zadzwonił o 21-wszej tak jak się umawialiśmy. Byłem gotowy do wyjścia. Pożegnałem mamę i zostawiłem ją na tarasie. Życzyła mi dobrej zabawy. I wyszedłem. Miguel nie zmienił się wcale. W swojej wyrzeźbionej azteckiej twarzy zachował dwa czarne, migoczące węgle, w miejscu, gdzie normalnie znajdują się oczy. Jego sylwetka była smukła a biała, lniana koszula opinała jak zawsze atletyczną klatkę piersiową i wybijała się na tle smagłej skóry. Gęste, czarne włosy miał nienagannie przystrzyżone. Popatrzył na mnie.

- Czy Ty kiedyś się skurczysz odrobinę na starość? - uściskał mnie. Byłem od niego wyższy, lecz nie tak dobrze zbudowany. Miałem bladą skórę i jasne loki wijące się w każdą możliwą stronę, oczy w kolorze wody i malinowe usta. - Mój Apollo- śmiał się Miguel- wyrwiemy dziś piękne dziewczyny.

- Jak zawsze- uśmiechnąłem się do wspomnień.

Wyszliśmy z osiedla przez tylną bramę i ruszyliśmy w stronę centrum. Postanowiliśmy najpierw dobrze zjeść i napić się zimnej wódki. Po polsku. Postawiliśmy na argentyńską wołowinę. Lokal pękał w szwach. Znaleźliśmy na początek miejsce przy barze. Zamówiliśmy steki, dodatki i alkohol i rozpoczęliśmy nasze święto przyjaźni. Otrzymaliśmy zielone i czarne oliwki, pokrojoną szynkę z czerwona cebulą i zimne piwo. Za chwilę podano nam panierowane krążki kalmarowe. Po dwóch godzinach syci i lekko wstawieni skierowaliśmy się w stronę plażowych barów i klubów. Namierzyliśmy klub, gdzie grała taneczna muzyka a na parkiecie i przy barowych stolikach zobaczyliśmy klika atrakcyjnych, samotnych dziewczyn. Wybraliśmy te, które spodobały nam się najbardziej i łatwo zatonęliśmy w zabawie.

- To ten artysta…-usłyszałem nagle za swoimi plecami- ten od „Building of the year.”

Udawałem, że tego nie słyszę, że to nie ja. Przywierałem nadal do Kristi, ale czułem, że całą atmosferę zaraz trafi szlag. Skąd, kurwa, na spontanicznej imprezie na plaży w małej miejscowości, poza sezonem pojawia się kobieta, która wie kim jestem?! Nawet kiedy grywałem w bandzie jazzowym i dziewczyny histeryzowały pod sceną, rozpoznawały mnie tylko w towarzystwie moich czarnoskórych muzyków. Kiedy trąbka i kontrabas rozdzielali się ode mnie, byłem na powrót zwykłym przystojniakiem, który mógł je przelecieć. Kristi jęczała cichutko, kiedy przez sukienkę pieściłem jej piersi, nadal z nią tańcząc.

- To na pewno on… Eryk? - usłyszałem tuż obok siebie, wypowiedziane po polsku, wyraźnie z „r” i „igrek”.

Postanowiłem coś z tym zrobić. Odessałem się od Kristi i spojrzałem na intruza. Cholera, pamiętałem ją, nie spodziewałem się, że rozpoznam właścicielkę tego głosu, nie przygotowałem się.

- Irena Zajder- powiedział glos, uśmiechając się równymi, drobnymi zębami. Robiłam z Tobą obszerny wywiad, kiedy zgarnąłeś trzecią prestiżową nagrodę architektoniczną w ciągu dwóch lat.

- Tak…

Stałem i gapiłem się na tą dziewczynę. Było tak jak mówiła. Zdobyłem wtedy nagrodę za „Najpiękniejszy budynek sakralny” Zaprojektowałem kościół katolicki i zrobiła się mała afera, kiedy okazało się, że jestem nieochrzczonym ateistą a bogaty biznesman wpakował w realizację projektu miliony euro.

- Poczekamy na Ciebie „U Pablo” - obok mnie zmaterializował się Miguel, trzymając w talii swoją zdobycz. Do drugiego boku przyciągnął wyraźnie rozczarowaną Kristi.

- Tak, zaraz przyjdę- skłamałem. Irena sprowadziła mnie na ziemię i przysiągłbym, że z satysfakcją, odebrała mi magię tej nocy. Chciałem powiedzieć: czego chcesz? Zamiast tego zapytałem kulturalnie: - Masz ochotę na drinka? Robią tu świetną margharitę z mango.

- Chętnie- odpowiedziała.

Poszedłem do baru. Kiedy wracałem, Irena zajęła stolik, usiadłem na przeciw niej.

- Twoje zdrowie- powiedziałem i upiłem piwa.

- Jesteś na wakacjach? - zapytała

- Trochę tak- odpowiedziałem- przyjechałem odwiedzić matkę i spędzam czas z przyjaciółmi. Wychowałem się tutaj.

- Myślałam, że w Indonezji- drążyła z dziennikarską ciekawością a ja odpowiadałem, bo nie miałem tajemnic.

- Później, tu był nasz pierwszy zagraniczny dom.

- Aha…

Piliśmy w milczeniu. Potem zapytałem z grzeczności:

- A Ty jesteś na wakacjach?

- Podróżujemy z przyjaciółka wzdłuż wybrzeża.

- Fajnie.

I dalej cisza. Spieprzyła mi wieczór i nie potrafiła nawet ze mną poflirtować.

- Muszę iść, dobrze Cię widzieć, udanej podróży, cześć. 
Pożegnałem się. Nie zatrzymywała mnie. Odszedłem, nie oglądając się. Poszedłem wzdłuż plaży. Widziałem neony baru z pokojami u Pabla. Miguel z pewnością bawił się w jednym z nim. Zastanawiałem się jeszcze czy nie dołączyć do niego. Ale nagle poczułem się zmęczony i … samotny. Ściągnąłem buty, podwinąłem nogawki spodni i szedłem wzdłuż wody. Morze łaskotało mnie, wylewając się raz po raz łagodną falą. Myślałem o mojej żonie. O tym, że po prostu jest. I o tym, że dziś zapragnąłem innej kobiety, jak wiele razy przedtem, tego, aby jej młode ciało stało się bramą do całkowitego zatracenia, żebym mógł nie myśleć o niczym. Odkąd wysiadłem z samolotu, już na płycie lotniska oprócz dużo wyższej temperatury, do moich pleców przykleił się jakiś ciężar. Czułem jednocześnie radość, że tu jestem i coś na kształt obowiązku, zrobienia czegoś, czego się ode mnie oczekuje. Dziś mijał drugi wieczór mojego pobytu i nie licząc irytującej dziennikarki, czas mijał mi wspaniale. Zrobiliśmy z mamą plany na następne dni: jutrzejszy wieczór w Palau de Les Arts, dwudniowa wycieczka do Madrytu i przywiezienie sukni na „wyjątkową chwilę”, jak wyraziła się matka z zakończeniem dnia na meczu „Królewskich”. Nie specjalnie interesowała mnie piłka nożna, ale uznałem, że kibicowanie na żywo drużynie, która cale życie cieszyła się sympatią matki, za fajne spędzenie czasu. Miałem w sercu wiele uczuć i wspomnień z takich meczy, na które jeździliśmy jeszcze z tatą, z Miguelem i jego rodzicami. Na pewno urwiemy się jeszcze razem z moim przyjacielem na jedną noc. Kiedy analizowałem plan nie czułem się do niczego przymuszany ani zobowiązany. Nie czułem niczego co miałoby stanowić ślad jakiejkolwiek powinności. Nie dostrzegałem jeszcze wszystkiego. Postanowiłem napić się w kolejnym barze na plaży, ale okazało się, że jest zamknięty. Przed sezonem, wieczorem w naszym mieście były otwarte głównie lokale w centrum. Jak na zawołanie zadzwonił mój telefon. Miguel.

- Gdzie jesteś Eric?

- Przed „Los bolos”. Chciałam się napić, ale jest zamknięta.

- Wyjdź kolejnym zejściem z plaży. Podjedziemy z dziewczynami. Jedna z nich bardzo za Tobą tęskni.

- Ok- powiedziałem, rozłączyłem się i zacząłem iść wzdłuż wydm, do wyjścia. A więc dziś posiądę Kristie. Posadzę ją sobie na kolanach i będę pieścił jej drobne piersi, aż zdecyduje się rozpiąć moje spodnie i będzie chciała, abym w nią wszedł. Byłem podniecony, szedłem szybko. Zaraz zauważyłem włączane i gaszone długie światła samochodu- znak dla mnie. Kiedy podszedłem zobaczyłem siedzącego z przodu Miguela a za kierownicą ubera drobnego Azjatę, wybijającego na kierownicy rytm do tanecznej muzyki. Dziewczyny poruszały się seksownie na tylnym siedzeniu. Usadowiłem się między nimi i zacząłem całować się z Kristie. Samochód ruszył. Dojechaliśmy pod hotel, w którym spały nasze koleżanki i poszliśmy na górę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • zsrrknight 3 dni temu
    *chyba formatowanie ci się popsuło, bo często brakuje spacji przy dywizach. A propos dywizów - zamiast nich powinno się używać pauz, bądź półpauz. Dywizy występują zazwyczaj tylko w połączeniach wyrazowych typu biało-czerwony.
    *zwroty grzecznościowe niepotrzebnie z dużej litery. To nie jest list.
    "Wróciłem po sztuce i swoje piwo" - sztućce i "swoje" zbędne
    "Usiadłem na przeciwko niej." - naprzeciwko
    "Przyniosła naczynie z lasagne" - lazanię można śmiało odmieniać, a nawet zapisywać fonetycznie, w spolszczonej formie
    *liczby zazwyczaj zapisujemy słownie

    Latynoska telenowela, ogólnie trochę błędów, ale nawet poprawnie napisane. Nie moje klimaty, ale jest to pisanina nie niezłym poziomie i pewnie znajdzie swoich czytelników.
  • Renia Turi 3 dni temu
    Dzięki za uwagi. Te konstruktywne przyjmuje, te o lasagne są "czepiactwem". Daj szansę- opowiadanie ma 15 stron, wrzucę w częściach. Jestem pewna, że nie spodziewasz się jak się potoczy. Podpowiem, że nie ma nic wspólnego z telenowelą, to tylko tło.
  • zsrrknight 3 dni temu
    Renia Turi
    no i tak nie ma tu aż tak dużo do czytania, więc pewnie zajrzę, jeśli nie wyleci mi z głowy

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania