Druga Szansa
Był poniedziałkowy poranek, obudziłem się spojrzałem na zegarek, była godzina 7:30. Zaspałem do szkoły! Szybko wybiegłem z domu, ale autobus mi uciekł, pięknie zaczyna się tydzień, pomyślałem. Byłem spóźniony na pierwszą lekcję, więc postanowiłem pójść do szkoły na drugą godzinę lekcyjną. Przechodząc koło piekarni, poczułem cudowny zapach pieczywa, a z witryny sklepowej uśmiechały się do mnie bułki, rogale i pączki. Zaburczało mi w brzuchu, byłem głodny, nic nie jadłem od wczoraj. Wygrzebałem z kieszeni parę grosików, ale na bułkę było za mało, trudno pomyślałem, ale burczenie w brzuchu nie dawało mi spokoju. Wszedłem do piekarni, wziąłem bułkę, schowałem pod kurtkę i szybko wyszedłem z piekarni. Wtedy ktoś mnie złapał za kołnierz kurtki. Był to mój nauczyciel od języka polskiego.
- Nie zapomniałeś zapłacić?- Powiedział.
Zacząłem się jąkać, było mi wstyd, chciałem zapaść się pod ziemię. Nauczyciel wyciągnął z kieszeni pieniądze:
-Idź zapłać, a po legacjach, zgłoś się w moim gabinecie!-Powiedział i odszedł.
Na lekcjach, nie mogłem się skupić, bałem się, wiedziałem, że poniosę konsekwencje. Polonista pewnie wezwie rodziców, pomyślałem. Mama w szpitalu, ojciec od tygodnia nie trzeźwieje, oj będzie awantura. Dostane szlaban na wychodzenie z domu, a jak się dowie, że jestem złodziejem to dostane lanie. Wreszcie zadzwonił ostatni dzwonek i z bijącym sercem poszedłem do gabinetu polonistycznego. Pan magister na mnie czekał. Był bardzo zły. Spytał o sytuację w domu, niechętnie, ale powiedziałem, że mama w szpitalu, a ojciec z żalu nie przestaje pić. Ulżyło mi, gdy powiedział, że nie powie ojcu, ale jutro po lekcjach mam przyjść na kółko literackie, a pożyczone pieniądze odpracować. Kamień z serca, poczułem ogromną ulgę. Wróciłem do domu, ugotowałem makaron i zjadłem z cukrem.
Na drugi dzień po lekcjach pobiegłem na kółko literackie. Co ja będę tu robił pomyślałem, przecież z polskiego mam ledwo tróje? Pan Aleksander (mój nauczyciel języka polskiego), przedstawił mnie grupie.
- Jesteśmy kołem sympatyków Adama Mickiewicza i nazywamy się „Miłośnicy Wieszcza.-Powiedział.
-Dziś będziemy omawiać „Konrada Wallenroda”.-Powiedział.
Całe szczęście, że to krótka lektura i przeczytałem, choć i tak nie wiem, o co w niej chodzi. Nudy, ale wytrzymam, nie mam innego wyjścia, przemknęło mi przez głowę. Zajęcia były bardzo ciekawe
i wciągające. Wreszcie zrozumiałem, o co chodzi w tej książce. Pan Aleksander zauważył moje zaciekawienie.
- A Ty, co sądzisz o postawie Konrada?-Spytał?
-Zabili mu rodziców, jego porwali, to dobrze zrobił, że zakon doprowadził do przegranej. Powiedziałem.
-W domu napiszecie rozprawkę na ten temat, tak jak myślicie i czujecie.-Powiedział.
Po zajęciach poprosił, abym chwilkę zaczekał. Gdy już wszyscy wyszli, wyciągnął z pod biurka kanapki
i mi wręczył.
Po szkole poszedłem do mamy do szpitala, spała osłabiona, posiedziałem chwilę i wróciłem do domu.
Ojciec oczywiście spał pijany, a ja zacząłem pisać rozprawkę. Rozmyślałem nad losami Konrada Wallenroda i zastanawiałem się, co ja bym zrobił na jego miejscu. Na następne zajęcia prawie biegłem, gdyż nie mogłem się doczekać, kiedy przeczytam moje wypracowanie. Wreszcie przyszła moja kolej,
a gdy skończyłem czytać, wszyscy zamilkli. Pan Aleksander pochwalił, mój punkt widzenia i moje spostrzeżenia. Byłem zadowolony i mój polonista też, gdyż do końca zajęć uśmiech nie schodził z jego twarzy.
-Na następne zajęcia przeczytajcie inwokacje z „Pana Tadeusza” i nie zniechęcajcie się jak czegoś nie zrozumiecie.-Powiedział.
Mama wróciła ze szpitala, ojciec wytrzeźwiał, ale okazało się, że przez picie stracił pracę. Mama na obiad ugotowała ziemniaki z jajkiem sadzonym. Po obiedzie wpadli koledzy z podwórka
i chcieli mnie wyciągnąć do parku. Odmówiłem, gdyż musiałem przeczytać inwokacje. Mama popatrzyła na mnie zdziwiona, ale nic nie powiedziała. A ja poszedłem do swojego pokoju z „Panem Tadeuszem” w ręce. Nic, nie rozumiałem, o czym autor pisze. „Nic się nie przejmujcie, jak czegoś nie zrozumiecie”, przypomniały mi się słowa polonisty. Następne spotkanie „Miłośników Wieszcza”, przebiegło równie interesująco jak poprzednie. Prowadzący wyjaśnił nam genezę „Pana Tadeusza
„i zacząłem rozumieć sens powstania epopei. Po powrocie do domu, oczywiście zacząłem czytać kolejne księgi poematu.
Lubiłem chodzić na kółko literackie, podobały mi się tematy, jakie omawialiśmy, mało tego zacząłem więcej czytać. Uciekałem w świat książek, poznawałem ciekawe historie, o ludziach ich przygodach
i perypetiach. Ojciec znów zaczął pić, a tak naprawdę nigdy nie przestał. Był alkoholikiem i miał przerwy w piciu, a później znów zaczynał i ciągnął tygodniówki. Po szkole pomagałem trochę w domu, bo mama poszła do pracy, jako sprzątaczka. Mijał dzień za dniem, trzy razy w tygodniu chodziłem na spotkania „Miłośników Wieszcza”, a wieczorami uciekałem do świata książek.
Koniec roku szkolnego zbliżał się wielkimi krokami, moja średnia ocen była dużo lepsza, niż rok wcześniej. Mama była ze mnie dumna, a ojca to nie interesowało. Dla niego ważne było, że sobie radzę i nie ma ze mną problemów. Na ostatnim w roku szkolnym kole literackim Pan Aleksander, poinformował mnie, że koło literackie jedzie na obóz razem z harcerzami. Koszt nie wielki, bo uzyskaliśmy dofinansowanie od burmistrza i jak jestem chętny, mam przynieść zgodę rodziców. Pierwsze w moim życiu prawdziwe wakacje i to nad jeziorem! Byłem oszołomiony, szczęśliwy, radość moja była ogromna. Mama napisała zgodę i w lipcu mogłem jechać na obóz. Sam nie wierzyłem, że to się dzieje naprawdę. Nie mogłem doczekać się dnia wyjazdu.
Wreszcie nadszedł upragniony dzień i grupa miłośników literatury z harcerzami pojechała na dwa tygodnie do Niesulic nad jezioro Niesłysz.
Pierwszy dzień obozu był dniem organizacyjnym. Rozbijaliśmy namioty, rozkładaliśmy łózka polowe, pomagaliśmy w uruchomieniu kuchni obozowej. Krótko mówiąc pierwszy dzień, był dniem gospodarczym. Wieczorem po kolacji byłem zmęczony, ale szczęśliwy. Ten dzień był pełen wrażeń. Nigdy nie jeździłem na wakacje, bo rodziców nie było stać. Wakacje spędzałem z rówieśnikami
z dzielnicy. Czasem graliśmy w piłkę, albo chodziliśmy się kapać w rzece, a w sezonie truskawkowym na ogródki działkowe pozrywać sobie trochę truskawek. Prawdziwe wakacje, pomyślałem szczęśliwy
i zasnąłem.
Nazajutrz zaczęło się życie obozowe, pobudka, ogniska, podchody, nocne alarmy. Moja pierwsza myśl „Dom wariatów”. Nowi znajomi, nowe przyjaźnie, ogrom atrakcji sprawił, że nie pomyślałem o domu i chłopakach z podwórka. Wszystko było nowe, inne i wspaniale. Jezioro Niesłysz to największy akwen Pojezierza Lubuskiego. W upalne dni, kapaliśmy się w jeziorze, nauczyłem się pływać, mieliśmy do dyspozycji kajaki, rowerki wodne. Było super! Pewnego razu Pan Aleksander, poinformował nas, że mamy napisać opowiadanie, historię, baśń o jeziorze Nieslysz, a później będziemy ją opowiadać przy ognisku. To nie będzie trudne, gdyż jezioro było piękne i zaczarowało mnie swoim urokiem. Nadszedł wieczór literacki, przy ognisku i akompaniamencie gitary opowiadałem baśń o jeziorze. Po skończeniu opowiadania, wszyscy bili brawo, a mój mentor miał w łzy w oczach.
-Masz talent i nie pozwolę ci go zmarnować.-Powiedział.
Byłem szczęśliwy! Czternaście dni obozu szybko minęło i ze smutkiem rozstawałem się z pięknymi Niesulicami, jeszcze tu wrócę pomyślałem.
Gdy wróciłem do domu, dowiedziałem się, że moi koledzy z dzielnicy mają problemy z prawem i grozi im dom poprawczy. Włamali się i okradli mieszkanie miejscowego celebryty, gdy ten przebywał na wakacjach. Jak dobrze, że mnie tu nie było, pomyślałem. Mam szczęście, że w moim życiu pojawił się mój „Anioł Stróż”-Pan Aleksander.
Okres szkoły średniej minął bardzo szybko. Acha zapomniałem powiedzieć, że dostałem się do najlepszego LO w mieście i miałem stypendium. Nadal chodziłem na zajęcia do Pana Aleksandra mojego mentora. Pełnił rolę mojego przyszywanego ojca, gdyż mój pewnego dnia wyszedł z domu
i już nie wrócił. Mama była smutna i zmartwiona, ale gdy zobaczyła jak życie wygląda bez ojca, przestała o nim wspominać. Na studia dostałem się bez problemu. Radziłem sobie miałem stypendium socjalne,
a później dostałem naukowe. Mama i Pan Aleksander byli ze mnie dumnie. Po moim wyjeździe na studia mój mentor zaprzyjaźnił się z moja mamą i zamieszkali razem.
Pewnego razu byłem na zakupach a markecie i spostrzegłem chłopca, który kręcił się nerwowo po sklepie i co chwile spoglądał na regał ze słodyczami. Obserwowałem go dyskretnie i stanąłem za nim w kolejce do kasy. Gdy chłopiec chciał już wychodzić ze sklepu, podszedł do niego ochraniarz
i kazał opróżnić kieszenie. Chłopiec wyciągnął z kieszeni czekoladę, za którą nie zapłacił. Zrobiło się zbiegowisko ludzi i ochrona sklepu chciała wezwać policje. Podszedłem i zapłaciłem za chłopca, który był przerażony, wystraszony i razem wyszliśmy ze sklepu. Chłopiec przepraszał, płakał i opowiedział mi soją historie i wtedy przypomniała mi się moja historia z dzieciństwa i mój nauczyciel, który podał mi swą pomocną dłoń. Odprowadziłem chłopca do domu, dałem mu swój numer telefonu i kazałem zadzwonić nazajutrz. Wróciłem do domu i przy obiedzi oddałem pieniądze Aleksandrowi.
-Za, co spytał?
-Oddaje za bułkę, która mi kiedyś kupiłeś. Odpowiedziałem.
Życie pisze różne scenariusze, popełniamy błędy, czasem sytuacja nas do tego zmusza,
a czasem nieświadomie. Młody człowiek szukając właściwej drogi, czasem zboczy z kursu i popełni błędy, z których w dorosłym życiu nie jest dumny „ jest jak ćma, która szuka szczęścia w ogniu”. Więc nie można nikogo od razu skazać, przekreślić i wykluczyć, trzeba dać drugą szansę, pomóc, podać pomocną dłoń, pokierować i wskazać światło w tunelu. Miałem szczęście, gdyż w chwili słabości, pojawił się w moim życiu Aleksander i wskazał właściwą drogę. Dzięki niemu moje życie dziś wygląda inaczej i też staram się pomóc młodym ludziom odnaleźć światło w tunelu.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania