Dwa opowiadania z butelką w tle...

Na drodze

 

W porywach wiał wiatr, gdy drogą przez wieś jechał chłop furmanką, Stary koń ciągnął stary wóz, przy chłopie leżał stary pies, a pogoda była pod psem, szaro, buro jakby śmierć czaiła się za każdą wierzba plącząca nad losem chłopa.

"Śmierć przeszła" - pomyślał, gdy zimny wiatr przeszył jego stare kości. Wyciągnął flaszeczkę i napił się dla rozgrzania. Po czym wyciągnął rękę z butelką w kierunku psa.

- Chcesz? - zapytał, ale pies nie zareagował.

Następnie batem strzelił konia.

- No! Gniadka, wio! Jazda, prędzej!

Lecz koń stanął i powiedział;

- Bo, jak ci strzelę z kopyta to ci ostatnia szóstka pójdzie.

- Pierwszy raz słyszę jak koń mówi - zdumiał się i tak już szczerbaty chłop.

- Ja też! - powiedział pies, który do tej pory siedział skulony, lecz chłop nie zareagował na słowa psa, pomyślał, że to efekt płynu, który wlał w siebie. A tymczasem koń ruszył dalej, swoim dawnym rytmem.

Na rozstaju dróg, minęli przydrożny krzyż. Czarne obsiadły wrony, a kracząc strząsały pióra. Szaro i zimno się zrobiło jeszcze bardziej.

Po chwili z przeciwka nadjechał patrol policyjny.

- E! Ty tam! Zatrzymaj się!

Krzyknął policjant i podszedł do wozu.

- Aspirant sztabowy Zenon Dolecki i starsza posterunkowa Dorota Kamińska - przedstawił patrol.

- E... jaka ona tam starsza, widać, że to młode jagnię, gdybym był młodszy...

- Darujcie sobie te wycieczki - przerwał policjant.

- Jakie tam wycieczki, do GeeSu jadę.

Tymczasem starsza posterunkowa podeszła do konia. Dłonią przejechała po nim, od grzbietu po zad.

- A co on taki brudny? - zapytała starsza posterunkowa.

- A fleja to on rzeczywiście jest, ale idzie niedziela... - nie dokończył chłop.

- Dokąd wy tak jedziecie? - pytaniem przerwał jemu policjant.

- A do GeeS-u, mówiłem już.

- To przecież nie jest droga do GeeS-u - pouczał policjant - tam przy tym krzyżu na złą drogę wjechaliście gospodarzu.

- A co ja się będę z koniem kłócił, panie władzo. Zwierzę swoje wie - powiedział z rezygnacją w głosie chłop.

- No jak tam chcecie.

I po chwili każdy pojechał w swoją stronę.

 

KONIEC

 

Taki los...

 

Tego dnia życie w sklepie toczyło się zwyczajnie. Jak to w sklepie w dzień handlowy.

W pewnym momencie do sklepu wchodzi Pan, trochę wczorajszy. Marynarka wisi na gołym ciele - ciepło jest. On nie chodzi po półkach, on wie, czego chce. Ma swoje hobby. Od razu kieruje się po produkt dla niego oczywisty. Upragnioną butelczynę wsadza do reklamówki. Niestety reklamówka ma dziurę i butelka przelatuje przez nią, niczym bobslej w rynnie lodowej, rozpryskując się o podłogę. Co za pech! Jaki dramat! Z ust klienta płynie soczysta polszczyzną na h.., k...mać,.,, i by to strzelił. A po posadkach sklepu płynie kałuża nieskonsumowanego już alkoholu. Fetor wypełnia market, na szczęście jest przeciąg, a i panie pracujące w sklepie szybko uwijają się by smrodu szybko się pozbyć. Po chwili smrodu już nie ma, jest za to z powrotem pan z marynarką na gołym ciele. I tym razem kieruje się do odpowiedniego stoiska. Lecz teraz stać go już tylko na piwko. Taki los.

 

KONIEC

Przemek P.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • piliery rok temu
    Z biglem. Gdyby popracować nad szykiem w zdaniach byłoby nieźle.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania