Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

do stworzenia

PROLOG

 

15 sierpnia 1962

Jedenastoletni chłopiec jechał na tylni siedzeniu starego, zdezelowanego samochodu. Z przodu siedziało dwóch mężczyzn, którzy zajęci rozmową nie byli w stanie zauważyć podniecenia małego chłopca. Za kierownicą siedział starszy, mocno po pięćdziesiątce, pomarszczony na twarzy od alkoholu wujek chłopca. Obok siedział nieco młodszy, bo mający zaledwie czterdzieści osiem lat ojciec chłopca. Twarz miał pokrytą kilkudniowym zarostem, głęboko osadzone, jasno szare oczy i spiczasty nos. Mały chłopiec wyglądając przez okno zauważył grupkę dzieci z tornistrami. Domyślił się że to są uczniowie o których słyszał w radiu. chcąc się upewnić zapytał:

- Tato? Kim są te dzieci z torbami na plecach?

- To są synku uczniowie którzy idą, albo wracają ze szkoły, a to co mają na plecach to nie są torby tylko tornistry.

Odpowiedział z uśmiechem na twarzy i odwrócił głowę w kierunku jazdy. Mały chłopiec obserwował przez chwilę dzieci i zadał pytanie, które wprawiło Jego ojca w zakłopotanie.

- Tato? A dlaczego ja tak nie robię?

Ten zastanowił się chwilę, spojrzał na kierowce, następnie na syna i odparł:

- Bo ty synku jesteś wyjątkowy.

Wypowiedziawszy te słowa zobaczył w oczach chłopca zadowolenie a jego zdeformowaną twarz rozjaśnił uśmiech.

 

Po powrocie do domu chłopiec długo siedział w swym pokoju i rozmyślał nad tym, dla czego on ciągle musi siedzieć w domu. po namyśle zszedł na dół, podszedł do ojca i powiedział:

- Tato, Ja też chcę chodzić do szkoły i bawić się z innymi dziećmi.

- Synu wiesz że to niemożliwe - odparł mu ojciec.

- Wszystko jest możliwe, jak wróci mama to mnie zaprowadzi.

Ojciec upuścił z nerwów swoją fajkę i wrzasną zdenerwowany na chłopca:

- Twoja matka już nigdy nie wróci, wbij to sobie do tego durnego łba! A to dlatego że sam Ją zabiłeś mały morderco!

Chłopiec rozpłakał się i pobiegł do swojego pokoju na górze. Po dłuższej chwili zszedł po cichu na dół i powolutku zakradł się do ojca od tyłu. Wykonał szybki ruch ręką. Niczego nie spodziewający się ojciec osuną się na podłogę wypuszczając swoja fajkę z dłoni. Oprawca stał za fotelem trzymając w ręku kawałek poszarpanego, zakrwawionego metalu.

 

20 sierpnia 1962

Po czterech dniach męki ofiara zaczynającego swą karierę, małego mordercy, zmarła. Chłopiec zszedł na dół i spojrzał na leżące obok fotela w kałuży krwi zwłoki ojca. Owiną je w stary koc i zaciągnął na podwórko pod starą studnię. odsuną pokrywę i z wielki trudem wrzucił ciało do środka, Wrócił do domu i zaczął zmywać zaschniętą krew. Zauważył coś obok fotela, podniósł z podłogi i przetarł rękawem Był to stary zeszyt, poplamiony krwią. Otworzył go na ostatniej stronie i powoli zaczął dukać na tyle na ile umiał.

" i zostałem unicestwiony przez własnego syna. W końcu historia lubi się powtarzać, ciekawe czy tym razem będzie tak samo"

Na tym tekst się zakończył. Oprawca schował zeszyt do kieszeni swojego zamszowego płaszcza z kapturem, na tyle dużym żeby przysłaniał twarz chłopca.

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

12 września 2016

Czterdziestopięcioletni letni Zbigniew dojechał do swojej nowo zakupionej posesji na obrzeżach Lublina. W wąwozie stał stary, opuszczony dom, otoczony lasem. od dawna nikt tam nie przyjeżdżał, dla tego gmina postanowiła go zlicytować. Oglądał dom przed licytacją, jednak teraz musiał się przyjrzeć mu dokładniej. Podjechał do bramy, zdjął nową kłódkę i wjechał na teren posesji. Droga miała około stu metrów i zwieńczona była kolejną bramą prowadzącą na podwórko. Zaparkował obok domu i rozejrzał się dookoła. Wszędzie leżały spadające liście z drzew, teren dookoła wymagał karczowania. Dom postawiony z cegły, przykryty eternitem, zresztą jak i pozostałe budynki, czyli drewniana stodoła po lewej stronie podwórza, jak i coś w rodzaju szopy na przeciw domu, jak na budynek z okresów przed wojennych wyglądał dość solidnie. Wyją z samochodu torbę z rzeczami i podszedł do drzwi wejściowych. Stare, sfatygowane i wypaczone od wilgoci, mimo braku zamka odpuściły dopiero gdy Zbigniew użył znacznej siły. W środku czuć było stęchlizną, wszędzie było kupę pajęczyn i gruba warstwa kurzu. Zbigniew położył powoli torbę na starym tapczanie i spróbował zapalić światło. Bez skutku. Przypomniał sobie że wszystkie media zostały odcięte. Znalazł kawałek szmaty i przetarł szyby w oknach. Do środka wpadło niewiele światła, więc otworzył kilka okien. Dopiero teraz mógł się rozejrzeć po domu. Ściany z których łuszczyła się farba pomalowane były jak w starych wiejskich domach. Kilka kolorów a pod sufitem wymalowane dekory w Ala kwiatki. Stare meble rozlatywały się pod ciężarem pozostawionych w nich przedmiotach. Zbigniew przebrał się stare jeansy i flanelową koszulę i zaczął pakować wszystko z szafek do mocnych, foliowych toreb, które przywiózł ze sobą. Po śmierci żony odsprzedał wspólna firmę. Nie potrafił w niej przebywać, tak jak w domu w którym mieszkali. Wszystko na co spojrzał przypominało mu o niej i nie potrafił normalnie funkcjonować. Kiedy przez przypadek zobaczył informację o licytacji starego domu wraz z otaczającą go ziemią, pomyślał że to może mu dać trochę ukojenia. Natłok pracy fizycznej związanej z doprowadzeniem czegoś takiego do stanu używalności. Kilka godzin zajęło mu opróżnienie szafek w jednym pomieszczeniu. Zgłodniał trochę i postanowił rozpalić ogień, żeby coś odgrzać. Poszedł do starej stodoły poszukać jakiejś siekiery do porąbania starych szafek. Uchylił wrota na tyle, żeby się przecisnąć do środka. Do wnętrza wpadało dość sporo światła przez szpary między deskami i dziurę w dachu To czego szukał znalazł po kilku minutach. Jak każdy ciekawy człowiek będący posiadaczem nowego miejsca, postanowił porozglądać się po wnętrzu. Stare narzędzia rolnicze, wóz na drewnianych kołach, sterta słomy. To co zazwyczaj powinno się znajdować w starych stodołach. Gdy się rozglądał zauważył wystający skobel obok sterty słomy. Podszedł odgarną na bok zalegającą słomę, pociągnął za skobel żeby podnieść do góry przytwierdzoną Toniego klapę. Zaskoczyło Go że klapa tak lekko się uniosła, nie miał jednak okazji żeby zobaczyć co jest pod nią. Poczuł silny ból w klatce piersiowej, chciał krzyknąć z bólu ale nie potrafił wydobyć aż siebie żadnego dźwięku Czuł jak płuca wypełniają się ciepłą, gęstą mazią krwi. Usilnie chciał spojrzeć co się stało, ale coś nie dawało mu się ruszyć.

 

Było już sporo po dwudziestej trzeciej, kiedy komisarz Marek Leśnicki z wydziału o dość specyficznej nazwie, z archiwum z, mijał pierwszą bramę wjazdową na posesję zmarłego Zbigniewa. Do drugiej nie sposób było dojechać, ze względu na samochody różnych wydziałów i służb, skutecznie zastawiających drogę dojazdową. Zaparkował tak, aby nie blokować przejazdu, i ruszył pieszo między samochodami. Całe podwórko, i wszystkie zabudowania były jasno oświetlone halogenami na statywach. W koło krzątali się technicy laboratoryjni i medycyny sądowej. Jednych widział po raz pierwszy, z innymi zdarzało mu się pracować. Między innymi z prokuratorem, Mecenasem Karolem Biedrzyckim. Stał z dwoma funkcjonariuszami w cywilnych ubraniach. podszedł i przywitał się ze wszystkimi trzema. Mecenas, jak zwykle ubrany w elegancki garnitur, dopasowany do jego solidnej, lecz niskiej postury. Dnie przystrzyżone krótkie włosy i ogolona twarz, trochę blada twarz, wskazywała na to że trzydziestodwuletni letni prawnik, spotyka się z czymś takim po raz pierwszy w swojej karierze. Dwaj towarzyszący mu osobnicy nie wykazywali raczej zbyt wielu emocji.

- Śledczy Kamil Ziętarski - odwzajemnił uścisk dłoni starszy z dwóch mężczyzn, o którym Leśnicki kilka razy słyszał - i mój partner śledczy Mariusz Zdeb, sekcja terroru kryminalnego.

Drugi z nich, zdecydowanie młodszy od swojego kolegi, był osobnikiem spokojnej natury, opanowany i nie wyciągający pochopnych wniosków zaprzeczał charakterem swojemu wyglądowi. Średniej budowy, ze stu sześćdziesięcioma centymetrami wzrostu, krótkimi włosami i przenikliwymi oczami, sprawiał wrażenie lekkiego szaleńca. Do tego trzeba dodać że zawsze ubierał się raczej jak sportowiec. Zaś starszy, Ziętarski, metr siedemdziesiąt wzrostu, niebieskie oczy i twarz, niczym z reklamy telewizyjnej, był łakomym kąskiem dla większości kobiet. Niekiedy pomagało mu to w pracy, chodź bywały przypadki że przysparzało mu problemów. Szczupły, z mocno zbudowanymi ramionami i dużymi dłońmi, wyglądał raczej jakby całe życie pracował fizycznie. Nigdy też nie zakładał innych spodni niż jeansy. Nawet na uroczystości, na które starał się nie chodzić, nie wkładał garnituru. Leśnicki wyglądał przy nich jak ktoś z innej planety. Pięćdziesiąt lat na karku, wysoki i szczupły a wręcz tak suchy że każde ubranie jakie włożył wisiało na nim jak na strachu na wróble. Orzechowe oczy, siwiejące krótkie włosy, delikatny, siwy meszek zamiast zarostu na twarzy i zapadnięte policzki. Spojrzał w stronę stodoły, w kierunku której byli wszyscy zwróceni i przyglądali się jak technicy zdejmują ciało z wbitą, bliżej nie określoną drewnianą konstrukcją w klatkę piersiową. Swoją objętością, obejmowała ciało denata od brzucha aż po podbródek, i szerokością zakrywała ramiona.

- Ten jest świeży - zdziwił się Leśnicki - a gdzie szczątki do mojej sprawy?

Pierwszy odezwał się prokurator:

- Dopiero niedawno technicy skończyli zabezpieczać teren, zaraz się dowiesz wszystkiego.

- Chodźmy bliżej. - Zaproponował Ziętarski.

- Technicy wyłamali wrota, żeby móc co kol wiek zrobić. - Wyjaśnił Zdeb, gdy wchodzili do środka. Leśnicki rozejrzał się po wnętrzu. Stary wóz, rozrzucone wkoło siano.

- Tutaj - przywołał Go Zdeb W miejscu gdzie jeszcze przed chwilą były zwłoki, był otwarty właz do niewielkiej, murowanej piwniczki. Lekarz medycyny sądowej i technik, schodzili po drabince na dół. Szkielet leżący na dnie był nienaturalnie wygięty w bok, tak jak by chciał bokiem dotknąć palcem kostki u nogi. Technik fotografował wszystko co się tylko dało, a starsza brunetka oglądała dokładnie szkielet. Po dłuższej chwili powiedziała zwięźle:

- Młoda kobieta, sądząc po obrażeniach kości, szczególnie żeber prawdopodobnie miała wiele ran kutych Sądząc po ułożeniu spadła z wysokości, nogami w dół. Widzicie? - Wskazała na zgięte kolana - przewróciły się dopiero po utracie tkanki mięśniowej.

- Czy mogła się nabić, tak jak denat którego stąd zabrano? - Zapytał Ziętarski

Kobieta spojrzał na górę, popatrzyła na odcięty, drewniany kołek.

- Bardzo możliwe, ale więcej powiem jak zbadam ją u siebie.

- A skąd pewność że to kobieta, i młoda? - Zapytał, mało doświadczony Zdeb

Leśnicki wiedział co powie lekarka. Znał już metody pracy patologów i innych lekarzy sądowych.

-

 

- A dzisiejsza ofiara? - Zapytał Leśnicki

- Zbigniew kot, urodzony w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym pierwszym, ósmego stycznia, wdowiec, bez dzietny. Działkę kupił dwa dni temu na licytacji w gminie, nie karany, bez długów. - Pośpieszył mu z informacją Zientarski.

- Działka wcześniej należała do? - Ciekaw był Leśnicki

- Jeszcze sprawdzają, ostatnia zameldowana tu osoba przepadła pięćdziesiąt cztery lata temu. - odparł Zdeb

rozmowę przerwał im funkcjonariusz w mundurze:

- Pies coś znalazły za stodołą. - powiedział i ruszył w tamtą stronę.

Gdy doszli na miejsce technik w nie głębszym niż kilka centymetrów dołku, omiatał z ziemi coś małą miotełką. Była to ręka, przy której kucała już lekarka która podążyła za nimi.

- Prawa ręka, sądząc po kostkach męska, odcięta równo tuż przy ramieniu.

- Z tego samego okresu co szczątki w piwnicy? - Zapytał Lesiecki

- Leżała w ziemi, jest w troszkę innym stanie rozkładu ale myślę że tak.

- A gdzie reszta? - Zadumał się Zdeb

Rozejrzeli się wszyscy, jak by w poszukiwaniu reszty szkieletu.

- Trzeba to wszystko dokładnie przeczesać. - powiedział Leśnicki

- Na razie zabierzcie co macie do laboratorium, terror niech się dowie jak najwięcej o denacie a archiwum poszuka czegoś na temat tego miejsca czy coś, Ja na rano postaram się załatwić wszystko co potrzebne, i zabezpieczyć mi to na noc. - Rozkazał odchodząc powoli mecenas Biedrzyński.

 

Następny dzień Leśnicki rozpoczął od mozolnego szukania w różnych bazach danych informacji o miejscu które wczoraj odwiedził. Dowiedział się tylko że ów miejsce miało stale rosnące zadłużenie od urzędu gminy aż po zakład energetyczny, rozpoczynające się w sześćdziesiątym drugim. Od tamtego czasu wszelki ślad po właścicielu przepadł, i nikt nie zgłosił zaginięcia. Nigdy też nie odnaleziono zwłok, ani nie stwierdzono zgonu nie jakiego Krzysztofa Feldmana. W momencie zniknięcia miał czterdzieści osiem lat, owdowiały, brak krewnych, brak potomstwa. Przesłał więc zapytanie do archiwum miejskiego o przesłanie informacji o Krzysztofie Feldmanie, oraz Jego małżonce, Krystynie Feldman. Wstał zza biurka, wziął z szafki nową teczkę z napisem „akta prowadzenia dochodzenia”, napisał numer sprawy i wrzucił do środka kartkę z informacją o tym, czego się dziś dowiedział.

 

Ziętarski i Zdeb, sprawdzali w tym czasie czy ich denat mógł mieć wrogów, szukali motywu do popełnienia morderstwa na świeżo upieczonym właścicielu tajemniczej działki. Jak dotychczas, ich śledztwo, tak jak w przypadku Leśnickiego, nie przyniosło rezultatu. Około dziesiątej w radiu odezwał się dyżurny, z poleceniem żeby stawili się na przeszukanie działki.

- Co myślisz o tym gościu z archiwum x? - Zapytał Zdeb podczas jazdy samochodem we wskazane miejsce.

- Słyszałem kiedyś o nim – odparł Ziętarski – przeniesiony do Lublina z pomorza, jakieś dziesięć lat temu. Podobno braki kadrowe, ale nikt tak naprawdę nie wie o co chodzi.

- Może to jakiś szpieg z wewnętrznego?

- Nie. Na pewno nie. Gdyby miał kontrolować dali by go do nas, do terroru, a nie do archiwum, tam nie ma czego szukać. - Zaprzeczył Ziętarski – lepiej skupmy się na naszym denacie, bo nic nie mamy. - Przerwał rozmyślania kolegi.

Zdeb wyją z kieszeni w spodniach swojego smartphone i zaczął przeglądać zdjęcia które zrobił i zapisane notatki. Zawsze gdy to robił, Ziętarski nie był zbyt zadowolony. Pracujący od lat na papierze, nie mógł zrozumieć, w jaki sposób ma to poprawić pracę policji. Jego najlepszym kompanem był notes i długopis. Różnili się od siebie wiekiem, doświadczeniem, metodami pracy. Ale właśnie przez te różnice, dobrze się wzajemnie uzupełniali. W wydziale mówili na nich starszy i młodszy, i doskonale to odzwierciedlało ich partnerstwo.

 

Po dojechaniu na miejsce, ich oczom ukazał się nie zwykły widok. Wszędzie stały samochody policyjne, reporterów, oraz co ich najbardziej zdumiało, dwa pojazdy wojskowe. Mundurowy stojący przy barierce oddzielającej dojazd do posesji, przepuścił ich po dokładnym sprawdzeniu dokumentów. Wszystko to wyglądało jak podczas próby wjechania na pilnie strzeżony teren wojskowy. Zaraz za nimi, z trudem przeciskając się między żądnymi sensacji reporterami, przedzierał się Leśnicki. Pozostawili swoje samochody na poboczu wąskiej asfaltówki, i pieszo ruszyli przez zalesiony trakt, prowadzący na podwórko.

- Odkryliście coś ciekawego panowie? - Zapytał Leśnicki.

Wymienili się tym, co dotychczas ustalili.

- Czyli w sumie nic nie mamy – skwitował Ziętarski, co w zasadzie było prawdą.

- Wydaje mi się że wczorajsza ofiara, to po prostu zwykły wypadek. - Zawyrokował Zdeb – Jednak będziemy szukać dalej – dodał po chwili.

Na podwórzu, w prowizorycznym punkcie dowodzenia przyglądając się rozłożonej na stole, sporej wielkości mapie terenu, popijał kawę mecenas Biedrzycki. Mężczyźni skinęli głowami do prokuratora i spojrzeli na mapę, oczekując wyjaśnień.

- To jest pani Małgorzata Kępa – prokurator wskazał ręką w kierunku wysokiej blondynki w białym, laboratoryjnym kitlu – koordynator przeszukania.

- Doktor, Małgorzata Kępa, główny patolog sądowy – przedstawiła się kobieta, wymieniając z przybyłymi uściski dłoni, wyraźnie niezadowolona z faktu że mecenas Biedrzycki, nie podkreślił Jej naukowego tytułu.

- Śledczy Ziętarski i Zdeb – przedstawił ich prokurator, wskazując na każdego po kolei otwartą dłonią – oraz komisarz Leśnicki.

- Na co patrzymy? - zainteresował się Zdeb.

-Cały teren jest podzielony na równe sektory, zaznaczone na tej mapce. Wszystko co znajdziemy, od razu dostaje swój numer ewidencyjny i ląduje w katalogu. - wskazała ręką na gruby, otwarty skoroszyt. - Wszystko sfotografowane, opisane, spakowane do foliowych toreb, no i oczywiście zaznaczamy tutaj gdzie zostało znalezione.

- Bardzo imponujące, nieprawdaż? - uśmiechnął się prokurator.

- No dobrze, ale czemu tu jest aż tylu ludzi? - nie potrafił pojąć Zdeb.

Biedrzycki od razu zaczął wszystko objaśniać:

-Z samego rana zaczęliśmy z psami, ale znajdując coraz więcej elementów ludzkich szkieletów, stwierdziliśmy że to wymaga większej operacji.

Leśnicki rozglądał się dookoła, nie bardzo rozumiejąc o co tu właściwie chodzi. Przez myśl przebiegło mu że to jakiś stary cmentarz, i że to nie jest sprawa dla jego wydziału. Do rzeczywistości przywołał Go trzask krótkofalówki „- Pani doktor, mamy kolejne szczątki.” Przyglądał się blondynce, jak zaznacza na mapie miejsce w odpowiednim sektorze, przypisuje numer i dyktuje go przez radio. Miała intensywne, niebieskie i pełne werwy oczy. Włosy związane w kok, sięgały niewiele poniżej łopatek. Sprawiała wrażenie doświadczonej koordynatorki, co zresztą potwierdzała organizacja pracy. Na pierwszy rzut oka wydawało by się to wielkim bałaganem, jednak im dłużej Leśnicki się temu przyglądał, tym wyraźniej dostrzegał że każdy zna swoje zadanie i stara się je wypełnić jak najlepiej potrafi.

- Czy ktoś może mi wyjaśnić co tam robią dwa samochody wojskowe? - Odezwał się Ziętarski.

- Oddział do likwidacji niestandardowych zagrożeń. - wyjaśnił mecenas.

- Do czego?! - Wszyscy trzej zdziwili się niemal naraz.

Biedrzyckiemu sposępniała mina i z westchnieniem rzekł:

- Rano mieliśmy incydent. Jeden z techników omal nie zginą od jakieś dziwnej pułapki. Wygląda na to że kiedyś musiał tu ktoś zrobić coś w rodzaju fortyfikacji.

Policjanci nie mogli uwierzyć w to co właśnie usłyszeli. Wszyscy sądzili z początku że to jakiś kawał, ale im dłużej patrzyli się na posępne miny wszystkich wkoło, tym intensywniej docierała do nich powaga sytuacji. Oznaczało to jedno. Ze będą musieli pracować przy czymś, z czym żaden z nich nie miał do tej pory do czynienia. Takie rzeczy dzieją się w filmach albo książkach rodem z Sanice fiction.

- No dobra, a co do tej pory znaleziono? - Chciał wiedzieć Leśnicki.

- Włącznie z wczorajszym to będą trzy kompletne szkielety, elementy odzieży i kilka tych dziwnych pułapek.

- Jak tak dalej pójdzie, nikt stąd nie wyjdzie do końca tygodnia. - zasępił się Ziętarski, a Jego obawy były bardzo uzasadnione. Na każdym miejscu zbrodni, im więcej było dowodów czy ofiar, tym dłużej trzeba czekać na raporty, a im dłużej czeka się na takie rzeczy, tym dłużej śledztwo tkwi w miejscu. Leśnicki zdawał sobie sprawę z tego że nie prędko uda mu się coś ustalić. Zobaczył że z domu wychodzi czterech żołnierzy, usłyszał jak jeden z nich melduje że budynek jest zabezpieczony, i bez zwłoki postanowił mu się przyjrzeć od środka. Wewnątrz czuć było słabnący odór stęchlizny. Otwarte okna dostarczały trochę świeżego powietrza, jednak nie na tyle, by szybko zneutralizować zapachy zamkniętego i od lat nie wietrzonego budynku. Rozglądał się uważnie po rozpadających się, poczerniałych od brudu ścianach. Kilku ludzi zabrało się za przeglądanie zawartości, stojących w kącie mocnych, czarnych toreb. Nikt tak naprawdę nie wiedział czego ma szukać. Konsultowali między sobą, czy dany przedmiot jest ważny, czy też należy go pominąć. W rezultacie większość lądowała w spisie, pod nazwą „możliwy związek ze sprawą”. Widać było że właściciel rozpoczął sprzątanie. Sądząc po stosie czarnych toreb, nie specjalnie przejmował się wartością znajdujących się w domu przedmiotów. Chciał po prostu jak najszybciej pozbyć się starych śmieci. Leśnicki wspiął się po trzeszczących schodach na piętro. Było tam dość ciemno, jedynie dwa małe, strychowe okienka znajdujące się naprzeciw siebie dawały złudzenie wpadającego do środka światła.

- Można prosić światło?! - krzykną na dół i po chwili jeden z techników przyniósł jeden z przenośnych halogenów. Leśnicki zabrał od niego halogen dziękując mu, i trzymając go w jednej ręce powoli rozglądał się po pomieszczeniu. Ku Jego zdumieniu było tu czyściej niż na parterze. Wyglądało to tak, jak by jeszcze nie dawno ktoś tu mieszkał. W kącie wzdłuż ściano stało zasłane łóżko, obok niezakurzone biurko, z dwoma świecznikami po bokach i przewrócone krzesło. Żadnych więcej mebli. - Prawdopodobnie nowo przybyły właściciel urządził sobie miejsce do spania – pomyślał Leśnicki, jednak szybko porzucił tę myśl. Wiedział od Ziętarskiego że przyjechał on dopiero wczoraj. Nie zdążył by wysprzątać przed śmiercią. Postawił halogen na podłodze, kierując jego światło na biurko. Włożył gumowe rękawiczki i zaczął przeglądać szuflady mebla. Na górę weszło dwóch techników – Tylko jeden z aparatem. - powiedział Leśnicki, za nim którykolwiek zdążył zareagować. Podszedł jeden powoli i zaczął robić zdjęcia, wpierw biurka, a następnie wyciąganym z niego przedmiotom. Nie było tego wiele. Kilka zaostrzonych, ptasich piór, zakręcony, mały, kwadratowy szklany pojemniczek, z czymś zaschniętym w środku. W jednej z szuflad był postarzały zeszyt. Leśnicki otworzył go na przypadkowo wybranej stronie. Charakter pisma, którym był napisany czerwony tekst, był koślawy i prymitywny. Tak jak by ktoś nie do końca umiał pisać. Jednak język, którym był napisany, był czysty i dość składny. Obaj z technikiem pochylili się nad tekstem i zaczęli go czytać.

 

„Dzisiaj po raz kolejny ktoś wszedł do mojego, prywatnego świata. Nie lubię obcych. Zawsze się ich pozbywam. Tym razem użyłem małej siekierki. N dróżce rozciągnąłem kawałek linki. Jeden jej koniec poprowadziłem wzdłuż pnia drzewa, do gałęzi na ścieżką. Na jego końcu przywiązałem palik i wsadziłem go w wydrążoną wcześniej w gałęzi dziurę. Wsparłem na nim jedną stroną siekierką. Z drugiej strony przywiązałem ją do gałęzi. Gdy ktoś zaczepił o linkę na dole, wyciągał z gałęzi kołek i siekierka zawieszona na sznurku spadała na niego wbijając się w ciało.”

 

Obaj spojrzeli po sobie lekko zmieszanym wzrokiem.

- Co to kurwa jest?? - zapytał zdumiony technik.

- Nie mam pojęcia – odrzekł szczerze Leśnicki – weź kogoś do pomocy i niech to wszystko zaraz jedzie do laboratorium. - rozkazał Leśnicki. Włożył zeszyt do foliowej torby i zszedł na dół. Na parterze Ziętarski przeglądał skatalogowaną już zawartość czarnych toreb.

- Co tam jest? - zapytał Go Leśnicki.

- Encyklopedie, podręczniki szkolne sprzed hmmm, wielu lat i tym podobne. - odparł Ziętarski.

- A Ty co znalazłeś?

- Chyba coś w rodzaju pamiętnika, jest tam opis jakiejś pułapki i tak jak by zabójstwa.

- Tak jak by? - zdziwił się Ziętarski.

- Tak to wygląda. Kazałem technikowi zabezpieczyć i wysłać zaraz do badania. - odparł Leśnicki – Mam nadzieję że wieczorem będziemy mogli go dokładnie obejrzeć.

- To wszystko jest jakieś dziwne, nie sądzisz? - zapytał Ziętarski, odkładając książkę w foliowej torbie na dowody na stertę innych, tak samo zapakowanych.

- Na pewno panie Kamilu. Na pewno. - odparł, przyglądając się przez okno na wyciągane właśnie ze studni szczątki. Ziętarski podążył za Jego wzrokiem – To chyba piąty – domyślił się i ruszył w tamtym kierunku. Przy studni stał już Śledczy Zdeb, wraz z z doktor Kępą. Gdy tylko szczątki wylądowały na czarnym worku na zwłoki, doktor przykucnęła przy nich, przyglądając się uważnie poszczególnym fragmentom.

- Te są dużo starsze. - oznajmiła wskazując długopisem charakterystyczne stany rozkładu kości.

- Woda chyba też ma wpływ na rozkład? - zapytał Zdeb.

- Tak. - odparła krótko Małgorzata, nic więcej nie dodając.

Zdeb czekał chwilę na uzyskanie wyjaśnień, lecz bez skutecznie.

- A czy woda nie powinna być skażona? - zapytał.

- Może nie w tej chwili, ale można sprawdzić czy nie zostało odnotowane skażenie pobliskich wód gruntowych. - Zaproponowała i wróciła do swojego stolika nanieść na mapkę terenu kolejny punkcik opatrzony stosownymi cyferkami.

 

Leśnicki po przyjeździe na komendę w pierwszej kolejności zaparzył sobie kawę. Dopiero po południu udało mu się wyrwać z tego cmentarzyska ludzkich historii. Potrzebował dawki doładowania, w postaci kofeiny. Dopiero po kilku łykach spojrzał na przybyły pod jego nieobecność stosik kartek. Lubił przebywać w tym, zawalonym metalowymi szafkami pomieszczeniu. Były tam jeszcze dwa biurka, ale zazwyczaj nikogo nie było. Najwięcej szumu było podczas tworzenia „archiwum x”, potem wszystko ucichło. Od czasu do czasu ukazała się wzmianka w mediach, jeśli rozwiązali jakąś większą sprawę. Zazwyczaj sukcesy wydziału ginęły w ścianach budynku. Przewertował z grubsza stosik i wybrał odpowiedź od archiwum miejskiego. O Krzysztofie Feldmanie nie było nic ponadto co już wiedział. Natomiast zainteresowała Go informacja o Krystynie Feldman, żonie Krzysztofa. Według informacji zmarła w wieku trzydziestu lat podczas porodu. Uratowano syna, Tadeusza Feldmana, jednak na jego temat nie było nic, oprócz aktu urodzenia i karty wypisu ze szpitala po narodzinach. Z niej wynikało że w wyniku niedotlenienia płodu, chłopiec uległ częściowym deformacjom twarzoczaszki i kończyn. Leśnicki zastanawiał się, czy znaleziony pamiętnik mógł należeć do niego, jeśli tak, to można było podejrzewać że brzydki charakter pisma, można przypisać ów deformacjom. Z notatki wyczytał też że chłopiec nigdy nie był leczony na swoją przypadłość. Leśnicki wyją z kieszeni telefon komórkowy i wykręcił numer ze spisu kontaktów.

- Halo? - usłyszał jak zwykle ochrypły głos Ziętarskiego.

- Leśnicki z tej strony – przywitał się – masz coś nowego?

- Ah to Ty, cześć – przywitał się Ziętarski – na razie nic, przepytaliśmy starych sąsiadów i znajomych denata. Wygląda na to że koleś po prostu był w złym miejscu i niewłaściwym czasie – wyjaśnił śledczy z nieskrywana rezygnacją w głosie – A Ty? - zaciekawił się. Leśnicki zrelacjonował mu uzyskane informacje – dziś Jego syn miałby pięćdziesiąt cztery lata. - podsumował na koniec.

- Poczekaj chwilę – poprosił i Ziętarski – słuchaj Zdeb właśnie się dowiedział od jakiegoś starszego sąsiada, że ten pamięta jak w sześćdziesiątym drugim było coś z wodą. Pamięta że wtedy dużo zwierząt padło i ludzie brali wodę z innej wsi. - Pochwalił się śledczy.

- Jeżeli rozkład szczątek będzie odpowiadał czasowo, to myślę że możemy zacząć szukać od tamtego okresu. - kalkulował Leśnicki – tylko ciekawe czy to nie był wypadek.

- No właśnie – podchwycił Ziętarski – może doszło tam do jakiegoś rytualnego czegoś, Kępa mówiła że wszystkie szczątki, oprócz tych jednych pochodzą z tego samego okresu.

Leśnicki zastanowił się chwilę nad rozważaniami kolegi.

- To nawet możliwe, ale martwi mnie ten pamiętnik, dobra, spotkamy się wieczorem w kostnicy.

Rozłączyli się i Leśnicki sięgną po teczkę sprawy i wpisał dotychczasowe ustalenia. Gdy kończył , do pokoju wszedł współpracownik.

- Witaj Marku – przywitał się – no na koniec pracy trafiła Ci się ładna sprawa. -powiedział z uśmiechem.

- Cześć Marcin, nie wiem czy to takie radosne. Nawet nie wiem gdzie mam szukać. - odparł zmartwiony Leśnicki.

- Starzejesz się chłopie – zaśmiał się Jego rozmówca i położył mu na biurku grubą teczkę – gadają o tej sprawie we wszystkich wiadomościach, i tak mi się skojarzyło z tym co przyszło do nas kilka dni temu.

 

W jednym z Poznańskich mieszkań, pilnie śledząc każde wypowiedziane przez spikera słowo, wpatrzona w telewizor kobieta, była coraz bardziej przytłoczona wspomnieniami. W myślach, manewrowała między głosem reportera „w sprawie Lubelskiej masakry, policja nie ujawnia żadnych nowych informacji, nie potwierdziła też odnalezienia szczątek pięciu ofiar …” , a wspomnieniami które tak starała się zakopać głęboko w sobie. Od kiedy pierwszy raz usłyszała o odkryciu na obrzeżach miasta, od tamtej pory jakby całkowicie wypadła z życiowego toru. Nie potrafiła zasnąć, nie jadła tylko skulona na kanapie i wpatrywała się w ekran. Nie chciała uwierzyć w to że wspomnienia sprzed szesnastu laty, mogą uderzyć z taką siłą. Kilka lat zajął Jej powrót do normalności. Po ile mieli wtedy lat? Zastanawiała się. Od czego to się wszystko zaczęło? Zadawała sobie to pytanie. Nie od czego, ale od kogo? Tak, to jest właściwe pytanie. Od tego chłopaka. Przypomniała sobie. I od tego durnego, szczenięcego udowadniania sobie nie wiadomo czego.

 

20 kwietnia 2000

 

Niespełna siedemnastoletni chłopak przemierzał ulicę Krakowskiego Przedmieścia w Lublinie, pochłaniając kęs za kęsem hamburgera z jednego z popularnych barów fast food. Jego głowę zaprzątała myśl, co właściwie tu robi. Przez wybryki rodziców, w tym jednym roku zamieszkał już w trzecim z kolei mieście. Rodzice. Właśnie. Nie którzy ich nie mają, inni woleliby nie mieć. Bywają też tacy, co nie narzekają, oraz ludzie pokroju Tomasza, bo tak miał na imię chłopak, nie potrafili sprecyzować, co myślą o swoich rodzicach. Rozwiedli się gdy miał jeszcze cztery albo pięć lat. To było tak dawno że i był tak młody, iż nie sposób dokładnie to pamiętać. Ojca nie pamiętał wprawie wcale. Matka, karierowiczka zerwała z nim całkowicie kontakt, wyszła ponownie za mąż. Tym razem też nie trwało to długo. Zostało tylko nazwisko po ojczymie. Już dawno przestał się dopytywać o to matki. Nie miało to sensu, bo i tak zawsze Go zbywała. Z rozmyślań wyrwało Tomka uderzenie w lewy bark. Dopiero po chwili zorientował się że się z kimś zderzył.

Jak leziesz łajzo. - usłyszał tylko za sobą, spojrzał pod nogi na rozpaćkanego na chodniku hamburgera, wzruszył ramionami i poszedł dalej, w swoją stronę nikomu nie wadząc.

 

W mieszkaniu Tomek, z nie chęcią, bo i tak był przekonany że niebawem dojdzie do kolejnej przeprowadzki, zaczął się rozpakowywać, chyba tylko dlatego że zawadzała mu sterta pudeł na środku pokoju. Nie zdążył zbyt wiele zrobić, gdy pracę przerwał mu piskliwy dzwonek komórki.

- Słucham/ - odebrał bez namysłu.

- Cześć Tomasz – usłyszał miękki, dziewczęcy głos – co tam u Ciebie? Jak się czujesz?

Głos ten poprowadził Jego umysł wstecz, do czasów przed pierwszą przeprowadzką. W miarę normalne życie, koledzy, pierwsza dziewczyna. Od ostatniego roku Jego życie diametralnie się zmieniło. Uczyło że w życiu nie ma nigdy nic stałego. Choć nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, uczył się żyć samemu.

- Zapisałeś się już do szkoły? - zapytała dziewczyna. W Jej głosie słychać było że nie wie tak naprawdę, o czym ma z nim rozmawiać.

- Oj tak jak zawsze, każdy się przygląda na nowego. - zdawkowo odparł Tomek. Sam też nie wiedział jak ma rozmawiać z kimś, kogo musiał tak nagle opuścić. Nie bardzo zresztą miał ochotę na tą rozmowę.

- Tęsknię za Tobą – padło po drugiej stronie po niezręcznej chwili przerwy. Tomek, tak jak by od niechcenia, a w zasadzie praktycznie nieświadomie, zamkną klapkę telefonu i rzucił go na łóżko. Wyją z kieszeni paczkę papierosów, zapalił jednego i podszedł do okna. Telefon znów zapiszczał.

- No coś się urwało – powiedział do słuchawki, w odpowiedzi usłyszał głos starszej kobiety:

- Tomek??

- Eee nie mamo – odpowiedział uderzając się lekko w czoło, zorientowawszy się co powiedział.

- Byłeś w szkole?

Tomek miał chwilową nadzieję usłyszeć coś innego, zresztą jak każdy syn czy córka.

- Tak byłem – odparł ze znużeniem – mamo, nie masz nic ciekawszego do roboty?

Kobieta zdawała się nie słyszeć słów syna – pogadamy jak wrócę – rzuciła tylko i się rozłączyła.

- Jak zwykle zajęta pracą. - powiedział do telefonu i odłożył go na biurko. Tak właśnie wyglądały Jego relacje z matką. Tak, cześć, papa, i tym podobne. Przestał już Ją za to obwiniać, przestał tez mieć nadzieję, że kiedyś będzie miała więcej czasu dla niego.

 

Zawieranie nowych znajomości, w nowym miejscu też nie przychodzi łatwo. W Jego Przypadku odbyło się to przez papierosa. Gdy siedział na barierce przed szkołą, podszedł do niego niski, krępej budowy ciała chłopak. Przyglądali się sobie przez chwilę. Tomek, był od nie co najmniej o głowę wyższy. W sztruksach i dopasowanej do dobrze zbudowanego torsu, letniej kurtce, był z daleka widoczną przeciwnością przybysza. Chłopak ubrany w dżinsy i czerwoną kurtkę, sprawiał wrażenie jakby wyskoczył z wideoklipu disco. Całości dopełniała przekrzywiona nad prawe ucho czerwona kaszkietówka.

- Masz fajkę? - zapytał Tomka głosem wyraźnie zdradzającym, że chłopak przechodzi późną mutację.

- Mam – odparł zwięźle i poczęstował Go papierosem. Ten zapalił przy nim, chwilę jeszcze przyglądał się Tomkowi i znów przemówił tym swoim głosikiem:

- Jesteś tu nowy, prawda? Widziałem Cię też u mnie na osiedlu.

- Tak, nowy jestem – potwierdził – nie wiem o jakie osiedle Ci chodzi.

Tomek zszedł z barierki ale chłopak Go zatrzymał.

- Nie bój się, Waldek jestem – wyciągnął do niego dłoń. Tomek również się przedstawił, i również zapalił papierosa.

Średnia ocena: 2.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania