Drużyna braci

Świat zawsze upada wśród oklasków głupców

 

Pierwszy

Za miedzą z głodu ginęli ludzie, tymczasem tu jedzenia nie brakowało. Popatrzyłem na pełne, uginające się, półki, i tak mnie w piersiach zakuło, aż się zgarbiłem, i złapałem za serce.

– Nic panu nie jest? – Jakieś dziecko spytało z troską w głosie, a ja nie odpowiedziałem, tylko pokręciłem głową, zacisnąłem zęby i wyprostowałem, a potem, ledwo powłócząc nogami, podszedłem do lodówki, wziąłem mleko, i udałem się do kasy.

– Trzy pięćdziesiąt proszę. – Młoda dziewczyna spojrzała na mnie uważnie, i choć zawahała się i wzdrygnęła, przyjęła banknot, pewnie ściskając go kościstymi palcami.

Na moje nieszczęście błysnęła przy tym krwistymi paznokciami. Kolor przypomniał mi cywili, których tak skutecznie wyzwolono w trakcie operacji wojskowej, że stracili zdrowie, a często i życie. Przymknąłem na chwilę oczy, i wyszedłem ze sklepu, nie czekając na resztę. Wróciłem do biura, gdzie rozpoczynało się spotkanie, na którym miałem omówić nowe projekty.

– Naprawdę nie można tego tolerować! To niedopuszczalne, i niezgodne z najlepszymi praktykami na rynku! – Mały, sfrustrowany człowiek po obejrzeniu slajdów zaczerwienił się aż po czubek nosa, a ja nie skomentowałem, bo cała sytuacja była zbyt żenująca.

W moim kraju umierali ludzie, ja zarzynałem się, siedząc i pisząc tysiące linijek, dzięki którym firma oszczędzała miliony, a tu przychodził pętak w tanim garniturku, i krzyczał, że mała, niewiele znacząca zmienna nie została zapisana wielką literą. Coś we mnie pękło. Wstałem, spojrzałem na niego z ogromnym smutkiem, a on przerwał zaskoczony.

– Proszę… – próbował coś mówić, ale nawet tego nie słuchałem, tylko zablokowałem komputer, wziąłem kurtkę z krzesła, zgarnąłem plecak, i wyszedłem, nic nie wyjaśniając.

Ten dzień był w miarę ciepły, a mnie coś zmroziło. To był chyba strach i niepewność przed nieznanym. Mimo to nie wycofałem się z raz podjętej decyzji, tylko wyszukałem w telefonie adres ambasady, i nakręcany nową, nieznaną dla mnie, siłą ruszyłem w jej kierunku.

Przebijałem się przez tłum hipokrytów, którzy niczym ślepcy we mgle, od tygodni bredzili wyłącznie coś o jakichś nieważnych sprawach. Niektórzy mówili o nowych komputerach, lepszych komórkach, czy knajpach w okolicy, inni o ciuchach od znanych projektantów, a jeszcze inni śmiali się i żartowali. Mierzwiło mnie to, gdyż obok ginęli ludzie, a na ich zwłokach debatowano, jak żyć w luksusie i zbytnio nie urazić najeźdźców.

Pod samą ambasadą stał dosyć duży tłum. Ustawiłem się w kolejce, i spokojnie poczekałem na przyjęcie. Trwało to co najmniej pół godziny, i to było najdłuższe pół godziny w moim życiu. W tym czasie kilka razy dzwonił szef, ale nie odbierałem, wiedząc, że nie należę już do tego świata.

W środku swoi przyjęli mnie z otwartymi rękami. Zaczęli od sprawdzenia dowodu, a potem skierowali do pokoju, gdzie młody, zmęczony człowiek zadał tylko jedno pytanie:

– Co pan umie?

– Komputery. Programowanie.

– A to ciekawe. Ludzi do walki jest dużo, ale takich, którzy mogą poprawiać kod, niewiele.

– Chcę walczyć.

– Witamy na pokładzie. – Uścisnął mi dłoń i uśmiechnął się od ucha do ucha.

 

Drugi

– Boże! Mój Boże! Czemuś mnie opuścił?!

Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Jak okiem sięgnąć, świat po horyzont był martwy. Diabeł przyszedł ze wschodu, zakręcił, zamotał, i przykrył wszystko ogonem. Ziemia, wczoraj aromatyczna, i pachnąca, pełna tłustych, smakowitych robaków, jak dobra kasza skwarków, dziś przeciekała przez palce, a ja pozostawałem w głębokim szoku. Bo stracić całe dobro tego świata to głupstwo. Za to rodzina to inna sprawa. Sołdaty przyszli jak po swoje, i wszystkich zabrali. Krzyk i płacz. Tyle pamiętam, i nic innego.

– Boże! Dopomóż! – Upadam po raz trzeci.

Za słaby byłem, a tamci litości nie mieli nijakiej. Jak zbitą sukę pod płotem rzucili. Może szoku doznali, i uratował mnie smar od woza. Albo nocnik kruszynki najmniejszej. Gdy te bogactwa zobaczyli, to tak ich ścisnęło, tak pomieszało, że uciekli, jak stali. A może inaczej było. Tak najzwyczajniej w świecie, po ludzku, normalnie. Z podarkami im spieszno, i całkiem zdurnieli. Czy zamek z gnata mocno wylatał. Albo ołowiu biedni nie mieli. Nieważne. Wiem, że przytomność traciłem, po wielokroć na pewno. Nie mam pojęcia, jak długo, i co ze mną się działo, lecz głód tak mnie ściska, że dni na pewno niemało było.

Wiera i dzieciaki gdzieś tam są, biedne, i przerażone. Patrzą w gwiazdy, i wiedzą, że lepsze jutro zaraz nastanie. Trzymam się tego kurczowo. Nie dopuszczam, że inaczej być może. Nie dalej jak tydzień czy dwa normalnie wsio było. Rozmawiali my o wakacjach, o szkole, i co pakupimy. A teraz sam jestem, na środku pustyni. I nie ma ptaków, i małych zwierzątek, których zawsze pełno tu było. Wszystko zniknęło. Zgliszcza, i cisza. Tyle zostało. Nie mam pojęcia, czym nas pryskali, i co wyrośnie, lecz wszystko mi jedno. Nie chcę tej nowej ich normalności.

 

Trzeci

– Gdzie Iwan? – Dowódca wrócił z wychodka, i przyciągnął za sobą smród świeżego gówna, ale nawet tego nie skomentowałem, tylko zaciągnąłem się cigaretem i wskazałem głową na przedni właz, gdzie starszy lejtnant Bohunowicz łapał trochę snu. Był w tym mistrzem, i zazdrościła mu cała załoga. Młody chłopak z Odessy zamykał oczy, gdy tylko stawaliśmy, i ostatnia przeprawa była tego najlepszym przykładem. Szczerze mówiąc, nie do końca wiedzieliśmy, jak może to robić przy hałasie, ale dopóki reagował na rozkazy, to nikt się nie czepiał. Każdy z nas dochodził do swoich limitów, i czasem lepiej było przymknąć oko, jeśli dzięki temu mieliśmy większe szanse na przeżycie. W tych trudnych czasach było to tym bardziej ważne, że nowi członkowie załogi mogli zaszkodzić bardziej niż wróg. Tak naprawdę, codziennie robiliśmy setki takich drobnych uprzejmości, i tylko dzięki temu trzymaliśmy się jako zespół. Znaliśmy się od miesięcy i pracowaliśmy jak palce jednej ręki, jak rodzina, która robi dokładnie to, czego chce władza, a przy okazji sama rośnie jak na drożdżach.

Życie nas nie pieściło, i wokół ciągle dużo się działo. Nawet teraz, gdy jednostka stała z dala od największego wojennego zgiełku, było tu gwarno i głośno. Siedziałem na pancerzu, paliłem i obojętnie patrzyłem na ładowanie świeżego mięsa do kolejnych iłów. Nie zazdrościłem im. Młodzi wyglądali na głodnych i niewyspanych. Sprowadzono ich pewnie porannym pociągiem, i choć mieli jeszcze fajki, to zdążyli poznać już trochę życia, bo popędzani krzykami politruków oszczędzali nogi, powoli dźwigając sprzęt, który lepsze czasy miał dawno za sobą.

– Dokąd lecą? – Waniusza pokazał na najbliższy samolot, i dał znać, że chce zakurzyć.

– Nie pytałem. A czy to ważne?

– Chyba nie. – Tak naprawdę wszyscy mówili o kolejnych celach, ale nikt nie chciał wiedzieć, co będzie dalej. Każdy z nas się łudził, że jakoś przeżyje, że wróci do rodziny, dziewczyny, czy gdzie tam chce. Niektórzy święcie wierzyli, że pomijanie tematu pozwoli oszukać przeznaczenie. Warto było próbować. Wojna to mściwa suka, i wszyscy przekonali się o tym po wielokroć. Nawet rodzaju śmierci nie pozwala wybrać, i jedni, chcąc, nie chcąc, zginą w spadającym samolocie, inni spalą się w stalowej puszce, a jeszcze inni zdechną na obcej ziemi, przebici własną lub wrogą kulą.

– Dobrze będzie. – Z tyłu nadszedł Misza, nasz mechanik. – Turbo przecieka, ale nie mam nic na wymianę, więc uszczelniłem. A nowa pompa powinna trochę pochodzić.

– Byle do Berlina.

– Byle do Berlina. – Mężczyzna wzruszył ramionami, ale nie komentował, gdyż najwyraźniej doszedł do punktu, gdzie wszystko było mu obojętne.

Nie zazdrościłem mu pieskiej roboty. Z ochotą zanurkowałem pod pancerz, i wyszukałem całą nową paczkę Marlboro, na co uśmiechnął się od ucha do ucha. To była taka mała, ale sprawiedliwa wymiana. Wiedział, że zasłużył, a ja nie chciałem psuć dobrych stosunków, tym bardziej, że sprzęt sypał się na potęgę, i chociaż sami ogarnialiśmy to i owo, to tylko dzięki takim jak on mieliśmy jeszcze czym jeździć.

– Dzięki, i do następnego. – Wziął podarek, i odszedł, pogwizdując jakąś wesołą melodię.

Nasz Wania też się bardzo ucieszył, ale od razu spochmurniał, gdy zobaczył gazika, którym jechał w naszą stronę adiutant starego.

– Macie zameldować się w sztabie. – Służbista nie tracił czasu na wysiadanie, tylko odpowiedział na honory wyprężonego dowódcy, i pokazał na tył. – Wsiadajcie towarzyszu.

Gdy odjechali, to jak na zawołanie z przodu wynurzył się kierowca, którego drugim talentem było wyczuwanie na kilometr kłopotów.

– Jak myślisz? Rzucą nas znowu do jakiejś wioski?

– A kto ich tam wie?

– Zastanawiasz się czasem, po co to wszystko?

– Mamy usuwać nazistów.

– Wierzysz w to jeszcze?

– Od wierzenia to jest pop. – Wzruszyłem ramionami. – A ja prosty, normalny człowiek jestem. Rozkazy wykonuję.

 

Czwarty

Przez ostatnie dni gorączkowałem, często wyobrażając sobie, że szafa przy wejściu to drzwi do innego świata. Wierzyłem, że wystarczy je otworzyć, i mieszkańcy baśniowej krainy otoczą nas swoją ochroną, jak to niegdyś w Londynie bywało.

Dziś na szczęście czułem się lepiej. Dzięki troskliwej opiece podleczyłem się na tyle, że temperatura spadła, omany odeszły, i wróciłem do żywych. Nie poprawiło to jednak zbytnio sytuacji. Serce mi pękało, gdy patrzyłem na stłoczone kobiety i dzieci. Było tu duszno i ciasno, niczym w obozie koncentracyjnym, i jedyne, co trzymało nas przy zdrowych zmysłach, to myśl, że nasi chłopcy nigdy się nie poddadzą, nie pozwalając, żeby zło zwyciężyło.

Siedzieliśmy tak w schronie prawie dwa tygodnie. Spędziliśmy razem dziesięć koszmarnie długich dni, podczas których tamci bombardowali nasze przepiękne miasto. Nie wiem skąd, ale byłem pewien, że po wyjściu nie zastanę już zboru świętego Wawrzyńca, nie zobaczę cerkwi, ani szkoły, a na miejscu fabryki przywita mnie widok ruin i zgliszczy.

– Na zboczach gór biały śnieg nocą lśni… – jedna z dziewczynek zaczęła śpiewać w samym rogu niewielkiego pomieszczenia, a ludzie wokół zaczęli klaskać.

W niebyt odeszło zniechęcenie i zmęczenie. Zaczęliśmy z nią nucić, a kilku młodych transmitowało cały występ. W świat niósł się coraz głośniejszy śpiew, zaś ja znów zrozumiałem, że wszechświat ma plan dla wszystkich. Nie żałowałem już, że złamałem nogę, a swoi zostawili mnie z babami.

– Mam tę moc! Mam tę moc! – krzyczałem z innymi, i byłem pewien, że prześladowcy nie mają szans. Bo miasta można odbudować, i dopóki będzie żył ktoś z naszych, odrodzimy się, dając odpór złu.

 

Piąty

Nazywali mnie duchem przestworzy, i coś w tym było. Niebo mnie kochało, i za każdym razem wychodziłem z najgorszych opresji. Nie liczyłem już, ile razy musiałem się katapultować. Ważne było to, że wracałem na ziemię, swoi mnie przejmowali, i dostarczali tam, gdzie mogłem wsiąść do kolejnej maszyny.

Każdy dzień był na szczęście lepszy od poprzedniego, i przybliżał nas do zwycięstwa. Bo nie mieliśmy może takiego sprzętu jak tamci, i ten często zawodził, za to zawsze zabierał ze sobą wielu bandytów.

– Ten silnik nie pochodzi dłużej niż dziesięć godzin. Wyrzutnik rakiet trzyma na słowo honoru, a paliwa jest na godzinę. – Mechanik podawał ostatnie wskazówki, i dokonywał ostatnich czynności, regulaminowo pokazując w końcu zawleczkę od fotela, a ja odpowiedziałem krótko:

– Wystarczy.

Mężczyzna zasalutował, zszedł po schodkach, które odstawił, i stanął z boku, gdy zacząłem kołować. Nie zazdrościłem mu pracy. Kiedyś wyznał, że największą przyjemnością jest widzieć, że samolot wraca cały, a pilot może potwierdzić, że wszystko było na medal. Teraz nie miał tej pewności. Wszystko trzeba było robić na wyczucie, i często nie dało się dojść, czy zawinił jakiś zawór, śrubka czy nakrętka, czy tylko tamci mieli trochę więcej szczęścia.

 

Szósty

Nie mogłem spać kolejny dzień z rzędu. Siedziałem na kanapie przy zgaszonym świetle, i gapiłem w komórkę. To wszystko było przerażające, a moja głowa nie mogła poradzić sobie z tym, że znany porządek świata rozpada się na małe kawałki.

Jednostki decydowały o losach wszystkich. I nie byli to politycy, tylko działacze i lobbiści, których podkupili wiadomi bandyci. Wymuszano budowę rurociągów, choć stało to w sprzeczności z logiką i zdrowym rozsądkiem. Nakazywano wielbić dziwne praktyki seksualne. Całe narody miały akceptować nawet to, że będą siedzieć w domach, bo ktoś zabarwił papierek w próbówce.

To ostatnie szaleństwo trwało ponad dwa lata, a gdy przestało działać, nastała wojna. Widziałem biednych ludzi, których zmuszono do ucieczki, i naciągaczy, którzy uważali, że należą się im luksusy, a nie tylko to, co niezbędne do przeżycia. Patrzyłem na młodych z wypranymi mózgami, którzy niszczyli własne telefony i torebki. Nie miałem pojęcia, czy wypierają z głów ludobójstwo, i doniesienia o zbrodniach, czy nie chcą pogodzić się, że świat nigdy nie wróci, ale cały czas tworzyłem scenariusze tego, co może się dziać.

Ukraińcy wymierzają sprawiedliwość, a ponieważ każda rewolucja i sprawiedliwość w końcu staje się swoją karykaturą, musi zatrzymywać ich ONZ.

Rosja upada, i cały świat dostaje się w objęcia chińskiego systemu.

Wracają globaliści, i robią, co chcą, jak chcą, i kiedy chcą, i wprowadzają kolejne smycze.

Ilość ludzi zmniejsza się o połowę.

Świat wraca do złota, i obala pracę z biur, emerytury i inne piramidy finansowe.

Wszystkie firmy należą do państwa, i ludzkość cofa się o setki lat.

To tylko przykłady tego, co siedziało w mojej głowie. Rozgrywałem tysiące partii, i przewidywałem, jaka jest najlepsza końcówka. Byłem przy tym drażliwy, i może trochę złośliwy. Znajomi jakoś z tym wytrzymywali, ludzie na ukochanym forum niekoniecznie. Oni zresztą też chyba nie ogarniali tej rzeczywistości, bo niespodziewanie wracali do spraw minionych, i kłócili o coś, czego dawno już nie było.

Najgorsze w tym wszystkim okazało się jednak zakłamanie, i pewność baranów na całym świecie, że wszystko będzie, jak kiedyś. Żal dupę ściskał, gdy debatowali, że ktoś, gdzieś, kiedyś, dał komuś w mordę, albo, że firmy nie mogą rozwijać gównianych produktów.

Wiedziałem, że właśnie to nas zabiło, bo zamiast zrobić coś raz, a dobrze, od lat budowaliśmy te same zabawki. I na tym powstało pokolenie, które nie chciało pracować, bo wierzyło, że wszystko samo się zrobi.

 

Siódmy

Rozkaz to rozkaz. Nie wiedziałem, co w głowie miała starszyzna, ale dzięki niej stałem wśród drzew, trzymałem łopatę i kopałem rów. To nawet zdrowe było. Pracowałem na świeżym powietrzu, trenowałem ręce, i na głupoty czasu nie miałem. Patrzyłem przy tym na czerwony las, i nie mogłem nadziwić się kolorom. Nie tylko zresztą ja. Gdy nasza kompania zebrała się pierwszy raz do apelu, ktoś nieśmiało o to zapytał.

– To choroba drzew. – Odpowiedź była krótka, ale niewiele wyjaśniła.

Nie do końca w to wierzyliśmy, i wieczorem, gdy robiliśmy grilla przy ognisku, snuliśmy najbardziej niewiarygodne historie.

– Aeroplay tu latajet i pryskajet – rzucił Misza.

– Durak. Po ciemu miały wsio malowac? – nie zgodził się Natolij.

– A kto ich tam wie? Kapitalisty. U nas trawu malujet, u nich drzewa krasnyje.

– Durak tu. Krasnyje to komunisty. I to w Rasii wsio bolszaje.

– Zmiłujtie sie riebiata. Nam nuża wkuszać, nie strielać. – Wołodia, nauczony doświadczeniem, podniósł dwa piwa, podszedł do nich, i podał im złocisty trunek. – Eto co innego było. To nasza ziemla była, da?

– No da.

– No to był taki profiesor… profiesor… – Wołodia zaczął się zastanawiać, a ja usłużnie podpowiedziałem:

– ...Safronow.

– Cicho ty! No i profiesor Safronow drzewa na Siberiu dziełał.

– I oddać nie chacieli? – zacząłem się śmiać.

– Chacieli, nie chacieli. Gdzie nie pójdziesz, wsio z ruskowo mira. Widział ty elektrownię?

– No widział.

– To ty znajesz, że nie jakieś Ukraińce ją budowali, tylko nasze specjalisty. I najlepsza była.

 

Imperium dobra

 

Pierwszy

Nie skierowano mnie do pisania kodu, tylko zostałem operatorem. Nie zarabiałem już takich pieniędzy, i nie mogłem ich wysyłać różnym organizacjom, ale i tak byłem zadowolony. Wyglądało to trochę jak gry komputerowe,. Miałem wrażenie, że dostałem wszystko, co kiedykolwiek wypuszczono na rynek. Obraz czasem był dobrej jakości, i w kolorze, a czasem szary, postrzępiony, i z szumami. Najbardziej lubiłem moment, gdy rakieta już leciała. Wiedziałem, że zaraz zobaczę pokaz fajerwerków. Czasem zakładałem się o to, u kogo z naszych będą najlepsze. Nigdy jednak nie czułem żadnych wyrzutów sumienia. To chyba przez to, że siedziałem w ulubionej koszulce w ciepłym pokoju, obok mnie stał kubek ze świeżą kawą, a nowe kropki pojawiały się setki razy dziennie.

Tak w ogóle tamci sami sobie byli winni, że używali sprzętu, który dawno temu powinien znaleźć się w muzeum. Ostatnio przeglądałem YouTube, i widziałem tam setki filmów o tym, jak mało pocisków jest w środku, i jak nieefektywny jest napęd i serwisowanie takich kolosów.

Kiedyś wygrano wojnę, bo masowo produkowano T-34. Te schodziły z taśmy produkcyjnej, i od razu ruszały do boju. Wtedy, choć rozbijano je po kilku kilometrach od fabryki, to i tak niszczyły wystarczającą ilość Tygrysów i Panter. Tam nie było sensu budować czegoś dobrze, i wszystko robiono na pół gwizdka. Ta mentalność najwyraźniej przetrwała, tym razem jednak, na szczęście dla nas, nie uzupełniano braków, bo było to fizycznie niemożliwe.

Często wpierw śmiałem się, że najbardziej przerypane jest w ruskich czołgach, a potem waliłem do nich jak do kaczek. Byłem w tym niezły, i tym bardziej zdziwiłem się, gdy przyszedł zgarbiony dowódca.

– Masz misję w terenie – oznajmił, i jeszcze bardziej zgiął plecy, zupełnie, jakby przyciskał go jakiś ciężar.

– Coś źle robię?

– Nie, wprost przeciwnie – miał pewność w głosie, ale uciekł z oczami na bok, przez co byłem pewien, że misja jest raczej z tych samobójczych, a on wysyła mnie w paszczę lwa. – Sprawdzicie w terenie nowy system.

 

Drugi

Coraz bardziej bali wychodzić ze swoich obozów. Ofensywa, która miała być szybka, zamieniła się w krwawą jatkę, i tacy jak ja skutecznie niszczyli morale tych, pożal się Boże, wybawicieli.

Wyznaczyli za moją głowę nagrodę. Szukali mnie od wielu dni, a ja wymykałem się każdej zasadzce, i przez to budziłem w nich przerażenie. Choć tego nie chcieli, dali mi siłę, dzięki której godzinami mogłem leżeć, i naprowadzać naszych chłopców, albo oddać strzał z kilku kilometrów, wywołując przy tym słuszną panikę.

Wielokrotnie widziałem zbrodnie, jakich się dopuszczali, ale, choć to nieludzkie, nie miałem serca, żeby zabijać swoich. Oni i tak ginęli na torturach, i szkoda było marnować okazje na zabicie dowódców. Żal mi było zwłaszcza naczelnika jednej z wiosek, staruszka, któremu związano ręce, a potem zakopano żywcem. Innym razem zobaczyłem, jak do kilku pali przywiązano nagie kobiety, a następnie je podpalono, a jeszcze kolejną rozerwano czterema czołgami.

Nie znalazłem Wiery i dzieciaków, i choć brałem języków, przeglądałem internet, próbowałem przez wojskowych, i pracowników różnych organizacji, to nie udało mi się nic ustalić. Moi bliscy zapadli się jak pod ziemię. To tylko utwierdzało mnie w tym, że trzeba jeszcze mocniej walczyć ze zwierzętami.

 

Trzeci

Pomyślałem, że za samo siedzenie w środku tanka powinni dać medal. Było tu głośno i niewygodnie, do tego śmierdziało spalinami, gdy wiało z tyłu, i prochem, gdy mechanizm ładował pociski. Ktoś mógłby pomyśleć, że pancerz gwarantuje, że przeżyjemy, ale nie. Borys, mechanik z trzeciego pułku, mówił, że tamci potrafią tak celować, żeby pocisk wpadł między wieżę i korpus, i eksplodował w składzie amunicji. Byłem nią otoczony z każdej możliwej strony, i nie chciałem nawet myśleć, co wtedy dzieje się w środku. Podobno niejeden raz były już takie zasadzki, że strzelali do tanka z przodu, i na końcu, a reszta mogła tylko bezradnie czekać, jak ich zaraz zdejmą.

Mój ojciec też służył w tanku. Wtedy naziści przyszli i napadli na nasze miasta. A tu? Czy ktoś przyszedł i zajął Moskwę? Nie. Czy ktoś wycelował jakieś nowe rakiety? Nie. Więc po co to wszystko było? Żeby wrócić w worku na gruz? Być spalonym w mobilce?

– Iwan? Jak? – Dowódca zapytał na ogólnym mechanika.

– Silnik się grzeje. Paliwo na trzy czwarte.

– Trzeba robić postój?

– Jeszcze nie.

Jechaliśmy już godzinę, mijając kolejne pola i domy, gdy powietrzem wstrząsnął wybuch.

– W lewo, między budynki! – Wania ciągle patrzył przez peryskop, ale najwyraźniej nie było dobrze, skoro kazał uciekać.

Choć sterowaniem czołgiem na asfalcie to niełatwa sprawa, to zobaczyłem na ekranie, że bez problemu idziemy pędem w boczną uliczkę.

– Wieża w tył.

Nie kłopotałem się potwierdzeniem, tylko zacząłem kierować obracać lufę, cały czas uważając, żeby o nic nie zawadzić.

– Jedź w podwórek po prawej.

Zwolniliśmy, i prawie wjechaliśmy komuś do domu.

– Do stodoły. – Dowódca wydał nową komendę. – Stop. I wyłączyć silnik.

– Jest stop. – Po chwili przyszła odpowiedź Iwana, a my zamiast ryku silnika zaczęliśmy słyszeć strzały z karabinów z oddali.

Dowódca włączył nas w kanał kompanii, która najwyraźniej trafiła na jakichś cywili, a ci wciąż próbowali szczęścia z butelkami z benzyną, bo nasi cały czas meldowali o pożarach.

– Iwan, gdzie jesteśmy?

– A skąd mam wiedzieć? SPF nie działa.

– Może włączyć komórki i sprawdzić? – Nieśmiało zaproponowałem.

– A wysiądziesz?

Zamilkłem, bo to, że ścigano naszych, gdy tylko zalogowali się do sieci, obrosło już legendą.

– To może chociaż zamknąć drzwi do stodoły, towarzyszu dowódco? – Iwan uznał, że warto schować się lepiej.

– Dobry pomysł.

 

Czwarty

Człowiek nie świnia, i do wszystkiego przyzwyczaja się w dwa tygodnie. Gdy czytałem, że na całym świecie, nawet po dwóch latach mówili, że tyle trzeba do wyjścia z kłopotów, to śmiałem się, że totalnie na łeb upadli.

Teraz zaczynałem rozumieć, skąd to się wzięło. Choć od powierzchni dzieliło nas zaledwie kilkanaście metrów, to nikt nie chciał wychodzić, a ja zaczynałem przyjmować za normalne, że cały czas mam nad sobą sufit, który można dotknąć dłonią. Nie byłem taki przerażony, że zaraz spadnie mi na głowę. Nie czułem niesmaku, że wokół brakuje zieleni. Nie myślałem, że ustalony porządek dnia jest nudny, albo nieciekawy. Coraz częściej oglądałem relacje z dronów, a obraz ruin nie powodował, że myślałem, jak to było przed wojną.

Przy okazji często narzekałem na głupotę tych, którzy robili albo publikowali różne filmiki i zdjęcia. Można z nich było dużo wyczytać, i na przykład wykorzystać do znalezienia danego miejsca. Albo do skazania kogoś za sprzyjanie wrogowi. Bo to była inna wojna niż poprzednie. Taka internetowa. Z apkami, w których można było zgłaszać ruchy wojsk. I z atakami na banki, i ministerstwa obrony. Wiedziałem, że w przyszłości powstaną na ten temat liczne prace naukowe.

 

Piąty

Od wielu lat na świecie były szkoły, i jedna mówiła, że za wszystko powinny odpowiadać komputery, a druga wskazywała, że najbardziej liczy się człowiek. Amerykański „Top-Gun” miał nawet taki moment, w którym mówiono, że piloci utracili zdolność walki powietrznej, a szkoła w Miramarx miała im o tym przypomnieć.

Uważałem Mig-29 za jeden z najwspanialszych samolotów na świecie. I nie tylko ja. Sprawdzał się w cywilu, i pod Moskwą woził chętnych w kosmos, robił też robotę w wojsku. Jak kilka innych projektów z Rosji był piękny, prosty, i niezawodny, i nawet po latach w rękach doświadczonego pilota pozostawał śmiercionośną bronią, a to tylko świadczyło o jego potencjale. Bardzo ważną cechą tego projektu pozostawała pełna odporność elektroniczna, dzięki której bez problemu mógł uczestniczyć w misjach, w których przeciwnik mógł próbować go przejąć.

Nie wierzyłem, żeby ta wojna była skutkiem działań jednego człowieka. Pokazała ona jedną straszliwą prawdę, czyli to, że rosyjski człowiek ma w sobie stare demony. Te ujawniły się, gdy do głosu doszli nowobogaccy. Oligarchowie latali sobie po całym świecie, a że im pobłażano, to cały czas próbowali, co jeszcze mogą. W końcu ugryźli zbyt dużo, co skończyło się skutkiem wiadomym. Żal mi było ludzi, sprzętu, miasteczek i wsi, ale nie tylko. Nabierałem chęci do walki, gdy patrzyłem na wraki dwudziestek dziewiątek, albo zniszczone „Marzenie”, które mieliśmy jeszcze po ZSRR.

Wiedziałem, że kraje zachodu przez dziesiątki lat będą odcinały się od tego, co kojarzy się z Rosją. Było jasne jak słońce, że wszędzie wcisną swoje komputery, i latające cuda, które wielu moim kojarzyły się z trumnami, bo spadały bez krzemowych mózgów. Czułem, że zostaniemy zdominowani przez te same systemy, a przez to staniemy się słabi.

A przecież kiedyś istniała zdrowa rywalizacja, i ta doprowadziła do tego, że stworzono helikoptery z katapultą, dopracowano statki Progres, umieszczono człowieka na księżycu, a w osiemdziesiątym dziewiątym w samodzielnym locie wysłano prom kosmiczny.

Bez tego skazani byliśmy na monopol, i łaskę tych samych ludzi, którzy być może wywołali ten konflikt, a teraz blokowali jego zakończenie.

 

Szósty

Każdy walczył z orkami jak mógł. Jedni przygotowywali kanapki dla prawdziwych uchodźców, inni siedzieli i hakowali systemy, jeszcze inni zgłaszali wszelkie przejawy propagandy, a kolejni zajmowali ich, i ich rodziny bezsensownym działaniem.

– McDonald to nie restauracja. A ja dobra dziewczyna jestem. Co ty sobie myślisz? Że bladź jestem? – Z głośnika w telefonie wydobyła się jeszcze wiązanka przekleństw, a ja spokojnie zapisałem na kartce siódmą kreskę i upiłem łyk wybornie schłodzonego piwa.

Miałem doskonały humor. Właśnie zdenerwowałem instagramerkę, a co lepsze, zająłem ją czymś, co nie mogło zakończyć się sukcesem. Zirytowanie pustaka do żywego zawsze cieszyło, i dlatego, wciąż trzymając butelkę, pogratulowałem swojemu odbiciu na ekranie.

Mój wzrok padł na naklejkę „Słychać wycie? Znakomicie”. Wiedziałem, że dziewczyna być może nie poznała innego życia. Rozpaczliwie szukała sponsora, naiwnego rogacza, który miał zostać kolejnym bankomatem. Od początku wojny ludzie ignorowali ją, albo zwodzili, co wywoływało uczucie bezsilności. To dlatego odsłoniła swoje prawdziwe oblicze. Pękła, choć mój niewinny żarcik był skromną rekompensatą za to, co jej bracia robili w miastach i wsiach. I dlatego przykro mi się jej zrobiło, ale tylko na krótką chwilę.

Nie tylko ona pokazała, co jest warta. Gdy czytałem książki o dawnej Warszawie, Chicago i innych miastach, o gangach, w których zabijano z zimną krwią, a potem mówiono o honorze, to myślałem, że te czasy bezpowrotnie minęły. Gorzko się pomyliłem. Komputery, garnitury i drogie samochody nic nie zmieniły, i dalej byliśmy wrednymi zwierzakami. Patrzyliśmy na pozory, a wszelkie umowy traciły znaczenie, gdy ktoś wyciągał maczugę. Wojna pokazały, że świat podzielony jest na strefy wpływów, a my tańczymy, jak nam ktoś zagra. Każda większa inwestycja wiązała się z podarunkami, każdy sukces poprzedzony był marketingiem… i teraz wiele z tych rzeczy nagle się skończyło. To zabolało tak mocno, że możni rozpaczliwie szukali nowych rynków zbytu, czy możliwości zarobku.

Nadchodziły mocno niepewne czasy.

 

Siódmy

Pierwszy zaczął kasłać Iwan. Rozmawialiśmy przy grillu o elektrowni, i zaczęliśmy nawet z niego drwić:

– Starszy specjalista Iwan Nikołajewicz zgłasza się na inżyniera.

– A może ta ruda cię zaraziła?

– Nie no. Bardziej blondyna.

– Ta, która kwiczała?

– No ta.

Zabrali go w nocy, potem wzięli Miszę, Natolija, i Wołodię. Moja kolej przyszła po trzech dniach. Wpierw upadłem, potem było już tylko gorzej. Strasznie kasłałem. Miałem krew na rękach. Bolało mnie wszystko, i nie mogłem oddychać. Nikt nic nie mówił, ale zrozumiałem, że te ścierwa nas pozarażały, i zdechnę na obcej ziemi.

– Umiera! Siostro! – słyszałem krzyk, ale ten cichł, a świat był coraz ciemniejszy.

 

Powrót

 

Pierwszy

Stałem przy antenie stacji mobilnej na pace jadącej ciężarówki, robiłem pomiary, i nagle usłyszałem takie dziwne „pyk, pyk, pyk”. Pojazd gwałtownie stanął. Odruchowo się skuliłem, i spojrzałem pytająco na żołnierza obok, który pokazał, żeby zeskoczyć i paść na ziemię.

Tak też zrobiłem. Miałem na sobie kamizelkę i hełm, i wtulony w grunt czekałem na wynik potyczki. Osłaniający nas transporter zaczął strzelać, podobnie zrobili komandosi, i tamci, kimkolwiek nie byli.

– Granat!

Huk był nie do zniesienia. Nie podnosiłem głowy i tylko poczułem, jak obok mnie przelatują odłamki.

Nagle do wszystkiego dołączył głośny świst, a potem… potem transporter zaczął płonąć. Lekko podniosłem głowę, i patrzyłem z przerażeniem na jednego z żołnierzy, który, płonąc, wypadł z kabiny, i przez chwilę strasznie krzyczał, rzucając się na ziemi.

Ucichła kanonada, a ja usłyszałem ostre głosy zbliżających się osób, nawołujących do poddania się. Kątem oka widziałem zbliżające się sylwetki. Bardzo powoli zaplotłem ręce za głową, i podniosłem się na kolana. Było ich tylko trzech, a za nimi czołg w stodole. Mojej grupy nie było wśród żywych, a tamci całkiem się odsłonili. To nie miało zupełnie sensu, i było takie surrealistyczne. Czas płynął coraz wolniej. Mózg się bronił, chcąc wszystko wydłużyć w nieskończoność. Im bliżej śmierci, tym bardziej chciałem żyć. Nic nie mówiłem, tylko patrzyłem na pierwszego mężczyznę. Obudziły się we mnie jakieś mgliste wspomnienia. Tamten też kilka razy lekko opuszczał lufę, a potem ją podnosił.

– Misza? – w końcu rzekł zdziwiony.

– Masza? A co ty tu, do cholery, robisz? – Teraz byłem już pewien.

– Znasz go? – zapytał drugi z napastników.

– Towarzyszu dowódco, melduję, że my razem do szkoły chodzili. W jednej ławce siedzieli.

 

Drugi

Zasadzka udała się wprost wybornie. Widziałem moment, gdy kolumna czołgów jechała jak po swoje, a butelki z benzyną leciały z krzaków na pierwszy i ostatni pojazd. Rozpętało się piekło. Załogi strzelały chaotycznie, podczas gdy kolejne wozy zapalały się jak zapałki. Zwycięstwo zostało okupione najwyższą ceną. Z kolumny niewiele zostało, za to atakujący chłopi też zostali wybici praktycznie do nogi. Obserwowałem to z pewną ciekawością, ale nie zdradzałem swojej obecności.

Co ciekawe, jeden z wozów odłączył się od grupy, i ruszył w kierunku opustoszałej wsi, którą właśnie mijali. Zaciekawiło mnie to, i zaintrygowało, dlaczego swoi go nie szukają. Zacząłem skradać się w kierunku wsi. Namierzenie pojazdu nie było zbyt trudne, i dokładnie wtedy wpadłem na szatański pomysł. Normalnie w tym modelu były trzy osoby. Gdyby jakimś cudem udało się je wykurzyć ze środka, i wziąć przynajmniej jedną do niewoli, to wraz ze zdobycznym sprzętem mogłaby stanowić budzące podziw trofeum.

Widać było, że się bali. Pierwszego dnia cały czas siedzieli pod pancerną skorupą, a ja myślałem, czy nie podpalić stodoły.

Drugiego dnia obserwowałem dwóch z nich. Szabrowali, ale robili to z głową. Zrozumiałem, że nie są tacy głupi. Myślałem nawet, żeby zdjąć jednego, ale doszedłem do wniosku, że wtedy ten w czołgu nadal mógłby uciec.

Kolejny dzień okazał się znacznie ciekawszy. W stronę wioski zmierzał niewielki transport naszych. Już miałem ich ostrzec, gdy rozpętała się kanonada. Wypadki potoczyły się dosyć szybko, i tamci poniekąd zwyciężyli. Wtedy stało się coś dziwnego. Żołnierz klęczący z rękami za głową wstał, i nagle zaczął ściskać się z jednym z czołgistów. Nie wiedziałem, co o tym myśleć, ale patrzyłem zbaraniały przez lunetę, przesuwając karabin od sylwetki do sylwetki.

Spojrzałem na ich dowódcę, i coś mi się przypomniało. Już gdzieś widziałem tę twarz. Wydostała się z zakamarków mojej pamięci z całą wyrazistością, i spowodowała, że na chwilę straciłem opanowanie. Coś omawiali, on zasalutował i się zaśmiał, a ja strzeliłem.

 

Trzeci

– Wycofajmy się polem.

– Nie polem. Bo tam ugrzęźniemy.

– Paliwo?

– Jedna czwarta.

– Dobrze, to może wróćmy drogą?

– Naprawdę?

– I tak nas w końcu znajdą. Weźmy białą płachtę, i jakby co, wystawimy ją do góry.

Siedzieliśmy w tanku już trzeci dzień, i choć to wojsko, dowódca w swej łaskawości pozwolił na małą debatę. Wiedzieliśmy, że kompania została rozbita, a nasi będą się bali zbliżyć do tej okolicy. Nie byliśmy do końca pewni, czy komuś z nich nie wpadłby do łba głupi pomysł, że zdezerterowaliśmy zamiast dokonać odwrotu na upatrzone pozycje.

Pierwszego dnia baliśmy się wyjść z naszego schronienia. Nie wiem, jak nas przeoczyli, ale najwyraźniej chcieli pokazać, że nie stanowimy dla nich żadnego zagrożenia.

Drugiego dnia zrobiliśmy wyprawę. Wioska była opustoszała, na szczęście jednak w lokalnym sklepie znaleźliśmy kilka konserw, i zgrzewkę wody. Były stare, ale na wojnie nie ma miejsca na wybrzydzanie. Pospiesznie przeszukaliśmy też chałupy. Nie widzieliśmy żadnych telefonów ani kart SIM, ale akurat tego nikt się nie spodziewał.

Trzeciego dnia w końcu zdecydowaliśmy wycofać się, tak jak przyjechaliśmy. Kierowca próbował kilka razy odpalić silnik, ten jednak nie chciał wystartować.

– Cholerny złom. No i powiedzcie, jak mamy z tym wojować?

– To się stało?

– Cholerna pompa paliwa. Tam powinien być filtr, ale oszczędzili.

Kiwnąłem ze zrozumieniem głową. Maszyny wojskowe miały być tanie, i jak najlepsze. Nie dało się tego pogodzić. Bo albo coś ma dobry silnik, albo tani złom. Albo dobry pancerz, albo taki, który wszystko przepuszcza. A jak przepuszcza, to po co budować całą resztę?

Odgłosy musiały kogoś przyciągnąć, bo Wania powiedział nagle:

– Znaleźli nas. Odłamkowym ładuj.

– Kto?

– Ciężarówka, i BTR. Celuj w BTR-a. Poczekaj, aż powiem. Potem złapiemy języka.

– Towarzyszu dowódco, i co potem?

– Jak to co?

– Zabijemy ich wszystkich? I co z tego przyjdzie? Będą się mścić.

– Zamknij się.

Patrzyłem w celownik, i z napięciem czekałem na komendę.

– CKM ognia.

Zacząłem strzelać.

– Trafiony. Wyskakują. Granatnik ognia.

 

Czwarty

Wciąż siedziałem w schronie. Przeglądałem internet, i nagle zobaczyłem zdjęcie z jakiejś wioski, na którym stał bliźniaczo podobny do mnie człowiek. Zaintrygowany przesuwałem treść artykułu, i w końcu włączyłem wideo, najwyraźniej nagrane z kamery osobistej jednego z żołnierzy. Patrzyłem na to, jak zeskakuje z paki wojskowej ciężarówki, jak tarza się w błocie, co i rusz podnosi głowę, a na końcu widzi buty zbliżających się napastników, i klęczy, patrząc im w twarz.

– Misza? – pyta zdziwiony, kierując to do pierwszego z nich.

– Masza? A co ty tu, do cholery, robisz?

– Znasz go? – Drugi z Rosjan nie wie chyba, co myśleć.

– Towarzyszu dowódco, melduję, że my razem do szkoły chodzili. W jednej ławce siedzieli.

– Opuścić broń. Poddaję załogę. Pułkownik Wania Bogdarenko, kryptonim Tumor.

Na nagraniu pada strzał, a na czole dowódcy pojawia się mały otwór. Na tym wideo się kończy, a ja czytam najbardziej chyba nieprawdopodobną historię. Koledzy odnaleźli się po latach, do tego sprawiedliwość dopadła pułkownika, który wraz z innymi uczestniczył w brutalnych gwałtach i innych zbrodniach wojennych. Żeby było ciekawiej, strzał oddał snajper o pseudonimie Wilk wiosenny, który dzięki informacjom od załogi dowiedział się, że jego bliscy zostali deportowani na Syberię.

 

Piąty

Byłem na nogach ponad czterdzieści godzin. Miałem wprawdzie krótkie momenty snu, ale i tak zmęczenie dawało już o sobie.

Wracałem do bazy, i nagle zobaczyłem nasz transporter, i ciężarówkę z systemem, który wyglądał podobnie do „Pticzki”. Zrobiłem małe kółko, bo nagle transporter wybuchł. Z przerażeniem zauważyłem czołg, który strzelał ze stodoły. Już miałem zacząć ostrzał, ale nagle coś mi powiedziało, żebym tego nie robił. Cofnąłem palec ze spustu.

 

Szósty

Nie wiedziałem do końca, po co jest ta wojna. Niektórzy mówili, że chodzi o zjednoczenie. Inni wspominali o surowcach naturalnych, a kolejni wymieniali długą listę laboratoriów, i przekonywali, że tworzono tam nowego wirusa.

Przed lutym zastanawiałem się często, że moje życie dobiegło końca. Miałem swoje lata, żadnych dzieci, trochę odłożonych pieniędzy, i byłem bez większych szans na mądrą kobietę. Żadna mnie nie chciała, bo całe życie byłem zbyt mocny charakterem. Nie wyglądałem jak gnom, za to zajmowałem się hobby i pracą, tworzyłem różne rzeczy, nie marnowałem czasu na głupoty, i dostałem za swoje.

Wojna spowodowała, że znów poczułem zew. Miałem jakiś cel i misję, przy czym zabawy z modelkami z Instagrama już mi się znudziły, dodatkowo dziewic było coraz mniej, odkąd Rosja zaczęła odłączać internet.

Z nudów, o ile o nudach można mówić, coraz częściej surfowałem w takie obszary, gdzie wcześniej się nie zapuszczałem. Pewnego dnia natknąłem się na wideo, na którym pilot prosił o zakup maszyn bojowych. Kolejny filmik z jego kanału dotyczył historii, w której pośrednio uczestniczył. Dwaj koledzy ze szkolnej ławy spotkali się po latach, do tego dołączył zaginiony brak bliźniak jednego z nich, przy okazji wymierzono też sprawiedliwość, a snajper, który to zrobił, dowiedział się, gdzie wywieziono jego ukochanych.

Zmontowałem oba materiały w trochę inny sposób, dodałem komentarz, i puściłem na odpowiednich stronach. Po dwóch dniach dzieło to miało miliony wyświetleń i polubień, a ludzie byli za tym, żeby te samoloty kupować, a nawet zaczęli robić zbiórki. Coś w tym rzeczywiście było. Wiedziałem, że jeżeli szaleństwo nie zostanie zatrzymane, to kolejny może być mój kraj, albo miasto. Mówiono o broni atomowej, i to już nie były przelewki.

 

Siódmy

Z tej perspektywy cała ta wojna wydawała się zupełnie niepotrzebna, a nawet niezrozumiała. Żałowałem gwałtów, w których uczestniczyłem. Działo się to również w tej okolicy, i pewnie dlatego coś mnie tam trzymało. Któregoś dnia dostałem w końcu szansę odkupienia swoich win. Próbowałem przemówić moim krajanom do rozsądku, ale nie słuchali. Widziałem, że pilot miał ich ostrzelać, i wtedy z całą swoją mocą powiedziałem mu, żeby tego nie robił.

 

Epilog

Czuli, że ich spotkanie to palec opatrzności. Zostali rozstawieni jak pionki na szachownicy. Wpierw byli mięsem armatnim, które miało walczyć i zginąć, albo tylko zginąć. Zbuntowali się, zmądrzeli, i pokazali, że istnieje porozumienie ponad podziałami.

Sześciu mężczyzn stało teraz na placu wolności w Kijowie, tak dobrze znanym wszystkim, którzy obserwowali strony z kamerami CCTV. W realu spotkali się po raz pierwszy, i od razu, bez zbędnych wstępów, utworzyli niewielki krąg.

– Jeden za wszystkich – Misza wyciągnął prawą dłoń.

– Wszyscy za jednego. – Na jego ręce swoją dołożył Alosza, a potem pozostali.

– Kompania braci.

– Nie. Kompania to była u Amerykanów, w filmie.

– To może drużyna?

– Drużyna braci. Tak. To brzmi jak trzeba.

– I będziemy szukać zgniłych jabłek.

– Tak.

– Po obu stronach.

– Jak najbardziej.

– Od czego zaczniemy?

– Agenda 2030. To oni są największym zagrożeniem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • słone paluszki dwa lata temu
    Gdyby ktoś dał mi pewność, że te 5823 słów jest warte czasu, to bez wahania przeczytałabym od razu.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania