Dwukołowiec
Kiedy wreszcie udało mi się obudzić, udałem się biegiem do garażu, to co tam zastałem nie napawało optymizmem. Motocykl był w częściach. Na szczęście udało mi się dodzwonić do Ryśka który się na tym trochę znał i grzebiąc w książkach oraz brudząc się w smarze udało nam się naprawić pojazd. Pozostało jedynie ubrać się już w nieco zdarte skórzane ubrania, i wsiąść na niego, udało się, odpalił z wielkim rykiem silnika i żwawo ruszyłem do przodu. Zawsze ciągnęło mnie na południe, pewniejsza pogoda oraz ten klimat który ma to coś w sobie. W trakcie jazdy mijałem po drodze bujne lasy oraz wielkie kopalnie piasku, pogoda była dość dobra, jednak po dwóch godzinach jazdy zatrzymałem się by rozprostować kości, karczma stała na skraju puszczy, był tam parking głównie dla samochodów, na szczęście obok znajdowała się też nieco mniejsza przystań gdzie można było zaparkować motocykl, wiadomo auta są może i wygodniejsze i bezpieczniejsze to też więcej było ich na parkingu jednak jeśli ktoś tak jak ja lubi czuć w życiu coś więcej niż tylko delikatny szum opon i słuchanie jakiegoś popularnego radia jadąc bez emocji wybierze rodzinnego vana. Dobra ale mniejsza z tymi cztero i dwukołowcami. Wejście do tej że tak powiem jadłodajni było przysłonięte wielkimi ciężkimi drzwiami zabezpieczonymi dodatkowo ciężką i grubą kotarą. Czym prędzej udałem się do środka bo żołądek skurczył mi się już do rozmiarów pięści, wchodząc do środka czułem, że patrzy na mnie kilkadziesiąt wygłodniałych par oczu, zdałem sobie sprawę że jadają tu głównie miejscowi oraz pracownicy kopalni która znajduje się nieopodal. Podszedłem do lady, z głębi baru wyłonił się barczysty kucharz i nagle silnie uderzył pięścią w ladę oraz krzykną czego sobie życzę do żarcia, po tym przedstawieniu jedno było pewne nie potrzebowałem już kawy, dostałem za to zupę z pokrzyw i kawał pieczonego wieprza na rożnie. Był to wielki i pożywny posiłek, pozwolił mi znowu ruszyć w trasę, tym razem postanowiłem jechać przez las. Droga była dość trudna do pokonania ponieważ była pokryta grubą warstwą piasku, jednak po dłuższej chwili jazdy zdążyłem się do tego przyzwyczaić, a nawet ta jazda zaczęła mi sprawiać przyjemność. Nagle klimat zaczął się zmieniać, powietrze stało się bardziej wilgotne droga zaczęła porastać gęstymi paprociami, drzewa stały się większe a z oddali wyłoniło się stado jeleni, postanowiłem na chwilę się zatrzymać, i pozwolić silnikowi trochę ostygnąć ale dla pewności podniosłem z ziemi gruby kij, tak na wszelki wypadek, motocykl postawiłem na stopce i usiadłem bokiem na nim, podczas nabierania głębokiego oddechu tego świeżego powietrza nagle moje serce zakołatało mocno ponieważ poczułem silne uderzenie w ramie, i usłyszałem hej wędrowcze co robisz w moim lesie, na szczęście nie był to żaden bandyta a leśniczy, przynajmniej tak mi się na początku wydawało, opowiedziałem mu nieco o mojej wyprawie zaś on zaproponował mi abyśmy podjechali, do jego jak to określił „miejscówki”, zgodziłem się i zastanawiałem się co mnie jeszcze dzisiaj spotka.
Komentarze (1)
Tekst bardzo słaby. Nic się tu nie dzieje. To jest prolog do jakiegoś dłuższego opowiadania? Brakuje ci wielu przecinków, ta interpunkcja która jest, jest źle postawiona.
Masz też tak naprawdę dwie bardzo duże luki logiczne w opowiadaniu. Po pierwsze piszesz, że bohater nagle się budzi i zbiega do garażu, a tam motocykl w częściach. Wygląda to tak, jakby ktoś go próbował okraść i rozbiera maszynę. Po drugie nie precyzyjesz jaki to motocykl, bo zauważ, że np ścigaczem czy sportowo-turystyczny nie pojedzie ci przez las, już prędzej cross, co u ciebie wiąże się z dużą nieścisłością. A! No i dziwne, że bohater tak bez żadnego zastanowieniu jedzie z tym leśniczym do jego "miejscówki". No nikt tak nie robi, jeśli tylko ma jakiś tam instynkt samozachowawczy.
Zostawiam 2, bo tekst w ogóle do mnie nie przemówił...
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania