Drzwi przejściem do...

Był śnieżny i mroźny styczeń. Około dwóch dni trwała przeprawa saniami, abym dotarła do Wysocko – Wyżne w Bieszczadach na pogrzeb znanego barda Andrzeja.

Drzwi domu wyjęte z zawiasów stały oparte o ścianę. Na nich tkwiła przybita martwa sowa z rozpostartymi skrzydłami. Zgodnie z wierzeniami płomykówki miały chronić domostwa i zwierzęta gospodarskie przed chorobami zesłanymi przez siły nieczyste. Po chwili, z ciemnej sieni wyniesiono mahoniową trumnę. Trzykrotnie uderzano nią o próg. Po to, by dusza mogła spokojnie spocząć w ziemi. Kiedy ciężko opadła na starą ławę przed domem, to dziczki drzew owocowych jakby bardziej pochyliły swoje konary i odgrodziły skrzynię od wąskiej drogi, i dalej od rzeki Stryj.

Nad trumną stanął ksiądz w czarnej kapie zarzuconej na biały ornat, opinający czarną pelisę na podpince z futra; zawodził śpiewnie dźwięczne wersy z modlitewnika. Obok przystanął diak owinięty ciasną komżą niczym bandażem, a spod niej wystawał ciemnobrązowy kożuch. W prawej ręce trzymał miedziane wiaderko z kropidłem. Pop sięgał doń, co chwilę kropiąc trumnę i wznosząc przy tym głos ku górze, który brzmiał jak aria tenorów.

Zawsze, kiedy słuchałam cerkiewnego psalmu, byłam zauroczona i myślałam, dlaczego w naszych kościołach tak nie śpiewamy. Jego brzmienie było cudowną modlitwą i siłą walki z wnętrzem.

Wokół zgromadzili się dostojniejsi obywatele, wśród nich pisarz z powiatu, poczmistrz z nauczycielką i geodeta, ubrani w czarne pelisy podbite szlachetnym futrem. W rękach trzymali futrzane czapki, tylko poczmistrz kapelusz. U nauczycielki Jadwini, głowę zdobił zgrabny toczek z czarną, delikatną jak mgiełka woalką. Co jakiś czas wycierała białą chusteczką łzy na policzkach.

Dalej czernił się tłum, chłopi ubrani w ciepłe kożuchy i baby opatulone wełnianymi chustami, jak wańki – wstańki kołysały się w rytm zaśpiewu. Co jakiś czas wznosili dłoń do czoła, robiąc trzykrotny znak krzyża. W drugiej zaś, niektórzy trzymali cienkie i długie zapalone świeczki. Uwagę moją zwrócił dziadyga stojący w drewnianych wierzejach tuż przy drodze prowadzącej na cmentarz, trzymający oburącz długi i ciężki drzewiec chorągwi. Niepokojąco czarna, lekko wyblakła zmierzchem, ze srebrnymi frędzlami po bokach, na środku widniała biała trupia czaszka ze skrzyżowanymi piszczelami. Coś we mnie zadrżało, kiedy kondukt żałobny ruszył za chorągwią wyjętą z kąta cerkiewnej zakrystii.

Psy zaczęły ujadać za domem, a wrony zerwały się z drzew i poleciały na cmentarz, zająć na topolowych szczytach odpowiednie miejsca. Cmentarz był niedaleko, rzut o miedzę, drewniany, powyginany płot ze skrzypiącą bramą ukazywał plac z garbami grobów ukrytymi pod czapami ze śniegu. Młodzi chłopcy i dzieci biegli przodem przed konduktem, ślizgając się po śnieżnych grudach, aby stanąć na wzniesieniu i by móc lepiej widzieć ceremonię.

Czarny kopczyk zamarzniętej ziemi, zmieszanej ze śniegiem czekał na otulenie nieboszczyka na wieczność. Pop zaciągnął cerkiewnym, głośnym śpiewem „Hospody pomyłuj!…” i wzniósł oczy ku mlecznemu niebu, które za chwilę zaczęło kipieć ciemnością, zalewając ośnieżone strzechy chat. Tutaj w górach zmierzch nadchodził z niewyobrażalną szybkością. Nawet biel przybierała czarną barwę.

Wracaliśmy z ulgą do domu po tym niecodziennym ostatnim obrządku. Zmarły pozostał wśród swoich przodków w tej zimowej aurze.

Podwoje zawisły na swoim miejscu, a ptaszysko, jakby przekręciło głowę w kierunku cmentarza. W progu otrzepaliśmy buty z brudnego śniegu i weszliśmy do izby, gdzie zasiedliśmy przy stole zrobionym ze starych, dębowych drzwi. Podano na tacy gorzałkę w kieliszkach różnego kalibru. Mocne odrzwia stanowiły poniekąd „szwedzki stół”, gdzie na wyszczerbionym prawie półmetrowym półmisku leżała pokrojona kiełbasa, a wokół niego widelce. Każdy brał, jak chciał i ile nabił na metalowe zęby; stała też musztarda w szklankach z grubego rżniętego szkła.

Pop zajmował zaszczytne miejsce na jednym z foteli, przykrytym wzorzystą kapą. Siedział i wydłubywał zapałką z uzębienia resztki kiełbasianego mięsa i spoglądał filuternie w dekolt młodej nauczycielki.

„Ha, ha, ha! Ha, ha, ha!” – śmiał się tęgo.

Rozebrany z cerkiewnych szat prezentował się całkiem inaczej. Można go było elegancko nazwać pudreta, czyli wysuszone gówno.

Po chwili na stół wniesiono gar kapusty z wędzonką, obok postawiono miskę z kartoflami okraszonymi skwarkami oraz stos talerzy, każdy z innej faktury. Oczy biesiadników rozszerzyły się, kiedy zastawiono butelki z gorzałką; jedne zatkane korkiem, drugie gałgankiem zrobionym ze szmatki niczym sterczący knot od gromnicy.

W izbie panował zaduch i ciasnota. W piecach tak napalono, że po czerwonych twarzach żałobników spływały krople potu. Gęste jak krochmal powietrze, kotłujące się kłęby dymu tytoniowego, opary oddechów i zapachów potraw pomieszanych z potem, sprawiły, że kiełbasa na półmisku przybierała kolor szaro – zielony.

Spoglądałam na ten teatr obrzędowy zwany stypą i na drzwi stanowiące jeden z elementów naszego przemijania. Na wejście do życia i wyjście z niego. Symbol granicy pomiędzy życiem i śmiercią.

Przy ścianie, prawie u sufitu w drewnianej koronce, tykający zegar otworzył swoje drzwiczki i wypuścił kukułkę. W tym ferworze nie można było usłyszeć kukania. Jedynie wskazówki oznajmiły drugą w nocy.

Za oknami ścielił się rtęciowy śnieg, a w oddali migające światełko… To na grobie Andrzeja Kurowskiego paliła się świeczka. Zgaśnie, kiedy odźwierny uzna, że dusza jest już u swego kresu.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (13)

  • Anonim 10.11.2020
    Jedyne, do czego bym się mógł przyczepić to fakt, że pokazane kilkakrotnie i w różnych aspektach drzwi "nie wybuchły" na końcu. Co mam na myśli - powinna być jakaś myśl, która sprawiłaby, że zechciałbym dłużej pomyśleć o drzwiach w ogóle. Ale to subiektywne.
    A tak to ładne opisy, nawet bardzo dobre, jest klimat, czuć wchód Polski.

    jak bańki – stańki kołysały się w rytm zaśpiewu -- wańki-wstańki chyba powinno być.

    Pozdrawiam
  • Pasja 10.11.2020
    Dziękuję za spojrzenie i pozostawienie swej opinii. Drzwi tutaj są symbolem przemijania i pokazane w tym aspekcie. Nie są pierwszoplanowym "bohaterem" Ale mają znaczenie w całej oprawie pogrzebowej. Dziękuję za wańkę... nie wiem dlaczego napisałam inaczej.
    Pozdrawiam serdecznie
  • Szpilka 11.11.2020
    Bardzo ciekawy opis góralskiej stypy, przeczytałam z zaciekawieniem ?
  • Pasja 12.11.2020
    Dzieki Szpilko za ślad i zaciekawienie. Pozdrawiam :)
  • Józef Kemilk 11.11.2020
    Fajny klimat, dobry warsztat. 5
  • Pasja 12.11.2020
    Dziękuję i pozdrawiam
  • Bożena Joanna 11.11.2020
    Drzwi wyciągane z zawiasów przypomniały mi inny obrzęd pogrzebowy. Po śmierci mojej babci przy drzwiach stała pokrywa trumny, znak, że ktoś odszedł i nastąpił czas pożegnania. Prawie wszyscy okoliczni mieszkańcy przyszli pożegnać się ze zmarłą. W twojej opowieści drzwi są bardziej wymowne. Otwierają się, gdy gospodarz odchodzi, wracają na swoje miejsce po pochówku. Piękny opis ceremonii pogrzebowej. Inne drzwi tworzą stół biesiadny, więc wszystko kręci się wokół drzwi. Lampka zgaśnie, gdy św. Piotr otworzy bramę do nieba. Czytając opowiadanie, przypomniał mi się widok ośnieżonych połaci Bieszczad.
    Pozdrawiam w Święto Niepodległości!
  • Pasja 12.11.2020
    Witaj Bożenko!
    Drzwi są szczególnym elementem naszego życia. Dom bez drzwi nigdy nie będzie azylem spokoju. Mają znaczenie historyczne... u progu drzwi Twoich.
    Napisałam ten tekst z tematem Literkowej i jako, że ja podałam temat i dlatego nie wrzucam. Zapraszam Ciebie do napisania.
    Pozdrawiam
  • Garść 11.11.2020
    Zmarły bard to postać autentyczna? Kawał znakomitego tekstu, Pasyjko!
    Żywa, bogata w detale narracja, w dodatku pierwszoosobowa umacniająca wiarygodność obrzędu pochówkowego, pozwala być uczestnikiem zdarzeń.
    Cud, miód, malina - choć to stypa. Drzwi w wielu rolach, metaforycznych - jako Przejściu - ale i pospolicie użytkowym. Czyżby tu użyte jako symbol życia? Wchodzimy przeznie, jemy na nich (stypa) i zostawiamy za sobą, odchodząc.
    Piątka, szkoda że tutaj sześciu gwiazdek nie ma.
    Pozdrawiam.
  • Pasja 12.11.2020
    Bard? Tak trochę ma z autentyczności. Kiedyś gdy byłam młoda Bieszczady były moją oazą wypadową. Tam poznałam różne smaczki, ludzi i ich zwyczaje. Drzwi do ich domostw zawsze były otwarte dla wędrowców.
    Pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny.
  • Garść 12.11.2020
    Dzięki za info, Pasjo.
    Czytam kolejny raz, a powroty do raz przeczytanego utworu w necie to u mnie rzadkość.
    Miłego dnia!
  • MarBe 18.11.2020
    Warto żyć by w taki sposób zostać pożegnanym.
    Pozdrawiam
  • Pasja 19.11.2020
    Zgadzam się, że oprawa była zacna. Miłego dnia

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania