Dylematy Nickiewicza

Nic dla was nie mam krom pogardy.

Od was się tego nauczyłem.

Jam przeto: krnąbrny, butny, hardy.

Chociaż – nie zawsze taki byłem.

 

Od pacholęcia przekarmiany

papką patosu z ambajami

świat postrzegałem jak wielgachny

wór, napełniony prezentami.

 

Jednakże rychło zrozumiałem,

że nie dla wszystkich dary z wora.

Bo, gdy zaczerpnąć z niego chciałem

warknął ktoś: - Ty! Fora ze dwora !

 

Runął iluzji koślawy gmach,

to chyba dobrze, ze tak rychło.

Krótkie jak spięcie – bolesne: ciach!

Zapiekło, zmroziło, ucichło...

 

I dylematów czas nastąpił:

komu zaufać i jak tu żyć?

Kuksańców los mi nie poskąpił.

Choć... tylko sobą chciałem być.

 

Nie będę jak Lermontow łkał:

o druhach co nóż w plecy wbili.

Standard ten sam – zwał go jak zwał:

z jednejśmy czary goryczy pili.

 

A może jednak, tak jak Byron -

taczki obłędu ochoczo pchać ?

Zanurzyć sie w to zgniłe łajno;

Żreć, oszukiwać, na umór chlać?

 

Albo też - ulec predylekcji

i nie przejmując sie absmakiem,

niebiańskiej poddać sie protekcji

i dumnym zostać Katolakiem!

 

Nie ze mną Bruno te numery!

Ja sie nie piszę na ten wasz bal.

Tylko dlaczego, do cholery

Nadal mi żal, kurewsko żal !

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania