Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Dystans do (nie)woli (Rozdział 2 "Droga")

9:23 Droga W24

 

Około 20 km od miasta Mirburg

 

- Młody, co się stało?

 

– zapytałem zaskoczony faktem, że maszyna stanęła.

 

- Szefie, nie działa – kierowca szarpał dźwignie, parę razy — coś poszło w biegach, nie mogę ich wbić.

 

- Nie naprawimy tego w środku, trzeba będzie wyjść — odparł Beck, siedzący tuż za mną. Na stanowisku ładowniczego.

 

- Dobra, Bibi obserwuj okolice, Beck zostaniesz — oznajmiłem, ładowniczemu i celowniczemu.

- A ja?

 

- Ty młody wychodzisz ze mną — już chciałem otwierać właz, gdy nagle usłyszałem głos w słuchawce.

 

- Rushford, melduj.

 

- Chaff stoimy, biegi nam nawaliły.

 

- Naprawicie to? — zapytał dowódca zwiadu.

 

- Raczej, ze środka może być trudno — powiedział Bibi i spojrzał na mnie — szefie jak coś, na zewnątrz czysto.

 

- Dobra, Chaff wyjdziemy z młodym i spróbujemy naprawić — oznajmiłem, rozglądając się jeszcze po reszcie czołgu. Beck czekał już gotowy, by wychylić się ze swojego włazu i pomóc w obserwacji. Bibi lekko się rozciągnął, a młody wciąż z uporem maniaka starał się ruszyć czołgiem.

 

- Wyślę do was Aliego — oznajmił Chaff.

 

- W porządku — prawdziwy mechanik na pewno pomoże, pomyślałem, wydając rozkaz — Młody, Beck do góry. Szybka odpowiedź i już we trzech byliśmy na zewnątrz.

 

- Jak coś, Bibi biorę lewą — powiedział Beck, a celowniczy tylko przytaknął.

 

Ja i młody, staliśmy już na ziemi i czekaliśmy na Aliego. W końcu zobaczyliśmy, niskiego mężczyznę o lekkim spojrzeniu i czarnych włosach.

 

- Co poszło? - zapytał.

 

- No więc — młody zaczął tłumaczyć — jechaliśmy i nagle takie szarpnięcie, a potem nie mogę wbić biegu.

 

- Dobra, pokaż silnik — Ali podszedł bliżej i krzyknął — Beck z uwolnij zabezpieczenie pokrywy! Ładowniczy zniknął i słychać było jednie, jak porusza się w środku — Ali, który to?

 

- Z fotelem, trzecia wajcha od prawej.

 

Słychać było ciche kliknięcie, a potem odgłos odskakującej klapy. Ali bez trudu wspiął się na maszynę i zajrzał do środka.

 

- No ładnie — usiadł na pancerzu i przetarł ręką twarz — młody za mocno wbijałeś biegi.

 

- Jak to?- zapytał, czerwieniąc się jak burak i drepcząc w miejscu.

 

- Młody to nowa maszyna, silnik z resztą też. Jak czujesz, że maszyny nie chce jechać. To jej odpuść.

 

- Ali mówił spokojnie i ze zrozumieniem.

 

- Nie chciałem być bardzo z tyłu — blondyn spojrzał na Viv, która stała za nami.— myślałem, że... Przerwałem — Co myślałeś!? — wrzasnąłem na biedaka, który stał teraz jak szczeniak. — Mów, że co?

 

- Że, że...

- słowa za grzęzły mu w gardle.

 

- Młody. Ali przejechały więcej kilometrów, niż ty zrobiłeś kroków!

 

- Znaczy — cisza i grymas, zagościł na usta i twarzy chłopaka.

 

- Ali naprawisz to? — zapytałem, podchodząc bliżej.

 

- Szczerze, na moje oko cały układ poszedł — machnął ręką.

 

Po tych słowach spojrzałem na mojego wspaniałego kierowcę, na czołg i na Aliego. Po czym zacząłem oglądać okolice. Pełno wzgórz i mały lasek, na oko kilometra od nas. Poza tym to nic ciekawego i nic, za czym można się schować. Westchnąłem, rozumiejąc, że jesteśmy jak na patelni. Jednym z nie wielu pulsów, było to, że baza była jakieś dziesięć kilometrów od nas.

 

- No nic, dzięki Ali. Wezwę kodiaki i holownik — oznajmiłem, choć z bólem serca.

 

- Dobra, powiem Chaffowi — Ali sprawnie zamknął pokrywę i zszedł z maszyny — informujcie, jak bym ruszył.

 

- Wiadomo Ali — kierowca jednie kiwnął głową i szybko pobiegł do własnego czołgu. Po czym zniknął w jego wnętrzu. Ali zostawiał za sobą, nas i tę niezręczną ciszę.

 

- Szefie, naprawdę przepraszam — mówiąc to, blondyn podszedł bliżej mnie. Tak, że widziałem jego chłopięcą twarz, która zwykle tak rządna była przygód. Dla odmiany teraz w błękitnych oczach widząc, było szczerą skruchę.

 

- Przepraszam, szefie — powtórzył, czekając na moją reakcję.

 

- Stul pysk — warknąłem na niego — i wsiadaj do środka. Kierowca najszybciej był w opancerzony środku. Pomimo że to Beck w zasadzie był we włazie. Więc wystarczyłoby się, schylił i znalazłby się w środku. Jednak on wolał poczekać na mnie i rzucić krótkie.

 

- Masakra.

 

- Mało powiedziane — westchnąłem — Beck na dół.

 

- Rozkaz — odparł i znów byliśmy wszyscy w środku czołgu.

 

- I co? — zapytał Bibi, jako jedyny niesłyszący całej rozmowy.

 

- Młody zajebał silnik — bez ceremonialnie wypalił Beck — tak sakramencko, że nawet Ali stracił wiarę.

 

- To, co on nie wie, jak jeździć?

 

- Bibi zrzucał zadanie za zadaniem — przydział dostał na ładne oczy?

 

- Cisza! — krzyknąłem, zmęczony całą sytuacją. — po prostu się zamknijcie.

 

Siadłem na miejscu, przysłaniając sobie oczy i słuchałem jak Beck szeptem, tłumaczy całą sytuację Bibiemu. Młody siedział z przodu i nic nie robił, tylko tam siedział. Trwało to może minutę albo może trzy. W końcu podniosłem głowę, gdy Chaff znów się odezwał.

 

- Rushford, dokończyły zwiad sami.

 

- Chaff — chciałem, prosić by dał mi chwilę. Jednak to nie był czas ani miejsce na takie prośby.

 

- Dobra, tylko uważajcie. Chaff nic się nie odezwał, wiec spojrzałem przez celownik.Viv powoli ruszyła do przodu, oddalając się od nas bardziej i bardziej.- Kurwa, pojadą sami? - zapytał Beck, jakby nie wierząc własnym oczom i uszom. Że po pierwsze Chaff nagiął regulamin i po drugie, że ja się zgodziłem — Rushford, co ty?

 

- A co mamy robić? Czekać, aż inni zwiadowcy przejadą czterdzieści kilometrów i dokończą zwiad? Chaff ma szanse coś znaleźć, a my nie.

 

- Wiesz, o co mi chodzi — Beck obniżył nieco intensywność głosu.

 

- Wiem.

 

- A ty kurwa, co się tak patrzysz! — wrzasnął Bibi, na spoglądającego na nas młodego. — zajebałeś ładnego kalafiora, pajacu. Gdybyś miał, choć odrobinę olej w głowie. To byś zauważył, że czołg ci zdycha!

 

- Spokój! Bibi westchnął, również zdenerwowany całym tym zamieszaniem. Uspokoiwszy się, wrócił do obserwacji terenu.

 

- Wzywać kodiaki i holownik? — zapytał, barczysty ładowniczy o twarzy wieprza.

 

- Tak, wzywaj — odparłem, spoglądając w celownik ustawiony w kierunku lasu.

 

Beck szybko wysłał wiadomość i okazało się, że przyślą nam wsparcie. Jednak dotrze do nas za jakieś trzy godziny, czyli około dwunastej. Co z jednej strony jest tak długo, bo i zdarzały się przypadki. Gdy załoga czekała sześć albo i osiem godzin na pomoc. Z drugiej strony, trzy godziny to czas, w którym spokojnie przeciwnik może nas rozwalić. Patowa sytuacja.- Dobrze, że nie ma krzaków — celowniczy silił się na optymizm.

 

- No tak, szkoda tylko, że ktoś nas zobaczy. To spokojnie podciągnie działo i nas, rozjebie na kawałki.

 

- Beck zawsze musisz, pogarszać złą sytuację? — zapytał rudzielec, wciąż obserwując ze mną teren wokół nas.

 

- Tak, bo nie znoszę takich sytuacji. A szczególnie takich bez szybkiego wyjścia.

 

- Dobra, nie ma co gadać. Bibi widzisz tamten las? — zapytałem.

 

- Widzę.

 

- Walniemy tam odłamkowym, nie podoba mi się on.

 

- Na pewno?

 

- Przynajmniej tam wyceluj — Na moje słowa Bibi gwałtownie ruszył wieżą.

 

- Spokojnie zapałeczko — rzucił sarkastycznie Beck — bo nas wysadzisz.

 

- Zamknij się.

 

- Mam cel — krzyknął Bibi.

 

- Ile tam jest?

 

- 1100. - Beck za ile przyjedzie wsparcie?

 

- Ładowniczy spojrzał na zegarek — jeszcze około godziny.

 

- Widzicie to — młody w końcu się odezwał. Chciałem go znów ochrzanić, ale co by to zmienił. Więc obróciłem swój celownik w stronę front maszyny. Faktycznie około 800 metrów przed nami, coś wbiło się w drogę. Byłem pewien, że gdy Viv jechała. To tej dziury nie było na drodze.

 

- Bibi rzuć na to okiem — zwróciłem się do celowniczego, który obrócił wieżę w stronę drogi. Teraz wszyscy, którzy mieli celownik, oglądali w ciszy dziwaczną dziurę. Gdy już powoli zacząłem tracić zainteresowanie, bum. Dziura wybuchła, rozrzucając ziemię wokół siebie.

 

- Ja pierdole pocisk!

 

- krzyknął Bibi, podrywając się z siedzenia.

 

- Mają nas — wrzasnął Beck.

 

Chciałem już kazać opuścić czołg, ale spojrzałem na młodego. Delikatne chłopięce rysy, nie niosły na sobie nawet śladu strachu. Może to głupoty albo rezygnacji. W sumie ciężko powiedzieć, ale jego widok uspokoił mnie. Jaki odział strzela tylko jednym pociskiem w odsłoniętego wroga, a w momencie, gdy nie trafi. Nie strzela ponownie.

 

- Rushford, musimy uciekać — wciąż wrzeszczał ładowniczy.

 

Jednak wtedy siedziałem cicho i wyczekałem kolejnych strzałów. Nic, w ciągu dobrej minuty cisza. Nie licząc Bibiego, Becka.

 

- Jak pieprzę, to był artyleryjski — Rudzielec, oglądał gigantyczną wyrwę w drodze.

 

- Tak, puszka raczej średnio przyjmę takie pierdolnięcie — stary ładowniczy, jeszcze bardziej osiwiał — szefie, co robimy?

 

- Skontaktuj się z ViV — rozkazałem, sam szukając wroga. Na próżno wokół nas było czysto. Nagle Beck, siedzący przy radiostacji spojrzał na mnie.

 

- Nie mam sygnału od chłopaków.

 

Wszyscy siedzieliśmy w ciszy. Nie wiem, co myśleli inni, ale jak czułem złość i niemoc. To ja zgodziłem się na to, żeby pojechali sami. Uwierzyłem, że Chaff i reszta poradzą sobie. Beznadziejnie uczucie być świadomym, że przyjaciele zginęli przez ciebie.

 

- Rushford, za pół godziny przyjedzie reszta — oznajmił Beck, siadając na swoim miejscu.

 

- Przepraszam, że ich puściłem — powiedziałem, odwracając się do pozostałych w wieży.

 

- Taka była twoja decyzja, teraz i tak jej nie zmienisz — odparł Bibi.

 

- To nie było dla nas — skwitował staruszek — to dla nich, a skoro nie strzelają. To musieli trafić.

 

- Kurwa za ile przyjedzie, ten jebany holownik!? — wrzasnąłem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania