Dyfuckacje

wkładam tę swoją pokoinę, w ramki. płótnieje.

Martwa natura wanitatywna z czaszką i rozprutym sejfem

 

z przykrością przyznaję: ogołociłem się do cna,

zamiast oszczędności – wykrzywiony w każdą stronę

pęczek myśli, dziurawe dmuchańce, szczerbate

karuzele, rdza, która – nie ma zmiłuj! – przełazi

na nieświadomego zagrożenia poganiacza

plastikowych koni, kornaka poskramiającego

wypłowiałe zwierzęta bez ciosów.

 

z poręczy fotela zwisają sprane okryjbiedy.

design świeżo wysprzątanej meliny, którą zamieniono

kolejno w dyskotekę, owczarnię, ośrodek zdrowia

i znowu w melinę.

 

a co, jeśli - gram w ping-ponga z wyobraźnią –

któregoś dnia przyniesiesz, tak bez specjalnej okazji,

nocne Las Vegas, ulicę rozbłyskującą dziesiątkami

neonów, smugi świetlne, reflektory, gorące oddechy,

parę z potrzaskanych chłodnic, pogięte maski i przednie

błotniki sportowych aut, posągi w włókna węglowego,

co będzie, jeśli przyjdziesz jako światodawczyni,

rozrzucisz po kątach góry, betonowe teleskopy,

soczewki na żyłce, bransoletki z ciasno posplatanych

mysich trucheł, całe garści kasztanów,

perły, osty, zarzewia?

 

nie za wiele. schwycę jeden z rogów rozrastającej się

przestrzeni, pociągnę z całych sił

– i rozszeeeeeerzy się, rozpłynie niczym ocean,

rozejdzie po kościach tworząca się właśnie, wspólna

kraina. w końcu będzie tak wielka,

że aż, rozrzedzona, przestanie istnieć.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania