Dziadek „Jakmubyło”

...na oko ma pięćset lat, więc uchodzi za grzdyla. Jednak z niewytłumaczalnych powodów utrzymuje, że gdy nie może zasnąć i kiedy liczy, żadną miarą nie może dorachować się lat spędzonych tu.

 

Nie pamięta, kiedy ostatnio sobie coś przypomniał, jakąś znaną twarz, jakiś solidnie przepłakany pogrzeb. Nie wie, czy jest kawalerem, czy bezpowrotnie szczęśliwym małżonkiem, czy jakaś zleżała hurysa ma jeszcze do niego jakieś prawa.

 

Pocieszam go jak umiem. Ale że nie jestem obcykany w prostowaniu zapętlonych charakterów, moje trudy idą na marne. Usprawiedliwiam się pod nosem, że ciężko mi przytulić go do serca na dużą odległość.

 

Dodatkowym utrudnieniem jest to, że dziadzio nie słyszy na zewnątrz, tylko do środka, więc po pewnym czasie tracę cierpliwość. Wtedy mija mi wszelka rozsądna motywacja do kontynuowania współczucia. Przeto macham ręką na jego tarapaty i stwierdzam, że jest sobie winien sam, bo kto to widział, by w tak bezzębnym wieku mieć sklerozę!

 

Ja w jego latach bywałem w mieście, ocierałem się o przecudne widoki opery, a raz miałem fart, bo niewiele brakowało, bym nadział się na przechodzącego biletera z filharmonii. Więc gdzie dziadkowi do moich doświadczeń, wspomnień i niewypowiedzianych westchnień, gdzie mu konkurować i pchać się na afisz z tymi swoimi zwapniałymi boleściami?

*

...dziwne, lecz za młodu dziadkiem nie był. Wypreparowany z minionej zadziorności, promieniejący refleksyjnym zasmuceniem, depresją wynikającą z tułaczki po fartach i niefartach, żył mimochodem, żył kaszląco, piskliwie i siłą rozpędu.

 

Wstrząsany przypomnieniami, których za dobrze nie pamiętał, dopominał się respektu, poważania, szacunku dla swojego wieku. Błąkał się po doświadczeniach, sympatiach i antypatiach. Nie uznawał żadnych sprzeciwów i autorytetów. Bronił się przed własną starością.

 

Śmieszny, nieporadny dziadek, w młodych sekwencjach swojego żywota nosił imię sławnego bohatera, który kogoś zarąbał. Teraz nosił imię przydzielonej renty.

 

Zmartwiony swoim zanikaniem, swoim wsiąkaniem w przeszłość przeputanych projektów, pragnący zawojować sobą tych, co się nim rozweselali, co nim się posługiwali jak prawidłem na buty, jak wieszakiem do suszenia kapeluszy lub kapiącym parasolem wyjętym z deszczowej mgiełki, strapiony brakiem perspektyw, pozostawał w przekonaniu, że jest sam.

 

I był. Choć niekiedy posuwał się do międlenia w sobie przytłaczających wspomnień, choć zdawał sobie sprawę, że gdzie by nie splunął, tam wyrastały myśli obfitujące w sążniste zapowiedzi, oprawne w slogan i kołtun, w obietnice bez pokrycia.

 

Jakkolwiek wiedział, że zmuszony jest do zmartwień, z których nic nie wynika, do noszenia numeru renty, do spotykania się ze szlachetnością tylko w lustrze, to przecież sądził innych swoją miarą, to przecież lęk o własne brodawki przysposobił go do wiary w cuda, zmusił do otoczenia się metafizyką, do używania ciężkich dział nadrealizmu, do oszańcowania się pontyfikalną dydaktyką dla marynat.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • AlaOlaUla 12.12.2019
    Miniaturka skojarzyła mi się z książką i filmem:
    "O stulatku, który wyskoczył przez okno i zniknął"

    Grzdyl rzadko używane słowo i bardziej znane w innym znaczeniu.

    Dość ciekawie :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania