Dni pełne miłości: 16. Jak zawsze
Murasakibara
Jak dziś pamiętał ten dzień. Obudził go wtedy szelest pościeli i ruch obok niego. Uchylił lekko powieki, krzywiąc się przy tym i zerknął na jego wątłe plecy.
-Aka-chin?- burknął, lekko niezadowolony, że go obudził. Odwrócił się z uśmiechem na ustach. Przydługa, czerwona grzywka, którą miał dzień wcześniej ściąć, ale zapomniał, opadała mu na oczy.
-Śpij kochanie, idę robić śniadanie.- powiedział cicho. Cmoknął go lekko w czoło i zostawił samego, wpatrującego się w drzwi.
Zmarszczył brwi, podnosząc się wolno. Czy dziś jest jakieś święto? Dziwne zachowanie jak na niego. Oczywiście zdanie "idę robić śniadanie" było jego rutyną, ale sam fakt nazwania go "kochaniem" był podejrzany.
Przetarł oczy wierzchem dłoni, wstając z łóżka. Poprawił koszulkę, którą miała na sobie, i którą zawsze zakładała do spania, po czym wyszedł wolno na korytarz. Uderzył w niego zapach kawy. Uwielbiał jego kawę.
-Żaden problem... Tak, racja... Spotkamy się wieczorem? Nie, w porządku. Też dzisiaj pracuję. Na razie.- stał w drzwiach słuchając jak mówił do telefonu. Przygryzł wargę, czując irracjonalną zazdrość względem jego rozmówcy.
-Coś się stało?- zapytał siadając przy stole. Odwrócił się z uśmieszkiem na ustach i postawił przed nim kubek z kawą.
-Nie. Z pracy.- odpowiedział. Zmarszczył brwi. Doprawdy? Pracował dziś do 19, doskonale to wiedział. Więc po co miał się spotykać jeszcze wieczorem z kimś z pracy?
Wzruszył ramionami. Pociągnął solidny łyk z kubka, wpatrując się w jego łopatki. Jak codziennie, krzątał się po kuchni przygotowując śniadanie. Dopiero po kilku minutach zauważył, że pakował już swój posiłek do pracy.
-Wychodzisz wcześniej?- zapytał niby od niechcenia, biorąc do ręki widelec. Z zadowoleniem wbił go w porcję sałatki.
-Ta, muszę skoczyć jeszcze załatwić parę spraw.- odparł siadając naprzeciwko niego.
Resztę poranka spędzili w ciszy. Dokładnie o siódmej trzydzieści, w pełni ubrany w garnitur i przygotowany do wyjścia, po raz kolejny tego dnia pocałował go mocno w usta, stając na palcach. Gdy drzwi zamknęły się za nim cicho, spojrzał przez okno. Nigdy nie całował go w ten sposób. Auto szybko zniknęło z podjazdu. Co można załatwić o tak wczesnej porze?
Zanim się ubrał, zmył naczynia i sprzątnął po śniadaniu jak każdego dnia. Dopiero wtedy wrócił do sypialni. Jak zawsze przez kilka minut wgapiał się bezmyślnie w szafę i jak zawsze, gdy miał dzień wolny wcisnął się w końcu w swoje dresowe spodnie i bluzkę na ramiączkach. Pościelił łóżko. Na szafce nocnej ze strony Akashiego leżała wizytówka. Reo Mibuchi. I numer telefonu. Nic więcej. Chyba mnie nie zdradzasz, prawda? Odłożył ją na miejsce.
Sprzątał mieszkanie aż do południa. Po tygodniu w pracy miał w końcu czas, żeby wszystko ogarnąć. Gdy skończył usiadła w salonie i włączył telewizor. Akurat leciały wiadomości.
-Około godziny jedenastej trzydzieści w pobliżu budynku firmy Akashi miała miejsce strzelanina. Sprawcy zostali złapani. Kilkoro cywilów zostało rannych, w tym dwóch funkcjonariuszy policji. Więcej o sprawie w wiadomościach wieczornych.- powiedziała kobieta na ekranie. Jego ciało zesztywniało. Przez chwilę zerkał na zegarek. Jeszcze pięć minut. Dokładnie o dwunastej trzydzieści pięć dzwonił do niego każdego dnia, by sprawdzić czy jest w porządku.
Odebrał po dwóch sygnałach.
-Tak, kochanie?- słysząc jego głos poczuł jak napięcie spowodowane wiadomościami spadło. Jednak znowu nazwał go w ten sposób.
-Wszystko w porządku?- zapytał ściszając telewizor, na którym właśnie zaczynał się jakiś film przyrodniczy.
-Tak. Mam masę papierkowej roboty.- zaśmiał się cicho.
-Bałem się, że coś ci się stało.- powiedział spokojnie, wpatrując się w stojącą przed nim szklankę z sokiem.
-Nie. Mój pracownik oberwał w ramię.- od razu domyślił się, że widział wiadomości.
-Dobrze. Do zobaczenia wieczorem.- pożegnali się, a on znowu nazwał go "kochaniem".
Siedział tak przez dwie godziny, aż w końcu zerwał się z kanapy nie wytrzymując. Wszedł do sypialni i od razu otworzył jego szafkę nocną. Pełno papierów z pracy, jakieś gazety ekonomiczne... Norma. Przekartkował jedną z gazet i dopiero wtedy dostrzegł na dnie jakąś szarą kopertę. Była otwarta, więc wziął ją i wyjął z niej plik kartek.
Czytał przez kilka minut, czując jak jego serce bije coraz głośniej i mocniej. Łzy napłynęły mu do oczu. Zanim się zorientował już pakował swoje ubrania do walizki, z jego oczu płynęły łzy, nawet nie widział co tak naprawdę pakuję, byle jak najszybciej. W kuchni zostawił mu kartkę i nie wiedząc co ze sobą zrobić, zadzwonił do Himuro. Wychodząc z domu wciąż płakał.
Akashi
Przekręcił kluczyk w drzwiach i wszedł do mieszkania. Odwiesił kurtkę na wieszak spoglądając w dół. Brakowało butów Atsushiego. Westchnął ciężko. Pewnie znowu jest u Himuro. Wszedł do kuchni. Na stole leżała kartka. "Przepraszam. Wrócę jutro."
Rozpinając koszule wszedł do sypialni i momentalnie zamarł. Szafa Murasakibary była pusta, a przy łóżku walały się papiery. Pochylił się szybko w panicznym odruchu, łapiąc je w dłonie.
-Kurwa, kurwa, kurwa...- mruknął pod nosem wyciągając telefon. Wybrał numer swojego chłopaka i czekał. Raz... Dwa... Trzy... Nie odbiera. Spróbował ponownie. Dalej nic. Warknął ze złością.
-Odbierz... Błagam.- mamrotał chodząc w kółko po pokoju. Gdzie on może być? Zatrzymał się gwałtownie. No tak! Wystukał numer. Raz... Dwa...
-Tak, słucham?- odezwał się głos po drugiej stronie.
-Jest u ciebie Atsushi?- zapytał zamiast powitania. Himuro przez kilka sekund milczał.
-Jest.- odparł w końcu. Odetchnął z ulgą. Przynajmniej jest bezpieczny.
-Możesz dać mi go do telefonu?- potarł zmęczony czoło.
-Śpi teraz.- jego głos był chłodny jak nigdy.
-Dasz mi znać jak się obudzi?- opadł na łóżko. Miał dość emocji.
-Nie sądzę. Co się stało?- zapytał. Gabriel westchnął. Co miał powiedzieć? Prawie go nie znał , a on oczekiwał wygadania się?
-To nie jest rozmowa na telefon.- nie miał siły na nic. Na rozpacz, na radość, na strach. Na nic.
-Mogę wpaść do ciebie w jakieś 10 minut.- zdziwiony uniósł brwi. Jest jego przyjacielem. Przecież się nie znosimy.
-Czekam.- mruknął i rozłączył się.
Podnosząc się czuł, że wszystkie jego mięśnie krzyczą z bólu i rozczarowania. Pozbierał papiery i schował je do koperty. Zamknął otwarte szafki i zszedł do kuchni. Kopertę położył na stole. Kiedy drzwi się otworzyły, nalewał wódki do szklanek, wpatrując się w okno. Himuro stanął w przejściu, patrząc na niego spode łba. Gdyby nie jego luźna postawa, pomyślałbym, że chce go zabić.
-Napijesz się?- zapytał, siadając na krześle. Usiadł przed nim kiwając głową. Podsunął mu jedną ze szklanek.
-Więc? Co jest?- zapytał zanim wypił do dna. Czerwonowłosy poszedł w jego ślady. Podsunął mu kopertę. Tatsuya spojrzał nieufnie, ale wziął ją i przejrzał dokumenty. Przez chwilę wyglądał na zszokowanego. Później Akashi miał wrażenie, że jego usta zadrżały, ale ostatecznie pokiwał ze zrozumieniem głową.
-Przygotowałeś się już na leczenie?- zapytał, pakując kartki z powrotem. Skinął głową.
-Miałem dziś spotkanie ze znajomym lekarzem. Niedługo zacznę chemioterapię.- nalał kolejną szklankę.
-Czyli... po prostu był w szoku.- westchnął Himuro. Jego szare oczy przez chwilę wpatrywały się w wódkę. Podniósł wzrok na chłopaka przyjaciela i nie odrywając go ode niego powiedział:
-Jeśli będziesz czegoś potrzebował, mów. Pomogę.- a on po raz pierwszy od stwierdzenia choroby poczuł, że chce płakać.
***
Murasakibara wrócił następnego dnia. W kuchni zobaczyła Akashiego i zawahał się tylko ułamek sekundy. Po prostu podszedł do niego i wtulił twarz w czerwone włosy. Akashi objął go z całych sił, jakby za chwilę miał zniknąć. Nie musiał o nic pytać. Wiedział doskonale, że to znaczyło, że zostanie z nim choćby nie wiadomo co miało się stać i będzie z nim walczyć.
Na początku było dosyć łatwo. Akashi zaczął słabnąć dopiero po którejś z kolei terapii. Wydawał się bledszy, choć Atsushi wmawiała sobie, że zawsze taki był. Powoli zaczynał też nosić czarną chustę na włosach. Każdego wieczoru mówił mu "dobranoc kochanie" jakby miał się nie obudzić, ale następnego dnia witało go "dzień dobry kochanie". Zwolnił się z pracy. Nie miał wyboru. Przekazał firmę pod opiekę przyjaciela. Ale jego koledzy, zwłaszcza staruszek, z którym wybierał się często na delegacje, przychodził co najmniej raz w tygodniu, żeby pogadać z nim przy herbacie i doradzić się w co trudniejszych sprawach.
Któregoś wolnego popołudnia Akashi stanął na środku salonu rozglądając się po nim. Murasakibara wychylił się z kuchni.
-Coś się stało?- zapytał, podchodząc do niego.
-Powinniśmy odmalować salon. Jest strasznie ciemny, nie sądzisz?- zapytał szczerząc się głupio. Przełknął ślinę, czując gule w gardle. Rozejrzał się po pokoju udając, że ogląda ściany, choć w rzeczywistości próbował powstrzymać łzy.
-Racja.- stwierdził w końcu.
-Zrobimy to dzisiaj.- zarządził czerwonowłosy łapiąc za kanapę, by ją odsunąć. Atsushi uśmiechnął się.
-Zaczekaj na mnie. Pojedziemy najpierw kupić farbę.- zaśmiał się.
Akashi nie powinien był się wysilać, ale nie był w stanie mu odmówić. Był wulkanem energii, który bał się zgasić. Jego radość ze zrobienia tak banalnej i spontanicznej rzeczy była tak wspaniała, tak czysta i szczera. Jeszcze tego samego popołudnia kupili jasną farbę i odświeżyli pomieszczenie. Atsushi umazany farbą patrzyła jak Seijuuro kończy malować ostatnią ścianę i uśmiechał się do siebie. Gdzieś wewnątrz niego wszystko gasło. Czerwonowłosy był coraz chudszy, bledszy. Gasł w oczach, ale on nic nie mówił. Po prostu stopniowo przyjmował do wiadomości, że niedługo może zniknąć.
Wieczorem w salonie wciąż unosił się zapach farby, ale oni już siedzieli razem na kanapie oglądając film.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania