Dwa smutki (Ona)
Strasznie kochałam.
Jeszcze raz, ale jakby od nowa. Wróciłeś i nie wiedziałam jak interpretować takie deja vu.
Byłeś znowu jakimś zjawiskiem, płomieniem wykwitającym niespodziewanie na ugaszonym już pogorzelisku. Kiedy wydawało się, że można już tylko stanąć nad dogasającymi zgliszczami i szukać resztki ocalałego dobytku, pojawiłeś się ty.
Jak stary-nowy dom, wygrana w totka, czy bezzwrotna pożyczka od losu.
Każdy prezent może przynieść jednak różne efekty. Dostałam dużo i zapłaciłam dużo. Do dziś nie umiem dokonać bilansu zysków i strat.
Spotkałam cię dawno temu na jakiejś imprezie. Mieliśmy po szesnaście lat. W tym wieku naturalne są wielkie miłości wybuchające jak Krakatau, rozpaloną lawą i szaleństwem świetlnych fajerwerków. Spacery, ukradkowy seks, wiersze i muzyka rockowa przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. „Autobiografia” Perfektu, „Przeżyj to sam” Lombardu i takie tam pierdoły.
Pustki w sklepach, walcząca o coś „Solidarność” i nasze plany o spokojnym życiu gdzieś w górach.
Z daleka od tego zgiełku i niepotrzebnych idei.
Później rozjazd w różne strony.
A po latach było jak u Osieckiej – kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością. Ty, rozwiedziony i samotnie wychowujący syna (fajna była ta kobieta, która zostawiła dziecko) i ja, z dziesięcioletnim chłopcem, jako wspomnieniem uroczych wczasów w Karpaczu.
Wczasy kończą się po dwóch tygodniach, a pamiątki czasem zostają na całe życie.
Bynajmniej nie te kupione na straganie obwoźnego handlarza.
Przyjeżdżałeś do mojego zapyziałego miasteczka, ale nigdy już nie przyszedłeś do mnie. Aż do pamiętnego wypadku na rynku.
Potem spotkania, spojrzenia jak za dawnych lat i impreza u moich znajomych.
Był alkohol i taniec przy „Can't live”. Wystarczająco długi kawałek, abyśmy nawiązali wzrokowy kontakt. Dotknąłeś jakby niechcący ustami mojego ucha i wyszeptaliśmy mało znaczące słowa, które rozpaliły starą namiętność. W tym utworze jest taki moment, kiedy wdaje się, że to koniec piosenki. Para zamiera i nie wie, czy podziękować sobie i rozejść. Szczególnie kiedy nie chce. Słowa są wtórne. Ważne kto i w jakich okolicznościach je wypowiada.
My bujaliśmy się dalej, jakby muzyka wcale się nie skończyła. Wylądowałeś w moim łóżku. Daleko nie było, bo mieszkałam obok Andrzeja i Doroty.
Potem nowe spotkania. Przychodziłeś pod bramę mojej firmy lub wieczorami do domu.
I byłeś cudny. Jakoś tak mieliśmy o czym rozmawiać, niechcący splatać dłonie i patrzeć sobie w oczy. Rozkosznie je mrużyłeś. Coś ironicznego, ale ciepłego i uduchowionego było w tym spojrzeniu. Albo tylko ja tak czytałam to odbierałam.
Bo chciałam.
I nie mogę zrozumieć, czemu chciałam. Byłam zgorzkniała, zawiedziona. Nie oczekująca jakichś zmian w poukładanym szarościowo życiu. Rano księgowość w małej firmie, potem dom, obiad z ojcem i synem. I własny pokój.
Popołudnie i wieczór spędzony na odrabianiu lekcji z Antkiem, głupimi telefonami lub książką
I czasami impreza u sąsiadów.
Ale stopniowo zmieniały się akcenty moich życiowych potrzeb. Firma i czekanie, obiad i czekanie, wieczór i czekanie. Książka i… Zadzwoni? Przyjdzie?
Dzwoniłeś, przychodziłeś i byłam szczęśliwa. Jak głupia nastolatka, która wyrwała trochę czasu, oszukując rodziców, cv i metrykę. Trzydzieści dwa lata to nie najlepszy moment na budowanie. Raczej na konsumpcję „status quo”, podawanie mężowi obiadu, remontowanie mieszkania (bo zmieniła się moda) i wieczorem znajomy seks.
Ja wiem, że w danej chwili on zejdzie na dół, a on wie jaką pozycję lubię najbardziej.
Kochana nuda.
Twój Janek mnie polubił. Kiedy przeprowadziłam się znowu do Kielc i mieszkaliśmy razem, siadał wieczorem i gadaliśmy jak matka z synem. Opowiadał o szkole, nauczycielach i dziewczynach. Jakaś Mariola trzymała go za rękę w czasie szkolnej wycieczki do Krakowa. Niby zaaferowana kryptami, a patrzyła na niego, a nie na groby wieszczów. Podobała mu się. Miała rozmarzony wzrok i ciepłe dłonie.
Jak ty.
Ale potem wracałeś gdzieś do siebie. Te okresy wspólnego mieszkania nie trwały dłużej niż dwa, trzy miesiące. Widać było, że męczysz się strasznie, choć robiłam wszystko, żebyś został. Dom był wychuchany i wydmuchany. Ulubione potrawy podane zawsze na czas. Pachnące lawendą koszulki karnie piętrzyły się w szafie, wyprasowane i poskładane. Fryzjer robił ze mnie bóstwo, a ulubiona przez ciebie, moja żółta minispódniczka i czarna podkoszulka z angielską aplikacją „Kosmos jest nasz”, czekały w pogotowiu na powrót.
Od kiedy cię znowu spotkałam, ćma była moim herbem i metaforą. Krążyłam wokół twoich słów i gestów. Zafascynowana światłem, przypalałam skrzydła i uparcie wracałam do źródła krzywdy.
Nie mam już skrzydeł. Mam chory odwłok i pełzam tylko jedną drogą. Tu, gdzie jestem teraz.
Zrobiłam najgłupszą rzecz na świecie. Czysty kicz z trzeciorzędnych melodramatów. Durna cipa, która doskonale wie, że nie zatrzyma się tsunami i czasu, a mimo to staje naprzeciwko fali z rozłożonymi rękami i rozwartym kroczem.
Założyłam twoją ulubioną, żółtą spódnicę. Zapaliłam świece i postawiłam na stole Cabernet.
A potem dotyk. Przechodzący dreszcz pożądania, twój alkoholowy oddech na mojej szyi i obojczykach. I słowa szeptane na ucho: Jesteś wspaniała, kocham cię.
Tak bardzo chciałam w to wierzyć. Tak bardzo cię pragnęłam. Uda same rozjechały się, a ty wszedłeś.
Nie – wjechałeś gwałtownie jak formuła jeden w zakręt śmierci. I poczułam skurcze ścian, zaciskające się na nim. Tętnił i poruszał się szybko. Aż zamarł wbity głęboko, zalewając moje wnętrze falą życia.
Ten fakt potwierdziłam, wykonując później test ciążowy.
Zapach szpitala jest okropny. Przyprawiał o mdłości, kiedy wieziono mnie na salę zabiegową. Tak bardzo się bałam. Czy bólu? Chyba nie. Kobieta jest przygotowana ewolucyjnie na ból. Gdzieś w podświadomości gryzł ukryty robak strachu przed stratą wszystkiego. Ciebie i małego życia. Miałam rację. Straciłam wszystko. Bardzo wszystko.
Och, jakże byłeś wiarygodny, tłumacząc, dlaczego nie mogę urodzić. Praca, wiek, komplikacje życiowe. Naciskałeś, udowadniałeś, przekonywałeś. I przekonałeś.
Będziesz przeklęty, najukochańszy morderco.
Minął rok. Ty byłeś już z inną. A ja żyłam.
Wróciłam do miasteczka. Niby jak dawniej – księgowość w małej firmie, obiad z ojcem, własny pokój i lekcje z Antkiem. Puste wieczory i Cabernet. Coraz więcej wina, coraz mniej marzeń, i wspomnienia.
Pamiętasz wyjazd na Święty Krzyż?
Opowiadałeś mi dzieje klasztoru, zastanawiałeś się, jak żyli mnisi i zamyśliłeś nad szklaną trumną Jeremiego Wiśniowieckiego. Jak przemijające jest życie. Walczysz, masz plany, czegoś chcesz dokonać. A potem pstryk. Ktoś gasi światło i jesteś tylko duchem metrykalnych ksiąg w miejscowej parafii.
Antek pojechał rowerem do skateparku. Pocałował mnie w przelocie, zakręcił się jak fryga i już go nie było. I nie będzie. Uderzył głową o betonowy najazd. Nie będzie już nic.
Nie ma nikogo.
*
Mam pięćdziesiąt dwa lata. Nic już nie ma przede mną.
Zapalam świeczkę na grobie Antka i siedzę przy nim godzinami. Tak robię codziennie od lat.
Grobu drugiego dziecka nie ma.
Jak ci się wiedzie, kochany morderco?
Komentarze (44)
Ale nie ma co dosadnie określać czyjegoś postrzegania :)
A ze pisana z punktu widzenia kobiety?
Może ja jakiś gender LGTB? :)))
W prozie dwa razy pokusiłem się na wejście w osobowość kobiety.
Prawdziwa kobieta strasznie mi to zjechała :)
Czyli baby zawsze mają rację :). A genderowcy? Między deklaracją a psychiką jest przepaść.
Nawet moja czasami tak twiedzi, bo bywa, że sama się nie potrafi zrozumieć :)
Ale lubię go pomimo :)
Któż nie lubi... :), ale to już tylko dygresje...
Zostanie że mną na długo
Dzięki za ślad.
A ja dziękuję za ten tekst
Za opis kutasa, który zawsze chciał dobrze, a wychodziło mu jak zwykle?
Bo był niezwykle fajnym egoistą?
Skupiłam się na wyborach kobiety
Pierwowzór Ewy nie żyje od dziesięciu lat.
Zapiła się swoim cabernet.
Ile w tym winy Piotrka?
Nie podejmuję się oceniać ich postaw moralnych ponieważ sama nie jestem święta
Życie jest bardziej skomplikowane niż dekalog.
Bo pytanie, czy można być jednocześnie dobrym i złym pozostaje otwarte.
A czy to osobisty tekst? Nie żartuj.
Meblościanka i tak ma swoje zdanie :)
Nie ma ludzi niewinnych. Być może, a właściwie na pewno kogoś/którąś boleśnie skrzywdziłem.
Pozdro z Wariatkowa.
Zresztą, pisałam Ci to już na pewno.
A tekst dobry.
Przeczytałem tu pewien tekst o przyjaźni i jebłem,
Ja dziś na same dobre teksty trafiłam.
Leć po wieniec :)))
Zdycham uroczo po tym tekście!
Wykonanie czy treść taka porażająca?
Nie mylić z napletkiem.
Ja pierdziu... tej bandy nawet armia psychiatrów nie rozkmini.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania