Dobry uczynek - Pomidor

Urwipołeć i Drapichrust siedzieli w pokoju tego pierwszego i obmyślali, jak przeżyć kolejne minuty w zgodzie z ich naturą – to jest na uprzykrzaniu życia innym ludziom. Stary kineskopowy telewizor marki Elemis śnieżył niczym relacja BBC z Syberii. Za oknem było słonecznie, ale wiał mocny, wiosenny wiatr. Urwipołeć wstał z miękkiej sofy i skierował się w stronę biblioteczki.

Pochodziła z czasów, gdy fascynował się światem wykreowanym we głowach innych. Stare dzieje. Na samo wspomnienia czuł, jak kiszki skręcają się w spiralę.

– Co jest? – spytał Drapichrust. Był starszy od swojego kompana o trzy lata, ale kiblował dwa razy w czwartej klasie i raz w szóstej. Nie był specem od nauki, ani od niczego co przynosi wymierny zysk na przyszłość.

– Nic, szukam inspiracji – powiedział Urwipołeć.

– W książkach? To ty umiesz czytać?

– A ty?

– A cholera tam wie! Nie próbowałem od lat!

– Nie możemy siedzieć bezczynnie. Nie po to nas stworzono.

Drapichrust podrapał się w głowę.

– Bo ty to wiesz najlepiej.

– Żebyś wiedział – syknął, wyjmując z biblioteczki jakiś reportaż. Z tyłu na okładce wciąż miał nalepkę z dyskontową ceną 9.99.

– Znalazłeś coś?

– Można tak powiedzieć. Reportaż o kulturze Romów.

Drapichrust ponownie zatopił paznokcie w skórze głowy.

– W sensie tych… Cyganów?

– Taa, Cyganów.

– To o nich książkę napisali? Przecież to szwindle gorsze niż te drugie… zapomniałem jakie.

Urwipołeć wrócił na miejsce. Otworzył książkę i przekartkował.

– Chodźmy po prostu napluć na klamki, jak zwykle. A potem na browar.

– Znałeś swojego ojca?

– Co?

– No starego czy znałeś swojego?

– Nie, bo co?

– Jajco! Pewnie był takim samym pacanem jak ty. Wymyśl coś nowego.

Drapichrust zeskrobał ze skroni nieco łupieżu zastygnięty w letargu myślenia, z którego niewiele wynikło.

– Nie wiem, to za trudne dla mnie – powiedział w końcu sfrustrowany. – Powiedz lepiej, co tam piszą o tych szwindlach!

– A jak myślisz?

– No, że kradną jak te… porypani, co nie?

– Nie, ale też nic ciekawego. Jakieś morderstwo…

– Wiem! – krzyknął Drapichrust, podskakując jakby usiadł na szpilce. – Zabijmy kogoś. To by było! Norma wyrobiona na kolejny rok! Albo dwa! – Szturchnął przyjaciela podekscytowany.

Urwipołeć zmarszczył czoło. Odłożył książkę na bok i spojrzał w okno.

– No nie wiem. Mogą nas złapać.

– Jak niby? Przecież sam żeś gadał, że my inni. Nas nie dorwą. No dawaj.

– A kogo mamy zabić?

– Kurna, a czy to ważne? Kogokolwiek. Kto się napatoczy ten bęc!

****

Kiosk RUCHU stał na rogu ulic. Gdy Urwipołeć i Drapichrust szli w jego stronę, stała tam spora, kilkuosobowa kolejka.

– Wybierz sobie – powiedział Drapichrust.

– Zdam się na ciebie, tym razem.

– Jakaś nowość. Ale dobra, ja zacznę, ty dokończysz.

Kiedy byli mniej więcej w połowie drogi, Urwipołeć zatrzymał się nagle. Zrobił to dokładnie w tym samym momencie, kiedy jego kumple wyjmował z kieszeni scyzoryk.

– Co jest? – zapytał Drapichrust, ściskając potencjalne narzędzie zbrodni w lewej dłoni.

– Nie wiem. Mam wątpliwości.

– Że co? Ty?

– Taaa, dziwne uczucie, ale… może odpuścimy z tak mocną akcją? Plucie na klamki było w sumie fajne.

– Nie ma opcji. Już się podjarałem. Teraz nie ma odwrotu. Biorę tę młodą blondi. A ty patrz i się ucz.

Drapichrust ruszył pewnie. Po chwili szybki marsz przerodził się w trucht. Ludzie w kolejce nie podejrzewali nic. Na pewno nie dziewczyna wpatrzona w smartfona. Drapichrust wysunął ostrze i przymierzył się do zadania ciosu. Do celu miał trafić za trzy sekundy, ale po dwóch poczuł uderzenie z boku. Było dość mocne, aby Drapichrust stracił równowagę i zaliczył spektakularną glebę ,metr od kolejki do kiosku. Scyzoryk wypadł i zatrzymał się obok kraty ścieków.

– Pojebało cię?! – ryknął Drapichrust. Jego kruczoczarne włosy lepiły się od krwi z rozbitej głowy.

– Jeszcze jak! Ale to za wiele, stary!

Ludzie z kolejki przyglądali się całej sytuacji z konsternacją. Niektórzy próbowali załatwić, co trzeba i zniknąć, inni byli bardziej zainteresowani.

– Wszystko zepsułeś! Sam mówiłeś, że nas dojadą, jak nie będziemy robić roboty.

Zanim Urwipołeć zdążył odpowiedzieć, jego ciało zmieniło się w galaretowatą breję. Do końca patrzył na Drapichrusta spojrzeniem pełnym żalu, ale i ulgi. Parująca galareta powoli ściekała do studzienki, wszystko we wrzaskach ludzi niewiedzących co się dzieje. Drapichrust przeżył, mógł dokończyć dzieła i tak uczynił. Scyzoryk perfekcyjnie rozciął tętnicę szyjną urodziwej blondynki.

Dobre uczynki przechodzą do lamusa.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (13)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania