„Dom światła”
Świat ucichł. Nie w sposób pusty, lecz łagodny — jakby wreszcie odnalazł rytm, którego szukał przez wszystkie lata. Vesper szła wąską ścieżką wzdłuż brzegu morza, a wiatr niósł zapach soli i dawnych rozmów. Niebo było pełne złota, słońce dotykało horyzontu jak dłoń, która żegna się bez żalu.
Nie czuła już ciężaru. Każde wspomnienie, które kiedyś bolało, teraz było tylko iskrą — częścią większego płomienia, który ogrzewał, a nie palił. Nauczyła się kochać swoje pęknięcia. Każde z nich przepuszczało światło.
Na piasku znalazła muszlę. Przyłożyła ją do ucha i usłyszała szum morza — ale też głosy. Delikatne, znajome. Te same, które kiedyś szeptały jej, by nie przestawała wierzyć. Uśmiechnęła się. Wiedziała, że to echo wszystkich wersji siebie, które kiedyś zgubiła po drodze.
Dotarła do małego domku stojącego na wzgórzu. Nie znała go, a jednak czuła, że zawsze tu zmierzała. Drzwi były uchylone. W środku panował półmrok przetykany złotymi smugami słońca. Na stole stał kubek herbaty — parujący, jakby ktoś właśnie go postawił. Na ścianie wisiało lustro, ale tym razem nie widziała w nim odbicia. Widziała światło. Czyste, ciepłe, spokojne.
Usiadła przy oknie. Morze oddychało w rytmie jej serca. Pomyślała o wszystkich, których spotkała — o tych, których kochała, i o tych, którzy ją zostawili. Każdy z nich był drogowskazem.
Zrozumiała, że dom nie jest miejscem, tylko stanem duszy. Tam, gdzie jest spokój, tam jest powrót.
Zamknęła oczy. W ciszy słyszała już tylko morze i własny oddech — jeden, ten sam, nieśmiertelny.
Vesper Sienna wreszcie była u siebie.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania