Drzewo pomidorowe

____

 

Jeremi spoglądał na prawnuka szukając w głowie odpowiedzi na kolejne z tysiąca zadanych tylko dzisiejszego dnia pytań.

 

- Wiesz, synku... są pytania na które nie ma dobrej odpowiedzi. Nie ma i nie będzie. Sam się czasem zastanawiam dlaczego ja taki stary wciąż jeszcze żyję, a twój ojciec... To nie od nas zależy i za mali jesteśmy żeby to wszystko zrozumieć. No! Bierzemy się do roboty.

 

Jeremi podniósł się z ławki, a Staś bez ociągania za to niezwykle delikatnie, z namaszczeniem wręcz, zaczął zrywać dojrzałe pomidory i porządnie układać je w podstawionej przez dziadka skrzynce.

 

- Dziadku... Czy je to boli? Te pomidory.

 

- Nieee. - odrzekł Jeremi. - Na pewno nie bardziej niż ziemię wbijany w nią szpadel czy niebo chmury rozorane przez samoloty. O! Spójrz tylko jak szybko goi się rana. - to mówiąc uniósł rękę wskazując chłopcu smugę jaką zostawiał za sobą samolot, a którą bardzo szybko rozwiewał wiatr, przywracając błękitowi nieskazitelną gładkość. Chłopiec długo patrzył w niebo, a kiedy w końcu opuścił głowę padło kolejne pytanie:

 

- Dziadku... A o co chodzi z tym rokiem drzew? Słyszałem jak babcia coś o tym mówiła, ale nie wszystko rozumiałem.

 

- Widzisz synku... - Jeremi podrapał się po ogorzałym od słońca policzku i ponownie przysiadł na ławce. - Bo widzisz... kiedy byłem taki jak ty, wybuchła wojna. I wojska wroga długo ostrzeliwały naszą wieś, spadło dużo bomb, a wszystko przez to, że ktoś doniósł Niemcom, że w naszych piwnicach i stodołach ukrywają się Żydzi. Zginęło wielu miejscowych. Jakąś część uciekła, a reszta trafiła do niewoli. Wieś spalono. Nie ocalał żaden dom, żadne drzewo. Tylko wypalona ziemia. Kiedyśmy wrócili z tułaczki, każdy najpierwej stawiał dom, później stodołę. Kobiety formowały niewielkie ogródki i coś tam nawet w nich rosło, ale drzewa nie wyrastały, ani z nasion ani z pestek. Pustynia, synku. Pustynia. Zaczęto nawet nazywać tę ziemię przeklętą. Postawiono więc kapliczkę. Najpierw jedną, później kolejną z drugiej strony wsi, tam od Klimontowic. I modliły się baby po wieczornym udoju i chłopy przed porannym obrządkiem. Zachodzili pojedynczo albo gromadnie w drodze na pole. Wszystko na nic. Aż tu wrócił z zagranicy dawny dziedzic i jął dwór odbudowywać, ten co to ruiny stoją jeszcze za lasem. A wraz z dworem postawił też mały kościółek. Ten do którego do dziś chodzim z babcią. I zaraz na trzeci dzień po poświęceniu zerwał się w samo południe taki, ale to tski wiatr jakby wszystko chciał unieść i cisnąć taką stodołą czy oborą o ziemię aż by pękła i zaczęła rodzić. I faktycznie zaczęła, choć obyło się bez niszczenia. Wystarczyło, że dąc od Klimontowic naniósł stamtąd i ziemi żyźniejszej i nasion drzew i traw i kwiatów nawet, a potem spuścił na to deszcz. Padało tydzień bez ustanku, a kiedy już przestało ziemia zazieleniła się świeżą trawą, a tu i ówdzie zaczęły wychodzić z ziemi maleńkie sosny, brzozy, jesiony i inne cuda.

 

- A jakie inne cuda? - dopytywał chłopiec.

 

- A choćby i sadzonki pomidorów. I rosło to wszystko jak na drożdżach. A tak dobrych pomidorów jak wtedy z tamtych cudownych krzaków, to już nigdy synku nie jadłem. Choć dogadzałem tym swoim i dbałem jak o własne dzieci. Choć sprowadzałem przeróżne sadzonki... nie udało się. Ale jak widzisz wciąż jeszcze próbuję. Mimo swoich lat nie zrezygnowałem ze szklarni i tak długo jak będę żył tak długo będę szukał tamtego smaku.

 

- Dziadku... A po co jest wojna?

 

- Wojna nie jest po coś. - odpowiedział z namysłem Jeremi. -Wojna jest dlatego. Dlatego, że ktoś chce więcej niż dostał, że nienawidzi ludzi innych niż on. Wojna jest... A wiesz, właściwie, to masz rację. Wojna jest po coś. Po to żebyśmy potrafili docenić pokój. Wolność, dom, słońce i księżyc. Gwiazdy, które nie spływają krwią. No dobrze. - Jeremi klasnął w spracowane dłonie. - Zerwij jeszcze kilka pomidorów. O tych, to bawole serca. O. I wystarczy. I chodźmy już do domu, bo babcia już pewnie na nas czeka z zupą pomidorową.

 

- Jesteś bardzo mądry, dziadku. Wszystko wiesz i na wszystkim się znasz. To dlatego, że jesteś senatem rodu?- dopytywał chłopiec.

 

- Senatem? Chyba seniorem? Co? Nie czasem seniorem rodu, synku? - Jeremi zaśmiał się rubasznie i poklepał po okrągłym brzuchu. - Mądrość nie przychodzi wraz z tytułem. Już prędzej z wiekiem czy doświadczeniem. A ja już długo żyję i dużo widziałem. Każdy dzień czegoś uczy. Sam zobacz ile się dzisiaj dowiedziałeś ciągnąc dziadka za język. A jak poprosisz babcię, to i ona ci coś opowie. I zupę nauczy gotować. A gotuje tak, że żaden król tak dobrze nie jada. A co ona z pomidorami wyczynia. I przeciery robi. I w całości w słoikach zaprawia. I z zielonych sałatki robi. I z czerwonych. I ze śmietaną przyrządza. Nawet do mizerii dodaje.

 

Jeremi bardzo kochał swoją żonę. Dała mu czworo dzieci. Te dzieci szesnaścioro wnuków, a wnuki już troje prawnuków. Rozrastała się ta jego wymarzona rodzina, nawet nie myślał, że doczeka. No może wnuków. Ale prawnuków? No i Salcia wciąż przy nim. I dzięki Bogu sprawni są jeszcze. Samodzielni. Dla nikogo nie są ciężarem. I o to się zawsze modlił i zostało wysłuchane. Tylko Marcinka żal. Tak bardzo żal. Nie ma już Jasiek ojca. Dobrze, że choć matka przeżyła ten straszny wypadek co Jeremiemu wnuka zabrał, a Marcinka ukochał sobie Jeremi najbardziej. To jemu chciał przepisać swoje szklarnie, a i Marcin sam z siebie był tym żywo zainteresowany. Prowadzili z żoną agroturystykę. Tu niedaleko. Parę kilometrów od Klimontowic. Myślał chłopak żeby do tych pomidorów jeszcze inne warzywa dołączyć. Ogórki, fasolę. Coby swoim letnikom zdrową, ekologiczną żywność podawać. Może nawet sieć sklepów otworzyć... Ale wszystko się skończyło zanim jeszcze zaczęło. Nie będzie ekologicznych ogórków i eko mizerii dla turystów. Chyba żeby może Jasiek...? Ale to jeszcze dziecko takie... W mieście chowany, to i może w zupełnie inną stronę będzie chciał iść. Jeremi wiedział, że on już tego nie zobaczy, nie sprawdzi. Nie dopilnuje.

 

Babcia krzątała się przy kuchni. Nalała im po talerzu gęstej pomidorówki na ryżu po czym siadła przy nich i patrzyła jak jedzą. Na koszulce Jaśka wyrastały coraz to inne pomidorowe kleksy, tworząc niepowtarzalny wzór pośród splotów bielutkiej bawełny.

 

- Dziadku... - zaczął chłopiec - a te drzewa, które wtedy urosły... one jeszcze tu są?

 

- Niektóre tak. - odparł Jeremi. - Z innych zbudowano domy. Z jeszcze innych mosty albo kościoły.

 

- A czy one wiedzą, że umierają?

 

Jeremi utkwił wzrok gdzieś ponad głową Jaśka, ponad sufitem i dachem. Długo milczał, aż w końcu odpowiedział:

 

- Widzisz synku, każdy kiedyś umrze i wszyscy o tym wiedzą, ale milczą na ten temat. Jak drzewa. To chyba ze strachu, bo każdy się boi tego czego nie zna. Czasami śmierć przynosi ulgę, ale o tym też się nie pamięta. Bo człowiek pamięta tylko to co chce. Wypiera złe. To czego nie potrafi ogarnąć rozumem, co wymyka się jego kontroli. Próbuje to wymazać, unieważnić. Ale nie da się. Bardzo pomocna jest w tym starość. Im człowiek starszy tym mniej pamięta i tak jest dobrze. Czasami zapomina nawet się bać i wtedy staje się wolny. Inna rzecz, że starzeje się tylko ciało. Dusza pozostaje młoda i dlatego ulatuje gdzie chce. Taką wolność daje tylko śmierć. Śmierć nie postarza, nie przykuwa do łóżka...

 

- A co ty, Jeremi, dziecku takimi rzeczami dzieciństwo zagracasz? - Salomea brutalnie przerwała wywód Jeremiego. - Ma on na to jeszcze czas. Jeszcze się naklęczy, pleców nazgina. Dałbyś już spokój. Ty tu zostań i słoików doglądaj, a i przecier od czasu do czasu zamieszaj, a my pójdziemy sobie z Jaśkiem na spacer. Pokażę mu gdzie świętujemy Rok Drzew, a później skąd się biorą paliki przy pomidorach. Ty wiesz, że on myślał, że to są pnie? - to powiedziawszy roześmiała się skrzekliwie i rzuciła w Jeremiego fartuchem. Wtedy i on się roześmiał, a Jasiek postanowił, że wieczorem narysuje dla nich najprawdziwsze w świecie pomidorowe drzewo.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Marian rok temu
    "tski wiatr" -> "taki wiatr"
    NIeby fajne opowiadanie, ale czegoś w nim brak. Chyba realizmu.
  • Trzy Cztery rok temu
    Lubię rozmowy dziadków z wnukami, więc czytałam z zaciekawieniem, przyglądając się postaciom. Opowiadanko jest trochę fantastyczne (magia rozsiania drzew, kwiatów i pomidorów na ugorze), ale... w sumie nie bardzo wiadomo o co chodzi z tym pomidorowym drzewem.
    pomyślałam nawet o zabawie z dzieciństwa, zabawie - oczywiście - w "pomidora":

    - O czym chciałaś napisać?
    - Pomidor!
    - Czy jak miało być o pomidorowym świecie, to nie za mało tu całej tej "pomidorowości"?
    - Pomidor!
    - Czy drzewo rośnie, żeby je ściąć i z jego pnia zrobić drewniane tyczki?
    - Pomidor!

    Trochę żartuję.

    Osobiście wywaliłabym z opowiadania wątek pomidorowy, bo jest jakiś naciągany, a rozmowę dziadka z wnuczkiem poprawiłabym pod względem technicznym.
  • Trzy Cztery rok temu
    Co do spraw technicznych, napisze Ci o dwóch, tylko z początku opowiastki (ale - ogólnie - przyjrzałabym się budowie jeszcze kilku zdań z dalszej partii tekstu).

    1. - Wiesz, synku... są pytania na które nie ma dobrej odpowiedzi (...) To nie od nas zależy i za mali jesteśmy żeby to wszystko zrozumieć. No! Bierzemy się do roboty.
    Jeremi żeby zmienić temat podniósł się z ławki, a Staś bez ociągania za to niezwykle delikatnie, z namaszczeniem wręcz, zaczął zrywać dojrzałe pomidory i porządnie układać je w podstawionej przez dziadka skrzynce.

    - tutaj słabo wygląda ten opis: "Jeremi żeby zmienić temat podniósł się z ławki". Dlaczego? Czy podnosząc się, zmieniał temat? Nie. Temat został już zmieniony, gdy dziadek wypowiedział tę kwestię: "No! Bierzemy się do roboty".
    Dlatego przydałoby się skrócić ten fragment. Wywal wzmiankę o zmianie tematu poprzez podnoszenie się. Zamiast :
    "Jeremi żeby zmienić temat podniósł się z ławki", daj tylko: "Jeremi podniósł się z ławki".

    2. - Dziadku... Czy je to boli? Te pomidory. Czy one cierpią kiedy je zrywam?
    - Nieee. - odrzekł Jeremi. - Na pewno nie bardziej niż ziemię wbijany w nią szpadel czy niebo chmury rozorane przez samoloty. O! Spójrz tylko jak szybko goi się rana. - to mówiąc uniósł rękę wskazując chłopcu smugę jaką zostawiał za sobą samolot, a którą bardzo szybko rozwiewał wiatr, przywracając błękitowi nieskazitelną gładkość.

    - tutaj odpowiedź dziadka robi zamieszanie w głowie czytelnika. bo zdaje się, że dziadek odpowiada na ostatnie pytanie wnuczka: "Czy one cierpią?", a tymczasem Jeremi mówi: "na pewno nie bardziej niż ziemię wbijany w nią szpadel..."
    Możesz skrócić wypowiedź wnuczka. Dać tylko: "- Dziadku... Czy je to boli? Te pomidory". Wtedy odp. będzie logiczna.
    "Czy je to boli?" . "Nie bardziej niż ziemię, gdy...".
    Bo teraz masz: "Czy one cierpią?. I odp.: "Nie bardziej niż ziemię...".
    Ta cząstka wymaga jeszcze Twojej uwagi, Iga.
  • Trzy Cztery rok temu
    Poza tym - całą tę wypowiedź przydałoby się przedstawić jaśniej, bo coś tu nie tak:

    Na pewno nie bardziej niż ziemię wbijany w nią szpadel czy niebo chmury rozorane przez samoloty. O! Spójrz tylko jak szybko goi się rana. - to mówiąc uniósł rękę wskazując chłopcu smugę jaką zostawiał za sobą samolot, a którą bardzo szybko rozwiewał wiatr, przywracając błękitowi nieskazitelną gładkość.

    Mówisz, że niebo cierpi, gdy chmury są rozorywane przez samoloty:

    (Pomidory, gdy są zrywane, boli), "nie bardziej (..) niż niebo chmury rozorane przez samoloty".
    Trochę to zawikłane, ale rozumiem, ze niebo bolą poranione chmury.
    A co mamy dalej?
    Smugę kondensacyjną, czyli swojego rodzaju chmurę, którą rozwiewa, czyli też i rozrywa na mniejsze, wiatr.
    I to rozrywanie jest dla nieba... czymś łagodzącym! Chmura znika, niebo się cieszy, że została rozerwana, rozpędzona... A przed chwila pisałaś, że niebo wtedy cierpi...

    Brak tu logiki.

    Wypowiedź jest mocno zagmatwana.

    Myślę, że do poprawienia.
  • Trzy Cztery rok temu
    W zasadzie bez pomidorów to nie byłoby opowieści, pomidory muszą być. Jednak jest tu trudny przekaz. Dziadek działa na wyobraźnię dziecka, mówi, że pomidory cierpią tak jak ziemia, w którą wbija się szpadel i niebo, na który rozrywane są chmury, a jednocześnie prosi chłopca:
    - Zerwij jeszcze kilka pomidorów.
    Później babcia pomidory przeciera, gotuje pomidorówkę...
    Możliwe, że "pomidorowe drzewo" jest w tej rodzinie "drzewem życia". A "pień", czyli tyczka zrobiona z martwego drzewa, to symbol. Z martwych drzew robi się p o d p o r y. Drzewa umierają, ale ich śmierć służy wzmocnieniu życia. Może chodzi o obsesyjne zabijanie myśli o śmierci, poprzez pracę. Może to drzewo pomidorowe to symbol cierpienia i odrodzenia w jednym, tu - po traumie utraty, po śmierci wnuka.
    Jak dopracujesz pewne techniczne niuanse, temat może stać się wyraźniejszym.

    O, tyle moich przemyśleń, niekoniecznie trafnych.
  • IgaIga rok temu
    Trzy Cztery - poprawiłam te zdania i faktycznie jest lepiej. Dzięki. Co do tematu pomidorów... To jest opowiadanie na zadany temat:
    Postać - Senior rodu
    Zdarzenie - Rok drzew
    Efekt specjalny - Pomidory. W Twoim tekście wszędzie są pomidory.

    Z tym cierpieniem zrywanych pomidorów, to właśnie ma być tak, że nie. Nie cierpią. Tak jak nie cierpi ziemia w którą wbija się szpadel czy niebo rozprute przez samoloty. No ale może tylko dla mnie jest to jasne. Może z boku widać inaczej. Pomyślę jeszcze jak by to można było lepiej roztłumaczyć.

    Jeszcze raz dziękuję ?
  • MartynaM rok temu
    Ciekawa rozmowa dziadka z wnukiem, ciekawe ile z niej zapamięta i zabierze w dorosłe życie... pomyśleć że przy zwykłym zrywaniu pomidorów można tyle historii przypomnieć, łącznie z wojną i wydarzeniami opartymi na jej tle.
    Wątek żydowski i związany z nim nieurodzaj... dopiero budowa Kościoła i spojrzenie Boga na ten ''przeklęty skrawek ziemi'' odmienia wszystko zaledwie w tydzień.

    Ciekawy tekst, oparty na wspomnieniach, które zawsze były żywe wśród starszego pokolenia i przekazywane dalej.

    Pozdrawiam 5
  • IgaIga rok temu
    Dziękuję, Martyno.
    Odpozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania