Domostwo z gliny i mgły
W ścianach babcine przędziwo —
splot korzeni, co w mrok wrasta,
gdzieś pod podłogą rzeka śpiewa
(ale już tylko szeptem)
Dach — bochen chleba, co kruszy się w niebie,
oknem wiatr wchodzi, niosąc pył przodków:
ziemię czarną, wapno białe,
krew, co w studni skrzepła o północy
W sadzie jabłonie tańczą korowód
z ułomnymi cieniami —
każdy owoc to latarnia,
w której płonie imię zapomniane
A na progu stoi czas
w łatanym płaszczu z liści:
„Weź garść mchu, nim zniknę,
nim kolejny pociąg zabierze mapę warg”
I tylko kukułka w kominie
odlicza zguby —
każde „kuku” to gwóźdź
wbity w deskę, co łączy dwa brzegi:
ten, gdzie dom się w mgle rozpływa,
i ten, gdzie korzenie piją
światło z popiołu księżyca
(za oknem już świt —
pociąg zawył,
a w jego dymie
dziadek znów sieje mak
na polu, które dawno jest cmentarzem)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania