Odpływający Jacht

"Odpływający Jacht"

 

Lata dziewięćdziesiąte dwudziestego wieku, późna wiosna, złocisty wschód słońca.

 

Czworo dobrych znajomych, wśród których było dwóch mężczyzn i dwie kobiety, lubiło podróżować w miejsca bliższe i dalsze, oraz imprezować na świeżym powietrzu, jak i w mniej lub bardziej przytulnych pomieszczeniach, udostępnianych w tym celu czasami przez niektórych znajomych. Wszyscy z nich byli singlami, mieli po dwadzieścia kilka lat, mieszkali w osobnych domach otoczonych ogrodami, ale w jednym sąsiedztwie. Obudzili się w sypialniach w swoich domach, pościelili łóżka, skorzystali z łazienek, w których się też przebrali, zjedli śniadania w kuchennych jadalniach, pozmywali naczynia, umyli się i wyszli na umówione spotkanie na placu w środkowej części dzielnicy. Byli ubrani w jasne koszulki z kolorowymi napisami, oraz w krótkie dżinsowe spodnie. Mężczyźni nazywali się Manouver i Gary, a imiona kobiet brzmiały Joy i Kim. Wszyscy się ze wszystkimi przywitali, a następnie miała miejsce rozmowa, której tematem było znalezienie pomysłu na dobre wspólne spędzenie czasu.

 

- Były już imprezy w plenerze i domówki. Może tym razem znowu gdzieś pojedziemy. Co sądzicie o tym pomyśle? - spytał Manouver.

- To chyba będzie najlepsze - odpowiedziała reszta znajomych, którzy byli wraz z nim.

- Gdzie tym razem uderzymy? - kontynuował Manouver.

- Może na początek jezioro, do ogrodów między plażą a domkami letniskowymi? Dokąd ruszymy dalej, pokaże czas i wyobraźnia.

Kto jest za takim pomysłem? - spytał Gary.

- Myślę, że to będzie optymalna opcja - odpowiedziała żartobliwie Joy.

- Ja też jestem na tak - dodała Kim.

- Więc lecimy. Kierunek: jezioro - zakończył Manouver.

 

Czworo dobrych znajomych chwyciło się za dłonie, wzbiło się w powietrze i w dosyć szybkim tempie kręcąc się dookoła unosiło się powoli coraz wyżej, aż w pewnym momencie zniknęli, jakby rozpłynęli się w powietrzu. Po chwili pojawili się na rozległej suchej łące, pełnej traw i kwitnących kwiatów, otoczonej z jednej strony przez las liściasty, a z drugiej przez rozległe przepiękne jezioro z urozmaiconą linią brzegową i bardzo przejrzystą wodą, pełne roślin wodnych i ławic różnych niedużych ryb, oraz otoczone plażami i niewielkimi malowniczymi klifami.

 

Nie przybyli tu jednak na długo, ponieważ mieli ruszać w dalszą drogę. Tu zatrzymali się tylko na kilka chwil, a celem ich podróży było nieduże miasto nad wielką zatoką. Musieli zdążyć na miejsce przed upływem danego im czasu, bo według posiadanej przez nich mapy, będzie tam przelatywał tajemniczy obiekt kosmiczny, który ma im wskazać właściwą drogę, podczas ich rejsu, ale o tym trochę później.

 

Nadszedł środek dnia. Czwórka ludzi znajdowała się na dużym trawniku, otoczonym rozległą suchą łąką pełną wysokich traw i kolorowych kwiatów. Obok nich znajdował staw z pomarańczowymi karasiami i zielonymi śpiewającymi żabami. Za nimi stał nieduży dom z beżowym dachem, pokryty białą drewnianą okładziną, oraz mający wąskie wysokie okna, również drewniane. Przyjaciele pospacerowali po okolicy przez kilka minut, ciesząc swoje oczy przepięknymi krajobrazami łąki, ogrodów i pobliskiego jeziora, a następnie wymienili między sobą kilka zdań.

 

- Czas ucieka, a jacht czeka - zarymował Manouver.

- Lecimy? - spytała Joy.

- Lecimy - odpowiedział Gary.

 

Po tych słowach wszyscy spojrzeli na swoje wielofunkcyjne urządzenia na nadgarstkach, przypominające okrągłe zegarki z bardzo wczesnych lat dziewięćdziesiątych, w końcu właśnie trwały lata dziewięćdziesiąte, nacisnęli znajdujące się na nich małe niebieskie przyciski, które zaczęły świecić na zielono, a wtedy oni wszyscy zniknęli w jednej chwili.

 

Pojawili się w centrum niedużego nadmorskiego miasta, pełnym sklepów, lokali, hoteli i różnych atrakcji turystycznych. Od czasu do czasu, w każdej dzielnicy tej przybrzeżnej miejscowości można było spotkać przechodzącego marynarza, rastafarianina albo plażowicza. Nadszedł zachód słońca. Wyciągnęli ze swoich plecaków hulajnogi wielkości komara i napompowali je pompkami do normalnych rozmiarów, po czym pognali na nich w stronę wybrzeża mijając stare samochody i autobusy często pełne ludzi, podziwiając balkony i tarasy pełne kwiatów doniczkowych oraz słuchając pięknej i wesołej muzyki, przywodzącej na myśl lato i wakacje.

 

Dotarli na miejsce, zminiaturyzowali swoje pojazdy za pomocą pilotów podobnych do tych od telewizorów i schowali z powrotem do plecaków. Przeszli się po złocistej promenadzie pełnej parków, sklepów i różnych lokali. Po plaży, oddzielonej od deptaka tylko niskim jasnym murowanym płotem oraz wiecznie zielonym żywopłotem, spacerowali plażowicze. Między ich stopami biegały kraby, które były łapane i zjadane przez ośmiornice polujące na nie na przybrzeżnych płyciznach, gdy te próbowały uciekać do wody przed cieniami przechodzących ludzi.

 

Manouver, Gary, Joy i Kim weszli na teren przystani. Znajdowało się tam kilkanaście mniejszych i większych jachtów, czasami któryś z nich odpływał, innym razem przypływał nowy. To dziwne, ale od czasu do czasu nad tym miejscem przelatywało nieduże stworzenie, lecz niekoniecznie była to mewa albo rybitwa, bo niekiedy zamiast typowego ptaka nadmorskiego pojawiał się wróbel, motyl paź królowej, a nawet nietoperz. Punkt docelowy, czyli jacht, był jednym z największych i najpiękniejszych w okolicy. Podróżnicy byli zmuszeni na jego pokład przeskoczyć bezpośrednio ze stałego lądu, bo trap zniknął w tajemniczych okolicznościach. Jeden człowiek, który szedł przed nimi, nie zauważył tego braku i wpadł przez to do wody, gdzie zjadła go rekinoośmiornica.

 

Łódź odpłynęła od brzegu i wypłynęła w dalekie morze. Załoga zauważyła wysoko na niebie rakietę, która wyglądała jak świecący długopis. Ona poprowadziła ludzi w stronę miejsca, do którego mają się udać, a następnie zniknęła wraz z gwiazdami na niebie, gdy nadchodziło rano. Rejs trwał przez całą noc, a towarzyszyły mu rozmowy, gry, pisanie opowiadań, jak i imprezy. Nad ranem, statek zatrzymał sie w przystani na niedużej tropikalnej wyspie. Podróżnicy zeszli na ląd, a tam przywitał ich widok małego nadmorskiego miasta, składającego się z budynków o jasnych tynkowanych ścianach i o pomarańczowych dachach, a dalej były już tylko wiecznie zielone łąki i lasy, w których małpy i papugi bujały się na lianach.

 

Koniec.

Średnia ocena: 4.4  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • KarolaKorman 19.03.2015
    Fantazję to ty masz :) Błędów nie widziałam. Zostawiam 5 :)
  • Jolly Joke 20.03.2015
    Przewinęło się sporo błędów interpunkcyjnych i stylistycznych. Widzę, że zamysłem autora było upchnięcie w opowiadaniu jak największej ilości dziwaczności ;) Osobiście nie przepadam za takimi klimatami, czy też może za przedstawianiem ich w taki sposób. Co do sposobu - synchroniczne opisywanie czynności w stylu "wszyscy wstali i umyli się" czy też powtarzanie określenia "czwórka dobrych znajomych" wywarły na mnie wrażenie infantylności, jak gdybym czytała opowieść dla dzieci. Wydaje mi się, że twórca miał do przekazania jakiś zamysł (nie wiem czy poprawne skojarzenie rakiety wskazującej drogę z Gwiazdą Betlejemską), jednak prowadzące do finałowego punktu wydarzenia właściwie nic do opowieści nie wnoszą, jak gdyby na nie zabrakło pomysłu. Pochwalam malownicze opisy, które po zredagowaniu i pozbawieniu błędów czytałoby się wcale przyjemnie i świetnie spełniałyby swoją funkcję. Być może nie rozumiem, co autor miał na myśli. Powodzenia na przyszłość, pozdrawiam.
  • KarolaKorman 20.03.2015
    Skoro masz dziś na mnie ,,apetyt'' polecam ci W pociągu, Pan bogaty lub Układ
  • Piotrek P. 1988 21.03.2015
    Postaram się dzisiaj zobaczyc te opowiadania, a także utwory innych auotrów i autorek :-).
  • BreezyLove 26.03.2015
    No nie wiem czy byliby w stanie pisać opowiadania, jak imprezowali hi hi ;) daję 4 :)
  • NataliaO 08.04.2015
    Bardzo fajnie piszesz. Miło się Ciebie czyta. 5:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania