Domostwo z gliny i mgły

W ścianach babcine przędziwo —

splot korzeni, co w mrok wrasta,

gdzieś pod podłogą rzeka śpiewa

(ale już tylko szeptem)

 

Dach — bochen chleba, co kruszy się w niebie,

oknem wiatr wchodzi, niosąc pył przodków:

ziemię czarną, wapno białe,

krew, co w studni skrzepła o północy

 

W sadzie jabłonie tańczą korowód

z ułomnymi cieniami —

każdy owoc to latarnia,

w której płonie imię zapomniane

 

A na progu stoi czas

w łatanym płaszczu z liści:

„Weź garść mchu, nim zniknę,

nim kolejny pociąg zabierze mapę warg”

 

I tylko kukułka w kominie

odlicza zguby —

każde „kuku” to gwóźdź

wbity w deskę, co łączy dwa brzegi:

ten, gdzie dom się w mgle rozpływa,

i ten, gdzie korzenie piją

światło z popiołu księżyca

 

(za oknem już świt —

pociąg zawył,

a w jego dymie

dziadek znów sieje mak

na polu, które dawno jest cmentarzem)

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania