Do you did that? - Rozdział 1
- Hej Lizzy- cmoknęłam niską brunetkę w policzek- Dziękuję, że po mnie przyjechałaś i za to że mogę u ciebie zamieszkać
- Nie ma sprawy, chociaż od razu mówię, że jestem straszną bałaganiarą więc jeszcze mi nie dziękuj- zaśmiałyśmy się cicho. Chwyciłam walizkę i zaczęłyśmy iść w kierunku wyjścia z lotniska. Lizzy miała blisko blisko zaparkowane auto więc szybko zapakowałyśmy moje rzeczy do bagażnika i ruszyłyśmy.
- Głodna ?
- Trochę, ale bardziej zmęczona, od miesiąca nie sypiam za dobrze a w samolocie było jeszcze gorzej- cicho westchnęłam i wyjrzałam przez okno. Wszędzie otaczały nas wysokie budynki wielki ruch wszędzie było widać ludzi różnych kultur i narodowości. A więc witaj Nowy Yorku !
- Nie często jem w domu, moja lodówka jest prawie pusta, tak więc zjemy na mieście, a potem pojedziemy po zakupy. Co ty na to ?- Lizzy spojrzała na mnie z uśmiechem. Boże jak mi brakowało tej małej super inteligentnej zielonookiej brunetki.
- Mnie pasuje- odwzajemniłam jej uśmiech.
- Ja poproszę kurczaka z sałatką w sosie Ranch- oddałam menu kelnerowi. Spojrzałam po sali, wszyscy byli zajęci swoimi sprawami, cały ten Nowy York był tak strasznie tłoczny i zmieszany. Westchnęłam.
- Tak więc co u ciebie ?- zapytała Lizzy kiedy kelner odszedł z naszymi zamówieniami. Przez chwilę myślałam co odpowiedzieć. Lizzy zasługiwała na to, żeby wiedzieć, ale na pewno przestraszyła by się kiedy powiedziałabym jej, że " Moje życie jest chujowe i straciło sens od kiedy Travis nie żyje i przyjechałam do Nowego Yorku, żeby znaleźć jego zabójce i zrobić z nim dokładnie to samo co on z nim"... tak to na pewno zrobiłoby na niej wrażenie, jednak wiedziałam, że nie mogę tego zrobić była detektywem w policji. Jeśli nie z przyjacielskiego obowiązku to na pewno z policyjnego nie pozwoliłaby mi dokonać tego wszystkiego. Westchnęłam z zrezygnowaniem.
- Całkiem nieźle pomijając zdarzenia z przed miesiąca- wzruszyłam ramionami i zaczęłam się bawić rękami.
- Na prawdę jest mi przykro z powodu Travisa...- ton jej głosu oznaczał, że naprawdę było jej przykro, spojrzałam na nią uważnie.
- A spotykałaś się z Travisem kiedy przybywał tu przebywał ? Przyjechałam tu, aby dowiedzieć się trochę o ty jak mógł spędzić ostatnie chwile życia, wiesz badania policji itp. Pani Red nie miała na to siły
- Spotkaliśmy się parę razy, ale jego apartament mieścił się gdzieś na wschodzie Manhattanu, nie często się spotykaliśmy ja Brooklyn on Manhattan, ale zawsze kiedy przejeżdżał był jakiś podenerwowany, niecierpliwy, patrzył po całym pomieszczeniu jakby zjaw szukał i w ogóle nie jak Travis- stwierdziła w zadumie Lizzy. Travis nigdy nie był nerwowym człowiekiem, a po za tym nigdy nie miał powodów, aby się denerwować pochodził z zamożnej rodziny, jego przyszłość była zabezpieczona, zarabiał, miał mnie... czego może człowiek jeszcze chcieć od życia ? To była zadziwiająca informacja jak człowiek z idealnym życiem może być zdenerwowany ? Czyli mam już trop...
Roześmiana zaczęła iść przez przejście dla pieszych. Nagle poczułam silne szepnięcie do tyłu i usłyszałam głośny odgłos hamowania. Całkowicie zdezorientowana spojrzałam na Lizzy a dopiero potem na czarny kabriolet. Siedziało w nim czterech piekielnie przystojnych, jakby nie z tego świata mężczyzn. Żadna ze stron się nie odzywała, za to mężczyźni dziwnie skupionym wzrokiem, patrzyli na mnie jakby liczyli moje oddechy.. przez pewną chwilę poczułam się jakby mnie oceniali jednak po chwili na ich twarze rozjaśniły lekkie uśmiechy.
- Uważaj jak chodzisz- odezwał się w końcu opalony brunet w białej koszulce siedzący za kierownicą
- To raczej ty uważaj jak jeździsz,miałam zielone- wskazałam ręką na sygnalizację świetlną.
- To Nowy York siostro tu nikt ni przestrzega reguł- brunet przybrał kpiarski wyraz twarzy
- No tak... przecież nikogo nie obchodzi trup na przejściu- rzuciłam mu rozgniewane spojrzenie i przeszłam obok auta. Czułam na sobie wzrok każdego z nich, lecz nie chciałam się odwracać, z tymi kpiarskimi minami wglądali przerażająco, a nie na zirytowanych. Moje całe ciało stanęło w ogniu, lecz nie pożądania, nie umiałam do końca tego uczucia... jakby moje ciało zbierało siły do ucieczki, ale przed czym ?
Pokręciłam głową i wygładziłam nieistniejące zmarszczki na czole. Co się ze mną dzieje ?
Obejrzałam się za siebie auto zniknęło. Odetchnęłam z ulgą. Lizzy szła obok mnie, spojrzałam na nią z ukosa, wiedziałam, że się denerwuje, zawsze, gdy kłamała lub się denerwowała zagryzała wargę.
- Coś ie tak Lizzy - dziewczyna podskoczyła jakby została smagnięta batem, powoli odwróciła głowę w moją stronę
- Pewnie nie wiesz kto to był...no tak skąd możesz wiedzieć- westchnęła cicho i pokręciła głową.- To byli Iluminaci, jest to gang, jeden z większych w mieście...
- Policja się tym jeszcze nie zajęła ?- zdziwiona spojrzałam na Lizzy, przecież gangi powinno się likwidować a nie pozwalać im istnieć.
- Wiesz to nie jest takie proste, należą do wyjątków, są jakby tu ująć specjalni, są w grupie ganków o których każdy wie, ale nikt nic nie mówi. Policja nie może tam wejść mimo tego że już próbowaliśmy wiele razy ale za każdy razem nic z tego, nie możemy ich zamknąć bo nie mamy na nich żadnych dowodów... nic na ich ie mamy. Wysyłaliśmy to ich klubów tajniaków, nigdy nic nie zastaliśmy, tak jakby wiedzieli że my tam jesteśmy... jakby ktoś nas wykapował, chociaż o ty wydarzeniach w ty klubie jak o samym kubie krążą legendy.
- Skąd wzięła się ich nazwa ?
- Nazywają siebie Illuminatami, czyli, tak jakby wiedzącymi wszystko, czasami myślę ze tak jest... bo zawsze wiedzą, gdzie się pojawić co powiedzieć.
- Maja jakiś znak rozpoznawczy ?
- Oprócz ego, że na karku maja wytatuowane I które okrąża wąż, to chyba nie.
- A ich lider ?- życie tych dziwnych mężczyzn zaciekawiało mnie coraz bardziej
- Nazywa się Rayan White, mówią, że jest piekielnie bogaty i przystojny krążą o nim legendy... Ma dużą posiadłość na Manhattanie, a właściwie wieżowiec
- Musi być bajecznie bogaty skoro go na to stać- stwierdziłam- A właściwie ile on ma lat ?
- Około dwadzieścia sześc lub siedem- pokiwałam głową próbując sobie wyobrazić tak młodego milionera o którym słyszał tylko Nowy York i pobliskie miasta, a nie cały świat.
- Nazywając go aroganckim sukinsynem bo zawsze robi nadzieje tylu dziewczynom ale każda z nich jest na jedną noc
- A tamci to byli jego ludzie ?
- Tak "wszystko wiedzący "- zirytowana Lizzy zrobiła w powietrzu cudzysłowie
- Ale co oni tu robili ?- zapytałam zaciekawiona
- Nie mam pojęcia powody są różne, biznes, klienci... prostytutki, wybierz sobie
- Ale chłopacy z Manhattanu na Brooklynie po dziwki... nie uważasz, że to raczej dziwne ?- teraz mijając e nas jakie kolwiek czarne auto kojarzyło mi się tylko i wyłącznie z tamtymi typami....
- Jesteś taki zabawny- powiedziałam do Travisa podchodząc do niego od tyłu i przytulając się do jego pleców- I taki cholernie męski.... Jak ty to robisz ?
- Hmm... ami się urodziłem- całując moją rękę odwrócił się do mnie i mocno przytulił
- Piękna noc nie sądzisz ?- powiedziałam patrząc na księżyc w nowiu... lubiłam takie noce ciepłe, gwieździste, po prostu spokoje a po za tym z ukochaną osobą.- Chodź do środka, nie będziemy tu stali do rana- złapałam Travis za rękę i poprowadziłam do łóżka. Zdjął koszulkę i rzucił ja w kąt, patrzyłam na jego plecy od tyłu, był pięknie zbudowany, wodziłam wzrokiem coraz wyżej aż do karku na którym było wytatuowane I z wężem
Zerwałam się z łóżka. Nie to tylko sen Travis nie należał do żadnego gangu !
Ps. To opowiadanie jest dodawane zarówno na tym portalu jak i na blogspocie LINK DO BLOGA : http://newyorkvamipreking.blogspot.com/
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania