Dzieci lasu
1. Miastowi
Kiedy Josh Hammet przyjechał do leśnej osady, wśród lasów Superior National Forest na pograniczu Kanady i USA, wstawał akurat szary, cichy, wrześniowy świt. Pomimo dziennego światła ogarniającego zasłonięte okna, miasteczko wydawało się wciąż spać.
W ostatnich czasach, po atakach sekty, którą założył wraz z żoną, a nad którą już dawno temu stracił wszelką kontrolę, powstało mnóstwo takich ukrytych w lasach osad. Na początku stanowiły one jedynie obozy survivalowe, ale potem przerodziły się w stałe osady. Składały się głównie z ludzi, którzy za wszelką cenę chcieli przeżyć i schronić się przed niepokojąco rosnącą liczbą nieobliczalnych uczestników tej sekty.
Sam Josh czuł się winny rozpoczęcia tego procederu. Kiedy zakładał tę sektę, chodziło mu o zupełnie inne zasady niż te, które z czasem przyjęli sami uczestnicy, już bez jego kontroli. Miała to być misja niesienia pomocy całemu światu, ale okazało się, że niektórzy uczestnicy szybko przerobili ją na własną modłę. Na samym początku doświadczeni ludzie przestrzegali go przed konsekwencjami ale młody, postrzelony Josh i jego nieobliczalna żona, nie chcieli ich słuchać. Wydawało im się, że niosą światu zbawienie.
Potem, wiedząc, że mają już status aktywatorów rozprzestrzeniającej się, ogólnoświatowej epidemii bezkarnego czynienia zła, próbowali interweniować i zadusić ją. Niestety, reakcją na ich starania było polowanie na nich samych, urządzone przez ich dawnych podopiecznych. W pewnym momencie zdali sobie sprawę, że już nie kontrolują wzburzonego tłumu. Świat pogrążał się w chaosie, a oni sami popadli w ich niełaskę. Na szczęście zostali odratowani przez swoich ojców.
Josh, mając w ręku świeżo uzyskany fach detektywa, pokornie zgłosił się na policję, by pozwolono mu wypełniać swoje zadania jako oficerowi policji. W ramach stale rosnącego braku rąk do pracy i na prośbę rodziców, mających ogromny szacunek i wieloletnie wielkie zasługi w policji, świeżo upieczony detektyw Josh Hammet został oddelegowany do owej osady, by wyjaśnić sprawę ciągnących się od lat, niewyjaśnionych zabójstw. Spakowali więc z żoną wszystko, co mogli do wiekowego jeepa, odziedziczonego po przyjacielu jego ojca, pożegnali się z najbliższymi i pojechali tam, gdzie poprowadziła ich nawigacja.
Teraz zatrzymał się w samym środku pogrążonej w dziwnym śnie osady. Leżała na dużej polanie w wielkim, gęstym lesie. Domy z drewna, listew i desek zbitych dużymi ćwiekami, wyglądały jak naprędce sklecone baraki biedoty z przedmieść Brazylii. Ale tutaj nie było ani gorąco ani gwarno – baraki stały pogrążone w takim samym śnie, jak ich mieszkańcy. Między nimi ciągnął się labirynt wydeptanych leśnych ścieżek.
Josh zatrzymał się w miejscu, które uznał za centrum: był tu bowiem barak, ogłaszający się kolorowym, krzywym napisem jako: „Bar Leśny”. Nieopodal znalazł drzwi, na których kozikiem wydrapana została informacja: „biuro szeryfa”. Podszedł do tych drzwi i zapukał. Czekał przed nimi dość długo, ale nikt nie otwierał. „Ale wiocha” – pomyślał i wrócił z powrotem do jeepa.
–Nikt nie otwiera. – powiedział do Elisabeth, wsiadając – Nie mamy innego wyjścia niż czekać.
–Cholera, nie dość, że ciągnęliśmy się tutaj tyle kilometrów, to jeszcze każą na siebie czekać, aż się wyśpią. – po chwili milczenia dodała – Hej, ten bar jest otwarty?
–Nie sprawdzałem.
–Chodźmy napić się kawy i coś zjeść.
Wysiedli z samochodu, zamknęli go i podeszli do drzwi baru. Elisabeth szarpnęła za klamkę, ale drzwi były zamknięte.
–Co jest kurwa? – zaklęła i uderzyła kilka razy pięścią o drzwi
–Chodź, może gdzieś jest coś innego.
W tym momencie za ich plecami skrzypnęły drzwi. Odwrócili się i w drzwiach biura szeryfa zobaczyli zaspaną i potarganą męską głowę.
–Hej – zwrócił się do Elisabeth, powstrzymując ziewanie – jesteście tu nowi?
–Tak, dopiero co przyjechaliśmy.
–Właźcie – powiedział mężczyzna i zaprosił ich gestem do środka. Znów głęboko ziewnął i podrapał się po głowie. Weszli za nim do małej kuchni. Mężczyzna miał na sobie za duże spodnie od piżamy i wygniecioną, podartą koszulkę, spod której widać było umięśniony tors i doskonałą sylwetkę. Odwrócił się w ich stronę. – Później pogadamy, ja idę spać. Tu macie szafkę z jedzeniem, tu jest kawa – pokazywał – cukier i inne takie.
–Jak to spać? Przecież jest ranek. – zdziwił się Josh.
–To leśna osada, a nie miasto, my tu mamy swoje zasady. Trafiliście tu akurat w sam środek nocy. Wszyscy śpią i nikt inny wam nie otworzy.
–A pan jest...
–Szeryfem. Przynajmniej reszta mieszkańców uznała, że mam nim być.
–Andy – usłyszeli damski głos z sypialni, a za chwilę w jej drzwiach pokazała się młoda kobieta w zużytym kolorowym szlafroku. – Co się dzieje? – Spojrzała na obcą parę – Jesteście nowi?
–Sadie, wracaj do łóżka. Zaraz tam do ciebie przyjdę.
–Czekaj, chcę się przywitać – podeszła do nich i podała im obu rękę. – Sadie jestem. Pewnie przyjechaliście tu prosto z miasta, co? Tu panują inne zasady. Będziecie musieli się przyzwyczaić. Teraz akurat wszyscy śpią.
–Sadie, proszę. – jęknął Andy, a Sadie spojrzała na niego poirytowana.
–Pogadamy później. Na górze jest jeszcze jedno łóżko, tam możecie się walnąć jeszcze na kilka godzin.
–No, to myślę, że wiecie na razie wszystko, co powinniście wiedzieć. A więc częstujcie się i nie krępujcie się.
–Gdzie tu są kubki? – spytała Elisabeth.
–Gdzieś tutaj – Andy machnął ręką – Ja się tu dopiero co wprowadziłem i też jeszcze wszystkiego nie wiem. Poszukajcie sobie. A teraz dobranoc. – powiedział i zniknął razem z Sadie za drzwiami sypialni.
–Co za dziwny gość. – skwitowała Elisabeth, zapatrzona w drzwi sypialni, a potem odwróciła się do kuchni – To gdzie ta kawa?
–Gdzieś tu. – Josh wyrwał się z zamyślenia i machnął ręką, tak jak Andy. Zaczęli poszukiwania.
Wkrótce siedzieli na progu chaty, oparci o siebie, z kubkami parującej kawy. Nie rozmawiali, tylko słuchali ptaków śpiewających w gałęziach i wiatru szumiącego wysoko w konarach. W sypialni panowała cisza, więc uznali, że Andy i Sadie poszli spać. Josh ukradkiem zerkał na Elisabeth i widział jej uśmiechnięte i rozmarzone oczy.
–Spodobał ci się.
–Niby kto?
–Kto, kto; szeryf.
–A skąd.
–Elisabeth, obiecaliśmy sobie brutalną prawdę, tak?
–No dobra, jest przystojny.
–Wiedziałem.
–Skąd?
–Widziałem, jak na niego patrzyłaś. Niemal ci ślina poleciała z ust, jak go zlustrowałaś.
–Przestań, nie było aż tak.
–No dobra, naciągam fakty. Ale niewątpliwie zwróciłaś na niego uwagę.
–Tak, bardzo mi się spodobał, nie zaprzeczę. – mówiła z uśmiechem.
Chwilę pili kawę w milczeniu.
–Pamiętaj, że w razie czego...
–Josh! – Elisabeth szturchnęła go dla żartu i oboje uśmiechnęli się. Nie odzywali się już więcej i pili kawę. W końcu panująca wokół cisza skłoniła ich również do snu. Elisabeth położyła senną głowę na ramieniu Josha. – Chodźmy spać.
Josh podniósł się i podał rękę Elisabeth. Podniosła się również, a on poprowadził ją schodami na górę. Na chybił–trafił poszukali drzwi sypialni i kiedy wreszcie do niej trafili, chcieli się zamknąć, ale w drzwiach nie było klucza. Uznali, że nikt nie wejdzie bez pukania. Rozebrali się więc i schowali pod kołdrą, tuląc się do siebie ze śmiechem i całując. Wkrótce zasnęli.
Obudzili się wieczorem. W pokoju było ciemno, a za oknami słychać było szmery rozmów i chrzęst kroków przechodzących poniżej ludzi. W pokoju było ciemno, a pod kołdrą ciepło. Zagrzebali się więc w niej i nie chcieli spod niej wychodzić. Spontanicznie zaczęli się całować, ściągać z siebie bieliznę i dotykać. W trakcie tych zabaw drzwi do pokoju otworzyły się.
–Hej, wstawajcie, pora się... – wtedy zorientował się, co się dzieje. – Ok, nie przeszkadzam. Jak skończycie, to zejdźcie na dół. Nie spieszcie się. – zamknął drzwi z powrotem.
Josh i Elisabeth, przyłapani na gorącym uczynku, stracili ochotę do zabawy. Wyszli spod ciepłej kołdry, ubrali się i zeszli na dół. W kuchni przy stole siedział Andy i pił kawę.
–Co to, już? Tak szybko? – zorientował się jednak, że przeszkodził im – Mogliście sobie spokojnie popykać, ale pewnie zepsułem wam nastrój, co? – na te słowa Josh i Elisabeth z zażenowaniem opuścili głowy i poczerwienieli – Przepraszam. Zapomniałem, że jesteście tu świeżo z miasta. Słuchajcie więc... tutaj to jest normalna sprawa. Jesteście młodzi i macie swoje potrzeby, wiadomo. Na razie jeszcze nie znacie tutejszych zwyczajów i nie jesteście do nich przyzwyczajeni, ale mam nadzieję, że wkrótce się wam tu spodoba. Jesteście może głodni? Mam świetne steki z jelenia.
–O, z jelenia! – ucieszyła się Elisabeth. – Dawno takich nie jadłam. W takim razie dwa poprosimy.
–Robi się. – Andy wstał i poszedł na środek kuchni.
–To ja zrobię herbaty. – zaproponował Josh, po czym wstał i zaczął jej szukać po kuchni.
W tym czasie Andy schylił się i pociągnął za maleńką dziurkę w podłodze. Otworzyły się drzwi, a on zszedł po stromych schodach do piwnicy. Wrócił stamtąd z dwoma, sporej wielkości kawałkami mięsa i z powrotem zamknął drzwi w podłodze. Do tego czasu Josh znalazł herbatę, a woda w czajniku już gotowała się na podpalonej przez Josha kuchni.
–Ja też poproszę – powiedział Andy, a Josh wyciągnął jeszcze jeden kubek. – To nasza piwnica. Tylko tu jest na tyle chłodno, by móc tu trzymać mięso bez obawy, że się zepsuje.
–Będziesz teraz to przyrządzał? – spytał Josh.
–To jest już przyrządzone, osobiście przeze mnie. Teraz tylko rzucić na patelnię. – Patrzyli, jak Andy dokłada drewna do pieca i wyciąga z szafki metalową puszkę i ciężką, żeliwną patelnię. Położył ją na kuchni. – Teraz trzeba czekać, aż się rozgrzeje. Potem wrzucę tłuszcz. A dopiero na końcu steki
–Hm, jakbym słyszał ojca. – powiedział Josh. – Umiesz gotować?
–Tutaj trzeba umieć wszystko. Tylko tak można sobie poradzić.
Wkrótce po kuchni rozszedł się zapach rozgrzanego sadła, a Andy ostrożnie położył steki na patelni i rozległo się skwierczenie. Podniósł pokrywkę jednego z garnków, wrzucił na patelnię obok mięsa jeszcze kilka grubych plastrów ziemniaków i przykrył to wszystko. Podszedł do szafek i wyjął stamtąd słoik z marynowanymi papryczkami. Otworzył go, widelcem wyjął parę z nich na deskę i pokroił. Josh i Elisabeth, którzy od rana mieli w ustach jedynie kawę, patrzyli na ten spektakl przełykając ślinę. Obojgu zaczął doskwierać głód. Andy zauważył to i roześmiał się.
–Wyglądacie na zgłodniałych, dzieciaki. Zaraz wszystko będzie gotowe.
–Jesteś może kucharzem? – zaryzykowała Elisabeth.
–Tak, w Nowym Jorku miałem swoją restaurację. Całkiem nieźle prosperowała, zanim nie rozpoczęły się te ataki. Wtedy wyniosłem się stamtąd i po drodze trafiłem tutaj. No i tu zostałem. A teraz jestem szeryfem. – mówił, wyciągając talerze i kładąc na nich sporządzone, pachnące i gorące potrawy. – Proszę, to dla was.
–A ty nie jesz?
–Nie jestem teraz głodny.
Zanim Josh i Elisabeth wzięli sztućce i rzucili się na jedzenie, pochylili głowy, złożyli ręce i zamknęli oczy. Andy siedział naprzeciwko nich. Oboje przypomnieli mu, jak dawno nie modlił się. Kiedy zaczęli jeść, patrzył na nich z przyjemnością. Joshowi jednak nie dawały spokoju słowa Andiego. Poczuł się odpowiedzialny za to, że Andy stracił swoją restaurację i był zmuszony wynieść się z miasta przez niego. Postanowił mu o tym powiedzieć.
–Bardzo mi przykro, z tego powodu, że musiałeś zlikwidować swoją restaurację.
–Żartujesz? Ja dopiero wtedy odzyskałem życie. Fakt, najpierw było mi przykro, bo włożyłem w nią całe serce, żona rozwiodła się ze mną, a rodzina nie chciała mnie znać. Ale dopiero, kiedy trafiłem tutaj, zobaczyłem, na czym polega tak naprawdę życie. Te ataki dały mi w kość, ale dzięki temu odzyskałem siebie. Ok, to dość o mnie. A wy kim jesteście i po co tu przyjechaliście?
Josh dopiero teraz zorientował się, że jeszcze się nie przedstawił i nie powiedział, co tu robi.
–Przepraszam, że się nie przedstawiłem. Jestem... – wahał się, ponieważ wielu ludzi reagowało źle na jego imię i nazwisko, ale teraz nie miał już wyjścia. – Jestem Josh Hammet.
–Ten Josh Hammet? – Andy zmarszczył brwi, ale po chwili się uśmiechnął – To dlatego przeprosiłeś za restaurację? – znów się roześmiał – Stary, tobie zawdzięczam odmianę swojego losu. Teraz dopiero wiem, jak żyć. A ona, to kto?
–To moja żona, Elisabeth.
–Już żona? Młodo zaczęliście.
–Przyjechałem tu służbowo. – kontynuował Josh – Mam rozwikłać sprawę morderstw popełnianych tutaj i w tej okolicy.
–Aha, to wreszcie kogoś tu przysłali w tej sprawie. Myślałem, że już o nas całkiem zapomnieli. Na razie się rozgośćcie, bo trochę tu zabawicie. To skomplikowana i niełatwa sprawa.
–Dziękuję, najadłam się. – powiedziała Elisabeth po skończonym obiedzie.
–Nie dziękuj, bo zmywasz. – Elisabeth aż podniosła brwi i otworzyła usta ze zdziwienia, a Andy znów roześmiał się. – Tak, kochana, taki jest tu podział pracy. Ktoś gotuje, a kto jadł, ten zmywa.
–Dobra Josh, bierzemy się za robotę.
–Poczekaj, jeszcze nie zjadłem.
–Ty się zawsze tak wleczesz z tym jedzeniem. – westchnęła
–Nie wlokę się, ale smakuję. Chcę wiedzieć, jak smakuje to, co jem.
–A ja to niby nie?
–Ty zawsze pochłaniasz wszystko jak leci. A jak się ciebie pytam, jak smakowało, mówisz, że nawet nie zdążyłaś zauważyć.
Andy znów się roześmiał.
–Niezła z was para gagatków. Ale to dobrze, będziecie tu pasować.
–A gdzie Sadie? – spytał Josh – Wyjdzie do nas?
–Sadie? Już dawno poszła do swojego domu.
Oboje spojrzeli na niego, zdziwieni.
–Myśleliśmy, że ona tu mieszka. – powiedziała Elisabeth.
–Nie, ona ma swój dom i rodzinę gdzie indziej.
–To ona...
–Myśleliście pewnie, że to moja żona, co? – Andy zaprzeczył – Nie, ona ma swojego męża.
–Ale wy... no... – kluczył Josh.
–Tak, spaliśmy ze sobą. – spojrzeli na niego z tak głupimi minami, że ponownie musiał się roześmiać. – Oj, wy miastowi. Musicie koniecznie poznać tutejsze reguły. Ale powoli, nie wszystko naraz. Teraz musicie pozmywać naczynia, a potem pokażę wam wszystko.
–Zbliża się wieczór. – zauważył Josh. – Nie będziemy przeszkadzać?
–Tutaj razem z szarówką zaczyna się życie. Ale nie bójcie się, nie jesteśmy jakimiś wampirami. Po prostu prowadzimy nocny tryb życia, a śpimy za dnia.
–Muszę przyznać że dziwne to wszystko. – stwierdził Josh.
–Powoli Josh, nam na początku też nie było łatwo. Mieliśmy swoje dramaty i cierpienia, wylaliśmy morze łez, ale w końcu uznaliśmy tak jak wy, że brutalna prawda jest lepsza od ciągłego okłamywania się.
–Skąd to znasz? – zawołała Elisabeth.
–Od was. Słyszałem każde słowo waszej rozmowy na progu. – Elisabeth spłonęła rumieńcem i spuściła oczy. – Przepraszam, ale drzwi są cienkie, a tu wszystko słychać. Ty mi się też bardzo spodobałaś. Ale nie bój się, Ellie... chyba mogę tak do ciebie mówić? – Elisabeth kiwnęła głową – Nic ci nie zrobię bez twojej zgody i zgody twojego męża. To jest jedna z bardzo ważnych zasad: nie wkraczamy w czyjeś życie, jeśli ten ktoś się na to nie zgodzi. Dobra, – dodał po chwili milczenia – zrobiło się poważnie, ale wyjaśniliśmy sobie już całą sprawę i to jest najważniejsze. A teraz do garów, już. – powiedział z żartem.
Elisabeth i Josh podnieśli się i podeszli do wielkiej drewnianej balii. Zrobili to jak najszybciej, by uwolnić się z niezręcznej sytuacji.
– Gorąca woda jest na kuchni w tym wielkim garze. – powiedział Andy. – Weźcie tyle, ile trzeba, a potem uzupełnijcie ją wodą z rzeki.
–Mamy nanieść wody do garnka z rzeki? – zdziwiła się Elisabeth.
–A masz inne wyjście? – odpowiedział pytaniem Andy – Tu nie ma kranów ani wodociągów.
Josh i Elisabeth wzięli się do pracy, a Andy wyciągnął z kieszeni mały woreczek. Rozwiązał go i po całej kuchni rozszedł się nowy zapach, tym razem tabaki. Andy wysunął szufladę jednej z szafek, wyciągnął z niej fajkę i nabił ją świeżą porcją tytoniu. Potem wstał, podszedł do kuchni, wyjął z ognia szczapę palącego się drewna, podpalił tytoń, zaciągnął się parę razy i wkrótce z fajki unosił się słodkawy zapach i siwy dym. Usiadł na szerokiej ławie pod oknem i wpatrzył się w widok za nim.
W całej izbie było cicho i spokojnie – słychać było tylko brzęczące naczynia, szorowanie i pluszczącą w balii wodę. Zarówno Elisabeth jak i Josh stwierdzili, że jest za cicho. Do tej pory byli przyzwyczajeni do ciągłego szumu samochodów, krzyków i rozmów zza ścian, lub chociaż muzyki grającej z radia. Tutaj niczego takiego nie było – panowała niepodzielna i kłująca ich uszy cisza. Andy zauważył to, bo cały czas starali się robić jakiś hałas, który z kolei jemu przeszkadzał.
–Słychać, że jesteście z miasta. – powiedział z fajką z zębach. – Nie podoba się wam ta cisza, co? Znam to; ja też na początku myślałem, że oszaleję przez nią, albo wyjadę stąd. Ale teraz... to nie to samo. – nadal brzęczeli talerzami i pluskali wodą. – Przywykniecie. – wstał teraz, powoli podszedł do kredensu, wyszukał czystych ścierek, wyjął jedną, podszedł z nią do nich, wziął jeden z umytych talerzy i zaczął wycierać. – Dobrze umyty talerz. – zauważył – Nie często się to tu zdarza, zwłaszcza bez płynu do mycia naczyń.
–Mój ojciec bardzo lubi gotować. Ma taką samą zasadę jak ty. On gotuje, a my zmywamy, więc mnie to nie zdziwiło. Jestem do tego przyzwyczajony.
–Kim jest twój ojciec? Jeśli wolno wiedzieć.
–Mój ojciec... – zastanowił się Josh – Mój ojciec jest policjantem; i nie jest nim jednocześnie. – Po chwili dodał – To skomplikowane.
–Rozumiem i nie pytam o więcej.
Przez resztę czasu w ciszy zmywali, a on wycierał czyste naczynia i sztućce i odkładał je do szafki na miejsce. Kiedy skończyli, poszli na podwórze na tyłach domu, a tam odnaleźli ciężkie, drewniane wiadro. Josh wziął je i poszedł z Elisabeth nad rzekę, która na szczęście była blisko.
Elisabeth nabierała wody drewnianym czerpakiem, który tkwił w środku wiadra, kiedy z krzaków po drugiej stronie usłyszeli damskie, regularne jęki i chrzęst gałęzi. Potem dołączyły do nich męskie westchnienia. Przestali czerpać i zagapili się w tamtą stronę, niczego nie widząc w ciemnościach, które już zapadły. Krzaki przestały się ruszać i kobieta odezwała się: „Chcecie się przyłączyć?” Na to pytanie Elisabeth i Josh oprzytomnieli i pospiesznie dokończyli napełnianie wiadra.
Josh chciał je chwycić, ale nie dał rady. Pomogła mu więc Elisabeth, mimo jego protestów – chwyciła wiadro za jedno ucho, a Josh za drugie i tak, rozchlapując wodę dookoła, z trudem donieśli połowę wody pod domu. Tam opuścili ciężkie wiadro i z trudem łapali oddech, opierając się o ściany i walcząc z bólem gardła.
–Co tu się kurwa dzieje? Co to za pojebane miejsce? – sapała Elisabeth.
–Nie mam pojęcia, ale oni są rzeczywiście jacyś stuknięci.
–Nie, nie jesteśmy stuknięci. – aż podskoczyli, kiedy usłyszeli w ciemności Andiego. – My po prostu już niczego przed sobą nie ukrywamy.
–A ty wszystkich tak podsłuchujesz? – zawołał lekko zdenerwowany Josh.
–Nie muszę podsłuchiwać. – odparł niezrażony Andy – Tu nikt z nas nie ma nic do ukrycia. I wy też wkrótce nie będziecie mieć. A tych dwoje to nie wasza sprawa. Nawet, jeśli lubią się kochać w krzakach. A na następny raz pamiętajcie, że wiadro napełnia się najwyżej w jednej trzeciej i nie więcej.
–Ale wtedy trzeba chodzić kilka razy, nie raz.
–Spieszy ci się gdzieś? To nie miasto, gdzie punkt siódma masz być w pracy. Masz zrobić to, co musisz bez względu na czas, jaki ci to zajmie. To następna ważna zasada. No chyba, że waży się ludzkie życie; wtedy musisz to robić szybciej. Na razie wystarczy połowa wiadra, ale na następny raz pamiętajcie; przyniesiecie tylko jedną trzecią, bo inaczej będzie wam za ciężko, a połowa wody i tak się wyleje na boki.
–Nie można by zrobić jakiegoś podkopu z rzeki do domu?
–A masz rury? Tu nie mamy żelaza ani kuźni. Cieszcie się, że rzeka jest blisko i nie trzeba chodzić po wodę daleko. No, ale i tak trzeba nosić. Przyzwyczaicie się. No i wyrobicie sobie mięśnie. Poza tym, czegoś, co jest naturalne, nie przerabiamy na sztuczne.
Wnieśli wiadro z wodą do kuchni i wlali ją do wielkiego garnka. Andy patrzył na nich spokojnie i bez urazy. Ten spokój zdeprymował Josha. Czuł się winny swoich reakcji.
–Przepraszam. Po prostu wkurzyło mnie to wszystko. No i Elisabeth też.
–Nie musisz przepraszać; wiem, jak się czujesz. Reszta z nas czuła się tak jak wy przez długie lata, zanim ostatecznie osądziliśmy, że nie chcemy się stąd ruszać. Wielu stąd odeszło i nie wróciło więcej. Ale zrobili to dobrowolnie. Nikt ich nie zmuszał, by tu zostali. Wielu też powróciło z miasta, twierdząc, że nie ma tam dla nich już miejsca. No i przyjęliśmy ich z powrotem. Teraz chodźcie, oprowadzę was po osadzie.
2. Egzamin
Andy wyczyścił dokładnie fajkę i odłożył ją na miejsce, tam gdzie była. Josh i Elisabeth szli za nim i cały czas trzymali się go. Wyszli na ciemne ulice, na których było pełno ludzi. Niektórzy się kłócili, niektórzy milczeli, przechodząc obok, inni patrzyli ciekawie na Josha i Elisabeth, a wszyscy mieli w rękach maleńkie, szklane lampioniki ze świeczkami w rękach, dzięki którym mogli się dostrzegać nawzajem.
–Pierwszym miejscem, do jakiego się udamy, będzie ratusz. Na posterunku policji już byliście.
–To ten dom, w którym spaliśmy? – rzuciła Elisabeth.
–Tak, to ten. Teraz idziemy tu. – wskazał inną budę, skleconą z desek.
Otworzył pozbijane z desek drzwi i weszli do ciemnej izby. Pod krzywo wyciętym oknem stał pozbijany z desek i stół, na którym piętrzył się stos dokumentów z jednej strony, a z drugiej stał na nim maleńki lampionik, który oświetlał twarz długowłosego, brodatego, dość młodego mężczyzny.
–O, cześć, Andy, co tam słychać? – przywitał się z nim, zanim zauważył w mroku dwoje młodych ludzi. – Co to za jedni?
–Cześć, Howard. To jest Howard Benneth, nasz główny urzędnik od... – Andy szukał odpowiedniego słowa.
–Od wszystkiego. – uzupełnił Howard i wyciągnął rękę do Josha i Elisabeth, a oni uścisnęli mu rękę. – Przepraszam z góry, ale jako główny gryzipiórek muszę wam zadać dwa pytania: kim jesteście i co tu robicie?
–Jestem detektywem z Nowojorskiej policji. Mam za zadanie wyjaśnić sprawę dziwnych zabójstw z tutejszej okolicy.
–Tak późno cię tu przysłali? Dziwię się, że w ogóle chciało ci się tu jechać taki kawał. Połowa ludności zdążyła już umrzeć.
–To nie moja wina... – Josh zaczął się tłumaczyć, ale Howard mu przerwał.
–Dobra, dobra, wiem; ty tylko odwalasz swoją robotę.
–Howard, bądź milszy. – upomniał go Andy.
–Po co? Jak mają tu zamieszkać, nawet na krótko, to niech się przyzwyczajają. Nikt nie będzie ich tu hołubił.
–Mimo wszystko, proszę cię.
–Nie, nie trzeba. – zaprotestował Josh. – Chcemy poznać ludzi i tutejsze zwyczaje takich, jakimi są.
–Widzisz? – zareagował Howard – Od razu ostra jazda bez trzymanki. Nie bójcie się, nie jesteśmy tacy straszni. Po prostu walimy to, co myślimy z grubej rury.
–Czy to oznacza, że jesteśmy tu niepotrzebni?
–Sami zadecydujecie. Rozejrzycie się, ustalicie co tam chcecie i wtedy się okaże, czy przyjechaliście tu na darmo, czy nie. Na razie muszę was wpisać do ksiąg ewidencyjnych. – Wyjął ze specjalnego drewnianego pojemnika długopis, otworzył stary, poniszczony notes, zszyty na grzbiecie.
–Są tu wszyscy spisani wszyscy mieszkańcy?
–Od samego początku istnienia osady. To nie jest jedyny notes. Inne leżą w archiwach. Są tu zapisani ci, którzy tu przyjechali i zostali, ci którzy stąd wyjechali i nie wrócili, ci którzy wrócili tu ponownie no i ci, którzy tu zginęli. Być może to jedyny ślad, jaki po nas pozostanie. Dam wam je do przejrzenia, jeśli chcecie.
–Dzięki, ale na razie chcę poznać wszystkich, którzy tu teraz mieszkają.
Howard przystąpił do niezbędnych pytań. Spytał ich o imiona, nazwiska, daty urodzenia i imiona i nazwiska rodziców. Kiedy usłyszał nazwiska ojców obu młodych, zasępił się na chwilę, ale po chwili wpisał je do księgi. Josh zauważył to i chciał wyjaśnić sprawę.
–O co chodzi?
–Nic, wszystko w porządku. – odparł Howard.
–Skoro walisz prawdę prosto w oczy, to chcę ją usłyszeć.
Howard popatrzył uważnie na Josha, po czym powiedział:
–Twój ojciec zabił kuzyna mojej niedoszłej żony. – Josh westchnął i zamknął oczy. – Ale nie przejmuj się tym. To był pospolity przestępca i czarna owca jej rodziny. Nękał nas nieustannie i wstydziliśmy się go. Byliśmy bardzo wdzięczni za to, że twój ojciec pozbył się go raz na zawsze. Jak go spotkasz, pozdrów go ode mnie i przekaż wyrazy wdzięczności.
Josh już dużo razy słyszał takie dziwne podziękowania składane ojcu przez obcych ludzi, ale po raz pierwszy usłyszał je osobiście. To było bardzo dziwne uczucie. Czuł się tak, jakby ktoś przekazał mu na ręce kwiaty i kazał je przesłać swojemu ojcu. Tyle, że Josh już wiedział, jak ojciec je przyjmie – skinie głową, na znak, że przyjął to do wiadomości i powie, że i tak nic nie pamięta.
Tym czasem Andy dał znać, że pora iść w inne miejsce. Josh i Elisabeth chcieli się pożegnać, ale Howard skwitował to stwierdzeniem, że jeszcze się zobaczą i że nie ma powodu się żegnać. Wyszli więc trochę zbici z tropu przez jego całkiem nie urzędnicze zachowanie. Andy to widział, ale nie odzywał się.
Poprowadził ich dalej do centrum osady, gdzie paliło się duże ognisko. Było to miejsce w samym sercu osady i co nic gromadzili się tu wszyscy ludzie. Dziś także wylegli na plac. Mimo nocy było gwarno i głośno. Ludzie przekrzykiwali się, zwracali się do siebie przezwiskami, niektórzy skakali sobie do gardeł, ale szybko ich rozdzielano i uspokajano, niektórzy siedzieli zamyśleni, inni śmiali się, żartowali i byli w świetnych nastrojach. A wszystko to w blasku maleńkich świeczek w szklano–drucianych lampionikach.
Jego uwagę przykuła pewna dziewczyna. Była niebywale podobna do Elisabeth. Tak jak ona, miała długie, jasne blond włosy i migdałowe, oliwkowo zielone oczy. Była jedną z zamyślonych, siedzących samotnie ludzi. Wydawało się, że po prostu siedzi i obserwuje wszystko dookoła. Ale gdy przyjrzeć się bliżej, można było dostrzec, że była tak zatopiona w myślach, że nie dostrzegała niczego, ani nikogo.
Joshowi od razu przypomniał się ojciec, który tak samo udawał, że patrz się na otoczenie, podczas gdy tak naprawdę, nie widział nic poza własnymi myślami. Patrzył na nią przez dłuższy czas i nagle zorientował się, że zapomniał o Elisabeth i Andym, który wyjaśniał im teraz, kto jest kim w osadzie.
–Bardzo romantyczne, nie Josh? – skomentowała coś głośno Elisabeth, a on dopiero wtedy ocknął się z zamyślenia.
–Tak, tak. – powiedział na wszelki wypadek, ale nie miał pojęcia, o czym ona mówi – Nie boicie się, że coś się kiedyś spali przez te świeczki? – zapytał.
–Już dużo razy się spaliło. Ale nie mamy wyboru. To jedyne naturalne źródło światła, jakie mamy.
–Dlaczego żyjecie w takich ciemnościach? Nie lepiej żyć za dnia?
–Właśnie z tym wiąże się część sprawy, dla której tu przyjechałeś. Ktoś poluje na nas za dnia. Już dużo ludzi przez to zginęło. Polowania ustały od kiedy zmieniliśmy tryb życia na nocny.
–A więc, żeby zmierzyć się z tym kimś, musimy się budzić w dzień, a nie w nocy, bo wtedy działa, tak? – wywnioskował Josh, a Andy kiwnął głową
–Jak dużo zginęło? – spytała Elisabeth.
–Sporo. Na samym początku byli to tylko myśliwi. A potem zaczęła ginąć reszta z nas.
–Jak to się odbywało? – spytał Josh.
–Pojedyncze strzały z daleka, z głębi lasu. I to nie w regularnych odstępach, ale co jakiś czas. Także nawet nie byliśmy w stanie przewidzieć, kiedy będzie następny atak.
–Nie próbowaliście się dowiedzieć czegoś sami?
–Byli tacy śmiałkowie, tyle, że nigdy nie wracali z wypraw, a ich ciała znajdowaliśmy nieopodal osady.
–W sumie nic nie macie.
–No nie całkiem. Kilka osób twierdzi, że kilka razy widzieli jakichś małych obdartusów pośród lasu. Ale to było w czasach, kiedy jeszcze spaliśmy w nocy, a wstawaliśmy w dzień.
–I nikt nie poszedł, żeby powiadomić policję?
–Jeden z nas poświęcił się. Poszedł i nie wrócił z wyprawy. Myśleliśmy już, że wszystko zaprzepaszczone, dopóki nie zjawiliście się wy.
–A co się stało z poprzednim szeryfem?
–Zginął dwa dni temu, nad ranem w obronie maleńkiej Elsy. To pięcioletnia córeczka Sadie. Jest niepełnosprawna. Kiedy wszyscy spali, zbudziła się i wymknęła z domu do lasu. Tyle wiemy na pewno. Obudziły mnie strzały z lasu. Natychmiast zerwałem się z łóżka i poszedłem tam. W ciemności potknąłem się jednak o ciało Stanleya. . . to bł nasz poprzedni szeryf. Nie żył. I usłyszałem też płacz Elsy. Znikał w oddali.
–Porwali ją?
–Naprawdę chciałbym, żeby tak było. To by oznaczało, że Elsa wciąż żyje. Mam nadzieję, że jej nie zabili.
–Dlaczego nie poszedłeś za nimi?
–Zabrakło mi odwagi. Stanley był zawodowym snajperem, a jednak zdołali go postrzelić. To co mogli zrobić ze mną? Wolę się przydać żywy niż martwy.
–A więc spróbujemy się dowiedzieć czegoś za dnia. To oznacza, że musimy utrzymać swój dotychczasowy rytm życia i niedługo iść spać.
–Sadie nie wydawała się zrozpaczona, kiedy ją spotkaliśmy. – zauważyła Elisabeth.
–To tylko pozory, wierzcie mi. Jesteście nowi, a więc chciała być miła. Tak naprawdę jest rozdygotana i załamana. Dlatego też nie chciałem, żeby z wami za długo rozmawiała, bo zaraz, kiedy tylko schowała się za drzwiami, ponownie pogrążyła się w rozpaczy i zaczęła płakać.
–A ty chciałeś ją pocieszyć? – powiedziała Elisabeth z sarkazmem.
–To jedno z moich zadań, jako szeryfa. Mam dbać, aby wszyscy żyjący członkowie osady byli w dobrym stanie psychicznym i fizycznym, bez względu na środki. Nie patrz tak na mnie, nie pieprzyliśmy się. Po prostu potrzebowała, żeby ktoś ją objął, przytulił i pocieszył.
–A mąż nie może tego zrobić?
–Jej mąż dostał od nich postrzał w tył głowy, ale przeżył. Teraz jest sparaliżowany od szyi w dół.
Elisabeth opuściła skromnie oczy.
–Przepraszam – jęknęła – nie wiedziałam.
–Jeszcze dużo rzeczy nie wiesz, więc nie oceniaj nas po pozorach.
–Mógłbym z nimi porozmawiać? – zapytał Josh.
–Jako ze świadkami zdarzeń? Tak, zaprowadzę was tam kiedy indziej.
–Dlaczego nie dziś?
–Bo dziś idziemy jeszcze do mojego baru. Tam zbiera się zazwyczaj cała męska część społeczności. Dziś będą tam goście specjalni.
–A kobiety?
–Kobiety... mają swoje towarzystwo.
–Co za męski szowinizm. – skwitowała Elisabeth.
–To nie szowinizm, to protekcja. Gdybyśmy się tam wymieszali razem z kobietami, to... to byłby klub orgii, a nie bar. One też to rozumieją dlatego wyniosły się od nas same i zagospodarowały własny czas.
–No to chodźmy do tego... męskiego klubu. – powiedział Josh. – Tam będę miał okazję spytać o te dziwne strzały i strzelców.
–Dlaczego w ogóle się stąd nie wyniesiecie? – zapytała Elisabeth.
–Pobędziesz tu jeszcze trochę, a zobaczysz. Teraz idziemy do baru.
Poszli z powrotem w stronę biura szeryfa. Elisabeth miała już topografię osady mniej więcej ustaloną, ale Josh wciąż się gubił. Andy poprowadził ich do baru, gdzie przed drzwiami czekało paru mężczyzn.
–Andy, gdzieś ty się podziewał? Pić nam się chce.
–Spokojnie, zaraz otworzę – mówił, zbliżając się do drzwi i wyciągając klucz z kieszeni.
Wsunął klucz do zamka, otworzył drzwi i wszedł. Za nim weszli Josh i Elisabeth, a potem reszta mężczyzn. Każdy zapalił przyniesiony lampionik, ale i tak było ciemno i ponuro. Przysiedli się do lady przy barze i położyli świeczki na niej. Panowała cisza, nie przerywana nawet pojedynczymi zdaniami. Andy wszedł za bar i również zapalił rząd świeczek na półkach za sobą. Potem sięgnął po kółko przymocowane do klapy w podłodze i otworzył ją. Wszedł pod podłogę, a z nim zszedł na dół jeden z mężczyzn. Reszta siedziała i czekała, w milczeniu gapiąc się w dziurę w podłodze.
Elisabeth i Josh czuli się dziwnie. Do tej pory przyzwyczajeni byli do tego, że w barze zawsze grała muzyka, albo telewizor – tutaj nie było prądu i panowała wszechobecna cisza. Mężczyźni także nie byli zbyt rozmowni, a dodatkowo wszyscy gapili się w tą dziurę w podłodze. To tylko powodowało, że czuli się jeszcze bardziej niezręcznie i czekali na Andiego. Nagle Elisabeth postanowiła przełamać się i przedstawiła się:
–Cześć wszystkim, jestem Elisabeth.
–Cześć Elisabeth – powiedział jeden z nich, odwracają się do niej wolno. – Tak czekałem, czy któreś z was w końcu pęknie.
–Skąd jesteście? – spytał inny.
–Z Nowego Jorku. – odparł Josh.
–O, a jak tam teraz jest? – spytał znowu.
–Tak jak zawsze; szybko, głośno i wszędzie pełno reklam.
–Ja już o tym zapomniałem. – powiedział ten z łokciem na ladzie – Tutaj szybko zapomina się o przeszłości.
–Szkoda, że nie ma muzyki. – powiedziała Elisabeth.
–Tak, tęsknię za szafą grającą – powiedział drugi z mężczyzn. Po chwili wyciągnął do Elisabeth rękę – Henry. Sam założyłem kiedyś bar, jak byłem młodszy.
–W Nowym Jorku?
–Tak, w jednej z bocznych uliczek.
–Przykro mi, ale nie kojarzę.
–Bo nie skojarzysz. Kiedy ja zakładałem ten bar, ty nosiłeś krótkie gacie. Potem się wszystko rozpadło przez tych jebanych buntowników, czy kim tam oni byli i... musieliśmy się wynosić. Tak jak Andy.
–Przykro mi z tego powodu.
–Tobie? A dlaczego?
–Bo... ja się jeszcze nie przedstawiałem. Jestem... – zdecydował się w końcu – Josh Hammet.
–O cholera, to twoja banda rozwaliła mi mój bar!– Henry wstał i chciał skoczyć do niego, ale reszta mężczyzn go powstrzymała.
–Nie możesz mieć do niego żalu, Henry. – usłyszeli głos Andiego z podziemi. – To mały gnojek, który nie zna jeszcze praw rządzących ludźmi. – Joshowi nie spodobało się to określenie, ale przemilczał to. Andy po chwili wyszedł z podziemi, postękując i ciągnąc jakąś olbrzymią beczkę. Z dołu podpierał ją ten mężczyzna, który zszedł razem z nim. Wciągnęli ją na górę, wyszli, usiedli na wysokich stołkach za barem i odpoczywali, ciężko sapiąc. – To jeden z tych, który myślał, że w pojedynkę da się bezkonfliktowo sterować całym tłumem. – powiedział, po czym zaczął otwierać beczkę.
–To nie możliwe, chłopcze. Byłem katechetą w gimnazjum i wiem, że bez silnej ręki i negocjacji się nie obejdzie.
–Teraz i ja to wiem. – odparł Josh.
–Trzeba było się uczyć od Jezusa. – odpowiedział – On nie zaczynał od tłumów, tylko od dwunastu. A i tak jeden z nich wykręcił się od roboty sianem.
–Dobra, nie dręczcie chłopaka. – powiedział Andy, nalewając piwo chochlą do szklanek i rozdając je. – On tu przyjechał w innej sprawie.
–Mogę o tym sam opowiedzieć?
–Mów.
–Dzięki. A więc jestem detektywem z nowojorskiej policji i przysłano mnie tu, żebym rozwiązał sprawę tajemniczych morderstw...
Przerwał, bo mężczyźni wybuchnęli śmiechem i gwizdali. Josh coraz mocniej zaciskał zęby.
–Takiego szczyla? Nie mogli przysłać kogoś bardziej doświadczonego? – zawołał Henry.
–Które to twoje śledztwo chłopcze, pierwsze? – spytał szyderczo jeden z nich.
–Pewnie chcieli się ciebie pozbyć z posterunku, żebyś im smarami papierów nie zafajdał. – zawołał znowu Henry. I znowu śmiech.
Elisabeth starała powstrzymać gniew, ale nie zdołała. Przypomniała sobie, że Josh nosi przecież jeszcze policyjny pistolet w kieszeni. Po cichu wyjęła go Joshowi z kieszeni, odbezpieczyła i podała. On wziął go, błyskawicznie wymierzył w sam środek beczki i przedziurawił ją bez namysłu. Reszta mężczyzn aż podskoczyła na to i zamilkła. Andy zaczął tamować wyciekające piwo, a Josh mierzył po kolei do każdego z nich.
–Spokój, albo spotka was wszystkich to samo. – mówił spokojnie – Może jestem młody, ale nie jestem szczylem. Mam swoje doświadczenie, kilka ofiar na koncie i parę przejść za sobą.
–Idealnie w sam środek. – skwitował Andy, oceniając dziurę w beczce.
–Bo miał być środek. – spokojnie komentował Josh.
–Masz świetny cel. – odezwał się jeden z nich – I trafiłeś w tę beczkę bez wysiłku.
– W ciebie też mogę trafić bez wysiłku. – wycelował w niego.
–Ok, zwracam honor. Udowodniłeś, że masz jaja. – Josh schował pistolet z powrotem do kieszeni – A ta cizia to kto?
–Ta cizia to moja żona. Niech no tylko ktoś ją ruszy a zastrzelę jak psa. – Powiedział to patrząc szczególnie na Andiego, który przyjął to spokojnie. Elisabeth trzymała teraz głowę wysoko i płonęła z dumy.
–Brawo. Zdaliście wstępny egzamin. – powiedział Henry.
–Egzamin? – spytała zbita nagle z tropu Elisabeth.
–Jaki Egzamin? – powtórzył Josh.
–Tylko w ten sposób mogliśmy sprawdzić, jacy naprawdę jesteście i z czym tu przychodzicie. Gdybyś zaczął kluczyć – zwrócił się do Josha – coś wymyślać i się jąkać, uznalibyśmy, że kręcisz i jesteś niewiarygodny. Ale powiedziałeś prawdę i bardzo dobrze z tego wybrnąłeś. No i udowodniłeś, że znasz się na broni. A te ludziska tutaj, to byli nowojorscy policjanci. Poznajcie się. – pozostali dwaj wyciągnęli do niego ręce i przedstawili się jako „Norman Dressler” i „Keith Raighleigh”.
–Teraz wiesz, że żaden ze mnie katecheta. To była tylko taka gra – odezwał się Norman
–Nie miałem żadnego baru w Nowym Jorku. Nie miałem na to czasu ani ochoty. – powiedział Henry.
–A co do twojej sekty... cóż, znamy twoją historię.
–Każdy się może pomylić. – dodał Keith.
– Grunt, żeby chcieć wyjść z błędnego koła.
–A twojego ojca znamy. Ojca Elisabeth również. – dodał Henry. – Równi z nich goście. Szkoda tylko, że tak pokrzywdzeni przez los.
–Pracowałem krótko z nimi. Ty masz po swoim celne oko i spokój. – odezwał się Keith do Josha – A ty po swoim masz zdolność do szybkiej oceny sytuacji i błyskawicznej reakcji. – zwrócił się do Elisabeth.
–Mówcie, co wiecie o tej sprawie. – rozkazał Josh.
Przez następną godzinę Josh i Elisabeth popijali piwo Andiego razem z Policjantami i rozmawiali w przyjaznej atmosferze o tym, co spotkało ludzi z tej osady i o innych sprawach. Ustalono, że Josh, Elisabeth i Henry pójdą teraz spać i wstaną o świcie, kiedy łowcy zaczną polowanie. Wtedy będą mogli dowiedzieć się sami, jak wygląda sytuacja. Wtedy też mieli poznać myśliwych.
Josh i Elisabeth dostali dla siebie wolny, wyposażony dom na skraju osady. Andy, dając im klucze do domu, powiedział jeszcze:
–No to witajcie w osadzie. Dom jest nie za duży, ale dla was spokojnie wystarczy miejsca. Trochę stąd daleko do centrum, ale za to nikt wam tu nie będzie przeszkadzał... jeśli wiecie, co mam na myśli. A teraz rozgośćcie się tu i prześpijcie do rana. Ja wracam do baru. Do zobaczenia wieczorem.
–Jasne. Dzięki za wszystko Andy.
–Nie ma sprawy. – zawołał Andy odchodząc.
Josh i Elisabeth, mimo iż przespali się kilka godzin od rana, byli wyczerpani. Zdjęli z siebie wszystkie ubrania i zaszyli się pod grubą kołdrą. Chcieli jeszcze chwilę pobaraszkować, ale byli tak zmęczeni, że prawie natychmiast poczuli się zbyt senni na to. Przytulili się do siebie i we wszechogarniającej ciszy czekali na sen.
–Wiesz co? – rzucił Josh.
–Hm? – mruknęła senna Elisabeth.
–To byłoby idealne miejsce dla naszych starych.
–Tak, oni znaleźliby tu swój raj.
–Ale nie my.
–To się jeszcze okaże. Śpijmy, Josh. – powiedziała Elisabeth i wkrótce zasnęli.
3. Pierwsza konfrontacja
Josh i Elisabeth zostali szarym rankiem obudzeni łomotaniem w drzwi sypialni przez Henry'ego.
–Pobudka ptaszęta – wołał – Ubierać się i wychodzić. Śniadanie już czeka na stole.
Przeciągali się przez chwilę i ziewali, po czym wstali, ubrali się i weszli do kuchni, gdzie na stole czekała na nich już parująca jajecznica i dwa kubki kawy. Henry siedział w progu i palił świeżo skręconego papierosa.
–To mi się podoba. – powiedziała Elisabeth, siadając do stołu. – Codziennie będziecie nas tak traktować?
–Takie przywileje tylko dla nowo przybyłych.
–Coś w rodzaju promocji. – powiedziała Elisabeth, a Henry kiwnął głową.
–Ty nie jesz?
–Ja już jadłem. Jedzcie i idziemy.
–Dokąd?
–Do naszych myśliwych. Mają tu nieopodal własną osadę. Poznacie ich dzisiaj.
–Łowią dla was zwierzynę? – spytał Josh.
–Nie tylko. Opiekują się nią także. Tak jak bydłem. Nie chcemy ogołacać naszego lasu ze zwierzyny. Chcemy, aby było jej pełno i to zdrowej. Dlatego oni mają za zadanie dopilnować wszystkiego. Czy pojedyncze sztuki nie są chore, albo zagrożone, czy mają pod dostatkiem żywności i takie tam. – Elisabeth odruchowo kiwnęła głową. – Myślę, że przydałabyś się tu Ellie.
–Ja? A z jakiej racji?
–Mieszkasz na wsi od urodzenia, więc pomyślałem, że znasz się na tym.
–Nie, nie znam się. Ojciec nigdy nas do dzikich zwierząt nie dopuszczał, bo to zbyt niebezpieczne.
–Bo jest niebezpieczne. Ale jak chce się jeść, to trzeba wziąć jelenia za rogi.
–Chyba byka.
–U nas są jelenie.
–Ale mówi się wziąć byka za rogi. Po za tym, na polowania chodziłam bardzo często i wiem, że jeleń samiec to byk.
–No widzisz? Jednak trochę się na tym znasz. Jeszcze nauczysz się polować.
Josh z hałasem podniósł się od stołu.
–Ok, to idziemy.
Jednak Henry pokręcił głową.
–Najpierw pozmywacie po sobie.
–No chyba żartujesz. Teraz?
–Tak, teraz. Przykro mi, Josh, zasady, to zasady.
–Pieprzyć zasady, wasze życie jest w niebezpieczeństwie. – powiedziała Elisabeth.
–Co by powiedział na to twój ojciec? – odparł Henry.
–Jego tu nie ma. A we własnym domu ja ustalam własne zasady. Idziemy Josh. – On jednak zaczął składać talerze i sztućce. – Co ty robisz?
–Składam i zmywam. Przykro mi Elisabeth, ale nie zostanę pantoflarzem. Jesteśmy u nich i mamy się trzymać ich zasad.
Elisabeth usiadła, westchnęła i pokręciła głową z niedowierzaniem. Henry śmiał się cicho przez kilka sekund. Potem Elisabeth wstała, wyciągnęła z szafki czystą ściereczkę i zaczęła suszyć umyte talerze. Kiedy wszystko było posprzątane i poskładane, Josh orzekł:
–Teraz możemy wyjść.
Elisabeth, Josh i Henry wyszli, Josh zamknął drzwi i ruszyli przez puste ulice.
–Wow, to wszystko jest dla mnie trochę dziwne. O tej porze zazwyczaj kładę się spać, a nie wstaję. – powiedział Henry.
–To odwrotnie niż większość normalnych ludzi. – złośliwie zauważyła Elisabeth.
–Ty zawsze taka jesteś?
–Nie zwracaj na to uwagi. – powiedział Josh. – To leży w jej naturze. Ale jak ją lepiej poznasz, to zobaczysz, że zazwyczaj można na niej polegać w każdej sytuacji.
–Ok, teraz jeszcze wstąpimy do mnie. Dam wam broń. Sami wybierzecie, bo widzę, że umiecie się nią posługiwać. To tu – skręcił do jednego z domów przy ulicy.
Elisabeth i Josh skręcili za nim. Otworzył drzwi, weszli razem do środka. Potem otworzył jeszcze jedne drzwi do małego schowka, a Josh i Elisabeth aż westchnęli z zachwytu. Na wszystkich czterech ścianach była broń wszelkiego kalibru. Henry oparł się w drzwiach.
–Skąd masz te wszystkie cacuszka? – zapytała z zachwytem Elisabeth
–Też kiedyś byłem tu myśliwym i potrzebowałem tej broni. Poza tym, myślistwo to moje hobby. Lubię polować. A to wszystko, to moja duma.
–Dlaczego nie jesteś już myśliwym?
–To długa historia. Na razie wybierajcie, co chcecie i idziemy. Ale potem to wszystko ma być do zwrotu.
Wybrali broń, założyli sfatygowane kamizelki kuloodporne i wyszli. Henry zrobił zapasy naboi i zamknął drzwi. Poszli dalej ulicami aż do skraju osady i skręcili w las. Henry ostrzegł ich:
–Teraz musicie mieć oczy dookoła głowy. Oni mogą być wszędzie.
–A naboje robicie z bambusa? – spytała Elisabeth.
–Nie, jeszcze aż tak na psy nie zeszliśmy. Wymieniamy się z sąsiednimi osadami.
–A oni?
–Oni zaopatrują się w pobliskim miasteczku Ely: świeże mięso wymieniają na naboje.
–Hm, jak prawdziwi Indianie – Zgodnie z radą Josha, Henry zacisnął zęby i pominął to milczeniem. – Ja idę przodem. Wy za mną. – powiedziała i ruszyła przed siebie, nie czekając na nich.
Henry chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Josh go uprzedził:
–Nie protestuj, ona wie, co mówi.
Szli dalej za Elisabeth, leśną gęstwiną krok po kroku, chowając się za drzewa i krzaki. Po jakimś czasie Elisabeth schowała się za drzewem i stanęła w bezruchu. Josh i Henry przystanęli również. Wolno podniosła dłoń i wskazała przed siebie. Josh i Henry spojrzeli w tym samym kierunku.
W gąszczu zobaczyli małego, kilkuletniego chłopca. Stał w bezruchu za wysokim krzakiem i mierzył z dużej strzelby. Był na tyle blisko, by można go było usłyszeć i zobaczyć, ale na tyle daleko, by on ich nie dostrzegł. Strzelba, którą trzymał, była większa od niego, a jednak bez problemu oddał pojedynczy strzał i po chwili usłyszeli głuche uderzenie o ziemię. Chłopak ruszył się, wyszedł zza krzaka i poszedł do sarny, którą właśnie ustrzelił. Zza innych krzaków wyszli teraz inni, starsi od niego chłopcy.
–Brawo, Miles – zawołał jeden z nich – Ustrzeliłeś nam właśnie obiad. – Chłopak podszedł do tego młodszego i poczochrał go po głowie, na co młodszy uśmiechnął się. – Teraz już jesteś prawdziwym myśliwym. Pomóżcie mi z tą sarną, trzeba to zanieść do obozu.
Kilku starszych chłopców chwyciło martwe zwierzę i poszli z nim na ramionach przed siebie. Josh, Henry i Elisabeth ostrożnie poszli za nimi. W drodze chłopcy starali się zachowywać jak najciszej, choć nie było to łatwe z ładunkiem na plecach. Dzięki temu, cała trójka, która ich śledziła, mogła być spokojna, o to, czy ich zauważą, czy nie.
Po dwóch godzinach marszu chłopcy doszli do szeregu zrujnowanych, betonowych baraków z wybitymi szybami. Budynki stały na sporej wielkości polanie, a przed nimi na ziemi był duży, czarny okrąg z miejscem na ognisko. Po jego obu stronach były wbite dwa grube drągi z wyciętymi uchwytami na pałąk, który opierał się na nich. Na pałąku wisiał duży garniec na łańcuchach. Chłopcy ponieśli mięso dalej do budynków, a Josh, Henry i Elisabeth zostali ukryci w lesie i odetchnęli z ulgą.
–To chyba jakaś banda młodocianych przestępców, którzy zbiegli z jakiegoś ośrodka wychowawczego. – powiedział Henry.
–I żyją tu jak dzicy. – dodał Josh.
–Jak wy.
–Elisabeth, przestań. – skarcił ją Josh.
–Spokojnie, już się przyzwyczaiłem. Ellie ma to pewnie po swojej mamie.
–Fakt, ciocia Evita potrafi być nieprzyjemna, jak chce.
–Nieprzyjemna? Ty jeszcze nie słyszałeś, jak się potrafią z ojcem wyzywać, jak myślą, że nie słyszymy.
–Ciekawe, jak się to kończy. – skomentował Henry, na co Elisabeth już nie odpowiedziała, a on nie domagał się odpowiedzi. – Podejdziemy bliżej, czy zostawimy ich? – zwrócił się do Josha.
–Nie, nie teraz, w nocy będzie bezpieczniej. Musimy ich sprawdzić. Jak na razie, to są dla mnie podejrzani numer jeden. Widziałeś, jak strzelał ten mały. Jeżeli on potrafi tak strzelać, to co potrafi reszta.
–Ok, teraz musimy trafić stąd jakoś do naszych myśliwych. Tu jest wydeptana ścieżka. Idźmy nią.
–Nie, bo zostawimy ślady. – powiedziała Elisabeth. – Idźmy lepiej bokiem wzdłuż niej.
–Racja – przyznali obaj.
–I pilnujcie, żeby nie zaczepiać ubraniem o kolce, czy gałęzie. Jeśli to myśliwi, to na bank znajdą kłaki i będą się mieli na baczności.
–Co ja bym bez ciebie zrobił, kochanie. – żartem powiedział Josh. – Na razie nie powiedziałaś nic, czego nie mógłbym się sam domyśleć.
–Ale dochodziłbyś do tego jeszcze długo, gdybym ci tego nie powiedziała wprost.
Josh milczał przez chwilę i wpatrywał się w nią, zanim odpowiedział:
–Chodźmy już może do tych myśliwych, co?
Henry tylko odchrząknął i ruszył bokiem ścieżki przed siebie. Josh i Elisabeth poszli za nim w milczeniu. Uważali na każdą gałązkę, kiedy przechodzili obok ścieżki. Kiedy znaleźli się już na terenie znanym Henry'emu, skręcił w jedną z wydeptanych ścieżek, ale nadal szedł ostrożnie, rozglądając się uważnie dookoła.
Po pół godzinie dotarli do obszernej polany, na środku której stał drewniany piętrowy domek z dachem pokrytym gałęźmi. Przed domkiem siedział mężczyzna ze starą rozpiętą kurtką myśliwską, spod której widać było brudny podkoszulek. Siedział na niskim pniaku i obierał kaczkę z piór.
Na widok Henry'ego, wychodzącego z krzaków machnął przyjaźnie ręką, ale gdy zobaczył Josha, sięgnął po strzelbę, która leżała u jego stóp.
–Hej, spokojnie – uspokoił go Henry – Chciałbym ci przedstawić nowych towarzyszy naszego stadła. To jest Elisabeth, a to Josh. – Przywitali się z nim. – To jest James Connelly, nasz główny myśliwy.
–A co ich tu sprowadza? Ataki się jeszcze nie skończyły? – zapytał James.
–Wyobraź sobie, że Josh został tu przysłany przez policję, żeby odkryć, kto zakłóca nasz spokój i morduje naszych ludzi.
Na tę informację James wybuchł śmiechem, podobnie jak reszta policjantów pierwszego dnia. Josh zaciskał szczęki, ale stał spokojnie.
–Nie mów mi, że ten chłopaczek ma rozwiązać taką sprawę. – znowu zaniósł się śmiechem. Henry próbował przemówić do niego:
–Jamie, wiem, jak to wygląda, ale ja już widziałem, co on potrafi.
–Wie pan, że po pańskim lesie grasują kłusownicy? – spytał Josh.
James przestał się śmiać.
–Na razie nie powiedziałeś niczego, czego bym nie wiedział. – powiedział wrogo.
–A czy pan wie, gdzie jest ich główny obóz?
–A skąd niby ty miałbyś to wiedzieć?
–Wyśledziliśmy ich. – po chwili dodał – Jeśli da mi pan szansę, pokażę panu, co potrafię, a dodatkowo nastraszę ich tak, że nie będą wiedzieć, dokąd i przed kim uciekać.
–Albo zaczną nas śledzić po całym terenie i wzmocnią czujność. – wychrypiał
–Jeśli woli pan siedzieć na dupie, nic nie robić i patrzeć jak okradają pański las, to proszę bardzo. Nie moja sprawa. – Josh odwrócił się i zaczął odchodzić.
–Czekaj. – Josh zatrzymał się i odwrócił – Jak z ciebie taki zapaleniec, to chodź. Ale jak narobisz bałaganu, to sam będziesz to wszystko odkręcał.
–Zgoda.
–No to idziemy. – James podniósł się z miejsca i dopiero teraz oboje młodzi zauważyli, że wcale nie jest taki niski i krępy, za jakiego go mieli. Miał około dwóch metrów wzrostu, jego ściśnięty brzuch rozprostował się i stanął przed nimi dobrze zbudowany wielkolud i leśny wilk. Po minie Elisabeth Josh domyślił się, że jest mile zaskoczona. Potrafił rozpoznać jej nastroje i chęci, gdy inni niczego nie dostrzegali.
–Elisabeth, ty przewodzisz. – powiedział Josh.
–Ona nie zna... - zaczął James.
–To ona ich wytropiła i doprowadziła ich do nas... – powiedział Josh, ale zaraz dostał od niej w twarz. Chwilę stała i ruszyła pierwsza. Westchnął tylko i ruszył za nią, masując bolący policzek.
–Nie protestuj James, ona jest naprawdę dobrą tropicielką. – powiedział Henry.
James popatrzył na niego zdziwiony, westchnął i ruszył za nim, kręcąc głową z niedowierzaniem. Henry szedł obok nich w milczeniu. Elisabeth, która dopiero co tu przybyła, nie tylko błyskawicznie zorientowała się w terenie, ale i natychmiast wykryła bandę kłusowników. On siedział tu od tylu lat, a do tej pory był tylko przewodnikiem z wioski i to stało dla niego powodem wstydu. Szedł upokorzony razem z Jamesem za Elisabeth i Joshem i nie mieszał się już w to, co mieli zamiar zrobić.
Szli bokiem ledwie dostrzegalnej ścieżyny pośród lasu. Szli tak aż do miejsca, w którym Elisabeth zatrzymała się, bacznie obserwując całe otoczenie i kazała też zatrzymać się pozostałym. Przyłożyła palec do ust i kazała gestem wszystkim uklęknąć jak najniżej w podszycie. Pokazała przed siebie i wszyscy spojrzeli w tym kierunku. Dwadzieścia metrów przed nimi klęczała grupka chłopców skupiona wokół czegoś, nad czym zawzięcie pracowali. Jeden z nich opierał się o gruby pień drzewa.
–Mam pomysł – szepnął Josh. – Strzelę do tamtego małego.
–Zwariowałeś? – odszepnął James – Chcesz na nas ściągnąć nieszczęście?
–Nie zamierzam strzelać do niego. – głową wskazał chłopaka – Żeby panu udowodnić, co umiem, strzelę tak, żeby trafić w sam środek tego pnia, tuż nad jego głową. Nawet się nie zorientuje, skąd padnie strzał i ucieknie w popłochu.
–Tak, a potem oni powystrzelają nas wszystkich.
–Woli pan, żeby oni nas powystrzelali jak kaczki? Bez obrony lub ataku? A może jednak pokażemy im, że z nami tak łatwo nie wygrają?
James zastanawiał się chwilę zanim odparł:
–Dobrze, przekonałeś mnie, chłopcze, trzeba się bronić przed zagładą. Ale ostrzegam; jak strzelisz źle, to sam będziesz spierniczał, bo ci tyłek podziurawię jak ser szwajcarski. – Elisabeth parsknęła śmiechem mimo woli, po czym natychmiast zatkała usta.
Josh, nie zastanawiając się dłużej, wyciągnął przed siebie strzelbę, położył ją na ramieniu, wymierzył i strzelił. W tym samym momencie chłopak przy drzewie skulił i kucnął, a reszta chłopaków czym prędzej dźwignęła coś ciężkiego z ziemi i z wysiłkiem przenosiła najszybciej jak się dało. Mały chłopak badał ręką miejsce strzału. Znajdowało się tuż nad jego głową, dokładnie na środku pnia.
–Brawo chłopcze. Nie wiedziałem, że z ciebie taki dobry strzelec.
–Teraz chciałem ci coś wyjaśnić, James. – odezwał się Henry. – To Josh Hammet.
–No i? – zapytał, ale po chwili zdumiony zawołał – To ten Hammet?
–Tak, ten.
–Teraz poznaję, po kim ma rękę, spokój i oko do strzału. Henry, czemu mi nie powiedziałeś wcześniej?
–Bo mi nie dałeś dojść do słowa. A Josh musiał się dowiedzieć, jaki potrafisz być dla obcych.
–Ty skurczybyku. No dobra, teraz wiem, z kim mam do czynienia, zwracam honor. – spojrzał na chłopców wciąż ciągnących coś po ziemi – Myślę, że ustrzelili dużego byka, łajdaki.
–To już nie pierwsze łowy dzisiaj. Rano ustrzelili sarnę.
–Już ja im pokażę, gdzie raki zimują, za chwilę wystrzelą mi całą zwierzynę w lesie. Trzeba im dać porządnie popalić, żeby stąd zwiali.
–Podejrzewamy, że to oni strzelają do naszej wioski.
–Oni? Nie, nie sądzę; to tylko kłusownicy. Widać, że zależy im na zwierzynie, nie na ludziach. Inaczej zaczęliby do nas strzelać na oślep.
–Myślę, że James ma rację. – odparł Josh – Gdyby zabijali, wiedzieliby, że prędzej, czy później ich zauważycie albo znajdziecie. A na tym im raczej nie zależy. Poza tym, wydaje mi się, że to jedna z tych band, jakie powstały w ostatnich czasach.
–Nie ważne, kim są. – powiedział James – Muszą się wynieść z tego lasu. Niech polują sobie gdzie indziej. Ten las należy do mnie. Prowadźcie mnie do nich, a ja już...
–James, jest już późno, a my od rana nie mieliśmy nic w ustach... – powiedziała Elisabeth.
–Zaraz ci wypcham gębę pięścią, jak chcesz. – warknął James – No dobra, wracamy. Jak chwilę poczekacie, to na obiad będzie dzika kaczka. A jak sobie dobierzecie jakichś warzyw, to również z dodatkami.
–Nie ma sprawy, byleby coś zjeść. – dodała, a na potwierdzenie jej słów zaburczało jej głośno w brzuchu.
Bez komentarza ruszyli z powrotem do leśniczówki. Koło piątej byli na miejscu. Ku zdumieniu wszystkich, kaczki pozostawionej przez Jamesa na pieńku już nie było. Za to z leśniczówki unosił się cudowny zapach pieczeni. Do środka wszedł najpierw zdziwiony James, a za nim reszta. W środku młody mężczyzna dzielił kaczkę na części. Spojrzał bez zdziwienia w ich stronę, a zaraz potem na Elisabeth i lekko się uśmiechnął.
–No witam, witam, siadajcie.
–To Robert. Robert to telepata. Czyta w myślach – na tę wiadomość Elisabeth poczerwieniała, zagryzła dolną wargę, a zaraz potem spojrzała na podłogę.
–Zdążyłem w samą porę. Kaczka jest gorąca, więc siadajcie. Ziemniaki też usmażyłem, więc nie martwcie się o dodatki.
–No i sami widzicie – westchnął James
Josh i Elisabeth podeszli do niego i przywitali się. Wszyscy usiedli do obiadu i zapanowała cisza. Do jedzenia zabrali się wszyscy oprócz Henry'ego. Josh spojrzał a niego ze ze zdziwieniem:
–A ty nic nie jesz?
–Nie, nie potrzeba mi dużo. Poza tym, nie jem mięsa.
–Spróbuj chociaż ziemniaków. – namawiał go Robert.
Henry spojrzał na niego, potem na miskę, westchnął i wziął jeden ziemniak, ale nic więcej. To było bardzo dziwne dla Josha, zwłaszcza, że Henry nie jadł nic od rana. Podciągnął to pod dziwaczne obyczaje tutejszej ludności i nie myślał o tym dłużej. Dalsza część kolacji odbywała się w ciszy i przerywana była jedynie szczękaniem sztućców, mlaskaniem i przeżuwaniem. Jedynie Henry siedział i czekał, aż wszyscy skończą. Po posiłku Robert popatrzył na wszystkich i zaczął:
–Z waszych myśli nasuwa mi się jeden wniosek. Sporo się dziś nachodziliście w jedną i drugą stronę. I odkryliście coś, o czym ja wiedziałem już od dawna.
–Wiedziałeś? – James uderzył pięścią w stół – I nic mi nie powiedziałeś?
–Przepraszam James, ale nigdy mnie nie pytałeś o zdanie. Poza tym, wiem, jakbyś zareagował na wieść, że wiem o czymś, o czym ty nie masz pojęcia – po prostu byś mnie zbył. Więc sam zająłem się tą sprawą.
–Przecież mówiłeś, że wiesz o nich. – Josh zwrócił się do Jamesa, który spurpurowiał ze wstydu.
–James lubi się przechwalać. – odparł Robert. Dlatego potem mu tak głupio, kiedy się okaże, że nie jest do końca tak jak powiedział. Tak, ci chłopcy polują na naszym terenie, ale nigdy więcej niż im potrzeba, bo i tak nie mają co zrobić z nadmiarem mięsa. Obserwuję ich od dłuższego czasu. I to nie oni do was strzelają.
–Skąd o tym wiesz?
–Bo to wszystko bezdomne sieroty. Im zależy tylko na tym, żeby tu przeżyć. To bezdomni żebracy na naszym terenie. Pozwalam im polować szefie, to fakt, ale kontroluję sytuację i nie pozwalam zabijać więcej, niż muszą. Poza tym – zwrócił się do Josha – jeden z nich, zapewne ich szef, zna ciebie i twoją żonę.
–A to skąd wiesz? – spytał Josh.
–Bardzo często słyszałem w jego głowie twoje imię i nazwisko. I imię Ellie też.
–Niezły świr z ciebie. Długo już się tak wygłupiasz? – spytała Elisabeth po dłuższej chwili milczenia.
–Poczekaj Ellie, jeszcze trochę, a będziecie w domu. – na te słowa Elisabeth znów spłonęła rumieńcem.
–Co to miało znaczyć? – spytał James.
–Dokładnie to, co miało znaczyć. – odparł Josh – Niedługo zacznie się robić ciemno i musimy już faktycznie wracać. A więc nie będziemy przedłużać wizyty i będziemy powoli spadać.
–Jeszcze się zobaczymy i zdążymy się nagadać. – odparł Robert.
Zgodnie ze zwyczajem, Josh, Ellie i Henry wspólnie pozmywali naczynia, podziękowali za obiad i ruszyli w powrotną drogę. Przez całą drogę milczeli. Od myśliwych nie było daleko do wioski. Kiedy przyszli, usłyszeli śpiewy i granie, zobaczyli łunę wielkiego ogniska, zapragnęli iść na tę ucztę także, jednak Henry powiedział:
–Dobrze wam radzę, idźcie się teraz trochę przespać, ja też się położę. A potem za kilka godzin wstaniemy i dołączymy do zabawy. To będzie trwało jeszcze do bladego świtu.
Pożegnali się i poszli do siebie. Przy drzwiach usłyszeli gruchanie. Na dachu siedziały dwie białe gołębice.
–A te skąd się tu wzięły? – zdziwił się Josh, patrząc na ptaki – O tej porze? Przecież to nie pora na gołębie.
–Całe bielutkie, jak śnieg. – dodała Elisabeth. – Wpuśćmy je do środka, będzie im zimno tutaj. – zaczęła grzebać za kluczem i wkrótce go znalazła. – Co za koleś. – powiedziała otwierając drzwi. Ptaki natychmiast wleciały do środka i usiadły na belce pod sufitem. Oboje przestali na nie zwracać uwagę. – Takiego pojebańca jeszcze w życiu nie spotkałam.
–Mówisz o Robercie? – Elisabeth potwierdziła – Przestraszyłaś się go?
–A ty nie?
–A ten gość, o którym kiedyś opowiadała nam babcia Elisa? Ten Roy, czy jak mu tam było.
–Wow, pamiętasz to?
–Gdyby nie on, to nie byłoby jej z nami wtedy.
–Fajna kobitka. Szkoda mi jej.
–Fakt.
–Ale wracając do sprawy, nie czujesz strachu przed kimś, kto wie, co myślisz? – powiedziała Elisabeth, kiedy już zamknęli się w środku. Josh spojrzał na nią spokojnie i przeciągle, a po chwili powiedział:
–Nie muszę czytać w myślach, żeby wiedzieć, czego chcesz. – powiedział, po czym wsadził język w jej usta i zaczęli się wzajemnie ze wszystkiego rozbierać. Kochali się gwałtownie, długo i głośno i nie wyszli już z domu aż do rana.
4. Dawny przyjaciel
Rano, ku ich wzajemnej uciesze, nikt ich nie zbudził. Nawet ptaki siedziały cicho i spokojnie. Spali spokojnie aż do dziesiątej rano. Wykąpali się we wspólnie przyniesionej wodzie z pobliskiej rzeki, ubrali się, a potem Elisabeth zrobiła porządne śniadanie z podłożonych troskliwie pod drzwi wielkich kromek chleba, masła, rozmaitych jarzyn i sera białego oraz zaparzyła dwa duże kubki kawy z mlekiem prosto od krowy.
Po jej złości i złośliwości nie zostało ani śladu. W przeciwieństwie do wczorajszej siebie, była słodka jak miód. Próbowali dać gołębicom okruszki ze śniadania, ale one nie chciały jeść. W końcu uznali, że być może zjedzą, kiedy będą same. Wyszli więc i zostawili okruszki na stole.
Chodzili przez jakiś czas po opustoszałych ulicach, poznawali miejsca, aż w końcu trafili na Henry'ego. Ich przewodnika, który specjalnie dla nich zmienił swój tryb życia na dzienny. Chciał zapytać, dlaczego nie przyszli na wczorajszą zabawę, ale widząc roześmianą i przemiłą Elisabeth, domyślił się przyczyny i więcej o nic nie pytał. Za to z nim dziś było trochę gorzej niż poprzedniego dnia – często przecierał oczy i potrząsał głową, jakby chciał strząsnąć sen z powiek.
–Henry, idź spać, my sobie tu poradzimy oboje. – troskliwie poradził Josh.
–Nie, ja jestem tu waszym przewodnikiem. I chcę się znowu przyzwyczaić do wstawania rano, jak większość normalnych ludzi.
–Przepraszam za tamto.
–Nie ma sprawy, już o tym zapomniałem, mała.
–Na razie chcieliśmy się tylko rozejrzeć po okolicy. – powiedziała Elisabeth
–Nie wiadomo, na kogo tu jeszcze trafimy. Może oprócz tych chłopaków grasują tu inne bandy? – dodał Josh
–Dobra, w takim razie idźcie do Roberta. On wam na pewno powie wszystko, co wiemy, a może nawet i więcej. Ja spadam spać. Jakby co, mieszkam blisko Andiego. – pożegnali się, Henry odwrócił się i odszedł, a Josh i Elisabeth poszli w drugą stronę – ścieżką wyznaczającą drogę do lasu.
Kiedy byli już w połowie drogi do leśniczówki, Josh poczuł nieodpartą chęć, by przystanąć i oprzeć się plecami o pień grubego drzewa. Zamknął oczy i położył na nim głowę. Elisabeth zrobiła to samo. Czuli jego chropowatą strukturę pod palcami, w nozdrzach duszący zapach listowia na ziemi, słyszeli i czuli na skórze szum wiatru w bujnych jeszcze gałęziach i wszechogarniającą ciszę.
Przesuwali palcami po korze. Kiedy ich palce trafiły na siebie, Josh otworzył oczy, chwycił jej rękę i odwrócił się do niej i stanął tak blisko Elisabeth, że dotykali się nosami i tułowiami. Było cicho, słonecznie i spokojnie, a wokół sama przyroda. Byli w środku lasu i byli kompletnie sami. Nie kryli przed sobą niczego, więc nic ich nie krępowało. Patrząc sobie w oczy, zaczęli się całować, rozpinać kurtki i spodnie, sięgać pod bieliznę. Chrząknięcie zza drzewa spowodowało, że oderwali się od siebie i czym prędzej zaczęli się znowu zapinać.
–Słuchajcie, wiem, że jesteście młodzi, myślicie tylko o jednym i wydaje się wam, że jesteście tu sami o tej porze. – usłyszeli głos Roberta. Teraz dopiero wyszedł zza krzaków i podszedł do nich.
–Drań z ciebie, wiesz? – powiedziała Elisabeth.
–Nie bądźcie na mnie źli. W innych okolicznościach zostawiłbym was samym sobie, ale tak się składa, że mam dla was wiadomość od waszego starego przyjaciela. Wczoraj do mojego pokoju wpadł kamień przez okno, a wokół niego zawinięte było to. – ostrożnie wyjął spod kurtki brzozową korę, którą im wręczył – Miałem to przekazać wam od niego.
–Skąd wiesz, że to nasz stary przyjaciel? Czytałeś to? – spytał Josh odbierając delikatny pakunek. Był spokojny, ale wyraźnie wrogo nastawiony.
–Nie muszę czytać listów, by wiedzieć, co myślą ci, którzy je napisali. Wystarczy, że wezmę do ręki coś, co ten ktoś trzymał. Nie, nie wiem, co jest w tym liście. Wiem tylko, że ten, kto to napisał, na pewno was zna, bo cały czas powtarzał wasze imiona w myśli. Więc wywnioskowałem, że to może być wasz przyjaciel.
Josh rozwinął korę, na której nożykiem wycięta była wiadomość :
Josh, Elisabeth, wiem ,że tam jesteście. Przyjdźcie do obozu. Robert przekaże wam wiadomość – Mike Sz.
–Mike Szalony? Tutaj? – zawołała Elisabeth. – Nie wierzę.
–Widzicie? Od razu mówiłem wam, że on was zna.
–A my jego – powiedział Josh, ostrożnie składając korę i spojrzał zimno na Roberta.
–Jasne, pójdziecie tam sami; ja mam swoje rzeczy do roboty. Pamiętajcie tylko, że nigdy nie jesteście całkiem sami. Las na was patrzy i widzi wszystko, nawet, jeśli wy go nie widzicie. – powiedział, po czym odszedł i po chwili zniknął w gąszczu, zostawiając za sobą tylko odgłos szurania wśród suchych liści na ziemi.
Od tej pory ani Josh ani Elisabeth nie czuli się już bezpiecznie ani swobodnie w lesie.
–Robert miał rację. – powiedziała Elisabeth po pewnym czasie.
–Co do czego?
–Nie możemy być sami. Przecież tu mogą się ukrywać jeszcze tysiące ludzi takich jak ci z tej wioski.
–Tu w tym lesie?
–A dlaczego nie? Przecież w wiadomościach podawali, że w czasie ataków setki tysięcy ludzi pouciekały ze swoich domów.
–No to krąg podejrzanych się mocno poszerzył.
–To mógł być każdy. Ale po co atakować jakąś ubogą wioskę pośród lasu? Nie mógł sobie wybrać jakiegoś miasta?
–Albo mogła?
–Zakładasz, że to dziewczyna?
–Nie wykluczam.
–A może ten ktoś uwziął się na nich, bo mu coś zrobili? Może to jakaś zemsta?
–W takim razie trzeba będzie popytać mieszkańców.
–Na razie chodźmy do Mike'a.
Po drodze rozmawiali jeszcze o tej sprawie, ale nie doszli do żadnych innych wniosków niż ten, że morderca musiał mieć jakiś konkretny powód, przez tyle lat mordując ludzi tylko z tej osady.
Dotarli do starych baraków i wyszli z lasu na polanę. Nie zbliżali się jednak do nich. Josh krzyknął do śpiącego na warcie młodego chłopaka:
–Ej, jest tu Mike?
Obudzony chłopak natychmiast wymierzył do niego ze strzelby.
–Jestem, jestem – usłyszeli, a zza zardzewiałych drzwi wyłoniła się czarna jak smoła czupryna Mike'a. – Spokojnie, to swoi, opuść broń. – powiedział do strażnika. – Za spanie na służbie dwadzieścia batów pasem. Chłopaki, bierzcie się za niego. – zawołał do kogoś w środku. – Strażnik zmarkotniał, ale posłusznie poszedł za dwoma, którzy mieli mu wymierzyć karę.
W tym czasie Elisabeth podbiegła do Mike'a i serdecznie się uścisnęli. Josh podał mu rękę, a Mike ją mocno uścisnął.
–Co tu robisz, chłopie? – zapytał Josh. – Myślałem, że cię załatwili na amen.
–To długa historia.
–Mamy cały dzień.
–Wchodźcie. – Mike odwrócił się i ruszył przodem, a Elisabeth i Josh za nim. Weszli do jego „kwatery prywatnej”, jak dumnie głosił wydrapany nożem napis na drzwiach, a Mike zamknął drzwi.
–Przepraszam, ale nawet nie mam was czym poczęstować. Piwa zabrakło nam akurat wczoraj.
–Nie przejmuj się, nie przyszliśmy cię tu opijać ani objadać. – odparł Josh.
–Ale mam papierosy, chcecie?
–Chętnie weźmiemy. – powiedział Josh i wyciągnął rękę, ale Elisabeth uderzyła go w nią.
–Nie, nie chcemy zaczynać – powiedziała – bo tam, gdzie mieszkamy, mają tylko tytoń i fajki, a nie chcemy zostać fajczarzami.
–Twój problem. – powiedział Josh i z powrotem sięgnął po papierosa z paczki Mike'a. Elisabeth tylko westchnęła i zacisnęła wargi.
Mike zapalił pierwszy, a Josh odpalił papierosa z zapalniczki Mike'a i zapytał:
–Skąd to w ogóle masz?
–Papierosy?
–No i piwo.
–Handlujemy. Wymieniamy się zbędnym mięsem z sąsiednimi wioskami w zamian za różne rzeczy.
–Sami nie wychodzicie z lasu?
Mike zamyślił się. Rozważał, co odpowiedzieć, aż w końcu się zdecydował:
–To skomplikowane. Ale co wy tu robicie?
–Na razie chcieliśmy się z tobą zobaczyć i spytać co tu robisz.
–Po kolei. Jak nasz najmłodszy opowiedział mi o tym, że ktoś do niego strzelił i trafił akurat w sam środek pnia nad jego głową, to już wiedziałem, że to ty. Musiałeś być ty. To był nasz sekretny znak, pamiętasz?
–Jasne, że pamiętam. Przyrzekliśmy sobie – wyjaśnił Elisabeth – że jeśli się kiedyś spotkamy, naszym naszym tajnym hasłem będzie strzał w sam środek czegokolwiek ponad głową. To było proste, ale w życiu się nie spodziewałem, trafię akurat na ciebie. Jesteś przywódcą tej bandy?
–Nie jestem żadnym przywódcą, ja ich tylko trochę dyscyplinuję. – w tej chwili usłyszeli kolejny okrzyk chłostanego wartownika.
–Musisz go tak katować, Mike? – spytała Elisabeth.
–To tylko dwadzieścia batów pasem; nie zamęczam go na śmierć, jak reszta naszej sekty. Poza tym, zasnął na służbie. A gdyby dowiedzieli się o tym tamci... – Mike odchrząknął
–Tamci? - zdziwił się Josh – Jacy tamci?
–No, tamci... nie wiecie nic o tamtych chłopakach z lasu? – zmienił ton, widząc, że chcą się dowiedzieć czegoś więcej – Ok, powiem wam, co to za jedni, ale najpierw wyjaśnię, skąd tu się wziąłem. Otóż, kiedy się widzieliśmy ostatni raz, nasi rzekomi przyjaciele wieźli mnie razem z innymi na egzekucję, nie? – oboje potwierdzili, a Mike znów zamyślił się na chwilę – Hm, do dziś słyszę wasze rozpaczliwe krzyki. Widzę was związanych i zapłakanych. Było mi nawet wtedy miło, że komuś na mnie zależy; że komuś mnie będzie brakowało. Ale byłem zdecydowany na śmierć. Wiecie, że nigdy mi na życiu nie zależało. No i jechałem tak z innymi, płaczącymi wokół mnie. Potem płacz ustał, a wokół mnie zapanowała przeraźliwa cisza. To znaczy, nie; nie cisza, bo wszystko się trzęsło i zgrzytało, a silnik samochodu huczał. Ale panowała cisza pośród nas. Tak cicho potrafią siedzieć tylko ludzie zrezygnowani, którzy postanowili przestać walczyć z losem i godzą się na wszystko, co ich spotka. Gotowi byliśmy przejść na drugą stronę i nie baliśmy się zostawić tego życia. I ja byłem jednym z nich. Zabrali nas w pobliże tego lasu tutaj. Było mnóstwo ludzi. Oni byli pod bronią, a my mieliśmy związane ręce. Ustawili nas w długim rzędzie naprzeciwko ściany lasu. Wywnioskowałem, że nas powystrzelają i zostawią pod lasem na pastwę zwierząt. Ich było stać na wszystko. I faktycznie, zaczęła się strzelanina. Wszyscy rozpierzchli się, a oni strzelali do nas jak do bezbronnych kaczek. Ja wleciałem prosto do lasu i biegłem, dopóki się nie przewróciłem o jakiś korzeń. Upadłem do przodu, ale jakoś zdołałem się odwrócić na plecy i wtedy poczułem ostry ból w ręku. W dłoń wbił mi się jakiś zadzior z grubej gałęzi. Ale natychmiast wpadło mi do głowy, że mogę przecież za jego pomocą zdjąć sznury z rąk. I zacząłem je czym prędzej zszarpywać, zwłaszcza, że doganiał mnie już osiłek z długim gnatem. Udało mi się z trudem je zdjąć, ale zapłaciłem za to sporą utratą krwi. Stał tak nade mną i mierzył, a wreszcie powiedział: „Już nie żyjesz”. A ja mu nic nie odpowiedziałem, tylko chwyciłem za lufę i błyskawicznie wyrwałem mu ją z ręki. Był tak zaskoczony, że nie mógł się ruszyć. Wykorzystałem tę przewagę. Wycelowałem w niego i wstałem z trudem. Kazałem mu się odwrócić i iść przed siebie z lufą wycelowaną w jego łopatki. Wyszliśmy tak z lasu, a ja krzyknąłem, że mają się poddać, bo inaczej jeden z nich zginie. Wtedy strzelanina częściowo ustała, a ci, którzy ocaleli, biegli co sił w nogach, żeby się ratować. – Mike zamilkł na chwilę – Potem wstąpił we mnie jakiś szał. To chyba była zemsta za tych wszystkich, którzy nam uwierzyli, a potem zginęli; za to, że sprzeniewierzyli się nam i tak wrednie nas oszukali, że wypaczyli wszystko, co głosiliśmy i w co wierzyliśmy; za to, że zwrócili naszych uczniów przeciwko nam... i zacząłem strzelać. I krzyczeć. Wystrzelałem ich wszystkich. Oni strzelali do mnie też, ale jakimś cudem, nie trafili mnie, choć na to liczyłem. Chciałem, żeby się to wszystko skończyło. Ale kiedy zobaczyłem, że żyję, że zrobiło się pusto i cicho, poszedłem w głąb lasu. Byłem w szoku i szedłem po prostu przed siebie. Kiedy minęło mi to trochę i zorientowałem się, co zrobiłem, uświadomiłem sobie, że nie mam pojęcia, gdzie właściwie jestem. Łaziłem tylko bez sensu, w nadziei, że uda mi znaleźć schronienie, jakiego potrzebowałem. I tak po drodze znajdowałem tych rozbitków, którzy są tu teraz ze mną. Potem znaleźliśmy te baraki. Tu urządziliśmy swój obóz. Tu siedzimy i nie chcemy się stąd ruszać. Nawiązaliśmy współpracę z Robertem, trzymamy się jego zasad i jakoś tak egzystujemy.
–Wiesz, że Robert czyta w myślach? – spytała Elisabeth
–Tak, domyśliłem się tego, bo kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz, a on w nas mierzył, w myślach układałem mniej więcej coś takiego: „Stój, nie chcemy twojej szkody, my tylko chcemy upolować coś do zjedzenia.” I już miałem to wypowiedzieć, kiedy on odezwał się pierwszy. Powiedział: „A jak ja coś dla was upoluję, przyrzekacie, że zostawicie naszą wioskę w spokoju?” Odpowiedział na mój odzew, którego w ogóle nie wygłosiłem. Już się bałem, że całkiem zwariowałem i że mówię, a nawet o tym nie wiem. Ale on mnie uspokoił, że słyszy moje myśli głośno i wyraźnie. Obiecałem mu, że jeśli pozwoli nam tu zostać i od czasu do czasu upolować coś do zjedzenia, nie będziemy się ich czepiać. No i tak tu żyjemy. Do niczego nikogo nie przymuszam. Jestem jednym z nich i pracuję równie ciężko jak oni na utrzymanie. I tak jest teraz. Ale nie zdradzam im swoich sekretów. Tylko wy wiecie, kim jestem, skąd pochodzę i kim byłem, zanim się tu dostałem. – uśmiechnął się na chwilę – I cieszy mnie to, że nadal jesteście razem. A teraz opowiedzcie waszą historię.
Opowiedzieli mu o tym, jak po ich porwaniu i wystawieniu za nich horrendalnego okupu ich ojcowie uruchomili wszelkie możliwe środki, wspólnie z kolegami i uwolnili ich z rąk zdrajców. Opowiedzieli o tym, jaki to był zawód dla rodziców obojga, kiedy dowiedzieli się, że Josh i Elisabeth wzięli potajemny ślub bez ich wiedzy. Mimo to, powiedzieli, że spodziewali się tego i pogratulowali im. Życzyli długiego i szczęśliwego życia. Josh mówił że ojciec nie dał mu żadnej kary, bo, jak się wyraził Josh: „jestem już za starym koniem, żeby mi dawać karę, a poza tym, życie samo mnie pokarze i każe spłacać dług jeszcze przez długie lata.”
I tak rzeczywiście było. Do kogokolwiek Josh się zwrócił, czy gdziekolwiek poszedł, zawsze słyszał wokół siebie szepty: „To on”, „To ten bandyta”, „To przywódca tej bandy”. A potem krzyczeli za nim, że przez niego i jego łotrowską bandę zginęło mnóstwo ludzi, a niektórzy nawet próbowali go atakować.
Josh i Elisabeth powiedzieli rodzicom, że chcieli nauczyć ludzi dobrowolnej rezygnacji z bogactwa materialnego na rzecz ubogich i pozostawionych samym sobie dzieciaków, a nie dość, że zyskali złą opinię, to jeszcze te ubogie i nieszczęśliwe dzieci, które przygarnęli, wydały śmiertelny wyrok na nich i ich organizację.
Josh oznajmił, że dopiero teraz wie, jak jego ojciec się czuł przez całe życie. Miał również poczucie winy z tego powodu, że nie słuchał niczyich rad, tylko uparcie szedł za głosem buntu i gniewu, tak jak kiedyś jego ojciec. Dlatego ani wujek Joe ani ojciec nie potępili swoich pierworodnych dzieci. Powiedzieli, że rozumieją ich pobudki, zwłaszcza wujek Joe.
Ale skrytykowali ich za naiwność i brak wiedzy o ludzkiej przewrotności. Stwierdzili, że wypadałoby zacząć od próby współpracy z organizacjami społecznymi albo władzami miasta. Josh mówił, że nawet mama powiedziała, że mogłaby przecież pociągnąć za odpowiednie sznurki i wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale przez to, że oboje milczeli, stało się inaczej i teraz Josh i Elisabeth musieli ponieść konsekwencje własnych czynów.
–Ojciec załatwił mi pracę tutaj. Mam się zająć sprawą niewyjaśnionych morderstw zgłoszonych policji. Ktoś strzela do tych ludzi z wioski. I nie wiadomo, kto i dlaczego.
Na te słowa Mike wyrwał się z zamyślenia.
–Tak, to prawda, ktoś strzela do tych ludzi już od kilku ładnych lat. Nawet zmienili tryb życia na nocny, żeby się chronić przed napastnikami. Ale ja chyba wiem, kto jest tego sprawcą. – teraz Josh i Elisabeth usiedli prosto – Tu w okolicy... nie, to jednak trochę daleko stąd. W każdym razie, z tego lasu można dojść do pewnego domu dziecka. Jego wychowankowie są prawie nie pilnowani i wymykają się, kiedy chcą. Ale oficjalnie wszystko jest w porządku i niczego nie można im udowodnić. Parę razy tamtędy chodziłem, ale już tam nie uczęszczam. Oni są bardzo okrutni. Widziałem, jak pastwią się nad zwierzętami w lesie. O ile wiem, Robert też próbował parę razy interweniować, ale zawsze kończyło się nieomal śmiercią. Sprawdźcie ich, może to oni.
–To bardzo cenne informacje Mike, dzięki.
–Nie ma sprawy. A teraz chodźcie, przedstawię was wszystkim, żebyście się nie pozabijali w lesie nawzajem. No i pokażę wam nasze skromne włości.
Elisabeth i Mike poznali spartańskie warunki, w jakich mieszkało dwunastu chłopaków łącznie z samym Mikiem. Wszyscy mówili, że nie łączy ich nic poza zwykłym strachem przed ludźmi z zewnątrz i samotnością. Ponadto, łatwiej przeżyć w zorganizowanej grupie, niż pojedynczo. Spali na uplecionych z gałęzi, kory i traw matach, jedli to, co dał im las i uczyli się współpracować z sobą i z lasem.
–Fajnie to wszystko wygląda. Teraz będę wiedział, którzy to twoi. Musimy już iść. Może jeszcze dziś dotrzemy do tego sierocińca, o którym mówiłeś.
–Jasne, nie ma sprawy. Wpadajcie, kiedykolwiek będziecie chcieli. Aha, uważajcie na tych chłopaków. Może są mali, ale za to są śmiertelnie niebezpieczni. Zauważą was prędzej niż wy ich i zaczną strzelać szybciej, niż się zorientujecie
–Dzięki, będziemy się mieć na baczności, Mike.
Uścisnęli się wszyscy troje na pożegnanie i poszli. Josh jak zwykle wolno ciągnął się za Elisabeth, która miała oczy i uszy otwarte i sprawdzała każdy centymetr lasu. Ale nawet ona nie zdołała się uchronić, kiedy nagle padły dwa strzały spomiędzy liści drzew. Oboje natychmiast przypadli do ziemi i wyjęli swoją broń. Po chwili Elisabeth wstała, ale Josh pozostał na ziemi. Z obawą odwróciła go na plecy, rozpięła kurtkę i sięgnęła pod sweter. Wyjęła po chwili zakrwawioną rękę.
–Postrzelili cię. – Nagle spomiędzy gałęzi padły następne dwa strzały, a Elisabeth znowu przypadła do ziemi. – Dasz radę się czołgać? – Josh popatrzył na ranę i pokręcił głową. – Dobra, w takim razie będę cię ciągnąć za ręce.
–Elisabeth, może...
–Nie ma czasu, Josh. – wzięła Josha za ręce i wlokła go po ziemi, a oczyma wyobraźni widziała, jak pomimo ogromnego strachu, odciąga Josha od goniącego ich niebezpiecznego i uzbrojonego napastnika w masce do samochodu, pakuje go do bagażnika, zamyka i czym prędzej odjeżdża, wcisnąwszy pedał gazu do końca. – Wtedy się nie bałam – skłamała – i teraz też się nie boję. – sapała, wlokąc go.
Wtedy zza krzaków wysunął się Robert i wziął Josha za nogi. Elisabeth miała za mało czasu, by zastanawiać się, co on tu robi. Pomyślała więc, że pewnie był w okolicy i usłyszał ich wspólne myśli. Robert wystękał tylko „dokładnie tak” i dalej już w ciszy nieśli rannego Josha, przystając i dysząc co parę metrów, a strzały padały nadal przez następną minutę.
Kiedy strzały ustały, a oni znaleźli się już w bezpiecznej odległości, Elisabeth i Robert położyli Josha na ziemi, usiedli, oparli się o drzewo i sapali długo i głośno.
–Niepotrzebnie mnie nieśliście – powiedział Josh, podnosząc się na łokciu– Przecież mogłem iść sam.
–Po pierwsze, za długo by to trwało, a oni zdążyliby nas pozabijać do tego czasu. – wyjaśniła Elisabeth – A po drugie, straciłbyś za dużo krwi. Nawet nie miałam ci kiedy tego zabandażować – Zobacz, jak przemokła ci kurtka. – Josh spojrzał na nią. Była na niej średniej wielkości plama krwi, a Josh był blady jak kreda. Zakręciło mu się w głowie i zemdlał. Jednak ani Elisabeth ani Robert nie zareagowali na to.
–Dzielna z ciebie dziewczyna. – powiedział w końcu Robert – W nagłej sytuacji to ty pierwsza wiesz, co robić.
–Tak, ale to zwykle Josh analizuje wszystko i wyciąga wnioski.
–Jednym zdaniem, potrzebujecie się wzajemnie.
Elisabeth uśmiechnęła się blado.
–To jedyny gość, który nawet bez czytania w myślach wie, o co mi chodzi. – po chwili dodała – Słuchaj, tamto wtedy w leśniczówce...
–Wiem, nie martw się, nie powiem nikomu. Nie było sprawy.
–Dzięki, na to liczyłam
Robert spojrzał na Josha.
–Ale chciałbym znaleźć dla siebie taką dziewczynę jak ty. Musimy go wziąć do wioski, bo inaczej stracisz tego swojego bohatera. – podnieśli się, z powrotem wzięli nieprzytomnego Josha za ręce i nogi i powlekli się z nim do wioski.
5. Chłopcy z sierocińca
W wiosce, jak zwykle o tej porze panował spokój i cisza, więc Robert i Elisabeth zanieśli Josha do ich domu i położyli w łóżku.
–Hej, dlaczego nic nie zjadłyście? – zwróciła się Elisabeth do ptaków na belce. Nadal tam siedziały, a okruszki chleba nadal tkwiły na stole. Robert popatrzył razem z Elisabeth na ptaki. Nic nie powiedział, ale zmartwił się. Zajęta Elisabeth jednak tego nie dostrzegła. – W porządku, jak nie jesteście głodne, to nie. – Elisabeth rozebrała Josha i wyjęła nożyczki z plecaka, żeby pociąć swoje rzeczy na opatrunek.
–Ellie, co robisz?
–Nie twoja sprawa.
–Andy ma apteczkę, pójdę po opatrunki...
–Nie. – spojrzała na niego, a zaraz potem odwróciła wzrok – Nie, sama sobie poradzę. Naprawdę, nie ma potrzeby.
Robert patrzył na nią ze zdziwieniem, aż w końcu westchnął i pokiwał głową.
–No tak; już wiem, dlaczego chcesz sobie radzić sama. Ale i tak muszę do niego przyjść i zdać raport.
–To idź. – sucho odparła Elisabeth.
–Oczywiście; powiem mu. Nawet nie jestem pewien, czy sam chciałby tu przyjść. – Robert odpowiedział na jej myśli i wyszedł.
Elisabeth pocięła swoje rzeczy na opatrunki, rozebrała Josha i umyła go. Robert wrócił do czasu, kiedy zaczęła go bandażować.
–Masz tu bandaże od Andiego.
–Dzięki, mam swoje.
–Przydadzą się na później. – Robert zostawił bandaże na stole i podszedł do Elisabeth, żeby pomóc jej przytrzymać Josha. –Powiedział, że przyjdzie dziś wieczorem do Josha. Ty masz iść w tym czasie do Henry'ego i powiedzieć o tym, co was spotkało.
–Dzięki ci za wszystko Robert. Bez ciebie nie dałabym rady. – powiedziała, kiedy skończyli go opatrywać i ubierać.
–Dałabyś, ale zajęłoby ci to dużo więcej czasu. – Elisabeth milczała – Słuchaj, to nie moja sprawa, ale... – Robert szukał odpowiednich słów – unikanie się nic wam nie da. Prędzej, czy później...
–Masz rację, to nie twoja sprawa. Idź już, proszę cię.
–Jasne, rozumiem. – wstał i nie ociągając się wyszedł z chaty.
Elisabeth położyła się obok nieprzytomnego jeszcze Josha. Głaskała go i całowała po twarzy, w końcu przytuliła się do niego i zasnęła. Wieczorem obudziło ją delikatne łaskotanie. To Josh obudził się i leżąc w ciemnościach na boku, twarzą do niej, gładził jej policzek. Uśmiechnęła się do niego i pocałowała go.
–Jak długo tak już leżymy? – spytał.
–Jakieś kilka godzin. Przynieśliśmy cię tu razem z Robertem. Pomógł mi cię zapakować do łóżka i zabandażować. – odkryła kołdrę i zerknęła na bandaże. Były na nich krwawe plamy. – Muszę zmienić opatrunki. Te już przesiąkły.
Chciała wyjść z łóżka, ale Josh przytrzymał ją.
–Co ja bym bez ciebie zrobił?
–Wykrwawiłbyś się na śmierć.
–Może to i lepiej, bo życie bez ciebie nie miałoby sensu.
Elisabeth uśmiechnęła się, pochyliła się nad Joshem i pocałowała go. Tym razem Josh ją przytrzymywał już obiema rękami i całował ją gorąco. Nie broniła się i odwzajemniała pocałunki. Rozwijałoby się to dalej, ale w tym momencie do drzwi ktoś zapukał, a Josh poruszył się gwałtownie i syknął z bólu. Elisabeth puściła go, poprawiła się, wyszła z łóżka i dopiero wtedy otworzyła drzwi. Za drzwiami pokazał się Andy. Był wyraźnie spięty. Nie uśmiechał się już i nie emanował spokojem i luzem, jak poprzednio.
–Cześć, Elisabeth. – nie wszedł jednak do środka, gdyż zauważył gołębice siedzące na belce.
–No, wchodź, na co czekasz? – zaprosiła go Elisabeth.
–Co one tutaj robią o tej porze? – wskazał głową na ptaki. Elisabeth popatrzyła na samiczki i wzruszyła ramionami. – Nie wiem. Przyleciały tu do nas, wleciały do środka i nie chcą nic jeść, ani odlecieć stąd. Może chcą tylko przezimować, nie mam pojęcia. Ale póki nie przeszkadzają, to niech tu sobie siedzą.
Andy wszedł powoli i zamknął za sobą drzwi. Podszedł do Josha, który nie patrzył na niego przyjaźnie.
–Jak się czujesz?
–W porządku. I to tylko dzięki Elisabeth.
–Wiem. Robert mi wszystko przekazał. Pokażesz mi tę ranę?
–A co, jesteś też miejscowym lekarzem?
–Nie...
–Będziesz mi wkładał łyżki do środka?
–Coś się tak na mnie uwziął? Co ja ci zrobiłem? Dałem wam dom, macie od nas wyżywienie, przyjęliśmy was jak swoich, i tak się odwdzięczasz? Możecie stąd wyjechać, nikt was tu nie trzyma.
–Najpierw muszę rozwiązać tę sprawę.
–Nie musisz, znajdziemy do tego kogoś innego.
–Nikt inny nie przyjedzie do tej zapadłej wiochy. Dostałem zadanie, żeby was obronić przed tym świrem i dotrzymam słowa.
–Nie musisz, dawaliśmy sobie radę przed wami tyle czasu i nie potrzebujemy was. To ty potrzebujesz nas, żeby odzyskać reputację. Więc zamknij ryj i grzeczniej proszę.
–On ma rację, Josh, to ty przesadziłeś. – poparła Andiego Elisabeth.
–Przepraszam. To pewnie przez tę strzelaninę. Całkowicie nas zaskoczyli ci w lesie.
–Miałeś cholerne szczęście. Wielu naszych zginęło w ten sposób. Już od lat strzelają do nas tak jak do was. Teraz już wiesz, dlaczego nie możemy się ruszyć ani na krok.
–Pogadajcie sobie w spokoju. Ja muszę iść do Henry'ego. – powiedziała Elisabeth, zapinając kurtkę. Po chwili wyszła.
–Usiądź, przewinę ci opatrunek.
Josh przez chwilę chciał protestować, ale uznał, że to nie ma sensu, bo zwoje i tak były już przesiąknięte i poplamiły kołdrę. Wyciągnął więc tylko rękę do Andiego, a on pomógł mu się podnieść. Nic nie mówił, kiedy Andy ostrożnie odwijał kolejne warstwy, a w końcu się odezwał.
–Przepraszam stary, głupio mi. Nie wiem, co mi się stało.
–Ale ja wiem. I nie czuję do ciebie urazy. Ale musiałem ci trochę przytrzeć nosa, żebyś się opamiętał. Jesteś po prostu zazdrosny. Niepotrzebnie.
–To znaczy, że...
Andy przerwał na chwilę i popatrzył na Josha:
–To znaczy, że lubię was i nie chcę was skrzywdzić. Ani jej ani ciebie. Nawet gdyby ona sama zechciała... – wrócił do przewijania – ale na razie mnie unika. I wolę, kiedy tak jest. Pokaż tą ranę. Na szczęście kula cię tylko drasnęła. – dotknął boku, a Josh aż podskoczył na łóżku i krzyknął – Hm, żebym miał tu rentgen, to wiedziałbym, czy to złamanie, czy pęknięcie.
– Nie ma to jak cywilizacja, nie? – stwierdził Josh – Może będę mógł się dostać gdzieś do jakiejś miejscowej przychodni?
–Żeby cię dobili? Nie mam mowy. Na razie nigdzie się z łóżka nie ruszysz. Potrzebuję Elisabeth do dalszego śledztwa, a do ciebie przyślę kogoś, kto się tobą zaopiekuje.
Josh słuchał tego i milczał przez chwilę, zanim powiedział:
–Elisabeth to wszystko, co mam. To najcenniejsze, co w mam w życiu. Jeśli ją stracę... jeśli mi ją odbierzesz..
–Powiedziałem ci już, że nie zrobię jej nic i słowa dotrzymam. A jeśli chodzi o śledztwo, to cóż; nie jestem Robertem, więc lepiej mi powiedz swoją wersję tego, co się stało tam w lesie.
Josh znów patrzył chwilę z niedowierzaniem na Andiego, zanim się odezwał:
–Robert znalazł nas dziś lesie i przekazał nam informację od Mike'a. Jest tu w tym lesie i trzyma się z bandą młodocianych rozbitków. Odkryliśmy to właśnie dziś. Oni są niegroźni, mieszkają w starych bunkrach wojskowych i próbują tu przeżyć tak jak my. Mike to nasz były wspólnik. Razem z nim zakładaliśmy naszą organizację. Po pierwszych utarczkach zdradzieccy uczniowie zagrozili nam bronią, związali nas wszystkich i rozdzielili. Wywieźli go gdzieś do lasu. Byliśmy oboje przekonani, że Mike nie żyje, aż do dziś. Jego drużyna poluje na zwierzęta w waszym lesie. – Andy skończył zawijanie nowych bandaży i pomógł Joshowi z powrotem się położyć – Robert ich zna. Powiedział mi, że jego drużyna na pewno nie strzela do was, bo sami podcinaliby gałąź na której siedzą. – kiedy Josh mówił, Andy wstał i podszedł do pieca, żeby dołożyć drew pod kuchnię – Znam Mike'a jak własnego brata i wiem, że mogę mu ufać. Mike natomiast wskazał na kogoś zupełnie innego. Powiedział, że z drugiej strony lasu jest niewielkie miasteczko, w którym jest dom dziecka.
–To prawda. – Andy kiwnął głową – Tamtędy tu przyjechałem i widziałem ten dom.
–Powiedział, że jego wychowankowie chodzą po lesie z bronią i to bez nadzoru. Ponoć Robert został nie raz niemal postrzelony przez nich, kiedy zbliżał się do tego miejsca. Dziś, po wizycie u Mike'a my szliśmy w tamtą stronę. Kiedy się zbliżaliśmy, nas ktoś też przywitał nas kulami.
–I myślicie, że to te chłopaki? – Josh kiwnął głową – Cóż, może i macie rację. Tych dzieciaków nie ma kto przypilnować.
–Znasz ich?
–Nie, ale słyszałem o nich. Chodzą ponoć po lesie i mają wszystko i wszystkich za nic. A teraz jeszcze słyszę, że zaczęli strzelać. Może faktycznie to oni sobie z nami pogrywają. Dość tego, trzeba im pokazać, kto tu rządzi.
–To przecież skrzywdzone dzieciaki wychowywane bez miłości. Im trzeba...
–Josh, po tym wszystkim, co cię spotkało, śmiesz jeszcze twierdzić że im potrzeba miłości? Zobacz, co twoi rzekomi uczniowie zrobili tobie i reszcie kraju. Kto na tym lepiej wyszedł? Dzięki tobie czują się niezwyciężeni. Teraz trzeba pokazać im, że jest ktoś, kto odważy się ich dogonić i pokonać.
–Ale Mike jest dowodem na to, że nasza teoria działa. – Josh opowiedział Andiemu historię Mike'a.
–Cóż, nie mogę zaprzeczyć, że zdarzają się wyjątki. Ale teraz musimy się zająć ogółem. Leż tutaj, aż znajdę kogoś, kto mógłby się tobą zająć.
Andy zaczął się zbierać się do wyjścia. Josh leżał i obserwował go. Andy miał już wyjść, kiedy Josh odezwał się:
–Dzięki za wyrozumiałość. Za wszystko.
Andy odwrócił się i odparł:
–Nie ma sprawy. Zaraz będę z powrotem.
Andy wyszedł i mocno domknął stare, niedomykające się drzwi. Potem odwrócił się nagle i wpadł tym samym na powracającą Elisabeth. Przewróciłaby się, gdyby jej nie przytrzymał. W tym momencie przeskoczyła między nimi iskra, a Andiego po raz pierwszy od bardzo dawna przeszył przyjemny dreszcz. Przez kilka sekund stali tak oboje, patrząc sobie w oczy i żadne z nich nie czuło nocnego mrozu. „Jeśli mi ją odbierzesz...” – przemknęło przez głowę Andiego. Natychmiast ją puścił, wpatrzył się w ziemię przed sobą, mruknął „przepraszam” i odszedł. Elisabeth patrzyła za nim chwilę nim weszła do domu.
–No i co? – powiedziała, kiedy weszła do domu i ściągała kurtkę. – Ustaliliście coś?
–Tak. Ja zostaję na miejscu, a ty idziesz z Andym dalej prowadzić śledztwo.
–Nie. Idę z Henrym.
–Czemu nie z Andym?
Elisabeth przystanęła i spojrzała uważnie na niego.
–Pomyśl. Przecież Andy to kucharz, a Henry jest gliną. Poza tym, Andy jest tu szeryfem, musi o wszystko dbać i o wszystkim wiedzieć, nie mówiąc już o prowadzeniu baru. A niby jak miałby to robić, idąc na zwiady do lasu?
–No tak, racja.
–Ale ktoś będzie o ciebie dbał, kiedy ja będę poza domem. Ktoś będzie tu zaglądał. Andy na pewno kogoś znajdzie.
–Mówił mi. Niech zrobi to szybko, bo jak rozumiem, za parę minut ty i Henry wychodzicie.
–Mam nadzieję, że jakoś przeżyjesz do tego czasu.
–Poradzę sobie – Josh poruszył się na łóżku, znowu syknął z bólu i zacisnął zęby.
–Jakoś tego nie widzę, ale muszę już iść, na razie, Josh.
Josh chciał się z nią pożegnać, ale nie zdążył, bo Elisabeth ponownie chwyciła kurtkę i wybiegła z domu. Wybiegła tak szybko nie dlatego, że się śpieszyła, ale dlatego, że czuła, że zaraz wybuchnie, jeśli nie poświęci tej energii, która się w niej zbierała na coś konkretnego. Szła teraz szybkim marszem. Doszła do domu Andiego dysząc z wysiłku. Andy stał w drzwiach i rozmawiał z Henrym. Obaj się odwrócili, kiedy ją usłyszeli.
–Jeśli mamy teraz wyjść, to Josh potrzebuje kogoś, kto mógłby się nim zająć przez tę noc. – mówiła z daleka.
–Jasne. Zaraz coś wymyślę, nie martw się. – wołał do niej Andy.
–Henry, musimy już iść.
–Idźcie już; ja zaraz się wszystkim zajmę.
Henry domyślał się, z jakiego powodu boją się do siebie zbliżać.
–Nie ma czasu do stracenia, idziemy Ellie. – powiedział mijając Elisabeth, a ona ruszyła za nim – Wstąpimy jeszcze do mnie. Włożymy kamizelki i weźmiemy noktowizor.
–Masz noktowizor?
–Tak, jeszcze ze starej pracy.
Weszli do chaty Henry'ego.
–Świetnie, będzie nam łatwiej tam dotrzeć.
–Teraz powinni spać. – Henry dał Elisabeth strzelbę i pudełko naboi. – Tylko oszczędnie z tym.
–Mówisz o nabojach? – Henry kiwnął głową – Wierzysz w to, że oni śpią?
–Chłopaki? Powiedziałem, że powinni spać. Ale na pewno wymkną się z ośrodka na nocne łowy.
Elisabeth założyła kamizelkę od Henry'ego.
–Myślisz, że mogą przypuszczać, że wrócimy?
–Przypuszczać? Oni to wiedzą. Dalej, idziemy. – przepuścił Elisabeth w drzwiach, wyszli, zamknął chatę i poszli.
Henry dał noktowizor Elisabeth i puścił ją przodem. Elisabeth sprawdzała każdy krok i każdy centymetr. Szli więc powoli, ale bezpiecznie. Po długim marszu Elisabeth nagle przystanęła, a Henry za nią. Uklękli w krzakach, a Elisabeth oddała noktowizor Henry'emu.
–To tu. – szeptała – Tu dotarliśmy dziś rano. Tam w oddali jest ten budynek.
–Na bank są gdzieś w pobliżu.
Na potwierdzenie jego słów padł strzał. Henry i Elisabeth w mgnieniu oka położyli się na ziemi. Henry próbował rozglądać się wokół, ale niczego nie dostrzegł. Oboje zaczęli się czołgać wśród liści z powrotem. Wtedy padł drugi strzał. Tym razem tuż obok głowy Elisabeth. Sparaliżowana strachem spojrzała jednak w górę. Zerwała Henry'emu noktowizor z głowy, błyskawicznie założyła go i rozglądnęła się.
–Zwariowałaś? – szepnął do niej Henry – Na ziemię, już!
–Chcę zobaczyć, gdzie te gnojki są.
Zobaczyła siedzącą na konarze małą ciemną postać, która mierzyła wprost do niej. Postać ta nie miała niczego na oczach. Padł strzał wymierzony prosto w nią. Natychmiast zerwała się na równe nogi i zaczęła biec na oślep. Usłyszała najpierw odgłos strzału, a potem kroki. Miała tylko nadzieję że to Henry podąża tuż za nią Przystanęła i odwróciła się, żeby to sprawdzić. To był Henry. Trzymał się za lewą rękę.
–To nie żarty. To poważna sprawa.
–Oberwałeś?
–Tak, ale żyję.
–Widziałeś to?
–Nic nie widziałem, bo zerwałaś mi noktowizor z głowy.
–No właśnie, na około nas jest czarno. A ja przez noktowizor widziałam jednego z nich. Siedział nad nami na konarze i mierzył prosto do mnie. I to bez noktowizora. Jak w takiej ciemności można dostrzec cokolwiek bez noktowizora?
–To niemożliwe.
–A jednak trafił cię w ramię.
–To przypadek...
Po chwili Elisabeth uciszyła Henry'ego, przykładając mu rękę do ust, bo usłyszała głuche uderzenie o ziemię tuż obok. Henry nic nie powiedział, ale przeszedł go dreszcz. Bardzo mu się to spodobało. Przez chwilę pilnie wytężali słuch, ale dalej nic więcej nie usłyszeli.
–Chyba coś upadło. – zgadła Elisabeth, puszczając go
–Poszukajmy na ziemi, może coś znajdziemy.
Schylili się i zaczęli szukać na oślep.
–Masz latarkę?
–Śmieszna jesteś? Wszystkie latarki już dawno wyczerpaliśmy.
–Ale można kupić do niej baterie.
–Ale my nie mamy pieniędzy.
–To w jaki sposób dostajecie naboje?
–Już ci mówiłem, wymieniamy się z innymi sąsiadami.
–To o naboje możecie ich poprosić, a o baterie już nie?
–Możemy, ale nie o to chodzi.
–A o co?
–W tej chwili światło lampionów nam wystarcza.
–A jak zaatakują bezpośrednio waszą wioskę, też wam będzie wystarczać?
–Może i masz rację. Może powinniśmy się przygotować na każdą ewentualność, ale... o czekaj, chyba coś mam.
–Pokaż.
Henry trzymał w ręku kamień. A do niego przywiązana była lalka.
–Lalka? – zdziwiła się Elisabeth. – Co tu jest grane?
–Poznaję ją. To lalka Elsy. Tu jest coś jeszcze. To jakiś papier.
–Weź to wszystko. I tak nie przeczytamy tego teraz. Musimy mieć jakieś światło. Wracamy. – zadecydowała Elisabeth. – No i trzeba ci opatrzyć ranę.
–Ale jak on strzelił do mnie w tych ciemnościach?
–Pewnie chciał cię zabić.
–Pewnie tak.
–Miałeś szczęście, że to tylko ramię.
–Idziemy. Musimy im wszystko opowiedzieć. A mamy przed sobą jeszcze kawał drogi stąd z powrotem.
6. Clara
Od kiedy tu przyjechali, minął już miesiąc. W październiku Josh uświadomił sobie, że przewróciło się wszystko, co dotychczas zdążyli naprawić. Kiedy zażegnali już niebezpieczeństwo utraty życia, wydawało się, że wszystko, co mają do zrobienia, to wytropienie przestępcy i odzyskanie reputacji, jak powiedział Andy. Niestety, spotkanie z Mikiem, niespodziewane trudności i specyfika tego miejsca pokrzyżowały im plany.
Złamanie żebra oraz rehabilitacja Josha spowodowały ochłodzenie między nim a Elisabeth i już się nie cieszyli sobą tak jak kiedyś. Za każdym razem, kiedy chciał się poruszyć, żeby pocałować Elisabeth, czy odwrócić się do niej, uszkodzone żebro przypominało o sobie i zamiast z rozkoszy, szalał z bólu. Elisabeth wtedy odstępowała od niego, mówiąc, że poczeka na lepsze czasy.
Jednak tego wieczoru, kiedy Elisabeth wyszła po raz pierwszy bez niego, jeszcze wydawało się, że wszystko będzie w porządku. Leżał sam, niemal w ciemności i żeby się nie nudzić, patrzył na dziwne gołębice, które siedziały cicho i nie chciały niczego jeść. Myślał nad całą sytuacją i próbował usnąć, ale ledwo zamknął oczy, a ciężko otwierające się drzwi znowu szarpnął ktoś z zewnątrz. Dla Josha i Elisabeth był to często sygnał ostrzegawczy. Mieli się wtedy czas oderwać od siebie i poprawić na sobie ubrania i fryzury.
Tym razem Josh podniósł tylko głowę, ale żebro i tak go zabolało. Jednak nie syknął, ale tylko się skrzywił. W ciemności za drzwiami zobaczył długowłosą blondynkę i ucieszył się, że Elisabeth tak szybko wróciła:
–No, wreszcie jesteś. Tyle czasu na ciebie czekałem.
Osoba w drzwiach wskazała na siebie ręką, jakby chciała powiedzieć: „na pewno na mnie?” Ból żebra spowodował, że klapnął z jękiem na materac. Wtedy dziewczyna podeszła bliżej i wtedy dopiero zorientował się, że to nie jest Elisabeth, tylko dziewczyna, którą dostrzegł na rynku pierwszego dnia.
–O przepraszam, pomyliłem panią z kimś.
–Nie jestem żadna pani. Jestem... chyba mniej więcej w twoim wieku. I nazywam się Clara.
–Cześć, Clara. Jestem Josh.– podał jej rękę, a ona ją uścisnęła – Pomyliłem cię z Elisabeth. Jesteś do niej bardzo podobna.
–Jestem tu od Andiego, ponoć potrzebujesz pomocy.
–Tak, mam pęknięte, albo złamane żebro. I nie mogę sam prawie nic zrobić. Musisz mi pomóc.
Jasne. Muszę odwinąć te bandaże. Chcę sprawdzić, jaki jest twój stan.
–Oczywiście, rób, co musisz. – Clara podniosła Josha i wzięła się za odwijanie bandaży.
–Elisabeth to twoja żona?
–Tak. Myślałem, że już się rozeszło po okolicy.
–Niby co?
–Że tu jesteśmy i dlaczego tu jesteśmy.
–Nie dla wszystkich. My na przykład mieszkamy na drugim końcu wioski daleko w lesie. Moja mama jest pielęgniarką i jest jedna dla wszystkich. Nie zna się na wszystkim, ale jest główną i jedyną siłą medyczną tutaj. Jest zajęta i nie ma czasu przyjść. Ale uczy mnie tego zawodu i dlatego przysyła mnie tu na praktykę. Kim jesteście?
Josh chyba po raz pierwszy spotkał tu kogoś, kto nie wiedział jeszcze, kim oni są.
–Jestem detektywem. Przyjechałem tu z moją żoną. Ktoś strzela do ludzi w tej wiosce, a my mamy wpaść na to, kto to jest.
–Bardzo byłabym wam wdzięczna, gdybyście ustalili, kto to jest. Ten ktoś zastrzelił mojego ojca. Poszedł do lasu po grzyby i jagody na obiad i już nie wrócił. Matka i ja szukałyśmy go przez tydzień, zanim znaleźliśmy ciało z kulą w piersi.
–Robimy wszystko, co możemy. A w tych okolicznościach nie możemy zrobić za wiele. Widzisz, ja również zostałem trafiony przez tego szaleńca.
–Ale przeżyłeś. – Clara ucichła, aż skończyła odwijać bandaże – Dobra, teraz muszę obejrzeć ranę. Boli cię klatka przy oddychaniu?
–Z początku nie, ale teraz cały czas.
–Nie widzę żadnej opuchlizny – mówiła badając palcami ranę – a jedynie sam krwiak. Nie ma więc chyba żadnej odmy. Ale jeszcze mama musi to dokładnie zobaczyć. Cóż, nie mamy tu żadnych tabletek ani syropów, ale jest tu zielarka, która będzie wiedziała, jak uśmierzyć ból i złagodzić kaszel. No i musisz nosić te bandaże. – zaczęła ciasno zawijać zwoje z powrotem. Josh, mimo iż nie było zimno, dostawał gęsiej skórki za każdym razem, kiedy musnęła jego skórę palcami. Jednak ukrywał to pod wrodzonym spokojem.
–Ile będzie to trwało? – spytał Josh w trakcie zawijania.
–Przez jakieś trzy do sześciu tygodni będziesz musiał tu leżeć.
–Półtora miesiąca? – zawołał zaskoczony Josh – Nie, nie możliwe. Nie wytrzymam tak długo.
–To będziesz musiał znosić ciągły ból przy ucisku i na każdym kroku.
–Trudno, ale nie będę tak długo czekał.
Clara skończyła zawijać bandaże i wzruszyła ramionami.
–Jak chcesz.
–Chcesz, żebym prowadził śledztwo, czy byczył się w łóżku?
Clara zastanawiała się przez moment.
–Chyba lepiej, żebyś prowadził dalej śledztwo.
–A więc pomóż mi wstać. I ubrać się. – dodał po chwili.
–Jasne, gdzie masz rzeczy?
Clara wzięła rzeczy Josha z krzesła. Podeszła do niego i pomogła mu się podnieść. Josh sam założył koszulę i sweter, ale założenie spodni było dla niego dużym problemem. Spojrzał na Clarę – zrozumiała natychmiast.
–Nie ma sprawy, jasne. – Chciał unieść nogi, ale tylko skrzywił się i zdusił krzyk. – Nie możesz napinać mięśni, bo będą cię za każdym razem nieznośnie bolały.
Clara kucnęła więc i założyła mu spodnie unosząc jego nogi za kolana. Podciągnęła je i nieostrożnie przeciągnęła rękami po udach aż do pachwin. Josh powstrzymał ten ruch. Popatrzyła na niego z niewinną miną. A kiedy zorientowała się, co zrobiła, zacisnęła usta i poczerwieniała ze wstydu.
–Przepraszam, nie chciałam.
–Nie szkodzi. Następnym razem uważaj. – powiedział spokojnie. – Teraz skarpetki i buty. Sam ich nie założę. – Pomogła mu również w tym. – Świetnie, a teraz pomóż mi wstać i załóż mi kurtkę.
–Dokąd idziesz? – zapytała, zakładając mu kurtkę.
–Idę zrobić to, co powinienem był już dawno zrobić. Chcę zacząć przeprowadzać wywiad z mieszkańcami miasta. Ubieraj się, zaprowadzisz mnie do wszystkich, którzy mogliby wiedzieć cokolwiek o tych chłopcach z sierocińca.
–Ludzie nie wiedzą nic o tych chłopcach. Wiedzą tylko, że powoli wybiją nas wszystkich. Najpierw proponuję ci iść do tej zielarki. Da ci zioła na uśmierzenie bólu. Może nie zadziałają na początku, ale im częściej będziesz je stosował, tym mocniejsze będzie ich działanie.
–Ej, skąd mam wiedzieć, że to nie jakaś marycha?
–Bo nie mamy tu takich rzeczy. Poza tym, to nie klimat na marychę. Nie przyjmie się.
–Hm, a ty skąd o tym wiesz?
–Pytałam się o to zielarki – powiedziała z uśmiechem, pomagając mu wstać i zapiąć ją. – Powiedziała, że takie rośliny potrzebują dużo ciepła i słońca. Czegoś, czego tu akurat nie ma.
Wyszli. Clara zamknęła dom i włożyła klucz do kieszeni Josha. Josh utykał i stękał co chwila, ale wspierał się na ramieniu Clary i powoli brnęli przed siebie. Minęło sporo czasu, zanim doszli do domu zielarki. Nie różnił się niczym od pozostałych – miał takie same szare deski i dach porośnięty trawą. Za to w środku było tyle aromatów różnych ziół, że Josha zakręciło w nosie i kichnął, przypłacając to ostrym bólem w boku. Natychmiast po kichnięciu krzyknął z bólu, zaklął i złapał się za bok.
–Cisza, nie wrzeszcz mi tu nad uchem. – skomentowała jego zachowanie odwrócona tyłem do niego starsza kobieta. Stała przy kuchni i mieszała coś w garnku.
–Jak mam nie wrzeszczeć? Przecież złamałem żebro.
–Jesteś mężczyzną, czy dzieckiem?
–Ale to boli. – usiadł z jękiem na ławie – Josh Hammet – podał rękę staruszce. Odwróciła się do niego, ale jej nie uścisnęła.
–Wiem, kim jesteś.
–A mówiłaś, że tu się wieści nie rozchodzą – zwrócił się do Clary.
–Bo się nie rozchodzą. Ale ja wiem, kim jesteś, synu króla bez korony.
–Że co? – zdziwił się Josh. Clara również ożywiła się na te słowa.
–To, co słyszałeś, chłopcze. Twój ojciec jest najlepszy w swoim środowisku, tyle, że do końca życia będzie musiał płacić za jedną, niefortunną decyzję.
–Skąd pani o tym wie?
–Ona wszystko wie. – powiedziała Clara – Niczego przed nią nie ukryjesz. Jest jasnowidzem.
–Tak, dokładnie jak ciocia Jessika. – odpowiedziała na pytanie, którego Josh nie zadał na głos.
–To na pewno zna pani Roberta.
–Robert to mój wychowanek. To ja mu pokazałam, co potrafi i nauczyłam wszystkiego. Poczekaj chwilę, a zaparzę ci coś, po czym poczujesz się lepiej. I pamiętaj o jednym. Moje zioła to żadne narkotyki. Nie uzależniają. – spojrzała na Clarę i sposób, w jaki patrzyła na Josha, po czym mruknęła do siebie – Prawdziwego uzależnienia zdążycie jeszcze spróbować.
–Proszę?
–To nie było do ciebie.
–Co jeszcze pani wie?
–Nie drażnij mnie, nie jestem wróżką i nie przepowiem ci przyszłości. Ona zależy wyłącznie od tego, jaką drogą ty sam będziesz chciał pójść. Moim zadaniem jest ukazywać ci prawidłowe ścieżki. A czy nimi pójdziesz, to już będzie zależało od ciebie.
–To niech mi pani powie, co mam zrobić z tym, po co tu przyjechałem.
–Wkrótce okaże się wszystko samo.
–Czy wie pani...
–Cokolwiek na temat tych chłopów z lasu? – dokończyła za niego, a Josh tylko kiwnął głową. – Cóż, twój przyjaciel i jego drużyna pomogą ci. Ale nie teraz. Nie zwracaj się do niego o pomoc. Mike sam będzie wiedział, kiedy ma zainterweniować. Co do tamtych nieszczęśników z domu dziecka, to... przykro mi Josh, wiem, co o nich myślisz, ale oni wszyscy są skazani na zagładę. Już jest za późno, by cokolwiek zmieniać. Zło, które prześladowało twojego ojca i ojca twojej żony, teraz dopadło ich samych i nie ma dla nich ratunku. Musisz ich wszystkich zgładzić. – Josh milczał podczas tej wypowiedzi. Clara również słuchała z zainteresowaniem, choć mało rozumiała z tego wszystkiego. Josh jednak wiedział, o czym mówi stara zielarka. Widział czarną mgłę już raz, kiedy dopadła dziadka Bryana. – Ono nie zginęło Josh. – zielarka zwróciła się ponownie do niego. – Ono tylko osłabło na chwilę. A teraz pożywiło się ponownie umysłami tych dzieci, a przez nie wyciąga energię z pozostałych.
–Zło atakuje tylko tych, którzy go pragną. – Josh postanowił grać z nią w otwarte karty – Co takiego przeżyły te dzieci, że chciały wyrządzić komuś krzywdę i zaprosiły zło do siebie?
–O tym właśnie chcę ci powiedzieć. Musisz to wiedzieć, by przegnać je z naszej wioski. Ale później.
–Dość tego, przerażacie mnie oboje. Mówicie, jak jacyś kosmici. – zaprotestowała Clara.
–Ważne jest, że Josh wie, o czym mówię. – staruszka podeszła do niego i podała mu gliniany kubek z wywarem. – Proszę. Wypij to, a poczujesz się lepiej.
Josh posłusznie wypił ciepły napar i zwrócił kubek.
–Dziękuję. Nie było pyszne, ale mam nadzieję, że zadziała.
–Na pewno.
–Dostanę trochę do domu?
–Lepiej będzie, jeśli ja to zaparzę. To nie jest zwykła herbata, którą wystarczy zalać wodą. Ja wiem, jak to zaparzyć, ty nie. No i będziemy mogli sobie jeszcze pogadać. A teraz idźcie dalej. Masz jeszcze sporo pytań do pozostałych mieszkańców, prawda?
Josh wstał z pomocą Clary, pożegnał się ze staruszką i wyszedł. Tym razem poszedł do baru, by wypytać policjantów o wszystko, co wiedzą. Pod barem Clara została na zewnątrz. Nie chciała wchodzić do środka, więc Josh musiał pokuśtykać sam. Andy podszedł do niego, kiedy tylko go zobaczył i pomógł mu wspiąć się na stołek przy barze. Byli tam już inni mężczyźni. Byli lekko wstawieni i zaczęli sobie stroić żarty z Josha. Andy próbował ich uspokoić, ale nie słuchali go.
–Przepraszam Josh, nie wiem, co w nich wstąpiło.
–Ale ja wiem.
Josh patrzył, jak Norman i Keith usiłują się opanować, ale tylko potrząsali głowami i przecierali twarze, jakby chcieli się obudzić z jakiegoś snu który trzymał ich w swoich szponach i nie chciał dopuścić do rzeczywistości. Widział już takie zachowania u dawnych uczniów, którzy potem ich zaatakowali jako pierwsi.
Wtedy wziął to na karb narkotykowych zwidów, ale teraz już wiedział, że wioska jest zainfekowana i że to wcale nie atmosfera trzyma ich wszystkich tutaj, ale siła czarnej mgły. Ta wioska była ukryta głęboko w lesie i prawie nikt o niej nie wiedział. To dlatego zło wybrało właśnie ją.
Siła zła zebrała tutaj tych ludzi i żywiła się ich niemocą, smutkiem, rozpaczą i frustracją. A kiedy te cechy słabły, posyłała kolejnego mieszkańca do lasu, by znowu wzmocnić ogólny strach i depresję mieszkańców. Wiedział, że dopóki istnieje ta wioska, dopóty będzie się nimi pożywiało – jak pasożyt, po czym przerzuci się na inne wioski i innych mieszkańców i tak dalej. Josh i Elisabeth, póki co, zachowywali się normalnie. Zło nie miało nad nimi kontroli, ale chyba tylko dzięki sile ich miłości.
Za plecami dosłyszał głupie docinki i kolejne wybuchy śmiechu. Wiedział, że policjanci nie chcieli się z niego śmiać. To zło wnikało w ich dusze, poprzez żal i nienawiść do siebie samych, a może też do tego miejsca i przejmowało nad nimi kontrolę, jak lalkarz, który ożywia kukiełki, wkładając rękę do ich wnętrza. Musiał ich jakoś z tego wyzwolić. „Ale jak?” pytał się sam siebie. „Wkrótce się samo wszystko okaże.” – przypomniał sobie słowa staruszki. „Mam nadzieję, że oni nie są jeszcze spisani na straty.” – mówił w myślach do siebie.
–Nie gniewaj się na nich, chłopaki chcą poszaleć.
–Jasne. Pójdę już. Może ktoś inny mi coś opowie o tamtych chłopakach z sierocińca.
–Najlepiej będzie, jeśli pójdziesz tam bezpośrednio.
–Oficjalnie?
–Tak, oficjalnie.
–I co im powiem? Że podejrzewam, że kilkuletni chłopcy strzelają do mieszkańców tej osady? Wyśmieją mnie, tak jak ci tutaj.
–A masz lepszy pomysł?
Josh zastanowił się.
–Nie w tej chwili. – policjanci się nieco uspokoili i zrobiło się ciszej – Ale chyba będę musiał tam pójść, przynajmniej dla przyzwoitości. Rozmawiałem ze starą zielarką. Powiedziała, że ci chłopcy są już spisani na straty, że... nic z nich nie będzie.
–E tam, gadanie starego babsztyla. Oni są tylko ludźmi Josh. Tak jak ty, czy ja. Gdybyś ty został podrzucony do domu dziecka, jako niemowlę, też byłbyś taki jak oni.
Na przykładzie historii własnego ojca Josh wiedział, że to niekoniecznie musi być prawdą.
–Hm, a jeszcze wczoraj myślałeś inaczej.
–Rozmyśliłem się.
–Widzisz? A nie mówiłem, że moja teoria działa?
–Ej, nie bierz mnie za słówka, uwierzę w nią, jak zobaczę, że się zmieniają. Musisz już się chyba położyć, bo jest po północy. A jutro rano musisz iść do tego sierocińca.
–Jasne, Clara mi pomoże.
–Clara? Po co ci Clara? Masz przecież Elisabeth.
–Ach, no tak, jasne, pójdę tam z Elisabeth. Pójdę już. – ściągnął się powoli i ciężko na podłogę i zaczął kuśtykać do wyjścia, a reszta mężczyzn, zamiast mu pomóc, zaczęła zabawnie kuśtykać obok niego.
–Ej, co wam jest? – zawołał na to Andy – Pomóżcie mu, nie widzicie, że ma złamane żebro i mu ciężko iść?
–Ale nogi mam jeszcze w porządku, więc sam sobie dam radę. Na razie. – rzucił do Andiego i wyszedł. Clara wstała z ławki na zewnątrz, natychmiast podeszła do Josha i chwyciła go za rękę.
–Gdzie teraz?
–Do domu.
–Już? Myślałam, że jeszcze gdzieś pójdziemy.
–Nie, to bardziej męczące niż myślałem. Muszę się już położyć.
–No dobra, to idziemy.
Clara poszła z Joshem do domu. Pomogła mu usiąść na łóżku, dołożyła drewna do pieca i postawiła na kuchni trochę wody na herbatę. W tym czasie Josh powoli zdjął kurtkę i szalik. Próbował podnieść nogę do góry, ale skończyło się to tylko jękiem z bólu.
–Poczekaj, pomogę ci. – Clara podeszła do niego, kucnęła, rozwiązała sznurowadła i unosząc każdą nogę na ramieniu, zdjęła buty. Spojrzała na niego pytająco.
–Co... ach, nie, spodnie zostaw. Nie jest jeszcze tak ciepło.
Clara zatem odkryła kołdrę, przeniosła jego nogi do łóżka i przykryła go. Potem usiadła obok niego. W milczeniu czekali, aż się zagotuje, wpatrując się jednocześnie w dziwne ptaki na belce.
–Nie jesteś zbyt rozmowna. – zauważył Josh.
–Tak, wiem. Nie mówię nic, jeśli nie wiem, co powiedzieć.
–Mówiłaś, że mieszkasz poza wioską. – Clara kiwnęła głową – Może wiesz coś o tych chłopakach z sierocińca?
–Nie, ja nie. Moja mama może ci o nich opowiedzieć. Ona wie więcej.
–Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej?
–Bo nie pytałeś. Poza tym, sam powiedziałeś, że jesteś zbyt zmęczony, żeby iść gdziekolwiek indziej.
–A ty masz wracać sama? Tak sama bez opieki? Nie boisz się?
–Nie mam kogo tu się bać. Nikt tu nie używa przemocy. A nawet jeśli, to wiem, co mam robić. – sięgnęła do kieszeni kurtki i wyjęła stamtąd dużą składaną brzytwę. – To należało do ojca. Golił się tym codziennie. – przytknęła drewnianą rączkę do nosa – Nawet jeszcze pachnie nim. A teraz to jest mój talizman. – złożyła i schowała brzytwę z powrotem do kurtki.
–I nie będziesz się bała kogoś pochlastać?
Clara pokręciła głową.
–Raczej tego, że ktoś może mnie załatwić pierwszy. Albo może i nawet... – schowała głowę w ramionach.
–Dobra, pomówmy o czymś innym. Nie wiesz, kto tu mieszkał przed nami?
–Tak, pani Goodman. – Clara rozpogodziła się – Kiedy mama miała jakieś swoje sprawy do załatwienia, zawsze mogła mnie u niej zostawić. Na przykład na noc, albo na czas opieki. Była przeurocza. Miała nawet kolorowe zabawki, którymi uwielbiałam się bawić. – Clara uśmiechała się do wspomnień. – U nas w domu nie było zabawek. Było zawsze dużo roboty i dlatego nie mogłam się doczekać, kiedy do niej przyjdę. Sama je znalazła. Były schowane pod podłogą... – Clara wstała – Może jeszcze tu są? – zaczęła się rozglądać i kucnęła na środku podłogi. Zaczęła skrobać deski paznokciami i po chwili część desek uniosła się. Odłożyła je na bok i uśmiechnięta wydobyła coś ze skrytki. Wstała i pokazała to Joshowi. – Zobacz, to pan Fluffy. – Josh zobaczył spłowiałego i oklapłego brązowego misia. Clara odłożyła go, schyliła się i zaczęła wyciągać kolejne zabawki: zielony, plastikowy dinozaur, granatowe autko, pęknięta i sflaczała piłka nożna. – A teraz moja ulubiona zabawka. – Clara wyjęła niewielkie pudełko i otworzyła je przed Joshem. Ukazały się w nim miniaturowe narzędzia, takie jak młotek, śrubokręt, obcęgi, a nawet ręczna wiertarka z prawdziwym metalowym wiertłem.
–Fajne – skomentował – tyle, że to są zabawki dla chłopca.
Clara zdziwiła się i posmutniała jednocześnie.
–Jak to dla chłopca?
–No tak; to chłopcy zazwyczaj bawią się dinozaurami, autami narzędziami. No, przynajmniej w naszej kulturze. – czuł się bardzo dziwnie, wypowiadając te słowa – zupełnie jak podróżnik, który tłumaczy tubylcowi, do czego służy dany przedmiot, choć nawet nie opuścił terytorium swojego kraju. – Może tu panują inne zwyczaje.
W tym momencie gotująca się woda zaczęła bulgotać i sycząc wylewała się poza garnek. Clara podeszła do kuchni, złapała garnek przez sweter i zalała herbatę w kubkach.
–Nie wiedziałam. Narzędzia też są dla chłopców? – Josh potwierdził. – Szkoda, bo z ich pomocą zbudowałam z desek i patyków już niejeden domek dla ptaków.
–Cóż, nie tylko ty lubiłaś się bawić narzędziami. Z tego, co pamiętam, Elisabeth też zawsze siedziała w szopie i coś tam budowała. Ciocia Evita zawsze narzekała, że Elisabeth nosiła wiecznie podarte sukienki i spodnie, była brudna od jakichś smarów, miała pełno wiórów we włosach i drzazg w rękach. – mówił z uśmiechem. Clara milczała, składając zabawki z powrotem. – Skąd te zabawki? Czy ona miała syna?
–Nie, nigdy nie widziałam u niej dziecka.
–Może miała syna zanim się tu znalazła?
–Być może. Nigdy o to nie pytałam. – Clara poskładała zabawki i zamknęła dziurę w podłodze. Wzięła kubek herbaty i podała go Joshowi.
–Dzięki. – bardzo chciało mu się pić, więc mimo iż parzył sobie usta, wypił niemal pół kubka naraz, po czym odstawił z trudem na szafce. – Nie mogę ci zapłacić. Nie mogę ci nic dać za twoją troskę.
–Drobiazg, i tak nie mam ostatnio za wiele do roboty. – uśmiechnęła się.
–Wiesz co, zrobiło się za gorąco. Cały się spociłem. Muszę...
–Rozebrać się? Jasne. – podeszła do niego i pomogła mu spuścić nogi na dół. Zręcznie zdjęła z niego sweter, rozpięła koszulę i ściągnęła ją. Josh nie przyznał się nawet, że za każdym dotknięciem jej palców, przechodził go dreszcz. Został w samej krótkiej koszulce. – Teraz spodnie. – powiedziała Clara i podłożyła mu rękę pod pachę. Podniósł się powoli, zdjął spodnie do ud, a Clara pomogła mu usiąść z powrotem. Teraz zsunęła spodnie w dół do kolan, a Josh znowu poczuł jej palce na wewnętrznej stronie swoich ud i złapał ją za nadgarstki. – O co chodzi? – spojrzała na niego zaniepokojona. Josh spojrzał na jej ręce – były na zewnątrz i ani razu go nie dotknęła. Sam tego nie rozumiał.
–Wszystko ok, nie przejmuj się. – Clara ściągnęła jego spodnie, a wtedy usłyszeli skrzypnięcie i szurnięcie drzwi i do izby weszła Elisabeth. Zobaczyła ich oboje i zamarła na moment, ale gdy zorientowała się, co robi Clara, zaraz ściągnęła z siebie w ciszy kurtkę i podeszła do Clary.
–Ja się już nim zajmę – powiedziała i pomogła Joshowi wsunąć nogi do łóżka. Tym razem, choć Elisabeth go wyraźnie trzymała za obie kostki, nie poczuł nic – nawet najmniejszego dotknięcia. To było już bardzo dziwne, jednak nic nie powiedział. Sądził, że zdawało mu się. Kiedy przykryła go kołdrą, podała rękę Clarze i przedstawiła się. – Jestem Elisabeth. A ty pewnie pomagasz Joshowi.
–Tak, Jestem Clara, a moja mama jest tu jedyną pielęgniarką, więc nie ma teraz czasu, ale przysłała mnie w zastępstwie. Ale powiedziała, że jutro przyjdzie. Josh powinien jutro zostać w domu i odpocząć.
–Nic z tego, muszę zrobić to, co zaplanowałem.
–Cokolwiek zaplanowałeś, ja to zrobię. – powiedziała Elisabeth – A ty masz zostać w domu.
–To niemożliwe, nie będę leżał i czekał aż wrócisz.
–Popytam ludzi w wiosce – westchnęła Clara – Może ktoś ma coś w rodzaju kuli albo długiej laski do podpierania się. Będę już szła, jest późno. Muszę się wyspać na jutro.
–Dzięki za wszystko, Claro. – Elisabeth, mimo iż widziała, jak Josh patrzy na Clarę, podeszła do niej i uściskała ją.
–Nie ma sprawy, zawsze staram się wszystkim pomagać. – znów westchnęła – No to do następnego. – wyszła. A Josh wciąż czuł jej ręce na udach.
7. Brak czucia
Po wyjściu Clary Elisabeth zaczęła się kręcić po kuchni, robiąc kanapki i herbatę. Jednocześnie opowiadała Joshowi o tym, co spotkało ją i Henry'ego w lesie. O tym, jak ktoś do nich zaczął strzelać, kiedy dotarli w pobliże sierocińca, o tym, jak przez noktowizor zauważyła jakąś ciemną postać na drzewie i tym, jak Henry dostał w ramię, kiedy próbowali uciekać.
Na koniec wyciągnęła z kurtki lalkę córki Sadie, którą ktoś im podrzucił w lesie. Do lalki przywiązany był kamień z wiadomością na kartce. Elisabeth oderwała ją od kamienia, otworzyła i przeczytała:
Droga Elisabeth, jeśli chcesz zobaczyć Elsę żywą, masz się zjawić w tym samym miejscu, o tej samej godzinie, kiedy przez okno do twojego pokoju wpadnie czerwony kamień. Masz być sama. Inaczej ona zginie.
Elisabeth usiadła na łóżku. Nie było żadnego podpisu ani odcisków palców.
–Kto to?
–Wiesz dobrze, kto to jest. Albo raczej, co.
–Myślisz, że... że to nas znowu dopadło?
–To dopadło tą wioskę. Całą wioskę. Myślę, że teraz żywi się strachem i depresją tych ludzi. I nie pozwala im odejść.
–I ma jakiś związek z tym i chłopcami?
–Ci chłopcy to jego zabawki. Jestem pewien, że przeniknął do ich dusz, tak jak do dusz naszych dawnych uczniów.
–Jakoś nas nigdy nie przeniknął.
–Bo my byliśmy zawsze chronieni i nigdy nie chcieliśmy się mu poddać. Nas zawsze otaczała nasza miłość. I miłość naszych bliskich.
–Dlatego też nigdy nie dopadł Mike'a. Bo pokochaliśmy go jak brata.
–A on nas. I dlatego wszyscy byliśmy dla niego zawsze niedostępni: ty, ja, Mike, Lilly, James, Jessie i Ann. Zawsze trzymała nas nasza wspólna miłość.
–A co teraz?
–Teraz... każdy musi liczyć sam na siebie.
–Oprócz nas. Przynajmniej my mamy siebie. – Elisabeth uśmiechnęła się. Potem spoważniała i spojrzała ponownie na kartkę. – Kiedy do mojego pokoju wpadnie czerwony kamień? To jakieś bzdury; przecież my mamy tu jedną, wspólną izbę. Poza tym, ile mam na nich czekać? Pójdę tam jutro. Sama
–Ani mi się waż. Nie chcę cię stracić. Musisz mieć ochronę. – ponownie się uśmiechnęła i pogładziła go po twarzy. Elisabeth również nic nie poczuła, ale pomyślała, że pewnie ma zmarznięte ręce.
–Zrobię jak zechcesz. Jeszcze trochę herbaty?
–Uważaj, bo do najbliższego sklepu mamy dużo kilometrów. Musimy być oszczędni.
–W przyszłym tygodniu wybiorę się po zakupy.
–Wątpię. On cię stąd nie wypuści.
–Zobaczymy. Ten skurwiel nie będzie mi dyktował, co mam robić, a czego nie. – wsypała herbatę do kubka. – Na jutro wezmę Normana. Henry nie może iść. Musi najpierw wyleczyć rękę.
–Normana? Hm, sądząc po jego kondycji psychicznej, wątpię, żeby coś z tego wyszło, ale spróbuj.
–Nie rozumiem.
–Bardzo dziwnie się dziś zachowywał w barze. Śmiał się ze mnie i kpił, choć... kilka razy miałem wrażenie, że jest nieprzytomny i że łapie się za twarz, żeby wybudzić się z jakiegoś koszmaru. A potem znowu się śmiał. Tak samo Keith. Zupełnie, jakby coś ich opętało bez ich wiedzy.
–I wtedy domyśliłeś się prawdy?
–To nie wszystko. Poszliśmy dziś z Clarą do starej zielarki, która dała mi jakiś napar z ziół. Ona jest jasnowidzem.
–Ta zielarka? Kolejny jasnowidz?
–Tak. Wychowała Roberta i nauczyła go czytać w myślach. Powiedziała mi o moim ojcu, zanim jeszcze zdążyłem jej o nim cokolwiek powiedzieć.
–Nie idę do niej, nie będzie mi grzebała w mózgu. A ten tyran nie będzie nami rządził. Zastrzelę każdego, kogo opanuje.
–Daj spokój Elisabeth, wiesz, że to tak nie działa.
–Oj wiem. Przestańmy już o tym gadać i chodźmy spać.
–Przepraszam, ale ja nie pomyję naczyń.
–Jutro to zrobię.
–Elisabeth, zasady...
–W dupie mam zasady. – z uśmiechem usiadła na nogach Josha, a on po chwili krzyknął z bólu. Elisabeth natychmiast zeszła. – Przepraszam, zapomniałam.
–Ja też. Cholera, potrzebna mi była ta samodzielna wyprawa do lasu jak psie gówno. – rzucił sarkastycznie – Powinienem był iść od razu oficjalnie do domu dziecka, jako oficer policji.
–Nie myśl już o tym, chodźmy spać.
Elisabeth zaczęła powoli zdejmować z siebie ubrania. Josh lubił, kiedy się przed nim rozbierała. To oznaczało, że czeka ich następna upojna noc. Jednak od razu zrzedła mu mina, kiedy przypomniał sobie o żebrze. Tylko westchnął i uśmiechał się.
Elisabeth, całkiem naga wskoczyła do ciepłego łóżka obok Josha i przytuliła się do niego najmocniej, jak to było możliwe. Po chwili jednak z nagłym przerażeniem stwierdziła, że w ogóle go nie czuje. Czuła, jakby ściskała powietrze. To samo zobaczyła na twarzy Josha.
–Elisabeth, ty... ja cię nie mogę dotknąć. Nie czuję cię. – błądził rękami po jej ciele, ale nic nie czuł, żadnego dotyku, skóry, włosów – nic.
–Josh, co się z nami dzieje? – ze strachu głos uwiązł Elisabeth w gardle.
–Nie wiem. Ale wiem, co możemy zrobić. Musimy to zrobić i to teraz i natychmiast. Musimy iść do tej zielarki.
–Co?
–Ubieraj się. Pomóż mi i idziemy do niej.
–Co?
–Powiedziała mi już tyle rzeczy, to na pewno wie, co możemy zrobić teraz.
Elisabeth błyskawicznie ubrała się z powrotem i ubrała Josha. Ze względu na całkowity brak czucia, robiła to szybko i nieumiejętnie, a więc Josh co chwila stękał i narzekał, że go boli cały bok. Zatęsknił za Clarą, ale jej tego nie powiedział. W końcu zwolniła, bo stwierdziła, że „I tak nie ma się po co spieszyć.” Podparła Josha pod rękę i wyszli.
Szli wolno i ostrożnie, Josh cały czas bał się, że upadnie, bo nie czuł wcale Elisabeth obok siebie. Ona bała się, że upuści Josha, mimo iż trzymała go mocno i pewnie obiema rękami. Po półgodzinnym marszu w ciemności i w słabym świetle lampionika doszli do chatki zielarki. Czekała już na nich w progu.
–Witajcie. Widzę strach w waszych oczach. Przeraziliście się nie na żarty. – kiedy weszli, podała rękę Joshowi i pomogła mu usiąść. Tym razem zagryzł wargi i nie wydał z siebie żadnego jęku. – A widzisz? Jak się chce, to można. – pochwaliła go staruszka. Elisabeth usiadła obok niego i odpoczywała.
–To moja żona, Elisabeth.
–Wiem, kim jest ta dama. – popatrzyła na Elisabeth. – Jest nieposłuszna i robi, co chce. Generalnie ma rację, bo już nie raz uratowała ci skórę dzięki temu. Ale jej nieposłuszeństwo nie zawsze będzie wam sprzyjać.
–Myślę, że wie pani, z czym do pani przyszliśmy. – zwrócił się do niej Josh.
–Tak, niestety wiem. – wzięła krzesło i usiadła naprzeciw nich – Zaczęło się.
–Co takiego?
–Atak zła, które się tutaj rozpanoszyło dawno temu. Teraz trafiło i nas was. Słusznie się domyśliłeś, że zło nie mogło się do was dobrać do tej pory, bo między wami jest zbyt silna więź. Między wami i waszymi bliskimi. Teraz będzie próbowało was rozdzielić i to na zawsze. I czy mu się to uda, czy nie, zależy wyłącznie od was, od waszej wspólnej siły i wiary w miłość. Jeszcze przez długi czas nie będziecie czuć siebie nawzajem. Wasze pieszczoty będą dla was nieodczuwalne. Będziecie je czuć jedynie wtedy, kiedy będziecie się kochać z tymi, których tu sobie wybraliście.
–Inni? A kogo niby mieliśmy wybrać? Nie zamierzam się kochać z nikim oprócz Josha. –zawołała zdenerwowana Elisabeth.
–Będziesz, będziesz. Głód cię do tego zmusi. – zwróciła się do niej Staruszka.
–Jaki głód?
–Głód ciała, dotyku, ciepła... spokoju, miłości... będziecie tego pragnąć. Inaczej najdą was myśli samobójcze, a wasze serca zamienią się powoli w kamień.
–To jakieś bzdury.
–Bzdury? Spytajcie ludzi w wiosce, jak żyją. Przejdziecie tę samą drogę, co oni wszyscy.
–No to wyjedziemy stąd.
–Możecie wyjechać, ale tak samo będzie wszędzie. Nie poczujecie zaspokojenia, dopóki nie spotkacie się z wybranym przez was partnerem. Tak będzie, dopóki nie usuniecie zła z tej wioski. Ono trzyma nas w swoich łapach.
–A czy to czasem nie pani robota?
–Moja? Chyba żartujesz, ja jestem zielarką, a nie czarownicą. Choć może tak przez większość życia wyglądałam.
–No to jak możemy się pozbyć zła z tej wioski? – spytał Josh.
–Musicie dopaść wszystkich chłopców, w których się ono wrodziło. I tego, który ich stworzył.
–Tego, który ich stworzył? Czyli zło?
–Niemal dwadzieścia lat minęło, odkąd jeden z pierwszych szeryfów z tej wioski nadużył swojej władzy i zgwałcił cztery dwunastolatki. Do dziś nie wiadomo, dlaczego. Może był pedofilem, a może zło go do tego nakłoniło, kiedy już tu przyszedł; a może jedno i drugie. Reszty dowiecie się od okolicznych mieszkańców.
–Myślałem, że ta wioska powstała w wyniku ataku moich byłych uczniów.
–Nie, ona powstała dużo wcześniej. Wszystko było w porządku, dopóki ten zdrajca nie przyszedł tu ze swoją czarną siłą. Ale tu już go nie ma. A przynajmniej mam taką nadzieję.
–Co się z nim stało?
–Wygnaliśmy go na cztery wiatry, zamiast dopełnić rytuału.
–Jakiego rytuału?
–Twoja ciocia wie co to za rytuał. Trzeba było z niego zdjąć zło i uwolnić tego człowieka od niego.
–Skoro odszedł z tej wioski, to jak możemy go znaleźć? – spytała Elisabeth.
–Nie wiem. Wiem tylko, że nie mogę tu usłyszeć ani jednej jego myśli.
–A ci chłopcy? Skąd oni się tu wzięli?
–Chodzi o czwórkę dzieci, które trafiły z tej wioski do sierocińca. Spytajcie się w sierocińcu.
–A coś na temat tych dziewcząt?
–Idźcie jutro do ratusza. Tam powinniście znaleźć ślady ich dotyczące.
–Coś jeszcze?
–Od Sadie dowiecie się, skąd się wzięły chłopięce zabawki w waszym domu.
–Jakie chłopięce zabawki? – spytała Elisabeth.
–Powiem ci o tym później.
–Josh, nie powiedziałeś mi tego? – była rozczarowana – Jak mogłeś?
–Nie zrobiłem tego specjalnie, nie pomyślałem nawet o tym. Poza tym, sam ich nie znalazłem. To Clara mi pokazała, gdzie były schowane. Bawiła się nimi jako mała dziewczynka.
–Pozwalałeś Clarze grzebać w naszym domu? – nagle zrozumiała – Ach, więc to ona wpadła ci w oko.
–Nawet jeśli, to co z tego? Tobie wpadł Andy.
–To, że mi się ktoś spodobał, nie znaczy, że mam zaraz ochotę z nim się przespać.
–Aha, akurat – sarkastycznie wtrącił Josh – Znam cię nie od dziś.
–A może ty się zamierzasz z nią przespać, co? – zawołała głośno Elisabeth.
–Dość tego, – uciszyła ich nagle zielarka – zaraz się pokłócicie, albo pobijecie.
–Mam ochotę go walnąć w to głupie żebro. – Elisabeth podniosła nagle rękę, a Josh gwałtownie zasłonił się i jęknął z bólu.
–Dzieci, musicie współpracować. Nie czas teraz na kłótnie. Skupcie się na waszym zadaniu, a tym szybciej uwolnicie od klątwy siebie, wioskę i wszystkich tu przebywających.
–Co to za klątwa? – spytała Elisabeth.
–Na razie nie mogę nic powiedzieć. Wkrótce zresztą i tak sami ją poznacie.
–Jak mamy go znaleźć i uwolnić? – spytał Josh
–Nie mam pojęcia, ale to właśnie wasze zadanie. Jeszcze nikomu się to nie udało.
–Dobra, już widzę, jak mu pakuję kulkę w łeb. – powiedziała Elisabeth.
–Nie powiedziałam, żebyś go zabiła, młoda damo, tylko, żebyś do dopadła.
–Tak? I co ja potem z nim zrobię? Będzie mi pielił grządki w ogródku?
–Elisabeth, hamuj się – próbował ją powstrzymać Josh – trochę szacunku do starszej osoby.
–Przepraszam.
–Nie mam o to do ciebie żalu. Raczej ci współczuję. Życzę wam obojgu dużo siły i cierpliwości, bo czeka was ciężka próba i dużo cierpienia.
–Na pewno nie możemy uciec z tej wioski? – zapytała jeszcze raz Elisabeth.
–To nie ta wioska was trzyma. Możecie iść dokąd chcecie, ale brak czucia pozostanie. Tylko jeśli schwytacie tego, kto sprowadził na nas zło i dopełnicie rytuału, uwolnicie siebie i nas od tego stanu.
–A co ma z tym wspólnego Sadie?
–Kiedy Sadie miała dwanaście lat, zobaczyłam przerażające myśli w jej głowie. Nie lubię grzebać ludziom w mózgu. – Elisabeth zawstydziła się na te słowa. – Ale to właśnie od niej wyczytałam całą tę przerażającą historię dawno temu. Powiadomiłam o niej całą wioskę i razem wygnaliśmy tego zwyrodnialca. Ale dopiero później zorientowałam się, że nie zdjęliśmy z niego zła i ono zapanowało nie tylko nad nim, ale i nad nami wszystkimi. I to wszystko przez moją niewiedzę.
–A więc nie mamy wyjścia. – westchnął Josh.
–Nie. Musicie się pośpieszyć, bo im prędzej go znajdziecie, tym prędzej skończy się cierpienie tych ludzi tutaj i tym więcej osób przeżyje. Powiedzcie o wszystkim waszym ojcom. Oni zrozumieją to i powiedzą wam, jaka jest najskuteczniejsza broń przeciwko złu.
–A pani nam nie powie?
–Oni już wam powiedzą. A teraz idźcie. Musicie się wyspać. – pożegnali się z zielarką, podziękowali jej i poszli powoli w stronę domu.
Nazajutrz w rozmowie z Henrym, Elisabeth i Josh ustalili, że bezpieczniej będzie się trzymać zaleceń. Z tymi chłopakami naprawdę nie było żartów i postanowili czekać na ich odzew. W następnych dniach Zielarka przyjmowała ich, rozmawiała z nimi na temat ich związku. Powiedziała, że muszą być silni, że muszą robić wszystko, żeby się nie rozstać i modlić się o to. Poza tym, podawała im zioła, po czym szli do domu.
Elisabeth zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że nie czuje nic. Modlili się wspólnie na głos i próbowali być dla siebie wyrozumiali. Wytrzymali w ten sposób miesiąc, ale przypłacili to ogromnym stresem. Wciąż chodzili do zielarki, która oferowała Joshowi napary przyspieszające gojenie się żebra. Mimo wszystkich prób, odzywali się do siebie coraz rzadziej i coraz częściej żyli i szli w odosobnieniu.
Co więcej, zaczęli żyć obok siebie. Rozmawiali już tylko o błahych sprawach i nudzili w swoim towarzystwie. Kiedy spali, spali obok siebie, a nie razem, jak to kiedyś było, a potem Elisabeth przeniosła się do śpiwora obok łóżka. Usprawiedliwiała się, że nie chce mu przeszkadzać podczas snu, bo często się kręci i nie czuje go, a jej ruchy sprawiają mu ból i to go wybudza.
Pod koniec września, kiedy Josh spał niemal całymi dniami, coraz częściej i coraz dłużej nie było jej w domu. Wychodziła na całodzienne spacery. Wałęsała się po lesie z bronią, ryzykując własne życie. Często płakała w samotności, przytulając się do drzew, obserwowała zwierzęta z daleka, a czasami napotykała myśliwych. Obserwowała ich przy pracy i z czasem stwierdziła, że nie różni się ona dużo od pracy przy bydle. Z czasem zapragnęła pracować w ten sposób. I to bez Josha. Z trwogą stwierdziła, że może i chce żyć bez niego; całkiem sama.
Josh byłby zmuszony dawać sobie z trudem radę samotnie, gdyby nie Clara. Nie protestował, kiedy przychodziła podczas nieobecności Elisabeth i pomagała mu we wszystkim. Nawet lepiej się czuł, bo kiedy nie było w domu Elisabeth, mógł w ciszy i spokoju posiedzieć z Clarą. Mógł wtedy spokojnie skupić myśli na tej tajemniczej opiekunce tak bardzo podobnej do jego żony.
Często pomagała mu chodzić do wioski. Josh przepytywał ludzi, ale nikt nie miał nic do powiedzenia w sprawie szeryfa sprzed lat. Jednak ludzie powiedzieli mu bardzo dużo o historii tego miejsca. Z czasem początkowa nieufność przerodziła się w przyzwyczajenie, a przesłuchania w długie dyskusje na rozmaite tematy. A Josh coraz więcej widział i układał sobie coraz dokładniejszy obraz zmian społeczeństwa wioski. Przy okazji widział, jak ludzie patrzą na niego i Clarę. Nie podobało mu się to, ale teraz zajmowało go coś innego.
Z opowiadań wynikało, że zostało tu już tylko pięciu dorosłych ludzi, którzy starali się w jakiś sposób ogarnąć to, co się tu dzieje, oraz garstka dorastającej młodzieży, która stanowiła pierwsze i jedyne, jak do tej pory następne pokolenie pierwszych założycieli tej wioski. Oni pełnili rolę pomocników dorosłych. Prawie wszyscy członkowie pierwszej fali imigracji poumierali albo powyjeżdżali.
Jedyną ocalałą i pozostałą tu osobą z pierwszej imigracji była zielarka. Pozostałą część stanowili młodzi ludzie, którzy pouciekali przed atakami bestii wypuszczonych przez Josha i Elisabeth. I tu również wyjątek stanowił Andy. Nikt nie wiedział, dlaczego tu przybył ani w jaki sposób.
Nadeszła pierwsza październikowa noc. Kiedy wracali od zielarki kolejny raz, Elisabeth zaczęła narzekać, że jest zmęczona i znudzona tym miejscem. Mówiła, że przykrzy się jej atmosfera tutaj, że nie chce tu dłużej być i że woli się wynieść dokądkolwiek, byleby już tu nie mieszkać.
–No niestety, musimy czekać, aż mi się żebro zagoi. Bez tego nie możemy nic zrobić.
–Ale trafiliśmy. – skomentowała Elisabeth.
–Jak śliwki w kompot. – mruknął Josh.
–Wdepnęliśmy w gówno, Josh i trzeba to otwarcie powiedzieć. Musimy jak najszybciej odnaleźć tego gościa i spierdalać stąd...
–Elisabeth! – zgromił ją Josh – Hamuj swój język!
–Nie mam zamiaru, dopóki się nie wydostaniemy z tego wygwizdowa. Poza tym, nie jesteś moim ojcem, żeby do mnie tak mówić.
–Wiesz co? Czasami żałuję, że go tu nie ma. On wiedziałby, jak cię poskromić.
–Teraz nie ma już nic do powiedzenia. Poza tym, to moje życie.
Josh przystanął:
–Co? Od kiedy to nasze życie jest twoim?
–Nie wiem Josh, jakoś tak samo... – jąkała się – nie wiem, dlaczego tak powiedziałam.
–Sama sobie na to odpowiedz. – zostawił jej rękę i pokuśtykał wolno samotnie przed siebie.
–Josh, poczekaj, przepraszam. – poszła za nim. Próbowała wziąć go pod rękę, ale wyrwał się, nawet za cenę bólu. Przystanął jednak, by go powstrzymać.
–Odszczekaj to.
–Co?
–Że masz swoje życie.
–Co?! – krzyknęła Elisabeth.
–Ja poświęciłem swoje życie dla ciebie. To teraz ty zrobisz to samo.
–A kto tu z tobą przyjechał? Mogłam zostać na wsi i cieszyć się życiem z rodziną, pójść do jakiejś pracy, żyć bezpiecznie, ale wybrałam ciebie.
–A ja mogłem być już jakimś znaczącym policjantem, ale posłuchałem ciebie i razem z tobą założyłem tę głupią sektę. A teraz muszę zaczynać od początku.
Elisabeth milczała zaskoczona jego słowami.
–A ja myślałam, że razem w to wierzymy.
–Elisabeth, przepraszam... nie miałem tego na myśli...
–Radź sobie sam. Wyprowadzam się. – poszła przed siebie, zostawiając Josha samego.
–Wyprowadzasz się? – Josh roześmiał się gorzko – A dokąd ty pójdziesz, co?
–Gdziekolwiek! Możesz sobie bzykać tę swoją lalunię zamiast mnie! Nie sprawi ci to wielkiej różnicy! – krzyknęła. Minął już miesiąc, odkąd Josh naprawdę tak myślał o Clarze i zrobiło mu się głupio. Wiedział jednak dokąd szła. Dlatego był zły i żeby nie pokazać że jest mu przykro, postanowił, że sam będzie sobie dawał radę:
–A ty spadaj do tego swojego fagasa! Razem będzie wam dobrze! Nie potrzebuję cię tutaj!
8. Niepokojące zmiany
Elisabeth skorzystała z tego, że była znacznie szybsza od wlokącego się z bólem Josha i doszła do chaty znacznie wcześniej. W tym czasie Josh przemyślał swoje słowa i doszedł do wniosku, że palnął straszne głupstwo. Oczywiście wierzył w słuszność ich wspólnej idei całym sercem i nie zamierzał poddać jej słuszności kilku byle chłystkom.
Tyle, że sam nie wiedział, dlaczego tak zareagował. Ale teraz było już za późno. Już widział oczyma wyobraźni, jak Elisabeth pakuje wszystkie swoje rzeczy do torby i wlecze się z nią w stronę tego przeklętego biura szeryfa. Nie pomylił się – kiedy dowlókł się do chaty, zmęczony i zasapany, rozejrzał się dookoła i stwierdził, że istotnie zniknęło wszystko, co należało do Elisabeth.
Ciężko siadł na łóżku. Ptaki dalej siedziały na swoim miejscu. Sam nie wiedział, co ją bardziej uraziło – to, co powiedział o sekcie, czy ostatnie zdanie. Tak, czy owak, czuł się strasznie – brak bliskości, nuda, konkurencja, zazdrość, gniew, wzajemny brak zaufania i porozumienia, które nagle wdarły się pomiędzy sprawiły, że stopniowo przez ten miesiąc odsuwali się od siebie. A teraz ich związek się rozpadał na jego oczach.
Nie chodziło o to, że Andy spodobał się Elisabeth. Josh wiedział o tym i był nawet gotów pozwolić im się spotykać. Problem pojawił się, kiedy zorientował się, że od jakiegoś czasu Elisabeth i Andy stali się wobec siebie bardzo ostrożni i nie chcieli się nawet do siebie zbliżać. To oznaczało, że bronią się przed czymś, co mogłoby mieć poważne konsekwencje. Może nawet Elisabeth mogłaby go zostawić dla niego. Gdyby naprawdę zechciała, mogłaby tak zrobić. Zdołowała i zdenerwowała go ta myśl.
Nawet nie próbował zdjąć spodni. Był bardzo senny i bardzo zmęczony. Z dużym wysiłkiem wciągnął nogi na łóżko, zaciskając zęby z bólu i sapiąc głośno. Zakopał się pod kołdrą i wkrótce zasnął.
***
Tak jak przewidział to Josh, Elisabeth spakowała swoje rzeczy do walizy i natychmiast powlokła się z nią na zewnątrz. Stanęła na chwilę przed domem, zastanawiając się, w którą stronę iść. Pierwszy wybór padł na Andiego, ale po chwili stwierdziła, że na pewno nie pozwoli jej zostać u siebie, więc poszła w drugą stronę – do leśniczówki. Kiedy dowlokła się do niej, było już jasno. Nie musiała pukać i otwierać drzwi, bo przy furtce stał i czekał już na nią Robert. Był wyraźnie zły.
–Daj to – powiedział zbliżając się do niej – Nie mogłaś mu ustąpić?
–Nie twoja sprawa. – mówiła, idąc szybkim krokiem w kierunku domu.
–On już żałuje tego, co powiedział, nie bądź taka. – mówił Robert, wlokąc się za nią z walizką. Kiedy weszli do leśniczówki, było pusto, więc Elisabeth postanowiła kontynuować.
–Robert... zresztą i tak niczego przed tobą nie ukryję. On oskarża mnie o jakieś konszachty z Andym. Oprócz tego zaprzeczył, że mogę mieć swoje własne życie, swoje pragnienia, cele...
–Swojego partnera. – dokończył, a Elisabeth zamilkła – Do tej pory jakoś ci nie przeszkadzało, że idziecie wspólną drogą. I nagle wszystko chcesz robić po swojemu?
Usiadła na walizce.
–Nie wiem dlaczego, ale tak jest. Chcę mieć swoje własne życie.
–Nawet jeśli nie potrzebujesz Josha, on potrzebuje ciebie. A o Andym zapomnij.
–Proszę, proszę, a kto mi niedawno mówił, że unikanie się nic nam nie da?
–A nie jest tak? – Elisabeth milczała – Nie jesteś mu obojętna, to prawda, ale on nigdy nie skrzywdzi Josha w taki sposób o jakim myślisz. Dlatego się od ciebie tak odsuwa. Będziesz spała na górze. Tam ci nikt nie będzie przeszkadzał. – powiedział i chwycił walizkę.
–Dzięki.
Elisabeth poszła na górę za Robertem. Teraz było jej głupio z powodu niemądrego wybuchu złości. Mogła to przecież przetrzymać i jakoś wyjaśnić. Dotychczas godzili wszystkie swoje kłótnie dobrym seksem. Odkąd jednak tego zabrakło, w ich wspólnym życiu było coraz gorzej. „Będziemy musieli znaleźć inną metodę porozumienia.”
–Zgadzam się – mruknął Robert, za co Elisabeth zmierzyła go gniewnym wzrokiem. –Przepraszam, ale twoje myśli są wyraźne i jedynie je tu słyszę.
–A gdzie reszta?
–W lesie. Opiekują się zwierzyną.
–Mogłabym się do was dołączyć? Ojciec zawsze nas brał na polowania i wiem dużo o...
–Na razie się wyśpij, bo padasz z nóg.
–Dobrze, zobaczymy się wieczorem w każdym razie.
–Aha, jeszcze jedno. Na to spotkanie idę z tobą.
–Robert...
–Nawet nie próbuj zaprzeczać, wiem o tym czerwonym kamieniu. A kiedy wpadnie do twojego pokoju, będę o tym wiedział.
–Właśnie, pokój... mój pokój. – Elisabeth teraz dopiero zrozumiała, o jaki pokój chodziło w liście i przestraszyła się – zło wiedziało o jej przeprowadzce wcześniej od niej.
–Zło potrafi przewidzieć wszystko. Wie kiedy i jak wpłynie na twoje życie. Na razie ma nad wami dużą przewagę. Już udało mu się was skłócić i to poważnie. – po chwili dodał – Na Josha liczyć teraz nie możesz. James jest zbyt dumny i zbyt nieostrożny, Andy... no wiadomo, o co chodzi, a ja zawsze mogę usłyszeć to, czego nie usłyszą inni. Nie bój się, nawet się nie domyślą, że jestem tam z tobą. Będę w pobliżu, gdyby coś się stało.
–No dobrze. – odparła niepewnie.
–Teraz idź spać.
Elisabeth weszła do pokoju i zamknęła się na klucz. Mimo to, czuła się naga i bezbronna wobec i Roberta. Próbowała nie myśleć o tym, albo myśleć o niczym ważnym, ale nie udało jej się to. Za każdym razem przychodził jej na myśl Josh. Nie do zniesienia był dla niej fakt, że ktoś może ją tak szybko i bez problemu rozszyfrować Przerażała ją ta moc, jaką dysponował Robert.
Przerażało ją też to, jak łatwo zło manipulowało ich wspólnym życiem. Wciąż rozważała słowa, które padły podczas ich kłótni, którą być może spowodowało zło. I pomyśleć, że zwykły brak dotyku może doprowadzić do rozpadu związku, o którym myślała, że jest niezniszczalny. Nie wiedziała jak temu zapobiec. A co najgorsze... nie chciała. Wszystko, co na razie mogła zrobić, to zakopać się pod kołdrą i zasnąć.
***
Josha obudził zapach smakowitej potrawy. Otworzył oczy i wyjrzał spod kołdry. Po izbie przy świecy kręciła się Clara. Ze względu na brak okien, nie wiedział, jaka była pora.
–Cześć, co ty tu robisz?
–Przyszłyśmy tutaj z mamą na kontrolę. Była, zbadała cię, znalazła trochę maści przeciwbólowej, wysmarowała cię, przebrałyśmy cię razem i położyłyśmy z powrotem. Potem poszła i kazała mi o ciebie dbać.
Josh spojrzał na siebie. Rzeczywiście był w nowej koszuli i bez spodni.
–I przez ten cały czas nie obudziłem się nawet na chwilę? – Clara kiwnęła głową – Jak długo spałem?
–Prawie cały dzień. Jest zmierzch.
Josh zauważył ze zdziwieniem, że usiadł w łóżku prawie bez problemu.
–Masz jakieś wieści od Elisabeth? Była tu? – Clara zaprzeczyła, a Josh powoli wygrzebał się spod kołdry i rozejrzał za spodniami. Clara bez słowa podała mu je z daleka. Tym razem nie kwapiła się, by je mu zakładać.
–Jesteś teraz pod wpływem maści, więc powinieneś sobie poradzić.
Josh faktycznie, założył je sam, choć nie całkiem bez trudu. Rozejrzał się teraz dokładnie po pomieszczeniu i stwierdził, że panuje porządek i ład. Było dokładnie tak, jakby Elisabeth w ogóle się nie wyprowadziła. Wstał i podszedł do kuchni.
–Pachnie smakowicie. Co to takiego?
–Wątróbka z cebulką i smażonymi ziemniakami.
–Skąd macie tu wątróbkę?
–Wymieniłyśmy się z sąsiadkami z wioski obok.
Josh spróbował i rozsmakowywał się w mięsie i cebuli, aż zapytał:
–Wy właściwie mieszkacie poza tą osadą, tak?
–No, tak na granicy, a dlaczego pytasz?
–Mam takie niedyskretne pytanie. Oczywiście nie musisz odpowiadać, jak nie chcesz.
–Pytaj śmiało.
–Nie zauważyłyście nic dziwnego w tej wsi?
Clara milczała przez chwilę.
–Właściwie nie. Nie bywamy tu za często. Właściwie nigdy. Teraz dopiero zaczęłyśmy tu przychodzić, kiedy Andy poprosił nas o pomoc tobie i Elisabeth... a właśnie, gdzie ona jest? Długo jej już nie ma.
–Pokłóciliśmy się i się wyprowadziła.
–Przykro mi to słyszeć.
–Mi też. Musi minąć jakiś czas i mam nadzieję, że może znowu będzie dobrze.
–Ja też.
–Miałem dziś iść do tego sierocińca, ale teraz pewnie będzie za późno.
–Lepiej się tam nie kręcić. Już się przekonałeś dlaczego. – wskazała głową na żebro.
–Ale za dnia pewnie będzie bezpieczniej.
–Ale to przecież za dnia cię postrzelili. Słuchaj Josh, to nie moja sprawa, ale lepiej będzie dla ciebie i twojego organizmu, jeśli będziesz teraz dużo odpoczywał, a nie kręcił się gdzie bądź.
–Przyjechałem tutaj po to, żeby przeprowadzić śledztwo i muszę je skończyć. I zwiewać stąd jak najszybciej. To... to strasznie dziwne miejsce. Nie czuję się tu dobrze. – Clara spojrzała na niego zawiedziona – Jesteście wszyscy bardzo mili, ale... ta atmosfera tutaj, ci ludzie, dziwne zwyczaje.. to jest inne niż wszystko, co mnie do tej pory spotkało. To nie działa na nas dobrze. Nigdy nie pokłóciłem się z Elisabeth aż tak bardzo jak teraz. Nawet nie wiem, czy... czy będzie chciała ze mną wrócić.
–E tam, przesadzasz. To twoja żona, musi cię słuchać.
Josh uśmiechnął się.
–Nie znasz jej. To nie jest pokorna kobieta. Tak jak jej mama, ma swoje widzimisię i nikogo nie słucha, jeśli coś jej nie pasuje. Potrafi też zmuszać ludzi do różnych rzeczy, kiedy chce coś osiągnąć.
–Musisz ją bardzo kochać.
Josh już chciał odpowiedzieć: „Tak, bardzo ją kocham”, ale w tej chwili zadał sobie sam pytanie: „Ale czy ona jeszcze kocha mnie?” i nie mógł już odpowiedzieć Clarze.
–Wiesz co, pójdę dziś do ratusza. Mam od zielarki pewne informacje, które muszę sprawdzić.
–Jasne, ale najpierw zjesz. – mówiła, nakładając obiad na talerze. Położyła je na stole. Zanim Josh zabrał się do obiadu, złożył ręce, pochylił głowę i zamknął oczy. Clara przypatrywała się temu w milczeniu i ze zdziwieniem, ale nic nie powiedziała. Kiedy skończył, zabrali się za jedzenie. Jedli w milczeniu, wpatrując się w talerze, spoglądając na siebie od czasu do czasu. Josh był najedzony, nie czuł bólu, a domu było ciepło i przytulnie. Clara była łagodna, dobra i... i kochana, tak. I nawet wyglądała jak Elisabeth. Przypomniał sobie wtedy słowa staruszki o wybrańcach i połączył je ze swoim zachowaniem. Wtedy postanowił przerwać to, co się działo.
–To było pyszne. A teraz...
–Poczekaj, to nie wszystko. Mam jeszcze niespodziankę. – wstała i wyciągnęła z piekarnika dwie drewniane miseczki z pieczonymi jabłkami. Spod pieczonych skórek wystawało smakowicie pachnące nadzienie. To dobiło Josha. Uwielbiał pieczone jabłka. Mama robiła mu je w dzieciństwie bardzo często, bo wiedziała, że to jego ulubiony deser. „Ale skąd o tym wiedziała Clara?” To było bardzo podejrzane.
–To pieczone jabłka z rodzynkami i orzechami. – powiedziała, kiedy usiadła.
–Czy ty to robisz specjalnie? – zapytał, podpierając się na łokciu.
–To mój ulubiony deser. – powiedziała nieco stropiona – Możesz nie jeść. Ale mam nadzieję, że je też polubisz.
–Żartujesz? Na deser nie jem nic innego. Tyle, że Elisabeth nigdy ich nie robiła. – zabrał się do jedzenia i rozpłynął się. – Uznanie dla twojego talentu kulinarnego. Przegoniłaś mamę.
–Dziękuję. To dla mnie duży komplement.
Korzystając z okazji, Josh wypytał Clarę o wszystko, co wie na temat dawnego szeryfa i tego, co zrobił. Clara potwierdziła, że owszem, słyszała tę historię, jednak jest ona dziś opowiadana bardziej jak legenda niż coś, co rzeczywiście miało miejsce. Mówiła, że nic jej nie wiadomo na temat rzekomych dzieci tych dziewczyn, bo była bardzo mała, kiedy wszystko się zmieniło, a już na pewno nie wie, czy owe gwałty rzeczywiście miały miejsce i dokąd mógłby pójść ten człowiek. I znowu posłużyła się mamą. Obiecała, że zapyta i przyniesie informacje.
Po kolacji Josh pozmywał, położywszy balię na specjalnym podwyższeniu, żeby nie musieć się schylać i posprzątał. Kiedy założył kurtkę, zobaczył, że Clara zostaje.
–Nie idziesz do siebie do domu?
–Poszłabym, gdyby tu była Elisabeth. A skoro jej nie ma, to kto pomoże ci w domu?
–Może wymienisz się z kimś innym?
–Jest ziąb na dworze i nikt inny raczej nie ma zamiaru wyściubiać nosa z własnego domu. A przecież w każdej chwili może się pojawić Elisabeth. Powiem jej co robisz i gdzie jesteś. No i będziesz miał ciepło w domu.
–No dobra, przekonałaś mnie. Wymieniłaś chyba wszystkie argumenty za. W takim razie siedź tutaj, dopóki nie wrócę.
Pożegnali się i Josh ruszył wolno do ratusza. Kiedy dochodził do budy, zwanej szumnie ratuszem, usłyszał jakąś szamotaninę w środku. Ostrożnie zbliżył się do drzwi i otworzył powoli i cicho, żeby zaskoczyć sprawcę. W środku jednak był tylko Howard. Stał przy biurku, dopinał koszulę i patrzył na Josha wyraźnie zły. Josh domyślił się, że musiał mu przerwać jakąś schadzkę. „Trudno, są ważniejsze sprawy.”
–No słucham, czego? – przywitał się z nim.
–Chciałem przejrzeć wszystkie kroniki dotyczące mieszkańców tej wioski. I jakieś rzeczy kryminalne, jeśli takie masz.
–Kryminalne? – Howard prychnął pogardliwie – To nie komenda, tylko ratusz. – Ruszył jednak w stronę szafek. – Choć może tak nie wygląda. Z kryminalnymi sprawami zwróć się do Andiego. On wszystko ma.
Josh stał i cierpliwie czekał, aż Howard wyciągnie wszystkie, pożółkłe, poklejone i poszyte na grzbietach zeszyty. Cały ich stos położył tuż przed Joshem. Był wtedy blisko niego i dopiero teraz Josh przypomniał sobie, że jeszcze miesiąc temu Howard miał brodę i wąsy. A teraz wyglądał całkiem inaczej – miał gładką, pociągłą twarz, dziewczęce oczy i... był bardzo przystojny. „Cholera, gdybyś był dziewczyną, miałbym na ciebie ochotę.” – odskoczył od niego na tę myśl, a Howard zrobił to samo. Obaj poczerwienieli, choć w ciemnościach nie było tego widać. „Kurwa, co się ze mną dzieje?” – pomyślał przestraszony. Jeszcze nigdy tak nie zareagował na innego faceta. Wszystko usprawiedliwił dziwną i niewygodną już dla niego atmosferą tego miejsca.
–Dzięki, przysiądę sobie tu, żeby je przejrzeć.
–Możesz to zabrać do siebie, jak chcesz. – powiedział łagodniej Howard.
–Szukam konkretnej sprawy. A może ty będziesz coś wiedział? Chodzi mi o sprawę tego szeryfa, który został stąd wygnany osiemnaście lat temu.
–Szeryfa, osiemnaście lat temu – powtórzył pokracznie Howard – Wyglądam jak przeglądarka Google? Człowieku, ja się tutaj znalazłem dwa lata temu! I to głównie z twojego powodu! – wymierzył w niego oskarżycielsko palcem.
–Dobra, widzę, że nie jestem tu mile widziany. Wiesz co, wsadź sobie te kroniki gdzieś, poradzę sobie bez nich.
Josh już miał wyjść, kiedy poczuł dotknięcie na swoim ramieniu.
–Poczekaj. – znowu łagodnie zabrzmiał Howard. Josh odwrócił się. Howard na zmianę oblizywał i zaciskał nerwowo wargi. – Mam ostatnio przejściowe problemy. Nie zawsze jestem aż tak wredny. Siadaj i oglądaj ile chcesz. – Josh znowu wrócił do środka. – Nie, nic nie wiem o tym szeryfie. Ze słyszenia wiem, że ponoć zgwałcił jakąś dziewczynę, czy coś... ale... ale nic więcej nie wiem.
–Nie jedną, a cztery. – poprawił go Josh, siadając przy drugim biurku.
–Aż cztery?
–To były cztery dwunastolatki. – Howard wciągnął powietrze i zakrył usta rękami.
–W takim razie masz do dyspozycji wszystko, co tu mam. Proszę, siadaj i czytaj. – powiedział Howard najłagodniej, jak potrafił.
Joshowi, nie wiedzieć czemu, spodobał się ten ton. Potrząsnął głową i wlepił wzrok w pierwszy otworzony zeszyt. Howardowi trzęsły się ręce i nie mógł się skupić. Żeby zająć się czymś, też usiadł przy drugim biurku i zajął się swoimi sprawami. Wkrótce obaj siedzieli zaczytani lub zapisani i zapomnieli o wszystkim.
Josh siedział długo nad zeszytami i nich wywnioskował, że to, co usłyszał od ludzi o tym miejscu, jest w dużej mierze prawdą. Na samym początku migracja obejmowała wyłącznie imigrację różnego rodzaju obywateli z miast i wsi do tej wioski. Przez pierwsze kilka lat mieszkańców było bardzo dużo, a nieregularne granice osady na zaimprowizowanych mapach liczyły sobie nawet kilkadziesiąt kilometrów.
Potem jednak ludność stopniowo zaczęła emigrować stąd. Lata emigracji jednak nie zgadzały się z latami zaprzestania walk z jego zdradzieckimi uczniami – były dużo wcześniejsze. Być może ludziom znudziło się siedzenie w lesie i uznali że czas nadszedł, by powrócić do swoich siedzib.
To, co było dla niego niezrozumiałe, to późniejsze naprzemienne fale imigracji i emigracji tych samych osób, powtarzające się nawet kilka razy do roku. Powtarzały się w przypadku większości tych samych obywateli. Pożyczył nawet od Howarda kartkę, żeby sobie to zobrazować. Wielu obywateli, nawet z tej pierwszej imigracji, odchodziło stąd i przyjeżdżało z powrotem, jak gdyby bardzo próbowali, ale nie mogli sobie znaleźć innego miejsca na ziemi. I tu większość z nich umarła. Zaskoczyła go również niespodziewanie duża liczba samobójstw. To coś, o co będzie musiał spytać Andiego.
Josh doszedł do daty dzisiejszej i stwierdził ze zdziwieniem, że owi zbiegowie z obław jego uczniów zajmują tak naprawdę marginalne miejsce w porównaniu z wcześniejszymi ruchami i stanowią jedynie drobną część dotychczasowej ludności wioski. Prawie wszyscy dzisiejsi obywatele wioski mają nie więcej niż czterdzieści lat. W dzisiejszej wiosce po prostu nie było ludzi starych. O to zapytał Howarda:
–Co się stało ze wszystkimi starszymi ludźmi?
Howard, oderwany od roboty, wzruszył ramionami.
–Nie wiem, po prostu powymierali. A reszta się wyniosła.
–Ale powracali wiele razy i wynosili się z powrotem.
–Może im się tu podobało, nie wiem. O to musisz już spytać kogoś innego, kogoś... no, kto jest tu dłużej ode mnie.
–Zielarki?
–No, na przykład.
–Dobra, dzięki. – Josh wstał i chciał poskładać zeszyty, gdy nagle jeden z nich otworzył się na stronie z czterema znakami zapytania. Josh ponownie usiadł i przypatrzył się bliżej. Były to znaki zapytania zapisane w rubryce „ojciec” przy czterech dziewczynach: „Anna Bondray”, „Gertrude Listmann”, „Kathrin Boother” i „Sadie Greneway”. Przy ich imionach zapisane były cztery daty dotyczące czterech różnych chłopców, a przy każdym z nich data urodzin i adnotacje: „oddany do domu dziecka w Ely.” Zapisał sobie to wszystko na kartce.
Ta ostatnia dziewczyna zaskoczyła go, bo była to właśnie ta Sadie, którą spotkał pierwszego dnia. Zaczął ponownie gorączkowo przeszukiwać pozostałe zeszyty w poszukiwaniu tych informacji na temat tych dziewcząt. Odnalazł je. Okazało się, że jedna z nich wyemigrowała i już nie wróciła, dwie popełniły samobójstwa w rok po porodach, a jedyną pozostałą tu przy życiu była właśnie Sadie. Musiał do niej iść. I to natychmiast. Musiał się spytać, co może mu powiedzieć o szeryfie.
***
Elisabeth ciężko się wybudzała z przyjemnego snu, w którym baraszkowała nago na łące razem z Joshem. Nie chciała się z niego budzić – mógł dla niej trwać całą wieczność. Niestety, sen szybko rozprysnął się, niczym bańka mydlana i powróciła ciężka, konkretna rzeczywistość. Poczuła jednak dłoń na twarzy. Ktoś gładził delikatnie jej twarz. To jednak nie mógł być Josh – on został w chacie. Spojrzała spod przymkniętych powiek – to był Robert. Siedział na łóżku obok niej. Otworzyła oczy i odsunęła się aż pod ścianę. Robert zmieszał się i schował dłoń.
–Przepraszam, chciałem cię jakoś delikatnie obudzić. Chyba mi nie wyszło. – Wyciągnął do niej rękę. Miał w niej pomalowany na czerwono kamień, a kącie walały się kawałki szkła.
–A jednak się odezwali.
–Oni nigdy nie żartują. – wstał i podszedł do drzwi. Odwrócił się w nich jeszcze – Wstawaj, jest siódma wieczorem. Zaraz wszyscy się zbierają na śniadanie. – powiedział i wyszedł, zostawiając ją samą.
Elisabeth jeszcze chwilę siedziała w łóżku, oglądając kamień i gładząc policzek, po którym wcześniej gładził ją Robert. Wciąż wspominała sen. „Gdybym tylko jakoś mogła ich dwóch połączyć... w jedno.” Zastanowiła się nad tym, co właśnie przyszło jej na myśl, potrząsnęła głową, odłożyła kamień na bok i energicznie wstała z łóżka. Ogarnęła pokój, umyła twarz i zęby, przebrała się i zeszła na dół.
Przy stole jeszcze nikogo nie było, zajrzała więc do kuchni. Tam był Robert i jeszcze dwóch innych myśliwych. Rozmawiali o czymś żywiołowo, ale umilkli i odwrócili się, kiedy weszła Elisabeth. Jeden z nich miał wyjątkowo długie, czarne włosy. Gdy Elisabeth widziała go w lesie z daleka, myślała, że to dziewczyna. Robert opuścił głowę i uniósł brwi oraz kąciki ust na na tę myśl. David podszedł do niej i wyciągnął dłoń do uścisku:
–Cześć, jestem David.
–Elisabeth – uścisnęła jego rękę. Ten drugi stał nadal przy kredensie. – Jesteście myśliwymi?
–Tak. – Jest nas tu czterech.
–A ty pewnie chcesz być ta piąta, tak? – odezwał się ten przy kredensie, wkładając do ust plaster szynki – Otóż mam dla ciebie wiadomość, mała. – mówił przeżuwając – Tu nie ma i nie będzie miejsca dla kobiet.
–Terry, nie bądź taki. – zgromił go Robert. – James mówi, że świetna z niej tropicielka.
–Ta? – Terry wziął następny plaster, wlepiając oczy w Elisabeth. – To jeszcze się okaże.
–Przestań się objadać. – Robert wytrącił mu następny plaster szynki z ręki – Spuchniesz jak balon. Przywitałbyś się.
Mlaszcząc, Terry powycierał ręce w kurtkę i podszedł do Elisabeth. Wyciągnął rękę, którą trzymał szynkę i podał ją jej – Terry.
Elisabeth uściskała ją mocno i przedstawiła się.
–No, to pierwszy egzamin masz u mnie zaliczony.
–Daj spokój z tymi egzaminami, Terry. – westchnął w jadalni David.
–Nie rozumiem. – zdziwiła się Elisabeth.
–On już tak ma. – wyjaśnił Robert, biorąc plaster szynki do ust – Każdego testuje, żeby sprawdzić jego naturalne reakcje. Wziął to od Normana.
–O proszę – zawołał Terry, wskazując na szynkę – A sam mnie odganiasz.
–Ja wziąłem tylko jeden plaster. A ty cztery. – mówił Robert z pełnymi ustami.
–Dobra, co to za egzamin? – Elisabeth nadal domagała się wyjaśnienia.
–Test na obleśność. Zdałaś go pomyślnie.
–To... to miała być obleśność? Ja ci pokażę obleśność. Przy stole. Żaden z moich braci tego nie przeszedł.
–Zakład?
–Przyjmuję. – podała mu rękę – Robert, przebij. I morda w kubeł
Robert podszedł do nich kiwając głową i śmiejąc się.
–Aż się boję tego, co będzie. – przebił zakład – A teraz chodźcie.
Wszyscy podeszli do stołu, na którym stała drewniana misa z pięcioma dużymi kawałami mięsiwa, druga mniejsza. Pełna soczewicy i trzecia z krojonymi ogórkami. Poza tym było pięć nakryć. Każdy usiadł przy swoim. Wtedy wszedł James, jako ostatni. Stanął na krótko przed swoim krzesłem i powiedział do Elisabeth:
–No, maleńka, mam nadzieję, że będzie ci się tu u nas podobało, bo nie zamierzam ci dawać żadnej ulgi.
–Jasne, rozumiem szefie.
–Dziś idziesz z nami w teren. Zobaczymy, co potrafisz. I czego możesz się jeszcze nauczyć. A teraz jedzcie. – usiadł.
Mężczyźni zaczęli już jeść, kiedy zobaczyli, że Elisabeth złożyła ręce do modlitwy, pochyliła głowę i zamknęła oczy. Ucichli przez szacunek i powrócili do obiadu, kiedy Elisabeth skończyła modlitwę.
–Modlisz się przed śniadaniem?
–Przed śniadaniem, obiadem, kolacją. Nasi rodzice nas tak nauczyli i my sami też tak postępujemy.
–To dobrze, bo przyda ci się modlitwa – mruknął Robert.
–Co takiego? Nie dosłyszałam.
–Nic, jedzmy.
Zabrali się do jedzenia. Jedli w ciszy, gdy nagle Elisabeth uniosła palec do góry i wskazała nim Terriego. Wszyscy oprócz Jamesa zamilkli i za przykładem Roberta odłożyli widelce. Elisabeth wypluła na talerz przeżuty pokarm, który wyglądał jak wymioty, po czym ponownie zaczęła to zjadać. Terry przez jakiś czas dzielnie się trzymał, ale w końcu wydął usta, przytrzymał je ręką i wydał odgłos wymiotowania, po czym wstał od stołu, a reszta kompanii ze śmiechem i wstrętem jednocześnie zaczęła bić brawo.
–Co to miało być? – spytał zbity z tropu James.
–Elisabeth założyła się z Terrym, że potrafi być obrzydliwsza od niego. – wyjaśnił Robert.
–I wygrała. – powiedział wracający z dworu Terry. – Tym razem ci się udało. Ja nie jestem aż tak obleśny.
James i reszta śmiali się i żartowali. Elisabeth zostawiła przeżuty pokarm na talerzu i nie zjadła go, ale to, co zrobiła, sprawiło, że przestali ją traktować protekcjonalnie, a zaczęli traktować jak partnerkę. Po kolacji wszyscy wspólnie posprzątali, a potem zaczęli się przygotowywać i zbierać do wyjścia. Elisabeth miała wyjść w teren z Robertem.
Kiedy Elisabeth wyszła z powrotem w ciemną noc, ściskając czerwony kamień, gdzieś ulotnił się dobry nastrój i został sam strach przed celnie strzelającą w ciemności postacią. „Nie bój się, będę tuż obok ciebie.” – szepnął jej do ucha Robert, a w tej samej chwili przeszył ją dreszcz, od którego aż zadrżała. Zamknęła oczy, westchnęła i otworzyła je. Robert natychmiast odsunął się od niej w przepraszającym geście. Spojrzała na niego i kiwnęła głową, by dać mu znać, że jest gotowa i ruszyli przed siebie w milczeniu.
9. Śmierć i rozpad
Kiedy Josh wybiegł z ratusza, była już druga nad ranem. Musiał teraz iść jak najszybciej się dało do Sadie, zanim będzie za późno i znowu wstanie świt. Jednak kiedy był jeszcze daleko, zobaczył na horyzoncie czerwoną łunę. Łudził się, że się może to świt, ale kiedy był na tyle blisko, by cokolwiek dostrzec, zobaczył płomienie i nie miał już wątpliwości, że pali się dom Sadie.
Sąsiedzi już dawno wybiegli ze swoich domów i zgromadzili się wokół płonącego budynku, wołając jej imię, płacząc, zawodząc i próbując ratować, co się dało. Andy już był wśród ratujących. Josh stanął jak wryty. Dyszał i wpatrywał się w płomienie, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Podszedł do pierwszego napotkanego człowieka i spytał:
–Co tu się stało?
–Spłonęli – mężczyzna wskazał na płonącą chatę. – Spali, kiedy ktoś obcy podłożył ogień pod dom.
–Wszyscy?
–Wszyscy; spalili się żywcem.
Było za późno. Josh wiedział, że ostatnia osoba, od której mógł uzyskać jakiekolwiek informacje, właśnie zginęła. Pluł sobie teraz w brodę, że tyle razy odkładał spotkanie z Sadie na później. Nie mógł teraz nic już zrobić. Nie mógł pomagać w żaden sposób, a więc stał i przyglądał się biegającym wokół ludziom, którzy na wszelkie możliwe sposoby próbowali ugasić dom. Mógł się tylko przyglądać, jak dom trawią płomienie, zastanawiając się, kto mógłby się zdobyć na podobne bestialstwo.
Ludzie mogli jedynie współczuć Sadie, a nie pragnąć jej śmierci. „Był to ktoś, kto nie chciał, by kiedykolwiek nawet puściła parę z ust o tym, co przeżyła w przeszłości.” – przyszło mu na myśl. Próbował dojść do tego, kto taki mógłby chcieć jej śmierci. „Może sam szeryf? Połowa ludzi tu go nie zna, ale zielarka i Robert na pewno usłyszeliby jego umysł. Albo może i nie usłyszeliby? Przecież zło nie ma myśli. Ale chociażby myśliwi zobaczyliby go w lesie.” Robiła się poranna szarówka, kiedy zgliszcza domu dogasły, a Josh zobaczył wychodzącą z lasu Elisabeth. Płakała, a obok niej szedł Robert z czymś na rękach.
***
Zanim to się stało, Elisabeth i Robert oddzielili się od pozostałych myśliwych i szli szybko obok siebie przez las. Gdyby nie maleńka, staroświecka, szklana latarenka, wokół panowałaby całkowita ciemność. Słyszeli nie tylko własne oddechy i szelest stóp, ale i dalekie pohukiwania sów, nocne żerowanie dzików i jeleni, a od czasu do czasu do światła przylatywały małe i duże ćmy, które Robert odganiał.
Elisabeth ściskała w ręku czerwony kamień i próbowała się nie bać, ale to wszystko ją przerażało nie mniej niż spotkanie, na które właśnie się wybierała. Nie chciała tego okazywać przed Robertem, który pewnie już nie raz przeżywał takie rzeczy, ale była pewna, że on i tak już o wszystkim wie. Robert nie odzywał się przez całą drogę, aż do czasu, kiedy stanęli znów w krzakach, przez które widać było światło przed wejściem do sierocińca.
–Jesteśmy. – powiedział Robert.
Elisabeth zerknęła na zegarek. Było wpół do drugiej.
–Mamy akurat czas, żeby odsapnąć i zastanowić się, co zrobić, na wypadek kolejnego ataku. – powiedziała, ściskając czerwony kamień w ręku.
–Nic nie będziemy robili. Po prostu zwiejemy.
–Znowu?
–Nie jestem głupcem i nie zamierzam konkurować z kimś, kto potrafi celnie strzelać nawet w ciemności.
–Myślisz, że będą chcieli do nas strzelać?
–Myślę, że tak. Zwłaszcza, że...
Ale nie dokończył , bo Elisabeth, unosząc w rękę z czerwonym kamieniem do góry, zawołała:
–Hej! Jestem tutaj, dupki! Wyłazić z nory!
Wtedy usłyszeli, jak coś się do nich zbliża. Znieruchomieli. Obok nich upadło coś dużego z głuchym łoskotem na ziemię. Natychmiast rozglądnęli się dookoła i dojrzeli kurtkę kogoś uciekającego w popłochu. Puścili się w pogoń i biegli za nim na oślep, dopóki nie spadł na nich grad kul. Padli natychmiast na ziemię i szybko zaczęli się czołgać z powrotem. Ostrzał wkrótce ustał.
Wstali i pobiegli w stronę tego, co rzucono obok nich na ziemię. Zdyszani dotarli do miejsca spotkania. Robert oświetlał lampką ziemię i wkrótce znaleźli zwłoki maleńkiej dziewczynki z przetrąconym karkiem. Stali chwilę nad nią. Elisabeth próbowała się nie rozpłakać, a Robert otarł łzy z oczu. Było to ciało Elsy, córki Sadie. Do niego doczepiona była mała karteczka. Robert zbliżył do niej światło i przeczytał:
Miałaś być sama.
–Więc to moja wina?! – krzyknęła w mrok – Co ona wam zrobiła? Przecież to maleńkie dziecko! – spytała cicho Elisabeth.
–To nie ludzie. To są bestie. Nawet nie słyszałem, jak się do nas zbliżali. Słyszę ludzkie myśli, czy ktoś tego chce, czy nie. A ich w ogóle nie słyszałem. Nie, to nie są ludzie.
Elisabeth chciała się przytulić do Roberta, ale on ją odtrącił nagle, mówiąc:
–To las, a nie przedszkole, weź się w garść.
Natychmiast powstrzymała płacz, ocierając z oczu napływające wciąż łzy. Robert westchnął, wziął na ręce Elsę i ruszyli w powrotną stronę. Szli w ciszy, a Elisabeth starała się nie płakać. Robertowi również zbierało się na płacz, ale widział tu już zbyt dużo śmierci, a poza tym, chciał dać przykład Elisabeth i dlatego się trzymał.
Kiedy weszli do osady, zobaczyli poruszenie wśród ludzi. Wszyscy żywo o czymś rozmawiali i szli w jedną stronę.
–Co się stało? – zapytał kogoś Robert.
–Spalił się dom Sadie.
–A co z nią i jej rodziną?
–Wszyscy w nim spłonęli. Żywcem.
Teraz Elisabeth już nie powstrzymywała łez. Jednak i tym razem ani Robert ani mężczyzna stojący obok nie objęli jej, mimo iż rozumieli jej żal. Miała teraz inne rzeczy na głowie, więc nie zastanawiała się, dlaczego tak postąpili.
–A to kto? – mężczyzna wskazał na zwłoki.
–Elsa. – odparł Robert.
–O Boże, więc to cała rodzina. – powiedział mężczyzna.
Elisabeth ruszyła zapłakana przed siebie, w kierunku domu Sadie, a oni wlekli się za nią. W drodze przestała płakać, jednak żal pozostał.
Dopiero, kiedy Josh ujrzał ją z daleka, zorientował się, w jakim jest stanie. Natychmiast do niej podbiegł, chwycił mocno i mimo iż czuł się, jakby obejmował czyste powietrze, nie wypuszczał jej z rąk, dopóki nie był pewien, że opanowała się. Inni ludzie patrzyli na nich z zazdrością. W tym czasie Elisabeth tylko płakała i nic nie mówiła. Kiedy opanowała płacz na tyle, by móc cokolwiek powiedzieć, oderwała się od niego, ale on wciąż obejmował ją ramionami.
–Co się z nami stało, Josh?
–Nie wiem, Elisabeth. To czyste szaleństwo, co tu się dzieje. – Elisabeth zobaczyła, że on miał w oczach również łzy – Spalili dom Sadie; z nią w środku.
–Ja również nie mam dobrych wieści. – odwróciła się i wskazała Roberta.
Wciąż stał z Elsą na rękach i wpatrywał się w zgliszcza domu Sadie, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Josh oderwał się od Elisabeth i podszedł do niego. „A więc urządzili eksterminację.” – pomyślał, kiedy ujrzał zwłoki Elsy.
–Cała rodzina zginęła. Ale dlaczego? – spytał.
–Nie wiem. – odparł Elisabeth.
–Żebyście nie mogli odkryć prawdy. – powiedział Robert.
–Jakiej prawdy?
–Jedynie Sadie mogła wam dać wskazówkę, u kogo moglibyście szukać tego szeryfa. Teraz już nic wam nie powie.
–Robert, a może ty pamiętasz jakieś myśli Sadie? Może u ciebie gdzieś coś tkwi w pamięci? Pomyśl. – wołała Elisabeth. Chciała go złapać za rękaw, ale odsunął się od niej. Josh to zauważył i był mu wdzięczny. Zdawało mu się bowiem, że zrobił tak przez wzgląd na niego.
–Gdybym cokolwiek od niej wyłapał, nie siedziałbym tu, tylko wyruszył jej na pomoc. Nie, Sadie miała w głowie tylko sceny gwałtu w kompletnej ciemności albo sprawy bieżące. To się powtarzało codziennie, przez te całe osiemnaście lat. Nigdy się z tego do końca nie otrząsnęła. Może choć teraz zazna spokoju.
–Nic od niej nie wyłapałeś? – spytała Elisabeth. – Coś małego, cokolwiek.
–Jak ten gość wyglądał? – spytał Josh.
–Nie napadajcie na mnie. Spytajcie się zielarki. Ona go pamięta, ja nie. Może go opisać dokładnie. Na razie musimy się zająć pogrzebem Elsy.
Podeszli wspólnie do Andiego. Tak jak inni, już od początku był zajęty gaszeniem pożaru i był teraz zdyszany i brudny od sadzy. Z tyłu głowy miał nadpalone włosy i mimo iż był październik, był spocony i w samym podkoszulku.
–Co, nie mam teraz... – zamilkł na widok zwłok małej Elsy. Pozostali również. Przez chwilę zrobiło się tak cicho, że było słychać tylko trzask palących się desek. – Ona też? Boże, przecież to tylko małe dziecko, co ona im zrobiła? – mówił odbierając zwłoki od Roberta.
–To była eksterminacja. – powiedział Josh. – musieli wybić całą rodzinę, żeby nikt nie pisnął ani słowa.
–Ale Elsa? – zapytał Andy. Nikt nie potrafił mu odpowiedzieć. Andy pokręcił głową. – Nie daruję im tego.
–Nie udowodnisz, że to oni. – powiedział Josh – Nawet, jeśli w jej ciele będzie kula, to będą mieli broń ukrytą tak, że nawet się nie domyślisz, gdzie może być. Jestem tego pewien. Nie mamy tu wykrywacza metali. Ale nawet jeśli znajdziesz broń, którą ją zabili, to nie udowodnisz im, że należy do nich.
–A co z odciskami palców?
–Myślisz, że ich nie zatarli?
–Chwila, przecież widzieliśmy zieloną kurtkę tego gościa, który uciekał. – zareagowała Elisabeth.
–Każdy w tym lesie może mieć zieloną kurtkę. – odparł Josh.
–Ale nie każdy ma ciemne krótkie włosy, jakieś metr sześćdziesiąt wzrostu i jest chudy jak szczapa. – powiedział zamyślony Robert. Wszyscy popatrzyli na niego.
–To pasuje do opisu jednego z nich, tak – przyznał Josh – ale musielibyśmy mieć potwierdzenie zgodności DNA ze skóry Elsy i jednego z nich.
–Josh, musisz jechać jak najszybciej z ciałem Elsy do swojej bazy. – powiedziała Elisabeth – Może tam coś z niej ściągną, jakieś ślady?
–Jak? Nasz samochód dawno szlag trafił. Mam ją nieść na rękach?
–A to miasteczko dwie godziny drogi stąd? – spytała Elisabeth – może tam jest jakiś patolog?
–Nie, tam nie ma nikogo oprócz starego doktora Withmana. – powiedział Robert
–A nasze komórki dawno się wyczerpały. I nie mamy ich nawet jak naładować. – powiedział Josh
–Nawet, gdybyście poszli naładować komórki, gdybyście jakimś cudem znaleźli zasięg i zadzwonili do swoich ludzi w mieście, to zanim sprowadzi się tu jakiegoś specjalistę, minie co najmniej tydzień.
–Racja. Nawet jeśli wyniesiemy ją jakoś z tego zadupia, to wszystkie ślady zdążą się w tym czasie zatrzeć, bo nie mamy kostnicy. – Josh umilkł, westchnął i po chwili dodał – Żebyśmy mieli tu chociaż jakąś chłodnię. – jęknął Josh.
–Więc znowu nie mamy nic? – spytała Elisabeth.
–Mógłbym zlecić badanie DNA wszystkich chłopców z sierocińca, ale do tego musiałbym mieć jakiś realny powód. A nie sądzę, żeby sypiali z bronią pod łóżkami. Mógłbym też załatwić nakaz przeszukania, ale do tego też musiałbym mieć jakiś powód.
–Nie wystarczy ci to, co robią z nami od lat? – zawołał Andy.
–Nie ma dowodu na to, że to oni. To tylko podejrzenia. Równie dobrze mogą to być konkurujący z wami sąsiedzi z wioski obok. Też mogą chcieć się wam dobrać do tyłka tylko dlatego, żebyście nie mieli lepszych zbiorów od nich.
–To prawda. – potwierdziła Elisabeth – Na tych chłopaków trzeba mieć coś konkretnego, żeby ich podejrzewać. Na razie można ich tylko przepytać o to, czy nie zauważyli czegoś podejrzanego w lesie.
–Już słyszę, co odpowiedzą. – powiedział Andy.
–Powiedzą, że owszem, może i słyszeli jakieś strzały, ale nie mają nic do powiedzenia w tej sprawie, bo śpią jak aniołki w tych swoich jebanych łóżeczkach codziennie o ósmej wieczorem! – wołał wściekle Josh, aż ludzie dookoła niego nadal milczeli. – Znajdą wytłumaczenie na wszystko, a ja nawet nie mogę się ruszyć, żeby kogokolwiek przepytać, bo nikt nic nie wie, a ja zaraz znowu będę leżał i tym razem z kulą we łbie. – westchnął ciężko – Cokolwiek byśmy nie zrobili, albo powiedzieli zostanie przez nich przeinaczone i nasz plan rozpadnie się w proch.
–Ale tu zostało popełnione morderstwo. Czy to nie wystarczy?
–Owszem, zostało popełnione morderstwo, ale na terenie, który na pewno nie należy do was i przez to jeszcze możecie mieć wszyscy prawne kłopoty. Poza tym, nawet jeśli się tym zajmą, to śledztwo zostanie na bank umorzone z powodu braku dowodów, o których powiedziałem. Więc lepiej, żeby nikt nie wiedział ani o tym, co się tu stało, ani o tym, że w ogóle tu jesteście.
–Musimy znaleźć na nich albo na tego szeryfa coś konkretnego; inaczej nic z tego. – dodała Elisabeth.
–To znaczy, że jesteśmy zdani sami na siebie? – spytał Andy
–Przykro mi, ale niestety, tak.
Josh i reszta rozmawiali otwarcie i ludzie w wiosce zrozumieli wreszcie, że nie mają szans w obliczu prawa, które nie dość, że wymaga niezbitych i twardych dowodów, które nie mogą być podważone w jakikolwiek sposób, to jeszcze może zagrozić istnieniu wioski.
–Nie możemy tak tego zostawić; musimy coś zrobić.
–Na razie musimy pogrzebać Elsę. – powiedział Robert, który siedział na ziemi z ciałem Elsy na kolanach, głaskał ją i już jawnie ronił łzy i pociągał co chwilę nosem. Elisabeth zrobiło się go żal. Chciała go pogłaskać, ale potrząsnął głową. – Nie, sam się pozbieram.
Wszystko, co mieli to zgliszcza domu, w którym spaliła się ofiara zbrodni sprzed lat, ciało małej, niepełnosprawnej dziewczynki, której ofiara pójdzie na marne i zapewnienie Roberta, który widział plecy rzekomego przestępcy w kurtce – nic więcej. A jedynym policjantem, na którego mogli liczyć, był w tej chwili stary pijaczyna, Henry. Ani na Keitha ani na Normana nie można było liczyć, bo obydwaj oszaleli. Josh wiedział, że to wszystko jest działalnością złego, ale nie mógł o tym mówić z nikim innym, jak tylko z zielarką i z Elisabeth.
–Chodź Elisabeth, musimy iść do zielarki.
–Teraz? – spytała
–Tak, teraz. Przestała już działać ta maść od mamy Clary. Muszę iść po środki przeciwbólowe...
–Od mamy Clary? – zdziwił się Andy – Przecież Clara mieszka sama. Nie ma rodziców od czternastego roku życia. Co ona ci nagadała?
–Nie ważne, pogadam z nią później. Teraz muszę iść po te zioła do zielarki.
–A po co ci ja jestem potrzebna? Masz przecież ją. – powiedziała Elisabeth.
–Elisabeth, nie cuduj, tylko weź go pod ramię i idźcie! – zawołał Robert. – To twój mąż, masz wobec niego obowiązki.
–Tak? Obowiązki? Szkoda tylko, że on nie pamięta o swoich obowiązkach, jako mąż. Gdzie byłeś, jak ona grzebała w naszych rzeczach, co? I nie mów mi, że jesteś aż tak słaby, żeby nie móc założyć samemu spodni! – krzyczała, a Josh okrył się rumieńcem wstydu i złości – Sam idź do tej pieprzonej zielarki. Ja spadam do leśniczówki. – odwróciła się na pięcie i zaczęła biec.
„Ach, więc to tam zamieszkała.” I wiedział, że na pewno nie będzie już sama. Westchnął upokorzony, odwrócił się i zaczął wolno kuśtykać w drugą stronę. Andy w międzyczasie ubrał kurtkę i podbiegł do Josha.
–Czekaj, pomogę ci. – powiedział Andy i włożył mu rękę pod pachę.
–Nie trzeba, dam sobie sam radę. – powiedział cicho Josh ze wzrokiem wbitym w ziemię.
–Daj spokój, potrzebujesz jakiejś podpory. Nie dotrzesz tam szybciej sam.
Josh wiedział, że Andy ma rację – jeśli miał szybko dotrzeć do zielarki, potrzebował pomocy. Dał za wygraną i chwycił się ramienia Andiego. Szli tak w milczeniu przez chwilę, a kiedy odeszli dostatecznie daleko, żeby nikt ich nie słyszał, Josh zaczął:
–Co za upokorzenie.
–To normalna sprawa między małżonkami. Nie mieliście tak dotychczas?
–Nie, nie aż tak.
–Ja z moją byłą żoną rzucaliśmy w siebie talerzami i tym, co nam pod rękę nawinęło. Cały blok nas słyszał. Raz pamiętam, jak rzuciłem w nią jej ulubionym wazonem. Nie wybaczyła mi tego do końca życia, choć kupiłem jej potem taki sam.
–Ale robiliście to w domu, a nie na ulicy.
–Czemu się nie broniłeś? Mogłeś jej odpalić jakimś podobnym argumentem?
Josh popatrzył na Andiego wymownie, a potem pokręcił głową. Andy udał, że nic się nie stało, ale w ciemności nie było widać, że się zaczerwienił ze wstydu.
–Najgorsze jest, że to wszystko, o czym mówiła, to prawda.
–Naprawdę pozwoliłeś grzebać Clarze w waszych rzeczach?
–To nie tak. – Josh opowiedział Andiemu historię znalezienia zabawek przez Clarę.
–Hm, o tym nic nie wiedziałem. Nie było mnie tu chyba wtedy jeszcze. Ale skąd zabawki dla chłopca pod podłogą starej kobiety?
–Też tego nie wiem.
–A co z tymi spodniami? – spytał ostrożnie.
–Oj, daj spokój Andy, mam pęknięte żebro, nie mogę naciągać mięśni, a Clara mi pomagała je zdjąć i założyć. – wołał zły Josh – Myślisz, że poszło to tak łatwo? Też byliśmy oboje zażenowani. Elisabeth weszła do domu akurat kiedy Clara pomagała mi ściągnąć spodnie, przeinaczyła fakty i kłótnia gotowa. Zawsze reagowała szybciej, niż myślała. Zdążyłem się już do tego przyzwyczaić. Ale tym razem niepotrzebnie wywlokła to wszystko na światło dzienne.
–To fakt. Ale tutaj... hm, musiałbyś pomieszkać tutaj trochę, żeby wiedzieć, że tutaj dla ludzi to jest naturalne. Takie rzeczy spotykają wszystkich tutaj. Musisz wiedzieć, że... to początek rozpadu.
–Rozpadu? – Josh spojrzał na Andiego – Jakiego rozpadu?
–Przyjdziesz do zielarki, to ci wszystko opowie. Osobiście ją o to poproszę.
***
Elisabeth biegła cały czas przed siebie, jakby dostała skrzydeł. Po drodze nie widziała ludzi, drzew ani drogi, tylko wspomnienie tego, jak się zachowała przed chwilą i jaki wstyd zrobiła Joshowi. Uciekła właśnie z tego powodu, a nie dlatego, że nie chciała go widzieć.
Sama nie wiedziała, co nią powoduje ani co przez nią przemawia. Może to była złość i zazdrość, a może przemożna chęć zmuszenia Josha, by ją uderzył i wreszcie spowodował jakieś czucie. Zamiast tego, jak zwykle, dał za wygraną i powlókł się ulicą do zielarki.
Na pewno potrzebna była tam na miejscu. Chciała pomóc Robertowi i pozostałym w zgarnianiu resztek ze spalonego domu albo zająć się ciałem małej, niczemu niewinnej Elsy, ale teraz już było za późno – zbliżała się do leśniczówki.
Kiedy weszła do zagrody rozglądnęła się. W obejściu nikogo nie było. Wywnioskowała więc, że wszyscy muszą być albo w wiosce przy sprzątaniu po pożarze, albo w lesie. Weszła do składu z bronią, wybrała odpowiednią strzelbę i wyszła do lasu, w poszukiwaniu swoich towarzyszy.
Szła długo. Świtało już, zanim trafiła na ukrywającego się ze krzakami Davida. Usłyszał ją i powoli odwrócił się do niej. Ręką dał znać, żeby uklękła i na czworakach podeszła do niego. Tak zrobiła i po chwili była obok niego.
–Widzisz? – powiedział wskazując przed siebie palcem. Elisabeth zerknęła. Niedaleko od nich stał jeleń z wysokim, rozłożystym porożem i ogryzał korę z pnia sosny.
–Jest piękny. – westchęła Elisabeth. – Strzelisz do niego?
–Nie, teraz nie potrzeba nam mięsa. – szeptał David. – Mamy dosyć zapasów. Dopiero zimą, kiedy będzie doskwierał nam głód.
–Po prostu patrzysz, jak pięknie wygląda.
–Tak. – milczeli oboje przez chwilę, przypatrując się jeleniowi. – Byłem już dziś na przeglądzie. Na razie wszystko w porządku, ale wkrótce trzeba będzie donieść siana dla saren.
–A skąd weźmiecie siano?
–Z okolicznych wiosek. Ale jak to wszystko się skończy...
–Masz na myśli strzelaninę?
Nagle uświadomił sobie, że przecież Elisabeth o niczym nie wie.
–Tak, między innymi.
–Na razie nic z tego. Mam złe wieści.
–Nie chcę słyszeć złych wieści. Później mi je opowiesz. Teraz cieszmy się tym, co tu mamy.
–Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała Elisabeth i zwróciła się ku Davidowi. Nieopatrznie trąciła ustami i policzkiem o jego policzek i poczuła jak przechodzi ją rozlewająca się po całym ciele niespotykana dotąd rozkosz. David też musiał to poczuć, bo zachwiał się, zamknął oczy i zwiesił głowę.
Jednak nie poprzestała na tym. Elisabeth już dawno czegoś takiego nie czuła i chciała, żeby to trwało dalej. Dlatego nim zdążyła pomyśleć, co robi, zbliżyła się do znieruchomiałego Davida i musnęła go ustami. Aż jęknęła od pioruna, który ją przeszył. W tym momencie jeleń wskoczył między drzewa.
David natychmiast się odsunął, tak jak wcześniej Robert i cały drżał, przytrzymując się rękami ziemi i dysząc. Dopiero teraz Elisabeth zorientowała się, co zrobiła. Zorientowała się, że nie była wcale lepsza od Josha. Najgorsze było to, że wiedziała co zrobiła, ale nie rozumiała, co się właściwie stało.
–David, przepraszam, chyba całkiem straciłam nad sobą panowanie. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Nie wiem, co mi się stało...
–Ja wiem, co ci jest, Elisabeth. – zwrócił się do niej David. – Już spokojnie, nie jestem na ciebie zły. To dotyczy zarówno Josha jak i ciebie. Jak i nas wszystkich tutaj. Dlatego Robert cię odtrąca. Nie wolno ci dotykać w żaden sposób żadnego z nas. Nie wolno mi mówić ci czegokolwiek, ale musisz mi uwierzyć. – Elisabeth milczała zlękniona i zmieszana – Chodźmy z powrotem do leśniczówki. Musimy się wyspać na następną noc. Dziś już niczego nie zrobimy.
10. Opowieść starej zielarki
Kiedy Josh i Andy dotarli do chaty zielarki, robiła się szarówka. Zielarka już czekała na nich, siedząc na progu z głową opartą o futrynę, a na jej udach leżał zwinięty w kłębek duży, czarny kot. Na widok Josha i Andiego zaśmiała się krótko.
–Tak, wiem, jak to wygląda, ale niestety, nie potrafię latać na miotle. Ja tylko zbieram i zaparzam zioła. Nie umiem czarować.
–Szkoda, bo przydałaby się tu magia. – powiedział Josh. – Szczególnie w przypadku Rodziny Sadie.
–To było nieuniknione. Nikt nie mógłby tego powstrzymać, nawet ja.
–Dlaczego?
–Wkrótce się dowiesz. Wejdziecie, czy siedzimy tutaj?
–Może chodźmy do środka. – zaproponował Andy – Zaczyna się robić zimno.
Weszli do domu. Andy pomógł się wdrapać Joshowi na wysoki próg i posadził go koło kominka.
–Nie tutaj – powiedziała zielarka – Bliżej drzwi, bo zaśnie od gorąca. I tak jest wykończony. – zielarka krzątała się po kuchni, a oni obaj zdejmowali kurtki – Zaraz ci zaparzę swoich ziół i poczujesz ulgę.
–Maść jest lepsza.
–Tak, ale to ostatnia resztka, jaką Clara wygrzebała dla ciebie w domu. Więcej maści już nie ma i zostały ci tylko moje herbatki.
–Słuchaj jej, ona wie, co robi i co mówi. – poparł zielarkę Andy.
–Wiem, po co tu go tak naprawdę przyprowadziłeś. – odezwała się do Andiego. – Chcesz, żeby usłyszał ode mnie całą historię tego miejsca i poznał jego tajemnicę. No cóż, jako szeryfa muszę cię posłuchać. I nadszedł już czas. A co do Elisabeth, która miała tu być zamiast Andiego... to już żałuje tego, co zrobiła. I nie mam na myśli jedynie tej pyskówki, którą ci urządziła przed wszystkimi. Nie musisz się tego wstydzić. To jest tutaj od lat normalne. Ludzie was nie wyśmiewają, tylko wam współczują.
–Widzisz? Mówiłem ci. – wtrącił Andy.
–Oni przechodzili już to, a teraz nadszedł czas na was.
–Na pewno wie pani, że razem z Elisabeth czujemy się tu nieswojo i dziwnie. Proszę nam powiedzieć, co tu jest grane?
–Żeby to wyjaśnić, będę musiała zacząć od samego początku. Ta osada liczy sobie dokładnie tyle wiosen ile wy, czyli dwadzieścia trzy. Ja jestem jedyną osobą, jaka pozostała z pierwotnej imigracji mieszkańców do tego miejsca. Najpierw założyliśmy tę wioskę tutaj, bo nie mogliśmy znaleźć dla siebie nigdzie miejsca w żadnym z miast.
Byliśmy wszędzie jak te brzydkie kaczątka. Nie pasowaliśmy nigdzie, nikt nas nie lubił z naszym zapałem i niewyżytą energią. Dlatego na jednym ze spotkań postanowiliśmy nie narzekać więcej, tylko coś z tym zrobić. Zaczęliśmy więc szukać miejsca, w którym moglibyśmy założyć własną osadę, w której każdy z nas znalazłby miejsce dla swoich dziwactw. I padło właśnie na to miejsce, w którym dziś jesteśmy.
Przez pierwsze pięć lat żyło nam się naprawdę bardzo ciężko. Musieliśmy się wszystkiego uczyć i wciąż zaczynać wszystko od nowa, ale byliśmy nareszcie wolni i dlatego żadne z nas nie chciało już stąd wracać. Mieliśmy już świadomość, że jedzenie i dyscyplina same się nie zrobią i powoli musieliśmy się nauczyć współpracy i dzielenia się z innymi tym, co mamy, żeby przeżyć.
Po dwóch latach mieliśmy nawet własne prawo i własnego szeryfa, który go pilnował. I było cudownie, choć nadal bardzo ciężko. Przez następne lata spływali do naszej wioski następni wykolejeńcy ze społeczeństwa i tak to wszystko się rozrastało aż po krańce lasu.
Piątego roku istnienia naszej wioski wybraliśmy kolejnego szeryfa. Tym razem miał to być rasowy policjant, chociaż był zwolniony z pracy za picie. Dla nas to nie była żadna przeszkoda. Wtedy wszyscy zdrowo pociągaliśmy z butelki, więc jeżeli tylko dobrze pilnował swoich obowiązków, nie mieliśmy do niego żadnych zastrzeżeń. Tym szeryfem był Seight Mc Grith. – Zielarka przerwała, wstała, podeszła do szafki, wyjęła parę woreczków z ziołami.
To właśnie od niego zaczęło się nasze przekleństwo. Na początku szło bardzo dobrze. Wprowadził dyscyplinę, pilnował porządku, sprawił, że czuliśmy się bezpieczniej i że wymagano od nas czegoś jeszcze poza dostarczaniem wiosce jedzenia. – wsypała parę szczypt ziół do kubka. Oparła się o wysoki blat i kontynuowała opowieść.
Ale pewnej nocy, kiedy wszyscy szczególnie dobrze się bawiliśmy, zakneblował cztery przerażone dwunastolatki, przywiązał je do swoich łóżek i gwałcił je po kilka razy, jedną za drugą, przez całą noc, a my wszyscy w tym czasie piliśmy i śpiewaliśmy przy ognisku. – Andy siedział przy stole z twarzą skrytą w dłoniach – Potem je odwiązał i musiał czymś zagrozić, bo rano dziewczynki nie pisnęły ani słówka. Z resztą nikt z nas rano nie zwrócił na nie większej uwagi, bo wszyscy byliśmy na ogromnym kacu.
Ale ja pierwsza zaczęłam się domyślać prawdy. Poczułam coś niepokojącego. Wiedziałam, że ktoś komuś wyrządził jakąś krzywdę, ale nie wiedziałam kto i dlaczego. Wtedy jeszcze moja podświadomość nie była aż tak bardzo rozwinięta jak dziś, więc słyszałam w głowie tylko jakieś jęki i zawodzenia. Ale nie mogłam zidentyfikować, kto tak podskórnie płacze i jak zupełna idiotka, w pierwszej chwili zignorowałam to. Ale kiedy łkanie wciąż trwało, metodą prób i błędów dotarłam w końcu do tej biednej czwórki dziewcząt.
Były to podopieczne kobiety, która mieszkała w waszym domu. To była pani Mathews. Dopiero po niej zamieszkała tam pani Goodman. – przerwała, podeszła do kuchni i zdjęła z niej czajnik z gotującą się wodą – Zawzięłam się i podpatrywałam dziewczynki i ich myśli. – zalała zioła, odstawiła czajnik na kuchnię i znów czekała.
I w końcu w pełni ujrzałam w głowie Sadie to, co szeryf Mc Grith robił im, kiedy ja popijałam i śpiewałam sobie wesoło przy ognisku. Do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że mu na to pozwoliłam, mając swój dar. I dlatego przyrzekłam sobie, że nie odejdę z tego miejsca, dopóki ta sprawa nie zostanie rozwiązana. Potem powiedziałam wszystkim, co przeczytałam w głowie małej Sadie. Ogarnął nas gniew. Ukaraliśmy go więc srogo i wygnaliśmy z naszej wioski na cztery wiatry. Głównie za moim przyzwoleniem. – podeszła do stołu z kubkiem podała Joshowi, usiadła, po czym podjęła dalej.
Pamiętam do dziś, jak wołał za nami, że jesteśmy bandą kretynów i śmiał się nam prosto w twarz. Ale to nie był już ten sam człowiek, co przedtem. Wiedziałam to, bo jeszcze przedtem mogłam przeczytać jego myśli bez problemu. Natomiast już po tamtym incydencie już nie. Coś z nim było nie tak. Ale byłam w tamtej chwili taka wściekła, że było mi to obojętne.
Zajęliśmy się dziewczynkami jak własnymi córkami. One jednak nadal nie chciały potwierdzić, kto jest ojcem ich dzieci. Dlatego zapisaliśmy w kronikach znaki zapytania przy każdej z nich. Powiedziały, że muszą milczeć i że... że to nie do końca jest szeryf. Nikt z nas wtedy nie zrozumiał, co to znaczy. Myśleliśmy, że z tego wszystkiego pomieszało im się w głowach.
Razem z panią Mathews pilnowałyśmy ich za zmianę w dzień i w nocy, żeby im się nic nie stało i żeby sobie nie zrobiły jakiejś krzywdy. Już nigdy się nie uśmiechnęły. Nigdy się nie bawiły. Zazwyczaj siedziały tylko razem i cicho coś szeptały między sobą. Byłam przy porodzie każdej z nich. Razem z innymi kobietami odbierałyśmy ich synów i słuchałyśmy, jak krzyczą i płaczą nie mogąc poradzić sobie z bólem. Żadna z nas nie była nigdy przy porodzie, nie miałyśmy porządnego przygotowania ani żadnych leków. Jak mogłyśmy, radziłyśmy sobie z krwawieniami i uśmierzaniem bólu.
Kiedy było po wszystkim, myśleliśmy, że dziewczyny poradzą sobie jakoś. Byliśmy gotowi nawet wspólnie zaadoptować te pierwsze cztery urodzone w naszej wiosce dzieci i wychować je na najlepiej jak potrafiliśmy. Pani Mathews nawet znalazła dla nich zabawki, które schowała pod podłogą. Ale wtedy wszystkie cztery dziewczyny powiedziały, że chcą zabić swoje dzieci, albo pozostawić w lesie.
Próbowaliśmy z nimi rozmawiać, jakoś przekonać do zmiany decyzji, ale nie chciały nas słuchać. Powiedziały, że jeśli nie pozwolimy im pozostawić dzieci w lesie na pożarcie zwierzętom, to same je pozabijają. Przestraszyliśmy się ich. Nie mieliśmy wyjścia. Nie chciały się zgodzić nawet na adopcję. Ale zgodziły się, by dzieci zostały oddane do pobliskiego domu dziecka. I tak się też stało. Wszyscy czterej chłopcy skończyli właśnie tam, skąd dziś rozlegają się strzały.
Potem znalazłam Gertrude i Kathy w domu pani Mathews z podciętymi nadgarstkami. Popełniły wspólnie samobójstwo. To załamało ją zupełnie i zastrzeliła się z broni swojego męża zaraz po nich. Ann zdecydowała, że wyjeżdża stąd bez dziecka i więcej nie wraca. Powiedziała, że będzie to ją dużo kosztować, ale taką podejmuje decyzję i jej już nie zmieni. Zgodziła się z nią wyjechać jedna z nas. Pożegnaliśmy się wszyscy z nimi i więcej ich już nie ujrzeliśmy. Tylko Sadie pozostała z nami. A w naszej wiosce już więcej nie było ani wesoło ani szczęśliwie.
Myśleliśmy, że to już koniec, ale to dopiero wtedy zaczęły się dziać z nami dziwne rzeczy. Byliśmy tak zdołowani i zaskoczeni całym tym zajściem, że każdy z nas szukał jakiegokolwiek środka wspomagającego. Mogło to być pogrążenie się w swojej pasji, co kilku z nas uczyniło, mogły to być narkotyki, albo alkohol, albo... seks. I ten ostatni sposób przylgnął do nas najbardziej.
Przez pierwsze dwa lata mieliśmy niespożytą siłę. Było to dla nas nienaturalne i dziwne, ale póki królowały w nas ekscytacja i pożądanie, oddawaliśmy się im z lubością. Czuliśmy się dokładnie tak jak ty i Elisabeth. Nie rozumieliśmy, co się z nami dzieje. Ale póki co, podobało się to nam i nic więcej się nie liczyło. Wydawało się nam, że trafiliśmy do raju na ziemi.
Dopiero po następnych dwóch latach z przerażeniem spojrzeliśmy na swoją sytuację. Zorientowaliśmy się, że prawie wszystkie nasze dzieci zmarły z wycieńczenia albo z powodu niebezpieczeństw, jakie je spotkały w lesie, a resztka, która jakoś się ostała, kryje się przed nami w leśnej dziczy i żyją jak zwierzęta, które już dawno padły z głodu, albo pouciekały do lasu; nasze z trudem zdobyte pola zarosły dziką, wysoką trawą, a my od dwóch lat nie zjedliśmy ani kęsa jakiegokolwiek pokarmu...
Przy tym zauważyliśmy, że ci z nas, którzy byli stałymi partnerami, nie mogą się już dłużej dotykać i czuć siebie nawzajem. Bardzo chcieli, ale nie mogli już siebie poczuć. Poczuć siebie mogli tylko w jeden sposób – zdradzając partnera z osobą, której się przypadkowo zadurzyły. Na początku to była rozkosz i atrakcja, ale potem przynosiło to już tylko łzy i cierpienie.
Stwierdziliśmy, że tak nie może dłużej być i postanowiliśmy to kategorycznie przerwać. Jednak tylko wtedy, gdy małżonkowie się rozstali, mogli poczuć spokój, miłość i ciepło, płynące od innego partnera. I tylko wtedy mogli funkcjonować normalnie. A kiedy staraliśmy się powstrzymać od seksu całkowicie, nachodziła nas depresja i myśli samobójcze.
Patrzyłam jak moi bliscy przyjaciele, wieloletnie małżeństwa i pary niszczą sobie życie i zaprzepaszczają wszystko, co do tej pory osiągnęli. Na początku chcieliśmy ich ratować, ale i tak zawsze zdołali popełnić samobójstwo. Wielu ludzi się w końcu poddało. I my poddaliśmy się też. Patrzyłam, jak jeden po drugim podrzynają sobie gardła i nadgarstki na moich oczach i umierają rozpłakani we wzajemnych objęciach.
Chcieliśmy uciec stąd, tak jak wy. Wielu z nas wyjechało, ale po miesiącu część wróciła, a o części dowiedzieliśmy się, że popełnili zbiorowe samobójstwa. I od tamtej pory nasze życie z raju zmieniło się w piekło. – zielarka zakończyła opowieść, a Josh siedział ze wzrokiem wbitym w stół, otwartą szczęką i zbierał wnioski i pytania.
–Widziałem kroniki. Teraz rozumiem, skąd te ciągłe migracje i samobójstwa. Skoro jednak odkryła pani, kto wyrządził im takie zło, to dlaczego nie zabiliście faceta od razu?
–Byliśmy wtedy szaleni, ale nie na tyle, by popełnić zbiorowe morderstwo. Sądziliśmy, że zdegraduje nas to do poziomu zwierząt. No i byliśmy intelektualistami i niewinnymi maniakami. Nie chcieliśmy zabijać. Dlatego wspólnie go okaleczyliśmy...
–Okaleczyliście go? – podjął Josh – I do tej pory nic o tym pani o tym nie powiedziała?
–To było dawno. Dopiero co sobie to przypomniałam...
–Takich rzeczy się nie zapomina. Codziennie widzi pani twarz małej Sadie, a nie pamięta pani, że okaleczyła jej oprawcę?
–W twoich wspomnienia widzę, że twój ojciec również nie pamiętał wielu czynów, których dokonał prawda? Być może zło już też działa na mnie.
– Co mu zrobiliście?
–Odrąbaliśmy mu kuśkę, żeby już więcej nikogo nie skrzywdził.
Josh westchnął i oparł się na krześle.
–Mam szukać faceta bez kutasa? Nic dziwnego, że się na was mści. Zabraliście mu jedyną frajdę.
–Josh! – zawołał Andy – To poważna sprawa, a ty się zgrywasz?
–Przepraszam, to pewnie zmęczenie. I ten nieustanny ból.
–Napij się – zaproponowała zielarka. Josh uniósł kubek i wypił jego zawartość.
–To może już pójdziemy z powrotem. – zaproponował Andy
–To nie wszystko – powiedziała Zielarka – Na lewym policzku wycięliśmy mu „G”; jak gówno, albo jak gwałciciel.
–To też coś. Niech mi tylko ktoś powie, gdzie tego faceta szukać. Muszę dać znać do bazy, żeby szukali faceta bez penisa i z blizną w kształcie „G” na policzku.
–Josh, masz chore żebro; musisz odpoczywać, a działasz niemal nieustannie, odkąd tu przybyłeś. – mówił Andy. – Widzę, że jesteś zmęczony, połóż się spać.
Josh popatrzył na niego.
–Chcesz się stąd wydostać najszybciej jak się da czy siedzieć tu i gnić do końca życia? – To był argument nie do zbicia. Andy kiwnął głową. – Więc pozwól mi działać. Owszem, mam złamane żebro i jestem zmęczony, ale zaczynam już czuć, że nie jestem głodny i nie potrzebuję jeść, tak jak wy. – Josh skojarzył sobie dwie gołębice z tym, co powiedział; one też nic nie zjadły odkąd do nich przyleciały
–Nie martw się o nie. – zielarka odpowiedziała na jego myśli – One nie potrzebują jeść. To są dusze tych nieszczęśnic.
–Tych dziewczyn? – Josh wreszcie zrozumiał, dlaczego one też nigdy nic nie jadły. Andy tylko wzruszył ramionami i potrząsnął głową na znak, że nic z tego nie rozumie, ale nie przerywał im.
–Będą wam pomagać, tylko czekają na swoją kolej.
–Na swoją kolej?
–Mają do spełnienia konkretne zadanie.
–Ale jakie?
–Tego nie wiem. Ale dowiesz się, kiedy wyfruną z waszego domu.
–Hm, z tego, co pani mówi, wynika, że jedyną ofiarą pozostałą przy życiu jest Anna. A może popełniła...
–Nie, nie popełniła samobójstwa. Gdyby nie żyła byłyby cztery gołębice. A na razie przyleciały dwie.
–Hm, to znaczy, że jeszcze dziś dołączy do nich trzecia. Z tego, co pani powiedziała, wynika, że te dziewczyny wiedziały, z czym mają do czynienia. To znaczy... wiedziały, że ten człowiek był i jest nadal opętany.
–Jestem zdania, że się tego domyślały. W ich myślach widziałam często jego zimne, obojętne, nieprzytomne, trupie oczy. To były oczy człowieka wyłączonego z życia, którego ciało coś przejęło, a który nie ma pojęcia, co się z nim dzieje. Kiedy wyganialiśmy go z wioski, widziałam u niego takie same oczy.
Josh na chwilę zanurzył się we wspomnieniach. Widział wiele razy taki sam wzrok. I to u tych, którzy wyrządzili jemu i Elisabeth największą krzywdę.
–Tak, znam to. Czy zatem... wybaczyły mu?
–Nie wiem, nie potrafię ci odpowiedzieć, Josh. Po wygnaniu Mc Gritha nie było z nimi prawie żadnego kontaktu. Nie mogłam już zobaczyć ich myśli. Zamknęły się przede mną.
–One się nie zamknęły przed panią. – Josh mówił wolno, namyślając się nad każdym zdaniem – To zło, które miały urodzić odcinało je od pani, żeby nie zobaczyła pani wszystkiego, co widziały one. Ich dzieci były skazane na zagładę i one dobrze o tym wiedziały. Dlatego były takie zrezygnowane. Popełniłyby samobójstwa już wcześniej; na samym początku ciąży, ale tak dobrze ich pilnowaliście, że nie mogły tego zrobić.
–Więc, co? Mieliśmy im dać się zabić?
–Gdyby to zrobiły, byłoby po sprawie, a one o tym wiedziały. Zło nigdy by się nie narodziło. Ale ono wykorzystało wasze dążenie do zachowania wszelkiego życia. Próbowały się przynajmniej pozbyć zła, które narodziło się w ich dzieciach, ale i temu skutecznie zapobiegliście. I tak, wychowaliście cztery węże w domu dziecka. I dziś za to płacicie.
Ci chłopcy to dalszy rozwój zła, zapoczątkowany przez tego, którego ono samo wybrało. Zło ma na celu całkowite wykorzystanie człowieka i przysparzanie mu nieustannego cierpienia. W tym znajduje nie tylko cel, ale też osobistą przyjemność. Uwięził was tutaj i zamienił wasze największe pragnienie, które wykracza poza wasze wszelkie inne pragnienia, czyli wzajemną miłość w prymitywną przyjemność cielesną.
Sprawił, że to, co mogło wpłynąć na wasz rozwój, wpływa na pogłębianie waszej ruiny. I dlatego, zamiast być spokojnymi ludźmi, pełnymi jasności i radości, jesteście teraz niewolnikami pożądania i narastającej znieczulicy między wami. Nie chcecie... nie możecie robić nic innego i nie możecie myśleć o niczym innym ani czuć. I nie możecie się stąd wydostać, chociaż chcielibyście. A to sprawia, że rodzi się cierpienie, egoizm gniew, frustracja i depresja, a w końcu bezsilność, która sprawia, że dobijacie się sami.
–Brawo, Josh, rozgryzłeś naszą sytuację. Miłość, której kiedyś tak pragnęliśmy, teraz jest naszym przekleństwem. Pozostało z nam z niej już tylko pożądanie i nie mamy żadnego innego uczucia. A jedyny jego zamiennik, to pustka i depresja, która pogłębia się z każdym dniem. Błąkamy się samotni, cierpiący i spragnieni miłości pośród morza bezeceństw, bo tylko na nie możemy tu liczyć.
To pustynia. Tak, będąc tu przez tak długi czas, czuję się jak na wielkiej, bezbrzeżnej pustyni. Wiszą nad nią od lat ciężkie burzowe chmury, ale dotychczas nie spadła z nich ani jedna kropla deszczu. Pożądanie jest naszą jedyną wodą, bo mamy tylko to, ale to słona woda. Im więcej jej pijemy, tym bardziej chce się nam pić. No i nie mamy tu ani odrobiny światła, którym moglibyśmy karmić nasze dusze.
Dlatego tak bardzo wam zazdrościliśmy waszego światła, kiedy tu przybyliście. Bił od was tak potężny blask waszej miłości. Oślepiało nas. I nadal nas oślepia, tyle że jest go już mniej, bo się rozdzieliliście. Razem mieliście tę nieskończoną miłość i spokój, które kiedyś mieliśmy i my, ale je straciliśmy. I nie chcemy, żebyście tę światłość utracili. Dlatego Andy i Robert mieli pilnować, abyście się nie zbliżali do żadnego z nas i nie trwonili tej energii na darmo.
Będzie wam bardzo ciężko, tak jak nam. Wasze dotychczasowe życie rozpadnie się w pył, a wasze relacje i psychika zmienią się diametralnie. I nie będziecie mieli na to wpływu. Ale jeśli chcecie wyrwać stąd nas i was, musicie się rozdzielić. Nie ma innej opcji. Inaczej wkrótce wszyscy staniemy się jedynie trawą dla tutejszych jeleni, a zło znajdzie nowych ludzi, których znowu opęta.
–Co mam robić? – spytał Josh.
–Myślę, że musisz jechać tam, gdzie nie spodziewałbyś się go znaleźć.
–Ale gdzie?
–Nie wiem gdzie, to tylko moja wskazówka.
–Do jasnej cholery, niech mi pani pomoże! – krzyknął Josh i uderzył pięścią w stół, jednak natychmiast krzyknął też z bólu.
–Gniew ci nic nie da. – mówiła spokojnie zielarka – Musisz zrobić, co do ciebie należy. I nieważne, ile czasu ci to zajmie.
Josh wysunął nogi spod stołu i dał Andiemu znak, że chce wstać. Andy podniósł się powoli i ciężko, podszedł do Josha i pomógł mu wstać.
–Nieważne, ile czasu mi to zajmie. – powtórzył. Popatrzył na nią, a potem na Andiego i jeszcze raz na nią – Niech to pani powie Elisabeth. Do widzenia.
Kiedy wyszli od zielarki, niebo szarzało na wschodzie. Andy miał szklany wzrok od zmęczenia i plątały mu się co chwila nogi, ale dzielnie podtrzymywał Josha. Podziwiał tego chłopaka, to, o czym mówił i jak mówił. Był taki młody, a tak mądry. Nie docenił go. Wiedział, że czekało go niełatwe zadanie i był gotów mu pomóc jak tylko mógł. I myślał, że najbardziej mu pomoże, nie zbliżając się do Elisabeth i pilnując jej, o ile mógł upilnować takiej pięknej piekielnicy, by sama nie popełniła jakiegoś głupstwa.
–Muszę wyruszyć na poszukiwania tego szeryfa. Nie wiem, gdzie on jest ani jak go znajdę, ale muszę to zrobić. Jutro rozpoczynam przygotowania do podróży. – Josh jakby odpowiedział na jego myśli.
–A co z twoim żebrem? – zapytał Andy.
–Dam sobie radę. – Po chwili zatrzymał się i otarł śpiące oczy. – Masz rację Andy, muszę odpocząć, muszę iść się przespać. Ale potem muszę iść do miasteczka, żeby skontaktować się z moją komendą.
–Do miasteczka? W jaki sposób, skoro jeszcze żadnemu z nas się to nie udało?
Josh pomyślał chwilę i przypomniał sobie, jak Clara mu mówiła, że wymieniają się z sąsiadkami mięsem. Henry także wymieniał mięso na naboje.
–Poproszę Clarę, albo Henry'ego o pomoc. Oni przecież wymieniają mięso na naboje.
–Clara może i tak, bo mieszka niemal poza wioską. Ale na Henry'ego nie liczyłbym. On ostatnio jest... jakiś taki zamknięty w sobie. Muszę go odwiedzić dzisiejszego wieczoru.
–Jasne.
–Ale czemu wciąż mówisz o Clarze? I co ona w ogóle robi u ciebie, przecież posłałem do ciebie Ivone. To jest nasza pielęgniarka.
–W takim razie jej muszę o to spytać. Ale później. Teraz nie mam sił nawet, żeby się złościć.
Milczeli dopóki nie przyszli pod drzwi Josha.
–Będę u ciebie jutro rano. – powiedział Andy, przecierając zmęczone oczy.
–Dobra, dzięki. Też idź się wyspać.
Josh pożegnał się z Andym, podziękował mu za wszystko i wszedł do środka. W chacie było czysto, schludnie i przyjemnie ciepło, na kuchni stał garnek z pysznie pachnącą potrawą, a łóżku spała Clara. Josh nie miał siły, by być na nią zły. Musiał się z tym pogodzić, że ciągnęło go do niej i to coraz bardziej. Właśnie ona była jego wybranką.
Wtedy cicho gruchnęła nowa gołębica na zewnątrz. „Sadie”, pomyślał Josh i uchylił drzwi. Do środka wleciała trzecia gołębica. Okrążyła izbę i cicho usiadła obok dwóch pozostałych. Josh popatrzył chwilę na nie i cicho, żeby nie zbudzić Clary, powiedział do nich: „Przysięgam wam, że zrobię wszystko, żeby ukarać tego drania jak należy. Nawet, jeśli kosztowałoby mnie to życie.” Pamiętając o słowach staruszki i walcząc z pokusą, podszedł do śpiwora Elisabeth na podłodze i z trudem ułożył się na w nim. Natychmiast zasnął.
11. Rozstanie
Kiedy David i Elisabeth wracali z lasu, David szedł obok niej w takiej odległości, by jej nie dotknąć. Elisabeth czuła się dziwnie – nie uświadamiała sobie do tej pory, dlaczego nie może nikogo dotknąć, ale teraz już to do niej dotarło i było to dla niej przykre. Przypomniała sobie słowa staruszki i uświadomiła sobie, że bardziej niż za igraszkami, tęskniła za zwykłym przytuleniem się. Nie miała na myśli Josha, ale kogokolwiek.
Brakowało jej zwyczajnego ludzkiego dotyku, uścisków, ciepła, czułości, dokładnie tak, jak mówiła zielarka. To wszystko dawał jej Josh, a teraz... ta osada wydawała się jej najzimniejszym i najbardziej nieludzkim miejscem na ziemi. Czuła się samotna i odizolowana. Szła więc obok Davida, który zdawał się tak samo samotny i odizolowany jak ona.
Kiedy doszli już do leśniczówki i otworzyli drzwi, Robert wyszedł im na powitanie. Zaniemówił jednak, kiedy spojrzał na obojga.
–Robert, nie bądź na nią zły. – zaczął David – Nie zrobiła tego specjalnie.
–Zamknij się i spływaj stąd. – David odszedł w swoją stronę, a Robert zwrócił się do Elisabeth – A ty nie waż się więcej go dotykać, jasne? Jego ani żadnego z nas.
–Żebym tylko jeszcze wiedziała, dlaczego. – odparła gorzko Elisabeth
–Idź do Josha i go spytaj. On ci powie. Poza tym... – wyszedł na dwór i dał jej znać, by wyszła za nim. Kiedy byli sami, powiedział – Sprawdziłem Josha. Nie miałaś racji. Clara jest tylko jego pomocnicą i nie mieli jeszcze żadnego kontaktu. A Clara nie grzebała w waszych rzeczach, tylko szukała zabawek pod podłogą, którymi bawiła się jako dziecko. O tych zabawkach wiedziała tylko ona. Josh nawet nie miał pojęcia, że tam są. – Elisabeth wyraźnie poprawił się nastrój.
Posłuchaj, gdyby coś było między nimi, od razu powiedziałbym ci o tym. Nie rób mu więcej takich scen, dobrze? Josh cię naprawdę kocha i wybaczył ci już dawno to twoje wystąpienie, dlatego, że cię zna i wie, jaka jesteś. – Elisabeth tym razem skrzywiła w ciszy twarz, a po policzkach popłynęły jej łzy. Było jej wstyd. Chciała się przytulić do niego, ale odsunął się w porę. Zachwiała się więc i przytuliła do drewnianej ściany i płakała bezgłośnie. Westchnął i nieporadnie ruszył rękami – Wiem, co przeżywasz, też chciałbym się do ciebie przytulić. Myślisz, że mi tego nie brakuje? Nam wszystkim? Niektórzy z nas się tu urodzili, tak jak ja; inni tu utknęli, jak Andy, ale wszyscy próbujemy jakoś żyć i przetrwać. Ale ze złem nie mamy na to szans. Dlatego Josh musi nam pomóc. Nam wszystkim. Nikt inny nie zrozumie naszej sytuacji tak jak on. – Elisabeth odsunęła się od ściany, opanowała płacz, ale nadal miała smutną twarz. – Opowiem ci kiedyś swoją historię, tak, ale nie teraz. Jeszcze nie nadszedł czas. Teraz musisz iść się wyspać. Naprawdę chciałbym cię pogładzić jeszcze raz po twarzy, jak wtedy, ale...
–Ale co?
–To po prostu niemożliwe; i niebezpieczne. Idź do Josha, kiedy się wyśpisz. On powie ci wszystko. – obszedł ją i otworzył jej drzwi. Elisabeth weszła bez słowa i skierowała się prosto na górę do swojego pokoju. Nie rozbierając, zagrzebała się pod kołdrą i zasnęła.
***
Josh spał niespokojnie – budził się kilka razy w ciągu dnia, ale za każdym razem z powrotem zasypiał. Śniła mu się Elisabeth, całująca po kolei wszystkich mężczyzn w wiosce, tylko nie jego. On stał obok i patrzył na to, co ona robi. Czuł się mały, odtrącony i bezużyteczny, podczas gdy ona rosła i otaczał ją coraz większy tłum mężczyzn. Ten sam sen, którego najchętniej pozbyłby się, śnił mu się parę razy, aż w końcu postanowił z nim skończyć i obudził się na dobre.
Leżał przez chwilę z otwartymi oczyma w ciemności i nie wiedział, czy jest sam, czy obok jeszcze śpi Clara. Jednak nagle wyłoniła się z ciemności i kucnęła nad nim.
–Cześć, Josh – powiedziała poważnym tonem – Niestety, nie będę ci już mogła pomóc wstać. Bardzo chciałabym, ale nie mogę. Chyba wiesz, dlaczego.
–Wiem. – powiedział Josh i chwycił się krawędzi łóżka, by się podnieść. Nie udało mu się.
–Nie poddawaj się, musisz sobie z tym sam poradzić. – Josh próbował parę razy, aż za którymś razem mu się to udało. Usiadł i przymierzył się do wstania – przekręcił się na kolana, usiadł na piętach i przytrzymując się łóżka, wstał. – Świetnie. Mam na kuchni potrawkę z zająca z grzybami. Chcesz?
Josh chciał powiedzieć, że nie jest głodny, ale to nie było zgodne z prawdą. Miał ogromny apetyt. Najpierw bardzo go to zdziwiło, ale potem przypomniał sobie, co mówiła wczorajszej nocy staruszka i nic już nie powiedział. Kiwnął tylko głową. Wyszedł z chaty. Po chwili wrócił, a Clara krzątała się już przy kuchni. Josh usiadł z trudem na ławce pod piecem i przypatrywał się Clarze.
–Cały czas tu siedzisz? – zapytał, a Clara kiwnęła głową – Dlaczego nie idziesz do siebie? Mama na ciebie nie czeka? – zmierzył ją wzrokiem.
Clara odłożyła łyżkę, odwróciła się do niego i przypatrzyła mu się.
–A co ci miałam powiedzieć? Że jestem oszustką?
–Chociażby.
–Śmieszny jesteś. Nie wpuściłbyś mnie za próg, gdybyś wiedział to, co już wiesz.
–Nie powiedziałem tego. Lubię, kiedy ludzie są szczerzy. Sam jestem szczery i nigdy nie ukrywam swoich racji ani uczuć. I nie lubię, kiedy ludzie mnie oszukują.
–Elisabeth też kochasz za to, że jest z tobą szczera?
–Nie mówimy, o Elisabeth, tylko o tobie. Andy przecież przysłał do mnie Ivone. Dlaczego ją odesłałaś? Nie musiałaś się tu fatygować.
Clara bez słowa z powrotem odwróciła się do kuchni i wzięła się za mieszanie przypalającej się potrawy. Josh odruchowo spojrzał na jej pośladki i przeszło go mrowienie w lędźwiach, które zawędrowało aż do żołądka. Natychmiast oderwał wzrok i zauważył trzy gołębice, które cały czas siedziały na swojej belce. Siedziały tak cicho, że znów o nich zapomniał. Clara zauważyła to.
–Od kiedy tu przyszłam, nie zjadły ani okruszka. Dziwne ptaki.
–Bo to nie są ptaki. Przynajmniej nie zwyczajne ptaki.
–A co takiego?
–Hm, nie wiem, jak ci to wyjaśnić. To... sądzę, że to są dusze tych dziewczyn, które zostały skrzywdzone przez tego zwyrodnialca.
–A więc to jednak nie jest bajka. Zaraz, zaraz. Czy ich nie było cztery?
–Było.
–To znaczy, że...
–Tak, to znaczy, że jedna z nich ciągle żyje. Ann Bondray gdzieś tam istnieje i pamięta o tej zbrodni, która się tu wydarzyła. Muszę się z nią spotkać. Może ona mi podpowie, gdzie się ten drań mógł ukryć. I będzie jedynym świadkiem, który zaświadczy publicznie przed sądem o tym, co się tu stało.
Clara odstawiła patelnię z gotową potrawą na stół i usiadła obok Josha, ale pilnowała, by go nie dotknąć.
–Przepraszam, że cię oszukałam. Miałam dość samotności. Od dziewięciu lat mieszkam sama. Daję sobie nieźle radę, ale ta izolacja i depresja tutaj mnie dobija. Ostatnio chciałam nawet... – nie dokończyła
–Rozumiem.
–Poza tym, jest coś, o czym musisz wiedzieć.
–Mów.
–Musiałabym zacząć od początku.
–No to zaczynaj, mamy całą noc.
Najpierw zjedzmy. – wstała, wzięła dwa talerze i postawiła na stole. Nabrała z patelni po dwie porcje jedzenia i położyła je na nich. Josh zauważył, że trochę zostawiła na patelni.
–Po co to? – wskazał na resztkę jedzenia na patelni.
–Och, to dla jakiegoś gościa na poczęstunek. Może się zdarzyć, że ktoś wpadnie. Mam taki zwyczaj, że zawsze zostawiam trochę jedzenia dla gościa.
–A jak nikt nie wpadnie?
–Jem sama.
Josh zmówił modlitwę i zabrali się do jedzenia.
–Dziwne. – mówił z pełnymi ustami – Ponoć nie musimy jeść, by przeżyć. A my przecież jemy normalnie.
–Nie musimy. Gdybyśmy nie jedli nawet przez cały tydzień, nie odczulibyśmy głodu i nic by się z nami nie działo. Po prostu z czasem zapominamy o tym. Był taki czas, że przez cały rok nic nie włożyłam do ust, żeby się sprawdzić. Ale jeśli już jemy, to też nic się specjalnego nie dzieje.
–Opowiedz mi swoją historię. Co tutaj robisz?
–Urodziłam się tu; tak jak Robert, David, Terry i Ivone. – mówiła podczas jedzenia – Moi rodzice, jeszcze jako młodzi ludzie usłyszeli o tym miejscu z jakiegoś reportażu dawno temu. I jako młodzi buntownicy, postanowili się tu przeprowadzić. Zwinęli wszystkie manatki i przyjechali. Moja mama naprawdę była absolwentką Akademii Medycznej, a ojciec świeżo upieczonym prawnikiem. Oboje byli tuż po studiach i mieli całe życie przed sobą. Zamieszkali w swojej chatce. Żyło im się ciężko, ale powoli się wszystkiego nauczyli. I... pewnej pięknej księżycowej nocy zrobili sobie mnie. – uśmiechnęła się – Byłam kochana i uwielbiana; aż do piątego roku życia.
Wtedy wydarzył się ten okropny incydent. Byłam mała i widziałam, że ludzie byli poruszeni, że biegają i rozpaczają... ale co mnie to tak naprawdę obchodziło? Miałam pięć lat. Nadal nie wierzę, że to się tu naprawdę stało. Nic z tego nie pamiętam. Potem wszystko zaczęło się psuć. Moi rodzice już nie rozmawiali ze sobą i nie spali razem i nie wiedziałam dlaczego. Tata wymykał się w nocy z domu, mama o tym wiedziała i płakała do rana. A potem kłócili się. Nieustannie się kłócili, a potem bili. Miałam tego dosyć i zaczęłam sobie zmyślać różne rzeczy. Miałam do tego talent. Udawałam na przykład, że porwano mnie tu i że jestem więźniem dwóch okropnych trolli, którzy nie mogą się przestać żreć i bić o wszystko między sobą. Pewnego dnia tato spakował się i zostawił nas. Mama krzyczała za nim, ja długo płakałam, ale nikt mnie nie pocieszał.
Od tej pory byłam kompletnie sama. Potem się rozdzieliłyśmy nawet z mamą. Ona była zajęta swoimi sprawami, to znaczy kolejnymi facetami, którzy ją nieustannie obracali na na brzuch i na plecy, a ja się włóczyłam razem z innymi dzieciakami po całej wiosce i po całym lesie i tak jak oni, niczego nie rozumiałam. Był wśród nas i Robert. Kiedyś się w nim kochałam – uśmiechnęła się, ale zaraz potem spoważniała – ale potem mi przeszło.
Mama mieszkała ze mną, ale tak naprawdę żyła obok mnie. Nie rozmawiała ze mną nigdy, ani mnie nie przytulała. Cały czas była smutna i zapłakana, jak reszta ludzi. Przyzwyczaiłam się do tego, że mnie nikt nie dotyka ani nie przytula. Często, jako dzieciaki przytulaliśmy się i pocieszaliśmy się między sobą tak, jak robili to dorośli, jeśli wiesz, co mam na myśli. To była jedyna przyjemność oprócz jedzenia, jaką mieliśmy w tym zapadłym zakątku. Ale ja nigdy nie pozwoliłam sobie na żadną głębszą penetrację. Poza tym zawsze żyliśmy cicho i spokojnie, a zamiast serc mieliśmy kamienie.
I kiedy miałam czternaście lat, mama powiedziała mi pewnego dnia, że wychodzi na spacer. Było mi przykro, bo nigdy tego nie robiła, a ja wiedziałam, że mnie opuszcza. Ale nie płakałam, ani nie rozpaczałam. Z resztą w domostwie już sobie sama radziłam, bo pod koniec mamy już nic nie obchodziło i ja musiałam robić za nią wszystko. Odeszła tak jak stała w głąb lasu i nigdy już nie wróciła. Nie szukałam jej nigdy. I tak żyłam od tej pory samotnie.
Kiedyś strasznie mi się nudziło i wzięłam się za czytanie książek, jakie zostawiła po sobie. To z nich nauczyłam się wszystkiego, co wiem o medycynie i leczeniu. Na początku guzik z tego rozumiałam, ale potem już szło łatwiej. Już w wyobraźni umiejscawiałam sobie na swoich miejscach wszystkie narządy, mięśnie i ścięgna. Wiele, wiele razy czytałam te książki, zanim zrozumiałam, że one tak naprawdę nie są o tym, jak wygląda ludzkie ciało, ale o tym, jakie choroby nas spotykają i jak je leczyć.
I wtedy zaczęłam uczęszczać do zielarki, żeby się douczyć, jak leczyć ludzi. Uczyła mnie wszystkiego, co wiedziała o ziołach i leczeniu. Zielarka zresztą robiła co mogła i zawsze miała dla nas czas, miejsce i serce, którego nam brakowało. Zastępowała nam wszystkim matkę i to do niej zwracaliśmy się ze wszystkimi naszymi sprawami. Pewnego dnia powiedziałam jej, że byłoby fajnie, gdyby ktoś mi w porę powiedział, jak mogłabym wyleczyć moich rodziców z tego, na co kiedyś zapadli i uratować ich.
Wtedy zielarka zebrała nas wszystkich, usiadła z nami wszystkimi przy ognisku i wyjaśniła nam, co się tak naprawdę stało, kiedy byliśmy mali. Ja wtedy wpadłam w gniew i powiedziałam sobie, że zrobię wszystko, żeby dopaść tego kanalię, który nam zabrał szczęście, miłość, dzieciństwo i rodziców. Dodatkowo, któregoś razu Zielarka powiedziała mi, że w przyszłości będę wybranką syna króla bez korony i że ja go też wybiorę. I że dopiero on zamieni mój kamień w gorącą lawę. Nic z tego wtedy nie zrozumiałam, ale zapamiętałam to. I to samo usłyszałam, kiedy pierwszy raz z tobą do niej poszłam.
Skończyli już dawno jeść i siedzieli przy pustych talerzach. Dopiero kiedy Clara skończyła opowieść, Josh ocknął się i zauważył stojącą w progu od dłuższego czasu Elisabeth. Stała i słuchała opowieści Clary razem z nim. Próbował się podnieść, ale nie dał rady.
–Elisabeth, wejdź, nie stój tak. – powiedział
Teraz Clara zerwała się z miejsca.
–Przepraszam, to ja już sobie pójdę.
–Nie, Claro, nie musisz. – Elisabeth weszła i zamknęła drzwi. – Z resztą, po tym, co opowiedziałaś i tak cię nigdzie nie wypuszczę. Zrozumiałam parę rzeczy... – mówiła, wspominając swój pocałunek z Davidem i to, co usłyszała od Clary – Robert też mi wyjaśnił parę spraw i już rozumiem o co tu chodzi. Chciałam... chciałam cię przeprosić Josh. I ciebie też. – zwróciła się do Clary – Za wszystkie te bzdury, które powiedziałam o was. Byłam po prostu... zazdrosna.
Josh z trudem wstał i podszedł do Elisabeth. Objęli się, a chociaż niczego nie poczuli, to i tak trwali tak długo. A Clara patrzyła na nich i zazdrościła im obu, że znają, to, czego ona ani nikt inny z pokolenia z tej wioski nie znali niemal przez całe życie – jak to jest kogoś tak naprawdę kochać.
–Czuję się, jakbym ściskał ducha. – powiedział Josh, kiedy wypuścił już Elisabeth.
–Ja też.
Po tych słowach zaległa cisza.
–Mam jeszcze trochę potrawki z zająca – powiedziała Clara do Elisabeth, żeby ją przerwać – Masz ochotę?
–Tak, chętnie zjem.
–Widzisz? Wiedziałam, że się przyda.
Clara podeszła do kuchni, zdjęła patelnię z paleniska i nałożyła resztę potrawy na trzeci talerz. Elisabeth w tym czasie pomogła usiąść Joshowi, usiadła i czekała. Clara postawiła przed nią pełny talerz. Elisabeth odmówiła w ciszy modlitwę i zaczęła jeść.
–Claro, to jest pyszne. Mięso wprost rozpływa się w ustach. – mówiła podczas jedzenia, a Clara się uśmiechała – Chłopaki aż tak dobrze nie gotują, choć Robert jest z nich najlepszy.
–Robert uczył się ode mnie. Ale nie chwal mnie tak, nie przywykłam do komplementów.
Elisabeth milczała podczas dalszego jedzenia. Kiedy zjadła, odłożyła łyżkę, spojrzała na nich, wzięła głęboki oddech i powiedziała do Clary:
–Zostaniesz tutaj.
–Nie mogę, ten dom należy do was.
–Wręcz przeciwnie. – Elisabeth zamilkła na moment i westchnęła – Nastał dziwny czas i... – spojrzała twardo na Josha – Josh, musimy się z tym pogodzić, że... nie możemy być już dłużej razem; choć chcemy.
–Tak łatwo się poddajesz?
–A ty nie widzisz, co się z nami dzieje? Spójrz prawdzie w oczy. Rozstaliśmy się już, czy tego chcieliśmy, czy nie.
–Nie chcę tego słyszeć. Jesteśmy razem i przejdziemy przez to razem.
–Daj spokój Josh; sam w to nie wierzysz. Od dłuższego czasu nie mieszkamy razem, nawet się nie widujemy już i przestajemy myśleć o sobie. Idziemy dwiema osobnymi ścieżkami i z każdym dniem oddalamy się od siebie coraz bardziej. A pewnego dnia staniemy się dla siebie całkiem obcy. Przyznaj, że nie chcesz, żeby Clara tu zamieszkała. – Josh milczał; nie mógł jej okłamać, a bał się powiedzieć prawdę – Pamiętaj, że kiedyś obiecaliśmy sobie brutalną szczerość.
–Ale to nie znaczy, że mamy się rozstawać. – zawołał błagalnym tonem i spuścił głowę, by nie widziała, jak łzy napływają mu do oczu – Elisabeth, ja nie chcę, żebyś się ze mną rozstawała.
–Okłamujesz sam siebie. Pragniesz jej i ja to widzę Josh. I dlatego chcę ci dać wolną rękę. Tak będzie lepiej, uwierz mi.
–A jeżeli nie?
–Nawet jeśli okaże się, że będziemy żałować tego, co zrobiliśmy, jedno wiem na pewno – nie jesteśmy i nigdy nie byliśmy stworzeni dla siebie. Pójdziemy w różne strony.
–Elisabeth, wygadujesz bzdury! Przecież to jasne, że jesteśmy stworzeni dla siebie! – wołał rozpaczliwie i nie krył już łez
–Nie wiesz tego na pewno. A ja chcę się dowiedzieć. Chcę się o tym przekonać na własnej skórze. – przypomniała sobie słowa zielarki – Jeśli między nami jest prawdziwa miłość, przetrwa tę próbę.
–Dość. – powiedziała Clara – Nie pozwolę wam się rozstać, nie przeze mnie. Nie będę wam już przeszkadzać. – Clara wstała i podbiegła do drzwi.
–Claro, zostań! – wołała za nią Elisabeth, ale Clara biegła już w kierunku lasu. Elisabeth wstała i pobiegła za nią. Dogoniła ją i zagrodziła jej drogę. Clara przestraszyła się . Nie chciała na nią wpaść, więc zatrzymała się.
–Czego ode mnie chcesz? – powiedziała, sapiąc – Masz swojego Josha, ja nie chcę wam już stawać na drodze.
–To właśnie ja wam stoję na drodze. Właśnie ciebie jemu teraz brakuje. Ty możesz mu dać teraz to, czego ja już nie mogę, czyli wsparcie i miłość.
–Miłość? Przecież ja nigdy nikogo nie kochałam.
–Ale wiem, że gdzieś tam to w tobie siedzi. Masz okazję to w sobie odkryć i poznać, jak to jest.
Clara zaśmiała się smutno.
–To jakieś szaleństwo.
–Życie jest szalone. Widzę jak Josh patrzy na ciebie. Chciałabym, żeby patrzył tak na mnie, ale teraz to nie możliwe. On chce ciebie, nie mnie. A jeśli mówi inaczej, nie wierz mu, okłamuje siebie i ciebie.
–Okłamuje? On z tym walczy. A ty walczysz ze swoją pokusą? Czy ty masz gdzieś to, co się stanie z tobą i nim?
–Po co z tym walczyć? Zobacz, co się stało z twoimi rodzicami. Oni też walczyli z tym i jak się to skończyło? Teraz my jesteśmy w podobnej sytuacji – dwoje obcych już sobie ludzi. Jeżeli mamy się rozstać, to prędzej, czy później to nastąpi, a po co to przedłużać? A jeżeli będziemy mieli być razem, to...
–To się zejdziecie, tak? Mam robić za twoją zastępczynię do czasu, aż się to wszystko skończy? A co ja wtedy zrobię? Pomyślałaś o tym? Nie, tak nie będzie. Pożądanie to nie wszystko. Trzeba patrzeć na inne elementy życia.
–Ale bez tego pożądania nic się nie klei, rozumiesz? I to się właśnie teraz dzieje z nami. Nie będę czekać, aż pewnego dnia kompletnie mu zobojętnieję, opuści mnie i więcej nie wróci, bo będzie miał stale na myśli ciebie. Twoja mama też nie mogła się z tym pogodzić i jak skończyła? Nie nauczyło cię to niczego? Ja nie chcę skończyć tak jak ona. Powiedz mi lepiej szczerze, chcesz być z nim?
–Nie... nie wiem. Mam dość samotności...
–Chcesz być z nim, czy nie? Mów prawdę.
Clara spuściła wzrok i otarła cisnące się do oczu łzy.
–Tak, chcę być z nim. – szepnęła
W tym momencie usłyszały szelest biegnących stóp z obu stron. Z jednej strony nadbiegał Josh, a drugiej z lasu wynurzał się Robert. Elisabeth spojrzała na jednego i drugiego, a potem na zasmuconą Clarę ze śladami łez na rzęsach i zdecydowała.
–Nie! – krzyczał z daleka Robert – Elisabeth, nie rób tego! To ci przyniesie tylko zgubę!
Ale było już za późno. Elisabeth w mgnieniu oka przyciągnęła do siebie głowę Clary i pocałowała ją prosto w usta. Clara przestała się bronić i oplotła ramionami Elisabeth, oddając pocałunek. Czas się zatrzymał, a przestrzeń zmalała do dwóch całujących się dziewczyn, a Robert i Josh oglądali tę scenę zszokowani z daleka, każdy ze swojej strony.
Josh milczał jak zaklęty, kiedy Elisabeth podeszła do niego, wciąż trzymając w ramionach odurzoną czarem Clarę. Nie uciekał. Patrzył tylko na Elisabeth załzawionymi oczyma.
–Chcesz być z nią?
Z żalu nie mógł mówić. Wiedział, że to są ich ostatnie wspólne chwile. Przed oczyma miał teraz wspólnie spędzone ostatnie siedem lat. Widział to, co było dla niego najpiękniejsze i najbogatsze, jak dotychczas: pierwszy piorunujący dotyk rozgrzanych dyskoteką ciał; ciarki strachu i podniecenie, jakie przeżywali, uciekając po raz pierwszy wspólnie z rodzinnych domów; radość z odnalezienia wspólnego języka i duchowej więzi z Mikiem i innymi, którzy zrozumieli, jakie przesłanie chcą nieść wspólnie światu; słowa małżeńskiej przysięgi, którymi się wzajemnie do tej pory podpierali w trudnych chwilach; zapach potu na skórze Elisabeth, kiedy się kochali i kiedy paraliżował ją strach w obliczu śmiertelnych zagrożeń, do którego jednak się nigdy nie przyznała; smak jej skóry i soków, zmieszany z polewą toffi; harmonia i współpraca, jakimi wykazywali się podczas polowań i ucieczki z miejsca ich porwania no i odwaga i zdecydowane działanie, jakimi ona się zawsze wykazywała, a której on jej wiecznie zazdrościł.
–Chcesz to wszystko teraz zaprzepaścić? – spytał Robert – Josh, nie rób tego, błagam cię, nie gódź się na to. – ale Josh nie chciał już jej okłamywać; nie bronił się i nie uciekał; kiwnął tylko głową na znak zgody – To czyste szaleństwo! – wołał Robert – Trzymam się z daleka od tego wszystkiego!
–Pamiętaj, że zawsze będę cię kochać. – wyszeptała do niego.
Ostatnie spojrzenie Josha na Elisabeth mówiło „dziękuję”. Wzięła ich ręce i połączyła, niczym ksiądz udzielający ślubu. W tym momencie w umyśle Josha przestała istnieć Elisabeth, a istniała już tylko Clara. Josh natychmiast wziął Clarę w ramiona i pocałował ją mocno na oczach Elisabeth. W tym samym momencie Elisabeth dotknęła ust i przymknęła oczy, bowiem na ustach poczuła pocałunek, którego nie otrzymała. Robert nadal stał daleko i patrzył bezradnie na to, co się działo. Nie śmiał się do nich zbliżyć. Kiedy Clara i Josh, pożegnali się z Elisabeth, podziękowali jej wspólnie i odeszli w stronę chaty, powiedział:
–No i coś ty najlepszego narobiła?
–To co musiałam. Prędzej; chodźmy stąd, zanim zacznę tego żałować. – powiedziała, odchodząc szybkim krokiem; Robert podążał za nią.
–Nie musiałaś. To szczęście miało należeć do was, a nie do nich.
–Szczęście? Tą posuchę, którą tu przeżywacie nazywasz szczęściem? Wolę już żeby był szczęśliwy z nią, niż żebyśmy wspólnie przeżywali to wasze szczęście. Wy nie wiecie, co to znaczy być szczęśliwymi.
–Nie masz racji. Ja wiem, co to jest szczęście. – powiedział bardziej do siebie niż do niej.
Kiedy dotarła do leśniczówki, była już północ. Oboje zaczynali się czuć, jak reszta mieszkańców tej wioski – byli zmęczeni, senni i przygnębieni. Dodatkowo Elisabeth odczuwała na całej skórze mrowienie, dotyki i pocałunki, jakimi w tej chwili Josh obdarzał Clarę i było jej teraz bardzo przykro. Robert wiedział o tym i zostawił ją w spokoju. Weszli bez słowa do swoich pokoi i udali się na spoczynek.
***
Nazajutrz po rozstaniu Josh obudził się koło południa i zauważył ze zdziwieniem i radością jednocześnie, że bok przestał go w końcu boleć. Tym razem obok niego spała Clara, a nie Elisabeth. Nie chciał jej budzić. Oparł się tylko na łokciu i patrzył na nią. Nie przyzwyczaił się jeszcze do niej. Serce podpowiadało, że zamiast niej powinna tu leżeć Elisabeth. To, co zrobiła, było, jak zwykle, lekkomyślne i zbyt szybkie. Wszystko mówiło mu, że porządek został zaburzony.
Ale umysł gorąco optował właśnie za umiłowaniem ładu i porządku, oraz za spokojem, jakim emanowała Clara. Była taka, jak on i to pociągało w niej Josha najbardziej. Inaczej niż w przypadku Elisabeth, nie musiał z nią walczyć o utrzymanie tych, czy innych zasad. Clara rozumiała je i sama zachowywała. Elisabeth łamała je na każdym kroku.
Tym razem złamała je także; po to, by mogli szukać osobnego życia i szczęścia; on szczęścia z Clarą, a ona żyjąc życiem lasu, jak zawsze chciała. Decyzja o rozstaniu była z jej strony dużym poświęceniem. Wykazała się odwagą, na którą jego nigdy nie było stać. Był zły na nią za to. I był jej za to niewymownie wdzięczny.
Clara poruszyła się, ziewnęła, przeciągnęła się tak mocno, że kołdra zsunęła się pod jej nagie piersi. Otworzyła oczy i zaraz się przykryła pod brodę. Josh po chwili z powrotem zsunął kołdrę, a Clara z uśmiechem znowu się przykryła.
–Zimno mi. – powiedziała.
–To zaraz zrobi ci się gorąco. – zanurkował pod kołdrę i ponownie zaczął powoli smakować jej skórę, tak, jak zawsze pragnął to robić.
Elisabeth była zwolenniczką szybkiej, dzikiej i ognistej miłości. I Josh jej to dawał, ale ona sama nie potrafiła dać Joshowi tego, co chciał – powoli narastającej rozkoszy – była do tego zbyt niecierpliwa.
Clara natomiast leżała spokojnie i pozwalała mu delektować się jej całym ciałem i rosnącą ekstazą. Rozgrzewał ją powoli; zwłaszcza, że wiedział już, że jest pierwszym facetem, z którym Clara śpi. Odpowiadało to więc zarówno jemu, jak i jej. Oboje polubili to stopniowe wzajemne rozochacanie się i nieruchomieli tuż przed osiągnięciem szczytu, by go przedłużyć aż do punktu, kiedy dalsze unikanie go było już niemożliwe. Z Elisabeth nie udało mu się to nigdy.
Słońce, choć za chmurami, stało już wysoko na niebie, kiedy skończyli. Reszta mieszkańców była pogrążona we śnie, a oni mieli cały dzień dla siebie. Clara leżała schowana pod kołdrą obok Josha, palącego skręta od Henry'ego. Oplotła go ramionami i nogami. Było cicho i spokojnie, a za oknami szumiały drzewa.
Ta cisza i szum przypomniały mu dzień, w którym Robert złapał jego i Elisabeth na gorącym uczynku. Ku rozczarowaniu Josha, to wspomnienie już nic dla niego nie znaczyło. Teraz istniała już tylko Clara. Czuł się szczęśliwy, ale to było bardzo przygnębiające szczęście. Chciałby, żeby Elisabeth była równie szczęśliwa, bez względu na to, kogo wybierze. Clara zauważyła, że Josh jest niepocieszony.
–Josh, co się stało? Powiedz.
–Wszystko w porządku.
–Nieprawda, coś cię gnębi.
Josh westchnął i odpowiedział:
–Niby wszystko jest w porządku, a tak naprawdę to całe zdarzenie nie daje mi spokoju.
–Nie dziwię się. Dopiero co się rozstaliście.
–Może ty widziałaś to tutaj tysiące razy, a ja przyjąłem to do wiadomości, ale moje serce nadal nie może do tego przywyknąć. To nie jest w porządku, że my mamy siebie, a ona tam jest sama. Chciałbym, żeby też była szczęśliwa.
–To powiedz jej o tym.
–Nie wiem, czy teraz śmiałbym jej spojrzeć w oczy. Od kiedy się pojawiłaś, podejrzewała, że właśnie z tobą chcę być i to prędzej niż ja sam. I nie pomyliła się. Ja za to nie wiem, z kim ona mogłaby być.
–Zna cię lepiej niż ty ją.
–Ale Andy na pewno odpada.
–A skąd ta pewność?
–Bo przyrzekł mi, że nic jej nie zrobi.
–Hm, i na tym opierasz swoją pewność? To raczej słaby argument.
–Masz rację, mam tylko jego słowo. Ale muszę mu uwierzyć. Nie wiem, być może utraciliśmy siebie z Elisabeth już na zawsze. Ale przecież teraz mam ciebie. A ty mnie.
–Przestań Josh, przecież wiesz, że to nieprawda. To, co się dzieje między nami jest spowodowane jakimiś czarami, jest... tymczasowe.
–Skąd możesz...
–Bo wiem. Elisabeth miała rację. Też nad tym myślałam i już się pogodziłam z tym, że ty i Elisabeth naprawdę należycie do siebie. Ale na czas tego szaleństwa chcę cię wykorzystać. Chcę być razem z tobą jak najdłużej i to w każdej sytuacji. Chcę zacząć dzięki tobie nowe życie i wykorzystać każdą minutę naszego wspólnego życia. Chcę zobaczyć, jak to jest żyć razem z kimś i nauczyć się kochać.
–No tak, to jest wykorzystywanie.
–A ty mnie nie wykorzystujesz?
–Ja? Ciebie? No, chyba, że w łóżku
Clara nagle doznała olśnienia:
–Josh, to jest to! – wydostała rękę spod jego pleców i usiadła w łóżku – Przecież dzięki mnie i temu, co zrobiła Elisabeth możesz normalnie funkcjonować, prawda? Nie musisz się zadręczać powolnym rozpadem waszego związku i tym, że ona ci coraz bardziej obojętnieje. Wzięła byka za rogi i zrobiła to za ciebie. Nie musisz już powoli wpadać w depresję, jak reszta ludzi tutaj.
–Tak, no i co z tego?
–Nie rozumiesz? Stworzyła ci najlepsze warunki, żebyś mógł teraz w spokoju dopaść tego, kto nam wszystkim urządził to piekło tutaj i uwolnił nas, łącznie z duszami tych kobiet. – oboje spojrzeli na cicho siedzące gołębice – Na twoim miejscu pośpieszyłabym się, zanim dołączy do nich czwarta.
Josh słuchał uważnie i myślał.
–Wiesz co, ty masz rację. Powinienem tak zrobić... pojedziesz ze mną?
–Oczywiście, gdzie ty, tam ja.
–Dobrze więc; zrobimy tak: wezmę ciebie ze sobą, żebyś mogła nauczyć się żyć wśród ludzi, a ty będziesz mi pomagać w czasie tej podróży.
Clara chciała powiedzieć, że w ten sposób jej rola nie będzie wiele różnić od roli Elisabeth, ale się powstrzymała. Zamiast tego, powiedziała:
–Dobrze, jak chcesz.
–Co znowu? Nie mów, mi, co chcę usłyszeć, ale czy odpowiada ci taki układ.
–Szczerze mówiąc, nie za bardzo. Poczułam się jak jakiś dzikus z lasu. – Josh odchrząknął – Oj, wiem, że przez całe życie mieszkałam tutaj w lesie, ale to nie znaczy, że nie umiem żyć wśród ludzi.
–Będziesz miała okazję się o tym przekonać. Przynajmniej spróbuj.
–Spróbuję. I na pewno będę kimś więcej niż tylko pomocnicą.
–Wiem o tym. – Josh pochylił się i pocałował czule jej piersi.
–Miałam na myśli medycynę. – powiedziała z uśmiechem, kiedy się od niej oderwał.
–Tak, to też niewątpliwie przyda się nam obojgu. – potarł z zażenowaniem czoło – Musimy zatem rozpocząć przygotowania już teraz, jeśli chcemy wkrótce wyruszyć.
–Ale zanim rozpoczniemy, chcę jeszcze coś zrobić. – Clara wyskoczyła naga spod kołdry i podeszła do stołu. Po chwili zatrzymała się i odwróciła do Josha. – Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. Często chodzę naga po swoim domu i już się do tego przyzwyczaiłam.
–Rób, co chcesz, mną się nie przejmuj.
–Chcę napisać list do Elisabeth. Pokaż mi, gdzie masz coś do pisania.
Teraz Josh wyszedł z łóżka już bez problemu. Nadal nie mogło mu się pomieścić w głowie, że mimo iż jego bok był nadal obwiązany bandażami, a żebro dopiero co zaczynało się zrastać, nagle nie czuł już żadnego bólu. „Wasze dotychczasowe życie rozpadnie się w pył” – usłyszał w głowie staruszkę. „Może to dotyczy też ciała i zdrowia” zastanawiał się. Clara jednak zdawała się tego w ogóle nie zauważać.
Podszedł do plecaka, ukląkł i zaczął w nim grzebać. Po jakimś czasie wyciągnął notes i długopis i podał Clarze. Wzięła je, podziękowała, usiadła przy stole i zaczęła pisać. Josh usiadł obok niej i patrzył jak pisze.
–Ty mała oszustko – powiedział rozbawiony, kiedy skończyła pisać – Przecież ja tego wszystkiego nie zrobiłem.
–Ale jeśli zrobisz to jeszcze dziś, to się nie będzie liczyć.
–No dobra, w sumie dobry plan. Ale podaj mi jeszcze ten list. – wziął od niej kartkę i dopisał parę słów. – Nie wiedziałem, że umiesz pisać.
–Może i jestem dzikuską, ale pisać i czytać umiem. Jestem... szlachetną dzikuską. Przeczytałam to w kiedyś w jakiejś książce taty.
–Jesteś piękną dzikuską. – znów zaczęli się całować i dotykać. Po chwili znów leżeli, tym razem na podłodze chaty i kochali po raz kolejny. Tym razem już bez wyrzutów sumienia.
12. Wyklęty związek
Josh i Clara musieli się wkrótce ogarnąć, jeśli chcieli jeszcze cokolwiek załatwić tego dnia. Ubrali się więc i zjedli coś, co miało zastąpić obiad. Zgodnie z planem Clary, udali się najpierw do Leśniczówki. Tam podrzucili list, w nadziei, że Robert będzie wiedział, co z nim zrobić. Potem poszli do Andiego. Wydawało się, że najgorsze będzie obudzenie go, ale kiedy stanął zaspany w drzwiach i zobaczył Josha z Clarą zamiast Elisabeth, od razu domyślił się, co się stało. Przez chwilę patrzył na nich na przemian, wskazywał palcem to jedno, to drugie, a w końcu machnął ręką i zaprosił do środka. Weszli bez słowa. Andy usiadł po jednej stronie stołu i podparł chwiejną głowę dłonią, a oni po drugiej.
–Herbaty? – zagadnął, przecierając oczy, żeby przerwać niezręczną ciszę.
–Nie, dziękujemy. – powiedziała Clara
–Andy, chcemy ci o czymś powiedzieć, jako szeryfowi. Wkrótce wybieramy się w podróż.
–Jaką podróż? Bo chyba nie poślubną. – znów pochylił się i oparł głowę na dłoni
–Przestań.
–Chcemy wyjechać w poszukiwaniu Mc Gritha. – wyjaśnił Josh.
–A wiecie dokąd macie jechać? Macie jakiś sprzęt? I skąd weźmiecie wóz?
–Wszystko to możemy załatwić, kiedy już się stąd wydostaniemy. Musimy się tylko dostać do tego miasteczka.
–A przynajmniej wiecie jak się stąd wydostać? Jak niby zamierzacie tego dokonać?
–Chcieliśmy poprosić Mike'a i jego chłopców o ochronę przy wyjściu z lasu. – powiedziała Clara.
–Proszę bardzo, droga wolna. A co mi do tego?
–Chcielibyśmy, żebyście się do nich przyłączyli. Przynajmniej ty i Henry, bo wiadomo, że na Keitha ani na Normana nie można teraz liczyć.
–Z Henrym też będzie problem. Zamknął się w swoim domu i nie wychodzi.
–Nic mu nie jest? Może trzeba do niego zajrzeć.
–Nie wiem, nie zamierzam się wtrącać do jego życia. Chce, to niech tam siedzi.
–Andy, to jedyny sprawny policjant w tej wiosce – powiedział Josh – Zależy nam na jego doświadczeniu i wiedzy. Niech pomoże Mike'owi przeprowadzić nas przez ten las bezpiecznie. – Andy milczał – Jesteś na nas zły, rozumiem.
–Nie, nic nie rozumiesz! – wybuchnął Andy i uderzył pięścią w stół tak, że aż oboje podskoczyli – Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłeś?! W całej wiosce już od dawna aż huczy od plotek na wasz temat! A teraz co widzę?! Mieliście się trzymać razem, ty i Elisabeth! A co zrobisz teraz z tą siksą? – Clara oburzyła się – Już ci nie przeszkadza, że ktoś inny jebie twoją żonę!? – wrzeszczał Andy.
–Nikt... – przez chwilę Josh zaniemówił z wściekłości i poczerwieniał – To ty niczego nie rozumiesz. Obraziłeś mnie, Elisabeth i moją wybrankę. Wydawało mi się, że jesteś rozsądnym człowiekiem, do którego mogę się zwrócić ze wszystkim, ale widzę, że nie mam tu na co liczyć. Żałuję, że w ogóle tu przyszedłem. – Josh podniósł się i ruszył ku drzwiom, a zdenerwowana Clara ruszyła za nim. Przystanęła jeszcze:
–Myśleliśmy, że chcesz się stąd wydostać, ale widzę, że się pomyliliśmy. – powiedziała i zamknęła drzwi. – Przeliczyłam się z jego wyrozumiałością i tolerancją. – mówiła idąc powoli obok niego.
–Co my teraz zrobimy z listem? – spytał Josh.
–Będziemy musieli wszystko wyjaśnić.
–Na razie idziemy do Mike'a.
–Mam nadzieję, że będzie nam bardziej przychylny. A Henry? Może pójdziemy bezpośrednio do niego?
–Spróbujmy. Nie mamy nic do stracenia.
Kiedy doszli do chaty Henry'ego, nie zdziwiło ich to, że była cicha i ciemna. Najprawdopodobniej teraz spał, jak reszta wioski. To, co wzbudziło ich niepokój, to fakt, że kiedy zapukali i zajrzeli do środka, nikogo nie znaleźli, również w łóżku.
–Może wyszedł? – zasugerowała Clara
–Gdyby wyszedł, nie byłoby tu jego kurtki. – zauważył Josh, wskazując na okrycie, która wisiało na oparciu krzesła
–No to gdzie on jest? – weszła do izby i zaczęła się rozglądać.
Josh przypomniał sobie tajne drzwi do składziku broni, wkomponowane w ścianę. Natychmiast podszedł do nich, odnalazł uchwyt i szarpnął. Nie puściły od razu. Musiał mocniej szarpnąć żeby oderwać je od czegoś. Przezornie odsunął siebie i Clarę i mocnym kopniakiem wyłamał je z zawiasów. Drzwi z hałasem upadły na podłogę. Ze środka nie wystrzeliła żadna broń, ale wypadł stamtąd nieprzytomny Henry. Natychmiast oboje uklęknęli przy nim i zaczęli cucić. Nie reagował na żadne okrzyki. Clara położyła go w bezpiecznej pozycji, a Josh natychmiast pobiegł po Andiego.
Wpadł bezpośrednio do jego domu. Było pusto, więc nie chcąc zgadywać, gdzie jest, wołał za nim.
–Co się znowu do cholery dzieje? – krzyknął zły Andy, kiedy pojawił się nie w pełni ubrany na górze schodów.
–Znaleźliśmy Henry'ego w jego składzie na broń. Jest nieprzytomny i nie możemy go dobudzić.
–Poczekaj, zaraz do ciebie zejdę. – obok niego pojawiła się jakaś dziewczyna; chciała wiedzieć o o co chodzi, ale popchnął ją przed siebie i kazał wracać do pokoju.
Josh zwracał na to uwagę tylko przez chwilę i postanowił go nie oceniać. Usiadł tylko i czekał. Kiedy Andy pojawił się na dole, był już w kurtce. Minął siedzącego Josha i rzucił: „Wychodzimy.” Josh pospiesznie wstał, dopędził go w milczeniu i o nic nie pytał.
Kiedy weszli do chaty Henry'ego, leżał już obok łóżka, a cała zawartość szafek była wyrzucona na podłogę. Sama podłoga była wilgotna i pachniała wymiocinami. Andy bez słowa podszedł do niego z Joshem i dźwignęli go na łóżko. Clara podeszła do niego. Był nieprzytomny, ale oddychał. Położyła go na boku. Andy pomógł jej zdjąć z niego zabrudzoną koszulę i założyć świeżą. Na głowie położyła mu kompres. Po wszystkim Andy oparł się o stół, a Clara usiadła na łóżku, przy nogach.
–Na razie tyle mogłam zrobić. – mówiła, kiedy Andy przyglądał się ze zdziwieniem Henry'emu. – Nie wiedziałam, co wziął, więc włożyłam mu do gardła długi lejek i wlałam w niego trochę wody. Natychmiast zaczął się dławić. To mu przywróciło na chwilę przytomność i natychmiast zwrócił. Sprawdziłam kości i ciało. Nie ma żadnych złamań, ran ani innych obrażeń. Kręgosłup w porządku. Aha, z żołądka wypadła mu między innymi niewielka ilość jakiejś białej mazi. To mogły być jakieś tabletki. Nie wiem, ile z tego dostało się do krwiobiegu, dlatego też podałam mu węgiel.
Andy siedział w milczeniu i słuchał wszystkiego, co powiedziała Clara.
–Spił się i łyknął jakieś stare tabletki. Nic mu nie będzie, za parę dni wróci do normy.
–Nie jestem taka pewna. Skoro był na tyle zdesperowany, żeby łyknąć stare tabletki, to... może chciał popełnić samobójstwo.
–Samobójstwo? Nie, nie on; to twardy gość.
–Tak, czy owak, ktoś musi przy nim siedzieć non stop, żeby wyzdrowiał i żeby czegoś sobie nie zrobił.
–Skąd wzięłaś węgiel?
–Znalazłam parę tabletek w jego rzeczach. – wskazała na bałagan na podłodze.
–A były chociaż dobre?
–Nawet jeśli nie, to nie miałam innego wyboru. Tu nie ma żadnego lekarza ani pogotowia.
–A skąd wiedziałaś, co i jak masz robić?
–Z książek mojej mamy. W czasie, kiedy ty bawiłeś się w barmana i szeryfa, ja przeczytałam je wszystkie po kilka razy.
Andy na chwilę uniósł brwi, poczerwieniał i opuścił wzrok. Teraz wiedział, dlaczego Josh ją wybrał. Obserwował Clarę od kiedy tu przyjechał. To mała pani naukowiec, która nie szaleje jak Elisabeth, ale realizuje swój plan w spokoju i przeciąga działanie, póki dopracuje wszystkie szczegóły i osiągnie wymierne rezultaty. Jeśli wie, co robić, robi to spokojnie i z zimną krwią i na podstawie najlepszych wniosków. Josh był taki sam. Uświadomił sobie teraz, że pasowali do siebie idealnie.
–Słuchajcie, przepraszam was. Głupio mi jest, że tak na was naskoczyłem. Wściekłem się, choć to naprawdę nie moja sprawa, co robicie. Powinienem wiedzieć, że wy macie swoje życie, a ja swoje.
–W porządku Andy, przeprosiny przyjęte. Wiem, że to był dla ciebie szok. – mówił Josh – Poniekąd dla nas też. I nadal jest. To, co się stało i dlaczego, to skomplikowana historia.
–Żadna tam skomplikowana historia. Doprowadziło was do tego to miejsce. Nie mogliście znaleźć między sobą porozumienia, wasz związek stawał się coraz bardziej jałowy, a dalsze przebywanie z sobą było już pozbawione sensu i prowadziło tylko do choroby, więc jedno z was zadecydowało o rozstaniu. I podejrzewam, że to była właśnie Elisabeth, bo z was dwojga to ona ma większego bzika, a ciebie nie byłoby na to stać. To samo spotkało już bardzo wielu ludzi tutaj. Tylko nie sądziłem, że będzie dotyczyć również was. Taką piękną byliście parą na samym początku. To to miejsce was zepsuło. Ta rozpusta i rozpasanie... to już mi obrzydło. – Josh popatrzył na niego z politowaniem – Tak! Nie myśl sobie, że ta panienka na górze ma cokolwiek wspólnego z moimi zachciankami. Potrzebowała... żeby ją ktoś przytulił i przywrócił do życia i tyle. – westchnął i znowu opanował się – W każdym razie... jeśli zdecydowaliście się na wspólne, nowe życie, to... – pokiwał głową – życzę najlepszego, jakie możecie sobie tu wysmażyć.
–O, widzisz Andy i tu się nie rozumiemy. – powiedziała spokojnie Clara. – Rozumiem, że ta cała sytuacja cię przerosła. Przyznaję że nas też, ale nie o tym chciałam mówić. Rzucasz się i złościsz i w ogóle nie słuchasz tego, co do ciebie mówimy. Oceniasz nas, choć nie wiesz wszystkiego. – mówiła zimno i powoli – Sam zauważyłeś, że między Joshem i Elisabeth wszystko zaczęło się psuć. Pomyśl tylko, jak Josh mógłby prowadzić jakiekolwiek śledztwo, myśląc tylko i wyłącznie o tym, jak zdobyć mnie i jak się przed tym powstrzymać oraz w jaki sposób utrzymać związek z Elisabeth w cuglach, że tak powiem i spotykać się ze mną tak, żeby ona o tym nie wiedziała. – nastąpiło chwilowe milczenie, a Clara postanowiła wykorzystać logikę myślenia Elisabeth – Prędzej, czy później i tak nastąpiłoby rozstanie, tak jak nastąpiło w przypadku moich rodziców. Ale po co to przedłużać? Elisabeth podświadomie wiedziała o tym i podjęła bardzo trudną, ale jedynie słuszną decyzję. Oddała Josha mi, nie po to, żebyśmy mogli zostać na zawsze razem, ale po to, żeby mógł normalnie funkcjonować i żebym była jego wsparciem podczas pościgu za Mc Grithem. Nie bój się, oddam jej Josha, kiedy wrócimy, ale najpierw wykorzystam go do paru spraw. Po pierwsze, chcę się zemścić na szeryfie za porąbane życie, jakie mi sprawił, za moich rodziców i za to, że jestem, jaka jestem. A Josh mi to umożliwi. Po drugie, chcę poznać życie poza tym lasem. Owszem, boję się stąd wyjść do ludzi, nie znam ich, nie ufam im, ale chcę przynajmniej spróbować czy mi się uda z nimi współżyć. A po trzecie... nigdy nie udało mi się nikogo pokochać. – przerwała, pociągnęła nosem, a jej oczy zaczerwieniły się i załzawiły, ale nadal pozostała opanowana – I chcę, żeby Josh mi pokazał, jak to jest, móc pokochać kogoś i żyć razem z nim. Chcę wyjść z siebie takiej, jaką jestem i sprawdzić, czy mogę się zmienić.
Andy nadal siedział, ale tym razem już wszystko pojął i nie był już przeciwny temu, co się stało.
–No to teraz wypadłem na prawdziwego imbecyla. Przepraszam Claro. Jestem głupi jak but, że nie wysłuchałem was wtedy do końca. A ty jesteś mądrą i zaradną kobietą. Ale musicie zrozumieć, że kiedy zobaczyłem was obojga razem i uświadomiłem sobie, że gdzieś tam Elisabeth jest sama i o niczym nie wie, albo może i wie, tyle, że pociesza ją ktoś inny... – Andy zacisnął szczęki i rozluźnił je ponownie – Skojarzyło mi się to z moją osobistą historią. Kiedy mówiłem wam na początku o tym, jak się rozstałem z żoną... nie powiedziałem całej prawdy.
–A jaka była ta prawda? – spytał Josh
–No więc te twoje łobuzy wpadły i rozpierniczyły moją restaurację z karabinów w drobny mak. Stwierdziłem wtedy, że przez fakt iż kilku moich ludzi zostało śmiertelnie rannych podczas tamtego ataku, a ubezpieczenie i tak nie pokryje kosztów naprawy, nie ma czego ratować i postanowiłem wszystko zostawić. Wtedy jeszcze chciałem ponownie stanąć na nogi i założyć restaurację w innym lokalu. Ale kiedy wszedłem do domu o nietypowej jak na mnie godzinie, zobaczyłem, jak mój najlepszy kumpel posuwał moją żonę, aż łóżko trzeszczało. – Andy niemal szeptał – Nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że jak... jak ich nakryłem na tym to... to w ogóle mnie nawet nie zauważyli. Stałem tam w drzwiach, jak niewidzialny. To mnie dobiło. I wyniosłem się tak jak stałem. Poszedłem z powrotem do wozu, pojechałem do banku, wyciągnąłem wszystkie oszczędności ze wszystkich kont, jakie miałem i... ruszyłem przed siebie, w nieznane. I pewnego dnia trafiłem tutaj. I utknąłem.
–Miałeś jakikolwiek kontakt z nią od tamtej pory?
Andy zaprzeczył.
–Wątpię, by mnie szukała, bo do tej pory znalazłaby mnie już policja.
–Pewnie tak.
–Współczuję ci. – powiedziała Clara. – Pewnie ciężko ci zaufać drugi raz.
–Czemu, dałem sobie spokój ze stałymi związkami, to prawda, ale jeśli jakaś panienka ma ochotę, to... czemu nie. – kłamał
–Andy, daj spokój, nie oszukuj nas; nawet ja wiem, że przypadkowy seks nie jest w twoim stylu. Przecież ty zawsze trzymasz się wszelkich możliwych zasad i regulaminów. Poza tym, to nie to samo, co stała relacja. I brakuje ci właśnie stałej relacji.
–Nie chcę już żadnych stałych relacji. Za mocno ranią.
Podczas tej opowieści i rozmowy Josh stał i milczał. Był już pewien, że gdyby Andy kiedykolwiek dorwał Elisabeth, nigdy nie pozwoliłby jej odejść. A Elisabeth, chociaż sobie to wmawia, nie jest i nie będzie monogamistką, podobnie, jak jej matka nią nigdy nie była. Gdyby kiedykolwiek Elisabeth i Andy spróbowali być razem, w grę weszłyby okrutna zazdrość i poczucie zniewolenia. A to skończyłoby się źle zarówno dla niego jak i dla niej. Dlatego musiał wierzyć Andiemu, że będzie się trzymał od niej z daleka.
–Mam nadzieję że Elisabeth również znajdzie sobie dobrego partnera. – powiedział Andy. „Z kim w takim razie mogłaby być?”, pomyślał Josh. Na myśl przyszedł mu tylko jeden facet. – Dobra, słuchajcie, koniec tych użalań. – przerwał Andy – Było, co było, mam nadzieję, że nie wróci i że wszystko się jakoś samo ułoży i wyjaśni... na razie musimy powrócić na ziemię.
–Racja. – przyznała Clara – Musimy teraz wyjaśnić przynajmniej dwie sprawy. Pierwsza, to Henry. Kto się nim zajmie, kiedy ja wyjadę?
Andy myślał chwilę, po czym powiedział:
–Ivone mogłaby się nim zająć. Jej mama była kiedyś pielęgniarką, a potem ona sama nauczyła się tego zawodu. – wyjaśniał Joshowi, który znał tę historię z zupełnie innej strony – Da sobie radę. Pogadam z nią.
–Dobra, a jak się nie zgodzi?
–To będziemy przy nim czuwać na zmianę. Ale jestem pewien, że szybko przywrócimy go do życia.
–Jeżeli to zło powoduje u niego depresję, to zwykłe lekarstwa mu nie pomogą. – powiedział Josh.
–A co?
–Modlitwa.
–Modlitwa? – spytała Clara – Taka jaką mówisz przy jedzeniu?
–Tak, to jedyna odsiecz, z jaką możemy przyjść do Henry'ego. Ja i Elisabeth ostatnio zapomnieliśmy o niej i oto mamy wyniki. Zło już wdarło się do naszego życia.
–O czym ty mówisz, Josh? – zapytała Clara.
–Spytajcie się zielarki. Ona wie wszystko.
–Mamy ciebie, opowiedz o tym. – nalegał Andy.
–Mamy za mało czasu, żeby teraz o tym mówić, bo musiałbym wam od początku wszystko wyjaśniać. Teraz mamy do załatwienia sprawę numer dwa, to jest sposób, w jaki się stąd wydostaniemy. I to za dnia. – Andy westchnął – Wiem, że to trudne, ale musimy to zrobić z pomocą waszą oraz Mike'a i jego chłopaków. To leży w waszym interesie.
–To chodźmy do nich. Zaprowadzicie mnie tam i pogadamy sobie z nimi.
–Powiedz mi jeszcze, skąd znasz Mike'a? – Josh zapytał Clarę.
–Spotkałam go kiedyś ot tak, na przechadzce w lesie. Zaczęliśmy gadać i okazało się, że nadajemy na tym samym poziomie, więc się polubiliśmy i często się odwiedzaliśmy... ale nic z tych rzeczy nie miało nigdy między nami miejsca. Ja nie pozwoliłam na to i dałam mu to do zrozumienia, a on to uszanował. To bardzo szlachetny chłopak.
–Hm, szlachetny dzikus. – zażartował Josh, a Clara z uśmiechem chwyciła ścierkę rzuciła nią w niego.
–Nie pozwalaj sobie. – po chwili spoważniała i dodała – To co, my zostaniemy przy Henrym dopóki nie przyprowadzisz jakiejś osoby, która mogłaby przy nim zostać, a potem wszyscy pójdziemy do Mike'a.
Andy zrobił minę, jakby chciał powiedzieć: „Wszystko zrozumiałe”, a na głos powiedział:
–Robi się, szefowo. W końcu od tego tu jestem, żeby dbać o ludzi. – Wstał i podszedł do drzwi. Zatrzymał się jeszcze. – Niedługo wrócę.
Wyszedł; oboje zaczekali aż ucichnie odgłos jego kroków i zaczęli się znowu całować. Josh chciał zaprowadzić Clarę do schowka i zamknąć drzwi, ale ona zatrzymała się i przerwała mu.
–Nie Josh, nie lubię szybkich numerków.
Josh oderwał się od niej i westchnął:
–No tak, w sumie ja też nie.
–Nie wolno ci trwonić tej światłości, którą masz. Lepiej wykorzystajmy tę energię na sprzątanie.
–Szkoda, bo zrobiło się miło. – usłyszeli i natychmiast odwrócili się w stronę łóżka.
Henry był zdziwiony tym, co zobaczył
– Cześć, co... Clara? Co ty robisz z Joshem? A gdzie Elisabeth?
–To skomplikowane. – powiedziała Clara
–Gówno prawda, dopadło was to samo, co nas wszystkich. A z kim jest teraz Elisabeth?
–Nie wiem. Może jest sama, może nie. – odparł Josh.
–I mówisz to tak spokojnie?
Josh próbował to zignorować:
–Co ci przyszło do głowy, żeby się truć starymi tabletkami? Jesteś aż tak zdołowany?
–Nie odwracaj kota ogonem, gdzie jest Elisabeth?
–Nie panikuj, myślałem, że wiesz, że przeprowadziła się do leśniczówki.
–To wiem, ale gdzie jest teraz i co robi?
–Nie wiem. Straciłem z nią kontakt. Teraz jesteśmy z Clarą sami.
–Jeżeli ją skrzywdziłeś...
–Nie skrzywdziłem jej, sama zadecydowała o rozstaniu. Z resztą, spytaj jej sam.
–Dała ci wolną rękę.
–A ja jej.
–Rany, myślałem, że to was ominie.
–Przestańcie się zachowywać, jakby mnie tu nie było. – zawołała głośno Clara – Nie jestem kołkiem w płocie i mam swoje uczucia. Mówisz, jakbym była jakąś straszną raszplą, która odbiła go Elisabeth.
–Przepraszam, jeśli tak mnie odebrałaś, nie miałem tego na myśli.
–Przecież ona sama do tego doprowadziła.
–Trzeba było odmówić.
–Próbowaliśmy. Ale w końcu doszliśmy do wniosku, że ona ma rację. Pamiętasz, co się stało z moimi rodzicami? To i tak by się stało, prędzej, czy później, więc po co to przedłużać?
Henry milczał chwilę i zastanawiał się.
–To jest dla mnie jeszcze nie do pojęcia. Muszę się z tym oswoić.
–Tak jak my.
–Lepiej powiedz w końcu, dlaczego połknąłeś te tabletki. – powiedział Josh
–To nie jest to, na co wygląda. Nie wiem, czy mi uwierzycie, ale oni zakradli się tutaj, kiedy spałem. Związali mnie i zakneblowali, a potem wepchnęli mi te tabletki do gardła na siłę. Ale to nie były moje tabletki, ja nie mam tu żadnych lekarstw.
–Masz węgiel.
–Mam? Patrz i nawet o tym nie wiedziałem.
–Więc może to były jakieś tabletki z twojej szafki. Kto to był?
–No kto, te chłopaki z sierocińca.
–Byli tu? – Henry potwierdził – I nikt ich nie zauważył?
–Josh, przejrzyj na oczy – powiedziała Clara – ludzie tu chodzą przybici i zobojętniali na wszystko. Nie patrzą nawet na to, jaki jest dzień, czy godzina... a co dopiero mówić o kimś, kto się zakrada do wioski.
–Któregoś dnia mogą się zakraść do Andiego. I nie uratujemy go na czas. Kiedy to było?
–Dziś rano. A może koło południa. – odparł Henry
–Gdybyśmy przyszli później, nie uratowalibyśmy cię. – powiedziała Clara.
–Dzięki. Dzięki za wszystko.
–Jej podziękuj, to ona się tobą zajęła. – powiedział Josh. Henry spojrzał na nią i kiwnął głową z uznaniem.
– Widzę, że książki, które zostawiła ci mama przydały się.
W tym momencie usłyszeli kroki dwojga ludzi na zewnątrz i zaraz otworzyły się drzwi. Do środka wszedł Andy z dziewczyną.
–Josh, to jest Ivone. Ona się zajmie... – w tym momencie zauważył, że Henry jest przytomny i słyszy ich każde słowo – A ty co? Znowu się schlałeś stary pijaku? Gdzie masz tą whisky? Pokaż, to się sam napiję.
–Henry został otruty tabletkami, które wmusili w niego chłopcy z sierocińca. – powiedziała sucho Clara. Andiego bardzo to zdziwiło – A w tym czasie ty spałeś. I twój umysł pewnie też.
–Eli... – przejęzyczył się Josh – Przepraszam, Claro, hamuj się.
Clara spojrzała na niego.
–Nie Josh, mam prawo do wyrażania własnego zdania. A Andy zaniedbał ochronę wioski.
–Hej, skąd miałem wiedzieć, że się tu włamią?
–I mówisz to po tym, jak spalili dom Sadie? Z rodziną w środku? Andy, oni powoli przejmują nad nami kontrolę, bo my ją już dawno straciliśmy, zarówno nad sobą jaki i nad wioską. – mówiła sucho i naukowo, a wszyscy milczeli w niemej zgodzie.
–Masz rację. – przerwał ciszę Andy – Zawaliłem sprawę. Taki właśnie ze mnie szeryf, mówiłem wam, że się do tego nie nadaję, ale wy się uparliście. Teraz macie, co chcieliście.
–Ej, nie użalaj się nad sobą, tylko myśl, jak tu wybrnąć z tego bagna. – powiedział z łóżka Henry. – Wspólnie coś ustalimy. Mam w tym trochę doświadczenia. No i jestem już jedynym zdrowym na umyśle policjantem.
–Fakt, tamtym dwóm kompletnie odbiło.
–Nie odbiło im – odezwał się Josh – tylko zło przejęło nad nimi kontrolę.
–Co takiego?
–Idźcie do zielarki – wyprzedziła Josha Clara – Ona wam wszystko powie.
Ivone odchrząknęła.
–Czy ja mam tu jakiś głos, czy już mnie całkiem pominiecie? – odezwała się cicho. Wszyscy popatrzyli na nią. – Nie jestem wtajemniczona w wasze sprawy i nie chcę być. Ale jeśli ci dranie zjawią się tu ponownie, osobiście wypruję im flaki. I nawet wiem, jak to zrobić.
–Nie wątpię. – powiedziała Clara i podeszła do niej – I pewnie będziesz jeszcze miała okazję. Na razie chcieliśmy cię prosić, żebyś się zajęła Henrym. Będzie nam potrzebny przy ustalaniu planu działania.
–Co chcecie, żebym zrobił?
Josh i Clara opowiedzieli wszystkim swój plan wydostania się z lasu i pościgu za Mc Grith'em.
–W takim razie jestem do waszych usług. – skomentował Henry – Tylko mnie z tego wyciągnijcie, bo mi niedobrze po tych tabletkach.
–To zadanie dla Ivone. – powiedział Josh – A teraz musimy iść porozmawiać z Mikiem. Chodź Andy.
Andy już się zebrał do wyjścia, kiedy Henry zatrzymał go:
–Ty zostajesz tu.
–No jak to, mieliśmy iść razem. – powiedział Josh.
–Andy będzie mi potrzebny na miejscu. Ustalcie plan ochrony z Mikiem, a my tu obydwaj ustalimy swój plan. No i pomoże mi w ustalaniu planu ochrony wioski na wszelki wypadek.
–Dobra, przekażemy wam później nasze rezultaty. – powiedziała Clara.
Kiedy pożegnali się i wyszli, już ciemniało. Szli w milczeniu, aż Clara nagle zatrzymała się w środku drogi. Ogarnęły ją duże wątpliwości.
–Jak my to zrobimy, Josh?
–Co takiego? – zatrzymał się również
–No, jak my się przedrzemy przez ten las? Przecież oni zawsze o wszystkim wiedzą. Celują do wszystkich i trafiają bezbłędnie już od tylu lat. Nie pozwolą się nam wydostać z tego przeklętego lasu. Do ciebie strzelili za dnia, do Henry'ego po ciemku... przecież my w życiu nie damy sobie rady.
Josh podszedł, by ją przytulić. Na początku odsunęła się od niego, ale stopniowo poddała się jego uściskowi.
–Nie bój się, przecież nie zawsze będę się na ciebie rzucał. – uspokoiło ją to – Nie wiem, jak tego dokonamy. Ale wiem, że musimy spróbować, jeśli zależy nam na życiu tych wszystkich ludzi. Może Mike będzie miał jakiś pomysł.
–Racja, spróbujmy.
Znowu ruszyli w drogę. Kiedy doszli do obozu Mike'a, było już ciemno. Usłyszeli z daleka szczęk odbezpieczanej broni.
–Spokojnie, to ja, Josh. Powiedzcie Mike'owi, że chcę z nim pogadać.
Strażnik zajrzał do środka i przekazał cicho wiadomość, po czym ponownie skierował ku nim broń. Kiedy zjawił się Mike, dał mu znać, by ich wpuścił.
–Co tu robicie o tej porze? – spytał, kiedy przywitał się z nimi.
–Przyszliśmy do ciebie pogadać. – powiedział Josh. – Mamy pewien plan.
–I chcemy go z tobą omówić. – dodała Clara.
Mike patrzył na nich zdziwiony.
–Wyjaśnijcie mi tylko, co robicie tutaj wy, razem. Josh, gdzie jest Elisabeth?
Josh i Clara westchnęli.
–Po prostu dopadło ich to samo, co resztę ludzi tutaj. – Clara posłużyła się słowami Henry'ego – Josh wybrał mnie, a ja jego. Ale to Elisabeth nas połączyła. My nie mieliśmy takiej odwagi jak ona.
–A co z nią?
–Jeszcze nie wiem. Nie miałem okazji... ani odwagi z nią rozmawiać. – odparł Josh.
Mike westchnął i zapatrzył się w sufit.
–To nie do pojęcia dla mnie. – przypatrzył się im – Przecież wy jesteście dla siebie stworzeni; ty i Elisabeth. Jak mogłeś do tego dopuścić?
–Słuchaj... nie przyszedłem, żeby słuchać kolejnych kazań. Stało się, to co się stało, koniec. To Elisabeth dokonała wyboru za nas. – nagle przypomniało mu się to, co mówiła mu zielarka – To jest dla nas test. Test na to, jak silna jest nasza miłość. Jeśli mamy dość siły i światłości w sobie, to przetrwamy to i wrócimy do siebie.
–Myślałem, że zamierzasz zostać z Clarą.
–To, co nas dopadło, to zaklęcie, a nie miłość. – powiedziała Clara – Trzeba odróżnić jedno od drugiego. To minie, jeśli uda nam się zrobić to, co zaplanowaliśmy.
–A z czym przyszliście do mnie?
–Chcieliśmy się wydostać stąd; z tego lasu, żeby dopaść tego, kto nas tak urządził. – powiedziała Clara.
–Czyli... – Mike nie zrozumiał.
–To dłuższa historia. – odparł Josh.
–Teraz i tak was stąd nie wypuszczę. Jest zbyt późno i nie pozwolę wam ryzykować życia. Te zbiry mogą się kręcić wszędzie. Zostaniecie tutaj na noc, więc mamy dużo czasu.
–No to przygotuj się na długą opowieść.
–Ale najpierw daj nam coś do jedzenia, umieram z głodu. – powiedziała Clara.
–No właśnie, ja też. A przecież nie powinniśmy odczuwać głodu.
–Głodu nie odczuwają tylko ci pod czarem zła. My jesteśmy połączonymi wybrańcami, więc jesteśmy teraz z niego wyłączeni.
–Nic z tego nie rozumiem. – powiedział Mike, kręcąc głową i rękami i wyminął ich – Chodźcie do kuchni, tam coś dla was znajdę.
Mike wziął zaimprowizowaną pochodnię, przy której do tej pory siedzieli i zaprowadził ich do pokrytego krwią i pachnącego nią pomieszczenia, w którym trzymali mięso upolowanych zwierząt.
–To nasza kuchnia. – podszedł do drewnianego stołu i wziął długi nóż – Wiem, że wygląda to jak rzeźnia, ale nią nie jest. Tu odcinamy mięso od kości i skór. Odetnę teraz trochę mięsa dla was i usmażymy je nad ogniskiem. Tyle mogę zrobić.
–Pomóc ci jakoś? – zapytała Clara.
–Poszukajcie sobie jakichś patyków, na które moglibyście sobie nabić wasze kawałki. – zbliżył się z nożem do leżącego na betonowej podłodze krwawego truchła – Co wybieracie?
Josh i Clara wybrali części zwierzęcia i patrzyli, jak Mike odcina mięsiste i mokre od krwi kawałki ciała zwierzęcia. Słyszeli rytmiczne mlaskanie noża na czerwonych mięśniach. Sądzili, że ich to obrzydzi, ale ze zdziwieniem stwierdzili, że nic takiego nie czują. Właściwie nie czuli nic; w ich głowach i sercach było pusto. Mike stwierdził, że zauważył to samo u siebie i chłopaków. I że w tym lesie emocjonalna i uczuciowa pustka to dla każdego normalna sprawa.
Potem Josh i Clara wyszli na zewnątrz. Skorzystali z ciemności, by całować się choć przez chwilę. W tym czasie Mike wyszedł z pochodnią na zewnątrz i rzucił im tylko obojętne spojrzenie. Oderwali się więc od siebie, a on bez komentarza podszedł do stosu gałęzi i zaczął rozpalać ognisko. Josh zauważył, że stos naostrzonych gałęzi leży obok wejścia. Znaleźli odpowiednie i dołączyli do Mike'a, siedzącego w ponurym milczeniu. Mike nabił sporej wielkości kawałki mięsa na ich gałęzie i umieścił je nad ogniem. Wszyscy usiedli i umilkli. Przez chwilę było słychać tylko huk wiatru w gałęziach drzew i trzask ogniska.
–Wciąż nie mogę uwierzyć, że się rozstaliście. – powiedział nagle Mike – To nie powinno tak być.
–Nikomu to nie odpowiada – odparła Clara – Jesteśmy wyklęci z tej społeczności. Szczególnie ja. Ale już mówiłam...
–Tak, wiem – przerwał jej Mike – Mówiłaś, że to Elisabeth pierwsza zdecydowała się odłączyć się od Josha. Ona zawsze była postrzelona. Ale że wy się na to zgodziliście? To mnie boli.
–No cóż, takie życie. – powiedział Josh – Nie przeskoczymy go. Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw, ale stało się; zaakceptowałem to, bo... no taka była prawda. Tak się czułem i tak się nadal czuję Mike; nie mogę i nie chcę okłamywać dalej Elisabeth i siebie i ona to wie. Ale nie myśl, że jest mi z tym łatwo. – uderzył się pięścią w okolice serca
–Ja też się nie spodziewałem. – powiedział, zapatrzony w płomienie ogniska
–Czego?
–Że będę mordercą.
–Działałeś we własnej obronie.
–Chciałem ich wszystkich zabić, rozumiesz? – poparzył na Josha – To nie była obrona. Moim celem było wytłuc ich co do nogi. A sam wiesz, jakie to niebezpieczne. Może nawet sam przyciągnąłem do siebie zło.
–Ważne jest, żebyś go nie zapraszał.
–Chyba rzeczywiście posiedzimy tu dłużej, bo chcę wreszcie wiedzieć o czym wy do cholery mówicie? – powiedziała Clara – Co to za zło? Czy to to coś, co opętało naszą wioskę? I jak można je do siebie przyciągnąć?
–Rzeczywiście, chyba dziś późno zaśniemy. – powiedział Mike – Musimy sobie dużo wyjaśnić.
Rozpoczęła się noc opowiadań. Josh opowiedział najpierw Mike'owi dokładną historię wioski, a Clara potwierdziła ją własnymi wspomnieniami. Potem opowiedzieli mu o wizycie Elisabeth. W tym czasie piekło się mięso. Zapach mięsa i opowiadania rozluźniły nieco atmosferę. Mike'owi spodobało się, że Josh i Clara przerwali wreszcie długą ciszę, panującą w jego życiu i że ma z kim porozmawiać. I żeby to przedłużyć, przyniósł niedawno skradzione z sąsiedniej wioski, a schowane na specjalne okazje papierosy i butelki piwa.
Kiedy mięso się dopiekło, przerwali na chwilę, żeby nasycić głód. Podczas jedzenia Josh opowiedział jej o życiu swojego ojca, a potem on i Mike kontynuowali swoje opowiadanie. Mówili Clarze o tym, co przeżyli jako przywódcy sekty i o tym, co zło potrafi zrobić z ludźmi. Clara pytała o takie rzeczy, jak pieniądze, czy sekta. Potem opowieści przerodziły się w dyskusję, która trwała niemal do rana.
Wszyscy troje bawili się doskonale, a Mike najbardziej. Zapomniał o urazie i zażywał prawdziwej przyjemności, rozmawiając z ludźmi, którzy nie bali się dociekania prawdy, stawiania poważnych pytań, wyciągania wniosków ani mądrych słów. Dawno już mu się tak lekko i dobrze z nikim nie rozmawiało o poważnych sprawach przy odrobinie alkoholu i dobrym jedzeniu.
Podczas rozmowy Mike stwierdził, że Josh i Clara rzeczywiście bardzo do siebie pasują. A on pasował do nich obojga. W głębi duszy zapragnął, żeby taki stan potrwał przynajmniej odrobinę dłużej. Ale wiedział, że rano Josh i jego wybranka pójdą sobie. Postanowił jednak im pomóc i pogadać z chłopakami. Tyle mógł dla nich zrobić.
Kiedy postanowili położyć się spać choć na parę godzin, Mike już wiedział, co robić. Wyznaczył im betonową komórkę na końcu korytarza. Było to jednak jedyne pomieszczenie z drzwiami. Obdarował ich swoim jedynym śpiworem, a sam zasnął jak spartanin, na plecionce z traw i gałęzi, pod kołdrą z gałęzi, liści i mchu, w najgrubszym swetrze, jaki miał.
Przy zasypianiu słyszał jeszcze charakterystyczne rytmiczne i niskie mruczenie Josha. Słyszał to wiele razy, kiedy jeszcze na początku Josh kochał się głęboką nocą z Elisabeth w namiocie obok i oboje sądzili, że Mike śpi. Wiedział, że mruczy tak, kiedy jest mu naprawdę dobrze. Tym razem jednak żeńskie westchnienia rozkoszy należały do Clary. Potem zasnął kamiennym snem.
13. Wygnańcy
Kiedy Elisabeth obudziła się tej nocy, znalazła wsuniętą pod swoje drzwi, adresowaną do niej kopertę. Wyszła z łóżka, podniosła ją, otworzyła i przeczytała:
Droga Elisabeth,
Nie jestem w stanie wyrazić, jak bardzo jestem ci wdzięczna za Twoje poświęcenie i odwagę. To wielki zaszczyt spotkać kogoś takiego jak Ty. Josh cały czas mówi o Tobie, jako o najbliższej mu osobie. Myślę jednak, że najlepiej dla nas wszystkich będzie nie widywać się przez najbliższy czas. Musimy wszyscy przetrawić to, co nas spotkało.
Nie będzie nas niedługo, bo wyruszamy w drogę. Jakoś musimy się przedostać przez las i wyjechać w poszukiwaniu tego imbecyla, który zmusił moich rodziców do rozstania, a naszą trójkę do tego, co ostatnio zrobiliśmy. Wszystkiego dowiesz się od zielarki. Josh zaprowadził już Andiego do Mike'a. Mike wraz z innymi chłopakami zgodzili się nas ochraniać przed tymi bandziorami z sierocińca w drodze do miasteczka. Tam zdobędziemy jakiś transport, wpakujemy plecaki, Josh skontaktuje się ze swoją bazą policyjną, a potem wyruszymy w drogę.
Jesteś naprawdę odważna. Nie piszę tego złośliwie, ale chcę powiedzieć przez to że nie wiem, czy ja sama odważyłabym się na taki krok. Jeśli Josh nadal będzie Cię kochał, kiedy to całe piekło się skończy, to nie będę stać Wam na drodze – jest Twój.
Clara
Elisabeth, jeśli miłość między nami jest prawdziwa, wrócimy do siebie, choćby z końca świata. Daję Ci wolną rękę. Kochaj i bądź szczęśliwa.
Josh
Dopiero teraz, kiedy przeczytała te słowa, w pełni dotarło do niej, co zrobiła i jaką jest idiotką. Oto dzięki swojej własnej intuicji, została tu, na łasce myśliwych, z którymi obecnie mieszkała, oddała swojego męża obcej dziewczynie, na którą miał ochotę i co najgorsze, została zupełnie sama i bez najmniejszego sensu przebywania w tym przeklętym, bezlitosnym miejscu. Robert miał rację, kiedy zawołał, „Coś ty najlepszego narobiła?”
Ponownie rozpłakała się i usiadła na łóżku. Płakała donośnie. Uważała, że jeśli nawet nie mogła się przytulić do nikogo, to mogła sobie pozwolić chociaż na to. Tym razem nic ją nie obchodziło – wzięła poduszkę z łóżka, wtuliła w nią twarz i lamentowała na głos, bo tego potrzebowała. Przynajmniej do tego miała prawo w swoim pokoju. Wtedy stało się coś, czego spodziewałaby się, jako ostatniej rzeczy, jaka mogłaby się tu przydarzyć – do pokoju wszedł Robert.
–Pieprzyć to, niech się dzieje, co chce. – powiedział, po czym podniósł Elisabeth i mocno ją przytulił. W tym momencie otoczyła ich ta sama światłość, co wcześniej Josha i Clarę, mimo iż nieco słabsza. Elisabeth wreszcie poczuła upragnioną głęboką ulgę, ciepło, i spokój. Nie wiedzieli, ile czasu trwali tak w ciszy. To nie było ważne – ważne było, że są razem i że nareszcie odnaleźli to, czego tak pragnęli. – To ty jesteś moją wybranką. Od początku to czułem i wiedziałem. – szepnął Robert, wciąż trzymając ją w ramionach. Elisabeth chciała powiedzieć, że przecież wybrała innego, ale odpowiedział pierwszy – Nic nie mów, słyszę każdą twoją myśl. – Podniósł delikatnie jej twarz i złożył na jej ustach pierwszy pocałunek.
Kartka wypadła Elisabeth z ręki i wpadła gdzieś pod łóżko. Razem z nią wpadł rozdział życia z Joshem i Elisabeth jako partnerami i małżonkami. Teraz rozpoczynał się całkiem nowy, który oddzielał ich grubym murem.
Świtało już, kiedy Elisabeth leżała obok Roberta, z głową na jego piersi. Oboje byli nadzy, zmęczeni nocą wypełnioną dziką, gwałtowną i głośną miłością, jakiej oboje pragnęli. Teraz odpoczywali i delektowali się spokojem, jaki na nich zstąpił. Robert, wcześniej stale znerwicowany, ostrożny i podejrzliwy, był teraz spokojny, pełen ciepła i pogodny. Elisabeth zasłuchała się w odgłosy lasu, który budził się do życia za oknem.
–Co teraz z nami będzie, jak się wszyscy dowiedzą?
–Wszyscy już wiedzą, zapewniam cię. Terry i David wszystko słyszeli i już wszystko wygadali.
–To wszystko przez to skrzypiące łóżko. – próbowała zażartować, ale nawet się nie uśmiechnęła. Minęło za mało czasu, żeby żartować w takiej sytuacji.
–Masz dość?
–W najmniejszym stopniu; jestem rozpalona jak piec. Chcę jeszcze.
–Tak myślałem. – westchnął.
–To źle? – Robert milczał – Nawet jeśli popełniłam błąd, to już się stało.
–To nie błąd, to było celowe działanie. – spojrzał na nią – Dobrze wiedziałaś, co robisz i jakie konsekwencje ci grożą; zielarka wam tyle razy o tym mówiła. Wiedziałaś, co trzeba zrobić i że musicie być razem, a jednak złamałaś zasady; nawet jeśli zrobiłaś to z miłości.
–On tego też chciał.
–Ale on nigdy nie zdobyłby się na taki krok. To ty zaczęłaś.
–Tak, to ja zaczęłam. Ale tylko dlatego, że wiedziałam, że oboje chcemy rozstania; tyle że żadne z nas nie chciało się do tego przyznać. Między nami i tak już się dawno wszystko rozsypało i zaczęło gnić. I co? Miałam to kontynuować? W końcu miałam tego dość.
–Ale miłość między wami jest wciąż prawdziwa.
–Prawdziwa? Robert, takiego zakłamania jak teraz jeszcze nigdy między nami nie było. Ale to narastało stopniowo, jak choroba. Może moglibyśmy coś zrobić, żeby temu zapobiec; a może nie, nie wiem. W każdym razie nie mogłam tego dłużej znieść. Dlatego chodziłam po lesie, żeby tego nie czuć. No i wtedy przy okazji obserwowałam was przy pracy.
–Czułem twoją obecność koło nas.
–Z czasem zdałam sobie sprawę, że chcę zamieszkać tu i zostać jedną z was.
–Już bez Josha.
–Tak, bez niego. I na początku mnie to przerażało. Przerażało mnie to, że w ogóle mogę tak pomyśleć; chciałam z tym walczyć, naprawdę. Ale kiedy zobaczyłam, jak Josh patrzy na Clarę, a jak patrzy na mnie... On jej pożądał, a ja mu przeszkadzałam; przeszkadzałam im obojgu, rozumiesz? Okłamywał mnie, że tak wcale nie jest. Okłamywał sam siebie.
–Czasem jest ciężko wytrzymać, ale to nie znaczy, że nie możecie tego przetrwać razem.
–Nasze małżeństwo nie mogło tu przetrwać. A jeszcze kiedy do nich poszłam i usłyszałam historię rodziców Clary, uświadomiłam sobie, że z nami będzie tak samo jak z nimi i że lepiej to uciąć teraz niż patrzeć jak narasta wrzód. Nie chciałam dłużej na to patrzeć, ani słuchać, jak mnie okłamuje.
–Ja też cię okłamywałem.
–Co?
–Od kiedy tylko się zorientowałem, że jesteś w wiosce, chciałem cię mieć. Słyszałem twoje myśli i spodobałaś mi się. Ale nie chciałem cię skrzywdzić, bo wiedziałem, że jesteś razem z nim.
–Ale przecież zawsze mnie odtrącałeś.
–Bałem się, że wybuchnę, jeśli tylko się do mnie zbliżysz. Już nie raz przeżyłaś tu wybuch takiej iskry, chociażby z Davidem. – kiwnęła głową, by potwierdzić, że rozumie – Wiem, że to samo poczułaś w stosunku do Andiego, kiedy spotkałaś się z nim przy drzwiach. Ale on nigdy nie będzie z tobą.
–Przecież mówiłeś, że mu na mnie zależy.
–Bo zależy, ale nie nigdy odważy się też skrzywdzić Josha. Nie odważy się przyznać, że gdybyś była z nim, to nigdy nie wypuściłby cię z rąk. I Josh to wie.
–A ty? Wypuściłbyś mnie?
–Jeśli sama tego zapragniesz, to tak.
–Cieszę się, że mogę z tobą tak spokojnie rozmawiać o tym wszystkim, co się z nami stało. Nie myśl, że jestem jakąś okrutną jędzą, ja naprawdę kocham Josha.
–Wiem o tym.
–Zrobiłam to, bo chciałam, żeby był szczęśliwy; jeśli nie ze mną, to z nią. Gdybym tylko znała jakieś inne wyjście...
Robert uciszył ją i położył jej palec na ustach
–Nie było innego wyjścia, a co się stało, już się nie odstanie. Na razie cieszmy się nowym życiem.
–No to za nowe życie.– szepnęła i pocałowała Roberta.
–Za nowe życie – odszepnął i również pocałował ją. Po chwili zaczęli się ponownie pieścić, tym razem wolniej i spokojniej. Nie spieszyli się już. Mieli przed sobą cały dzień na spanie.
***
Clara i Josh spali równie długo jak Elisabeth i Robert. W końcu do drzwi ich komórki podszedł Mike i obudził ich, kopiąc w nie kilka razy.
–Budźcie się, dochodzi druga. – zawołał. Josh i Clara szybko wstali, ubrali się i wyszli. Mike czekał na nich w swoim pokoju. – Chodźcie, obiad gotowy. – wskazał na kawał pieczonego mięsa. Podziękowali i przysiedli się do pieczonego udźca z wczorajszej sarny. Josh odkroił porcję dla Clary i dla siebie.
–Moglibyście dodać do tego trochę ziół. – powiedziała Clara. – Koło was zauważyłam kilka rodzajów, chociażby szałwię. Przynajmniej trochę urozmaicicie smak.
–Mi tam smakuje bez niczego. – odparł Mike – Jeszcze mięso nam nie zbrzydło. Zastanówmy się lepiej na tym, jak ma przebiegać ta wasza ochrona.
–Na razie jedyne, co mi przychodzi do głowy, to szpaler strzelców, wśród których będziemy iść. A tak w ogóle, dzięki, że zdecydowałeś się nam pomóc– zaproponował Josh
–Na razie tylko ja. Wiesz, że te małe dranie są cholernie dobre w tym, co robią. Myślisz, że moi kumple będą chcieli się narażać dla was?
–Jeśli się dowiedzą, z jaką misją wyruszamy, to może przynajmniej się postarają.
Mike zastanowił się. Naprawdę chciałby już wyruszyć w dalszą drogę, ale przez tych śmierdzieli z domu dziecka nie mógł się ruszyć z lasu ani na krok, jeśli nie chciał narażać swojego życia. Ale Josh i Clara postawili wszystko na jedną kartę i bez względu na wszystko, chcieli spróbować to wszystko zmienić. Nie wiedział, czy to odwaga, czy krok w przepaść, ale tym postanowił przekonać swoich kolegów.
–Dobra, spróbuję. Zaraz porozmawiam z chłopakami i zobaczę, co da się zrobić. Chodźcie.
Poprowadził ich przez pozostałe pomieszczenia. Zebrał wszystkich swoich towarzyszy w swojej kwaterze i powiedział im, o co proszą ich Clara i Josh. Większość milczała przez dłuższą chwilę. Zdawało się, że chłopcy odmówią. Ku swojemu zaskoczeniu jednak zobaczyli, jak ręka po ręce unosi się ku górze. Wszyscy zgłosili się na ochotników, nawet mały Miles.
Jedni uzasadniali to chęcią zemsty na bezwzględnych mordercach, inni stwierdzili, że i tak nie mają tu nic lepszego do roboty, jeszcze inni chcieli sprawdzić swoje umiejętności strzeleckie. Jednak wszyscy, w tym również Mike, chcieli się chociaż w niewielkim stopniu przyczynić do kolejnej próby uwolnienia się z tego lasu i ruszyć w dalszą drogę.
–Dziękujemy wam. – powiedział Josh do wszystkich – Nie spodziewaliśmy się, że wszyscy nam pomożecie. Ale im nas więcej, tym większa szansa, że wydostaniemy się stąd żywi i będziemy mogli czegoś dokonać. Kiedyś na to miejsce padł pewien czar. Wiem, że to brzmi absurdalnie, ale tak jest. Zło na to miejsce sprowadził pewien zły człowiek i od tej pory to zło w nim prześladuje każdego, kto się w tym lesie znajdzie. Dlatego nikt nie może stąd wyjść.
Czeka nas trudne zadanie, bo kompletnie nie wiemy, dokąd się udać i nikt nie może stwierdzić, gdzie on może się znajdować. Ale musimy się stąd wydostać żywi. I to za dnia. A jestem pewien, że ci chłopcy zrobią wszystko, żeby nam to uniemożliwić. Jednak przysięgam wam, że zrobię... że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby dorwać tego człowieka i przywrócić tu spokój i normalność.
Zakończył, a chłopcy pożegnali się z nimi i wrócili do swoich zadań. Josh i Clara również pożegnali się z Mikiem i poszli do siebie. W domu trzy gołębice nadal spokojnie i cicho siedziały na swoich miejscach. Wykąpali się, Clara sprawdziła żebro Josha i zdjęła bandaże, bo były mu już niepotrzebne, a potem przyrządziła upolowaną po drodze łasicę – życie znowu zaczęło wyglądać normalnie. Kiedy siadali do posiłku, usłyszeli zbliżające się kroki, a potem walenie pięścią w drzwi. Josh zaprosił gościa do środka. Drzwi otworzyły się i stanął w nich trupio blady i dyszący Henry.
–Co ty tu robisz? Wchodź.
Henry wszedł i ciężko opadł na ławę. Potem dłuższą chwilę dyszał.
–Zostało nam trochę obiadu, zjesz? – spytała Clara.
Henry nie odpowiedział, ale kiwnął głową. To zdziwiło Josha, bo dotychczas Henry nic nie jadł. „Może już znalazł swoją wybrankę. – przemknęło Joshowi przez głowę – Ale kto to może być?” Nic mu nie przychodziło do głowy. Clara wstała, nałożyła pozostałą część potrawy na trzeci talerz i podała Henriemu.
–Mówiłam ci, że zawsze zjawia się ktoś niespodziewany. – powiedziała Clara do Josha.
W tym czasie Henry już ochłonął na tyle, by móc mówić. Podziękował i zabrał się do jedzenia.
–Powinieneś leżeć – powiedziała Clara – a nie kręcić się po lesie. Twój organizm jeszcze nie całkiem się zregenerował. Ivone cię tak puściła?
–Zasnęła nad ranem, a ja się akurat obudziłem i skorzystałem z okazji, żeby się wymknąć. Od rana tu się kręcę. Myślałem, że już was załatwili w lesie i szukałem waszych ciał.
–Byliśmy u Mike'a i tam spędziliśmy noc. – odparł Josh – Powiedział, że nie pozwoli nam narażać życia i przenocował nas.
–I Słusznie. Kamień spadł mi z serca. Naprawdę myślałem, że po już po was. Dopiero z daleka was zobaczyłem i szedłem tu za wami.
–To bardzo głupie z twojej strony. – skrytykowała go Clara – Zwłaszcza, że masz chore ramię i jesteś osłabiony po lekach. No i grozi ci niebezpieczeństwo.
–A wam nie? Przecież wy też szliście przez las sami i to za dnia. Przyda mi się trochę świeżego powietrza i ruchu, żeby rozruszać krew w żyłach. Poza tym, nie natrafiłem na ani jednego. Wygląda na to, że ich tu nie ma.
–Jeśli nie ma ich tu, to może mają coś innego do roboty, niż strzelanie do ludzi w lesie.
–Nie wiem, być może i tak. – odparł Henry – Pyszne, co to takiego?
–Josh upolował łasicę po drodze, a ja przyrządziłam ją z tymiankiem i grzybami.
–Jesteś pewna, że to tymianek? – Clara spojrzała na niego z krytyką, ale nie odpowiedziała – Dobra, droczę się tylko. Chylę czoła przed twoimi umiejętnościami. Ona naprawdę ci się przyda Josh.
–Dzięki Henry, ale Clara to nie jakieś narzędzie, tylko człowiek. – odezwał się Josh.
–Nic takiego nie miałem na myśli. Jeśli tak to zabrzmiało, to przepraszam. – przez chwilę panowała cisza – Ustaliliście coś z Mikiem?
–Tak, pogadaliśmy z nim, a on pogadał z chłopakami i wszyscy zgodzili się nam pomagać.
–Wszyscy? – Henry był wyraźnie zaskoczony
–Tak, wszyscy.
–W takim razie ja i Andy dołączamy się do nich. Też rozmawialiśmy z ludźmi. Większość zgodziła się na udział w osłanianiu was przed ostrzałem mimo wszystko.
–Mimo wszystko?
–Chodzi o to, że ludzie już wiedzą, że teraz jesteś z Clarą, a Elisabeth z Robertem.
–Z Robertem? Miło wiedzieć.
–Może wam to łatwo poszło, a przynajmniej na to wygląda, ale ludzie nie mogą się z tym pogodzić tak łatwo. Liczyli na to, że wyzwolicie ich razem. Ale Andy wytłumaczył im, jak wygląda naprawdę sytuacja i że tak będzie lepiej dla wszystkich. Powiedział też, że to wasza prywatna sprawa i że też jesteście ludźmi, tak samo jak oni. Mówił, że mają się nie wtrącać do waszych spraw. – Josh kiwnął tylko głową, że rozumie i mruknął cicho „dzięki”. Na chwilę zapadła niezręczna cisza, którą przerwała Clara.
–Skoro nie atakują już od jakiegoś czasu, to może zaprzestali ataków?
–Może i tak, ale nie zamierzamy ryzykować. Nie chcemy, żebyście zginęli. Macie nas wyzwolić. Aha, mam wam jeszcze jedną wiadomość do przekazania. Dziś wieczorem odbędzie się pogrzeb Elsy. Będą wszyscy. I wy też jesteście zaproszeni.
–Będziemy na pewno.
–No, było pyszne, ale czas na mnie. Będę się zbierał. – powiedział Henry i z trudem próbował się dźwignąć z siedzenia. Clara chciała mu pomóc, ale odmówił pomocy. – Nie dadzą mi rady jakieś parszywe niedorostki.
–Nie chodź więcej tak samotnie po lesie, bo wkrótce możemy tu mieć dwa pogrzeby.
–Zwłaszcza, że już raz miałeś się okazję o tym przekonać. – dodał Josh, wskazując na zranione ramię. Henry spojrzał na niego, ale nic nie powiedział.
–Masz rację. Nie będę już narażał życia.
–Pójdziemy z tobą do wioski. – zaproponowała Clara
–Nie, nie trzeba, to będzie dla was podwójna droga.
–Nie będziemy cię narażać na samotną wyprawę. Razem zawsze bezpieczniej.
Henry nie miał innego wyjścia, jak zgodzić się. Zaczekał, aż ubiorą się i wyszli wspólnie do wioski.
***
Elisabeth i Robert obudzili się jednocześnie późnym popołudniem. Elisabeth przywykła już do wstawania wieczorem zamiast rano. Leżała obok Roberta i milczała. Nie musiała nic mówić, by się z nim porozumieć. Wciąż się czuła z tym dziwnie, ale zaczęło jej to odpowiadać.
Robert zaskoczył ją bardzo pozytywnie. Kiedy nie byli kochankami, wydawał się nieprzystępny, zdyscyplinowany i ostry. Teraz było dokładnie na odwrót. Mogłaby stwierdzić, że jest zabłąkanym tu artystą i poetą. Był kochający, czuły i wrażliwy. Po raz pierwszy pozwolił sobie na pokazanie swojej twarzy, kiedy trzymał w ramionach martwą Elsę. Ale na co dzień trzymał to w sobie.
Elisabeth stwierdziła, że był taki ze względu na panującą tu atmosferę oschłości, wiecznej udręki, depresji i niepokoju. Ich też powoli zaczął przenikać ogólnie panujący tu chłód i brak uczuć. Dowodem na to była łatwość, z jaką oddała Josha w ramiona Clary i z jaką on ją przyjął. Ale teraz dokładniej przemyślała treść listu i dotarło do niej, że tak musiało być. Odtąd Josh i Clara będą ścigać zło, a ona ma to, co chciała – swoje życie jako myśliwy. Ale nawet w ramionach Roberta czuła wyrzuty sumienia i nic nie mogła na to poradzić. Przeprosiła go za to w myślach.
–Rozumiem, co przeżywasz, wierz mi. – Robert delikatnie gładził ją po twarzy – To wszystko jest jeszcze świeże i wasze rany na pewno się jeszcze długo nie zagoją. Zarówno Clara i Josh jak i my jesteśmy na cenzurowanym wśród ludzi. A najbardziej ja i Clara, bo to my was rozdzieliliśmy.
–Tłumaczyłam ci, że nasz związek i tak już się dawno rozpadł. Już od dawna nic do siebie nie czuliśmy.
–Ty nie czułaś. – Elisabeth zmarszczyła gniewnie brwi – Josh stale cię kocha całym sercem. Ale to ty sprawiłaś, że umysłem istnieje już tylko dla Clary. Zobaczyłaś, że masz tu szansę na spełnienie swoich marzeń i wykorzystałaś to. To dlatego odsunęłaś go od siebie dla niej. – Elisabeth milczała, bo wiedziała, że taka jest prawda. Po chwili Robert dodał – Słyszę teraz ich wspólne myśli. Biją zgodnie, jak dwa metronomy. Ale też jestem zdania, że tak musiało być. Może im się uda nas stąd wyciągnąć. Może on jeszcze wróci do ciebie. – otarł Elisabeth łzę z oka – Ale póki co, chciałbym, żebyś pozwoliła mi żyć razem z tobą.
–Boję się. Nie wiem, na co nas stać.
–Wiem, ja też. Możemy stracić nad sobą kontrolę, możemy nigdy się nie wygrzebać z tego gówna, w którym siedzimy, ale przynajmniej spróbujmy. Zgadzasz się? – Elisabeth zastanawiała się chwilę, ale przytaknęła i mocno pocałowała Roberta, po czym wstała i zaczęła się ubierać. Robert podparł głowę rękami i z przyjemnością patrzył na nią.
–Muszę szybko wyjść. – powiedziała, kiedy była już gotowa.
–Idź. Idź już na dół, zaraz do ciebie dołączę.
Kiedy Elisabeth wyszła, Robert sięgnął pod łóżko i wyjął spod niego kartkę od Josha i Clary. Teraz przeczytał list w spokoju. Wstał, ubrał się, złożył list i schował go do kieszeni kurtki. Teraz był to ostatni relikt zamrożonej w czasie i przestrzeni przeszłości. Zamierzał zachować go na czas, kiedy oboje z Elisabeth zapomną się i zaczną szaleć, tracąc kontakt z rzeczywistością. Wznosił jednak gorące prośby do Boga, by to nigdy nie nastąpiło i wyszedł z pokoju.
Na dole Elisabeth robiła śniadanie w kuchni. Miała na sobie jak zwykle, szeroki golf i pomięte dżinsy, ale dla niego i tak wyglądała ponętnie. „To już zaczyna na mnie działać, a co ja zrobię potem?” – pomyślał ze zgrozą. Przed Elisabeth miał jednak spokojną i opanowaną minę. Podała mu pajdę chleba ze smalcem z dzika. Oboje stali w kuchni, opierając się o kredens i jedli w milczeniu. Do kuchni wszedł David. Nie patrzył na nich i nic nie powiedział, ale Robert przestał jeść, odłożył kanapkę i rzekł zdenerwowany:
–Jak ci się coś nie podoba, to spadaj. No już, won stąd.
–Nie, to ty stąd wylecisz. Razem z tą dziwką. – Elisabeth spojrzała na niego wrogo.
–Zazdrościsz nam?
–Nie mam czego.
–Nie oszukuj mnie, dobrze? Zazdrościsz nam odwagi, której ty nie masz.
–Odwagi? Jakiej odwagi? Jeśli masz na myśli to, że zniszczyłeś dwojgu ludziom życie, to się mylisz.
–Nie wtrącaj się. – odpowiedziała Elisabeth – Nic nie wiesz, a poza tym, to nie twoja sprawa.
–Razem zdecydowaliśmy się na wspólne życie i nie zamierzamy się dłużej z tym ukrywać. Zdobędziesz się kiedyś na taką odwagę?
–Trzeba odróżnić odwagę od głupoty. Dobrze wiesz, jak się to skończy, a mimo wszystko nadal w to brniesz. I to już drugi raz. Żal mi ciebie Robert. – powiedział, po czym wyszedł zdenerwowany.
–Po raz drugi? O czym on mówił? – zapytała Elisabeth z niepokojem.
Wziął z powrotem kanapkę do ręki i ugryzł kęs. Zastanawiał się, co jej odpowiedzieć.
–Kiedyś ci to opowiem. Teraz musimy iść do wioski na pogrzeb Elsy.
Wtedy wszedł do kuchni James. Robert znów przestał jeść. James szedł w ich stronę powolnym krokiem i milczał. On również miał niewesołą minę. James podszedł do Roberta i podparł się rękoma, nadal nic nie mówiąc.
–Jasne, rozumiem. Wyjaśnię jej to.
James wyszedł, tak jak David.
–Robert, co się dzieje?
–Musimy się wyprowadzić.
–Wyprowadzić? Dlaczego?
–Nie jesteśmy tu już mile widziani. Nie ma tu miejsca dla nas.
–To co zrobimy? Przecież nie mamy innego domu?
–Coś wymyślę. Jest dużo wolnych domów. Na razie musimy iść się spakować, chodź.
Weszli na górę zmartwieni i z poczuciem żalu, ale nie zawstydzenia. Nie wstydzili się już tego, że postanowili złamać zasady i spróbować żyć razem w świecie ludzi, którzy bali się siebie nawet dotknąć.
14. Pogrzeb Elsy
Kiedy zaczęło się ściemniać, centrum wioski powoli się wypełniło. Przybyli wszyscy, łącznie z wyklętą czwórką. Wszyscy stali w ciszy. Od czasu do czasu ktoś zamienił jakieś słowo, drzewa szumiały ponuro, wył w nich wicher, a z nim nadciągały ciemne, ciężkie chmury.
Andy stał na podeście zrobionym z kilku starych beczek i desek. Patrzył w niebo i przesuwające się po nim chmury. Myślał o wszystkich ostatnich wydarzeniach, jakie miały miejsce od przyjazdu Josha i Elisabeth. Wszystko miało się tak doskonale ułożyć: Josh miał aresztować sprawcę, a wszyscy pozostali mieli się uwolnić od tego miejsca, wynieść się i zapomnieć, że kiedykolwiek była tu jakaś osada.
Niestety, zaczęło się od jego fatalnego zauroczenia tą uroczą, ale jakże kąśliwą istotą o imieniu Elisabeth. Nigdy nie przyzna się do tego, że wzdycha do niej dniami i nocami, zgrywając odpornego na wszystko twardziela. Nie pozwoli sobie na to, by ją objąć i kochać, nawet jeśli zostanie sama. Przyrzekł sobie, że będzie jej bronił i chronił ją przed sobą, jak tylko będzie mógł najlepiej. I miał gorącą nadzieję, że uda mu się spełnić obietnicę złożoną Joshowi.
Oto ujrzał Elisabeth razem z Robertem. Szli jak na spacer – byli zupełnie niezainteresowani otoczeniem i sprawą, dla której tu przyszli. Byli zagadani, wpatrzeni w siebie, objęci ramionami, a od czasu do czasu składali sobie pocałunki na ustach. „Robert próbuje być silny i zdyscyplinowany, po tym, co mu się przydarzyło.” – tłumaczył sobie Andy, jednak widział, jak głupieje przy Elisabeth i wiedział już, nie uda mu się zachować wstrzemięźliwości, jak to sobie poprzysiągł. A przy jego postępowaniu Elisabeth wkrótce będzie miała ogromny apetyt na seksualne rozkosze i nie będzie umiała ich sobie odmówić ani nad nimi zapanować.
Po drugiej stronie placu stali stateczni i opanowani, jak dwa słupy, Clara i Josh. Oboje w pewnej odległości od siebie, z rękami w kieszeniach, milczący i wpatrzeni w małą, szarą trumienkę pod podium. Każde z nich stało w ciszy i zdawało się być pogrążone we własnych myślach. Jednak ich chłód i spokój kryły w sobie to samo niebezpieczeństwo. Pewnego dnia mogą bowiem stwierdzić, że zdrowiej będzie oszaleć z rozkoszy niż powoli czuć, jak ich serca coraz bardziej zamieniają się w ciężkie i twarde kamienie. Tylu ludzi już tego tu doświadczyło.
Dopiero teraz spostrzegł, jak różne dwa portrety prezentowali Josh i Elisabeth. Kiedy tu przyjechali, wszystko zdawało się współgrać ze sobą i byli wprost wymarzoną parą. Teraz każde z nich było kimś innym i żadne z nich nie pasowało do drugiego.
Elisabeth żyła chwilą. Połykała życie jednym haustem i podejmowała decyzje natychmiast. Z pozoru była silna i miała twardy charakter. I taki wydawał się też Robert. Jednak w środku oboje byli bardzo czuli i wrażliwi. Dlatego błyskawicznie podejmowali działanie, oparte na nie zawsze bezbłędnej intuicji. Podejmowanie natychmiastowych decyzji mogło pomóc w polowaniu, ale nie w przypadku konieczności odparcia silnej pokusy, jaką zło będzie niewątpliwie się starało ich pokonać.
Natomiast Josh nie był taki szybki i pewny siebie, jak jego żona. Lubił analizować smak życia i długo zastanawiać nad tym, jaki ma mieć smak, zanim pójdzie dalej. Tak jak Clara, nie lubił się spieszyć i stopniowo rozgryzał dany problem, dopóki nie doszedł do zadowalających wniosków. Nigdy nie podejmował nieprzemyślanej decyzji. I chociaż zawsze próbował wprowadzać ład i porządek w swoje życie, tak jak Clara, to pewnego dnia mógł stwierdzić że chaos jest bardziej twórczy i niesie ze sobą więcej życia i radości, niż nudna do zarzygania rutyna, by w końcu wpaść w sidła własnych namiętności.
Andy musiał przyznać, że Josh i Elisabeth byli do siebie kompletnie niedopasowani. Główną cechą Elisabeth były niewątpliwie ostrość myślenia natychmiastowe decyzje. Josh kierował się natomiast głównie stoicyzmem i spokojną analizą sytuacji. Nie znał ich historii, ale oboje zdawali się pochodzić z całkiem innych światów.
Bał się też, że osobne życie oczaruje ich tak samo, jak na początku musiało ich oczarować wspólne życie i nie będą chcieli już do siebie wrócić. To była kolejna potężna broń zła, którą ono niewątpliwie wykorzysta, jeśli zajdzie taka potrzeba. To byłaby kompletna porażka, a mężczyźni z wioski niepotrzebnie narażaliby swoje życie w obronie Josha i Clary, wychodzących z lasu. Mimo to, nie mieli innego wyjścia – musieli spróbować wszystkiego.
Na razie jednak musiał się skupić na tym, po co zebrał się tutaj ten gęstniejący tłum. Ludzie skupili się bowiem wokół podium i małej skrzynki ze zwłokami Elsy. Ze wszystkich stron dochodził go płacz, lub pociąganie nosem. Wszyscy byli zdruzgotani tym, co stało się z rodziną Sadie i nią samą.
–Ok, mam nadzieję, że wszyscy się już tu zgromadzili. – powiedział głośno – Jeśli nie, to chyba się domyślą, gdzie będziemy. – Odchrząknął i zszedł z podium. – Ruszamy. – powiedział do Henriego. Wzięli na ramiona skrzynkę i ruszyli przodem przed rozstępującym się tłumem.
Pochód szedł powoli i niemrawo, aż dowlekli się do zgliszczy spalonego domu. Plac otoczono z każdej strony i kiedy Andy wszedł na pozostałości kamiennego muru z domu, wszelkie rozmowy umilkły. Patrząc na ponurych, zmęczonych ciągłym cierpieniem ludzi, powiedział:
–Nie spodziewajcie się jakiejś wielkiej przemowy. Żaden ze mnie mówca, jestem zwykłym kucharzem. Znałem Sadie osobiście, jak wielu z was wie. Znałem również jej męża i Elsę i... chciałbym, żeby każdy z nas miał taką rodzinę jaką byli oni. Martin był dobrym facetem, kochającym mężem i wspaniałym myśliwym, zanim spotkało go nieszczęście. Ale miał to szczęście, że trafił na Sadie, która, jak niektórzy z was wiedzą, przeżyła ogromną tragedię w swoim życiu. Jednak się nie poddała i odważnie próbowała prowadzić normalne życie z Martinem i niepełnosprawną, ale przecież kochaną przez nas wszystkich Elsą. Byli prawdziwą rodziną, która nawet wobec niesprzyjających kolei losu potrafiła się zjednoczyć i wspólnie walczyć do końca ze złem, jakie nas tu trzyma. – mówił to głównie do Josha i Elisabeth – Pokazali nam, że to zwrócenie uwagi na drugą osobę jednoczy ludzi, a nie koncentrowanie się na własnym cierpieniu. Ale dziś mamy mówić o Elsie. Ten mały słodki bączek, ta iskierka radości, którą dziś żegnamy po raz ostatni, dostarczyła nam wszystkim tyle radości, uśmiechu i ciepła, że sam czuję, się, jakbym stracił kogoś bliskiego. Mam nadzieję, że wy też. Elsa miała w sobie to światło, którego brakuje nam. I parę dni temu ten ostatni płomyczek zgasł.
–Sam wiesz, kto go zgasił! – krzyknął ktoś z tłumu.
–Owszem wiem. I też jestem wściekły na tych chłopaków. Ale musicie wiedzieć, że oni zostali poczęci w tej wiosce. – rozległy się szmery i okrzyki zaskoczenia. – A jeden z nich jest synem Sadie. – kontynuował – Kto wie, może nawet on sam podpalił dom swojej matki.
–Jeśli tak, to nie ma serca ani litości! – zawołała pewna kobieta.
–Trzeba im porządnie złoić skóry!
–Wybijemy ich wszystkich! – krzyknął ktoś inny, a tłum wrzaskiem aprobaty odpowiedział na jego odezwę. Andy próbował gwizdać i przekrzykiwać ludzi, ale ich nienawiść do tajemniczych strzelców urosła do tak wielkiego poziomu, że zebranie zaczęło bardziej przypominać początek powstania niż zgromadzenie żałobników.
Wtedy pojedynczy wystrzał z pistoletu przerwał te wrzaski i zwrócił uwagę uczestników w stronę odgłosu wystrzału. To był Josh. Jego strzał w powietrze wciąż jeszcze odbijał się echem od ściany lasu, kiedy w ciszy podszedł spokojnie do murka, na którym stał Andy, wdrapał się obok niego i powiedział do zszokowanych ludzi:
–Nie jestem stąd i nie znam dobrze waszych zwyczajów. Poznałem niektóre, owszem, ale daleko mi do miana mieszkańca waszej wioski. Natomiast zauważyłem jedną, wspólną dla was wszystkich rzecz. Nigdy nie zdołacie się przeciwstawić tym draniom, a wiecie, dlaczego? Bo jesteście hipokrytami. – rozległy się okrzyki oburzenia i gwizdy – Mówicie, że chcecie ich wybić, ale znacie tylko swój strach przed nimi i ich kulami. Boicie się ich tak bardzo, że nie macie już za grosz szacunku ani zrozumienia dla tych, którzy próbują się im sprzeciwić na własny sposób, tak jak ja i moja żona. – mówił nadal – Zło wytresowało was sobie znakomicie. Mówię o tym, co zobaczyłem i usłyszałem tutaj, tchórze. Potraficie się tylko złościć i gotować w środku i nie robicie nic, żeby miłość i dobro mogło zaistnieć wśród was. A dla tych, którzy postępują inaczej niż wy, nie ma tu miejsca; dla tych, którzy mają odwagę się sprzeciwić lękowi, depresji i złości, mimo klęski.
–Jakim prawem tak mówisz, ty miejski szczurze? – krzyknął ktoś z tłumu.
–Jestem miejskim szczurem, owszem i otwarcie się do tego przyznaję. I bardzo tęsknię za cywilizacją. Chciałbym się wreszcie porządnie wyszorować pod prysznicem i posłuchać dobrej muzyki w radiu. – wszelkie głosy dezaprobaty umilkły –Co? Wy też do tego tęsknicie, nie? Ale nigdy w życiu się do tego nie przyznacie, hipokryci. Wolicie siedzieć tutaj i udawać, że z nim walczycie, zamiast spróbować zawalczyć naprawdę o dobro w tym miejscu.
–Ach tak? To może nam wszystkim wyjaśnisz, jak się naprawdę walczy, panie władzo? – na to określenie paru ludzi się roześmiało, ale większość milczała.
–Nie znam recepty na prawdziwą walkę ze złem. Każdy ma swój sposób. Sam niedawno to zrozumiałem. Ale wy wolicie tego nie widzieć. Zamiast tego, zamykacie się wszyscy w tych swoich durnych zasadach odpłacania krwią za krew. Nie wiecie, że to tylko nakręca zło? Że ono się karmi waszym gniewem i żądzą zemsty? Nie chcecie widzieć w swoim gronie nikogo, kto w ramach walki ze złem chce nadal normalnie żyć w spokoju i pozwolić innym także poszukiwać własnego, prawdziwego życia. Łatwiej jest wam oskarżyć i wyrzucić kogoś takiego i dalej trząść portkami przed złem, niż spróbować zawalczyć o nowe, własne życie w tym miejscu.
–Jak mamy walczyć o własne życie z tymi zbójami? Przecież to oni nie dają nam żyć!
–Nie będziemy dłużej przyjmować zła pod naszym dachem!
–Sadie i jej rodzina również go nie przyjęli, ale nie walczyli z nimi tak jak wy.
–To co? Mamy żyć według ich zasad?
–Ona nie poddała się dyktatowi jego zasad. Zamiast tego, znalazła swoje.
–Jak to?
–Kochali się i tolerowali wzajemnie, a nie wyciągali ręki w kierunku wroga, łapiąc za karabin i tłukąc się po mordzie. To były ich zasady. Sadie wiedziała, że nie można zwalczać zła złem, bo w ten sposób się je tylko pomnaża. Ona doświadczyła tego na własnej skórze. Dlatego próbowała być dobrym człowiekiem, żyć normalnie; własnym życiem.
–Mamy olewać to, że bierze nad nami górę, tak jak wzięło nad wami?
–Słyszałem wasze plotki na nasz temat. Tak, rozstaliśmy się niedawno i wiem, jak bardzo nas znienawidziliście za to. Ale przecież nasza historia nie różni się od waszych. My też jesteśmy takimi samymi ludźmi jak wy.
–W takim razie to wy dostosowaliście się do ich zasad i rozstaliście się!
–Tak bardzo boli was, że dwoje kolejnych ludzi postanowiło się nagle rozstać? I to z miłości do siebie? Tak! Z miłości! Czy wy w ogóle jeszcze pamiętacie, co to jest? – ludzie milczeli. Josh przypomniał sobie wtedy, jak wujek Joe określał miłość, kiedy on był jeszcze małym chłopcem – Ktoś mi kiedyś powiedział, że zrozumiem miłość, kiedy uświadomię sobie, że tak naprawdę nikt nie należy do nikogo. – Elisabeth w tym momencie popłynęły łzy po twarzy – Ale, że jeśli już żyjemy wspólnie, to trzeba podjąć każdy możliwy wysiłek, żeby ta druga strona czuła się szczęśliwa i spełniona; i to pod każdym względem; łącznie z tolerancją wszystkich wad i wyróżnieniem wszystkich zalet.
–To co, może mamy iść do tych łachudrów z kwiatami? – tym razem śmiechem wybuchło już więcej ludzi.
–Nie mówię, żebyście byli im wdzięczni za to, co robią. Nie mówię o nich, nie; mówię o was. Mówię, żebyście brali przykład z Sadie, Martina i Elsy. Mówię żebyście spróbowali być normalnymi, dobrymi i kochającymi się ludźmi w tym przeklętym miejscu, bo teraz to jest wasza jedyna broń przeciw złu. Moim zdaniem, ono chce was skłonić do gniewu i do rozlewu krwi, żeby się łatwo dostać do waszych głów i serc. I jeżeli zatracicie teraz resztki człowieczeństwa, miłości i ciepła wobec siebie; jeśli będziecie się dalej wzajemnie oskarżać i nienawidzić... to pozwolicie, żeby zło zwyciężyło, a światło, które jeszcze się w was tli zagasło do końca.
–Ale my nie mamy już w sobie światła.
–To módlcie się o nie. I nie żartuję, to naprawdę pomaga. – ludzie milczeli – Nie znałem Elsy. Ale z tego, co powiedział o niej Andy, wnioskuję, że była najodważniejszym wojownikiem z was wszystkich. Za darmo rozdawała wam tę miłość, ciepło i uczucie, jakie w sobie miała. To cholernie trudne w obliczu tego zła, które tu się dzieje, ale powinniście właśnie z niej brać przykład i walczyć ze złem tak jak ona – rozdając światło sobie nawzajem... prawdziwe światło miłości, a nie mszcząc się i przelewając żądzę rozlewu krwi, jak tego chce zło, nie tędy droga. To tyle. – mówił już spokojniej i ciszej – Jutro z rana ja i Clara wyruszamy na poszukiwanie tego drania, który was tak tu urządził. Nie wiem, czy nam się uda go znaleźć, ale warto spróbować. I do waszej wiadomości; nie zamierzam go zabijać, ani się na nim mścić, ale wybaczyć mu i uwolnić go od zła, które ciąży na jego duszy już od tylu lat. I mam nadzieję, że mi się to uda. – Josh zszedł z murka, podszedł do Clary, wziął ją za rękę i ruszyli przed siebie z powrotem do chaty.
Wokół panowała idealna cisza. Andy stał wciąż na murku, ze spuszczoną głową i podobnie jak reszta ludzi, próbował poskładać sobie w głowie to niezwykłe i niespodziewane wystąpienie, jakim przed chwilą obdarzył ich Josh. Powiedział tyle istotnych rzeczy i przypomniał mu tyle dawnych spraw, że Andy czuł, jak w jego głowie otwiera się jakaś dawno zapomniana szufladka z napisem „przebaczenie” i wciąż aktualnym znakiem zapytania obok. Do tego, tak pięknie opisał cały sens życia Elsy i jej rodziny, że nawet jeśli ich w ogóle nie znał i nie widział, to te kilka słów zainspirowało i zmusiło wszystkich zebranych do przemyślenia ostatnich wydarzeń.
–Myślę, że nic więcej nie trzeba tu dodawać. Zaczynajmy kopać dół. – zszedł z murka i wziął łopatę od Henriego.
Podeszli na środek czarnego placu po domostwie i zaczęli kopać dół. Ktoś zaintonował „Let it be” Beatlesów, a reszta mieszkańców się dołączyła do śpiewu stopniowo. Była to ulubiona piosenka Elsy. Ciągle prosiła, by ktoś to jej zaśpiewał. To, co powiedział Josh i sens słów piosenki nagle zaczęły się układać w całość. Ludzie łkali i wciąż śpiewali tę samą piosenkę w kółko na cały głos nad grobem Elsy – pierwszej wojowniczki o prawdziwe światło miłości wśród nich.
Wśród nich była też zapłakana Elisabeth. „I ja go tak zostawiłam! Jak ja mogłam?” – myślała. „Nie martw się,” – Robert pocieszał ją, jak mógł – „on wróci do ciebie. Na pewno wróci.” Ludzie kończyli śpiew, kiedy obok spoconych i zadyszanych Andiego i Henriego. wyrósł głęboki, czarny dołek. Obaj wbili łopaty w ziemię, oparli się na nich i odpoczywali.
–Coś mi się widzi, że będziesz miał godnego następcę. – szepnął Henry do Andiego.
–Ta, o ile uda mu się wyjść z tego lasu.
–Nie wyjść, tylko wrócić.
Przerwali rozmowę, bo tłum powoli milknął. Podeszli do trumienki, podnieśli ją i ułożyli w ziemi, po czym zaczęli wrzucać ziemię z powrotem, ostatni raz mając kontakt z tą niewinną, pełną radości i życia istotką. Kiedy skończyli, ludzie zbiorowo odmówili „ojcze nasz”, jedyną wspólnie znaną modlitwę i w ciszy wolno rozeszli się do domów.
15. Historia Roberta
Clara i Josh szykowali się w spokoju do wyprawy, a tymczasem Elisabeth leżała zapłakana na łóżku. Bardzo ją poruszyło to, co powiedział Josh, bo przypomniał jej ojca i rodzinny dom. Robert siedział cicho obok niej na łóżku i czytał w jej myślach wspomnienia, które sam bardzo chciałby kiedyś przeżyć.
W tych wspomnieniach mała Elisabeth modliła się z rodziną przy wspólnym stole, opiekowała się młodszym rodzeństwem i robiła swojej rodzinie kawały i głupie psikusy razem z Jamesem, starszym z braci. Parę razy dostała też słusznie od ojca mocno pasem i całą serię małych, ale istotnych kar za narażanie życia swojego i bliskich, za karygodne zaniedbanie nauki w szkole, za brak dobrych manier oraz złe i brawurowe zachowanie w miejscach publicznych. Wtedy zrozumiał, że Elisabeth trzeba trzymać krótko, bo inaczej rozpanoszy się i straci panowanie nad sytuacją. Później uczyła się pracy w gospodarstwie i odkryła swój talent podczas jednego z polowań, a potem pod opieką ojca i wujka rozwijała go razem z Joshem. Ona doskonale tropiła zwierzynę w lesie, a on strzelał raz, ale zawsze trafnie.
Potem był już tylko Josh. Od małego uwielbiali przebywać razem, ale czas na prawdziwą miłość przyszedł, kiedy miała 15 lat. Robert widział, jak przepadli dla siebie i świata, nie widząc nic poza sobą i swoją misją. Od czasu do czasu pojawiał się jakiś człowiek, który przestrzegał, że nic z tego, co zaplanowali nie wyjdzie im, ale zawsze to był tylko epizod.
Robert zrozumiał już, co takiego zrobili, co rozpętali, jaki był ich pierwotny cel i dlaczego stworzyli swoją organizację. Elisabeth czuła, że biedni, zaniedbani młodzi ludzie powinni otrzymywać tyle samo miłości, ile ona i jej rodzeństwo otrzymali od swoich rodziców. I dlatego chciała zburzyć mur, który czynił z bogaczy ślepców na biedę dzieci z miejskich ruin. Robert, po tym, co tu przeszedł, doskonale ją rozumiał. Josh, zgodnie ze swoją naturą, długo nie mógł się przekonać do słuszności idei Elisabeth, ale z miłości pozwolił jej na samodzielne działanie i pomoc w realizacji tego, co zaplanowała. Z czasem jednak sam w nie uwierzył.
A potem jeszcze przez czysty przypadek dołączył do nich Mike. Między nimi a Mikiem była zawsze tylko czysta przyjaźń, która przerodziła się w zażyłość niemal rodzinną. Oni mogli polegać na nim, a on na nich, jeśli tylko dali radę mu pomóc. Zawsze wzajemnie wyciągali się z tarapatów.
Już teraz wiedział, że ten tajemniczy Mike, z którym kiedyś zawarł układ, był jednym z wielu synów bogatego indyjskiego przedsiębiorcy, który przyjechał do Ameryki w interesach i ściągnął tu rodzinę. Mike nie był poniżany ani niekochany. Był rozpieszczany, a do szczęścia niczego mu nie brakowało, ale czuł się mały i niepotrzebny. Rozrabiał często, nie dlatego, że był złośliwy, ale dlatego, że się nudził i chciał, by go zauważono. Poza tym, uważał życie w swoim domu za sztuczne.
Dopiero kiedy spotkał Josha i Elisabeth sam zobaczył, w jakim świecie żyje naprawdę i nie spodobało mu się to. I tylko jego udało się przekonać do ich słuszności. Posłuchał tego, co mają do powiedzenia i zrozumiał prawdziwy cel ich misji, a potem uznał ją też za swoją. Przyłączył się do nich, sądząc błędnie, że rodzina i tak nie zauważy jego zniknięcia.
Niestety, okazało się, że rodzina rozpoczęła poszukiwania na wielką skalę. Wtedy też postanowił uciec od swojej rodziny i nigdy więcej się do niej nie przyznawać. Kiedy jednak ekipa śledcza znalazła go, nie złamał się i powiedział, że nie wróci do domu. Trzymano go na siłę w domu, pod kluczem, ale uciekał parę razy. I nie złamał się również, gdy ojciec zagroził, że go wydziedziczy przy okazji następnej ucieczki. Tak się też zresztą stało.
Ale Mike czuł się szczęśliwy, mając przy sobie Elisabeth i Josha, którzy, jak ogłosił, byli jego prawdziwa rodziną. Dlatego też nazwali go Mike Szalony – bo nie do pomyślenia dla nich było zrezygnowanie z wielkiej fortuny dla dwójki biednych i zakochanych pomyleńców.
Potem Robert zobaczył pracę Josha i Elisabeth z trudną młodzieżą, sukcesy i porażki, ludzi, którzy przyłączyli się do ich organizacji w celu pomocy głównym organizatorom, a potem spiskowców, karabiny, okrutne sceny rozstrzeliwania i więzienia przez zdradzieckich uczestników organizacji, cichy ślub udzielony w pobliskim kościele jedynie z udziałem Mike'a, porwanie ich, zamknięcie dla okupu, odbicie przez ojców i brawurową ucieczkę przed goniącymi ich bandytami.
To wtedy Josh miał okazję rozwinąć swój talent do strzelania, a Elisabeth wykorzystała swój talent, by wszyscy mogli się wymknąć z rąk oprawców. Ojcowie zganili swoje dzieci za lekkomyślność, nieposłuszeństwo i głupotę, ale po cichu byli z nich dumni. Dzieci obudziły ich bowiem z marazmu, który zaczynał się wkradać w ich życie.
Tyle wspomnień naraz wyczytał Robert w głowie Elisabeth jedynie w przeciągu piętnastu minut, zanim nie zasnęła. Nie przeszkadzał jej i wyszedł do kuchni, żeby coś zjeść. Uciął sobie kawał szynki i wziął grubą pajdę chleba, bowiem już od dawna nie smakowało mu nic tak jak teraz. Już miał się do nich zabierać, gdy usłyszał pukanie do drzwi obok. Potem ktoś podszedł do następnych drzwi i również zapukał. Podszedł i otworzył. Na zewnątrz stał Andy przy sąsiedniej chacie.
–Hej, to tu teraz mieszkacie. Wpuścisz mnie? – Robert odsunął się od drzwi, żeby dać mu miejsce na wejście. Przystawił palce do ust i wskazał na izbę obok, żeby dać znać że Elisabeth śpi. Andy kiwnął głową na znak, że zrozumiał. Usiedli obaj przy stole.
–Chcesz coś? – zapytał Robert, Andy pokręcił głową – no dalej mów, wiem, że jest zimno na dworze, zrobię ci herbaty.
–E tam, za dużo fatygi.
–Nieprawda, mam dużo nagotowanej wody, zaraz ci zrobię herbaty i coś do zjedzenia.
Andy milczał, kiedy Robert przygotowywał poczęstunek. A kiedy usiadł i przysunął jadło do gościa, obaj zaczęli jeść razem.
–Wreszcie możesz normalnie jeść jak zwykli ludzie. – powiedział Andy, patrząc, jak Robert zajada się szynką i kiwa głową na znak zgody – Nie przychodzi tu do was dużo ludzi, co? – mówił Andy, również z pełnymi ustami.
–Co tu dużo mówić. Jesteśmy wyklęci. Cała nasza czwórka. James wyrzucił mnie i Elisabeth z leśniczówki za to, że spaliśmy ze sobą. Tam u niego ma być klasztor, a my zaburzyliśmy mu spokój.
–Nie dziwię mu się, też bym was wyrzucił.
–Co?
–Pstro, teraz jego najlepszy człowiek, zamiast biegać za sarnami, będzie biegał za najładniejszą łanią w lesie...
Robert machnął nad nim ręką, by go uciszyć. Obaj spojrzeli na drzwi pokoju i odwrócili się. Tym razem szeptali:
–Podoba ci się, co? – szepnął Robert, a Andy nadal jadł, ale spuścił oczy na dół i poczerwieniał – I nie tylko podoba, wiem to. Dlaczego nie chcesz z nią być? Przecież ona wybrała ciebie, a nie mnie.
–Przestań...
–Ona nie będzie szczęśliwa, dopóki ty z nią nie będziesz.
–Obiecałem coś Joshowi? Obiecałem. Wiesz o tym. Nie mogę go teraz zawieść.
–Myślę, że nie miałby nic przeciwko temu, ale jak chcesz. Ale najlepiej zrobiłbyś, gdybyś wziął ją do siebie. Otwórz się na nią, bo tylko wtedy będzie spokojna i szczęśliwa. A jej szczęście sprawi, że sam będziesz szczęśliwy, zobaczysz.
–Nie, nie zrobię tego. I tobie też radzę, żebyś na nią uważał, bo...
–Bo co? No, dokończ.
–Ta dziewczyna jest naprawdę gorąca. Jest jak bomba zegarowa chodząca wśród nas, nawet ja to czuję.
–Chce rozdawać ciepło i miłość...
–Ale wiesz, że nie będzie w stanie, bo wszyscy będą w niej widzieć jedynie...
–Dobra, opanuj się, mówisz o żonie Josha.
–Ale tak będzie działać zło. Nie dopuści byśmy widzieli w niej kogoś takiego jak Elsę. Będzie tylko... no sam wiesz. Brzydzę się nawet tego wypowiedzieć.
–Powiedziałem ci już – przerwiesz to, jeśli zgodzisz się wziąć ją do siebie. Ona chce kochać ciebie. Wybrała mnie tylko dlatego, żeby nie czuć się samotną i nie popadać w załamanie. A to przecież twoje zadanie.
–Tak, ale nie z Elisabeth..., nie z nią.
–Nadal uważam, że robisz błąd. Będę z nią teraz, bo bardzo pragnę jej dobra i bezpieczeństwa. – dodał ciszej.
–Ok, ale mam do ciebie prośbę. Znam cię. Wiem, co ci się przytrafiło, bo sam przy tym byłem. Proszę cię, nie dopuść Elisabeth do podobnej głupoty.
Robert zamilkł na długi moment.
–Zrobię, co w mojej mocy, ale... nie mogę ci tego obiecać.
–No widzisz? Mówiłem, że ta dziewczyna na ciebie działa. Nie pozwól, żeby ci znowu odebrało rozum.
–A ty możesz mi to zagwarantować?
Wtedy otworzyły się drzwi. W tej samej chwili odwrócili się, a w drzwiach stała Elisabeth.
–Hej Elisabeth, wyspałaś się chociaż trochę? – zapytał Robert.
Milczała. Wyszła z pokoju przecierając oczy, podeszła spokojnie do pieca, na którym stała gorąca woda i zapytała:
–Czy wy mnie macie za idiotkę? Myśleliście, że zasnęłam? Teraz? Po przemówieniu Josha? Słyszałam każde wasze słowo, tak. – Andy znów się zaczerwienił. Elisabeth nasypała herbaty do kubka i zalała gorącą wodą. – Teraz wiesz, jak ja się czułam, kiedy ty mnie przyłapałeś. – zwróciła się do niego. Chciała podejść i usiąść obok niego, ale przesunął się na ławie tak, by być jak najdalej od niej. Elisabeth została tam, gdzie siedziała i popijała herbatę – Dobra, rozumiem. Nawet bez czytania w myślach. I nie bój się, nie będę cię ścigać.
–Musisz trzymać się z daleka ode mnie i wszystkich pozostałych, bo inaczej cię zjedzą.
–Ho, ho, już się boję. – zakpiła.
–Za siebie mogę ręczyć, ale nie za pozostałych. Możesz utracić cały swój zasób światła w jeden dzień. Proszę, nie dopuść do tego. – Andy mówił to ze wzrokiem wbitym w stół.
–To ja o tym zdecyduję. Co takiego spotkało Roberta? – spytała i zwróciła się do niego – No, chcę to wreszcie usłyszeć.
Robert oparł się o stół i zaczął:
–Dobra, opowiem ci to. Jestem ci to winien po tym, co zobaczyłem w twojej głowie.
–To był specjalny prezent dla ciebie.
–Dziękuję. Doceniam i rozumiem. Pora, żebyś i ty wszystko zrozumiała. – westchnął i kontynuował – Kiedy Josh przyszedł do zielarki z Andym, zamiast ciebie, opowiedziała im obu pełną historię tego przeklętego miejsca. Jedną z klątw, która ciąży nad nim, jest nieodparta pokusa kochania się, jaką odczuwa się przy dotknięciu kogokolwiek stąd. Dokładnie taka, jakiej zaznałaś przy dotknięciu Clary, czy Davida. Kiedy kogokolwiek z nas będziesz próbowała dotknąć, opanuje cię pożądanie. Jeśli poddasz mu się, natychmiast cię pochłonie i nie będziesz miała go dosyć, nawet w obliczu śmierci. Im więcej razy obcujemy z kimkolwiek, tym, większe pożądanie nas opanowuje. Wyjątek stanowią ci, którzy się naprawdę kochają. Oni nie mogą tego zaznać, bo to się łączy z prawdziwą miłością, a zło tego nie chce. Zło zamienia potrzebę miłości w pożądanie i likwiduje uczucia. Dlatego kiedy nawet damy radę się od siebie oderwać, to nie mamy możliwości zaspokojenia pożądania, bo pragnienie jego zaspokojenia miłości będzie większe niż poprzednio, a tym samym chuć.
–Czego chce od was to zło?
–Zło chce nas wykończyć.
–Przez popełnianie samobójstw?
–Między innymi.
–A inne sposoby?
–Poprzez depresję i załamanie psychiczne, albo poprzez totalne zobojętnienie na los swój i los drugiego człowieka; albo poprzez śmierć z rozkoszy.
–Dlatego trzymacie się ode mnie z daleka.
–Dlatego nawet cię nie dotykamy. My już się tego nauczyliśmy. Tak było z innymi ludźmi tutaj. Tak było ze mną i z Ivone. Na samym początku byliśmy tylko przyjaciółmi. Tak jak mówiła ci Clara, włóczyliśmy się po całej okolicy, samotni i opuszczeni przez dorosłych, którzy pieprzyli się całym dniami i nocami. Nie rozumieliśmy, co się dzieje dookoła nas. Przerażało nas to. Oni zachowywali się jak opętani. Błagali nas, żeby ich rozdzielić, ale my trzymaliśmy się razem i z daleka od nich. Wreszcie, nie wiadomo skąd, przybyli do nas Henry, Norman i Keith. I gdy zorientowali się w sytuacji i zobaczyli, co się dzieje, zaczęli ratować tych zrozpaczonych ludzi i odrywać ich od siebie. Wielu padło jak muchy. Byli zbyt słabi, żeby się podnieść, a co dopiero przeżyć. Ci, którym udało się przetrwać, przez wiele miesięcy leżeli pokotem i ledwie się poruszali. Płakali i dziękowali im. W tym odkryli zielarkę, która potem zaczęła współpracować z nimi. Po jakimś czasie odkryli też nas – garstkę dzieciaków, które nie wiedziały na jakim świecie żyją i co tu w ogóle robią. To oni zaczęli nas wszystkiego uczyć i rozmawiać z nami. Wszyscy byliśmy niedożywieni, opuszczeni, nie wiedzieliśmy, co to znaczy mieć kontrolę nad sobą, nie wiedzieliśmy, co to znaczy mieć rodziców, czym jest kąpiel, lub obiad. Nie znaliśmy Boga, obyczajności, moralności, nie czuliśmy wstydu przed sobą, ani nawet wyrzutów sumienia, kiedy wspólnie podpalaliśmy domy z tej wioski z ludźmi w środku, albo kiedy polowaliśmy na zwierzęta. Jedliśmy to, co było, czyli trawę, jagody, grzyby, surowe mięso świeżo upolowanych zwierząt.
–Dlatego każdy z was jest takim dobrym myśliwym; chociażby Clara.
–Może i tak. Nasza garstka jakoś przetrwała, chociaż wiele innych dzieciaków zmarło z powodu jakichś pasożytów. Nawet nie kopaliśmy dla nich grobów, tylko zostawialiśmy ich ciała na pożarcie zwierzętom. Spaliśmy w lesie albo w wolnych chatach, ale dorosłych unikaliśmy jak ognia. Nade wszystko, nie wiedzieliśmy, co to jest czuły uścisk, dotyk, dobre słowo... rośliśmy jak dzikie chwasty.
–Nawet zwierzęta od czasu do czasu doznają takiej, czy innej czułości.
–My nie dostaliśmy nic. Nawet nie wiedzieliśmy, że istnieje coś takiego jak czułość, czy miłość. Znaliśmy tylko chuć i przyjemność, jaką ona niesie. A kiedy oni przyjechali, to wreszcie przyszedł taki dzień, kiedy ludzie powoli zaczęli wstawać i chodzić. Wioska odżyła też pod wpływem nowych mieszkańców, którzy pouciekali przed tymi, którzy źle zrozumieli twoją ideę, albo w ogóle ją zlekceważyli.
–To była nasza wspólna idea.
–Masz rację, przepraszam.
–Mów dalej.
–Coraz więcej uczyliśmy się i coraz więcej rozumieliśmy ze świata. Ja złapałem kontakt z zielarką i zacząłem wtedy odkrywać swój dar... generalnie szło nam coraz lepiej. I wtedy poszedłem na najdłuższy spacer w moim życiu. To miał być taki niewinny spacer z Ivone. Była z nas dwojga zakochanych nastolatków. Miałem wtedy wybór: Clara albo Ivone. Może na szczęście dla Clary, wybrałem Ivone. Był początek września. Szliśmy lasem, słońce świeciło, żadnego wiatru, cisza... pięknie było. I my. I nic więcej. Byłaś zakochana w Joshu w ten sposób, więc chyba nie muszę ci tego tłumaczyć. Mieliśmy po siedemnaście lat i widzieliśmy tylko siebie i nic wokół nas. Bardzo nam się to podobało, tyle, że nie znaliśmy tego uczucia i nie wiedzieliśmy, co się z nami dzieje. Nawet nie wiedzieliśmy, jak długo tak szliśmy i dokąd. Po prostu chcieliśmy zostać razem i chcieliśmy, żeby to jak najdłużej trwało. I to był ten moment szczęścia, o którym dowiedziałem się później. Mówiliśmy nawet o zamieszkaniu we wspólnym domu, o wspólnym życiu... dopóki nie zorientowaliśmy się, że jest wieczór i że jest za późno, żeby wracać z powrotem. Zauważyliśmy jakąś wtedy grotę. Postanowiliśmy się w niej schronić i... przespać się po raz pierwszy w życiu razem, tak na serio. Zaczęło się od niewinnych pocałunków. Potem szybko w nas zawrzało; za szybko. Rozebraliśmy się do naga i zaczęliśmy się ostro rżnąć. To było dla nas przerażające. To wszystko działo się za szybko, jak na pierwszy raz.
–Pożądanie wzięło górę nad miłością, a zło przejęło kontrolę.
–Ale wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy o tym. Automatycznie wymienialiśmy się całymi seriami wyuzdanych orgii. Trwały one bez przerwy dzień i noc, a my pieprzyliśmy się bez ustanku i nie mieliśmy dość. Byliśmy przerażeni. Nie wiedzieliśmy, co z nami będzie, ale przeżywaliśmy nieustającą rozkosz i nie chcieliśmy przestać. Wpadliśmy oboje w nieustający trans, aż w końcu gdzieś ktoś w nas zaczął wołać o pomoc. Jedno i drugie wołało na przemian – żadnej pomocy z znikąd. A rozkosz wciąż trwała. Nasze ciała były wyczerpane, byliśmy zziębnięci, brudni, ale wciąż głodni nowej rozkoszy. Wszędzie mieliśmy otarcia, siniaki i liczne rany na skórze, z których sączyła się krew. Obojgu nam zawsze wystawały żebra i kości, ale dopiero wtedy wtedy zaczęliśmy przypominać prawdziwe kościotrupy; energia uciekała z nas, a plama krwi pod nami rosła. Wreszcie poddaliśmy się, a nasze ruchy stały się automatyczne i wyzute z jakiejkolwiek ekspresji. Nie wiedzieliśmy już, czy jest ranek, czy zmierzch... wiedzieliśmy, że umrzemy i czekaliśmy, aż powoli i bólem wykrwawimy się na śmierć. Wtedy usłyszałem jakieś głosy i szuranie. „Hej spójrz, tam są.” – usłyszałem. To byli Henry i Andy.
–Andy?
–Tak, dołączył do reszty policjantów parę lat później. Szukali nas po całym lesie. Wreszcie odkryli nas w tej grocie i oderwali nas od siebie. Płakaliśmy oboje wtedy jak małe dzieci.
–To było jak zbawienie.
–Tak, dokładnie tak się czuliśmy.
–Nie mogli nawet stanąć na nogach, więc wlekliśmy ich do samej wioski, parę ładnych kilometrów. – wtrącił Andy – Byli bladzi jak kreda i totalnie wykończeni.
–I opiekowaliście się nimi?
–Zielarka się nami zajęła. – kontynuował Robert – Opiekowała się nami i naszymi ciałami, a Andy uczył nas znowu chodzić i poruszać się.
–Dopiero potem wyjaśniliśmy im, że pod żadnym pozorem nie wolno się im dotykać ani całować. – powiedział Andy.
–Wiesz, co to oznaczało dla dwojga dopiero co zakochanych ludzi? – spytał Robert.
–Rozstaliście się ostatecznie.
–Tak, to był dla nas koniec miłości, a początek rozpaczy i znieczulenia. Od tej pory możemy się usłyszeć i zobaczyć, ale nie możemy się dotknąć.
–Wasze zauroczenie mogło przerodzić się w prawdziwą miłość i uratować tę wioskę.
–Tak, zło wyczuło to samo i dlatego właśnie myślę, że to ono zawlokło nas do tego lasu i kazało nam obojgu zdychać w tej dziurze bez jedzenia, bez światła, w samotności, w przerażeniu, aż w końcu utraciliśmy jakiejkolwiek nadzieję na pomoc z zewnątrz. Uratowali nas, ale tak jak nie znaliśmy miłości, tak nie znamy jej dalej.
–Ile czasu tam spędziliście?
–Kiedy byłem na tyle przytomny, żeby przypomnieć sobie, gdzie jestem, spytałem Henriego., co się w ogóle z nami stało i ile dni spędziliśmy tam w grocie. Odpowiedział, że wpadliśmy w pętlę. A od kiedy zauważyli nasze zniknięcie i znaleźli nas, minęło dokładnie dwadzieścia jeden dni.
–Co takiego?!
–Tak! Dwadzieścia jeden dni! Więc może nawet spędziliśmy tam jakiś miesiąc. A ludzie, których zło w taki sam sposób opanowało w naszej wiosce i którzy nas błagali o pomoc w taki sam sposób, byli w naszej sytuacji co najmniej przez kilka miesięcy. Wyobraź sobie, jak wyglądali oni, kiedy Henry z Keithem i Normanem zaczęli ich wyciągać z ich domów i układać w rzędach. To było piekło. Jedno wielkie pole jęczących, lamentujących, fioletowo – żółtych kościotrupów, leżących na ziemi, jak ryby wyciągnięte z wody. A między nimi trzej faceci i garstka ocalałych z zagłady dzieciaków, pilnujących, aby nikt nikogo nie dotknął.
–A co z zielarką? Pomagała wam?
–Zielarka była między nimi. Dopiero potem, kiedy tylko była w stanie chodzić, zajęła się pomocą nam wszystkim.
–Hm, w jej ustach brzmiało to zupełnie inaczej. – wtrącił Andy.
–Ona nigdy nie powie ci całej prawdy. – odparł Robert – Jej duma ucierpiała zbyt wiele. Wcale nie było tak pięknie, jak to wam przedstawiła. Ludzie nie ocknęli się pewnego dnia, żeby wrócić do pozostawionego życia. To wyglądało tak, jak ja to przedstawiłem, bo byłem jednym z tych wałęsających się dzieciaków, którzy obserwowali to wszystko. A samą zielarkę znaleźli w jej własnym domu, splecioną z kilkoma facetami naraz. Ona przeżyła, oni nie. Kazała poić siebie i innych jej własnymi miksturami. I gdyby nie one, to chyba nikt by nie przeżył. Od tej pory pilnuje się, jak my wszyscy, aby nikogo nie dotykać w żaden sposób. Dlatego siedzi w domu i wychodzi tylko wtedy, kiedy naprawdę musi. Nie jest to łatwe, ale jakoś dajemy radę. I strzeżemy się przed obcymi. Ja sam nie odważyłem się do tej pory dotknąć nikogo... poza tobą, ponieważ jesteś moją wybranką.
–Robert... – westchnęła Elisabeth.
–I mówię to w obecności Andiego. – przerwał jej – On jeden zna całą tę sprawę do końca i mogę na nim polegać jak na ojcu, którego nigdy nie miałem i nie znałem. Z tobą zaznałem wreszcie spokoju. Ale wiem, że ty nie zaznasz spokoju i szczęścia ze mną, bo twoim wybrańcem jest on, a nie ja. A Andy nigdy nie zgodzi się na twoją rozłąkę z Joshem. – Elisabeth spojrzała na Andiego, a on kiwnął głową – Przykro mi więc to mówić – kontynuował Robert – ale jesteś skazana tutaj na cierpienie w samotności, jeśli nie chcesz skończyć tak jak ja i Ivone.
–Możesz zostać z nim, o ile będziecie się pilnować, żeby nie wpaść w pętlę. – powiedział Andy
–Zastanów się więc... czy chcesz żyć bezpiecznie, ale sama, czy...
–Mam dość samotności. – przerwała mu słowami Clary – Wszystko zniosę, ale nie samotność.
–Są gorsze rzeczy. – rzucił Andy
–Dla mnie samotność tu jest najgorsza. Zostań ze mną. – zwróciła się do Roberta – Nawet, jeśli będziemy potępieni; nawet jeśli miałoby się to źle skończyć, a my bylibyśmy na siebie skazani na wieczność... nie chcę zostać tu kompletnie sama... jeśli Josh tu już nie wróci.
Robert spojrzał na Andiego, a Andy kiwnął głową, co oznaczało zgodę. Od tej chwili byli pierwszą, oficjalnie uznaną parą.
16. Wyjazd
Clara i Josh długo i ostrożnie pakowali się do wyjazdu. Na potrzebne rzeczy mieli tylko dwa plecaki, które musieli zabrać na swoich grzbietach, więc szczegółowo zastanawiali się nad każdą rzeczą. Kiedy już spakowali wszystko, co niezbędne, założyli plecaki i wyszli przed dom. Josh już miał zamknąć drzwi chaty, kiedy trzy gołębice nagle zerwały się do lotu i okrążywszy izbę wyleciały na zewnątrz. Dwie usiadły na plecaku Josha, a jedna na plecaku Clary.
–Proszę, proszę, a jednak się ruszacie. A już myślałem, że znieruchomiałyście na kamień.
–Idziemy Josh, nie mamy czasu do stracenia. – powiedziała Clara i ruszyli.
Było po północy, kiedy dotarli do siedziby Mike'a i jego chłopaków. Josh zauważył, że gołębice gdzieś zniknęły. To było dziwne, że dusze opuściły ich akurat teraz, na początku wyprawy. Ale przyjął że tak ma być. Strażnik od razu wpuścił ich. Mike przywitał się z nimi krótko, po czym kazał im iść spać.
–Zbudzę was o świcie. – powiedział i zaprowadził ich do ich komórki – Tylko tym razem... panujcie nad sobą, ok?
–Jasne stary, wstajemy wcześnie. – powiedział Josh – tylko poświeć nam jeszcze tu, żebyśmy przynajmniej wyjęli śpiwory.
–Proszę, to dla was. – oddał im swoją pochodnię i zamknął za nimi drzwi.
Josh zatknął pochodnię w specjalnej dziurze w ścianie i za przykładem Clary, rozpakował plecak, by wyjąć z niego śpiwór. Kiedy wyjęli już swoje śpiwory, a Josh chciał się już położyć, zobaczył, że Clara wyciąga worek z resztką mięsa z kolacji.
–Dasz trochę?
Clara spojrzała na niego, oderwała połowę mięsa i podała mu. Zanim wziął się za jedzenie, przypomniał sobie o modlitwie. Odłożył swoją porcję, przeżegnał się, zamknął oczy, złożył ręce i w odmówił modlitwę w myślach. Kiedy skończył i otworzył oczy, zobaczył, że Clara, gryzie swoją porcję i patrzy na niego zdziwiona.
–Po co ci to? Ta celebracja?
–To podziękowanie Bogu za to, że dzięki niemu możemy zjeść to mięso.
Clara ugryzła kolejny kęs mięsa i zastanawiała się.
–Hm, sądzisz, że ktoś pozwala ci na to, żebyś zjadł to mięso?
–Tak. – mówił, jedząc.
–Bóg?
–Tak. Do niego należy to wszystko.
–Masz na myśli ten las?
–Nie tylko; cały świat jest jego dziełem.
–I my też?
–Przede wszystkim my. On nas stworzył.
–Roberta, Terriego, Davida i Ivone też?
–Tak, wszystkich.
–Hm, to skoro nas stworzył, to dlaczego pozwolił, żebyśmy dorastali w takich warunkach, co? – Josh milczał – Dlaczego pozwolił, żeby wyniszczało nas zło? Co to za Bóg, który patrzy na zgubę własnych dzieci?
–Mi też było to ciężko zrozumieć, ale tata wytłumaczył mi, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Jeżeli Bóg chce, żebyśmy cierpieli, to mamy cierpieć, żeby potem tym bardziej docenić dobro, jakie nas spotka.
–Rozumiem. – przerwała mu Clara – Czyli coś na zasadzie: 'stulić pyski, bo jak nie, to nie będzie cukierków'?
–Nie, to nie tak – Josh kręcił głową – Mój tata też miał pokręcone życie, opowiadałem ci. Nieszczęście spadło na niego, mimo iż nie zrobił nic złego.
–Tak, pamiętam.
–I też bardzo cierpiał. Ale gdyby nie przeszedł tej drogi, którą wyznaczył mu Bóg, nigdy nie pokonałby zła, które w nim siedziało i nigdy nie poznałby naszej mamy. I nie poznałby tylu wspaniałych przyjaciół, których ma dzisiaj. To jak nauka chodzenia. Jeśli dziecko chce się nauczyć chodzić samo, to musi sobie parę razy poobijać tyłek.
–Jesteś brutalny, Josh. Nadal uważam, że cierpienie jest niepotrzebnym ciężarem.
Josh skończył jeść i ułożył się wygodnie w swoim śpiworze.
–Cierpienie jest jak tran.
–Co to takiego?
–Paskudny rybi tłuszcz, którego nienawidzą wszystkie dzieci, ale które potem uodparnia nas na pogodę i niepogodę.
Clara ułożyła się w swoim śpiworze obok niego i podparła głowę na łokciu.
–Mówisz, że tak samo nienawidzimy cierpienia, ale uodparnia nas ono na koleje naszego losu? – Josh potwierdził – I dlatego mamy Bogu za nie dziękować, jak rodzicom za paskudny rybi tłuszcz? – potwierdził kolejny raz i zamknął oczy. Clara położyła się obok. – To pokręcone. Ale logiczne. – powiedziała, umilkła i po chwili usnęła.
Rano Mike nie musiał ich już budzić. Wstali wcześniej niż on i teraz to oni zbudzili go kubkiem gorącego bulionu.
–Nie bój się, nie będę cię kopał. – powiedział Josh, podając mu kubek.
–Przepraszam za tamto, po prostu byłem zły na was. – po chwili wstał, wziął kubek i dodał – Ale już nie jestem.
Omówili jeszcze we trójkę plan, który obejmował otoczenie ubranych w kamizelki kuloodporne Josha i Clary przez uzbrojonych kolegów Mike'a, ich przejście przez las pod przewodnictwem Mike'a, a także rozstawienie na kolejnych odcinkach drogi myśliwych i ochotników, w tym Henriego. i Andiego.
Josh i Clara mieli za zadanie przejść jak najszybciej trwającą dwie godziny trasę, by dostać się do miasteczka, a tam do najbliższego punktu, gdzie Josh mógł doładować swoją komórkę, znaleźć nocleg na najbliższą dobę lub nabyć samochód i ruszyć w dalszą drogę i skontaktować się z rodzicami.
Clara i Josh wzięli plecaki i już mieli ruszyć, kiedy z daleka usłyszeli wołanie Elisabeth. Josh odwrócił się w kierunku, z którego dobiegał głos. To Elisabeth szła razem z innymi. Oprócz niej w ich kierunku szli już Henry, Andy oraz Robert, który ich prowadził. Elisabeth zwolniła krok i podeszła do niego zdyszana. W tym czasie Josh zdjął już plecak, otworzył ramiona i objął ją. Reszta obserwowała w ciszy i z powagą, jak całowali powietrze, którym byli dla siebie nawzajem.
–Chciałeś odejść bez pożegnania?
–Nie chciałem ci przeszkadzać w twoim nowym życiu. – spojrzał wymownie na Roberta
–To nie jest życie. To czas wyczekiwania. – powiedziała i pocałowała go nieporadnie, za mocno, śliniąc jego policzek, a Josh głaskał ją po głowie, mierzwiąc włosy.
–Nie pozwól jej stracić nad sobą kontroli. – Powiedział do Roberta – Wiem, że nie możesz mi tego obiecać, ale jeśli ją kochasz...
–Jasne. – odparł Robert.
Teraz zwrócił się do Andiego:
–Jeśli kiedykolwiek zechcecie być razem...
–Nawet tak nie myśl.
–Andy, wiesz, jakie potrafi być życie. Nie broń się przed tym. I pozwól mi powiedzieć, że... jeśli ty i Elisabeth... jeśli będziecie chcieli być razem to... po prostu spraw, żeby była spokojna i szczęśliwa. I ty daj mu to samo. – powiedział do Elisabeth – No dobra, pora ruszać.
–Masz tu do mnie wrócić, rozumiesz? – Josh pogładził twarz Elisabeth – nawet jako duch; nie ważne, czy z końca świata, czy z następnej wioski, czy jesteśmy dla siebie stworzeni i czy ci się uda załatwić tę sprawę, czy nie; masz tu wrócić do mnie.
–Przyrzekam ci, że zrobię wszystko, żeby tu wrócić i żebyśmy znowu byli razem.
–Opiekuj się nim. – powiedziała do Clary – A ty nią. – oderwała się wolno od niego i podbiegła natychmiast do Roberta, który wziął ją za rękę. Nie płakała, nie czuła już do Josha nic.
–Pora iść. – zadecydował Mike i zaczął rozstawiać ludzi.
Robert i Elisabeth wzięli strzelby i ruszyli na swoje pozycje. To samo zrobili Henry i Andy. Josh i Clara nałożyli kamizelki, a potem plecaki i otoczył ich kordon uzbrojonych chłopców w rożnym wieku.
–Nie za młodzi ci twoi strzelcy? – spytał z daleka Henry
–Strzelają do saren z odległości czterdziestu do pięćdziesięciu metrów i trafiają. To chyba mogą się przydać. – Henry kiwnął głową z uznaniem – Ok, jesteście gotowi? No to ruszamy.
Chłopcy otoczyli Josha i Clarę ciasnym kołem, niczym ochroniarze i powoli ruszyli przed siebie. Kiedy szli coraz dalej, nic się nie działo. Mike cały czas postępował krok dalej niż oni i sprawdzał, czy wszyscy są na swoich miejscach i czy niebezpieczeństwo nadciąga. Dopóki słońce było nisko, nic się nie działo. Pierwsze strzały zaczęły padać dopiero, kiedy cały kordon zaczął się zbliżać do miasteczka, a więc do przejścia obok sierocińca.
Jednak zanim się to stało, nagle spośród drzew sfrunęły trzy białe gołębice i usiadły – jedna na plecaku Josha, druga na plecaku Clary, a trzecia na ramieniu Mike'a. Próbował ją odtrącić, ale wciąż przylatywała z powrotem. W końcu Josh poprosił go, by ją zostawił i szli dalej.
Kiedy zbliżyli się do sierocińca, rozpoczęła się strzelanina. Spośród drzew zaczęły padać strzały, a wokół Josha i Clary padali ludzie. Kule leciały w ich kierunku, a chłopcy z kordonu odpowiadali kulami ze swoich karabinów. W krzakach i wśród drzew słychać było jeden świst, jednak nikt nie wiedział, czyje kule od kogo pochodzą. Nikt nie potrafił rozpoznać strzałów myśliwych ani sierot.
Clara i Josh szli skuleni jak najniżej mogli. Co jakiś czas słychać było jęk kogoś, kto został postrzelony w krzakach. Paru chłopców zostało z tyłu z powodu postrzału, ale Mike kontynuował pochód, mimo iż Clara i Josh nalegali, by przerwał. Sam Mike zauważył kilku napastników w krzakach i strzelił, ale nie wiedział, czy trafił któregokolwiek z nich.
Kule świstały i coraz więcej chłopaków zostawało po drodze. Kordon przerzedzał się i nie wiadomo było, czy myśliwi dalej są na swoich stanowiskach, czy z krzaków lecą już tylko kule wrogów. Clara, Josh i Mike zostali nietknięci mimo zagrożenia i szli nadal, skuleni pośród strzelaniny, nie wiedząc, czy ci, którzy zostali po drodze ranni żyją, czy nie i czy okrutnicy z domu dziecka dobili ich.
W końcu Josh zauważył, że pomimo tego całego rwetesu i piekła, jakie odbywało się dookoła nich, trzy gołębice siedziały na swoich miejscach, jak zaklęte. I jak dotychczas, tylko ich trzech i tych gołębic nie spotkało do tej pory nic złego. Teraz już wiedział, że to nie były zwykłe ptaki i że przybyły tu, by ich chronić przed strzałami. Dlatego w pewnej chwili wyprostował się.
Clara zauważyła, że Josh idzie wyprostowany. Chciała go nakłonić, by się pochylił i pociągnęła go w dół, ale on powiedział tylko: „Jeśli tym gołębicom do tej pory nic się nie stało, to nam się też nic nie może stać.” Clara oniemiała, ale spojrzała na swoją gołębicę i zrozumiała, że Josh ma rację i również się wyprostowała.
Teraz Mike spojrzał na nich. W pierwszej chwili chciał zaprotestować, ale Clara wskazała tylko na gołębicę na jego ramieniu. Mike spojrzał na nią i również stwierdził, że skoro do tej pory nic jej się nie stało, to nie może być zwykły ptak. Poza tym, zwykła gołębica spłoszyłaby się już na samym początku.
Z kordonu nie pozostał już nikt – wszyscy koledzy Mike'a albo leżeli na drodze, umierając, albo już nie żyli. Szkoda mu było tak wielkiej ofiary, ale musieli iść na przód. Teraz pozostali już tylko oni trzej. A strzały nadal padały spomiędzy krzaków. Josh, Clara i Mike, zbici w ciasną, przerażoną grupkę, parli na przód, nie draśnięci ani jedną kulą, aż doszli do pierwszych budynków miasteczka. Wtedy wybiegli na ulicę, a ostrzał stopniowo ustawał.
Usiedli we trójkę na chodniku i w tym momencie trzy gołębice poderwały się do lotu. Obserwowali zszokowani, jak wszystkie trzy rozmywają się w powietrzu. Milczeli długą chwilę, aż pierwszy odezwał się Mike:
–Zginęli. Wszyscy zginęli. – powiedział ponuro.
–Nie wiesz tego na pewno. – pocieszała go Clara – Może chociaż parę osób przeżyło; w końcu to pojedyncze strzały ze starych strzelb. Takie strzały można przeżyć, jeśli w porę wyjmie się kule.
–To nie zmienia faktu, że nikt po nich nie przyjdzie, bo się nie odważy, więc i tak są martwi. Oddali za was życie. Przeprowadzili was tu na drugą stronę. Ale jakim cudem żadna kula nas nie trafiła, mimo iż wszyscy zginęli?
–To przez te ptaki. – odpowiedział Josh. – Cholera, gdybym od początku wiedział, że mają nas bezpiecznie wyprowadzić z tego lasu, nie pozwoliłbym ci narazić życia żadnego z tych chłopaków. Niepotrzebnie zginęli. A myślałem cały czas, że to dusze tych zmarłych dziewczyn. Dlaczego nie dałyście mi jakiegoś znaku?! – krzyknął w niebo.
–Cicho bądź, skąd wiesz, że to te dusze nas nie chroniły?
–Ja już nic nie wiem.
–I nie hałasuj teraz. Siedź teraz cicho, bo jeszcze nas tu usłyszą i będziemy musieli stąd spadać. – odezwała się Clara.
–No właśnie, ja też musiałbym stąd jakoś odejść. – powiedział Mike – A jak mam to zrobić z pustą strzelbą i bez tej pierzastej ochrony?
–Spróbuj, może ci się uda. – powiedziała Clara.
–Zwariowałaś? Mam narażać teraz życie dla tych czubków? – po chwili jednak odwrócił się na pięcie i skierował się w stronę lasu. Clara i Josh podążyli za nim. Chcieli go powstrzymać, ale Mike już wbiegał do lasu. Wtedy padł strzał. Gdyby Mike nie pochylił się, przeszyłby go na wylot. Po chwili z powrotem wybiegł przerażony i strzelanina naraz ustała.
–No to pięknie. I co ja teraz zrobię? – dyszał – Przecież muszę tam wrócić.
Przez chwilę stali w ciszy.
–Nie musisz. – powiedziała w końcu Clara – Nie masz już po co wracać. – Mike spojrzał na nią zdziwiony.
–Ona ma rację. – powiedział Josh – I tak nic cię tam nie trzyma. Pojedziesz z nami. A potem możesz pójść gdzie tylko będziesz chciał.
Mike patrzył na nich zdziwiony i nadal w szoku. Chciał, wyruszyć w drogę, owszem, ale nie spodziewał się, że jego życzenie spełni się tak szybko. Sam nie wiedział, czy ma być przerażony, czy się cieszyć tą myślą. Ale na pewno wiedział, że jest wolny i wdzięczny białym gołębicom za to, że przeprowadziły ich bezpiecznie przez las i że może jechać w dalszą drogę i to w towarzystwie dwojga prawdziwych przyjaciół.
17. Pierwsze kroki w samodzielnym życiu
Zarówno Josh jak i Elisabeth rozpoczęli osobną, niezdarną walkę ze złem, jakie opanowało wioskę. Nie dość, że na pogrzebie Elsy Josh nie dopuścił do zbrojnego powstania, to jeszcze wyjaśnił ludziom, dlaczego szczerze uwierzył w to, że to co zrobili razem z Elisabeth było słuszne, a reszta ludzi przekonała się do tego, co mówił. To przemówienie i poważna atmosfera, jaka wciąż jeszcze unosiła się po pogrzebie Elsy pomogła im w zgłoszeniu się na ochotników do ochrony Clary, Josha i Mike'a przy wyjściu z lasu. Wszyscy chcieli z nimi współpracować, żeby nie dać złu szansy na przejęcie nad nimi kontroli poprzez własny gniew i bunt.
Kiedy Elisabeth zobaczyła jak Josh, Clara i Mike wychodzą skuleni z lasu, ale wciąż w ciszy, uspokoiła się. Jednak po kilku minutach usłyszała z daleka kilka strzały, domyśliła się, że zaczęła się strzelanina. Potem, kiedy ostrzał ustał, a Mike długo nie wracał, wiedziała, że albo został zastrzelony, albo poszedł z nimi w dalszą drogę. Nie wiedziała, które przypuszczenie jest słuszne, ale nie było teraz czasu, żeby się nad tym zastanawiać, bo w całym lesie było mnóstwo rannych ludzi i musiała skupić się na pomocy im.
To zadanie było jednak utrudnione, bowiem jedynymi ludźmi, którzy mogli zajmować się rannymi bez żadnych problemów, byli już tylko Henry, Andy, Zielarka i Robert. I tylko oni szli do lasu po wciąż nowe ciała poległych w walce, rannych oraz pomagali iść tym, którzy przeżyli i odnieśli jedynie niewielkie obrażenia.
Do pomocy zgłosili się wszyscy, którym nic się nie stało; w tym Elisabeth i Ivone. Przez cały dzień darli szmaty i ubrania na opatrunki, nosili świeżą wodę ze strumienia do obmywania ran i podawali regularnie zaparzane przez zielarkę napary z ziół. Uważali przy tym, żeby nie dotykać się wzajemnie. Robert był jedynym, oprócz Andiego i Henriego., który nie zwracał na to uwagi. Ludzie patrzyli na niego z nieukrywaną zazdrością i tęsknotą, ale Elisabeth próbowała ukryć wciąż rosnące podniecenie, kiedy Robert nieuważnie ją potrącał.
W końcu Andy, w porę zauważył, co się dzieje po tym, jak Robert po raz kolejny nieostrożnie trącił ją w pośpiechu. Zatrzymała się w połowie drogi od strumienia do jego chaty, gdzie leżeli ranni. Odstawiła ciężkie wiadro i oparła się rękami o pień najbliższego sobie drzewa, ciężko dysząc. Andy, widząc to, odszedł na chwilę od rannego, podszedł do niej, bez słowa wziął wiadro i poniósł je.
–Hej, gdzie to niesiesz? – zapytała Elisabeth, otwierając oczy.
–Do chaty, a gdzie.
–Daj, zaraz wezmę. – odbiła się od drzewa i podeszła do niego.
–Nie zbliżaj się do mnie. – powiedział spokojnie, ale stanowczo. Na te słowa Elisabeth spochmurniała.
–Uczestniczyłam w strzelaninie, wlokłam się parę kilometrów do wioski, latam jak opętana za wszystkim, co mi każesz przynieść, a od rana jeszcze nie zjadłam ani kęsa. Jestem zmęczona i głodna, to wszystko
–Nie od rana, tylko od kiedy przeprowadziłaś się do tej chaty z Robertem. Więc nie mów mi, że jesteś głodna. – zmierzył ją wzrokiem. Zauważył, że słania się i oblizuje wargi. Po raz kolejny przeszył go dreszcz pożądania, ale nie chciał pokazać niczego po sobie i odepchnął ją – Może i jesteś głodna... ale na pewno nie myślisz o zwykłym chlebie. Idź do Roberta. – odwrócił się od niej i poszedł z wiadrem do chaty.
Było jej przykro, że tak ją odtrąca, po tym, jak starała się powstrzymać wciąż narastającą w niej chuć, skoncentrować się na tym, co najważniejsze w tej chwili i pokazać wszystkim, tak jak nauczył ją ojciec, że zależy jej na dobru tych ludzi. Dlatego nie chciała psuć już i tak zbyt mocno napiętej atmosfery między nimi, więc westchnęła i powiedziała:
–Ok, to może jest coś innego, co mogłabym tu robić.
Powiedziała to tak błagalnym tonem, że Andy nie miał serca jej odmówić. „Chodź” – rzucił, nie odwracając się, a ona posłusznie poszła za nim. Przez cały dzień była już tylko w chacie Andiego. Pokazał jej, gdzie trzyma szafkę z lekami na „na wszelki wypadek” i gdzie składać świeżo przyniesione opatrunki. Podawała mu je przez cały dzień i i po pewnym czasie ochłonęła.
Patrzyła, jak obaj z Henrym wyciągają z rzucających się i krzyczących uczestników kule – jedną po drugiej. Andy przytrzymywał ich mocno, żeby ruszali się jak najmniej, ale straszny ból powodował, że i tak rzucali się i wrzeszczeli jak opętani. W pewniej chwili zrobiło jej się żal tych ludzi.
–Czy oni muszą tak cierpieć? – zapytała
–Nie mamy tu żadnego znieczulenia. – powiedział Henry – A te gówniane ziółka na nic się zdają.
–Słyszałam to! – usłyszeli z podwórka Zielarkę.
–I dobrze! – odkrzyknął Henry – Wreszcie ci ktoś powiedział głośno prawdę!
–Może mogłabym im pomóc, spróbować ich dotknąć... – zaproponowała Elisabeth.
–Zwariowałaś? – zawołał Andy – W twoim stanie? Ani mi się waż.
Spojrzała na niego:
–W jakim stanie? – spytała, nie ukrywając rozdrażnienia.
–Tylko tego ci brakuje, żebyś zaczęła kogoś dotykać.
–Czekaj, coś ty taki w gorącej wodzie kąpany? – skrytykował go Henry. – Dziewczyna ma dobry pomysł. Wiesz, że to boli jak cholera. Skieruje ich uwagę na... na coś innego, kiedy my będziemy im grzebać w mięsie, a potem wyciągniemy im te kule bez problemu. Chodź tu. – zwrócił się do Elisabeth.
Pomysł Elisabeth sprawdził się. Gładziła kolejnych rannych po twarzy, albo trzymała za głowę, kiedy Henry metalowymi szczypcami sięgał do mięśni i kości i pozbywał się kolejnych kul z ich ciał. Odpływali natychmiast w krainę błogości, a zabieg nie był aż tak bardzo bolesny. Wiele osób protestowało, ale gdy poczuli jaki ból sprawia im operacja Henriego., nie bronili się przed jej rękami.
Sama Elisabeth z czasem dyszała, była czerwona i spocona. Zaciskała szczęki oraz powieki oraz przełykała ślinę za każdym razem, kiedy przeżywała orgazm. Andy i Henry pracowali i nic nie mówili. Starali się niczego nie widzieć. Fakt, że musieli skoncentrować się na pracy, bardzo im pomógł.
Kiedy ostatni pacjenci zostali odniesieni do swoich legowisk, niebo pociemniało. Sytuacja w wiosce została w miarę opanowana, a oni słaniali się ze zmęczenia. Henry podziękował Elisabeth za jej poświęcenie, a Andy kazał jej „wiać do Roberta i to natychmiast.”
W momencie, kiedy Elisabeth wyszła, Henry także wyszedł za chatę. Andy usłyszał krótkie urywane oddechy, odgłos regularnego mlaskania, potem krótki jęk, a Henry wrócił po chwili. Był cichy i spokojny. Ciężko opadł na krzesło i w tej samej chwili rozchylił się niezapięty rozporek. Andy zwrócił mu na to uwagę kiwnięciem głowy. Henry spojrzał i zapiął się, a jednocześnie zobaczył głęboką dezaprobatę na twarzy Andiego.
–No co? – spytał – Nie jestem kawałkiem drewna, tak jak ty. Jestem zwykłym facetem i też mi się czasami chce.
–Nie jestem z drewna. – odparł Andy – Ale jesteśmy w konkretnej sytuacji i przypominam ci, że musimy zachować rozsądek.
–Rozsądek – powtórzył rozbawiony Henry i zaśmiał się – Gadasz jak moja stara. – zamyślił się – a swoją drogą, ciekawe co się z nią teraz dzieje. – Po chwili kontynuował – Wracając do sprawy... nie mów o tym nikomu.
–Jasne, już lecę jej powiedzieć, co zrobiłeś. Wyglądam na bęcwała?
–Przepraszam stary... ta dziewczyna odbiera mi rozum... myślę, że większość facetów teraz marzy, żeby się znaleźć między... – Andy odchrząknął – Czy ty zawsze musisz być taki super hiper poprawny? Jesteś jakimś pedziem, czy co?
–Zapewniam cię, że nie jestem.
–Jak nie jesteś, to już dawno powinieneś był skorzystać ze swojego prawa do...
W tym momencie Andy podszedł do niego i uderzył Henriego w twarz tak, że spadł z krzesła. Potem chwycił go za poły kurtki, podniósł i wycedził przez zęby:
–Nie waż się więcej do mnie mówić w ten sposób, rozumiesz? Nie ty.
–Spokojnie, po co ten nerwy? – Andy puścił Henriego., podszedł do łóżka i położył się na nim – Stary, przepraszam. Nie wiedziałem, że ci aż tak na niej zależy.
–Wynoś się. – mruknął Andy z łóżka, a Henry wyszedł bez słowa.
Andy zamknął oczy i gorąco modlił się o wytrwałość, siłę i cierpliwość, tak jak to robił przez cały czas, kiedy Elisabeth stała przy nim i głaskała tych wszystkich ludzi, żeby nie cierpieli podczas wyjmowania kul z ciała. Nie pamiętał już, ile razy przyszło mu do głowy, że sam chciałby się znaleźć na ich miejscu, zapomnieć się, poczuć coś; cokolwiek. Wtedy usłyszał za sobą łagodny głos zielarki:
–Nie chcesz ich skrzywdzić, wiem i rozumiem to. – powiedziała stojąc w progu – Dobry z ciebie człowiek, Andy. Dobry ale i dumny. Nie chcesz słuchać swojego przeznaczenia. Nie chcesz się mu poddać. Ale Henry ma rację; przyjdzie czas, że zrobisz, co do ciebie należy.
Zielarka wyszła, nie czekając na odpowiedź. Andy niemal już miał stwierdzić, że ma rację, kiedy przypominał sobie o żonie i o tym, co zobaczył w sypialni i... stwierdził, że jednak nie może zrobić tego samego Joshowi. Musiał udowodnić jemu i sobie, że nie jest takim skurwysynem, jak jego kumpel z Nowego Jorku. Nie mógł tego zrobić, nawet za jego zezwoleniem. Modlił się nadal, aż po jakimś czasie zasnął.
W tym samym czasie Elisabeth, ociężała od ogarniającego ją pożądania, wlokła się półprzytomnie przez ulice, pełne pokiereszowanych i jęczących ludzi, którzy patrzyli na nią z mieszaniną wyrzutów sumienia i wdzięczności za uwolnienie ich od bólu. Była brudna, spocona, przegrzana, zaschło jej gardło, a nogi, ramiona i plecy drżały i bolały ją od kilkugodzinnego stania przy stole i stałego napinania mięśni.
Ale ludzie wiedzieli, że gdyby ktokolwiek się o nią choćby otarł, w tej samej chwili rzuciłaby się na tę osobę bez opamiętania. Dlatego też każdy trzymał się z daleka od niej. Ona sama odebrała to jako ostracyzm i poczuła się odrzucona. Dlatego też z żalem i poczuciem krzywdy szła przez korytarz stękających i omijających ją szerokim łukiem ludzi.
Kiedy już wychodziła z głównego centrum i zbliżała się do swojej chaty, naraz poczuła na karku dłoń i zapomniała o całym świecie. Kątem oka jeszcze poszukała twarzy partnera, na którym rozdzierała już ubranie, ale gdy usłyszała znajomy głos: „Nie bój się, to ja”, oddała się całkowicie w ręce Roberta. Już czuła się bezpieczna i chętna jak nigdy dotąd, kiedy nagle straciła przytomność.
***
Po wydostaniu się z lasu i wejściu do miasteczka, Josh bez problemu znalazł dobry samochód w miejscowej wypożyczalni samochodów, do którego natychmiast załadował oba plecaki, naładował swoją komórkę w sklepiku na stacji benzynowej i kupił do niej doładowanie. W międzyczasie zakupił podstawowe rzeczy dla wszystkich, zaprosił Mike'a i Clarę na hamburgery do stacyjnej restauracji i próbował zacząć rozmawiać o wyprawie.
Niestety, Clara nie dała mu do tego sposobności. Bez problemów poruszała się po lesie; znała jego każdy zakamarek i krzak; wiedziała, jakie tam czyhają zagrożenia i gdzie znaleźć coś do jedzenia. Ale teraz była w lesie Josha i tak jak on na początku pobytu w jej osadzie, była zdezorientowana i cały czas miała o wszystko mnóstwo pytań.
O ile jeszcze mogła zrozumieć, że samochód będą musieli oddać, to nie mogła pojąć, dlaczego mogą go zostawić gdzie indziej i dlaczego nie muszą wracać do miasteczka, by go zwrócić tam, skąd go wzięli. Josh i Mike wyjaśniali jej cierpliwie, że w całym kraju jest sieć takich placówek, które mają zarejestrowany na siebie ten samochód i w każdej placówce będzie on odebrany jako ich własność.
Nie mogła się nadziwić, jak bardzo elektronika ułatwia życie i z wybałuszonymi oczyma obserwowała ładującą się komórkę, kartę kredytową, przesuwającą się przez maszynkę, co było dla niej wątpliwym potwierdzeniem zapłaty, oraz restaurację, w której podano im hamburgery. Posiłek bardzo jej smakował, ale kiedy zapytała kelnerkę, gdzie może pomyć talerze, tym razem ona szeroko otworzyła oczy. Josh wyjaśnił, że tutaj nie myje się talerzy i że są od tego specjalni ludzie, którzy zrobią to za nią. Kiedy skonsternowana kelnerka odeszła, Clara wyglądała na zmartwioną.
–Co się dzieje? – spytał Josh.
Clara wzruszyła ramionami.
–Nic, po prostu czuję się jak prawdziwa dzikuska.
–Ja się czułem tak samo, kiedy przyjechałem do was. Też nic nie wiedziałem i nie rozumiałem i czułem się jak obcy. Nie martw się, to kwestia przyzwyczajenia się i poznania obyczajów. Potem pójdzie ci łatwiej.
–Najlepiej nie rób nic i zostaw wszystko Joshowi – powiedział Mike.
–A dlaczego? Nie będę wszystkiego robił za nią, niech się uczy.
–Ale to ty musisz mieć zawsze ostatnie zdanie.
–Nie ze mną. – uśmiechnęła się Clara – Ja sama decyduję o sobie.
–Myślałem, że jesteśmy razem. – zdziwił się Josh.
–Ale nie jesteśmy małżeństwem. Nie jestem twoją żoną i nie muszę cię słuchać. – mówiła z uśmiechem. – Poza tym, nie zmusisz mnie do uległości. Nie masz takiej siły ani władzy.
–Nie musisz ze mną jechać, droga wolna. – zdenerwował się Josh.
–Spokojnie, ja tylko chciałam, żeby wszystko między nami było jasne. Jesteśmy razem na zasadzie partnerstwa, a nie podporządkowania. Jeśli będę chciała coś zrobić, zrobię to i nie powstrzymasz mnie, nawet nie próbuj. – mówiła spokojnie
Josh oparł się o siedzenie i wypuścił powietrze z płuc. To, co powiedziała Clara, zupełnie zbiło go z tropu. Jeszcze żadna dziewczyna nie powiedziała mu takich rzeczy, nawet Elisabeth. Żadnego przymilania się, żadnych pytań, żadnych negocjacji... po prostu poinformowała go o tym, że zamierza pozostać wolna, a on nie miał nic do powiedzenia. Rozgryzał to w głowie przez chwilę i czuł się poniżony.
A jednak stwierdził, że właściwie Clara ma rację. Nie chce, żeby była dla niego kimś więcej, niż tylko rodzajem partnerki. Owszem, jest im dobrze w łóżku, świetnie się z nią rozmawia i doskonale współpracuje, ale nie chce być z nią, bo zdecydował się na Elisabeth. Clara jest tylko jej zastępczynią i sama dobrze o tym wie. Przed chwilą właśnie mu o tym przypomniała i dobrze. Poza tym, fakt, że Clara może wyciąć mu jakiś numer wydał mu się nagle ekscytujący, ale otrząsnął się z tego, jak z chwilowej fascynacji dziewczęcą urodą Howarda.
–Dobra, – powiedział chłodno po dłuższym milczeniu – taki układ mi odpowiada. Ale odwróćmy to w drugą stronę. Jeśli ja będę chciał coś zrobić, to też mnie przed tym nie powstrzymasz.
–Zgoda, o ile nie będziesz chciał mnie skrzywdzić.
–Jasne, cierpienie odpada. A więc umowa stoi?
–Umowa stoi. – zimno odpowiedziała Clara.
Mike słuchał tego wszystkiego z niedowierzaniem. Nie mógł uwierzyć, że Josh mógł stworzyć taki poukładany, zimny logistyczny związek. Pamiętał, że na samym początku między Joshem a Elisabeth aż się gotowało i to go do nich przyciągnęło, bo to była prawdziwa miłość.
Ale Clara i Josh? To nie to samo. To przypominało jedną z transakcji, które jego ojciec nawiązał z kontrahentami – Mike znowu zaczął powracać myślami do znienawidzonego, przeładowanego gadżetami, ale pozbawionego ciepła i miłości domu. Dla niego to było spotkanie dwóch gór lodowych, bo zdawało się, że oprócz chłodu po wierzchniej stronie, pod spodem jest jeszcze więcej oziębłości niż przypuszczał.
–Ludzie, co z wami? – zagrzmiał nagle, aż odwróciło się ku niemu kilka osób z sąsiednich stolików. Clara i Josh także na niego spojrzeli zdziwieni, a on mówił już ciszej – Myślałem, że jesteście zakochani. A wy zachowujecie się, jak para biznesmenów dobijających targu.
–Zakochani? Mike, nie zapominaj, że jesteśmy pod wpływem czaru, którego oboje nie chcemy. – wyjaśniła Clara spokojnym, naukowym tonem. Mike miał nadal zdziwioną minę – Pozwól, że ci to wyjaśnię. Dotknij Josha. – Mike popatrzył na nią jak na wariatkę – No już, po prostu złap go za ramię. – Mike złapał Josha za ramię i puścił go.
–No i? – dopytywał się.
–No właśnie. Czujesz coś? – Mike zaprzeczył – A teraz dotknij mnie.
–Clara... – Josh chciał ją powstrzymać.
–Josh... trzeba mu to wyjaśnić. – mówiła dalej naukowym tonem. Mike dotknął ramienia Clary i nagłe pożądanie zelektryfikowało go. Josh oderwał od niej jego rękę, bo Mike nie potrafił tego zrobić samodzielnie. Policzki Clary zaróżowiły się. – Widzisz? To samo w tej chwili dzieje się między wszystkimi w wiosce. Teraz wiesz, o czym próbowaliśmy ci opowiedzieć przy ognisku. Dopóki ten czar będzie trwał, każde dotknięcie będziesz odczuwał podobnie.
–A jeśli ustanie, to... nie będę czuł nic.
–Dokładnie. Mogłabym teraz kochać się z kimkolwiek zechcę i bez ustanku doprowadzać jego i siebie do szaleństwa. Ale wolałabym to zrobić z kimś stałym i bez tego czaru. I w tym wypadku mam do dyspozycji tylko Josha. Tylko przy nim potrafię się opanować. Nie chcieliśmy tego, ale nie dało inaczej i Elisabeth to rozumiała. W tej chwili jesteśmy na siebie skazani. Tylko my możemy się dotykać bez konsekwencji. Teraz już rozumiesz?
–Tak. Nigdy nie myślałem, że to powiem, ale rozumiem. Współczuję wam.
W tej chwili do restauracji wszedł pracownik stacji benzynowej i powiadomił ich, że bak jest już pełny. Pozbierali się więc, Josh odebrał naładowaną komórkę, uregulował rachunek za wszystko i poszli do samochodu. Mike z Joshem siedzieli z przodu, a Clara położyła się na tylnym siedzeniu i ruszyli w drogę.
Jechali cały dzień, powoli, zmieniając się za kierownicą co parę godzin. Clara na przemian budziła się i znów zasypiała. Co jakiś czas zamieniali ze sobą kilka słów, ale większość drogi upłynęła im w milczeniu. Nie przeszkadzało im to – tak było dobrze, bo każdy miał coś do przemyślenia.
Josh zatrzymał się dopiero na przedmieściach Fargo, przy pierwszym napotkanym motelu, kiedy się całkowicie już ściemniło. Obudził Clarę i Mike'a. Wszyscy wyszli z wozu. Josh i Clara wzięli swoje plecaki, a Mike swoje rzeczy. Weszli do motelu, a Josh zamówił dwa pokoje. Pożegnali się i poszli do nich. Pokój Mike'a był po drugiej stronie korytarza. Jeszcze długo słyszał szum wody lejącej się z prysznica w pokoju Josha i Clary, a potem jęki i regularny stukot, aż zasnął.
***
Elisabeth obudziła się obolała i spragniona. Jedynym źródłem światła był żar z rozpalonego pieca, a w chacie panowała niezmącona niczym cisza. Stwierdziła natychmiast, że ma ręce i nogi przywiązane do łóżka. Zaczęła się szarpać, żeby sprawdzić, jak mocne są więzy – były na tyle mocne, żeby nie móc się wydostać, ale mogła się lekko poruszać. Podniosła głowę – na sobie miała to samo ubranie, w którym straciła świadomość, jednak czuła się świeżo.
–Robert! – zawołała i miała wielką nadzieję, że zaraz się zjawi. Tak, jak się spodziewała, pojawił się w drzwiach wejściowych z drzewem na opał na rękach.
–Hej, dobrze, że się obudziłaś.
–Co to wszystko znaczy? Która godzina? – pytała wskazując głową na więzy.
–Nie wiem, która godzina. – Elisabeth opuściła głowę z powrotem na poduszkę.
–Podaj mi zegarek. – Robert rzucił drzewo pod piecem, podszedł do krzesła, na którym leżały jej rzeczy, wybrał z nich zegarek i pokazał Elisabeth. Było koło północy –Długo już tak leżę?
–Jakieś kilka godzin.
–Pić mi się chce. – Robert sięgnął po swój kubek z wodą ze stołu i podał jej go tak, by jej nie dotknąć. Odchyliła głowę i wypiła chciwie wszystko. Odsapnęła i znów położyła głowę, odpoczywając.
–Moja mała dzielna dziewczynka. – Ojciec zwracał się tak do niej, ilekroć zdołała zrobić coś trudnego, ale dobrego. Powiedział tak, bo myślał, że sprawi jej tym przyjemność. Jednak kiedy znowu podniosła na chwilę głowę, zobaczył wyrzut w jej oczach – Dobra, przepraszam, już więcej tak nie powiem.
–Co się ze mną działo? – spytała.
–Musiałaś dojść do siebie, po tym, co zrobiłaś dla Andiego i Henriego. No i dla tych wszystkich ludzi. Kiedy szłaś do domu, chciałem się tobą zająć. – schylił się, otworzył drzwiczki pieca, dorzucił drewno i zamknął – Ale byłaś w takim stanie, że kiedy cię tylko dotknąłem, rzuciłaś się na mnie i zaczęłaś mnie rozbierać. – wstał i zbliżył się do łóżka – Przyłożyłem ci kamieniem w głowę. Przepraszam, ale musiałem to zrobić, bo byłbym bezbronny wobec ciebie, a... musiałem cię rozebrać, umyć, rozmasować ci nogi i ramiona i... ubrać z powrotem. Nie bój się, nie wykorzystałem cię. Aha, musisz wiedzieć, że oni są ci wdzięczni.
–Kto?
Ci wszyscy ludzie, o których tak się zatroszczyłaś. A odsuwali się od ciebie, bo byłaś w wielkim zagrożeniu.
–O czym ty mówisz?
Usiadł obok niej na łóżku, odchylił kawałek swetra i pogładził pępek. Elisabeth natychmiast poczuła gorące pragnienie. Jęknęła głośno, odchyliła głowę do tyłu i wessała powietrze przez zagryzione wargi.
–Dlaczego to zrobiłeś?
–Chciałem sprawdzić, jak bardzo opadł już poziom energii. Już jest o wiele lepiej niż wcześniej.
–A jak było wcześniej?
–Na samym początku byłaś tak przeładowana energią, że gdybyś mnie złapała w tamtej chwili, nie mogłabyś przestać. I nikt nie zdołałby cię ode mnie oderwać, a potem już tylko godziny dzieliłyby nas od śmierci i nikt nas nie zdołałby już rozłączyć. Dlatego przyłożyłem ci kamieniem w głowę. Potem, kiedy przyniosłem cię do domu, byłaś tak rozgrzana, że rzucałaś się na łóżku przez bite pięć minut za każdym razem, kiedy cię dotknąłem. Dlatego musiałem cię przywiązać do łóżka. A teraz już tylko zagryzasz wargi. – zbliżył się do niej i po chwili jego twarz była tuż nad jej twarzą, ale wciąż pilnował się, by jej w żaden sposób nie dotknąć. Widział jej zmącony wzrok, czuł gorący i śmierdzący oddech od dawna niemytych zębów, ale on miał taki sam, więc nie zwracał na to uwagi. – Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym być teraz w tobie i drążyć cię tam głęboko.
–Więc zrób to. – błagalnie zawołała Elisabeth.
–Nie, nie zrobię tego, bo wyrządziłbym ci straszną krzywdę i straciłbym cię na zawsze. A to ostania rzecz, jakiej mógłbym się dopuścić.
–Mam tak tu leżeć? – zawołała prawie płaczliwie, a Robert odsunął się od niej.
–Tak, dopóki nie ochłoniesz. Przepraszam Elisabeth, ale tak, czy siak, jesteś skazana na samotność i izolację. Wiem, że robiłaś wszystko, żeby tego uniknąć, ale inaczej nie może być. – ponownie zaczęła bezgłośnie płakać.
Robertowi było jej bardzo żal, bo nie dość, że nie mógł nawet obetrzeć jej łez, to nie było mu dane zrobić tego, o czym marzył, odkąd ją spotkał – sprawić by czuła się spokojna i szczęśliwa. Położył się w śpiworze na podłodze obok niej i słuchał, jak płacze. Wkrótce oboje zasnęli.
18. Pierwszy bliższy kontakt
Mike długo nie mógł zasnąć. Leżał, dotykał miejsca, na którym nadal czuł dłoń Clary i słuchał szumu prysznica naprzeciwko, a potem stukotu, który skończył się kilkusekundowym, głośnym jękiem Clary. Zrozumiał wtedy, że zazdrości im obu. Joshowi zazdrościł znieczulenia emocjonalnego i łatwości, z jaką rozstał się z Elisabeth i wziął się za Clarę, a jej otwartości i bezwzględności, z jaką obywała się wobec Josha. I jeszcze tego, że on to potrafił tak łatwo zaakceptować. Były w tym chłód i obojętność wobec drugiego człowieka, graniczące z narcyzmem.
Czuł, że Elisabeth, nawet jeśli sama zadecydowała o rozstaniu, nie powinna była zostawać tam sama. Z tego, co zrozumiał, Elisabeth nie mogła nikogo nawet dotykać, ani z nikim się kochać, bo to tylko potęgowało coraz większy głód. A znając ją, jej gwałtowną miłość i potrzebę bliskości, wyobrażał sobie, że przeżywała tam koszmar.
Mimo iż Josh i Clara mu wszystko wytłumaczyli, nadal nie mógł pojąć, dlaczego Josh zostawił Elisabeth samą. Dlaczego w ogóle się na to zgodził. Może chciał jej udowodnić, że spełni jej każdą prośbę; nawet najbardziej absurdalną. Mike, mimo całej sympatii, jaką czuł do Josha, nie mógł zaakceptować tego, co zrobił. Może i tak musiało być, ale powinien dać Elisabeth jakieś zabezpieczenie. „A może sama je znalazła?” – wpadło mu do głowy. Ta myśl wydawała mu się bardziej prawdopodobna. Josh nie miał według niego szans na przetrwanie bez niej... albo bez Clary. Wziął to za jego słabość i jego egoizm.
Zasnął z mętlikiem w głowie. Kiedy obudził się rano, a po głowie zaczęły mu krążyć te same myśli, co wczoraj, miał dość – zadecydował, że odchodzi. Nic go nie łączyło z tymi dwoma egoistami. Co więcej, mógł pójść dalej sam w każdą stronę, jak powiedział Josh. Nie musiał iść tam, gdzie oni i już wiedział, że da sobie radę bez nich.
Z takim nastawieniem wyszedł ze swojego pokoju i udał się do hotelowej restauracji na śniadanie. Zastał tam przy stoliku Josha i Clarę, którzy gawędzili i śmiali się. Zauważyli go i machnęli do niego przyjaźnie. Dał im znak, że idzie po jedzenie. Wkrótce dołączył do nich i tak jak oni, gawędził o nieważnych sprawach. Kiedy wszyscy skończyli jeść, Josh wyjął komórkę i powiedział:
–Dobra, zadzwonię teraz do ojca i opowiemy mu we trójkę o całej sprawie. Biorę was na świadków tego, o czym będziemy mówić.
–A nie sądzisz, że lepiej byłoby pójść do pokoju i tam rozmawiać, a nie przy tych wszystkich ludziach? – zapytał Mike.
Josh i Clara rozejrzeli się. W holu siedziało kilka osób.
–No dobra, chodźmy. – powiedział Josh, a wszyscy podnieśli się z krzeseł i poszli do pokoju Josha i Clary. Tam Mike i Josh wygodnie usadowili się na jednym łóżku, a Clara na drugim. Josh wyjął ponownie komórkę z kieszeni, nacisnął numer do ojca i nastawił aparat na tryb głośnomówiący.
–Josh? – odezwał się głos po drugiej stronie.
–Tak tato, to ja. Cześć.
–Cześć, no nareszcie cię słyszę. Co się z tobą działo? Nie odzywałeś się ponad miesiąc. Już się zastanawialiśmy nad ekipą poszukiwawczą.
Josh zaśmiał się.
–Niepotrzebnie, jestem cały i zdrowy.
–A co z Elisabeth? Jest gdzieś tam koło ciebie?
Josh milczał przez chwilę. Miał skonsternowaną minę.
–Nie, nie ma jej ze mną.
–Josh?
–To... skomplikowane. Opowiadanie o tym zajmie mi więcej czasu.
Przez telefon słychać było westchnienie.
–Ok, ale powiedz mi... czy ona żyje?
–Tak i też jest cała i zdrowa.
Przez telefon dało się słyszeć westchnienie ulgi.
–To najważniejsze. Słuchaj, nie mam teraz czasu, ale po służbie dam ci sygnał. Wtedy będziesz mógł zadzwonić, ok?
–Dobra. Przygotuj się na długą rozmowę, bo mam ci sporo do przekazania.
–No dobrze, a mama może to słyszeć?
Josh zamknął oczy i przełknął ślinę.
–Dobrze, niech też będzie przy telefonie. – po chwili dodał – I wujek Joe nich też przyjdzie.
–No dobra, dam telefon na głośnomówiący. A może spotkamy się na jakimś portalu?
–Wolałbym nie. – powiedział wolno, patrząc na Clarę i Mike'a.
Przez chwilę w telefonie panowała cisza.
–Josh, zaczynam się mocno niepokoić.
–Wszystko ci wyjaśnię tato, tylko musisz... musicie usłyszeć wszystko po kolei.
–Dobra Josh, zadzwonię więc do ciebie po pracy. Bądź gotowy tak gdzieś koło... osiemnastej. Muszę iść, na razie.
–Na razie tato.
Josh odłożył słuchawkę.
–Bałeś się powiedzieć prawdę, ty tchórzu ? – zapytał Mike
–A co miałem mu powiedzieć? On cały czas myśli, że jesteśmy z Elisabeth razem. Mam mu pokazać, że jestem w jakimś motelu z obcą dziewczyną i z tobą? Wiesz, na co to wygląda?
–Ale możesz mu wyjaśnić – odezwała się Clara – że nie uciekłeś od Elisabeth, tylko, że ona sama cię zostawiła i że zrobiłeś to z szacunku do jej decyzji.
–I tak właśnie zamierzam zrobić. Muszę ich tylko do tego przygotować.
Mike nie wytrzymał. Walnął pięścią w łóżko, aż oboje podskoczyli i spojrzeli na niego zaskoczeni.
–Do jasnej cholery, Josh! Z jakiego szacunku?! Przecież wiesz lepiej ode mnie, jaka ona jest! W jednej chwili coś mówi, a w następnej myśli o tym i zmienia decyzję! Powinieneś był mieć to na uwadze! Chyba już żałuje tego, co zrobiła!
–Ale sytuacja w której się znaleźliśmy... – zaczął tłumaczyć, ale Clara mu przerwała:
–Mike, czy ty myślisz, że my mamy jakikolwiek wpływ na to, co się z nami wszystkimi dzieje?! – mówiła głośno – Tyle mi naopowiadałeś o tym, co zło potrafi zrobić z ludźmi i ich życiem; o tym, jak działa na ludzkie myśli i czyny, a nie potrafisz dostosować tego do naszej sytuacji? Przecież ja i Josh nie wiedzieliśmy jakiego partnera wybierzemy. Mogliśmy się z tym męczyć do tej pory i rozwijać powoli to, co miało się i tak stać...
–Nie, nie wierzę w to. W to jakieś działanie dotyku.
–Przecież sam tego doświadczyłeś! – krzyknął Josh. – Clara pokazała ci jak to działa i widziałem, jak to na ciebie podziałało!
–To da się kontrolować. – powiedział ciszej i pomasował miejsca, w którym dotknęła go Clara
–Mike, ja też myślałam, że to da się kontrolować. I co? Elisabeth widziała, co się z nami dzieje i ustąpiła pierwsza. I to z miłości do Josha.
Mike roześmiał się gorzko.
–Jeśli miłość polega na oddawaniu partnera innej osobie, to... wybaczcie, ale nie rozumiem takiej miłości. – powiedział – Chciałem wam powiedzieć, że kończę z wami. Nie muszę dalej podążać waszą chorą drogą.
–Myślałem, że jesteś moim przyjacielem i że pomożesz mi w tym. Ale ok, nie będę cię tu trzymał siłą. Droga wolna, jedź gdzie chcesz – mówił sucho i zimno Josh. Mike wstał z łóżka i podszedł do drzwi. Jednak zanim wyszedł, usłyszał:
–Tak, droga wolna, możesz iść dokąd zapragniesz. – powiedziała Clara – Naprawdę chciałabym, żebyś mógł pójść swoją drogą. Ale pamiętaj, że dotknąłeś mnie. I najwyżej za tydzień będziesz z powrotem z nami.
Mike wysłuchał tego stojąc tyłem do nich w drzwiach, po czym wyszedł i zamknął drzwi. Clara i Josh zostali sami. Milczeli i siedzieli w bezruchu, wpatrując się w ścianę.
–Wszystkich tylko wkurzamy. Zaczynam mieć tego dosyć. – zauważył cicho Josh i spojrzał na Clarę. Gestem zaprosił ją, by podeszła do niego. Wstała ze swojego łóżka, przysiadła się do niego i przytuliła się.
–Nikt, kto cię zna nie oswoi się z myślą, że zostawiłeś swoją żonę, którą tak bardzo kochałeś dla jakiejś innej.
–Ale wiesz, że to nie prawda.
–Ja to wiem, bo byłam częścią tego przedstawienia. I Robert wie i Elisabeth też. Ale wszyscy pozostali są z tego kręgu wykluczeni.
–Boję się. Boję się, jak ojciec zareaguje, kiedy się o tym wszystkim dowie.
–Jeśli wyjaśnisz mu, że to działanie zła, a nie twoje własne, to myślę, że może cię zrozumieć, może cię nie wydziedziczy.
–Wydziedziczy? – spojrzał na nią zdziwiony
–Oj żartuję.
–Nie, ojciec mnie nie wydziedziczy. Ale będę miał ciężką przeprawę z ojcem Elisabeth... widzisz, między moim ojcem a ojcem Elisabeth jest bardzo silna więź. I boję się, że mojemu ojcu będzie wstyd przed nim, że zostawiłem córkę jego najbliższego przyjaciela zupełnie samą, gdzieś tam w lesie.
–Jestem pewna, że jeśli im obu wyjaśnisz dokładnie sprawę, nie będzie żadnych nieporozumień. A może nawet dodadzą sobie resztę sami. Z tego, co opowiadałeś, zrozumiałam, że to rozsądni faceci.
Josh westchnął ciężko.
–Źle mi jest. Chodźmy się przejść.
Wstali, wyszli i zamknęli pokój. Kiedy wyszli z hotelu, zauważyli, że przed motelem zatrzymała się jakaś ciężarówka. Właśnie wsiadał do niej Mike. Rzucił im jeszcze jedno spojrzenie i zatrzasnął za sobą olbrzymie drzwi. Ciężarówka odjechała, a razem z nią nadzieja Josha na poświadczenie prawdy o tym, co się działo w lesie. Teraz miał już tylko Clarę i nie mógł jej stracić.
–Proszę cię, nie zostawiaj mnie tak jak on.
Clara nie skomentowała tego.
–Chodźmy tam. – wskazała las w pobliżu motelu. – Obydwoje poczujemy się lepiej; jak w domu.
Ruszyli powoli w tę stronę. Był ciepły, słoneczny, bezwietrzny dzień, a oni wałęsali się bez celu po całej okolicy, albo siedzieli oparci o siebie zapatrzeni w horyzont. Clara zadawała całe mnóstwo pytań o wszystko, jak kilkuletnie dziecko, a Josh odpowiadał jej na nie najlepiej jak mógł.
Natomiast on czuł się i zachowywał, jakby pierwszy raz w życiu miał kontakt ze wszystkim, co go otaczało: leżał na brzuchu i dotykał mokrej trawy koniuszkami palców; rozgniatał w rękach zioła, a potem je wąchał, wąchał też kwiaty i ziemię; leżał na trawie na plecach, wpatrywał się w niebo i chmury przesuwające się ponad nim i wodził rękami przed sobą, jakby chciał ich dotknąć; przyjemność sprawiało mu przesypywanie w rękach piasku, albo zanurzanie ich i przebieranie nimi w zimnym, ostro pachnącym torfie; przytulał twarz do drzew, pocierał je policzkami i wodził po ich korze rękami i językiem.
Wiedział, że zachowuje się jak naćpany wariat, ale nie zwracał na to uwagi. Czuł się wspaniale – głębiej i intensywniej odczuwał wszystko, co dało się odczuć zmysłami: kolory były żywsze, ziemia była mokra, chłodna, plastyczna i miała ostry zapach, piasek miał strukturę jedwabiu, a chropowata kora drzew była wspaniale szorstka i bardzo sucha.
–Jakie to wszystko wspaniałe. – powiedział w końcu
–Przyroda? – zapytała Clara, leżąc na trawie z zamkniętymi oczyma, a Josh potwierdził – Przeżywasz wstępny okres zaklęcia. Jak też się tak czułam jako dziecko.
–Czuję się, jakbym po raz pierwszy miał z tym wszystkim kontakt. Jakbym nigdy nie dotykał ziemi...
–A dotykałeś kiedyś ziemi? – Josh zaprzeczył – Bo i po co, nie? Teraz wszystko będzie co najmniej dwa razy bardziej intensywne niż zwykle. Korzystaj z tego, póki trwa. – powiedziała z uśmiechem, a Josh po chwili był tuż nad nią na łokciach i kolanach.
–To dlatego tak bardzo mi smakujesz. – powiedział i całując ją mocno ściągał z niej ubranie. Wkrótce kochali się, leżąc nago na ubraniach rozłożonych na łące.
Do hotelu wrócili późnym popołudniem. Tuż przed osiemnastą Josh dostał wiadomość, że jego ojciec jest gotowy do rozmowy. Był już zdeterminowany i nie bał się opowiedzieć o wszystkim, dlatego dał znać SMS-em, że chce z nim porozmawiać przez internet. Poszedł z Clarą nie do pokoju, ale do hotelowej kawiarenki internetowej. Clara, która nigdy nie widziała komputera, była nim zafascynowana. Było to dla niej magiczne zjawisko. Z podziwem patrzyła, jak Josh skacze palcami po czarnych klawiszach i jak szybko orientuje się w internecie.
W końcu w małym okienku na ekranie komputera pojawiło się trzech ludzi – dwóch mężczyzn i kobieta.
–Josh, nareszcie cię widzę. – powiedziała uśmiechnięta kobieta.
–Cześć mamo.
–Jak ty się zmieniłeś. Schudłeś. I pasuje ci ten zarost.
–Dzięki – odparł z uśmiechem.
–I włosy masz dłuższe.
–Ta dziewczyna obok ciebie jest z tobą? – zapytał jeden z mężczyzn.
–Gdzie jest Elisabeth? – zapytał poważnie drugi.
–Wszystko wam wyjaśnię. Ale najpierw pozwólcie mi przedstawić wam Clarę.
–Cześć – powiedziała, a oni odpowiedzieli jej tym samym.
–Josh, kto to jest? – zapytał ojciec.
Josh westchnął i zaczął
–Żeby to wyjaśnić, muszę zacząć od początku, a więc od chwili, kiedy przyjechaliśmy do osady. A więc usiądźcie wygodnie, bo będę mówił długo. – Josh opowiedział o wszystkim: o przyjeździe, poznaniu Andiego, gołębicach, spotkaniu z policjantami i z myśliwymi, o polowaniu w lesie na chłopców Mike'a, spotkaniu z samym Mikiem, postrzale, poznaniu Clary, nocy, w której on i Elisabeth przestali odczuwać siebie nawzajem, o tym, jak przez brak odczuwania rozpadał się jego związek z Elisabeth, a umacniał się związek z Clarą, o wyprowadzce Elisabeth z domu i o tym, jak wprowadziła się do niego Clara, o wiadomościach, jakich dowiedział się z kronik i od ludzi, o tym, co zrobiono z domem Sadie i jej córką, o tym, co opowiedziała mu zielarka, o niespodziewanej decyzji Elisabeth, o pogrzebie Elsy, o przygotowaniach do wyprawy, o tym, w jaki sposób wyruszyli w drogę razem z Mikiem i o ty, jak ich właśnie zostawił samych.
Kiedy skończył, minęły całe cztery godziny, a w całodobowej kawiarence nie było już nikogo poza nimi. Clara dawno zasnęła z głową na jego kolanach, Josh siedział rozparty wygodnie na krześle, z nogami na drugim krześle i głaskał Clarę po głowie, a dyżurny siedział przy swoim biurku z głową podpartą na ramieniu, zasłuchany w opowieść Josha, tak samo jak Michelle, Jack i Joe z drugiej strony komputera.
–No i dlatego właśnie jestem tu teraz z Clarą, a nie z Elisabeth. Mam nadzieję, że już rozumiecie wszystko. Elisabeth jest teraz z... z kimś innym, ale ręczę za to, że jest cała i zdrowa. Nie chciałem jej zostawiać... to znaczy chciałem i jednocześnie... – westchnął – Samo jakoś tak wyszło.
–Rozumiem, rozumiem to wszystko lepiej niż myślisz. – westchnął Joe.
Josh westchnął z ulgą:
–Bardzo się cieszę. Naprawdę bałem się, że będziesz na mnie zły... tato. – to słowo wciąż nie chciało mu przejść przez gardło, bo Joe zawsze był dla niego wujkiem.
–Elisabeth zawsze była dzika i robiła, co chciała. I teraz też robi, co chce.– odparł Joe – Nie powstrzymasz jej Josh, nawet mi było ją ciężko kontrolować. Ale dlaczego ty się z nią rozstałeś? Przecież wiesz, że zawsze musiała się zastanowić co najmniej ze dwa razy, zanim cokolwiek zrobiła.
–Wiem o tym. Ale, jak już powiedziałem, to nie ja się z nią rozstałem, ale ona ze mną. Poza tym, to nie była kwestia dni; to trwało. Miała miesiąc na przemyślenie sprawy. Ja nie namawiałem jej do niczego. Gotów byłem poświęcić się i cierpieć wygnanie i izolację razem z nią, ale to ona pierwsza zaczęła się ode mnie odsuwać. Chciała mieć swoje własne życie i żeby to udowodnić, wyprowadziła się. Oskarżyła mnie o romans z Clarą, chociaż akurat wtedy jeszcze do niczego między nami nie doszło. Ale to właśnie jej postępowanie zbliżyło nas z Clarą do siebie. A ona to widziała i nie mogła na to patrzeć. A potem, żeby nas ostatecznie rozdzielić, sama połączyła mnie i Clarę, bo chciała, żebym przynajmniej ja z nas dwojga mógł żyć normalnie.
–I zamierzacie już zostać razem? – spytała Michelle.
–Na początku tak myślałem. Wydawało mi się, że nie ma już ratunku i że będziemy żyć z Clarą aż po grób. Ale to ona mi uświadomiła, że powinienem wykorzystać ten stan, w którym teraz jestem, żeby znaleźć Mc Gritha, dokończyć rytuał wygnania z niego zła i wrócić do Elisabeth.
–Ten sam rytuał, który przeszliśmy wszyscy w noc wygnania zła? – spytał Jack.
–Tak, to ma wyglądać tak samo; czyli modlitwa w obecności osoby, która jest w posiadaniu zła i przebaczenie. Kiedy to się odbędzie, wszystko wróci do normy, zło zostanie pokonane i osłabione, a ja i Elisabeth będziemy mogli znowu być razem. I tu zwracam się z prośbą do was.
–Wal śmiało. – powiedział Joe.
–Potrzebuję waszej pomocy przy ściganiu Seighta Mc Gritha.
–Jak on wygląda?
–No właśnie tego nie wiem. Nikt w wiosce nie miał nawet jednej jego fotografii. Wiem tylko, że to były policjant z Alabamy, zwolniony z pracy za picie na służbie i że przybył tam ponad dwanaście lat temu.
–To wszystko? – spytał Jack
–Jeszcze jedna sprawa. Potrzebuję skontaktować się z Ann Bondray.
–Kto to jest?
–To ostatnia pozostała przy życiu kobieta, która urodziła wtedy jednego z tych czterech chłopców, którzy stali się postrachem tego miejsca. Musimy ją objąć programem świadków koronnych, bo podejrzewam, że zło, które siedzi w Mc Grithcie, to to samo zło, które starało się wtedy zniszczyć was i naszych uczniów.
–Tak myślałem.
–A teraz będzie chciało zniszczyć także ją i pozostałych ludzi, tak jak zniszczyło Sadie.
–Nie można tego tak zostawić. – dodał Joe.
–Właśnie; ja i Elisabeth jesteśmy jedynymi ludźmi, którzy w pełni rozumieją i akceptują całą sytuację i dlatego musimy to zrobić.
–I dlatego chcecie, żebyśmy odszukali tę biedną Ann.
–Tak; poza tym, Ann to ostatnia osoba, która będzie mogła poświadczyć własnymi zeznaniami to, co się tam stało. Inaczej ta zbrodnia przepadnie.
–I myślisz, że to zło sprawiło, że jeden z tych chłopców podpalił jej dom w środku nocy?
–Tak. Obawiam się nawet, że zrobił to jej własny syn, by ją bardziej znienawidzić, ale nie mam na to dowodów. Mógł również zabić Elsę. Nie zdążyłem uratować Sadie, a więc nie mogę sobie pozwolić na niedopilnowanie Ann.
–Spróbujemy ją odnaleźć i zajmiemy się nią. Ann będzie potrzebna, by rytuał mógł się odbyć. – zauważył Jack. – Musi mu wybaczyć to, co jej zrobił. Tylko wtedy będzie mogła się przed nim obronić.
–A czy ta zielarka mu wybaczyła? – spytała Michelle.
–Dowiemy się, czy mu wybaczyła, jeśli rytuał się powiedzie. A wierzę, że tak, bo sama mi powiedziała, co trzeba zrobić, żeby rytuał mógł się odbyć. A więc musiała to zrobić, jeśli chce się od niego uwolnić.
W tym momencie Clara ruszyła się i westchnęła przez sen. Wszyscy zwrócili na to uwagę.
–Ładna dziewczyna – zauważył Joe – Dobra, zabieraj ją do pokoju, bo oboje potrzebujecie snu.
–Zbierzemy wszelkie informacje na temat tego szeryfa i postaramy się ustalić cokolwiek się da na temat Anny Bondray. – powiedział Jack.
–Dzięki. Najbardziej przyda się obecne miejsce pobytu Szeryfa. Muszę wiedzieć, gdzie jest ta gnida.
–To nie takie proste. Zło już pewnie wie o naszych poczynaniach i będzie robiło wszystko, żebyś uniknął z nim kontaktu.
–Wiem, będziemy się bawić w kotka i myszkę, ale czy mam jakieś inne wyjście? Potrafisz przewidzieć jego następny ruch, tato?
Jack na chwilę przymknął oczy.
–Myślę, że tylko jedna osoba będzie mogła coś wskórać. – powiedział.
–Przyjedzie do nas na święta z Tomem. – powiedziała Michelle – I wtedy z nią porozmawiamy.
–A propost świąt. – wtrącił Joe – Widzę was wszystkich u nas na wigilii.
–Dzięki za zaproszenie. Czy... czy może do nas w razie czego dołączyć jeszcze kilka osób? – spytał Josh, mając na uwadze Mike'a, Clarę i Elisabeth.
–Jeśli te osoby to twoi przyjaciele, to oczywiście są mile widziani. Przyjeżdżajcie. Gdzieś was pomieścimy.
–W takim razie będziemy wszyscy. Cieszę się, że święta będą, jak zwykle u wujka Joego. – uśmiechnął się Josh.
–Już u taty. – uśmiechnął się Joe i chrząknął. On też jeszcze się nie przyzwyczaił do nowej roli. Wszyscy zamilkli. Nikt nie miał już nic do powiedzenia.
–Będziemy się żegnać. Odezwiemy się, kiedy będziemy mogli. – powiedział Josh
–To my zadzwonimy do ciebie, kiedy będziemy mieli ci coś do przekazania. – odparł Jack. – A na razie dobranoc. I wyśpijcie się oboje.
Josh pożegnał się, wyłączył komputer, obudził śpiącą Clarę i poszli do pokoju. A dyżurny bacznie ich obserwował.
19. Opiekunowie
Elisabeth zbudziła się w środku nocy. Było tak ciemno i cicho, jak tylko może być w lesie. Była już rozwiązana i przykryta ciepłą kołdrą. W piecu było napalone, więc odkryła się i wyjrzała z łóżka. Na podłodze obok niej w śpiworze spał Robert. Czuła się już dobrze; była lekka i spokojna, jak powietrze po burzy, którą jej ciało przechodziło zaledwie kilka godzin wcześniej.
Przez chwilę leżała tak na brzegu łóżka i wpatrywała się w niego. Rozpamiętywała, ile już Robert dla niej zrobił i na co się odważył. Poczynając od świetnej kaczki na obiad, przez towarzyszenie jej w lesie w sprawie Elsy, odwagę, jaką wykazał się, wiążąc się z nią po tym, przez co sam przeszedł, zamieszkanie z nią, a kończąc na powstrzymaniu jej przed niechybną katastrofą, która jej groziła jeszcze kilka godzin temu. „I on mówi, że nie wie, co to jest miłość.” Zeszła po cichu z łóżka i wśliznęła się do jego śpiwora. To go wybudziło. Przez chwilę leżeli obok siebie bez słów, a potem ściągnęli z siebie nawzajem wszystko i już po chwili Robert chciwie zanurzał się już cały w jej ramionach i włosach i w ciepłym i wilgotnym wnętrzu. Zasnęli bladym świtem. Obudziło ich mocne kopanie w drzwi. Po chwili stare deski nie wytrzymały i drzwi otworzyły się. Stanął w nich David. Patrzył na nich i uśmiechał się złośliwie.
–No no no, to tu ptaszęta urządziły sobie gniazdko.
–Mógłbyś wyjść? – zapytała Elisabeth, chowając się pod śpiworem, jednak on nie reagował i poszedł do nich – Dasz się nam ubrać, czy nie?
Wszedł do środka, niezaproszony, stanął tuż nad nimi i roześmiał się cicho.
–Nie masz niczego, czego już bym nie widział, złotko. – śmiał się.
Elisabeth nie wytrzymała tego. Podniosła się i stanęła przed nim nago i w rozkroku.
–Tak? No to popatrz sobie na to.
David przestał się śmiać i żeby nie stracić nad sobą kontroli, chwycił się poręczy łóżka.
–No już, miałaś się ubierać. – chwycił sweter, który znalazł pod ręką i rzucił w nią nerwowo. Odbił się od niej i spadł na podłogę. Podeszła do niego spokojnie i bez strachu. Po chwili przed nim stał też całkiem nagi Robert, a David wycofywał się w strachu do drzwi.
–Co, już się napatrzyłeś? – spytał
–Odejdźcie ode mnie. – zawołał przerażony i po chwili wybiegł z chaty
–Zaczekaj! – zawołał za nim Robert – Co chciałeś?
–Macie się stawić u Andiego! – wołał David z daleka – Oboje! Chce z wami pogadać! – zawołał z zewnątrz i po chwili biegł już w stronę leśniczówki, a Robert zamknął za nim drzwi.
Kiedy przyszli do Andiego, wokół panowała cisza. Wszyscy udali się na spoczynek, po pracowitej nocy, kiedy grzebali poległych w strzelaninie. Andy siedział na werandzie. Palił w ciszy fajkę i przecierał zmęczone oczy, kiedy przyszli do niego oboje.
–O, cześć, dobrze, że przyszliście.
–Nie idziesz spać? – spytała Elisabeth
–Zaraz pójdę, tylko wypalę jeszcze fajkę.
–David przekazał nam, że nas szukasz. – powiedział Robert.
–Chciałem, żebyście dołączyli do nas na dzisiejsze wieczorne ognisko i posiedzieli z nami trochę.
–Dlaczego?
–Nie musicie się izolować. Chciałbym, żebyście włączyli się do lokalnej społeczności.
–Jeśli ludzie się zgodzą.
–Na pewno się zgodzą. Oni sami mnie zresztą poprosili o to.
–Kto?
–Wszyscy. Chcą się odwdzięczyć Elisabeth za jej wczorajsze poświęcenie.
–Miło mi, w takim razie będziemy. – powiedziała Elisabeth
Pożegnali się i wrócili prosto do leśniczówki, żeby wziąć resztę swoich rzeczy. Jednak wcześniej James wyszedł do nich na próg, zastąpił im drogę i rzucił przed siebie dwa duże płócienne worki.
–Cześć Robert. – powiedział w ogóle nie patrząc na Elisabeth. – Mam ci coś ważnego do przekazania.
–Ona też tu jest.
–Do tej ździry nic nie mam...
–To nie jest ździra! – zawołał gniewnie Robert.
–Kobieta, która zdradza swojego męża to ździra. Inaczej nie można jej nazwać. – Robert podniósł ręce do góry, żeby uderzyć Jamesa za jego komentarz, ale Elisabeth przytrzymała go za rękaw i pokręciła w milczeniu głową, kiedy spojrzał na nią zdziwiony.
–Zapłacisz za to. – powiedział Robert, zaciskając zęby.
–To ty mi zapłacisz, jeśli moim myśliwym choć włos z głowy spadnie. Od tej pory jesteście obcy na moim terenie.
–I mówisz tak po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem? Po tym, jak starałem się doprowadzić za ciebie ten las do ładu i rozwoju?
–Poradzimy sobie bez ciebie. A teraz zabierajcie to. – kopnął w leżący przed nim worek – I od tej pory macie się wynieść do innej części lasu, a moją zostawcie w spokoju.
–Ty zgniłku; ty parszywy skurwysynu, beze mnie zginąłbyś! – zazgrzytał Robert. Ręce go świerzbiły, żeby uderzyć Jamesa, ale Elisabeth mocno trzymała go za ramiona.
–Chodźmy stąd. Nie ma z kim gadać. – powiedziała do Roberta – Wiesz co? – zwróciła się teraz do Jamesa – Mam wrażenie, że pierwszy raz z nami tak naprawdę rozmawiasz. A wiesz dlaczego? – James milczał w oczekiwaniu na odpowiedź – Bo pierwszy raz jesteś z nami szczery. I pierwszy raz mówisz to, co naprawdę masz na myśli, ty hipokryto.
–Wynoście się stąd i to już! – zagrzmiał James. Obydwoje podnieśli worki z ziemi, odwrócili się i odeszli.
–Nie mogę uwierzyć, że ten parszywy gnój mnie tak potraktował! – mówił Robert – I to po tym wszystkim, co dla niego zrobiłem!
–Nie myśl teraz o tym, musimy poszukać jakiejś części lasu, gdzie będziemy mogli spokojnie polować.
– Wiem, gdzie moglibyśmy pójść. Ale to będzie daleko od wioski.
–Z tobą pójdę wszędzie.
Robert spojrzał uważnie na Elisabeth.
–Hm, teraz tak mówisz. – mruknął
–Co to ma znaczyć?
–Wkrótce zobaczysz.
Przystanęła, a Robert za nią
–Wyjaśnij mi to; teraz.
–Zobaczysz, że będziesz chciała zostać sama. Niedługo będziesz samodzielna i zdeterminowana. Nie będziesz potrzebowała nawet mnie; przekonasz się.
–Przecież bez ciebie tu zginę.
–Ja jestem tylko ułatwieniem na drodze do celu, jaki chcesz osiągnąć
–Ranisz mnie tak mówiąc.
–Przepraszam, ale mówię tak, bo... mam w głowie taki głos. I to on każe mi tak mówić.
–Może to myśli kogoś innego?
–To nie są myśli innego człowieka; myśli to obrazy i zbitki bezładnych fraz, a ten głos jest czysty, zdecydowany i spójny.
–To znaczy, że nie jestem ci pisana? – Elisabeth była zaskoczona.
–To znaczy, że właśnie dzięki temu głosowi odważyłem się być z tobą. Na początku bałem się jak cholera. Nie chciałem wpływać na wasz związek. No i bałem się, że nie ominie nas ta pętla w którą wpadłem razem z Ivone. Ale kiedy usłyszałem, jak płaczesz tuż za ścianą... wtedy też usłyszałem ten głos. Kazał mi nie bać się, iść do ciebie i wziąć cię w ramiona. Zaufałem mu wtedy, ale sam nie wiem, dlaczego. Nie wiem, co to było, Elisabeth, ale przyjąłem go.
–A co będzie z nami teraz?
–Teraz – Robert zastanawiał się chwilę – Teraz cieszmy się tym, co mamy. Nauczę cię jak masz radzić sobie w lesie sama, bez niczyjej pomocy. Kiedyś będziesz tego potrzebować i pragnąć. Dziś jednak zaczniemy od czegoś lekkiego. Pójdziemy do lasu i upolujesz królika.
–Żartujesz? To ma być nauka? Na króliki polowałam już jako dziecko.
–I ciągle jesteś w tym dobra?
–Nie wiem. To było dawno.
–No właśnie; czas sobie przypomnieć jak to jest z tym polowaniem.
–A kiedy zapoluję na jelenia?
–Najpierw upoluj królika. A potem pogadamy.
Poszli do chaty, wzięli broń, a potem udali się do Henriego. po naboje. Drzwi do jego domu były otwarte. Obok łóżka leżał pusty kufel, a sam Henry leżał rozwalony na łóżku i chrapał jak niedźwiedź. Robert wszedł do składu broni i wziął stamtąd pudełko naboi, po czym wyszli i udali się do lasu.
–Dokąd teraz? – dopytywała się Elisabeth.
–Teraz... idziemy na śniadanie. Zgłodniałem.
–No właśnie, na śniadanie. Jak ja dawno nie jadłam. I w ogóle nie czuję głodu.
–Ty nie musisz jeść. To najlepszy dowód na to, że znajdujesz się pod wpływem działania czaru. Zaraz nastąpią inne objawy. Ale ja muszę coś przekąsić.
–Może ja ci coś upoluję. To będzie dla mnie dobre ćwiczenie. No i odwdzięczę się za to, co już dla mnie zrobiłeś.
Robert zaprowadził ją do najgłębszej i najniebezpieczniejszej części lasu, której nikt już nie pilnował. Gęste igliwie i rozłożyste konary wysokich jak kolumny sosen powodowały, że nad nimi rozciągał się czarny baldachim i było tam ciemno nawet za dnia, a wiatr, docierający jedynie do wierzchołków drzew, huczał nad ich głowami niczym potępieniec. Wokół pni rozpościerał się gęsty dywan suchej ściółki, w której brodzili aż po kostki. Nigdzie nie zobaczyli ani jednego źdźbła trawy, czy ziół. Panowała idealna cisza, zakłócana jedynie szelestem drobnych kroków łap małych zwierząt wśród suchego jak pomięty papier igliwia .
Elisabeth była zauroczona tą okolicą, mimo jej ponurego klimatu. Czuła tu tyle różnych zapachów; wyraźnie słyszała kryjące się w gałęziach ptaki oraz mniejsze lub większe gryzonie, przemykające się po ściółce, konarach i gałęziach drzew; widziała wiewiórki wdrapujące się lub skaczące po drzewach. Robert również obserwował las w milczeniu.
–Wspaniale tu jest, nie? – szepnął
Elisabeth potwierdziła bezgłośnie i zastygła w bezruchu. Robert już wiedział, że wypatrzyła coś w zaroślach i starał się dostrzec to również. Swoim zwyczajem, powoli podniosła rękę i wskazała przed siebie. Minęło trochę czasu, ale w końcu Robert dostrzegł to, co ona – dorodnego jelenia ze wspaniałym, rozłożystym porożem.
Jeleń stał spokojnie i oskubywał mech z drzewa. „Co tu robi samotny jeleń o tej porze?” To było niepodobne do niczego, co dotąd widział. Elisabeth ruszyła powoli przed siebie. Szła w jego kierunku. Z każdym krokiem coraz bardziej zbliżała się do niego, a on wciąż stał w miejscu, jakby w ogóle nie wyczuł, że zbliża się do niego człowiek.
Wreszcie podeszła do niego na tyle blisko, że mogła wyciągnąć rękę i go dotknąć. Tak też zrobiła, a jeleń nadal stał spokojnie. Dla Roberta wyglądał po królewsku. Całość robiła majestatyczne wrażenie – był o wiele większy i dostojniejszy niż inne okazy, które dotychczas widział, a jego poroże rozrastało się niczym korona drzewa. Robert również zbliżył się do niego i pogładził delikatnie jego lśniącą sierść. Był osłupiały i zafascynowany jednocześnie. Nigdy jeszcze nie zbliżył się tak bardzo do żadnego jelenia. Nigdy nie przeżył czegoś podobnego. Nagle zrozumiał, co się dzieje.
–Przypomniałem sobie legendę, jaką niegdyś opowiadała mi zielarka. – mówił.
–Jaką legendę?
–O duchach lasów. Ujawniają pod postacią ogromnego jelenia; takiego jak ten. Podobno ci, którym pozwalają do siebie podejść i dotknąć się, są ich wybrańcami.
–Wybrańcami?
–Tak, mają za zadanie opiekować się ziemią, na której ich spotkają.
–Czyli my...
–Jesteśmy opiekunami tego lasu. – dokończył Robert – Spójrz na swoją dłoń.
Elisabeth spojrzała na wnętrze dłoni i zobaczyła znamię w kształcie prawej części jeleniego poroża. Robert pokazał swoje znamię – miał drugą odnogę poroża na swoim ręku, dokładnie identyczną z lewą odnogą. Złączyli dłonie i ich oczom ukazała się wspaniała jelenia korona, taka sama, jak ta, którą nosił na łbie.
–Widzisz? To jego korona. Taka sama. To jego znak.
–Dlaczego my? – zapytała, chowając dłoń do kieszeni.
–Nie wiem. Może widział jak bardzo nam zależy na tym lesie. Poza tym, wie, że oboje czujemy się tu jak w domu, prawda? – Elisabeth nie zareagowała, ale zdała sobie sprawę, że Robert właściwie ma rację. Było jej tu dobrze. I samotność też przestała ją męczyć. – Możemy teraz rozkazywać wszystkim zwierzętom, które się tu znajdują, pod warunkiem, że ich nie skrzywdzimy, ani nie będziemy wykorzystywać ponad miarę. No i musimy się nimi opiekować.
–Ale ja jeszcze nie wyraziłam na to zgody.
–Twoja zgoda nie ma tu nic do rzeczy. Jesteś do tego stworzona i tyle. I ja też. A on to wie.
–I ty tak to łatwo akceptujesz?
–Ja żyję w tym lesie od urodzenia. Nie znam innego świata i nie chcę znać. A skoro spotkał mnie zaszczyt bycia opiekunem tego lasu, to przyjmuję ten fakt z radością i zaszczytem. Jako opiekun masz dużo przywilejów: żadne zwierzę w tym lesie cię nie zaatakuje ani nie skrzywdzi. Nie musisz się też obawiać, że nie będziesz wiedziała, dokąd iść. Na twój rozkaz każde zwierzę pokaże ci najkrótszą drogę do celu. Nie musisz też bać się o siebie. Kiedy będziesz głodna, albo spragniona, powiodą cię tam, gdzie można zdobyć jadło, lub wodę i pokażą, gdzie możesz znaleźć bezpieczny nocleg.
–Innymi słowy, ten las to teraz naprawdę mój dom. – Robert kiwnął głową – A jakie są złe strony?
–Jest jedna. Ale dobijająca. Nie możesz już wyjść z tego lasu.
–Muszę tu zostać?!
–Do końca życia. – Elisabeth zamarła – I nie możesz stąd już wyjechać. Nawet na krótko. Przykro mi. Ale rodzina może cię tu odwiedzać. – kontynuował.
–I to wszystko bez mojej zgody?
–To wszystko na podstawie twojego zachowania. On wszystkich tu śledzi i wszystko wie. Widział, jak przyzwyczajasz się do tego środowiska. Wiedział, że chcesz zostać tu myśliwym. James cię wyrzucił, więc on postanowił ci pokazać, że potrzebuje takich ludzi jak ty i ja. Nie każdego spotyka ten zaszczyt. Powinnaś to przyjąć z radością i pokorą.
–Ale to zaburza całe moje życie, wszystkie plany.
–A skąd wiesz, czy one zawiodłyby cię do szczęśliwego życia? On wie, co zrobić, żebyś była szczęśliwa. Moim zdaniem powinnaś się poddać jego woli. On zawsze wie, kogo wybiera. Z resztą i tak nie masz wyjścia. – na potwierdzenie jego słów jeleń zaryczał, a Robert uśmiechnął się. Elisabeth westchnęła i kiwnęła głową.
–Masz rację. Nie mam innego wyjścia i nie chcę mieć. To jest moje miejsce i chcę tu zostać.
–Poza tym, jest jeszcze jedna zaleta bycia opiekunem lasu. – zbliżył się do niej, ale ona odsunęła się od niego w obawie przed kolejnym atakiem. – Nie bój się, teraz czar już na ciebie nie działa. – złapał ją i przytulił się do niej.
Elisabeth czuła przy sobie Roberta, ale nie czuła już potwornego żaru, który ją do tej pory spalał. Uścisnęła go z radością.
–Tak, zgadzam się. – puściła go tak, by widzieć jego twarz – Umieram z głodu. – stwierdziła ze zdziwieniem – Co z naszym śniadaniem?.
–To jasne; od paru dni nie miałaś nic w ustach. Patrz na to. – Robert odwrócił głowę ku jeleniowi, a ten ryknął drugi raz i po chwili na polankę, na której stali, wbiegły dwie wiewiórki. Robert szarpnął ją za rękę – Chodź, chcą, żebyśmy za nimi poszli.
Wiewiórki prowadziły ich przez gąszcze aż do innej polany, pełnej krzaków borówek, jeżyn, malin i grzybów. Zgłodniali rzucili się do obrywania krzaków. Po pół godzinie, kiedy nasycili się, przybiegły do nich dwie łasice, które poprowadziły ich do rzeki. Tam się napili i umyli twarze i ręce.
–Nie chce mi się w to wszystko wierzyć. – powiedziała Elisabeth, odpoczywając na brzegu rzeki – To wszystko wygląda jak jakaś baśń. Jestem w baśni.
–To rzeczywistość tego lasu. Poza nim może to faktycznie wyglądać jak jakaś bajka, ale to, co się teraz dzieje, jest tutaj i wyłącznie tutaj.
–Opiekunka lasu. Nigdy nie przypuszczałam, że kimś takim będę. I co teraz się ze mną stanie? A jeśli Josh nie będzie chciał ze mną zostać tutaj?
–Będzie chciał. Musi tylko spełnić swoje zadanie i wrócić tutaj. To on nie jest pewien, czy ty będziesz chciała z nim być, po tym, jak związał się z Clarą. Jest pewien, że cię stracił.
–Powiedziałam mu, że ma wrócić. A ojciec? Przecież ja go już nigdy nie zobaczę.
–Niestety, taka jest cena twojego przeznaczenia. – Elisabeth posmutniała – Nie martw się, Josh i jego ojciec pewnie coś wymyślą.
–Może tak, może nie.
Milczeli chwilę oboje, aż Robert, zgadując jej myśli, przysunął się obok i wyciągnął do niej ręce:
–Chodź, przytul się. Nie bój się, już nie będzie źle. – chwilę trwało, zanim odważyła się przysunąć do Roberta. Objęli się i trwali tak długi czas w ciszy zakłóconej jedynie szmerem strumyka – Nareszcie; – westchnął cicho Robert – jak to dobrze się przytulić do kogoś i nie czuć już tego wstrętnego pożądania.
–Tęskniłeś za tym? – spytała, wciąż w jego ramionach.
–Strasznie. Od lat tego nie robiłem.
–Czyli?
–Od czasu tamtego spaceru; od kiedy powiedzieli mi i Ivone, że nie możemy już się dotykać.
–A za nią tęsknisz?
Robert zwolnił uścisk i wypuścił ją.
–Tak. Przyznaję że tęsknię za nią. I chciałbym z nią być.
–A nie ze mną? Myślałam, że to ja jestem twoją wybranką.
–Oj, przecież wiesz, jak to jest. To nie miłość, tylko...
–Robert, ja żartuję. – powiedziała z uśmiechem – Przecież wiem, że nie jesteśmy sobie przeznaczeni, że to tylko klątwa. Ale lubię, jak się mną opiekujesz.
–Ktoś musi. Andy nie chce, a ja robię to z przyjemnością.
–I... nie czujesz nic? Ani jednej iskierki miłości?
–Nie wiem, co to jest miłość. Andy i Henry potrafili wytłumaczyć nam wszystko, tylko nie to. Ale jeśli miłość jest ciągłą tęsknotą za każdą cząsteczką jej duszy i każdym centymetrem ciała, to tak. To wtedy czuję, że kocham.
–To piękne, co powiedziałeś. Powinieneś być poetą i zapisywać to, co mówisz.
–Tak myślisz? – kiwnęła głową
–Może kiedyś będzie wam dane być razem.
–Nie wiem, czy ona będzie mnie chciała. Dawno już nie rozmawialiśmy. Nie kontaktujemy się.
–Powinieneś jej o tym powiedzieć.
–I przestać się łudzić, że ona mnie też kocha? O nie.
–Ale Robert...
–Dosyć tego dobrego – wstał i podał jej rękę – wstawaj, idziemy na obchód naszego królestwa.
–Najpierw mamy porachunki do załatwienia. – powiedziała, podnosząc się.
–Masz rację. Ten próżniak powinien usłyszeć od nas parę słów. Idziemy.
Poszli ponownie w stronę leśniczówki i zatrzymali się w pewnej odległości od domu.
–Hej! Świniopasie! Wyłaź z nory! – zawołała Elisabeth
Po chwili w drzwiach pojawił się James. Postąpił parę kroków na przód i stanął, podpierając boki rękami.
–Zmywajcie się stąd, bo za chwilę zostanie z was sito.
Wtedy oboje wyciągnęli wnętrza dłoni w jego kierunku i pokazali mu znamiona, a potem schowali. James najpierw był opanowany, ale potem zaczął dyszeć i poczerwieniał.
–Cholera jasna! – zaklął i walnął pięścią w ścianę domu – Dlaczego wy? Cała moja praca życia poszła na marne!
–Dlaczego? Dobrze wiesz, dlaczego. – mówił Robert – Kiedy ostatnio byłeś na obchodzie lasu? Wiesz, ile saren i loch musieliśmy ratować z wnyków i sideł? Nawet nie wiesz, że w lesie działają całe bandy kłusowników, a zwierzęta mają coraz mniej potomstwa, bo czują się zagrożone. – wyliczał – Nie masz pojęcia o tym, co się dzieje w twoim lesie i kto jest dobry, a kto działa na jego szkodę, a ja to wszystko wiem. A Elisabeth została wybrana, bo... – tu zwolnił i ucichł – bo zależy jej na tym miejscu i ma w sobie to, czego brakuje nam wszystkim, a czego chcielibyśmy się nauczyć.
–Co? – Elisabeth i James słuchali go zaskoczeni
–Jej zadaniem jest pokazać nam, jak można kochać innych w tak trudnych warunkach i cieszyć się życiem. – mówił już cicho i w skupieniu – Ona to zna od rodziców, a Josh i jego przybrana siostra od swoich. Ma nas nauczyć życia w miłości i odwagi, żeby nie bać się zła. To jest jej misja tutaj. Zadaniem Josha jest sprowadzenie pomocy, która pozbędzie się stąd zła raz na zawsze. W ten sposób razem pokonamy zło. – zwracał się teraz do niej – Nie pytaj, skąd to wiem...
–Wiem, to ten głos. – przerwała Elisabeth
–Jaki głos? – spytał zdziwiony James.
Nie zwróciła uwagi na pytanie Jamesa. Podeszła do Roberta i pocałowała go.
–Dzięki. Teraz wiem, po co tu jestem. Teraz możemy iść na obchód lasu. A wieczorem idziemy na ognisko. Mamy niespodziankę dla wszystkich. – mówiła, odchodząc
–Jaki głos?! – krzyczał za nimi James – Czy ktoś mi powie, co to wszystko ma znaczyć?!
Odwrócili się bez słowa i odeszli, zostawiając go znieruchomiałego i zszokowanego przy furtce.
20. Opowieści przy ognisku
Obchód zabrał im większość dnia: przeszli las wzdłuż i wszerz, by wszystko sprawdzić. Tak, jak przewidywał Robert, las był w opłakanym stanie: mszyca pustoszyła drzewostan, zwierzęta były niemal wytrzebione przez kłusowników, na każdym kroku znajdowali i likwidowali mnóstwo pułapek, zasypali większość wilczych dołów, na obrzeżach lasu piętrzyły się stosy śmieci, a dodatkowo okoliczni mieszkańcy praktykowali nielegalny wyrąb zdrowych, dorodnych drzew w celach zarobkowych.
–Przed nami dużo pracy. – stwierdziła Elisabeth.
–Tak; nie wiem, jak zdołamy to wszystko posprzątać i naprawić. James zaniedbał tyle spraw, a nas jest tylko dwoje.
–Nieprawda, ten las należy do nas wszystkich. I wszyscy muszą nam pomóc. W ten sposób nauczą się współpracy i poznają ten las. I o tym powiemy im podczas spotkania.
–Dobry pomysł, ale jesteś pewna, że to zadziała?
–Nie wiem, ale musimy spróbować.
–No to idziemy.
Wieczór był chłodny i mglisty, a jednak cała osada zgromadziła się wokół ogniska w ciepłych swetrach i kurtkach. Wszyscy popijali grzane piwo Andiego – jedyny dostępny tu alkoholowy napój i zagryzali pieczonym mięsem jelenia, specjalnie przez niego upieczonym na tę okazję. Nastroje były obojętne lub smutne. Ludzie cicho szeptali lub milczeli przy trzasku i szumie polan palących się w ognisku.
Wszyscy zebrani mieli świadomość, że populacja wioski kurczy się. Ludzie wspominali niedawno zmarłych przyjaciół, poległych w niedawnej walce z młodocianymi bandytami z sierocińca, a ostatniej nocy dwie nowe osoby, porzucone przez swoich dotychczasowych partnerów, próbowały popełnić wspólne samobójstwo. Ktoś ich nakrył i natychmiast wezwano Andiego i Henriego. na pomoc. Zaczęła się akcja ratunkowa.
Niewiele osób miało ochotę na świętowanie, ale postanowiono przyjść, bo wszyscy się bali i nikt nie chciał być sam. Wśród nich nie było Andiego ani Henriego. Wszyscy czekali aż przyjdą. Kiedy w końcu zjawili się, wszystkie rozmowy umilkły. Chcieli wiedzieć, czy niedoszli samobójcy jeszcze żyją. Po ich minach domyślili się, że nie udało się ich uratować. Parę osób zaczęło płakać, inne zaklęły, reszta milczała przerażona dalszą perspektywą życia w nędzy, samotności, strachu i żalu.
Na taki stan trafili Robert i Elisabeth: zło triumfowało. Ciszą, płaczem i depresją świętowało swój kolejny, podwójny sukces. Oboje przyszli tuż po zachodzie słońca i przysiedli się do milcząco – szepczących ludzi. Zostali przywitani jedynie krótkimi spojrzeniami lub skinieniami głów. Na razie postanowili skupić się na nich; w końcu byli zaproszeni na ich spotkanie. Siedzieli więc w ciszy, popijali podarowane piwo, jedli mięso i obserwowali ludzi.
–Niestety – westchnął Henry – nie udało się. Czuwaliśmy nad nimi do końca, ale... nie chcieli żyć.
Obaj usiedli. Nie pili ani nie jedli. Elisabeth spojrzała ukradkiem na Andiego, ale on patrzył tylko w ognisko. Robert delikatnie położył dłoń na jej ręku. Kiedy popatrzyła na niego, pokręcił głową. Elisabeth zrozumiała – „nie teraz”.
–Kolejne smutne ognisko. – powiedział Andy – Wiem, ja też mam tego wszystkiego dość, zwłaszcza po tym, co się ostatnio wydarzyło. Ale jest wśród nas ktoś, komu musimy podziękować za bohaterską postawę. I wiecie, o kim mówię. Ona jest tu wśród nas. Zaprosiłem ją, tak jak tego chcieliście. Poza tym... wiecie, że niedawno została sama, tak jak wielu z was. Robert jest z nią, owszem, wiecie to wszyscy, ale to nie zmienia faktu, że nadal jest samotna. On jest tylko jej pomocnikiem.
–Nie możemy jej zostawić samej. – odezwał się ktoś.
–Tak Elisabeth, nie zostawiłaś nas w potrzebie. – ktoś inny się odezwał.
–I my ciebie też nie zostawimy.
–Nie będziesz sama, nie pozwolimy na to.
–Zwłaszcza, że dobrze wiemy, co przeżyłaś. – rozpoznała ten głos i odwróciła się w jego kierunku. To był Howard. Mimo niemego smutku na twarzy i ogólnego zaniedbania, nadal miał gładko ogoloną, czystą twarz i uczesane włosy – Muszę ci opowiedzieć swoją historię, bo wiem, co teraz czujesz. W moim przypadku wszystko to się zaczęło, kiedy te wasze zbiry zaatakowały nasz świeżo zakupiony dom; mój i Melanie. Byliśmy zaręczeni. Melanie była moją dziewczyną od samej szkoły podstawowej. Znaliśmy się jak łyse konie i byliśmy w sobie zakochani mniej więcej tak jak wy. Planowaliśmy od dawna wspólną przyszłość, ale postanowiliśmy skończyć studia i dopiero wtedy się pobrać. Przez ten czas przygotowywaliśmy się bardzo solidnie. Zarówno materialnie, duchowo jak i psychicznie. Chcieliśmy mieć mnóstwo dzieci. – umilkł na moment – Na miesiąc przed zaplanowanym ślubem do naszego domu wpadła szajka uzbrojonych bandytów. Byli bez masek. Kilkoro z nich rozpoznaliśmy z wiadomości. Ostrzegali przed nimi wcześniej, ale wtedy jeszcze nikt nie wierzył, że są aż tak groźni. Od razu skojarzyłem ich z twarzą Josha, wtedy przywódcy sekty. Przepraszam, że na początku byłem dla was taki opryskliwy, ale to właśnie dlatego. Zwykle mam kłopoty z okazywaniem szacunku, ale w waszym przypadku to była obraza. Chciałem was obrazić i w końcu mi się to udało. Ale nie czuję się z tym dobrze. Czuję się z tym strasznie, zwłaszcza, od kiedy wiem, że sami padliście ofiarą członków waszej sekty.
–Skąd o tym wiesz? – spytała Elisabeth.
–To mała wioska, wieści rozchodzą się tu szybko. Ale zszedłem z tematu. Oni wpadli do domu, ale my zdążyliśmy uciec na górę i ukryć się w łazience na pewien czas. Wykorzystałem tę wolną chwilę, kiedy nie mogli nas znaleźć i zadzwoniłem na policję. Modliłem się, żeby przyjechali, zanim nas zabiją. Do teraz trzęsą mi się ręce, kiedy o tym myślę. Ci bandyci w końcu nas znaleźli, ale do tego czasu policja była już na miejscu. Patrol wpadł do domu, a tamci zaczęli strzelać do policjantów na dole. No to oni wybili ich do nogi w obronie własnej. Myślałem, że to koniec kłopotów, ale na wszelki wypadek, postanowiliśmy, tak jak reszta naszych znajomych i krewnych, uciec na krótki czas, żeby przeczekać tu ataki, wrócić i wtedy się pobrać. Nasz wybór padł akurat na ten las. Wydawało się nam, że będziemy tu bezpieczni. – parsknął krótkim śmiechem – Przybyliśmy tu na miejsce w dobrej wierze i... wtedy dopiero zaczęły się kłopoty, a całe moje dotychczasowe życie zawaliło się w gruzy. Gdybym wiedział, co się z nami stanie, nigdy nawet nie ruszyłbym się z miejsca. Nikt nas nie poinformował o działającej tu klątwie. Zresztą, nawet, gdybyśmy o niej usłyszeli, włożylibyśmy ją prawdopodobnie między bajki, tak jak te wieści o atakach szaleńców. Było nam ciężko, ale jakoś wytrzymywaliśmy razem. Pocieszała nas myśl, że kiedyś stąd wyjdziemy i rozpoczniemy swoje, nowe życie. Melanie się tu bardzo nie podobało. Tak jak ty, chciała stąd uciec jak najprędzej. Mówiła, że czuje tu złą aurę. Cóż, byłem człowiekiem myślącym racjonalnie, początkującym architektem i nie zwracałem uwagi na to, co mi mówiła. Kłóciliśmy się przez to często i nie było między nami już tak różowo, jak kiedyś, ale wciąż byliśmy razem. Jednak kres naszego związku dopiero nadchodził. Pewnego ranka zorientowaliśmy się, że nie możemy już siebie poczuć nawzajem. To przyszło tak nagle... bardzo wtedy oboje płakaliśmy, szukaliśmy pomocy. Próbowaliśmy się dotknąć i poczuć na różne sposoby, ale nic nie zdawało egzaminu. W końcu zielarka zlitowała się nad nami i wytłumaczyła nam, co tu się dzieje, ale już było za późno. Potem przeszliśmy te same fazy co wy – zobojętnienie, stopniowe oddalanie się od siebie, świadomość, że już nic nas nie łączy i że przeszkadzamy sobie wzajemnie, marzenie o osobnym życiu i wreszcie rozpad. Mimo wszystko, tak jak Josh, nadal jeszcze wierzyłem, że uda nam się uratować nasz związek, jeśli tylko wyjdziemy z tego razem. Bardzo chciałem, żeby tak było. Ale pewnego dnia zobaczyłem, jak Melanie pakuje swoje rzeczy.
–Też tak jak ja.
–Dokładnie. Na moje pytanie, dlaczego to robi, oświadczyła, że znalazła sobie kogoś innego, z kim może się normalnie kochać, z kim chce żyć i że z tym kimś jest jej dobrze. Kogoś innego. Po tylu latach wyznawania sobie wzajemnej miłości! Wiesz co to dla mnie oznaczało? – Elisabeth kiwnęła głową, myśląc o Clarze – Myślę, że jesteś to sobie w stanie wyobrazić. Chciałem ją zatrzymać, groziłem że odbiorę sobie życie, ale ona popatrzyła na mnie i powiedziała: „To już nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Nic już do ciebie nie czuję. Nie mogę żyć z kimś, kto jest mi obojętny; kto jest mi całkiem obcy.” Obcy? Po tylu latach wspólnego życia? Patrzyłem, jak po miesiącu odchodziła z jakimś innym facetem, na którego ledwo spojrzała pierwszego dnia, kiedy tu przyjechaliśmy. – Elisabeth pomyślała o Andym i zawstydziła się – Odeszła. I już nie wróciła. – Howard zamilkł.
–No dalej. – odezwał się ktoś.
–Opowiedz wszystko.
–Do końca Howard. Miej odwagę.
–Zamknąć mordy! – chwilę milczał, ale potem znów opowiadał – Naprawdę chciałem popełnić samobójstwo. Zakradłem się do składu Henriego. Chciałem stamtąd świsnąć jakikolwiek pistolet i strzelić sobie w usta. Naprawdę to planowałem i nie bałem się śmierci. Nie widziałem już sensu życia bez niej. Ale... kiedy zamknąłem oczy i... i miałem pociągnąć za spust... poczułem, że ktoś mi go powoli wyjmuje z rąk... otworzyłem oczy... to był David. Miał wtedy w oczach łzy. Nic nie mówił, tylko pokręcił głową, odebrał mi go i wyrzucił. Potem objął mnie, a ja się rozpłakałem w jego ramionach jak małe dziecko. Staliśmy i płakaliśmy tak obaj. Ja, dlatego, że bolało mnie serce... zresztą wszystko mnie bolało, a on z żalu nad naszym losem. I wtedy się pocałowaliśmy. – powiedział to z zamkniętymi oczami i przeczekał dreszcz, jaki przeszedł po jego plecach – Elisabeth, Bóg mi świadkiem, że nie jestem pedałem, ale to było jak... jak... – szukał określenia
–Jak porażenie pioruna. – dokończyła cicho za niego.
–Dokładnie tak. – odparł kiwając głową – Jak porażenie pioruna. Zatem wiesz, co czułem. Przestraszyłem się tego. Przestraszyłem się sam siebie. Oderwałem się od niego i uciekłem. Nie mogę się pogodzić z tym, co zrobiłem. Unikam go od tej pory, a on nie zbliża się do mnie, tak jak Andy do ciebie. W każdym razie David nie ściga mnie i jestem mu za to wdzięczny. Staram się żyć normalnie. Staram się z tym walczyć.
–Ale wiele razy łapiesz się na tym, że myślisz o nim; że zabiera ci to większość czasu i dni, że spędzasz przez to dzień po dniu jałowo i bezproduktywnie... – powiedziała Elisabeth, a Howard kiwnął głową i zapatrzył się ponuro w ognisko. Andy i reszta patrzyła na nich w ponurym milczeniu
–Wiele razy próbowałem się stąd wydostać. Szukałem wyjścia, ale nie było jak się przecisnąć przez ten przeklęty kordon z sierocińca. Oni są dosłownie wszędzie. Raz nawet dostałem od nich kulkę w brzuch. Miałem nadzieję, że się wreszcie wykończę, ale Henry mnie z tego jakoś wykaraskał. Kiedy odzyskałem przytomność, wytłumaczył mi, że jestem tu tak samo uwięziony jak oni i że dobrze wie, co czuję. Powiedział, że mam się trzymać życia dopóki nie znajdziemy kogoś, kto mógłby nam pomóc zdjąć czaru z tego lasu i dobić tych gnojków, którzy o każdej porze dnia i nocy wiedzą, kto i gdzie się znajduje, bo inaczej nie wyjdziemy stąd już do końca życia. Od tej pory żyję tu, tak jak reszta, ale nienawidzę tego miejsca. I nienawidzę siebie. Jestem tu sam. Nie wiem, po co to jeszcze dalej ciągnę. Zajmuję się kronikami, owszem, ale tylko dla zabicia czasu. Nie widzę sensu w życiu. Zgorzkniałem i schamiałem... zresztą mam to gdzieś, moje życie skończyło się wraz z odejściem Miley. Rozumiesz?
–Świetnie cię rozumiem – powiedziała cicho Elisabeth.
–Ale on cię potrzebuje. – powiedziała jakaś dziewczyna. Elisabeth i Howard spojrzeli na nią; to była Ivone.
–Spadaj, nie jestem ciotą. – Howard ukrył twarz w dłoniach.
–Tu nie chodzi o to, kim jesteś. Potrzebujecie się nawzajem i macie sobie dawać miłość i szczęście. Bez względu na to, co zrobi z wami zło.
–Mam zamieszkać z facetem? – Howard śmiał się cicho kilka sekund – Cholera, puknij się w ten swój pusty łeb.
–Ona ma rację. Wypadło na Davida i wszyscy to wiedzą. Ty sam wiesz, że nie odzyskasz sensu życia, dopóki nie będziesz z nim.
–Dziękuj Bogu, że odkryłeś tu kogoś, z kim będziesz mógł żyć normalnie. Powinieneś już dawno z tego skorzystać.
– Wszyscy siedzimy w tym samym gównie Howard. Nikt tu nie będzie was oceniał.
–Ale ja tego nie chcę! Dotarło? – zawołał Howard
Andy siedział nieruchomo, słuchał wszystkiego uważnie i ponuro patrzył w ognisko.
–Przestać chrzanić pierdoły. – zganił go nagle Robert – Oczywiście, że chcesz z nim być, ale boisz.
–Nie boję się, po prostu nie chcę...
–Boisz się tego, co się w tobie rodzi. Poza tym, on też chce być z tobą, ale szanuje twoją decyzję i nie chce ci się zarzucać. Cierpi w ciszy i samotności.
–Stul pysk i nie grzeb nam w głowach. – warknął Howard.
–Możesz sobie warczeć, ale mnie nie nastraszysz. – roześmiał się Robert – Po pierwsze, nie mam na to wpływu. Słyszę wszystkie myśli i jedyne, co mogę zrobić, to nie komentować ich. Po drugie, wiem, że masz dość życia w samotności, bólu i depresji i chcesz być z nim. Ale się do tego nie przyznasz. I tym samym zadajesz ból nie tylko sobie, ale i jemu. A pamiętasz, co powiedział Josh? Że nie poznasz, co to jest miłość, dopóki sam nie będziesz szczęśliwy, patrząc na szczęście innych.
W tej chwili Elisabeth zrozumiała, że Robert robi to wszystko dla niej, bo chce, żeby była szczęśliwa i w ten sposób chce się nauczyć kochać. Zapało chwilowe milczenie. Nie tylko Howard zastanawiał się nad tym, co tu zostało powiedziane; Andy i reszta ludzi również.
–Tak jest Howard, daj mu to, czego pragnie. Daj mu swoją miłość. Wiem, że masz ją w sobie. Zobaczysz, że tylko wtedy obaj będziecie szczęśliwi. – przerwała ciszę Ivone.
–Tak, daj mu ją. – potwierdził ktoś inny
–Szczęście? Miłość? Ludzie, co wy chrzanicie? Już was wszystkich pogrzało? Dwoje facetów mieszkających razem i miłość?
–Przecież myślisz o tym cały czas. – odparł Robert.
–Kompletnie wam odbiło. – Howard wstał ze łzami w oczach i odszedł szybkim krokiem. Parę osób ciężko westchnęło, a parę innych wołało za Howardem, by wrócił.
–Czemu tak na niego siedliście? – skrytykowała ich jedna z dziewczyn.
–Bo tak już plączą się dwa lata między sobą i nie mogą się na nic zdecydować. – mówił Robert.
–Nawet jeśli, to nie wasza sprawa. To jest jego decyzja i już. Nie chce, to nie; nie narzucajcie się mu. – kontynuowała.
–Tu nie ma naszych, czy nie naszych spraw, każdy wie wszystko o wszystkich. I wszyscy musimy się z tym pogodzić.
–Nie prawda; jak ja się otrułam, bo mnie mój facet zostawił, to nikt z was się nie pokwapił, żeby mnie ratować. A do Howarda macie wielkie halo, że postępuje, jak postępuje.
–Opowiesz mi, co się z tobą stało? – spytała Elisabeth.
Dziewczyna spojrzała na nią nieufnie i wzruszyła ramionami.
–A co mam ci opowiadać? Spytaj się ich. – głową wskazała na ludzi – Każdy wie, co tu się działo, ale wtedy nikt z nich mi nie pomógł.
–Chcę to usłyszeć z twoich ust.
Dziewczyna umilkła i po chwili zaczęła:
–Nie tylko Howard utracił tu miłość swojego życia. Ja też straciłam swojego męża. Historia ta sama, co zawsze. Byliśmy wprawdzie świeżo po ślubie, ale uciekliśmy z tych samych powodów. Zaatakowali nas ludzie z waszej sekty. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że to tak poważnie wygląda. Napadli na nasz dom i porwali nas. Ale zdołaliśmy uciec z transportu i... trafiliśmy tutaj. Też myśleliśmy, że znajdziemy tu bezpieczne schronienie do czasu aż to wszystko w mieście się nie wyjaśni, ale tak nie było. Kiedy się zorientowałam, że mój mąż prawie od początku sypia z inną, omal nie oszalałam. Ale ich to guzik obchodziło! – zawołała – Kiedy on już wiedział... że ja wiem... zabrał się z nią i wyjechał stąd bez słowa. I więcej go nie zobaczyłam. A ja chciałam się otruć jakimiś lekami. Chciałam umrzeć. „Ale tego nie zrobiłaś.” „Ktoś ci pomógł.” – padały sarkastyczne głosy. – Nie słuchaj ich. – powiedziała dziewczyna.
–Nie słucham. Słyszę ciebie. – powiedziała Elisabeth. – Opowiadaj dalej.
–Po tym jak on mnie zostawił dla kogoś, kogo znał zaledwie od kilku dni... nie mogłam mu wybaczyć. Nie mogłam wybaczyć też sobie za to, że wciąż go kochałam i że nie czułam do niego nienawiści, tylko żal i tęsknotę. Czułam się jak porzucona szmata, a nadal go kochałam, rozumiesz?
–Nawet lepiej niż myślisz. – Elisabeth mówiła cicho.
–Znienawidziłam siebie, za to. „I co ja mam teraz zrobić?” mówiłam sobie. „Przecież on był całym moim światem. To z nim planowałam życie, a teraz nie mam nic.” I dalej nie mam nic. Różnica między tamtym czasem, a tym polega na tym, że wtedy byłam całkowicie sama i pozbawiona jakiejkolwiek pomocnej dłoni i chciałam umrzeć, a teraz... teraz żyję nadal, ale leżę na dnie i zastanawiam się, co ze mną się stanie. Kiedy chciałam umrzeć, wykradłam Andiemu zapas leków z apteczki. Jakoś się zorientował, że to ja i o co mi chodzi. No i przyszedł do mnie do domu w ostatniej chwili, kiedy miałam już połknąć wszystkie tabletki. „I co potem?” „No powiedz?”
–Dość tego! – wybuchnął nagle Andy. – To nie jest to, na co wygląda!
–Spałeś z nią zaraz po tym jak on ją opuścił! – mówił ktoś.
–Zamknij się. – zawołała dziewczyna – Nie spaliśmy ze sobą.
–To co robiliście?
–On mnie tylko... przytulał. Najpierw zabrał mi je z ręki i wyrzucił, a potem przez kilka godzin nie wypuszczał mnie z ramion, kiedy ryczałam jak bóbr. Potrzebowałam wtedy kogoś, kto przytuliłby mnie, a nie…
–Przytulił, czy nie, wiesz, że to cię naraziło na niebezpieczeństwo.
–Spałaś z nim!
–To nie twoja sprawa! – zawołała tym razem Elisabeth – Zachowujecie się jak sąsiedzi z mojej wsi!
–Też całe życie obgadywali twoich rodziców, nie? – odezwał się Robert, a Elisabeth dała mu kuksańca w bok.
–Wcale się nie dziwię się, że Howard od was uciekł. Trochę poszanowania dla prywatności! Moglibyście być bardziej dyskretni nawet, jeśli to trudne! W każdym razie cieszę się, że są tu ludzie, którzy mnie rozumieją i wiedzą, co przeżywam. Cieszę się, że nas tu zaprosiliście. To dla nas dużo znaczy; zwłaszcza po tym, co się tu ostatnio stało. I jak wiecie, mnie i Josha też to nie ominęło. Słuchajcie, chcemy, czy nie, na razie żyjemy tu wszyscy razem. Musimy szanować swoją prywatność.
–Chciałabym mieć tyle odwagi co ty. – odezwała się dziewczyna – Może... może gdybym sama go wypuściła, to może nie przeżywałabym tego tak bardzo, jak teraz.
–Wykazałaś się odwagą, próbując nadal żyć po tym, co cię spotkało. I dobrze, że jesteś tu z nami. Myślę, że nie możecie osądzać tego, co robią inni. Każdy z nas, na jej miejscu zachowałby się podobnie, wiem o tym. Ale chcę teraz wam powiedzieć o czymś zupełnie innym. Musimy szanować nie tylko siebie nawzajem, ale też zacząć szanować ten las. Bądź, co bądź, ale to on nam daje nam schronienie. Nie możemy polegać jedynie na myśliwych. Ich jest tylko trzech, a nas... na pewno więcej.
–Dlaczego tylko trzech, a co z czwartym?
–James mnie wyrzucił. – oświadczył Robert.
–Dlaczego?
–Za nią. – odpowiedział ktoś inny, wskazując na Elisabeth.
–Tak, James nas wyrzucił. – powiedziała Elisabeth – Ale za to przyjął nas ktoś inny. Chcieliśmy was o czymś poinformować...
–Będziecie mieli dziecko. – zażartował ktoś, a reszta, łącznie z Elisabeth i Robertem, się roześmiała.
–Nie, na to nikt z nas nie ma szans. Elsa była ostatnia. – powiedział ktoś inny i zrobiło się znowu poważnie. Nastąpiła cisza, z której skorzystała Elisabeth
–Chcieliśmy was poinformować, że ja i Robert zostaliśmy wybrani na opiekunów tego lasu. – pokazała rękę z jelenim porożem. Ludzie spoglądali na rękę i rozległy się westchnienia podziwu i aprobaty. – Od teraz będziemy starali się tak o niego zadbać, by nikt nie miał wątpliwości, że należy do nas i że zależy nam na nim.
–No pewnie. – potwierdził ktoś.
–Nie wątpię w to. Dlatego chcę was spytać, czy pomożecie nam w przywróceniu, w miarę naszych możliwości oczywiście, poprzedniego stanu temu lasowi.
–A co trzeba zrobić?
–Na pewno trzeba zająć się zwierzętami. Ich życie jest zagrożone przez kłusowników i sidła przez nich zastawiane. Jest za dużo śmieci w naszym lesie, a drzewa są nielegalnie wycinane. To tylko niektóre z poważnych problemów. Jest jeszcze wiele innych. Pokażmy Jamesowi, że ten las należy także do nas, a nie tylko do niego.
Elisabeth mówiła jeszcze przez jakiś czas i odpowiadała na pytania. W pewnym momencie poczuła się jak za dawnych czasów, kiedy z różnych stron padało mnóstwo pytań dotyczących działań i celów sekty, a ona cierpliwie odpowiadała na nie razem z Joshem. Tym razem jednak teraz była sama. Ale nie bała się już. Robert i Andy patrzyli na nią z dumą.
Była wyznaczona na przywódczynię tego lasu. A kiedy usłyszała historie tych ludzi, poczuła silny związek z nimi i współczucie dla nich. Tym samym poczuła się też duchową przywódczynią tych zagubionych i osamotnionych istot. Musiała i chciała im pokazać, co należy zrobić, żeby nie bali się okazywać sobie miłości, nawet bez dotyku i pieszczot. A Robert i król lasu pomogli jej w tym i pokazali, jak ma tego dokonać. Robert, słysząc wszystkie te myśli i rozważania, przyciągnął ją do siebie, pocałował w policzek i szepnął: „Do dzieła, królowo.”
21. Znaleziona zguba
Następnego dnia Josh i Clara chcieli spać do późna, ale dzwonek komórki obudził Josha już o ósmej rano. Zaspany odebrał telefon:
–Halo – ziewnął do słuchawki.
–Dzień dobry śpiochu – usłyszał głos matki
–O, dzień dobry mamo. – mruknął na wpół śpiąco.
–Trzymałeś nas wczoraj do późna, a więc my nie damy ci pospać dziś rano. – Josh mruknął, niezadowolony – Nie marudź, my musieliśmy wstać o piątej. Dzwonię, żeby przekazać ci informacje o Mc Grithcie. Faktycznie, był gliniarzem i służył jako zastępca szeryfa i został zwolniony z pracy za picie. Dzwoniłam już dziś na komisariat, z którego go zwolnili. Obiecali, że prześlą ci wszelkie dostępne informacje na jego temat na maila, łącznie z portretem, który przybliża jego aktualny wygląd.
–Dzięki, mamo. A mówiłaś coś na temat tych znaków?
–Nadal przeszukujemy bazę, Josh. Ale tak szczerze mówiąc, to nie sądzę, żeby to coś dało. Medycyna jest dziś na tak wysokim poziomie, że z łatwością mógłby dorobić sobie tę brakującą część ciała, a bliznę na policzku zlikwidować.
–Ale wtedy musiałby mieć pieniądze na takie zabiegi.
–Josh, wiesz równie dobrze, jak ja, że jeżeli zło nadal w nim jest, to nie miałby żadnych problemów z ich zdobyciem. Wystarczy jakiś bogaty gość i nóż, albo pistolet.
–No tak, masz rację.
–W takim razie trzeba sprawdzić, czy w ciągu ostatnich lat ktoś podobny do Mc Gritha obrabował jakiś bank, czy coś podobnego. To zajmie nam trochę czasu, ale poszukamy. No i może ustalimy miejsce pobytu, chociaż nie mam co do tego wielkich nadziei.
–A macie coś na temat Ann?
–Tak, jest pielęgniarką w domu opieki w Seattle. Jak skończymy rozmawiać, prześlę ci adres SMS em.
–Super, dzięki za wszystko, jesteś kochana, mamo. – Josh zaczął się podnosić z łóżka, a to obudziło Clarę – Jeszcze dziś wyruszymy jej na spotkanie. Chcę się od niej dowiedzieć wszystkiego, co możliwe.
–Dowiedz się i życzę ci jak najszybszego zamknięcia tej sprawy.
–Dzięki, na razie. – Josh zakończył rozmowę.
–Mama do ciebie dzwoniła? – spytała rozbudzona Clara
–Tak. Przekazała mi ważne informacje. – w tej chwili na komórkę Josha przyszedł SMS, który natychmiast sprawdził – Już wiem, gdzie jest Ann. To daleko, ale jeśli wyjedziemy rano, to może zdążymy dojechać tam wieczorem. Zbieraj się.
–Zazdroszczę ci. Chciałabym mieć takich rodziców jak twoi. – Josh nie wiedział, co odpowiedzieć, więc pocałował ją czule.
Wstali z łóżka, ubrali się, pozbierali swoje rzeczy i opuścili pokój. Zeszli na dół i zjedli dobre śniadanie. Następnie wymeldowali się z motelu, Josh uregulował rachunek i wsiedli do samochodu. Josh jeszcze odruchowo spojrzał na tylne siedzenie, ale nikogo tam nie było. Clara odgadła jego myśli o Mike'u i powiedziała tylko: „Nie martw się, wróci szybko, zobaczysz.”
Wtedy usłyszeli pukanie do szyby. Josh odwrócił się i zobaczył dyżurnego z kafejki internetowej, który wczoraj pełnił tam służbę. Dał znak, by Josh otworzył szybę.
–Przepraszam z góry, ale śledzę was od wczoraj. Słyszałem twoją opowieść i... skojarzyłem tego Mc Gritha, o którym opowiadałeś. – Oparł się o szybę i zanurzył we wspomnieniach – Nie zapomnę nigdy tego gościa. Miałem wtedy dziesięć lat i mieszkałem z rodzicami na samym końcu miasta, prawie pod samym lasem. Był już ciemny wieczór, kiedy przyszedł do nas do domu. Właściwie przywlókł się, bo nie można było tego inaczej nazwać. Do dziś widzę, jak w kiepskim świetle na podwórku wlecze się do nas i szura nogami, cały zalany krwią i jęczy potwornie, jak upór. Cały czas miałem ciarki na plecach. Potem jeszcze śnił mi się wiele razy, jako potwór. Mój ojciec, widząc go w takim stanie, wyszedł do niego i zapytał, jak może mu pomóc. A tamten skurwysyn przytknął mu do brzucha ostry nóż i zażądał wszystkich pieniędzy, jakie mamy i kluczyków do naszego wozu. I ten głos... nie zapomnę go, póki żyję: chrapliwy, ciężki, gruby... tak jakby ten facet był wokalistą jakiegoś zespołu metalowego, chociaż na takiego nie wyglądał.
–A jak wyglądał?
–Hm, normalnie; całkiem normalnie. Średni wzrost, chociaż wtedy wydawał mi się olbrzymem; ciemny blondyn, krótkie włosy; oczy niestety nie wiem, jakie, za krótko go widziałem. Więcej sobie nie przypomnę. – milczał chwilę, zanim znów zaczął kontynuować – Ojciec oddał mu wszystkie nasze oszczędności i kluczyki do wozu. Wydawało się, że wszystko będzie dobrze. Wtedy on powiedział, że chce, żeby ojciec poszedł z nim. Wciąż mu groził nożem, więc ojciec zrobił, co chciał. A tamten idiota rozorał go na naszych oczach, wsiadł do naszej furgonetki z naszymi pieniędzmi i odjechał.
To przypomniało mu słowa matki o źródle pieniędzy na operacje. Milczał, ale w końcu zabrał głos:
–Bardzo mi przykro. Już bardzo wielu ludziom wyrządził krzywdę w podobny sposób.
–Czy mogę cię o coś prosić? – zapytał mężczyzna
–Mów.
–Jak go znajdziesz, zabij go w moim imieniu. Za mojego ojca.
–Jestem gliną, nie mogę go zabić, chyba, że narazi czyjeś życie.
–Będę się modlił o to, żeby tak było. I żebyś do niego dotarł cało i zdrowo. Trzymajcie się.
Pożegnali się z nim, a potem pomknęli drogą 94 prosto w kierunku Seattle, w którym mieszkała i pracowała Ann. Po całym dniu męczącej jazdy zatrzymali się w okolicach miasta Missoula.
Wzięli swoje rzeczy, weszli do motelu, zamówili pokój i zamknęli się w nim. Josh przejął od Clary zwyczaj chodzenia nago po pokoju i rozbierał się automatycznie. Weszli razem pod prysznic. Całując się, myjąc i wzajemnie nacierając miejsca intymne, spędzili tam więcej czasu niż przewidywali, ale w końcu pokonało ich zmęczenie i nieubłaganie nadciągająca senność. Skończyli się więc myć i wytarli wzajemnie do sucha. Zakopali się pod kołdrą i zasnęli, mocno przytuleni do siebie.
Nazajutrz pierwszy obudził się Josh. Do pokoju zaglądał już dzień, a on był wyspany i wypoczęty, jak nigdy. Postanowił więc, że będzie prowadził cały dzień a wieczorem powinni dojechać na przedmieścia Seattle. Obudził więc Clarę i wyjaśnił jej plan. Nie miała nic przeciwko. Ubrali się, wzięli swoje rzeczy, z apetytem zjedli sute śniadanie wymeldowali się z motelu i ruszyli w dalszą drogę. Wszystko to wykonywali w milczeniu i niemal automatycznie. Clara pierwsza odważyła się podjąć pomijany dotychczas temat:
–Brakuje ci go.
–Kogo?
–Nie udawaj, dobrze wiesz, kogo.
–Dziwisz się? – westchnął – To mój najbliższy przyjaciel.
–Powiedziałam ci, że wróci. Musisz być cierpliwy.
–Znam Mike'a; jak się na kogoś obrazi, to nie ma mowy, żeby przeprosił. A ja zawiodłem na całej linii.
–Zawiodłeś? Po tym, czego się od ciebie dowiedział?
–On nie jest taki... – zastanawiał się, jak jej wyjaśnić katolickie wychowanie, jakie wpojono Mike'owi – On jest nauczony czegoś innego.
–Czego?
–Tego, że jeśli mężczyzna kocha jakąś kobietę, powinien być tylko z tą jedną kobietą, albo w ogóle nie uprawiać seksu. – Clara roześmiała się na te słowa, a Josh spojrzał na nią zakłopotany – No co?
–Josh... nie znam tych waszych zasad, ale niejedno już widziałam. Ilu znasz facetów, którzy całe życie byli tylko z jedną kobietą? – Josh zastanawiał się, ale nie mógł podać żadnego przykładu; ani dziadka Bryana, bo to osobny przypadek, na pewno nie był to ojciec Elisabeth, ani wujek Nathan, Danny w ogóle się nie liczył, a nawet jego własny ojciec nie mógł być dobrym przykładem – I co? – zapytała poważnie – Nie ma takiego.
–Chwila, przecież do tej pory Elisabeth była jedyną kobietą, jaką kochałem.
–Do tej pory. – Josh westchnął –A teraz jesteś ze mną.
–No tak. Ja też zawaliłem.
–Nie przypuszczałeś nawet, że na to cię stać, nie? A jestem pewna, że stać cię na dużo więcej. Sam nawet nie wiesz, na co.
–Zupełnie nie wiem, jak mam cię traktować. Kim ty dla mnie jesteś?
–Jestem zastępczynią. Wybrałeś mnie, tak jak ja ciebie, czyli na zasadzie wpływu czaru. Andy był pierwszym mężczyzną, który spodobał się Elisabeth, a ja byłam pierwszą kobietą w osadzie, na którą zwróciłeś uwagę. Tak to działa.
–Wow, wiedziałaś o tym?
–No jasne.
–Może i to prawda. Ale świadomie nie zrobiłbym niczego zdrożnego. Nie zdradziłbym Elisabeth.
–Jeszcze nie wiesz o sobie wielu rzeczy. Nauczysz się. Mike też się nauczy.
–Co masz na myśli?
–To, że obaj macie błędne przekonania i nie wiecie, na co was stać. Już ja wam pokażę.
–Co zamierzasz?
–To moja sprawa.
Josh gwałtownie zwolnił, zjechał na pobocze i wyłączył silnik, po czym zmienił pozycję tak, by zwrócić się twarzą do niej. Clara przestraszyła się.
–Posłuchaj, ja jestem już przegrany. Ale Mike to mój najlepszy przyjaciel. Traktuję go jak brata i nie pozwolę, żeby stała mu się jakakolwiek krzywda z mojego powodu, rozumiesz? Więc jeśli ma się mu coś stać, muszę o tym wiedzieć. Co ty kombinujesz?
–Przepraszam, jeśli to tak odebrałeś. Nie miałam na myśli nic złego. Chciałam po prostu powiedzieć, że niedługo wam obu otworzą się oczy i przekonacie, że jesteście w błędzie, jeśli myślicie, że wiecie o sobie wszystko.
Josh milczał chwilę, patrząc na nią:
–Ze mną rób, co chcesz. Ale obiecaj mi, że nie zranisz go.
Tym razem Clara zastanawiała się, co odpowiedzieć
–Obiecuję ci, że... nie zrobię niczego, czego on sam by nie chciał. – mówiła wolno
–To mi pasuje. – Josh z powrotem usadowił się na wprost jezdni, uruchomił silnik i pojechał dalej. Milczeli zrażeni. Patrzyli w innych kierunkach i słuchali radia aż do samego Seattle, do którego dojechali o szarym zmierzchu. Wybetonowaną, białą drogą wśród lasu, podjechali pod rozległy biały budynek. Przed nim paliły się już latarnie i panowała cisza. Josh zgasił samochód i obudził Clarę. Ubrali się i wysiedli z wozu.
–To tutaj mieszka i pracuje Anna? – spytała Clara, a Josh kiwnął głową.
–Według adresu podanego przez mamę, to tu.
Patrzyła na wypielęgnowane, równo skoszone trawniki, przycięte krzewy i pniaki ściętych drzew
–Już mi się tu nie podoba.
–Czemu?
–Za czysto tu, za sterylnie.
–Wszędzie musi panować burdel, żeby ci odpowiadało?
–Musisz być taki chamski? Co w ciebie nagle wstąpiło?
–Wkurzasz mnie.
–A ty mnie. Nie pogrywaj ze mną, bo pożałujesz.
Josh zatrzymał się i stanął z nią twarzą w twarz:
–Grozisz mi?
–To nie, groźba, tylko obietnica. Być może na razie nie radzę sobie w tym świecie, ale powoli się wszystkiego nauczę. Za to ty samodzielnie nie dasz sobie rady. Będziesz skazany na pastwę zła i na to, co ono z tobą zrobi, tak jak zresztą ludzi z lasu. Będziesz rozbity pomiędzy żądzą, brakiem sensu życia oraz świadomością, że beze mnie nigdy już nie odzyskasz Elisabeth. I w końcu nie będziesz widział innego wyjścia, jak popełnić samobójstwo. Chcesz tak skończyć? Jeśli nie, to schowaj ząbki, bo ci wydrapię ten twój niewyparzony pysk.
Odeszła od niego i poszła dalej w stronę drzwi wejściowych. Przez chwilę Josh stał jak wryty; Clara ugryzła go i to mocno. Nie spodziewał się takiego ataku z jej strony. Najgorsze było to, że miała rację. Podbiegł więc do niej:
–Clara, zaczekaj. – zatrzymała się – Przepraszam. Po prostu wpadam w złość jeśli cokolwiek zagraża ludziom, których kocham. Straciłem już Elisabeth. Jeśli stracę jeszcze Mike'a, to... to chyba zrobię tak jak mówisz; chyba poddam się całkowicie i... najlepiej, jak mnie już nie będzie; nie chcę nikomu przeszkadzać w życiu.
Clara położyła rękę na ramieniu Josha:
–Nie straciłeś Elisabeth, tylko wypuściłeś ją tak jak ona ciebie. I co? Znalazła nowe życie w lesie, tak, ale przecież kazała ci wrócić bez względu na wszystko, pamiętasz?
–Ale czy ona tego na pewno chce?
Chce i liczy na to, wszyscy ci ludzie na to liczą, zapewniam cię. Mike też tu wróci. Daj mu tylko trochę czasu. Z tego, co cię spotkało powinieneś się nauczyć, że to nie ty decydujesz o tym, co jest dobre, a co złe. Nie możesz też decydować o tym za innych. I nie próbuj nawet, bo prędzej oszalejesz. Może tak się miało stać, może to dobrze, że rozstaliście się wszyscy.
–Ja naprawdę nie chciałem tego wszystkiego. To się jakoś samo stało.
–Pragnąłeś mnie, nawet wtedy, gdy Elisabeth była obok ciebie, prawda? – potwierdził – Hm, ja też nie mogłam o tobie przestać myśleć, dlatego też codziennie przychodziłam. A ona o tym wiedziała i dlatego nigdy nie było jej w domu. Nie chciałeś wypuszczać Elisabeth do lasu, ale nie miałeś na to wpływu. – kiwnął głową – Wiedziałeś, że ją tam ciągnie i że chce zamieszkać sama, bez ciebie i pozwoliłeś jej na to, choć wbrew własnej woli, bo nie chciałeś trzymać jej w zniewoleniu, nie? Ona zrobiła to samo dla ciebie. Często postępujemy nie tak, jakbyśmy chcieli, tak; ale teraz już wiesz, że nie zawsze da się inaczej. Nie zawsze też chcemy postępować słusznie.
–To co robić?
–Wtedy możesz tylko gorąco pragnąć, żeby twoje dobro i twoje intencje zostały zrozumiane, a modlitwy wysłuchane.
–Będę miał wielkie szczęście, jeśli tak faktycznie będzie.
–Ale to nie ty decydujesz, jaka będzie na nie odpowiedź. To już nie należy do ciebie. Ważne jest, że przyjmujesz to, co ci się przydarza i że przeżywasz te sytuacje na własnej skórze. To jak z tym cierpieniem, o którym mi mówiłeś. Takie zdarzenia otwierają ci oczy na to, kim jesteś ty sam i kim możesz być dla innych. A także kim mogą być dla ciebie inni, którzy cię otaczają. Więc nie bój się i żyj.
–I pozwól żyć innym.
–Dokładnie.
Josh przytulił Clarę i mówił znad jej ramienia:
–Co ja bym bez ciebie zrobił? Przebaczysz mi?
–Tak, już ci przebaczyłam. – mówiła przytulona do Josha – Sama też coś zrozumiałam. Zrozumiałam, że dawno temu popełniłam błąd. Powinnam była walczyć o swoją matkę, tak jak ty walczysz o dobro Mike'a i Elisabeth. A ja ją ot tak wypuściłam do lasu, mimo iż wiedziałam, co chce zrobić. Wiedziałam, że chce się zabić. Może, gdybym jej przemówiła do rozumu, byłybyśmy razem do dziś.
–Nie ma co gdybać. Jak sama powiedziałaś, nie mogłaś wpłynąć na to, co się stało. Może tak miało być.
–Nie dowiemy się dzisiaj tego. – Clara puściła Josha – Chodźmy już do środka. Zimno mi.
Weszli do rozjaśnionego świetlówkami holu, po którym w różne strony przechadzali się starsi ludzie. Przy blacie recepcji nikogo nie było, więc czekali, aż ktoś przyjdzie. Wtedy podeszła do nich starsza pani z balkonikiem.
–Witajcie, jesteście tu pewnie pierwszy raz, co? – potwierdzili – I czekacie, aż ktoś się pojawi przy recepcji? – znowu potwierdzili, a starsza pani machnęła ręką – Prędzej doczekacie się sądu wiecznego. Powiedzcie, o co wam chodzi, a ja już się postaram to załatwić.
–Chcielibyśmy się widzieć z Ann Bondray. Ponoć jest tutaj pielęgniarką.
–Ach, Anna? – ucieszyła się staruszka – Przemiła z niej osóbka i bardzo cierpliwa. Wiecie co? Chodźcie ze mną, zaprowadzę was do niej. Akurat ma dziś dyżur.
Poszli razem z nią, powoli powłócząc nogami, żeby nie wyprzedzić z trudem idącej kobiety. W końcu doszli z nią do dyżurki pielęgniarek. Drzwi były otwarte, a w pokoju siedziało kilka kobiet, które spojrzały w stronę wchodzących. Staruszka zaczęła przedstawiać sprawę, ale Clara jej przerwała:
–Nareszcie cię znalazłam, Anno.
Kobieta, do której zwróciła się Clara, wstała, podeszła do nich i bez słowa objęła Clarę, a ona odwzajemniła uścisk.
–Clara? Co ty tu robisz? – odezwała się kobieta, uwalniając ją z ramion – Myślałam, że już cię nigdy nie zobaczę. Aleś ty wyrosła.
–To wy się znacie? – zapytała ich zaskoczona staruszka
–Tak, to jest Clara, moja bliska znajoma z... z takiej małej wioseczki. Nawet nie wiem, czy ona jeszcze istnieje.
–Istnieje, zapewniam cię. – powiedziała Clara
–Chodźcie, to zaprowadzę was gdzieś, gdzie pogadamy w spokoju. – zaprowadziła ich do wolnego pokoju, po czym zamknęła drzwi. – Napijecie się czegoś?
–Tak, kawy. – powiedział w końcu Josh – Jesteśmy po całym dniu jazdy. – podszedł do niej i przedstawił się, a na dźwięk jego imienia i nazwiska Anna odsunęła się i przestała się uśmiechać.
–Co ty tu robisz, draniu? Powinieneś siedzieć za kratkami.
–Anno, to nie tak. – broniła go Clara – Wysłuchaj jego historii, a potem oceniaj. Ja ją słyszałam i naprawdę wygląda to zupełnie inaczej.
–Opowiem o sobie i dlaczego tu jesteśmy, ale najpierw muszę napić się kawy. Czy mógłbym liczyć chociaż na łyczek?
–Zaraz wam przyniosę. – Anna powiedziała to bez uśmiechu i z nieufną miną, jakby została do tego zmuszona. – Rozgość się. – zwróciła się do Clary – Zaraz wrócę. – wyszła, zostawiając ich samych. Po chwili wróciła z dwoma, dymiącymi kubkami kawy. Oboje podziękowali i popijali wolno – Pamiętaj, że jestem gościnna tylko ze względu na nią – zwróciła się do Josha – A teraz mów, kim jesteś.
–Wiem; nigdzie nie jestem mile widziany. Ale nie mam dokąd pójść. Zewsząd mnie wyrzucają.
–Zapracowałeś na taki los.
–Być może ta wioska to jedyny kąt na ziemi, jaki mi pozostał. Ale wysłuchaj mnie, zanim mnie tak do końca ocenisz.
Josh zaczął swoją opowieść. Mówił, a Anna słuchała. Pozostałe pielęgniarki wołały ją do pracy, ale ona odmawiała, aż końcu poprosiła o zastępstwo na dzisiejszy dzień. Kiedy Josh skończył, było już po południu, a Anna siedziała osowiała na łóżku i składała sobie wszystko, co powiedział.
–Więc chcesz powiedzieć, że... krótko mówiąc, oni cię wrobili?
–Nie inaczej. Teraz chyba już rozumiesz, że planowaliśmy razem z Elisabeth coś zupełnie innego, ale wyszło, jak wyszło. Dziś już wiem, że wmieszało się w to to samo zło, które panuje w waszej wiosce i nie pozwoliło, żeby nam się to udało.
–To właśnie to zło w naszej wiosce pokrzyżowało wszystkim plany.
–Dokładnie.
–Dlaczego w ogóle pozwoliliście, żeby sytuacja wymknęła się spod kontroli? Przecież mogliście cokolwiek zauważyć wcześniej.
–Problem polegał na tym, że zaatakowali nas ci, którym najbardziej ufaliśmy; ci, z którymi wiązaliśmy największe nadzieje. Do końca zachowali fałszywą twarz. A kiedy wparowali na jedno ze spotkań z karabinami w rękach, gotowymi do wystrzału, nie mogliśmy już nic zrobić. Z resztą, telewizja zapomniała wspomnieć, że sami staliśmy się ich ofiarami i że gdyby nie nasi ojcowie, nie byłoby nas tutaj. – Anna milczała – Opowiedziałem to tylko po to, żebyś przestała się rzucać i uwierzyła, że nie chcę nikogo skrzywdzić. A teraz zacznę jeszcze raz. I to od sprawy, po którą tu przyjechaliśmy.
–Co chcecie wiedzieć?
–Chcemy się dowiedzieć, jak możemy dorwać i załatwić Mc Gritha. – na dźwięk tego nazwiska Anna skuliła się, odsunęła pod samą ścianę i skrzywiła – Wiem o wszystkim i widzę, że do dzisiaj się go boisz. Jesteś już jedyną żyjącą ofiarą. Dwie pozostałe dziewczyny popełniły samobójstwa, a Sadie została niedawno żywcem spalona w domu w nocy wraz ze swoją rodziną. I podejrzewamy, że jeden z chłopaków to zrobił, być może nawet jej własny syn.
–Oni wciąż żyją, prawda?
–Żyją i mają się dobrze. I nie dają żyć nam, a on nimi steruje. Strzelają do wszystkich, którzy próbują opuścić las. Właśnie dlatego chcę go dorwać i unieszkodliwić. Pomóż nam w tym. Nawet jeśli nigdy o niczym nikomu nie mówiłaś, proszę cię, abyś zgłosiła to teraz na policję.
–On jest bezkarny, a mi nikt nie uwierzy.
–Nie prawda, rozmawiałem już z ojcem. Jeśli tylko zgodzisz się zeznawać, on już dopilnuje, żeby go zamknęli i nie wypuścili z więzienia do końca jego parszywego życia. – Clara zacisnęła usta i opuściła wzrok, ale słowem nie wspomniała, że to nie prawda – Chcę, żebyś mi powiedziała wszystko, co wiesz.
–Nic nie pamiętam.
–Nie wierzę, takich rzeczy nie zapomina się.
–Miałam tylko dwanaście lat.
–Moja babcia miała osiemnaście lat, jak była zgwałcona. Może to trochę więcej od ciebie, ale do końca jej dni śniły się jej związane z tym koszmary. Więc nie wpieraj mi, że nic nie wiesz ani nie pamiętasz. Jeśli zależy ci na życiu...
–Tak, zależy mi na życiu. Jeśli wiesz, z jaką mocą masz do czynienia, to wiesz, że on... – zniżyła głos do szeptu – on wie nawet o tym, co my robimy w tym pokoju.
–Wiem o tym. Ale to nie zmienia faktu, że chcę go znaleźć. Nie tylko po to, żeby go schwytać. Chcę go znaleźć, żeby uwolnić go od tego, co w nim siedzi. Wiesz, o czym mówię.
–Wiem; – szeptała Anna – nigdy nie zapomnę tej czarnej mgły unoszącej się nad nami w chacie.
–Wierzę ci.
–Jego oczy... i ta mgła... to było przerażające. – milczała chwilę, po czym zmieniła temat – Mówisz więc, że nasi synowi jeszcze żyją. Musicie go powstrzymać, żeby nie miał władzy nad tymi chłopcami.
–Nikt nie ma nad nimi władzy. Oni są nim; odrodzonym czterokrotnie. To, czego nie udało mu się zrobić z moim ojcem, zrealizował tutaj, na tej zapomnianej ziemi, gdzie nikt go nie znajdzie i nie skontroluje.
–Więc... zabijcie ich, jeśli to konieczne.
–Tak zamierzamy zrobić, ale póki co, są niedostępni. Nikomu dotychczas nie udało się do nich zbliżyć. Wiem , że zamierzałyście porzucić w lesie wasze dzieci.
–Chciałyśmy poronić. Wszystkie cztery. Od samego początku wiedziałyśmy, że to nie będą zwykłe dzieci, ale jakieś potwory. Ale reszta nam nie uwierzyła. Nie dopuścili do tego, żebyśmy się ich pozbyli. A on zmusił tego szeryfa, by był ojcem naszych dzieci. To brzmi, jakbym bredziła, ale ty wiesz, że nie kłamię.
–Tak, wiem o tym.
–Widzisz, nie poszłam z tym na policję, bo żaden gliniarz nie uwierzyłby w moją historię. Wyśmialiby mnie. A teraz widzę, że tylko ty rozumiesz, co tu się stało i tylko ty mi możesz uwierzyć. I tylko ty, jeden ze wszystkich gliniarzy możesz go powstrzymać.
–Mogę go powstrzymać i wierzę w to, co mówisz, ale powiedz mi, gdzie on jest, Anno, albo gdzie może być?
–A gdzie może być ojciec, jeżeli nie przy dzieciach? On musi być z nimi w tym sierocińcu. Przecież ktoś im musiał uświadomić kim są, co mają robić i nauczyć strzelania.
–Myślałem, że ci chłopcy to zło wcielone i że od początku będą wiedzieć kim są i co mają robić.
–Ale mimo wszystko, to jeszcze dzieci. Mają dziecięce umysły, nawet jeśli są jego kopiami. Musiały mieć kogoś, kto nimi pokieruje.
–Pokieruje? – odezwała się nagle Clara – Josh, jeśli oni się wychowywali w tym domu dziecka, to może...
–Może to jeden z wychowawców. – Anna pochwyciła jej myśl – W ten sposób może bezkarnie ich chronić i instruować we wszystkim. Niebezpieczeństwo jest bliżej, niż myśleliście.
–A więc musimy tam wracać.
–Wracajcie najszybciej, jak to możliwe i zabijcie tych chłopców. Wiecie, że to jest zło wcielone, nawet, jeśli to są nasi synowie. I jeszcze jedno.
–Tak?
Anna milczała chwilę, zanim powiedziała:
–Niepotrzebnie kłamałeś, że twój ojciec go przyskrzyni. On nic takiego nie powiedział.
–Skąd wiesz? Ktoś ci to powiedział? – spytał Josh
–Zobaczyłam odpowiedź w głowie Clary.
–Czytasz w myślach?
–Tak, tak jak Robert.
–To dlaczego potraktowałaś mnie w w taki sposób? Przecież wszystko widziałaś w mojej głowie.
–Chciałam sprawdzić, jaki jesteś. Chciałam wiedzieć czy mówisz to, o czym myślisz, czy będziesz próbował coś kręcić. I zdałeś egzamin.
–Czy wszyscy muszą mnie tak sprawdzać?
–Niestety; po tym, co się stało w wiosce, wszyscy tak mają. Ja też muszę; przez to, co się stało, nie mam zaufania do nikogo. Musiałam mieć pewność, że mnie nie oszukasz. Muszę na niego uważać. – kontynuowała – To zło, jak wiesz, nie ma myśli i jest dla Roberta i dla mnie niewykrywalne. Ja i Robert mamy otwarte umysły i może przemawiać przez nas dobro, ale i zło również. Jeśli zło uzna, że jest zagrożone, wśliźnie się w nas bez problemu i...
–Przejmie wasze ciała.
–Nie mówiąc o duszy. Wtedy będziemy zagrożeniem dla wszystkich.
–Josh, a Elisabeth? – zawołała Clara
–Elisabeth to twoja żona? – spytała Anna, a Josh potwierdził – Więc Clara...
–Tak, to moja wybranka. – potwierdził
–A więc czar nadal działa. – Josh znów kiwnął głową – Przez tyle lat. – wszyscy milczeli – Nie mogę wam w tym pomóc, przykro mi.
–Powiedz mi chociaż jak on wygląda.
–Nawet, jeśli wam powiem, to będzie opis sprzed osiemnastu lat. Poza tym, mógł zmienić wygląd. Teraz najważniejsze jest, żebyście jak najszybciej znaleźli się z powrotem tam i dostali się do tego domu dziecka i...
Clara westchnęła i klasnęła w dłonie. Oboje na nią popatrzyli.
–Dopiero teraz wszystko zrozumiałam. Powiedziałaś, że on musi grać rolę ich wychowawcy i że nikt nawet się tego nie domyślił przez ten czas. Josh, oni wcale nie bronią nam dostępu do miasta, tylko do niego.
–Tak, to ma sens. Nie pozwolą, żeby ktokolwiek z nas wszedł do tego domu. Będą strzelać nawet, jeśli pójdziemy tam z oficjalna wizytą.
–Zwłaszcza wtedy. – odparła Anna
–Ale jak? Przecież tam są jeszcze inni wychowawcy i inni wychowankowie.
–Kto wie, czy do tej pory zło nie przejęło już wszystkich, którzy tam siedzą; albo czy nie wybiło ich nawet doszczętnie.
–Josh, musimy tam natychmiast wracać. – powiedziała Clara
Anna nagle zmieniła ton i wyraz twarzy. Była teraz weselsza i spokojniejsza
–Słuchajcie, wiem, że się wam spieszy, ale jesteście tu przecież zaledwie parę godzin. Widzę, że jesteście oboje padnięci. Proponuję wam odespanie tego maratonu, który pokonaliście, dam wam łóżka i coś dobrego do zjedzenia, co wy na to?
–Nie, musimy jechać.
–Ona ma rację Josh, jesteś zmęczony; nie chcę, żebyś spowodował jakiegoś wypadku. Zostajemy Anno. – zadecydowała Clara.
–Jesteś władcza, jak twoja mama. – powiedziała Anna – Wątpię, byście się dogadały, gdyby żyła.
–Skąd wiesz o mojej mamie? Przecież wyjechałaś zanim...
–Przecież czytam w myślach. – powiedziała podejrzanie wesoło; Josh od razu skojarzył to sobie z tym, co mówiła o otwartym umyśle.
–Wiesz co, Claro? Myślę, że musimy stąd wiać i to jak najszybciej. – powiedział pośpiesznie Josh i natychmiast zerwał się z miejsca. Wziął za rękę oniemiałą Clarę i podszedł z nią do drzwi. Anna oparła się ręką o drzwi. Wpatrywała się w nich spokojnie i z uśmiechem:
–Przede mną nie uciekniecie. – roześmiała się i otworzyła im drzwi, a Josh i Clara natychmiast wyszli z pokoju i szli szybko korytarzem wciąż słysząc szyderczy śmiech. Minęli wszystkich i wyszli z budynku.
–Nie ukryjecie się przede mną! Jestem wszędzie! – krzyknęła Anna z okna pokoju, a Clara odwróciła się do niej.
–Nie patrz na nią, to już nie jest Anna.
Clara odwróciła się i z zaciśniętymi w podkówkę ustami szybko szła za Joshem. W pośpiechu doszli do samochodu, weszli i od razu odjechali tą samą drogą, którą tu przyjechali. Clara rozpłakała się, a Josh milczał. Milczenie panowało, dopóki pierwsza nie odezwała się rozpłakana Clara:
–Dopiero co ją odzyskałam. W ogóle nie powinniśmy tu przyjeżdżać.
–Gdybyśmy nie przyjechali, nie dowiedzielibyśmy się tego, co już wiemy. Być może to rozwiązanie sprawy. – próbował pocieszyć ją Josh
–Jak on mógł?
–Przykro mi. Ale ona sama powiedziała, że do telepatów zło ma ułatwiony dostęp. Mógł w niej siedzieć już od dawna.
–Elisabeth powinna uważać na Roberta.
–Wiem, ale nie mamy jej jak o tym poinformować. Cholera, mogłem wziąć chociaż numer do tego faceta z kafejki. Może zdołałby jej jakoś przekazać wiadomość.
–Teraz już za późno. Tak jak w wypadku Anny. – znów się rozszlochała.
–Gdybym tylko mógł coś zrobić.
–Nic nie możesz. Ale jak to się do niej dostało? Tak nagle? Przecież ona wyjechała stamtąd, zanim się jeszcze rozpoczął ten cały szał.
Josh chwilę milczał zanim powiedział:
–Może to my.
–Co takiego?
–Zastanów się, przecież to jest wciąż w nas. Cały czas jesteśmy pod wpływem jego działania. Wszyscy, którzy kiedykolwiek przebywali w tym lesie, także mają w sobie cząstkę tego czegoś. Być może i nawet sama Anna nie uświadamiała sobie tego, a zło, które w niej tkwi, ostrzegło nas, żebyśmy trzymali się od niej z daleka.
–To znaczy, że zło... kontroluje nas cały czas i wie, co robimy?
–Nie tylko to, ono również wie, co myślimy, co mówimy i co zamierzamy zrobić.
–Więc nic nie można zrobić?
–Nic, o czym by ono nie miało pojęcia. Jest tylko jedna rzecz, która przychodzi mi do głowy.
–Słucham.
–Modlitwa.
–Co to takiego?
–Rozmowa z Bogiem. To, co robię zawsze przed jedzeniem. Tu nic innego nie zadziała. Ale problem w tym, że naprawdę musisz chcieć się go pozbyć.
–Najpierw trzeba wierzyć, że Bóg istnieje.
–A ty nie wierzysz?
–Henry i reszta próbowali nam to wytłumaczyć, ale nie zrozumieliśmy tego. Ja, David, Ivone, Robert, jesteśmy dziećmi tego lasu. Nie rozumiemy miłości, Boga, cywilizacji, zasad moralnych... ani tego, że jedne rzeczy są dla mężczyzn, a inne tylko dla kobiet. Wszystko jest dla nas, dla ludzi.
–Nigdy jeszcze nie spotkałem się z czymś takim. To brzmi, jakbyście byli jakimś osobnym gatunkiem.
–Może i jesteśmy.
–Ale jedno wiem na pewno. Na ziemi powinno być więcej takich ludzi jak wy.
–Na pogrzebie Elsy nie przypadliśmy ci do gustu. Zmieniłeś zdanie?
–Nie chodziło o was. Potępiałem wasze podejście do zła. Kiedy atakuje was zło, zbroicie się po zęby; ale nie przeciwko niemu, a przeciw sobie nawzajem. A wtedy tylko sobie zagrażacie. A tym samym potęgujecie w sobie nawzajem gniew i chęć skrzywdzenia kogoś. I o to mu chodzi. Musicie zrozumieć, że nie pokonacie zła, jeśli nie będziecie kochającą się, rozmodloną jednością, jaką próbowaliśmy stworzyć w naszej sekcie. Wtedy zło nie będzie miało do was dostępu, bo będziecie chronieni przez światłość. Nie będzie mogło wam wyrządzić żadnej szkody, nawet w obliczu śmierci.
–A co nas czeka po śmierci? – Clara mówiła coraz wolniej i ciszej.
–Nie wiem. Na razie wiem, że oczy ci się kleją. Prześpij się
Podczas dalszej drogi Clara głównie spała. Josh myślał, że jazda po kawie pójdzie mu łatwiej, ale nie szło mu to najlepiej: rozbudzone zmysły, rozmowa z Anną i to, co się podczas niej stało, nie dawały mu się skupić na jeździe; poza tym, też chciało mu się spać, bolała go noga od naciskania pedałów, gubił kierunki, pasy oraz światła. Omal nie spowodował wypadku, co spowodowało, że Clara wyrwała się ze snu.
–Dość! – zadecydowała – Ty też musisz odpocząć, bo zginiemy oboje.
–Dobra, zjedźmy do jakiegoś hotelu, albo coś. Co to za miasto?
–Mnie się pytasz? To ty prowadzisz.
–Ale mogłabyś poczytać, co pisze na bocznych tablicach.
–Przecież dopiero co się obudziłam.
–Strasznie dużo śpisz.
–A ty narzekasz.
–Dobra, zatrzymajmy się tutaj. Powinno być w porządku.
Zatrzymali się w pobliżu podłużnego, betonowego, szarego baraku. Było zimno od wieczornego mrozu, dzień miał się już ku końcowi, a niebo było już czarne jak smoła. Josh wyłączył silnik i wysiedli z wozu, żeby się przewietrzyć. Z budynku obok dochodziły rytmiczne dźwięki muzyki house. Clara zaczęła kiwać głową do rytmu.
–Fajne, co to jest? – zapytała uśmiechnięta.
–Dyskoteka. – powiedział Josh, przeciągając się. Był zmęczony, ale rytm muzyki przyciągał go jak magnes. – Ludzie tu przychodzą, żeby się wyluzować, potańczyć.
–Potańczyć? – Clara nie zrozumiała.
–No, na przykład Elsa tańczyła, kiedy ktoś jej zagrał „Let it be”.
–Aha – Clara zaczęła śmiesznie podrygiwać, a Josh, widząc to, roześmiał się.
–To nie tak; chodź tu, pokażę ci. – podszedł do niej, złapał jej biodra i poruszał nimi do rytmu w jedną i w drugą stronę; Clara natychmiast zaczęła ten ruch powtarzać sama – O właśnie – pochwalił ją – A do tego idą ramiona – złapał teraz delikatnie jej nadgarstki, wymachując nimi na przemian do rytmu. Clara zrozumiała i to, a po chwili już rytmicznie, zgrabnie i lekko poruszała całym ciałem do rytmu dochodzącego ich z dyskoteki. Josh skrzyżował ramiona, oparł się o maskę samochodu i obserwował ją – no ładnie, całkiem nieźle ci idzie.
–Chodźmy tam, chcę potańczyć razem z tymi ludźmi. – powiedziała, podskakując z uśmiechem.
–Naprawdę chcesz?
–Tak – podeszła do niego tanecznym krokiem, wzięła go za ręce i z uśmiechem ciągnęła w stronę drzwi.
–No dobra, to idziemy.
Josh sprawdził, czy ma przy sobie kartę i podeszli do głównych drzwi. Zapłacił za wejście i po chwili byli już w ciemnym, ogłuszająco głośnym i błyskającym kolorowymi reflektorami wnętrzu. Clara zatkała uszy, ale rozglądała się wokoło z zachwytem i radością. Jeszcze w życiu nie widziała aż tylu ludzi naraz w jednym miejscu.
Josh wreszcie był w swoim świecie. Wszystko tu składało się na typową dyskotekę. Oprócz upragnionych fal ukochanej muzyki, Josh usłyszał także setki okrzyków radości, rytmiczny tupot setek nóg, odgłosy setek rozmów oraz przeszywające mózg na wskroś gwizdki; ujrzał migające, kłujące w oczy światła lamp stroboskopowych, migotliwe światełka odbijające się w cekinowych naszywkach i sukienkach, krzykliwe kolory ubrań i błękitną od ultrafioletowego światła biel; poczuł w powietrzu silną woń marihuany, dymu papierosowego, silnych perfum męskich oraz damskich, a także oddechy przesycone alkoholem.
Zaciągnął się głęboko mieszanką tych aromatów i krzyknął z zachwytu – tak bardzo mu tego klimatu brakowało. Przywykł do tego, choć Elisabeth nigdy za tym nie przepadała. A jak widział, Clarze się tu podobało. To mu nasunęło myśl, by przyzwyczaić ją do tej atmosfery jeszcze bardziej. Zbliżył się do niej i krzyknął prosto do ucha:
–Chodźmy do baru, spróbujesz czegoś fantastycznego!
Wziął ją za rękę i zaczął przepychać się z nią między ludźmi, niczym w gąszczu krzaków. Kiedy przepchnęli się wreszcie do baru, oblężonego niczym forteca atakowana przez najeźdźców, Josh dopiero po kilku minutach zdołał zamówić dwa drinki z wódką i sokiem pomarańczowym. W tym czasie Clara już wyjęła palce z uszu i przyzwyczaiła się do hałasu muzyki. Rozglądała się po pomieszczeniu, jak pielgrzym, świeżo przybyły do upragnionej katedry.
Josh otrzymał dwa drinki i podał jeden z nich Clarze. „Tylko nie pij za szybko!” – zdążył jeszcze krzyknąć, zanim Clara wzięła kieliszek do ust. Piła więc po łyku, tak jak Josh. To wystarczyło, żeby się wstawiła. Kiedy oddali puste kieliszki, natychmiast dołączyli tłumu na parkiecie, pulsującego w rytm utworów, puszczanych przez DJ' a. Już po kilku sekundach zamknęli oczy i zanurzyli się oboje w świecie rytmu, zapominając o otaczającym ich dookoła świecie.
Clara instynktownie zbliżyła się do Josha, żeby czuć go przy sobie i wsunęła jedną nogę między jego nogi i tańczyła dalej. Wcześniej robiła tak Elisabeth, ale o tym Josh już zapomniał. Teraz była tylko Clara. Objął ją w pół, przyciągnął ją do siebie, pocałował głęboko i mocno, po czym oderwał się od niej i tańczył dalej.
Po drinku, wśród młodych ludzi, w rytmicznie drgającym od fal muzyki powietrzu i pośród wesołych okrzyków, mając przy sobie swojego wybranka, Clara czuła się jak w niebie i już się niczego nie wstydziła. Z uśmiechem na ustach świadomie podniecała Josha, tańczyła i wynajdywała nowe ruchy, na podstawie obserwacji ludzi tańczących obok nich.
Kiedy wreszcie poddali się coraz bardziej ogarniającemu ich znużeniu i bólowi mięśni po bezustannym kilkugodzinnym ruchu, parkiet był już prawie opustoszały. Teraz, by wyciszyć rozgrzanych jeszcze tancerzy, DJ zaczął puszczać wolne utwory, a Josh objął Clarę, słaniającą się w jego ramionach i zaczął tańczyć powoli.
–Będziemy chyba kończyć złotko, co?
–Chyba tak – powiedziała senna Clara – Zwłaszcza, że jeszcze szmat drogi przed nami. Ale warto było tu wejść. Powiedz mi jeszcze raz, jak to się nazywa.
–Dyskoteka.
–Aha, musimy tu jeszcze przyjść.
–Nie wątpię, że przyjdziemy, ale już do innej.
–A są inne?
–Tak, są tysiące dyskotek w całym kraju. Poznasz jeszcze niektóre z nich.
–Chodźmy spać. – ziewnęła Clara, a rozczulony Josh uśmiechnął się, wziął ją za rękę i zeszli z parkietu.
Wyszli na zewnątrz i owionął ich chłód październikowego poranka. Zaczęli dygotać z zimna i to ich otrzeźwiło. Nie mieli innego wyjścia, jak przespać się w wozie albo zamówić pokój. Josh wybrał to drugie. Ruszyli w stronę samochodu, ale po chwili zorientowali się, że w miejscu, gdzie był ich samochód, widnieje tylko pusta luka. Josh zmartwiał i zastygł w miejscu.
–Josh, gdzie jest nasz samochód? – spytała Clara
–Wygląda na to, że go nam ukradli.
–Ukradli? Jak to, przecież to było nasze.
–Ale ten ktoś miał to w dupie, rozumiesz? – zawołał rozzłoszczony i kopnął w pobliski śmietnik.
–Tam mieliśmy wszystkie nasze rzeczy. A teraz nie mamy nic.
Josh sięgnął do kieszeni.
–Dobrze, że wziąłem ze sobą kartę.
–Ale komórki już nie wziąłeś.
–To nic, pójdziemy na najbliższy posterunek policji i wyjaśnimy sprawę. Ci złodzieje nie mogą być daleko.
–Na pewno nie są. – usłyszeli znajomy głos i odwrócili się w jego kierunku.
Zza krzaków wyszedł Mike. Josh i Clara jednocześnie rzucili się, by go objąć. Wszyscy objęli się i trwali tak w uścisku przez dłuższą chwilę.
–Mike, tak się cieszę, że jesteś cały i zdrowy. Co ty tu robisz? – spytał Josh, kiedy już się uwolnili z uścisków.
–Mówiłam ci, że wróci? Nasza zguba się znalazła. – Clara zwróciła się do Josha – Czy ty wiesz, jak on się o ciebie martwił? – spytała z krytyką – Nie rób mu tego nigdy więcej i nie znikaj tak.
Mike westchnął i milczał chwilę, zanim odpowiedział:
–Nie mogłem się z wami rozstać. Planowałem ruszyć inną trasą, ale... – przerwał, czując, jak wzruszenie zatyka mu gardło.
–Ale instynktownie wybierałeś takie, gdzie i my moglibyśmy być. – dokończyła za niego Clara, a Mike skinął tylko pochyloną głową. – To świadczy o tym, że ty też jesteś pod wpływem działania czaru.
–Za każdym razem, kiedy się zatrzymaliście, ja byłem również w tym samym miejscu. Nie widzieliście mnie, bo kryłem się przed wami. Mówiłem sobie, że następnym razem już wybiorę inną drogę, ale... zawsze miałem poczucie, że nie idę tam, dokąd chciałbym się udać. Zawsze ktoś mi włączał w głowie GPS, który radził, żeby zawrócić, póki to możliwe. Próbowałem to zignorować, albo zmusić się do tego, ale nie widziałem sensu w jechaniu tam, dokąd nic mnie nie ciągnęło i nic nie interesowało. W końcu, kiedy poddałem się i instynktownie pojechałem tam, dokąd chciałem... – westchnął – przybyłem tutaj i rozpoznałem wasz samochód na tym parkingu. Był otwarty i ktoś w nim grzebał. Na początku myślałem, że to wy. Chciałem podejść i się przywitać, ale gdy to zrobiłem, zorientowałem się, że to ktoś inny, kto okrada wam samochód. Ci kolesie walnęli mnie parę razy w brzuch i w głowę tak, że straciłem przytomność. Potem pewnie wsiedli i odjechali. A ja się niedawno obudziłem.
–Nic ci się nie stało? – spytał z troską Josh
–Jestem cały. Odkąd się ocknąłem czekałem tu, żeby was zobaczyć i powiedzieć wam o tym.
–Dobrze, że jesteś. – powiedział Josh i jeszcze raz przytulił Mike'a.
–Nigdzie się już bez nas nie ruszaj. – powiedziała Clara
–Nie zamierzam, bo to i tak nie ma sensu. I tak zawsze pójdę tam, gdzie wy.
–Chodźcie na policję. Może razem coś wskóramy. – cała zziębnięta i zmęczona trójka potoczyła się szukać najbliższego posterunku.
22. Słodki upadek
Josh, Mike i Clara natychmiast udali się wspólnie na najbliższy posterunek policji, gdzie Josh zgłosił kradzież samochodu wraz z mieniem. Kiedy policja skontaktowała się z firmą, z której Josh wypożyczył samochód, okazało się, że każdy samochód ma wmontowany specjalny czujnik antykradzieżowy i bez problemu można wykryć, gdzie aktualnie jest.
Policja w ciągu kilku następnych godzin wykryła skradziony samochód i przestępców. Josh podpisał potrzebne dokumenty, włamywaczy aresztowano, a rzeczy osobiste oddano trójce przyjaciół. Ale firma skonfiskowała samochód. Josh chciał wypożyczyć inny, ale Clara przekonywała obu chłopaków, że bezpieczniej będzie dźwigać plecaki na własnych ramionach, jeździć autobusami i iść na piechotę, bądź korzystać z okazji, niż znowu ryzykować utratę wszystkich rzeczy osobistych. Nie wiedząc do końca dlaczego, zgodzili się z nią.
W tym samym czasie Elisabeth, Robert i pozostali zaczynali prace porządkowe w lesie i we własnym życiu. Wszyscy mieli ręce pełne roboty i pomagali im i myśliwym przy sprzątaniu śmieci, usuwaniu sideł i wnyków, wyciąganiu z nich zwierząt, zasypywaniu wilczych dołów, a także karczowaniu starych pni i przeganianiu kłusowników oraz tych, którzy chcieli nielegalnie wyciąć drzewa. Ludzie mieli zajęte całe dni, uczyli się pracować, współpracować i szanować się wzajemnie. Nie obywało się bez niesnasek, ale Andy z Henrym robili co mogli, by wspomóc nowo powstające dzieło Roberta i Elisabeth, więc łagodzili konflikty i kierowali pracami.
Tak więc Robert i Elisabeth rozpoczęli działania na rzecz odnowy psychologicznej i wzmocnienia duchowej odporności na działanie zła, a także na rzecz ochrony i odnowienia stanu lasu wspólnymi siłami i nieźle im to wychodziło, bo ludzie zrozumieli, na czym polega współpraca, tworzenie wspólnoty, byli zadowoleni z rezultatów i sami starali się już dostosowywać do reguł i pilnowali, by inni je także przestrzegali.
Josh, Clara i Mike, natomiast, chronieni niewidzialnymi siłami, nadal trzymali się razem, zamiast się rozstać, a Josh, z pomocą Clary i Anny, szybko dowiedział się, w jaki sposób rozwiązać sprawę i unicestwić zło i mógł tego dokonać w przeciągu najbliższych kilku dni. Ponadto, wszyscy, po stronie Elisabeth i Josha, odkryli jednoczącą, ożywczą i uzdrawiającą moc modlitwy i zaczęli wspólnie codziennie odmawiać „ojcze nasz”.
To najważniejsze powody, dla których zło poczuło się zagrożone przez te dwie uporczywe grupy. Musiało się jakoś obronić przed nimi, bo czekała je rychła i niechybna klęska. Dlatego też postanowiło pomieszać im plany i nie niszczyć wszystkich, ale zyskać nowych sojuszników i przeciągnąć ich na swoją stronę za pomocą sprytnego wybiegu.
Wieloletnie doświadczenie nauczyło je bowiem, że uśmiercenie ich spowoduje tylko utratę cennego materiału, z którego mogłoby zrobić dla siebie wartościowych zawodników. Poza tym, zło wiedziało już, że lepsze rezultaty osiągnie za pomocą atrakcyjnej przynęty, a nie za pomocą bezpośredniego ataku, bo to tylko spowoduje tylko jeszcze większe zjednoczenie sił przeciwko niemu; natomiast złu chodziło o coś zupełnie odwrotnego.
Na początku każde z nich miało zostać samo na placu boju, zmiażdżone poniesioną porażką i popełnić samobójstwo, nie widząc innego wyjścia z powodu nadmiaru wyrzutów sumienia i braku poczucia sensu dalszego życia, lub obrać zupełnie inną, osamotnioną drogę życia, jak to się już działo miliony razy za jego przyczyną. Ten plan się nie udał, więc zło postanowiło odwrócić ich uwagę od celu jeszcze raz i posłużyć się tym, co tak dobrze do tej pory działało – przetworzeniem stale wzrastającej wzajemnej miłości w nieustannie wzrastające pożądanie. Ponad to, wiedziało, że Elisabeth skrycie marzy, by wreszcie popuścić wodze wrodzonej silnej żądzy, a Josh, by podróżować i prowadzić życie pełne przygód. Zło wiedziało, że nie będą mogli i nie będą chcieli się oprzeć tym marzeniom.
Pierwsze dni wędrówki upływały całej trójce w normalnej atmosferze, niezmąconej żadnym stresem, czy niepokojem. Modlili się wspólnie rano i wieczorem, dzielnie brali rano plecaki na ramiona i albo wędrowali wzdłuż drogi, od czasu do czasu wystawiając kciuki w kierunku przejeżdżających samochodów. Czasem mieli szczęście i ktoś ich podwoził na dalekim dystansie, a czasem szli cały dzień bez bez powodzenia.
Noclegi robili tam, gdzie zastał ich zmierzch, bez względu na to, czy doszli do jakiegoś motelu, czy lądowali w szczerym polu. Po drodze Josh zakupił duży namiot, który codziennie niósł kto inny, trzy grube śpiwory i porządne noże myśliwskie do odkrawania skór upolowanych zwierząt, które później sprzedawali. Clara skorzystała ze swojego doświadczenia i zrobiła łuki i pokazała im, jak robić strzały.
Podczas wieczornych noclegów dzielili się pracą: ktoś szedł coś upolować albo podkraść parę warzyw z okolicznych pól lub ogrodów, ktoś inny szedł poszukać drewna do ogniska, albo po zakupy, a ktoś inny zajmował się rozkładaniem namiotu i pilnowaniem rzeczy w obozowisku. Potem razem sprawiali skóry i mięso zwierząt, obierali warzywa, zatykali je na patyki i piekli nad ogniskiem. Po kolacji szli spać.
Wszystko toczyło się gładko i sprawnie. Dogadywali się i współpracowali bez konfliktów i nadal się modlili, jednak pogoda, nastrajająca do refleksji, ponura i pochmurna, ciężar plecaków oraz długa i monotonna trasa powodowały, że zamiast rozmawiać, coraz częściej zamykali się w sobie i milczeli, pogrążeni w ciszy i własnych myślach.
Jeszcze na początku rozmawiali bardzo chętnie, ale wkrótce coraz więcej dni spędzali w ponurym milczeniu, a do siebie odzywali się tylko zdawkowo i w razie potrzeby. Cisza ta zrodziła się poprzez pomijany, ale coraz bardziej nurtujący ich wszystkich problem – nudę, nużącą rutynę i stale rosnącą żądzę, której nie dało się już wyeliminować, nawet nadmiernym wysiłkiem.
Nie chcąc napinać i tak już delikatnej sytuacji, po prostu milczeli, bądź mówili o nieistotnych szczegółach, a podczas drogi usprawiedliwiali się ciężarem niesionym na plecach i zmęczeniem. Jedli kolację, odmawiali modlitwę, udawali się na spoczynek, a następnego dnia ruszali dalej. Nie chcieli się przyznać, że ich myśli coraz częściej krążyły wokół wzajemnych relacji, gęstniejącej atmosfery i tego, jak dziwnie zaczęli się nagle czuć wobec siebie nawzajem.
Pewnej nocy, kiedy spali w środku lasu, Josh obudził się sam, bez przyczyny. Spał jak zwykle przy ścianie namiotu, a Mike spał przy drugiej ścianie. Clara spała między nimi.
Było cicho i spokojnie, ale jego wyczulone zmysły od razu zarejestrowały niepokojące fale napięcia. Podniósł się na łokciu, żeby mieć lepszy ogląd na sytuację. W blasku księżyca prześwitującego przez ściany namiotu, kiedy oczy przywykły do ciemności, zobaczył, że Clara i Mike wcale nie śpią, tylko ze strachem wpatrują się w siebie, zakopani po zęby we własnych śpiworach, niczym w bastionach, które miałyby ich ochronić przed tym, czego się bali, a co nadciągało nieuchronnie. Josh domyślił się tego, usiadł w swoim śpiworze i powiedział do Mike'a:
–Mam tego dość, pocałuj ją wreszcie.
–Nie, jutro kupię osobny namiot. – jęknął Mike.
–Możesz kupić i dziesięć namiotów i spać kilometr od nas, ale jeśli wróciłeś do nas taki kawał drogi, to nie uchronisz się przed tym, co i tak musi się stać. Więc nie jazgocz mi tu o nowym namiocie, tylko bierz ją, teraz.
–Pozwalasz mi na to, żebym spała z nim?
–Przecież nie jestem twoim mężem, pamiętasz? Jeśli chcesz z nim spać, droga wolna.
–Chcę go, ale nie chcę go skrzywdzić. Nie zrobię niczego, czego on sam by nie chciał, obiecałam ci to.
–Josh, wiesz, co nastąpi, jeśli będę z nią spał – wyjaśniał Mike – Nie chcę w tym utknąć. To niebezpieczne.
–Nie bój się, przecież jestem tutaj. Zawsze cię mogę odciągnąć, od niej, jeśli za mocno się w niej rozhuśtasz. A teraz do dzieła – Mark nie mógł uwierzyć, że Josh wypowiedział te słowa na głos, ale Mike i Clara rozpięli śpiwory i ułożyli z nich legowisko. Siedzieli jeszcze moment w pełnym napięcia znieruchomieniu, mając nadzieję, że to tylko sen. – No, dalej Mike – zachęcał go Josh – Udowodnij, że jesteś facetem, a nie niezdecydowaną ciotą, jak Howard.
To wystarczyło. Mike przyciągnął do siebie Clarę i pocałował ją po raz pierwszy. W tej chwili zapomniał o obecności Josha i skoncentrował się cały na obecności Clary.
Mike był zbuntowany wobec swojej rodziny, był nawróconym chrześcijaninem i nowoczesnym człowiekiem ale był Hindusem. Dlatego też jego ojciec zadbał o to, by Kamasutrę miał opanowaną równie dobrze jak jego bracia, nawet jeśli był najmłodszy. Teraz postanowił wykorzystać swoją wiedzę. Łagodnie położył ją na śpiworze i całując jej twarz, wplatał palce w jej włosy. Potem zdjął z niej wszystkie ubrania i łagodnie muskając jej skórę językiem i masując opuszkami palców i zsuwał się stopniowo w dół.
Josh patrzył na to wszystko i ze zdumieniem stwierdził, że nie tylko nie jest zły, ale że podoba mu się ta zabawa Mike'a jej ciałem. Wszelkie mlaśnięcia, lizanie, jęki, oddechy, szelesty, szmery, wypowiadane drżącymi głosami wulgaryzmy – to wszystko podniecało go tak mocno, jakby sam kochał się z Clarą i stopniowo doznawał coraz silniejszej erekcji, przed którą się nie bronił, ani jej nie ukrywał.
Tym czasem Mike uniósł nogi Clary na swoje ramiona, wśliznął się w nią, jęczącą coraz głośniej i po chwili eksplodował w niej po raz pierwszy. Oboje stwierdzili, że nie mają dość i kontynuowali. Teraz to Mike leżał na plecach, a Clara rozpoczęła swój taniec i ślizgała się na jego członku. Nie wstydzili się siebie i głośno wyrażali swoje myśli i zadowolenie. Mike wołał: „Nie wiedziałem, że potrafię być taką paskudną świnią” A Clara odpowiadała: „Zamknij się i bądź paskudną świnią.” Podczas tej nocy Josh kilka razy doprowadził się przy nich do orgazmu, ale nadal trzymał się z daleka.
Szarym świtem, kiedy widział, że oboje tracą siły, a kontynuacja przestaje być zabawna, a staje się ciężkim wysiłkiem, odsunął Mike'a na siłę od Clary i przytrzymał przez chwilę, by mogli ochłonąć. Po chwili, spocony i opadły z sił Mike podziękował Joshowi i zwalił się obok Clary, ciężko, jak kłoda. Oboje bez słowa zapakowali się w swoje śpiwory i szepnąwszy sobie i Joshowi dobranoc, zasnęli niemal natychmiast. Josh niedługo potem poszedł w ich ślady.
Zbudzili się wszyscy dopiero wieczorem, drżąc z zimna. Był niemal środek października, a oni nadal byli nadzy. Ubrali się więc pośpiesznie i wyszli z namiotu, żeby odetchnąć świeżym powietrzem i rozprostować się. Mike i Josh zapalili po papierosie. Przez dłuższą minutę siedzieli, nic nie mówiąc.
–To było straszne. – odezwał się pierwszy Mike. – Nie możemy tego powtórzyć.
–To było fantastyczne. – odparowała zaraz Clara. – Musimy to powtórzyć. – chciała się do niego przytulić, ale odsunął się od niej. Zrozumiała, dlaczego i nie była na niego zła.
–Tak, czułem się tak dobrze i tak swobodnie, jak jeszcze nigdy dotąd. Ale to jest tak naprawdę niewola. Gdyby nie ty Josh...
–Tak, to zamieniłoby się w koszmar i mękę, wiem. – odparł Josh. – Ale nie zmienia to faktu, że oboje wypadliście świetnie. Kiedy tak patrzyłem na was z boku... – pokręcił głową, nie mogą znaleźć odpowiednich słów. Jęknął w końcu, westchnął, a Clara położyła palce na jego ustach, chcąc mu dać do zrozumienia: „Wiem, co czułeś.”
–Daj mi jednego papierosa. Chcę się nauczyć palić.
–To nic dobrego, od tego można zachorować na raka. – powiedział Mike.
–Czytałam o tym. – powiedziała Clara, odwracając się do niego – To straszna choroba. Ale skoro tak jest, to dlaczego palisz?
Mike wzruszył ramionami.
–Palenie to ogromne ryzyko. Oznacza upadek dla każdego. Ale jednocześnie to niesamowicie fajne uczucie.
–Hm, to tak jak z naszym seksem; groźba upadku i bolesnej śmierci. – wzięła jednego papierosa z pudełka zaoferowanego przez Josha – Ale jaki ten upadek słodki. – dokończyła
–Dokładnie. – odparł po chwili milczenia Mike.
Clara zapaliła papierosa od od zapalniczki podanej przez Josha i pociągnęła, ale zaraz potem zaczęła się dusić, rozkaszlała się, zgięła w pół i łapczywie połykała powietrze.
–To nie takie proste, jak myślałam. – krztusiła się
–Zdążysz się przyzwyczaić. – powiedział uśmiechnięty Mike – Wszyscy tak zaczynają.
Po chwili znów pociągnęła i znów się rozkaszlała.
–Niedobrze mi. To tak mają działać papierosy?
–Jak na pierwszy raz dobrze ci idzie. Parę petów i się wciągniesz. – powiedział Josh.
–Gorzej się z tego wyciągnąć. – skomentował Mike
–Na razie zamierzam się w to wciągnąć. Aha, i sprawdzić, jak wyglądają inne dyskoteki.
–Dyskoteki?
–Tak, dyskoteki; takie jak ta, którą pokazał mi Josh. – Mike kiwnął głową ze zrozumieniem – Chcę chodzić do bibliotek, wypożyczać książki, rozmawiać o nich, pisać wiersze i czytać je wam; chcę usłyszeć jak brzmi elektryczna gitara na koncercie i upić się tak na serio; chcę zapalić jointa choć raz; chcę sobie zrobić tatuaż i przebić uszy, a może i pępek też – wyliczała Clara – Chcę zobaczyć i zrobić to wszystko, o czym opowiadali mi ci ludzie, z którymi rozmawiałam tam w lesie; chcę poznać świat... – mówiła bez ustanku
Josh już zdążył się przyzwyczaić do jej monologów, ale Mike słuchał tego wszystkiego po raz pierwszy i był mile zaskoczony.
–A gdzie ta leśna dzikuska? Zmieniłaś się, Claro – skomentował.
–Nie chcę już być dzikuską, chcę od tej pory wszystko zmienić. Nic już nie będzie takie jak kiedyś.
Clara obserwowała Mike'a i Josha i po kilku dniach tak jak oni, zaciągała się i potrafiła już palić równie dobrze jak oni. Od tego czasu minął miesiąc. Wśród całej trójki zaszło dużo innych istotnych zmian. Zwolnili tempo marszu, zboczyli z pierwotnie obranej drogi i cieszyli się życiem i tym, co spotykało ich po drodze; poznawali nowych ludzi.
Często też wspólnie podejmowali się jednodniowych prac, by zebrać pieniądze na utrzymanie. Już dawno zapomnieli o wspólnej modlitwie i pozbyli się wobec siebie całkowicie jakiegokolwiek wstydu; w tym psychicznego. Nie taili przed sobą niczego i w cichym dotychczas trójkącie rozbrzmiewały nieustanne krzyki, krytyka, zagorzałe rozmowy, wspólny śmiech lub śmiałe komentarze do uwag. Nie zauważyli też, że przestali już cokolwiek jeść i że im to w ogóle nie przeszkadza.
Pewnego wieczoru, kiedy po raz kolejny zrzucili ciężkie plecaki w hotelowym pokoju, Clara i Josh, sapiąc, opadli ciężko na łóżko. Josh usiadł na łóżku, otworzył plecak i wygrzebał stamtąd ładowarkę od komórki. Podłączył ją do kontaktu i od razu włączył się ekran. Po chwili wyświetliło się na nim mnóstwo powiadomień o nieodebranych połączeniach. Otworzył najświeższego SMS a, w którym przeczytał: „Co się z tobą dzieje? Dlaczego nie odbierasz telefonów? Dlaczego nie odpowiadasz na SMS y? Zadzwoń, jak tylko będziesz mógł, mam nowe informacje o Mc Grithcie. – Mama”.
–Kto to? – spytała Clara
–Nikt ważny. – odpowiedział, rzucając komórkę na łóżko. Zobaczył, że Mike rozbiera się –Co ci tak spieszno? – spytał
–Idę pod prysznic, póki mam jeszcze trochę sił. Zanim się całkowicie rozłożę, chcę się chociaż umyć. Jestem skonany po całym dniu łażenia z tym gównem na plecach. – całkiem nagi ruszył w kierunku łazienki
–Mhm, uważaj, bo ci uwierzę. Akurat zawsze po prysznicu chce ci się spać.
Clara roześmiała się na ten komentarz. Odwróciła się do Josha i usiadła na łóżku obok niego. Zaczęła go całować i rozbierać, a on pozwalał jej na wszystko. Kiedy Mike wyszedł z łazienki, kochali się głośno, ale on nie zwracał na nich najmniejszej uwagi. Podszedł do plecaka i wyjął stamtąd paczkę świeżo nabytych jointów oraz zapalniczkę. Potem usiadł na drugim łóżku, zapalił i pociągnął papierosa parę razy, patrząc, jak się kochają.
Po jakimś czasie Clara na chwilę oderwała się od Josha, wyskoczyła z łóżka i podeszła do Mike'a. Na jej plecach między łopatkami rozpościerała skrzydła, wytatuowana czarną farbą, piękna, duża gołębica, a w pępku tkwiła duża srebrna kulka. Wzięła po joincie z paczki, zapaliła je i podała jednego Joshowi. Usiadła na podłodze, opierając się plecami o krawędź łóżka, a Josh siedział na nim, plecami oparty o ścianę. Palili, obserwując, jak Mike spokojnie bawi się swoim przyrodzeniem naprzeciw nich, trzymając papierosa na przemian w ustach i w ręku, podniecając się przy tym coraz mocniej. Wszystko to trwało zaledwie kilka minut i odbywało się w kompletnym milczeniu.
Kiedy Clara wypaliła jointa, wstała i podeszła do Mike'a. Chciał się od niej odsunąć, ale wystarczyło, że musnęła lekko jego ramię i natychmiast wstał. Wzięła go za ręce i przyciągnęła go do łóżka, na którym siedział Josh. Mike natychmiast zaczął gładzić jej plecy i całować szyję, a Josh pośladki. Pociągnęła Mike'a w stronę łóżka i upadli oboje na Josha. Josh przewrócił ich na łóżko i przywarł ustami do jej szyi, podczas gdy Mike wsadził język w jej usta.
Przez chwilę pieścili ją obaj, pogrążając się w upragnionych odmętach podświadomości. Dopiero kiedy usłyszeli jej cichy śmiech dobiegający ich spoza łóżka, zorientowali się, co robią – Mike i Josh leżeli w swoich własnych objęciach, całowali się i pieścili wzajemnie. Mike chciał się odsunąć, ale Josh złapał go w pasie i przytrzymał.
–Nie, nie zgadzam się. – zawołał Mike, próbując oprzytomnieć i odsunąć się.
–Czemu? – spytał prawie nieprzytomnie Josh.
–Josh, zobacz, co my robimy, tym razem osiągnęliśmy dno. Już niżej upaść się nie da.
–Hm, głębokie to dno, bo już tak osiągamy je od miesiąca i wciąż nie możemy go znaleźć.
–Powinniśmy pracować nad sprawą, a nie zajmować się sobą. Od miesiąca nic nie zrobiliśmy. Do niczego nie doszliśmy, a jest prawie środek listopada.
–Wręcz przeciwnie, właśnie poznajemy siebie samych i na ile nas stać, nie Claro? – Josh wziął w rękę penisa Mike'a i zaczął go pocierać – I co? Nadal uważasz, że od miesiąca staczamy się na dno?
–Tak, ale w tej chwili mam to w dupie. – zawołał ochrypłym głosem Mike – Nie przerywaj.
–Zaraz mnie będziesz miał w dupie. – dodał Josh, po czym ponownie zaczął go całować. Mike jęknął i wplótł ręce w długie włosy Josha, a Clara wybuchnęła głośnym, złowrogim śmiechem leśnej wiedźmy.
–Mówiłam wam, że nie wiecie, do czego jesteście obaj zdolni.
–Zamknij się. – zawołali obaj jednocześnie i wrócili do wzajemnych pieszczot.
Podeszła do nich obok łóżka i usiadła na piętach w rozkroku. Josh odwrócił Mike'a tak, by mogła dokładnie widzieć, co z nim robi. Językiem powędrował w dół jego torsu i niżej. Po chwili Mike leżał omdlały, wyjękiwał przekleństwa i przyciągał głowę Josha mocniej do siebie, a Josh mruczał niczym niedźwiedź.
Clara w tym samym czasie palcami jednej ręki masowała się głęboko między nogami, a drugą pocierała na zmianę swoje sutki. „Słodki upadek.” – szepnęła do siebie. I już tylko jedna łza popłynęła z jej prawego oka, ale lewa ręka natychmiast otarła ją samoistnie. Josh miał rację – zło było w nich trzech. Miało ich w garści i manipulowało nimi wedle własnego uznania.
***
Machinacje zła nie ominęły również Elisabeth i Roberta. Tak jak przewidziała Anna, zło wdarło się w umysł Roberta tak, że nawet nie spostrzegł, kiedy stracił świadomość. Potem chodziło, poruszało się i mówiło jako on, ale nikt nie zauważył różnicy. Nieco później zaczęły ją dostrzegać dwie osoby, ale było już za późno na jakąkolwiek pomoc.
W przypadku Elisabeth, dzień, w którym zło zaatakowało, nastąpił mniej więcej w tym samym czasie, w którym Clara, Mike i Josh poczuli, że wszystko się zmieniło i że nie mają i nie chcą mieć wpływu na to, co się z nimi dzieje. Pewnego dnia, podczas jednego z październikowych patroli natrafiła z Robertem na jelenia kopulującego z łanią. Schowała się za drzewem i przez chwilę obserwowała zwierzęta samotnie.
Po chwili poczuła na kurtce dłonie obejmujące ją w pasie, a na barku głowę – wiedziała, że to był Robert, więc nie odrywała oczu od zwierząt. Oboje teraz patrzyli na tę scenę, zafascynowani, nie wypowiadając ani słowa. Elisabeth od razu przypomniał się jeden z pierwszych dni, kiedy po raz pierwszy pocałowała Davida, obserwującego w krzakach jelenia. W tym samym momencie zapragnęła to powtórzyć i wzmocnić. Robert przysunął usta do jej ucha i szepnął:
–Czemu nie? Chodźmy do niego.
–Nie, Robert, ja żartowałam. – odsunęła się od niego z uśmiechem
Robert rozchylił jej kurtkę, włożył jej pod sweter ręce i z obojętną miną pocierał jej sutki. W odpowiedzi wyciągnęła jedną z jego rąk przez kołnierz i oblizała jego palce koniuszkiem języka.
–Cholera, znowu się zaczęło. – powiedziała przestraszona, ale i omdlewająca.
–Nie bój się, powiedziałem ci, że jako opiekunowi lasu nie grozi ci żaden czar. To, co teraz czujesz, to twoje własne, dzikie pożądanie. Tak, wiem, że tego chcesz, nie masz się czego wstydzić. Nic dziwnego, skoro odziedziczyłaś je po obojgu rodzicach jednocześnie. – mówił tak, jakby cały czas czytał w jej głowie, ale to było zło. Wyciągnął ręce spod jej swetra i chwycił jej rękę – Chodźmy, na pewno ci nie odmówi.
W pośpiechu poszli do leśniczówki. Pytali o niego Terriego, ale on odpowiedział, że od rana nie było go ani w lesie ani w bazie. Poszli do wioski i pytali o niego, ale też nikt go od rana nie widział. Robert namyślał się chwilę, zanim powiedział:
–Skoro nie ma go w lesie ani w wiosce...
–To jest tylko jedno miejsce, w którym teraz może być. – dokończyła za niego Elisabeth
–Tak, chodź.
Poszli pod drzwi chaty Howarda. Uśmiechnęła się i rzuciła tylko: „No jasne.”
–Mam pewien pomysł. Pamiętasz, jak do nas wpadł, kiedy uwolniłem cię z tamtych więzów? – Elisabeth potwierdziła – Patrz na to – Pokazał jej szparę pomiędzy deskami.
Elisabeth przytknęła tam oczy i zobaczyła, jak David oblizuje i ssie gładko ogoloną szyję opartego o ścianę i omdlałego z rozkoszy Howarda. Niestety, w tym momencie sama jęknęła głośno z rozkoszy i obydwaj natychmiast oderwali się od siebie przestraszeni, rozglądając się, poprawiając ubrania i włosy.
–No, to teraz już na serio będziemy musieli wparować. – powiedział na głos Robert i zanim Elisabeth zdążyła zaprotestować, otworzył z impetem drzwi chaty – No i proszę, z nas się śmiejesz, a co sam robisz?
David ze złością popatrzył na Roberta.
–Co tu robicie? To nie wasza sprawa!
–A właśnie, że nasza. Teraz wiesz, jak się czuliśmy wtedy, co? Mam na ciebie haka, a wiesz, że James ci tego nie podaruje.
–Nic nie masz. Po tym, co mu oboje pokazaliście siedzi tylko w barze u Andiego i chleje to jego lurowate piwsko. – wołał głośno David – Całą pracę jego życia szlag trafił i gówno go wszystko obchodzi. Wszystko mu rozwaliliście.
David był już przyzwyczajony do Roberta i zachowywał się przy nim swobodnie. Ale Howard z upokorzeniem i poczerwieniałą twarzą próbował zapiąć koszulę. Trzęsły mu się ręce i nie potrafił się na niczym skupić. Było mu strasznie głupio przed Elisabeth. Widząc nieporadne działania Howarda, David westchnął i podszedł do niego, by zapiąć jego koszulę samemu.
Wtedy Elisabeth zdołała wypowiedzieć tylko cicho „nie, nie”, patrząc się na nich obu, z lekko uchylonymi ustami i wpół przymkniętymi powiekami. Spojrzeli na nią uważnie. Była rozdygotana i poczerwieniała. Zło w Robercie natychmiast wykorzystało okazję i szepnęło:
–Podoba ci się to? – Elisabeth była tak nieprzytomna z żądzy, że tylko mrugnęła oczami. David i Howard w mig pojęli, o co chodzi. David już bez ceremonii ponownie ściągnął koszulę z Howarda i całował go, mocno i głęboko gryząc jego wargi, tak jak lubił. Howard pozbył się wstydu i wplótł palce w długie włosy Davida, a Elisabeth wepchnęła sobie palce jednej ręki do ust, aż po kostki i zaczęła je ssać, a drugą w spodnie i zaczęła jęczeć i wzdychać głęboko. Złowieszczo uśmiechnięty Robert zamknął drzwi chaty i podszedł do niej z tyłu. Chwycił ją za włosy, odgarnął je z szyi i przechylił głowę w bok i całując ją, szeptał:
–Spokojnie, wszyscy przeżywaliśmy to samo, co ty. Wiem, jak ci się chce i nie zamierzam cię przed tym powstrzymywać. A wy nie musicie się już ukrywać. – zwrócił się do Howarda i Davida – O waszym związku wiedzą wszyscy, tylko nie wy. Nie martwcie się, odciągnę was, kiedy zabraknie wam sił.
Robert nie mówił już nic więcej, tylko rozbierał ją bez pośpiechu, ale sprawnie. Orgia toczyła się dalej między wszystkimi uczestnikami, aż do zmierzchu. Elisabeth już nie powstrzymywała krzyków i przekleństw, kiedy za każdym razem dostawała orgazmu z którymś z nich. W pewnym momencie nawet zaczęła nimi komenderować, a oni byli posłuszni wszelkim jej poleceniom – wreszcie poczuła się jak prawdziwa królowa.
Kiedy zło uznało, że jak na jeden raz wystarczy, odciągnęło Howarda i Davida od niej i wszyscy opadli spoceni, zdyszani i zziajani obok siebie na podłogę. W końcu tym razem chodziło o odwrócenie uwagi, a nie zajechanie wszystkich na śmierć.
–A więc jestem kurwą. – powiedziała, kiedy jej oddech się uspokoił, a sumienie powróciło.
–Wszyscy nimi jesteśmy. – odparł smutno leżący obok niej Howard.
–Ej, nie narzekajcie. – odezwał się Robert – Przecież lepiej szaleliśmy, jak byliśmy młodsi, co? – dał kuksańca w bok Davidowi.
–Zamknij się. Było, minęło. – odpowiedział David
–Gdyby ci minęło, zobaczyłbym to. A dzisiaj zobaczyłem coś zupełnie innego. – powiedział, z uśmiechem głaszcząc Davida po głowie. David strząsnął jego dłoń.
–Wstawajcie, musimy iść na ognisko. – Elisabeth pierwsza podniosła się i zaczęła się ubierać.
Reszta jednak nie ruszyła się. Obserwowali ją, dopóki nie wciągnęła na siebie swetra. Przez ten czas zło w Robercie postanowiło się schować do czasu, kiedy znów potrzebne będzie następne odwrócenie uwagi od właściwego postępowania. Przedtem jednak Robert usłyszał w głowie: „Piękna jest, co? Chciałbyś ją mieć tylko dla siebie? Nic z tego, jeszcze ci pokażę, co ona potrafi. Teraz dam ci spokój i schowam się w głębi twojej duszy. Ale tylko spróbuj puścić parę z ust, albo skontaktować się z kimkolwiek, a pożałujesz. Pamiętaj, że mam nad tobą absolutną władzę. Wystarczy, że zacisnę ci jakąś aortę albo przerwę rdzeń kręgowy i po tobie. Strzeż się.”
–No dalej, wstawaj Leniuchu – Elisabeth z uśmiechem podała rękę Robertowi. Uśmiechnął się smutno, chwycił jej rękę, wstał i zaczął się ubierać, a reszta poszła w jego ślady.
***
Od tamtego czasu Elisabeth zauważyła, że dzieje się coś niepokojącego zarówno z nią samą jak i z innymi. Częściej teraz przebywała w lesie niż w wiosce, za to Robert nie opuszczał jej nawet na krok. Twierdził, że musi ją chronić, bo jest teraz sama, a mężczyźni z wioski wiedzą o tym i nie dadzą jej spokoju.
Sama Elisabeth nie chciała przebywać w pobliżu innych mężczyzn. Omijała szerokim łukiem zwłaszcza Davida i Howarda. Skupiła się na samotnym życiu w leśnej głuszy. Od czasu tamtego pierwszego ataku chuci kochała się tylko z Robertem, jednak zauważyła, że kiedy kończą, krew wcale w niej nie wystyga, a wręcz przeciwnie, wrze dalej i ma wciąż ochotę na więcej. Wkrótce nie potrafiła już myśleć o niczym innym. Postanowiła poszukać pomocy.
Dlatego pewnej nocy, kiedy sądziła, że Robert już śpi, zdecydowała się pójść do Henriego. z prośbą i nadzieją, że zrozumie ją i ją spełni. Najpierw planowała iść do Andiego, ale ten unikał jej, niczym diabeł święconej wody i nawet nie chciał wysłuchać, co miała mu do powiedzenia, tylko wygonił ją z baru. Rozczarowana jego postępowaniem, posła więc do Henriego.
Zasypiającego już Henriego. wybudziło szurnięcie, a potem zamkniecie drzwi jego chaty. Odwrócił głowę w tym kierunku, wytężył wzrok i w ciemnościach dojrzał Elisabeth. Wstał i podszedł do niej w ciemności. Stała niepewnie, jakby nie chciała tu być, ale została zmuszona do przyjścia tutaj. Wyglądała teraz jak mała dziewczynka, która chciała się zwierzyć nauczycielowi ze swoich problemów. Wreszcie po długim milczeniu zaczęła:
–Przyszłam tutaj, bo... bo muszę kogoś prosić o pomoc, Henry. Już tylko ty mi już zostałeś i tylko do ciebie mogę się z tym zwrócić. Dzieje się ze mną coś dziwnego. I z facetami stąd również. Widzę, że patrzą na mnie jak za zwierzynę łowną, która aż się prosi o schwytanie. Najgorsze jest to że... że – ściszyła głos i szepnęła – ja chcę, żeby mnie schwytali. – Henry położył ręce na jej ramionach, jakby chciał ją pocieszyć i wysłuchać – Nie chcę tak zdradzać Josha, nie chcę go upokarzać. Chcę, żebyś mnie związał, schował do piwnicy i wyrzucił klucz. Nie muszę dużo jeść, ostatnio właściwie żyję bez jedzenia. Ale chcę przeczekać ten czas, dopóki się nie uspokoję. Mógłbyś to dla mnie... Henry? Co... Co ty... – naciskał jej ramiona tak mocno, że musiała się zniżyć i uklęknąć przed nim
–Przepraszam cię Elisabeth, ale nie mogę się już dłużej powstrzymywać. Nie mogę i nie chcę. – mówiąc rozpinał rozporek.
Kiedy opuścił spodnie poniżej pośladków, okazało się, że nie ma nic pod spodem, a ze środka wyskoczył gruby, lekko uniesiony już penis. Na ten widok organizm Elisabeth zareagował automatycznie – wyrzuciła język na brodę i zaczęła dyszeć, niczym autentyczna suka. Domyśliła się wtedy, że Robert ją oszukał i że nadal znajduje się pod wpływem czaru. Ale teraz było już zdecydowanie za późno na działanie, bo zło dotarło już do jej serca i chciała go. Zaczęła płakać i przemówiła gardłowym, grubym głosem:
–Nie spodziewałam się tego po tobie, ty świnio.
–Jestem świnią. I zamierzam cię wykorzystać. A teraz bierz go. – popchnął jej głowę w kierunku członka.
Elisabeth wzięła go w usta, ale zamierzała go bardzo mocno ugryźć. W tej chwili drzwi izby Henriego. otworzyły się gwałtownie, a do środka wpadł Robert. Odciągnął Elisabeth w ostatniej chwili za włosy. Jęknęła z bólu i przewróciła się. Robert błyskawicznie zamknął drzwi izby nogą, a potem na klucz. Podniósł Elisabeth za ramiona i powiedział:
–Poczekaj, powiem jej parę rzeczy do słuchu.
Henry zdążył już otrzeźwieć z emocji i zapiął spodnie. Było mu strasznie wstyd i czuł się jak ostatni cham. Usiadł na łóżku i schował głowę w ramionach.
–Idźcie stąd. Chcę zostać sam.
–Najpierw z nią porozmawiam. – mówiąc to wciągnął Elisabeth siłą do schowka na broń i tam się z nią zamknął.
–Zostaw mnie! – szarpnęła się, ale Robert trzymał ją mocno za ramiona – Oszukałeś mnie, nadal jestem pod działaniem czaru! Nie chcę cię znać, ty pojebie! – krzyknęła, a wtedy Robert odwrócił ją plecami do siebie, ścisnął jej ramiona jedną ręka, a drugą szarpnął ją za włosy i wykręcił głowę boleśnie w bok – Au! Co ty robisz? – zawołała przerażona jego zachowaniem.
–Nie; co ty robisz, Elisabeth. – szepnął zbliżywszy usta do jej szyi, a Elisabeth zaczęła omdlewać i wzdychać – Nie bądź głupia, nie pozbawiaj się tej zabawy. – szeptał, muskając szyję ustami i językiem – Myślisz, że to nadal czar? A co ci siedzi w głowie od pewnego czasu? Myślisz, że nie widzę, jak fantazjujesz o ruchaniu się z każdym facetem z tej osady? Kochanie, nie udawaj przede mną niewiniątka, dobrze? Wiem, że nim nie jesteś. – wiedział, że teraz już nie będzie się bronić; uwolnił ją, rozpiął jej kurtkę i dotknął piersi przez sweter; pod rękami poczuł twarde sutki – Jesteś diablicą w ludzkim ciele i ja to wiem. – wsunął ręce pod sweter, schwytał jej sutki i bawił się nimi z uśmiechem; Elisabeth jęknęła i zagryzła dolną wargę. – Nie wstydź się, wiem, że tego chcesz.
–Czuję się jak suka; jak brudna suka. – jęczała, kładąc głowę na jego ramieniu
–Przeszkadza ci to? Bo mi to wręcz bardzo odpowiada. A czując pod palcami twoją reakcję na to słowo, myślę, że z tobą jest podobnie. – sięgnął jedną ręką pod jej spodnie i pocierał ręką jej ciepłe, zwilgotniałe krocze
–Robert, przestań, nie mogę tego zrobić Joshowi. – jęczała ochryple
–Josha tu nie ma. Jeszcze nie wrócił i wcale nie wiadomo, czy w ogóle wróci. Myślę że teraz sam doskonale się bawi z Clarą. – Elisabeth zaczęła głośno oddychać i kołysać biodrami; zło zobaczyło następną fantazję w jej głowie – a może i z Mikiem też.
–Z Mikiem... – jęknęła z rozkoszy i liznęła szyję Roberta
–Widzisz? Jesteś brudna, kochanie, nie zaprzeczysz temu. Jesteś najbrudniejsza tutaj i nikt ci w tym nie dorówna. – odwrócił ją do siebie i oblizał jej wargi, brodę, szyję dekolt, aż rozciągnął kołnierz swetra maksymalnie i dotarł do podstawy piersi – On też. – wskazał głową izbę za schowkiem – Zrób to z nim. Pokaż mu, co potrafisz i na co cię naprawdę stać. Nie gryź go tam, gdzie możesz się dobrze zabawić – przestał ją pieścić – ugryź go tu – uderzył palcem wskazującym w jej serce; Elisabeth momentalnie skupiła się i zaczęła go słuchać – Niech dostanie za swoje, a co. Spraw, żeby cierpiał za to, co zrobił. Zresztą i tak ma już wyrzuty sumienia, ale nadal chce cię mieć. I dobrze, niech cię ma. Ale zrób to tak, żeby nabrał pokory wobec ciebie. Pokaż mu, że to ty jesteś tu prawdziwą królową i że dostąpi teraz od ciebie łaski pieprzenia się z tobą. Udowodnij mu, że nie dorasta ci do pięt i że nie jest w stanie dać ci tyle rozkoszy, co ty jemu.
Elisabeth słuchała tego z powagą i stwierdziła, że Robert ma jednak rację. Powinna wreszcie przyznać sama przed sobą, że od dawna ma ogromną ochotę, żeby się pieprzyć z Henrym i że wreszcie powinna to zrobić. Z impetem otworzyła drzwi schowka. Henry wstał niepewnie. Odważnie i pewnie podeszła do niego. Przycisnęła go zaskoczonego mocno do ściany całym ciałem i wepchnęła mu język do gardła. Chciał ją odepchnąć, ale w międzyczasie odpięła mu spodnie i złapała całą ręką jego przyrodzenie. Poddał się wtedy i objął ją w pasie i przycisnął do siebie mocniej. Oderwała go od siebie i patrząc mu prosto w oczy powiedziała:
–Dobra, zrobię to z tobą, ale ostrzegam, że cię wykończę. – uklęknęła przed nim i zaczęła go ssać i lizać z jękiem rozkoszy. Henry zamknął oczy i przyciskał do siebie jej głowę.
–Wykończ mnie, mała, zadaj mi ból. Kawał drania ze mnie i wiem, że zasługuję na to.
Robert patrzył na to wszystko spokojnie i nastawił wodę na herbatę. Zapowiadała się długa noc. Po paru godzinach Elisabeth wciąż jęczała, krzyczała, rzucała wulgarnym słownictwem i jeździła na Henrym jak w transie. I wcale nie słyszała, jak błaga ją żeby już z niego zeszła, bo jest cały obolały i otarty. Wciąż zaczynała od nowa i nie miała dość. Czuła się cudownie.
–Robert, błagam cię, zatrzymaj ją. – wyjęczał Henry
Robert wolnym krokiem zbliżył się do Henriego., ukląkł obok jego ucha i cicho mówił:
–Dlaczego mam to zrobić, nie widzisz, jak się świetnie bawi? Poza tym mówiła, ci, że będziesz cierpiał.
–Ale ja już dłużej nie mogę.
–Możesz, możesz – Robert polizał jego ucho, a Henriego. przebiegł dreszcz rozkoszy i żądza natychmiast wypełniła jego ciało po brzegi. Wtedy dopiero Henry zorientował się, kim tak naprawdę jest Robert. Uświadomił sobie też, że był jedynym człowiekiem w całej osadzie, który mógł uratować tę wioskę i Elisabeth przed tym, co się właśnie stało. Ale zaślepiła go jego głupia żądza i teraz przez niego zło mogło znowu spokojnie rozpanoszyć po całej osadzie.
Robert szeptał do jego ucha:
–Wiesz co, powiem ci szczerze, że bardzo się bałem się, kiedy zwróciła się o pomoc właśnie do ciebie. Nie poszła do mnie, bo myślała, że ją oszukuję, zresztą ma słuszność; poszła do Andiego, ale on nawet nie chciał jej widzieć, a co dopiero wysłuchać, bo to tchórz i boi się jej ruszyć, czy nawet zbliżyć się do niej przez te swoje głupie zasady. Poszła do ciebie, bo naprawdę tylko na ciebie mogła liczyć. Masz rację, że nie tylko ona, ale i cała wioska też. Ale ja liczyłem na twoją głupotę i nie zawiodłem się. Dziękuję ci za to, Henry, dziękuję ci za przywrócenie mi władzy nad wami wszystkimi.
–Co ja najlepszego narobiłem! Co za głupek ze mnie! – szepnął mdlejący z eksplodującej w nim żądzy Henry.
–Za późno. Teraz dzięki tobie ona i ta cała wioska jest moja. Znowu moja. – głos Roberta brzmiał nienaturalnie grubo i chrapliwie; to nie był jego głos; to był głos zła. Henry jęknął z żalu i wściekłości, ale one natychmiast obróciły się w żądzę, która rozrosła się niewyobrażalnej potęgi i spowodowała tylko nieustające okrzyki Henriego. i śmiech Roberta.
***
Była cicha, chłodna noc w środku listopada. Elisabeth siedziała okrakiem na Robercie, tyłem do niego. Przytrzymywał jej ramiona za nadgarstki i pozwalał, by skakała na jego penisie, poruszając biodrami, tak, jak lubiła. Była już chuda jak szpilka, blada, cała mokra od potu i lepka od spermy jego i innych mężczyzn. Klęła raz po raz, krzyczała i jęczała z rozkoszy.
W pewnej chwili otworzyły się drzwi i wraz z chłodem nocy wpadł do chaty David. Elisabeth uśmiechnęła się lubieżnie na jego widok i przejechała językiem po zębach. Ale on miał w oczach łzy i złość. Mocno zaciskał szczęki. Zamknął dokładnie drzwi za sobą.
–Wiedziałam, że przyjdziesz. – wysapała Elisabeth.
David nic nie powiedział. Zaczął się tylko automatycznie rozbierać. Elisabeth spodobało się to. Wyciągnęła do niego język i machała nim przez chwilę jak żmija. Kiedy był już nagi, można było zobaczyć, że schudł tak, że wystawały mu żebra. Tak, jak Elisabeth i Robert, był blady i miał zapadnięte policzki i oczy. Wszyscy troje zaczynali przypominać kościotrupy, od których Robert i David jako dzieci trzymali się z daleka, jak od najgorszych koszmarów.
Podszedł do Elisabeth, patrząc jej prosto w oczy z wściekłością. Wszedł na łóżko, uklęknął naprzeciw niej i spoliczkował ją mocno parę razy. Z ust Elisabeth pociekła krew, którą natychmiast zlizał i wyssał z jej ust. Elisabeth krzyknęła nie tylko z bólu, ale i z doznanej rozkoszy.
–Jeszcze. – szepnęła z jękiem, cały czas skacząc
–Nienawidzę cię. – syknął David przez zaciśnięte zęby, a łzy toczyły się po jego twarzy i spadały na brudną, śliską kołdrę. – Nienawidzę cię, rozumiesz? Przez ciebie wszystko się tu rozsypuje; nikt już nie pilnuje żadnych zasad ani lasu; zaczyna się tu robić to samo piekło, które przeżywaliśmy kiedyś. Miałaś nam przynieść miłość i ocalenie, a przyniosłaś rozpad i niewolę. Mam ochotę cię za to zabić.
–Zrobisz, co zechcesz, ale teraz zamknij się i bierz mnie od przodu.
David posłusznie wsunął się w nią i pchał, gryząc jednocześnie jej szyję i ramiona tak mocno, że natychmiast pokazały się krwawe siniaki, a paznokcie wciskał w sutki. Elisabeth wciąż krzyczała o więcej. Polubiła to. Takimi, między innymi, pieszczotami obdarzali się również David i Robert na jej oczach.
–Skoro tak mnie nienawidzisz, to dlaczego przychodzisz tu każdej nocy, co? – spytała drżącym od emocji głosem, patrząc na ich pieszczoty i onanizując się na ten widok obok łóżka.
–Bo jesteś jak wielki, otwarty worek z darmową heroiną, a ja jestem narkomanem na odwyku. Tak czują się wszyscy mężczyźni w wiosce.
Kiedy nad ranem po raz kolejny spuszczał się w niej, pokrwawionej i posiniaczonej, wykrzyczał wreszcie z płaczem:
–Nie prawda! Nie prawda! Nie wierz mi! Kocham cię Elisabeth! Kocham was nad życie i chcę was od tego uwolnić! Ale jak mam uniknąć naszej wspólnej zguby? Jak mam się przed nią bronić, skoro sam do niej dążę i sam też jej chcę?
–Potrzebujemy pomocy. – zdanie to zostało wypowiedziane tylko raz i wyrwało się z milczącego do tej pory Roberta, jakby samo z siebie. Wypowiedział je automatycznie: bardzo cicho, jakby zostało wyrwane z kaszlu; wydobyło się z ukrycia, z głębi niego samego.
David widział tu i słyszał już nie jedno i wiedział, co to znaczy. Zorientował się, że wszyscy troje już od dawna są w niewoli zła, które stopniowo doprowadzi ich do okrutnej śmierci. Ale tym razem nie przybędzie tu żaden policjant na pomoc, a oni nie będą mogli i nie będą chcieli się mu przeciwstawić. Wiedział, że zginą dokładnie tak jak ci wszyscy ludzie, którzy kiedyś padli jego tu jego ofiarą. Wiedział, że w tej chwili ten prawdziwy Robert bardzo ryzykował swoje życie. Dlatego zachowywał się, jakby nic nie usłyszał. Postanowił jednak, że musi spróbować coś zrobić, cokolwiek, zanim wszyscy w wiosce ostatecznie się wykończą.
23. Łaska
Śnieg zaczął padać bardzo późno – dopiero pod koniec pierwszej połowy grudnia. Razem z nim przyszła łaska, o którą nieśmiało prosiła Clara w swoich pierwszych wierszach. Do tego czasu Josh i Mike dawno już zapomnieli, po co wyruszyli. Trwonili z trudem zebrane pieniądze na dyskoteki, alkohol, marihuanę i przejazdy autobusami do podrzędnych miast i cichych, zapadłych wiosek, w których nigdy nie byli, a które nagle zapragnęli poznać.
Odpowiadała im panująca w nich atmosfera nudy, spokoju i ciszy. Wtedy najczęściej siedzieli w wynajętych pokojach, bądź w namiocie, Mike grał na gitarze i gadał o wszystkim z Joshem, a Clara pisała. Najpierw zapisywała własne myśli i wrażenia, ale z czasem myśli samoistnie przeradzały się w wiersze, w których kreowała swe skargi i prośby. Chciała komuś powierzyć swoje myśli i kierowała je w nieboskłon, bądź do nieokreślonego bliżej bytu. Nie wiedziała, że zapisuje błagalne modlitwy o wyzwolenie ich ze stanu tej błogości, z której nie chcieli się wyzwolić. Nawet w takiej postaci zostały wreszcie wysłuchane.
Clara pisała o tym, że wiedli we trójkę sielankowe życie, pełne miłości, tolerancji, wspólnych przygodnych kochanków, przyjaźni, przygód, nabywania wiedzy o życiu i otwartego wyrażania uczuć i myśli wobec siebie. Pisała też o tym, że nauczyli się dogadywać między sobą, współpracować i wspólnie zarabiać na życie.
Pisała o tym, że cieszy się, że utknęli w tej ciszy, która przymuszała ją do refleksji i napełniała spokojem i wdzięcznością; że miała przyjaciół, którzy wreszcie przestali się wstydzić siebie, swoich uczuć wobec siebie i innych, wzajemnej czułości i miłości. Wiedziała, że zrobią dla siebie wszystko, by chronić przed zagrożeniem jeden drugiego. Wiedziała też, że obaj wskoczą za nią w ogień i już nie raz to udowodnili. I to wszystko jej bardzo pochlebiało i pasowało.
Clara czytała swoje teksty Mike'owi i Joshowi. Oni komentowali, a ona wielokrotnie zmieniała to, o czym mówili, że źle brzmi. Potem czytała ponownie i nawet dla niej samej brzmiało to o wiele lepiej. Mike razem z Joshem zaczęli układać melodie do jej tekstów. Potem Clara już nie czytała, ale śpiewała je. Byli młodzi, a życie smakowało im w każdym calu. Było fantastycznie. „Czego więcej chcieć?” – pisała – „Takie życie mogłoby trwać całą wieczność.”
A jednak coś jej w tym wszystkim nie grało. To było zbyt łatwe, zbyt szybko osiągnęli pełnię szczęścia. I za szybko się z tym pogodzili. Często Josh lub Mike mówili, że nie chcą już wracać do lasu i wolą żyć takim życiem, jak teraz. A przecież jeszcze półtora miesiąca temu Josh chciał jak najprędzej wracać do Elisabeth. A teraz już w ogóle o niej nie mówił, a nawet nie pamiętał do kogo, czy po co miałby w ogóle tam wracać.
Pewnego wieczoru, kiedy jak zwykle zatrzymali się na najbliższym wzniesieniu, żeby z niego oglądać zachód słońca, Clara otwarcie powiedziała im o swoich wątpliwościach. Najpierw długo milczeli, wpatrując się w powoli topniejącą wielką pomarańczę, a tuż po nim w pierwszy w tym roku, spadający wprost na nich śnieg. To wtedy, po długim milczeniu Josh powiedział jedno istotne zdanie:
–Może masz rację, chyba pora wracać.
–Zgadzam się. – powiedział niespodziewanie ktoś obcy za nimi.
***
Od czasu, kiedy Robert wydobył z siebie jęk, który, był w istocie dwuwyrazową, błagalną modlitwą o pomoc z zaświatów, gdziekolwiek by się one znajdowały, minęło pół godziny, a David opuścił ich dom. W tym czasie Elisabeth i Robert zasnęli zmęczeni. David, nie mogąc już liczyć ani na samego siebie, ani na Henriego., poszedł do ostatniej osoby, która mogła jeszcze pomóc. Andy siedział w barze za ladą i nalewał do kufli piwo dla kilku mężczyzn. David podszedł do kontuaru.
–Andy, muszę z tobą pogadać.
–Jasne stary, wal śmiało. – powiedział, podając gościowi kufel.
–Nie tutaj.
Kiwnął głową do Dawida, by szedł za nim. Obaj weszli na zaplecze. Andy zamknął za sobą drzwi i spytał:
–No, o czym chcesz mi powiedzieć?
–Andy, to musi się skończyć.
–Co takiego?
–Elisabeth jest w niebezpieczeństwie i tylko ty możesz jej pomóc.
Andy podniósł ręce do góry, jak w obronie.
–Nie, ja się w to nie mieszam. To jej życie, niech robi co chce.
–Ona nad sobą już nie panuje, niedługo się wykończy. Musisz interweniować.
–Nie ma mowy, próbowałem z nią rozmawiać, ale sam wiesz, jak to się skończyło. – Andy chciał już wyjść, kiedy usłyszał chrzęst odbezpieczanej broni. Odwrócił się wolno w kierunku Davida, który trzymał w dłoni pistolet Andiego i celował w niego. Znów uniósł wolno ręce do góry – Co ty robisz? Co zamierzasz?
–Przepraszam cię Andy, ale zamierzam cię zmusić do udzielenia jej pomocy. Dobrze wiesz, że zło dopadło wszystkich w tej wiosce oprócz ciebie. Nie wiem, jak to się stało i dlaczego i nie chcę tego dociekać; nie ma na to czasu; ale przy zdrowych zmysłach zostałeś już tylko ty.
–I zastrzelisz mnie, jeśli nie pójdę z tobą?
Davidowi trzęsły się ręce, ale był zbyt dobrym myśliwym, by nie miał trafić do tak łatwego celu.
–Zastrzelę cię, tak. Bo jeśli jej teraz nie pomożesz, to znaczy, że nie zasługujesz na życie. – mówił roztrzęsiony.
–Spokojnie, pójdę gdzie chcesz. Opuść broń.
–Nie bujasz mnie teraz?
–Zaprowadź mnie do niej. Muszę wziąć tylko parę rzeczy. – David opuścił broń i schował ją z powrotem za pazuchą.
– Idziemy.
Po drodze Andy wszedł do swojego biura, wziął grubą linę i potężną drewnianą pałkę. Kiedy Andy przybył do chaty, Elisabeth i Robert nadal spali. Zło próbowało wybudzić śpiącego Roberta, ale ten zapadł w tak głęboki sen, że zdołał jedynie mruknąć parę razy i ruszyć niezdarnie głową. Andy uderzył Roberta w głowę i pozbawił go przytomności. Potem zbliżył się do Elisabeth i również stuknął ją w głowę. David ją ubrał.
–Naprawdę nie chcesz jej teraz? – spytał zdziwiony David.
–Stul pysk. – mruknął Andy przez zęby.
Potem Andy związał ją, wziął na ramię i niósł przez ciemne ulice do siebie do baru. David szedł za nim, a po drodze do niego dołączył również Howard. Wszyscy trzej szli cicho. Zniósł ją do piwnicy na beczki i położył na nich. David ocucił ją. Howard był obok nich.
–Co ja tu robię? Gdzie mnie przynieśliście? Au, moja głowa! – jęczała w ciemności zbudzona Elisabeth.
–Cicho bądź najdroższa. – powiedział David – To wszystko dla twojego dobra.
Zaraz zobaczył Andiego ze świeczką w ręku. Zszedł na dół i kucnął obok niej.
–Jak się czujesz?
–A jak mam się czuć? Zmęczona jestem, łeb mnie boli i nie mogę się ruszać. I tyle. Co wy ze mną robicie?
–Ratujemy ci życie. – powiedział Andy
–Robert tu zaraz będzie.
–Wątpię, żeby tu przyszedł tu Robert, bo to już nie on. – powiedział David
–Co ty bredzisz? – spytał Howard.
–Robert to już nie on. – powtórzył – Dopadło go zło. A z Elisabeth zrobił sobie swoją tarczę obronną.
–Tarczę?
–Przecież wszyscy wiedzą, że z nim jest coś nie tak. A on ją wlecze za sobą gdziekolwiek się pojawi, nie? I nie ma w wiosce faceta, który potrafiłby się jej oprzeć. Wszyscy głupieją przy niej, ty i ja też. – Howard odchrząknął, a potem wszyscy popatrzyli na Andiego.
–Dlatego poprosiłem o pomoc ciebie. – powiedział David – Tylko ty mogłeś zrobić to, co zrobiłeś teraz.
–Od początku starałam się zwrócić z tym do ciebie, a nie do Henriego. – powiedziała Elisabeth. – A teraz nie jestem w stanie się obronić przed nikim, nawet sama przed sobą.
–Dlatego od tej pory będę cię trzymał tutaj. – powiedział Andy – To, co jest teraz Robertem, może próbować cię odbić, ale zrobię wszystko, żeby cię do niego nie dopuścić. Rozwiążę ją teraz, ale wy musicie wyjść. – popatrzył na Davida i Howarda.
–Jasne. – powiedział Howard.
–Elisabeth, trzymaj się, nie poddawaj się mu więcej. – dodał David.
Pożegnali się i wyszli. Andy po chwili wyszedł z ukrycia z liną, zamknął je na klucz i dołączył do nich. David odetchnął z ulgą.
–Teraz wiem, że jest naprawdę bezpieczna. – powiedział David i zarzucił nagle ręce na szyję Andiemu i przytulił głowę do jego szerokiej piersi. Mężczyźni w barze zachłysnęli się piwem z zaskoczenia na ten widok, ale Howard zareagował jedynie lekkim, serdecznym uśmiechem. Zaskoczony Andy nie bronił się, ale po chwili odepchnął Davida delikatnie od siebie. – Dziękuję ci z całego serca. I przepraszam za tamten pistolet.
–Dobrze, już w porządku, mały. Nie gniewam się. A teraz spadajcie stąd, zanim mnie ktoś posądzi o niezdrowe skłonności.
Howard i David odwiedzili Elisabeth raz jeszcze następnego dnia i postanowili ostro wziąć się w garść, mimo dręczącej ich stale chuci. Dlatego po wspólnej naradzie podjęli decyzję o wstrzemięźliwości bez względu na cenę, jaką mieliby za nią zapłacić. Następnego dnia Robert przyszedł bezpośrednio do Andiego po Elisabeth. On nie pozwolił mu się z nią zobaczyć, ale zszedł z nim do piwnicy z bronią w ręku, przygotowaną do wystrzału na wszelki wypadek. Robert udawał, że niczego nie rozumie, ale dostosował się.
Porozumiewał się z nią przez zamknięte drzwi. Na zadane przez Roberta pytanie, dlaczego uciekła i czy wróci, Elisabeth oświadczyła mu, że wyprowadza się od niego i że nie chce go więcej widzieć. Nie podała przyczyny, a on nie protestował. Pozwolił jej odejść. Andy był przekonany, że nawet był zadowolony i sprawiło mu to wyraźną ulgę. Odszedł z uśmiechem na ustach.
Andy opowiedział Elisabeth to, czego był świadkiem. Ona jednak zdawała sobie już sprawę, że ta ulga i uśmiech nie mają nic wspólnego z tym, by Robert miał jej dość. David wyjaśnił jej wszystko wcześniej. Dzięki niemu wiedziała, że Robert od dawna nie jest już sobą, tylko złem, które w nim siedziało. A on sam, niewolnik tego, co miał w środku, cieszył się, że Elisabeth domyśliła się wszystkiego i że nie będzie już więcej nieświadomie narażać się na utratę sił i skupi się na tym, co sobie od początku postanowiła.
Nie ominęła jej jednak jedna, istotna przykrość, którą zło wyrządziło nie tylko jej, ale i reszcie społeczności wioski. Zło zażądało najwyższej ceny za odwagę Roberta, wywołanie prośby do Boga o ocalenie ich wszystkich, a tym samym ujawnienie wszystkiego przed Davidem i Elisabeth. Już następnego dnia od wspólnego mocnego postanowienia David, Howard Elisabeth poczuli się uwolnieni od dręczącej ich niesamowitej żądzy, ale kiedy cała czwórka przyszła do Roberta, żeby oznajmić mu radosną nowinę, znaleźli go martwego na podłodze ich dawnego wspólnego domu.
David natychmiast pobiegł do wioski, żeby sprowadzić Ivone. Przybiegła i zanosząc się szlochem, długo tuliła w ramionach jego martwe ciało. Badając go, orzekła, że ktoś skręcił mu kark. Andy, Elisabeth, Howard i David domyślali się, co mogło się stać i podzielili się swoimi przypuszczeniami z nią. Kiedy Ivone uspokoiła się trochę, Elisabeth poprosiła ją na stronę.
–Słuchaj Ivone, muszę ci o czymś powiedzieć. To bardzo ważne. Wiesz, ja i Robert... ten prawdziwy Robert, byliśmy bardziej jak rodzeństwo, niż kochankowie. Mówiliśmy sobie bardzo wiele rzeczy. Powiedział mi kiedyś, że bardzo cię kocha. Tęsknił za tobą bardzo. – Ivone zaczęła w tym momencie znowu płakać. – Spytałam go, czy chciałby być z tobą i powiedział, że owszem, bardzo chciał, ale bał się, że ty go już nie kochasz.
–Jak to? Po tym, co sobie powiedzieliśmy? Co sobie przyrzekliśmy? Przecież ja tak go kochałam! Mówiłam mu, że będę na niego czekała do końca świata! A teraz ten drań mi go zabrał! – nie dbając już o to, co się stanie, objęła Elisabeth i obie rzewnie płakały nad jego utratą. Kiedy doszło do pocałunków, których nie mogły opanować, Andy je rozdzielił.
Także on niósł ciało martwego Roberta przez pogrążoną w szoku, w milczeniu i ciszy wioskę. Wokół znowu słychać było złowrogi szum drzew, lament i smutne szepty, zamiast wesołych śmiechów. Tłum ludzi ciągnął ulicami wioski, jak ciemny sznur pokutujących potępieńców, albo pogrążonych w rozpaczy stresie i beznadziei skazańców. Prawie nikt już nie pamiętał, co to znaczy być wesołym, radosnym, zrelaksowanym, czy pełnym zapału.
Ciało Roberta zostało złożone obok grobu rodziny Sadie. Na pogrzebie zjawili się wszyscy; przybyli nawet dwaj ostatni myśliwi – Terry i James. Przyszedł także ciężko załamany David, wsparty na usłużnym ramieniu Howarda. Najpierw stanęli całkiem z tyłu, ale Ivone poprosiła ich, by podeszli do przodu i stanęli obok grobu, jako goście honorowi.
Henry i Andy zaczęli od kopania grobu. Ludzie stali nieruchomo i cicho i patrzyli, jak kolejne grudy ziemi lądują wokół płytkiego dołu. David i Ivone siedzieli obok siebie na ziemi, tuż przy grobie, ronili łzy i często pochlipywali, ale nikt im tego nie bronił. Tym razem, kiedy ciało Roberta zostało złożone do grobu i zakopane, Andy nie mógł nic powiedzieć – głos uwiązł mu w gardle. Za niego przemówiła Elisabeth:
–Straciliśmy dziś kolejną osobę; bardzo ważną dla nas wszystkich. – mówiła cichym, zgaszonym głosem – Mam nadzieję, że was dotknęło to równie mocno jak mnie, bo Robert był niezastąpiony. Był bardzo wrażliwy. Był prawdziwym poetą, przyjacielem, wspaniałym kompanem, bardzo dobrym myśliwym. – wyliczała – I został wyznaczony na opiekuna lasu. To świadczy o tym, jak bardzo był nam wszystkim drogi i potrzebny. Wczorajszej nocy został zabity przez zło, które się w niego wdarło. Odważył się mi... nam o tym powiedzieć i zapłacił za to najwyższą cenę.
–Nadal uważasz, że mamy się dzielić z nimi miłością i dobrocią? – zapytał ktoś z tłumu.
–Nie. Josh powiedział wyraźnie, że powinniśmy się nią obdarzać nawzajem. A ja uważam, że powinniśmy walczyć o swoje dobro i przynajmniej spróbować wybić tych drani w drobny mak, zanim oni doszczętnie wybiją nas. Nawet za cenę życia.
–Ale Josh mówił coś innego. Mamy się powstrzymywać od przemocy.
–Nie jestem Joshem. On o nas zapomniał. Znam go. Gdyby chciał, już by tu był. – milczała przed dłuższą chwilę – Nie wiem, czy Robert chciałby tego, czy nie, ale nie zamierzam tu dłużej bezczynnie siedzieć. Jeśli mamy zginąć, to przynajmniej zgińmy walcząc, a nie kryjąc się przed nimi jak karaluchy w dziurze. Nawet one się bronią, kiedy ktoś na nie chce nadepnąć. – mówiła głośniej – Kto jest za tym, żeby walczyć do końca o swoje, aż do krwi, ręka w górę. – powoli podnosiły się wszystkie ręce, w tym Ivone i Davida – Świetnie, a więc wkrótce zaczniemy przygotowania. Muszę skonsultować wszystko z Andym i Henrym, bo już tylko oni nam zostali. Robert nie żyje, Keith i Norman gdzieś przepadli. A teraz pomódlmy się wspólnie za Roberta. Za tego prawdziwego Roberta. Niech mu ziemia lekką będzie.
Ludzie złożyli ręce do modlitwy i wspólnie niemrawo odmówili ojcze nasz, a potem w ciszy rozeszli się do domów. Elisabeth podeszła do Howarda.
–Opiekuj się Davidem. On teraz będzie potrzebował dużo wsparcia.
–Dzięki, poradzę sobie. – odparł dumnie zapłakany David
–Nie martw się, nie zostawię go. – powiedział Howard, podniósł Davida i odszedł z nim.
Teraz Elisabeth spojrzała na klęczącą nad grobem, oniemiałą Ivone i zwróciła się do Andiego:
–Musimy się nią zająć. – powiedziała
–Tak. – głucho odpowiedział Andy
–Nie chcę, żeby zrobiła sobie coś złego.
Andy ocknął się, westchnął i odpowiedział:
–Zlecę komuś, żeby ją obserwował, ale jeśli będzie chciała pójść za nim... nie powstrzymamy jej. Ale zrobię wszystko, żeby z tego wyszła.
–Chodźmy do niej. – powiedziała Elisabeth.
Podeszli do niej, podnieśli ją z klęczek i zaprowadzili do domu. Ivone usiadła, przytuliła się do Andiego i rozpłakała się.
–Straciłam go. – zawołała.
–Wszyscy go straciliśmy, nie tylko ty. – powiedział Andy
–Bez niego moje życie nie ma sensu. – zawołała płacząc. To przypomniało Elisabeth słowa Josha. „I co? Gdzie teraz jest?” – pytała się siebie w myślach.
–Słuchaj, Josh mi kiedyś powiedział to samo.
–Co?
–To, że beze mnie jego życie nie ma sensu. A teraz zobacz; żyje sobie beze mnie, gdzieś tam. Jednak może żyć beze mnie, a ja bez niego.
–Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała Ivone, próbując opanować płacz
–Kiedyś też myślałam, że bez niego nie warto żyć. A jednak się okazało, że żyję nadal i że mogę mieć swoje życie. I znalazłam nowy sens życia, tutaj, z wami. A skoro ja przez to przeszłam, to ty też możesz. Dlatego proszę bardzo, wypłacz się, ale nie podejmuj dla niego próby samobójczej. – Ivone żachnęła się – Nie zaprzeczaj, wiem, co ci chodzi po głowie. Robert sprzeciwił się złu; zrobił to, bo chciał, żebym uwolniła się od tej opętańczej żądzy, jaka mnie przy nim ogarnęła i żyła dalej normalnie. I chciałby, żebyś ty też nadal żyła.
–Nie zamierzam się zabijać.
–Daj mi na to słowo.
–No dobrze, przynajmniej się postaram. Spać mi się chce. – Ivone przecierała oczy. – Dajcie mi się teraz wyspać. Jestem potwornie zmęczona tym wszystkim.
–Jasne.
Podeszła do łóżka i weszła pod kołdrę tak jak stała.
–Przyjdź do nas na ognisko, jak się wyśpisz. A jak cię nie będzie, sam cię wyciągnę z domu. – powiedział Andy i oboje z Elisabeth wyszli. Pod drzwiami spotkali Terriego.
–Hej, przypilnujesz Ivone podczas snu. – kazał mu Andy
–Jasne, nie ma sprawy – ożywił się.
–Świetnie – pochwaliła go Elisabeth – poczekaj tylko, aż zaśnie. Nie wiem, czy chciałaby wiedzieć, że ktoś ją obserwuje.
–Dobrze, poczekam chwilę tutaj.
Elisabeth odeszła kawałek z Andym i powiedziała:
–Słuchaj
–Tak?
–Nie mam już ani Josha, ani Roberta. Howard wreszcie pogodził się z Davidem. Czy mogę...
–Jasne, chodź.
Poszli razem do biura szeryfa.
–Zrobię herbaty. – powiedział Andy, kiedy zamknął drzwi.
–Przydałoby się coś mocniejszego. – powiedziała Elisabeth, opierając się o kredens.
Andy spojrzał na nią. Była cała skulona. Objęła się ramionami i smutno zapatrzyła się w podłogę.
–Poczekaj – powiedział, schylił się i podniósł deskę w podłodze. Wydobył spod niej butelkę Whisky. Elisabeth spojrzała w górę i uśmiechnęła się lekko.
–Ty zawsze coś masz w zanadrzu.
Andy podał jej butelkę. Odkręciła ją i wypiła bezpośrednio z niej kilka łyków, po czym odkaszlnęła i podała jemu z powrotem. Poczuła dużą ulgę.
–Lepiej?
W odpowiedzi kiwnęła głową. Andy również wypił trochę i odstawił butelkę na kredens. Elisabeth oparła się ponownie o kredens i rozejrzała się po wnętrzu. Każdy kąt przypominał jej Josha i początek września, kiedy tu przybyli.
Te zaledwie parę miesięcy, które minęły, były dla niej teraz jak lata. Wtedy byli zupełnie innymi ludźmi. Byli tacy radośni i pełni życia i nie widzieli poza sobą świata. Ale ten świat się o nich upomniał. Teraz nie dość, że ich związek rozpadł się w pył, to czuła, że spadła na samo dno i że już się nie podniesie. Chciała jednak żyć dalej mimo wszystko. „Życie na dnie to też życie.” – pomyślała. Nie wierzyła w to, by Josh jej wybaczył, to, co zrobiła. To było stanowczo za dużo, jak na niego.
Tak w ogóle już od początku nie wierzyła nawet w to, że Josh wróci. Już, kiedy widziała jego plecak i Clarę idącą obok niego w szpalerze strzelców, czuła podskórnie, że będzie jedną z tych osób, które straciły tu połowę swojego życia i serca; kimś takim jak Howard, lub jak tamta dziewczyna z pierwszego ogniska. „Ale mam Andiego.'' – wpadło jej do głowy – Jeśli on mnie zechce... ” – skarciła siebie za takie myśli w tej chwili i postanowiła zmienić ich tor.
–Dawno mnie tu nie było. – powiedziała
–Prawda. – Andy odpowiedział tak, bo nie wiedział, jak ma na to zareagować.
Nastała kompletna cisza i Elisabeth dopiero teraz poczuła, że zaczyna się rozklejać na dobre. Z oczu poleciała jej rzeka łez, a z gardła wydobywał się spazmatyczny szloch. Brakowało jej Roberta tak, jak zabrakło go Ivone. Co więcej, nie chciała go jej zabierać, a teraz czuła się jakby go sama zamordowała.
Szlochała głośno, a Andy, chcąc nie chcąc, nie miał wyjścia – musiał ją przytulić. Nie miała teraz już nikogo innego. Stali tak dobre parę minut, a Elisabeth szlochała, mocno się trzęsąc i głośno łkając. Andy miał w tym już wprawę – stał i nie wypuszczał jej, póki się w pełni nie uspokoiła. Poza tym, naprawdę było mu jej żal.
W pewnej chwili Elisabeth uspokoiła się i przestała się trząść. Pierwsza fala żalu wylała się i opanowała się już. Andy rozluźnił uścisk. Elisabeth spojrzała w górę, wprost na niego i z jeszcze załzawionymi oczyma powiedziała „Dziękuję ci”. I zastygła w tej pozycji. Było jej teraz tak dobrze, że nie chciała się ruszać, by tego nie stracić. Stali tak nieruchomo, w kompletnej ciszy i patrzyli sobie bezwstydnie prosto w oczy.
To było wspaniałe uczucie. Andy po raz pierwszy od długich lat czuł, że znowu pożąda jak nigdy dotąd. To było nienormalne i niemoralne w tej chwili, ale pożądał jej w tej chwili, jak niczego innego na świecie. Przez głowę przelatywały mu cytaty wypowiedziane przez różnych ludzi: „Otwórz się na nią, bo tylko wtedy będzie spokojna i szczęśliwa. A jej szczęście sprawi, że sam będziesz szczęśliwy, zobaczysz.” „Potrzebujecie się nawzajem i macie sobie dawać miłość i szczęście. Bez względu na to, co zrobi z wami zło.” „Po prostu spraw, by była szczęśliwa i spokojna.” Miał teraz wyrzuty sumienia, że stchórzył i nie zabrał się za pomoc jej już wcześniej. A jednocześnie czuł, jakby otrzymał łaskę bycia z nią właśnie tu i teraz. Ale czy naprawdę ma do tego prawo? Czy powinien to zrobić właśnie teraz?
–Posłuchaj, chyba nie powinniśmy... – zaczął, ale Elisabeth mu przerwała:
–Mam do ciebie prośbę, Andy.
–Słucham.
–Choć raz w życiu miej w dupie zasady, a nie człowieka.
Te parę dosadnych słów przekonało go i nauczyło go o miłości więcej, niż cokolwiek innego. Już się dłużej nie zastanawiał. Posadził ją na kredensie, wziął delikatnie w ręce jej głowę i w ciszy całował długo i chciwie – najpierw jej usta, potem szyję, aż w końcu podniósł ją i przeniósł do sypialni na łóżko. Tam rozbierali się stopniowo. Kochali się długo i mocno aż do samego wieczora. Kiedy leżeli nadzy i przytuleni do siebie,ze śladami łez na policzkach, Elisabeth spytała:
–Czemu tak długo czekałeś?
–Bo taki już ze mnie pacan. Dostosowuję się do reguł, nie do ludzi.
–A co się zmieniło teraz?
–Do tego drugiego zdania wreszcie dodałem pierwsze.
–Nie przesadzaj, wiele dziewczyn, które straciło tu swoich facetów, jest ci wdzięcznych za to, że ich nie wykorzystałeś.
Uznał, że prawda nie spodobałaby się jej, więc postanowił skłamać
–Co nie znaczy, że nie rzadko chciałem, ale... zasady, to zasady.
–Złamałeś je więc specjalnie dla mnie?
–Sama mnie o to poprosiłaś.
–Co będzie teraz z nami?
–Wiem, że masz swoje sprawy tam w lesie, a ja mam swoje tutaj. Ale teraz ja mam do ciebie prośbę.
–Słucham.
–Zostań tutaj, proszę cię. Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa. Będę dobrym zastępcą.
Elisabeth uśmiechnęła się lekko.
–Zastępcą? Przecież nie ma go już tak długo; wierzysz jeszcze w to, że on wróci?
–Nigdy nie wolno tracić nadziei.
–Ja ją już dawno straciłam.
–Tym milsze będzie twoje zaskoczenie, jeśli naprawdę wróci. A jeśli nie... będę z tobą tak długo jak mnie zechcesz.
–Dobrze, zgadzam się.
Uśmiechnęła się ponownie i pocałowała go. Nie bronił się, kiedy przejęła nad nim kontrolę i zaczęła go znowu pieścić.
Kiedy wychodzili na ognisko razem, uważali, żeby nikt się niczego nie domyślił. Ale ich szczęśliwe miny wiele powiedziały Henriemu., który szedł razem z Terrym do Andiego. Widząc ich oboje wychodzących z domu, zatrzymał Terriego i powiedział:
–Czekaj, przyjdziemy innym razem.
–Ale musimy...
–Później; nie widzisz, co się dzieje? – wskazał na Andiego i Elisabeth – Chłop wreszcie nabrał rozumu.
Terry spojrzał na nich, zrozumiał i kiwnął głową. Spojrzał też w inną stronę, gdzie z dystansu usłyszał Howarda. Żywo dyskutował o czymś z Davidem, albo też kłócił się z nim.
–Zobacz – zwrócił uwagę Henriego. na tę scenę.
Patrzyli, jak Howard i David wściekle mówią do siebie jednocześnie, aż w końcu Howard chwycił Davida za głowę i pocałował go mocno, po czym oderwał go od siebie i znowu powiedział coś z mocą a David uśmiechnął się i spuścił skromnie oczy. Potem przytulili się i znów zaczęli o czymś mówić z ożywieniem, ale tym razem już łagodniej.
–Nie tylko on odzyskał rozum.– powiedział Terry.
–Może wreszcie cała wioska zacznie normalnie żyć. – westchnął Henry – Bardzo bym tego chciał.
–Ja też. – patrząc w stronę domu Ivone – Chodźmy na ognisko.
24. Do diabła z fałszywym żalem
Elisabeth i Andy oficjalnie podjęli decyzję o życiu, którego od początku bali się i którego starali się uniknąć: postanowili żyć i mieszkać razem w jego domu. Elisabeth miała nadal do dyspozycji także swoje leśne królestwo. Wszyscy to zaakceptowali. Zrobiła tak nie tylko dlatego, że pokochała Andiego tak, jak on pokochał ją, ale też po to, by pokazać ludziom, że dzięki temu jest szczęśliwa i że warto być szczęśliwym i pielęgnować szczęście innych.
Postanowiła nie odcinać się od ludzi i nadal zachęcać ich do dalszego sprawowania wspólnej opieki nad lasem, choć tym razem już bez Roberta. Nie chciała dopuścić do tego, by ludzie koncentrowali się na utracie resztek wiary w to, że Josh do nich wróci, a ich życie się wyprostuje i że kiedyś wyjdą z tego lasu. Na jej prośbę David i Terry uczyli ludzi z wioski życia w lesie: jak przetrwać zimę, jak polować bezpiecznie, co należy jeść, a czego unikać. Ona sama mówiła o gospodarstwie i o tym, jak należy je prowadzić – w końcu żyła na nim i pomagała rodzicom przez większość swojego życia.
Nie zrezygnowała też z opieki nad lasem. Nadal chodziła całymi dniami po lesie i wracała do biura szeryfa dopiero wieczorem. Dla samoobrony Henry dawał jej swoje strzelby, ale podziękowała mu za nie. Stwierdziła, że robią za dużo hałasu, a naboje trzeba zdobywać drogą kradzieży. Dlatego z całego przybytku wybrała łuk. „Jest cichszy, lżejszy, a strzały można zrobić z prawie każdej gałęzi” – mówiła.
Pomagała myśliwym w szukaniu sideł, wnyk i innych pułapek i likwidowała je, a dzięki temu zwierzęta poczuły się znowu bezpiecznie i znów zaczęły się rozmnażać. To wszystko cieszyło ją do czasu, kiedy odkryła, że po lesie zaczyna się kręcić dużo kłusowników. Tym, którzy odważyli się przychodzić do tej części lasu, Elisabeth posyłała serię strzał, lecących nie wiadomo skąd. Panikowali i wynosili się.
Wkrótce jednak po okolicy rozeszła się wieść o kimś, kto strzela z łuku i kto ranił już groźnie kilka osób. Takie postępowanie, jak na złość, zamiast wykurzyć intruzów z lasu, zaczęło przyciągać jeszcze większe tłumy mężczyzn, którzy chcieli się koniecznie dowiedzieć, kto śmie ich tak traktować. Gdyby koło Elisabeth był Robert, powiedziałby jej, że nie należy postępować tak, jak zrobiła, ale była zdana sama na siebie i popełniła ten błąd.
Elisabeth nie mogła sobie poradzić z wciąż napływającymi tłumami, dlatego pewnego grudniowego wieczoru poszła do leśniczówki. Była pusta, więc wiedziała, gdzie iść: do baru Andiego. Weszła, kiwnęła przyjaźnie głową Andiemu i rozejrzała się wokół. Na jej widok wszystkie rozmowy umilkły i nastała cisza – kobiety nie miały tu prawa wstępu. Akurat był tu tłum mężczyzn, ale przy jednym ze stolików w rogu zastała tam tego, z kim chciała rozmawiać:
–Sorki, już się wynoszę – powiedziała do wszystkich – James, muszę z tobą pogadać. Mógłbyś pozwolić na chwilę?
James popatrzył się na nią spode łba po czym wstał i ruszył w jej kierunku.
–Czego chcesz? – mruknął, kiedy wyszedł z nią na zewnątrz.
–Chcę cię poprosić o pomoc w sprawie lasu.
–Mnie? – wzruszył ramionami – Poproś Davida, albo Terriego, oni się na tym znają równie dobrze, jak ja.
–Tak, ale tylko ty będziesz wiedział, jak rozwiązać ten problem, z którym do ciebie przyszłam.
–O co chodzi?
–Po lesie zaczyna się kręcić niebezpiecznie dużo kłusowników. Jestem tam sama i nie mogę już sobie z nimi poradzić. Napływają ze wszystkich stron i już nie wiem, co robić.
James popatrzył na nią chwilę i powiedział:
–Problem jest jeden.
–Jaki?
–Ty. – Elisabeth zmarszczyła brwi, westchnęła i odwróciła się, by odejść, ale James kontynuował – Obserwowałem cię. Potrafisz świetnie do nich strzelać i ukrywasz się tak, że nawet mi ciężko cię znaleźć. – Elisabeth zatrzymała się i odwróciła, by posłuchać go do końca – Ale problem polega na tym, że jesteś kobietą. Gdyby to był jakiś gość; no niech będzie, że nawet z łukiem, ale gość, wszyscy powynosiliby się i nie byłoby sprawy. Ten łuk, to też nietypowa broń, bo już dawno nikt tu łuku nie używał. Ale musieli się zorientować, że strzela do nich kobieta. Kobieta, która wypędza ich z lasu.
–Z mojego lasu – dodała
–Nikt o tym nie wie. Teraz będą chcieli cię stąd wykurzyć i przejąć władzę.
–Dlatego potrzebuję twojej pomocy. Gdyby był ze mną Robert, wiedziałby, co zrobić...
–Ale go nie ma, więc ja go muszę zastąpić, tak?
–W końcu to także twój las i to bez względu na to, kogo duch tego lasu wyznaczył na opiekuna. Nie zależy ci na czymś, nad czym pracowałeś całe życie? Pokaż mu, że ci naprawdę na tym zależy; bo wiem, że tak jest. Poza tym, sama sobie nie poradzę. – James westchnął, zwiesił głowę i zamyślił się – Musisz mi pomóc.
–Bądź jutro rano przy leśniczówce. Zbiorę chłopaków i powiem im, o co chodzi. Może coś wykombinujemy.
–Dzięki. To do jutra.
Odwróciła się, by odejść, ale James ją powstrzymał:
–Późno już jest, a Andy będzie zaraz zamykał. Może poczekasz na niego z nami.
–Zamykał? Od kiedy to zamyka bar na noc?
–Odkąd ty się przy nim pojawiłaś. Teraz wszystko wreszcie wraca do normy; – mówił łagodniej – dzień jest wreszcie dniem, a noc nocą. Słuchaj, przepraszam, że was wygoniłem wtedy. Może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdybym nie był takim zatwardziałym bufonem, jak mnie nazywał Robert i miał rację. Może... – westchnął głośno – Może Robert by żył.
–Przyjmuję przeprosiny. Stało się to, co musiało się stać. Inaczej nie mogę tego nazwać.
–Chodź do środka, napijesz się piwa z nami.
–Nie mów tego Andiemu, ale... to piwo smakuje jak pomyje.
–On o tym wie, ale lepszego nie da się tu zrobić. Może kiedyś przyniesiemy coś lepszego ze sklepu, albo założymy porządny browar. – otworzył przed nią drzwi i wpuścił ją pierwszą do środka. Kiedy weszła, znowu wszyscy popatrzyli na nią – Ona jest z nami. – zawołał do wszystkich – To nasz czwarty myśliwy. – Elisabeth zrobiło się niezmiernie miło, a rozmowy znów wróciły. James kiwnął Andiemu, żeby przyniósł jeszcze jedno piwo. Podszedł z nią do stolika, gdzie siedzieli już David, Terry i Henry i usiedli. – A właściwie, dlaczego czekać do jutra, przecież tutaj są wszyscy. Przystąpmy od razu do rzeczy.
James opowiedział wszystkim o problemie Elisabeth. W międzyczasie Andy przyniósł piwo, pocałował ją na przywitanie i również dosiadł się do zgromadzenia. Mężczyźni zdążyli się już do tego przyzwyczaić. Nawet trochę mu zazdrościli. Andy był dowodem na to, że prawdziwym zwycięzcą jest ten, który czeka najdłużej i trzyma się własnych zasad; chyba, że ukochana sama poprosi go o ich złamanie.
Jednak wspomnienie tego, co wszyscy, oprócz Jamesa i Andiego, z nią jeszcze nie tak dawno wyprawiali, wciąż wprawiało ich w zażenowanie i wszyscy, łącznie Elisabeth, poczerwienieli ze wstydu. Andy, widząc to i będąc świadomym powodu tego milczenia i zakłopotania, powiedział:
–Dobra, James, o kłopotach pogadamy potem. Najpierw załatwimy stare sprawy, bo widzę, że coś was męczy.
–Co tu dużo mówić, – odezwał się pierwszy Henry – głupio nam i już. Potraktowaliśmy cię jak dziwkę.
–Bo w gruncie rzeczy nią byłam. – powiedziała cicho – Mi też jest głupio.
–Wszyscy popełniliście masę błędów. Przeproście się i przejdźcie nad tym do porządku dziennego, ok? – zaproponował Andy.
–Dość tego, do diabła z fałszywym żalem. – powiedział David – Ani mi ani Howardowi nie jest głupio. Rozumiemy, co tobą kierowało, szczególnie za pierwszym razem, bo sami przechodziliśmy przez to wiele razy. I na pewno nigdy nie myśleliśmy o tobie jak o dziwce. Nie wiem, jak pozostali – kontynuował David – ale za nas obu mogę zaświadczyć.
–Dołączam się. – dodał Terry, patrząc na Henriego., który wlepił wzrok w podłogę.
–Nie żałujemy ani jednej sekundy tego, co się między nami działo. – położył ramiona na stole, by zbliżyć się do Elisabeth; wszyscy przy stoliku milczeli – Nam było z tobą wspaniale i mamy nadzieję, że też dobrze się z nami bawiłaś. A coś, czego nie można żałować, nie może być całkiem złe. Pokochaliśmy cię. Ciebie i Josha. Dzięki wam mogę pierwszy raz w życiu to powiedzieć i poczuć, co to znaczy. To, co czuję, jest we mnie od niedawna i nie znam tego. To jest jakieś dziwne i niepojęte dla mnie, ale jeszcze nigdy nie czułem się tak cudownie jak teraz. Nie znam waszej cywilizacji i waszych określeń, ale po waszemu nazywam to miłością. Nie potrafię tego wyjaśnić inaczej. Nigdy wcześniej nie czułem się w podobny sposób, więc mówię, że kocham zarówno ciebie jak i Josha. Oddałbym za was życie, bo to dzięki wam odważyłem się w ogóle myśleć o tym, że mógłbym spróbować być razem z Howardem i być z nim szczęśliwy. Poza tym, wiem, jak dzika potrafisz być i nie zaprzeczaj, że podobało ci się to, co z tobą niektórzy robili.
–David, przestań. – rozkazał Terry.
–Ale to prawda. – kontynuował David – Jeśli tak nie było, to zaprzecz teraz. Było tego o wiele za dużo, zgadzam się, ale podobało ci się, widziałem to; czułem.
Elisabeth spłonęła dużym rumieńcem.
–No? I co ja mam powiedzieć przy was wszystkich? Zwłaszcza przy nim. – skinęła głową na Andiego i spuściła głowę.
–Nie wstydź się. – powiedział spokojnie Andy – Za wiele rzeczy tu widziałem i za wiele doświadczyłem zanim przyjechaliście, żeby się czymś takim teraz oburzać. Wiele jestem w stanie zrozumieć; także i ciebie. Jesteś dzika, wiem o tym. Zaakceptowałem to. Nie chcę żebyś kochała tylko mnie, bo teraz już wiem, że to nie możliwe. Chcę, żebyś była ze mną; żebyś korzystała z życia i była szczęśliwa, to wszystko.
Elisabeth zastanawiała się chwilę.
–Skoro tak to ujmujesz, to... ok, nie będę hipokrytką; tak, uwielbiam to. Wiele razy było tak, że świetnie się z wami bawiłam; że nie mogłam i nie chciałam się powstrzymywać przed niczym. Ale też wiele razy było tak, jak mówi David i czułam, że oboje z Robertem przekraczaliśmy granice, których nie wolno nam było przekroczyć. Tyle, że wtedy nie wiedziałam, że Roberta przejęło zło. Ale ty jesteś tu o wiele dłużej ode mnie i mogłeś przecież coś spostrzec. – spojrzała na Henriego., a z nią pozostali – Przecież uratowałeś tu życie dziesiątkom ludzi i widziałeś, że zaczynamy wyglądać i zachowywać się tak jak oni. Mogłeś się domyśleć, tak jak David, że coś z nami jest nie tak i nam pomóc. Zamiast tego, wykorzystałeś sytuację; i to już na samym początku. – mówiła z gniewem, a Henry odchrząknął – Tak, Henry, to od ciebie się zaczęło. Zwłaszcza, że, jak już ci powiedziałam, nie spodziewałam się tego po tobie. Nie mogłam ci odmówić, bo sam wiesz, że nie byłam w stanie. Ale ty mogłeś coś zrobić. Mogłeś mnie wykopać z domu, mogłeś mnie zamknąć...
–Elisabeth, przepraszam cię tak bardzo, jak tylko mogę, masz całkowitą rację; już od dawna czuję się jak ostatni palant. Żałuję tego, co zrobiłem. Bardzo żałuję.
–Widzisz? Mówiłem ci, że rozum ma się tu – Andy wskazał głowę – a nie w gaciach.
–Przyjmuję przeprosiny. W końcu jesteśmy tylko ludźmi i... ja też jestem winna, bo cię do tego zmusiłam. Właściwie, to było dziwne. Robert mówił, że jako opiekunowi lasu nic mi nie grozi, ale... David, ty widziałeś, co się ze mną... co się z nami działo.
–Tak widziałem. I jest tylko jedno wytłumaczenie. Zło wykorzystało nas i manipulowało nami dowolnie. Może nawet Joshem i Clarą też tak manipuluje i już nawet zapomnieli, że mają tu wrócić.
–Podejrzewam, że zło przejęło najpierw Roberta. Mówił mi kiedyś, że zło nie ma myśli i dlatego nie może go wyczuć. Może dlatego nawet nie zauważył, jak przejęło jego ciało, a ja się nie zorientowałam. Potem okłamał mnie co do mojego bezpieczeństwa i dalej już poszło...
–Zapłacił najwyższą cenę za nasze wyzwolenie. – odezwał się Henry – Sprzeciwił się złu, które prawdopodobnie groziło mu śmiercią za ujawnienie go. Ale przestał się go bać.
–My też nie możemy się go bać. Pora dorwać tego drania i wykurzyć go stąd. Kłusownikami zajmiemy się później. Teraz musimy zapomnieć o urazach i wstydzie wspólnie ustalić, co możemy zrobić.
–Jedyne, co możemy zrobić, to strzelać do nich na odległość. Nie widzę innego wyjścia. – powiedział Henry
–Strzelać? Przecież to oni strzelają, żeby zabijać. – sprzeciwiła się Elisabeth – Nie widziałeś, co zrobili z połową tej wioski, kiedy przeprowadzaliśmy przez las Josha i Clarę?
–Masz jakieś inne wyjście? Słucham.
–Ja mam. – odezwał się milczący dotąd James – Możemy wykorzystać kłusowników.
–W jaki sposób?
–Możemy nimi tak pokierować, żeby zaatakowali tych chłopaków.
–Nie możemy tak zrobić. Może to i kłusownicy, ale oni w końcu mają rodziny, krewnych. Nie, nie możemy narażać ich życia... ale możemy zrobić coś innego. Przecież mogę rozkazywać zwierzętom w lesie.
–Chcesz zmusić jelenie do walki? – zażartował James
–Jelenie może nie, ale mrówki, pająki i wszelkie insekty tak. Może ci chłopcy są wcieleniem zła, ale ciała mają ludzkie. Jestem pewna, że nie zniosą ukąszeń i pogryzień. Będą musieli wyjść z ukrycia.
–O tym nie pomyślałem. – przyznał z uśmiechem David
–Dobry pomysł, niech ich stamtąd wykurzą. – dodał Andy
Wszyscy wznieśli toast za powodzenie pomysłu.
***
Na dźwięk głosu wszyscy odwrócili się jednocześnie. Josh natychmiast rozpoznał Jessikę. Stała oparta o drzewo i razem z nimi obserwowała zachód słońca z wzniesienia, na którym się osiedlili. Nie wiedzieli, ile czasu już tak spędziła. Josh nie wiedział, skąd się tu wzięła, ale bardzo go ucieszył jej widok i fakt, że jest tu z nimi. Podniósł się z uśmiechem, podszedł do niej i objęli się na powitanie.
–Tak dawno cię nie widziałem, ciociu, co tu robisz?
–Miło cię znowu widzieć, Josh. Jesteś już mężczyzną, a nie chłopcem, więc mów mi po imieniu.
–Słuchajcie, to jest... hm, no trochę mi niezręcznie, Jessika. Przyjaciółka mojego taty.
–Przyzwyczaisz się.
–My też możemy mówić po imieniu? – spytała Clara
–Jasne.
Jessika podeszła do nich. Clara i Mike przedstawili się i uścisnęli jej rękę.
–Możemy cię czymś poczęstować? – spytał Josh
–Zimno się zrobiło, przydałby się kubek gorącej herbaty. – powiedziała, siadając przy ognisku
–Herbata przydałaby się wszystkim.
Kiedy woda na herbatę zaczęła się gotować, Josh zapytał ponownie:
–Co tu robisz sama? I to o tej porze.
–Nie jestem tu sama. Na dole jest motel w którym zatrzymaliśmy się razem z Tomem. Wiesz, że on nie lubi łazić po górach. A ja wybrałam się chętnie na mały spacer. I przypadkiem natrafiłam na was.
–Nie wierzę, moc musiała cię tu przygnać.
–Naprawdę nie wiedziałam, że trafię tu akurat na was. Po prostu łazęgujemy sobie po kraju. Tak jak wy.
–Josh mi o tym opowiadał, ale chcę usłyszeć od ciebie co to za moc. – poprosiła Clara
–To jest coś, z czym mam do czynienia od dłuższego czasu; właściwie od ponad dwudziestu lat i wciąż jeszcze jej służę, ale do dziś nie wiem, czym ona jest.
–Służysz? Jak to? Dlaczego? – spytał Mike
–Bo bardzo dużo jej zawdzięczam. Kiedyś uratowała nam życie; mi, ojcu Josha i innym. Ale to bardzo długa historia. Najważniejsze jest, że wiem, że na pewno nie jest złem i że nie oszukała mnie, kiedy zawierzyłam jej życie swoje i moich bliskich. Dlatego wiem, że mogę jej całkowicie zaufać. Akceptuje moje decyzje i uczucia i dlatego zawsze pokornie jej służę, kiedykolwiek ode mnie czegoś żąda.
–Nie boisz się? – spytał Mike
–Czego?
–Tego, że jeśli narozrabiasz, to cię potępi?
–Dlaczego miałabym się bać? Zajęła się nami, chociaż wszyscy nieźle narozrabialiśmy. Wystarczyło, że się do niej zwróciliśmy o pomoc. Zobaczcie, co zrobiła choćby z wami.
–Z nami? – zdziwiła się Clara
–Tak, z waszym... słodkim zniewoleniem. Tak to nazwałaś Claro, prawda?
–Ja? Gdzie to tak nazwałam?
–W twoich wierszach, w twoich modlitwach.
–Skąd o nich wiesz?
–Ta moc widzi wszystko i wie o wszystkim. Tak jak zło, które was prześladuje.
–To na czym polega różnica między nimi?
–Pamiętasz Claro, jak mówiłaś, że często postępujemy źle i często jest tak, że nie możemy postąpić inaczej? Że często nawet nie chcemy.
–Skąd o tym wiesz? Przecież mówiłam o tym tylko z Joshem.
–Nie pytaj, musisz się przyzwyczaić do tego, że ona wie wszystko. – powiedział Josh, doglądając, czy woda się gotuje.
– Jak zielarka?
–Jak zielarka, dokładnie. – powiedziała Jessika i kontynuowała – Różnica więc polega na tym, że ta moc każde popełnione przez was zło odwraca na dobro; jeśli o to poprosicie. Tworzy dobro z tego zła, które was spotyka. Natomiast zło nie pyta, czy go chcecie, czy nie i wykorzystuje bez waszej zgody wszystko co macie, żeby was zniszczyć i powiększyć samo siebie. Czy to nie to spotkało was tam w lesie? – wszyscy milczeli i słuchali – Znam waszą sytuację. Wydaje się wam, że lepiej o wszystkim zapomnieć; że to wszystko tam i tak jest już stracone i że nie ma do czego wracać, a resztka ludzi czeka już tylko na śmierć. Sądzicie, że nie macie innego wyjścia, jak poddać się złu.
–Bo tak jest. – odparł Josh
–Ale Clara powiedziała też, że liczy się nadzieja, że ktoś zauważy twoją miłość i szczerą niechęć do zła, nawet kiedy nie można postąpić inaczej niż źle.
–To prawda.
–Moc zobaczyła w was wzajemną miłość. To dzięki niej jesteście dobrymi ludźmi, mimo iż teraz postępujecie źle.
–I co w związku z tym? – dopytywał się Mike
–To dzięki tej wzajemnej miłości, jaka w was wciąż jest, a jaką zło wykorzystało do swoich celów, otrzymaliście pomoc. Poprosiliście o nią we właściwej chwili. Clara modliła się wierszami o wyzwolenie was z tej sielanki, w której obecnie tkwicie, bo przez nią zapomnieliście o waszym pierwotnym celu. Zatraciliście się w pijaństwie, narkotykach i seksie. – Josh otworzył usta – Nie zaprzeczaj, Josh, wiem o tym. – przypomniała sobie swoje własne wakacje, spędzone z Nathanem i Evitą, których do dziś mimo wszystko, nie potrafiła i nie chciała żałować – Wiem, ale nie potępiam was za to. To ludzkie.
–Skoro nie jesteś tu po to, żeby nas nawracać, to po co tu przyszłaś? – spytała Clara
Jessika westchnęła.
–Niedawno usłyszałam głos. Kazał mi jechać tam, gdzie mnie pokieruje, znaleźć was i pomóc wam dostać się tam, gdzie wasze miejsce. To odpowiedź na modlitwy Clary.
–Mogę potwierdzić że moje modlitwy już zostały wysłuchane, bo wreszcie usłyszałam od Josha to, co chciałam od niego usłyszeć.
–Tak? A co takiego usłyszałaś? – zdziwił się Josh.
–Że wracamy do domu.
–Zastanowiłem się nad tym i stwierdzam jednak, że nie chcę innego życia. Jest wspaniale tak jak jest.
–Nie zrozum mnie źle; – odparła Clara – Też jest mi tu z wami cudownie i najchętniej w ogóle nigdzie nie wracałabym, ale mamy zadanie Josh, pamiętasz?
–Na pewno jest aż tak wspaniale? Mówisz tak, – wyjaśniała Jessika – bo wciąż znajdujesz się pod wpływem działania zła, choć nie zdajesz sobie z tego sprawy. Musisz przestać żyć takim życiem jak teraz.
–Dlaczego?
–Bo żyjesz na czyjś koszt, Josh. W tej chwili żyjesz na koszt zaufania ludzi, którzy wciąż czekają na ciebie w lesie.
–Nie wierzę w to. Do tego czasu zło już pewnie wybiło wszystkich, a Elisabeth... ona też się poddała, czuję to. Poczułem to na własnej skórze w drugiej połowie listopada.
–Tak, w końcu straciła nadzieję na to, że jeszcze wrócisz i dlatego związała się z Andym.
–Tak myślałem.
–Ale zapewniam cię, że tam głęboko w sercu wciąż czeka na ciebie. Wróci do ciebie, jeśli ty wrócisz do niej. Andy nie będzie wam stał na drodze. Pytanie tylko, czy ona nadal stanowi dla ciebie sens życia i czy ty chcesz wrócić do niej.
–Pora wracać, Josh. – powiedziała Clara. – Pora skończyć zadanie. Musisz zrobić, co do ciebie należy, bez względu na czas, jaki ci to zajmie.
Josh walczył ze sobą. W ciszy przeglądał wszystkie istotne wspomnienia dotychczasowego życia: Dzikie, nieokiełznane okrzyki radości w górach bądź na dachach wieżowców w miastach; piosenki, wykrzykiwane w miejscach publicznych, bądź przy ogniskach; graffiti, malowane na murach miast i dworców; bójki z okoliczną łobuzerią, poranione ciała i podbite oczy, kiedy bronili się wzajemnie przed wpadnięciem w kłopoty; głód i zmęczenie, jakie czuli, zarabiając na ulicy grą na gitarze i śpiewaniem; uniesienie i natchnienie, jakie ich wypełniały, kiedy na przemian czytali na głos tomiki wierszy; ciągnące się do późnej nocy ożywione dyskusje na rozmaite tematy oraz nieustająca, potężna ekstaza, jak ich ogarniała kiedy do spółki z Mikiem w toaletach, na dyskotekach lub w barach, na haju lub po pijanemu posuwali i obmacywali przypadkowe chętne dziewczyny, albo kiedy przypatrywali się, jak Clara kocha się z paroma facetami naraz. Przypomniały mu się te i mnóstwo innych szalonych przygód. Uświadomił sobie wtedy, że owszem, życie, którym żył z Mikiem i Clarą jest jego wymarzonym życiem; że jest takie jak chciał i ma w sobie to czego pragnie... ale do tego wszystkiego zabrakło mu tylko jednego, istotnego składnika.
W momencie, kiedy uświadomił sobie, że to wszystko nie ma sensu bez Elisabeth; ostatecznie wygrała w nim tęsknota za nią. Znów poczuł jej niewidoczne ciało i usta na swoich ustach, mimo że była daleko. W tej chwili już wiedział, że Elisabeth ponownie kochała się z Andym. Teraz jednak nie dbał o to. Musiał wrócić do niej; do jej nigdy nie przemyślanych decyzji, odwagi, pocałunków, obelg, wymierzonych ciosów, różowych o poranku policzków i miękkich ramion, bo tylko z tym wszystkim czuł się w pełni sobą. Mimo iż była teraz z innym, mimo wszystkich różnic, jakie ich dzieliły, musiał przyznać, że tylko razem z nią czuł się cały, w pełni szczęśliwy i kochany. Mimo iż jego marzenie o życiu wagabundy się spełniło, czuł, że bez niej jest ono puste, a życie, istotnie, nie ma sensu. Kochał ją nadali i chciał, żeby bez względu na wszystko była z nim.
–Elisabeth wygrała. – powiedziała Jessika
–Tak; kończymy to. – potwierdził Josh. – Jeszcze dziś zejdziemy z góry z Jessiką, zanim zrobi się kompletnie ciemno. – westchnął – Jeszcze jedno. Słuchajcie, było jak było, raz lepiej, raz gorzej... – przez jego głowę przewijał się niekończący się, kolorowy film wspomnień – Może i zło nas zamroczyło, może i straciliśmy kontrolę nad sobą i popełniliśmy masę karygodnych głupstw i szaleństw, ale...
–Jak dla mnie było fantastycznie. – przerwała mu Clara – Nie żałuję ani jednej chwili z tego, co przeżyliśmy. Ja nie chcę kończyć tej podróży, ale teraz musimy wracać.
–Ja też nie żałuję. – dodał cicho Mike. – Kiedyś myślałem, że to, co jest złe ma na nas zły wpływ; że zła będziemy gorzko w przyszłości żałować. Ale ze mną jest tak jak z Clarą i Joshem; to, co robiliśmy było złe, ale nie żałuję niczego. To było wspaniałe. I też nie chcę tego przerywać.
–Wierzę wam i rozumiem. – skomentowała Jessika.
–To mnie otworzyło na świat i ludzi. – kontynuował Mike – Pokazało mi, że są rzeczy, które mogę zrobić, a o których nigdy nie przypuszczałbym, że mógłbym być do nich zdolny. A to, czego nie możemy żałować, nie może być dla nas całkiem złe, prawda? – zapytał z nadzieją w głosie.
–Nie nam oceniać, co jest dla nas dobre, a co złe. To już nie należy do nas. A więc żyj tym, co cię spotyka na co dzień.
–I pozwól żyć innym. – odparła Clara, a reszta uśmiechnęła się na te słowa.
–Tak, musimy pozwolić im jeszcze pożyć; tym w lesie. – powiedział Josh i zamyślił się – No dobra, pijmy tę herbatę i zwijajmy manatki, bo wkrótce wszystko pogrąży się w całkowitych ciemnościach.
Josh przygotował dla wszystkich herbatę, którą szybko wypili, a potem cała czwórka szybko uwinęła się z pakowaniem plecaków i namiotu. W świetle latarek zeszli na dół do motelu, gdzie czekał już na nich w motelu mąż Jessiki, Tom, z kolacją.
25. Niespodziewane wypadki
Elisabeth rozkazała wszystkim insektom zaatakować sierociniec. Spowodowało to paniczną ucieczkę personelu i wszystkich podopiecznych; w tym opanowanych przez zło chłopców, którzy trzymali się starszego wychowawcy i nie odchodzili od niego ani na krok. Elisabeth i inni obserwowali z daleka, jak do budynku podjeżdża furgonetka z śmiercionośnymi chemikaliami, mającymi wytępić robactwo. Jednak do czasu przyjazdu furgonetki, Elisabeth kazała wszystkim insektom się wynieść. Nie pozwoliła, by choćby najmniejszy z jej podopiecznych zginął przez nią.
Podopiecznych i personel, zgromadzonych na placu obserwowali nie tylko myśliwi i Elisabeth, ale też zielarka, która specjalnie na tę okazję, po raz drugi opuściła swoją chatę, w której chowała się przed wszystkimi. Obserwowała ludzi na placu, aż nagle nieomal krzyknęła tak, że Elisabeth musiała jej zakryć ręką twarz.
–Co jest? – zapytała, odkrywając jej usta.
–Widzisz tego starca? Tam przy drzwiach wejściowych z tymi chłopcami?
–Widzę, co z nim?
–To jest Mc. Grith.
Elisabeth zadrżała.
–Tak, poznaję go. – powiedział David – Ale się zmienił. Mocno się postarzał.
–Poznałabym go wszędzie. – odparła Zielarka.
–I pomyśleć, że przez te wszystkie lata był tak blisko nas, a myśmy go nie zauważyli.
–Co on tam robi? Steruje tymi chłopakami? – zastanawiała się Elisabeth
–On nie steruje tymi chłopakami. On i ci chłopcy to jedno zło podzielone na pięć osób. – wyjaśniła zielarka – W tym momencie starzec spojrzał na nich, jakby byli tuż obok niego, zamiast parudziesięciu metrów dalej. – On nas widzi.
–Nie może, jesteśmy za daleko.
–On wie, że tu jesteśmy – szeptała nadal zielarka – i wie, że to my zmusiliśmy go do opuszczenia budynku. Jest tylko człowiekiem, mimo iż od tylu lat ono panuje nad nim. Teraz nie da nam spokoju, dopóki nas nie wytrzebi jak kaczki. Już po nas.
–Nie jestem kaczką. Jestem jastrzębiem i zamierzam wydrapać mu oczy. – mówiąc to patrzyła prosto na starca. Po chwili poczuła wszechogarniające ją żelazne kleszcze bólu. Jęknęła i zgięła się w pół.
–Co ci jest? – Andy złapał ją w ostatniej chwili, żeby nie upadła na ściółkę
–Usłyszał ją. I zaatakował. – mówiła zielarka
–A ty nie możesz usłyszeć go?
–Ja go nie słyszę, bo opanowało go zło, a zło nie ma myśli. Ale on za to świetnie słyszy nas. Elisabeth, nadepnęłaś mu na odcisk, – mówiła, podczas gdy Elisabeth wiła się z bólu w ramionach Andiego – wykurzyłaś z nory i spowodowałaś, że wiemy gdzie jest i z kim mamy walczyć. Gratuluję ci, ale i współczuję ci tego, co będzie się teraz z tobą działo. – Elisabeth krzyknęła i rzuciła się tak że wypadła z ramion Andiego na ziemię; zaczęła się tarzać wśród liści i igieł – Odsunąć się! Wszyscy, już! – komenderowała Zielarka – Andy, teraz tylko ty możesz jej dotykać. Nikt inny niech się nie waży. – chwycił w kleszczowy uścisk wrzeszczącą i wijącą się Elisabeth – Zanieś ją teraz do domu i przywiąż do łóżka, będziemy musieli sobie poradzić sami.
–Nie daruję ci skurwysynu! – wrzasnął Andy, a w odpowiedzi zobaczył tylko uśmiechniętego starca machającego do niego ręką z daleka, jakby chciał go pozdrowić.
Zielarka chwyciła Davida za rękaw kurtki.
–Nawet się nie waż do niego zbliżać; jego hałastra już czuwa w krzakach ze strzelbami. Chodźmy prędzej, zanim cię podrapie do mięsa. – Elisabeth rzęziła i wbijała paznokcie w skórę Andiego. Nagle Andy przypomniał sobie to, co Robert opowiadał mu, kiedy złapał Elisabeth tuż po powrocie z polowego szpitala po strzelaninie. Zielarka natychmiast rozejrzała się i znalazła odpowiednio duży kamień. – Przytrzymaj jej głowę – rozkazała, a Andy zrobił to, jak najlepiej umiał.
–Co... co ty... – jąkał się David
–Nie bój się, przecież nie zabiję jej. – odparła Zielarka, wymierzyła i stuknęła Elisabeth w głowę, a ta natychmiast przestała się rzucać i opadła ciężko. – Połączyliście się w samą porę. Teraz ona może polegać tylko na tobie.
–Co teraz z na zrobimy? Jak można ją z tego wyciągnąć? – spytał zaniepokojony Andy.
–Nie możemy. Możemy się tylko modlić.
–Nic więcej?
–Przynajmniej ja nie znam innego sposobu. – zielarka pokręciła głową.
–Musi coś być, przecież jesteś medium. – wołał
–Nie jestem żadnym medium, czytam w myślach, tylko tyle.
–Dobrze, skoro nie ma innego sposobu, będziemy się modlić za nią dzień i noc.
Wszyscy szli za nim, jak w pochodzie. Kiedy dotarł do domu, położył nieprzytomną Elisabeth na łóżku, a David i Howard przynieśli liny, którymi przywiązali ją do łóżka.
–Chcę... chcę się tego nauczyć. – powiedział niepewnie David
–Czego? – spytał Andy
–Modlić się. Chcę zrobić cokolwiek, co ją uzdrowi.
–To nie za nią będziemy się modlić, tylko za niego. – odpowiedziała Zielarka
–Zwariowałaś? – zawołał Andy – Mamy się modlić za tego zbrodniarza?!
–Andy, zaufaj mi, wiem, co robię. To będzie jego gwóźdź do trumny.
–Skoro nie ma innego wyjścia – był wyraźnie zły
–Najpierw trochę nauki. David, powtarzaj za mną... – zaczęła uczyć Davida modlitwy, a Andy patrzył na śpiącą Elisabeth. Zielarka przerwała – Tym go pokonamy, zobaczysz, że damy radę. Przysięgam ci to. A teraz pozwól mi go nauczyć modlić się.
***
Całodzienna jazda samochodem następnego dnia przepełniona była ciszą. Clara przywykła do niej podczas wspólnych wędrówek, ale tym razem przepełniona była nie napływającymi wrażeniami, czy refleksją, ale poczuciem izolacji. Dotychczas miała poczucie, że cała ich trójka jest jednością i że rozumieją się doskonale za pomocą swojego własnego kodu.
Od kiedy Jessika i Tom stali się częścią ich grupy, miała wrażenie, że Josh i Mike przestawili się na inny tok myślenia i na inny poziom, z którego ona była wykluczona. Kolacja podczas pierwszego wieczoru po powrocie Josha, Clary i Mike'a wypadła bardzo dobrze. Jednak niesnaski i spięcia zaczęły się rano. Oniemiały Tom patrzył, jak Clara paraduje nago po pokoju, w poszukiwaniu swojego ubrania. Zbudził Jessikę, by to wyjaśnić.
Jessika wstała, okryła ją ręcznikiem i wyszła z nią do łazienki. Tam musiała długo i cierpliwie tłumaczyć zdziwionej Clarze, że w ogólnie przyjętej kulturze nagość nie jest czymś naturalnym i że nago mogą obcować ze sobą tylko kochankowie bądź małżeństwo.
W odpowiedzi Clara usprawiedliwiła się, że zawsze chodziła nago przy Mike'u i Joshu i żadnemu z nich to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie, oni również nie zakładali przy niej niczego. Jessika wytłumaczyła jej, że to specyficzna sytuacja i że może sobie pozwolić na nagość tylko w otoczeniu zaufanych osób, które nie wyrządzą jej żadnej krzywdy, takich jak Josh, czy Mike. Natomiast musi przyjąć, że inne osoby nie życzą sobie widzieć jej nagiej, lub mogą ją skrzywdzić i zawsze musi na siebie coś założyć.
Tom nie mógł znieść również tego, że Mike i Clara korzystają z toalety jednocześnie. Mike starał się pamiętać o tym, że wrócił na łono cywilizacji, ale Clara miała jeszcze małe pojęcie o mechanizmach jej działania. Kiedy Mike po raz kolejny wyszedł do toalety, Clara poszła za nim. Bardzo ją zdziwiły zamknięte drzwi i zaczęła się dobijać i krzyczeć. Wtedy Jessika również wytłumaczyła jej, że w toalecie każdy powinien mieć zapewnioną swoją prywatność.
Tak było również z zachowaniem przy stole, kiedy Clara sięgnęła ręką do talerza Toma, żeby sprawdzić, co je i czy będzie jej to smakować oraz z wesołymi okrzykami na ulicy, kiedy wszystkim oznajmiła, że „ma ochotę na małe bzykanko”. Tom nieomal się zakrztusił, kiedy to usłyszał, Jesssika skrytykowała, a chłopcy poczerwienieli ze wstydu i milczeli. Mogła to wszystko znieść. Czarę goryczy jednak przepełniła odmowa Josha, kiedy Clara znów chciała się z nim kochać.
Nadszedł kolejny wieczór, kiedy wszyscy uczestnicy po całym dniu jazdy udali się na spoczynek. Od kiedy pojawiła się Jessika, każde z nich spało w osobnych pokojach. Chłopcy nie mieli nic przeciwko temu, ale nie Clara. Pewnej nocy, kiedy wszyscy już zasnęli, cicho weszła do pokoju, gdzie spali Mike i Josh. Tym razem już w nie w jednym, ale w osobnych śpiworach.
Próbowała otworzyć śpiwór Josha i wśliznąć się do niego. Josh nigdy nie protestował – zawsze wybudzał się lekko, robił dla niej miejsce i spali razem do rana. Ale tym razem odmówił jej:
–Nie Claro, od tej pory będę spał sam.
Clara oniemiała, a Mike również się obudził i słuchał:
–Jak to sam? Myślałam, że jesteśmy razem.
–Nie, od teraz nie jesteśmy razem. Chcę być z Elisabeth.
–Więc nagle Elisabeth się jednak liczy, tak? No tak, zapomniałam, że jestem tylko zastępczynią. – powiedziała i wybiegła z pokoju.
Mike podniósł się i popatrzył z krytyką na Josha.
–Jesteś z siebie zadowolony, palancie? – spytał cicho
–Musiałem jej to powiedzieć.
–Teraz?
–A kiedy? Mike, to musiało kiedyś nastąpić. Zapomnieliśmy, że jesteśmy razem tylko na jakiś czas. Nie będziemy ze sobą na zawsze. Kiedyś muszę ją zostawić. Ona o tym zapomniała.
–Ona? – zapytał skrzywiony – Ona zapomniała? A może to ty zapomniałeś jej to powtórzyć, kiedy ją rżnąłeś?
Josh spalił się ze wstydu.
–Faktycznie, nigdy o tym nie myślałem.
Ale Mike go już nie słyszał. Wyszedł ze śpiwora i pognał za Clarą. Szedł za odgłosem jej bosych stóp, mocno stąpających po kamiennej posadzce. Wkrótce znalazł ją po odgłosie płaczu w toalecie. Wszedł i otworzył drzwi, za którymi słyszał płacz. Clara siedziała na zamkniętej toalecie zgięta w pół i płakała. Wtedy wpadł również Josh.
Mike chciał być w tej chwili z nią sam, ale ponieważ już od dawna niczego nie krył przed Joshem, nie dbał o to, co ten usłyszy. Podniósł ją, usiadł na sedesie, posadził ją na swoich kolanach, a Clara natychmiast przylgnęła do niego jak mała dziewczynka. Zdziwiło go to, że może ją dotknąć i nie czuje wzrastającego pożądania, ale i ucieszyło bo jej teraz coś do powiedzenia.
–Nie chcę tu być! – wołała między jednym spazmem płaczu, a drugim – To jest wasz świat! Oddzielacie się i zamykacie przed sobą, jakbyście wszyscy byli z innych planet, a przecież jesteście tacy sami!
–Nie płacz, wiem, że to jest dla ciebie trudne. – głaskał ją po plecach – Ale niestety, w takiej kulturze się wychowaliśmy i to, co jest naturalne dla nas, dla ciebie jest dziwactwem.
–I na odwrót? – Clara pociągnęła nosem.
–I na odwrót.
Clara pociągnęła nosem i oderwała się od jego szyi. Josh stał w drzwiach i obserwował ich w milczeniu.
–Chciałam poznać świat. Chciałam zobaczyć wszystko, co się da. Ale widzę, że świat nie chce mnie takiej, jaką jestem. Mierżą mnie te wszystkie wasze porządki, zasady, ograniczenia i postanowienia... nie chcę już dłużej tu tkwić, chcę wracać do mojego lasu. Tam przynajmniej nikt mnie nie będzie pouczał, jak mam żyć, ani traktował jak... jak... – znów się rozpłakała.
–Claro, przecież umówiliśmy się na samym początku, że nie będziemy się kontrolować nawzajem, nie? To były twoje postanowienia, że ty robisz, co chcesz, i ja też.
–No tak, tak było. Ale dopiero teraz widzę, jakie to było bezduszne. Czy ja jestem taka bezduszna i zimna?
–Jesteś wspaniała. – odparł Mike – Nie jesteś... no dobrze, może i jesteś zastępczynią dla Josha, ale on ma rację; sama się na to zgodziłaś. Powiedziałaś, że będziecie razem, dopóki nie wróci do Elisabeth. A on teraz chce do niej wrócić.
Spojrzała na Josha, stojącego w drzwiach.
–Nie wiedziałam, że się tak do ciebie przywiążę. Nie wiedziałam, że miłość tak wiąże ludzi. Teraz wiem, jak ciężko było Elisabeth, kiedy cię zostawiała dla mnie i ile odwagi to wymagało. I co ja mam teraz zrobić? Wiem, że ty jesteś z Elisabeth, ale nie... nie mogę cię tak łatwo porzucić, jak ty mnie.
–Kocham cię tak samo jak Mike'a, wrosłem w was obojga i nie jesteście mi obojętni. Ale zrozum, że ja już kiedyś wybrałem. Ja i Elisabeth należymy do siebie i bez względu na wszystko, chcę być z nią. Mam nadzieję że kiedyś też tak o kimś powiesz; życzę ci tego. – Josh mówił cicho – Wiem, jak to wygląda. Najpierw porzuciłem Elisabeth dla ciebie, a teraz to samo zrobiłem z tobą dla niej... miałem cię nauczyć kochać, ale cóż, wyszło jak wyszło. Źle się z tym czuję, ale naprawdę, nie mam innego wyjścia. To ja jestem zimnym draniem.
–Ależ spełniłeś swoje zadanie. Kocham cię Josh, rozumiesz? Kocham was obu jedną miłością. I to ty mnie tego nauczyłeś i tak jak powiedziała zielarka, zmieniłeś moje serce z kamienia w gorącą lawę. Wy obaj. Teraz już wiem, co to znaczy kochać. Ale ja też jestem winna, bo przecież sama zaczęłam.
Mike poczuł, że wracają do starej rozmowy z hotelu, tuż po pierwszej rozmowie z ojcem Josha.
–Teraz oboje rozumiecie, o czym mówiłem, kiedy się na was tak wściekałem na samym początku? Ja też nie jestem bez winy, przyznaję to, ale mam nadzieję, że teraz, zanim się zaangażujecie w następne romanse...
–O czym ty mówisz? – spytał Josh
–Nie ma mowy. – sprzeciwiła się Clara
–Ej, teraz gracie porządniaczków? Trochę za późno. Zdążyłem się wam przyjrzeć i dobrze was znam. Wiem, co oboje lubicie. A więc, zanim poderwiecie następnych gości, bądź laski, spytajcie się ich najpierw, czy są świadomi tego, że dla was to tylko przelotna znajomość bez znaczenia i czy są na to gotowi.
–Dla nas to też miała być przelotna znajomość bez znaczenia. – powiedziała Clara – Uzgodniliśmy to na samym początku. I co?
–I nauczyłaś się, co to jest miłość i że miłość wiąże ludzi. I pokochałaś nas obojga. To wspaniałe. – mówił Mike
–A teraz co? Mam zostać kompletnie sama?
–A kto ci powiedział, że będziesz sama? Josh musi cię opuścić i... – głos mu zadrżał – i nie ma wyjścia. Musisz się z tym pogodzić. Nawet się cieszę, że do tego doszło.
–Dlaczego? – spytali jednocześnie Clara i Josh
–Bo... – Mike'owi plątały się myśli. – kocham cię. Kocham cię Claro i nie chcę cię zostawiać samej już nigdy. Chcę ci pokazać cały świat. Chcę, żebyś zobaczyła, że świat nie jest taki zły i że jest wiele miejsc na ziemi, w których będziesz się czuła całkowicie sobą. A ponad wszystko, chcę, żebyś została ze mną. Już na zawsze.
Clara przypomniała sobie, co Josh jej mówił kiedyś o wychowaniu Mike'a.
–Chcesz, żebym była jedną, jedyną kobietą w twoim życiu?
–No, coś w tym stylu. Chcę, żebyśmy zostali już na zawsze razem, bez względu na wszystko, jak mówi Josh.
–Kocham cię Mike, zgadzam się.
Mike pocałował Clarę, a Josh westchnął:
–Wiedziałem; od dłuższego czasu już podejrzewałem, że między wami jest coś głębszego.
–Mike, ja ciebie nie czuję. – powiedziała cicho Clara
–Ja też; nie mogę cię dotknąć.
–No tak – westchnął Josh – Mogłem się tego spodziewać. Chcecie być razem, więc was rozdzielił, tak jak mnie i Elisabeth.
–Cholera, ten czar nadal działa? – spytał Mike
–Przecież jeszcze go nie zniszczyliśmy. A więc świat będzie musiał na nas poczekać. – powiedziała Clara – Na razie musimy wrócić do tego lasu i załatwić sprawę do końca.
–Chodźmy spać, musimy się wyspać na jutro. – powiedział Mike, podnosząc Clarę ze zdrętwiałych kolan.
–Mogę spać z tobą?
–Nie wiem, możemy spróbować.
–Nie radzę, będziecie sobie tylko przeszkadzać i się obijać. – poradził Josh.
–W takim razie będziemy spać w osobnych śpiworach obok siebie. – zadecydowała Clara – Ale nie chcę spać sama.
Clara położyła się w swoim śpiworze na dawnym miejscu, między Mikiem a Joshem. Spali do samego rana. Josh przytulił Clarę do siebie przez sen, ale do niczego między nimi nie doszło. W takim stanie zastała ich rano Jessika. Westchnęła tylko, ale nie skomentowała sytuacji. Obudziła ich i zaprosiła na śniadanie.
Od tej pory Mike i Josh już nie byli takimi konformistami, jak wcześniej i kiedy Tom upomniał Clarę, wchodzącą do toalety za Mikiem, że tak się nie robi, powiedział tylko: „Spokojnie, mi to nie przeszkadza.” I zamknął się z nią. Nie protestował również, kiedy brała jedzenie rękami z jego talerza, bądź od Josha. Poprosił ją tylko, żeby nie robiła tego z nikim innym, bo u nich to nie jest dobrze widziane. Nie przeszkadzało mu jej głośne śpiewanie i nagłe dzikie okrzyki w miejscach publicznych, a często nawet się do niej dołączał razem z Joshem. W zamian za to, Clara obiecała, że wszystkie brzydkie myśli będzie szeptać tylko do jego ucha, a nago będzie chodzić tylko przy nim.
Tom traktował ją jednak nadal jak głupią dzikuskę z lasu. Nie patrzył na nią przychylnie, ale nic nie mówił. Tak było aż do następnego dnia, kiedy późnym wieczorem zatrzymali się na obiedzie. W lokalu, w którym jedli, było niedużo ludzi, bo właściciel czekał tylko na ostatnich klientów, żeby niedługo zamknąć lokal. Wśród panującej ciszy i spokoju usłyszeli dźwięk sztućców upadających na podłogę i rzężenie dławiącego się człowieka. Wszyscy odwrócili się, żeby go poszukać. Za nimi siedział niemłody, tęgi mężczyzna i rozpaczliwie starał się wciągnąć powietrze.
–Dzwonię po pogotowie. – powiedział Tom i chwycił komórkę.
–Udławi się do tego czasu. – powiedziała spokojnie Clara i podeszła do lady – proszę mi dać ostry nóż i jakąś rurkę, szybko. – rozkazała przestraszonej kelnerce, która natychmiast spełniła jej polecenie.
–Co... co ty zamierzasz... Jessika, nie pozwól... – rozkazywał Tom, ale Jessika chwyciła go łagodnie za rękaw swetra i uciszyła.
Clara podeszła do dławiącego się, sinego już człowieka, podciągnęła jego brodę maksymalnie do góry, spokojnie i sprawnie nacięła jego tchawicę ostrym nożem i włożyła do środka plastikową rurkę do napojów. Człowiek natychmiast gwałtownie wciągnął przez nią powietrze i oddychał przez parę sekund, po czym się uspokoił, a z czasem na jego twarz powrócił kolor.
–Proszę tak siedzieć i nie ruszać się aż do przyjazdu pogotowia.
–Jestem z ciebie dumna Claro. – powiedziała Jessika
–Ja też – dodał Mike
–Claro, nie spodziewałem się tego po tobie! Skąd ty znasz takie rzeczy? – spytał zaskoczony Tom – Przecież tego uczą się w Akademii Medycznej.
–Nie byłam w żadnej akademii. Moja mama była lekarką i zostawiła mi mnóstwo książek. Stąd się tego nauczyłam.
Po minucie przyjechało pogotowie. Lekarz stwierdził, że nacięcie zostało zrobione bardzo profesjonalnie, jak na niewprawną osobę i podziękował jej za uratowanie życia. Mężczyzna napisał swoje podziękowania na serwetce, którą Mike schował na pamiątkę. Od tej pory Tom nie czepiał się już żadnych dziwactw Clary, nabrał do niej szacunku, a nawet zaczął namawiać na studia na Akademii Medycznej.
Wszystko szło doskonale, jednak czas powrotu do lasu nastał szybciej niż myśleli. Już następnego dnia po uratowaniu dławiącego się człowieka, Jessika obudziła wszystkich o świcie i oświadczyła, że zaraz muszą wyruszać w drogę, bo jeszcze dziś muszą dotrzeć do lasu, jeśli chcą zobaczyć przyjaciół żywych. Słowa te potraktowali poważnie i bez marudzenia spakowali się w minutę i już po chwili jechali z maksymalnie dozwoloną prędkością w stronę lasu.
26. Długa i ciężka droga do zbawienia
Minęły dwa tygodnie, odkąd Elisabeth została zaatakowana przez zło. Od tej pory leżała spocona i obolała, przywiązana grubymi linami do łóżka, rzucała się i wrzeszczała z bólu. Wszyscy odwiedzający ją zdążyli się już do tego przyzwyczaić i bardzo jej współczuli. Elisabeth cierpiała fizycznie. Każdy najmniejszy ruch i dotyk sprawiał, że czuła się jak pochwycona w uścisk żelaznego imadła. Dlatego wierzgała i darła się wniebogłosy. Ale psychicznie była mocna i przekazywała to zielarce. Andy i ona spędzali przy niej na zmianę każdą wolną chwilę. Tylko Andy mógł jej dotykać bez konsekwencji i tylko zielarka mogła się porozumieć z Elisabeth za pomocą myśli.
Zielarka cały czas powtarzała, że Elisabeth daje sobie radę z bólem, żeby się nie przejmować tym, co się z nią dzieje i robić swoje. Andiemu kazała pracować jak zwykle, a Jamesa i Davida poprosiła o zajęcie się lasem i kłusownikami. W samej wiosce nic się nie zmieniło. Ludzie nadal milczeli, przerażeni mocą zła i tym, co zrobiło z Elisabeth.
Wieczór, w którym wszystko się zmieniło, zaczął się jak zwykle: Andy siedział na werandzie biura z Zielarką. Odpoczywali po wieczornej toalecie, której udzielili Elisabeth. Razem z nimi pod chatą siedziała reszta wioski. Od czasu ataku na Elisabeth, ognisko z centrum osady przeniosło się pod biuro szeryfa. Chcąc nie chcąc, zielarka i Andy uczestniczyli w każdym ognisku. W ciszy wszyscy słuchali upiornych jęków i mrożących krew w żyłach okrzyków dochodzących z pokoju Elisabeth.
–Nienawidzę tego starucha. – powiedział Andy z fajką w ustach. – Codziennie widzę ten jego obleśny szeroki uśmiech, patrzę jak chwieje się na tych swoich chuderlawych giczołach... aż mnie świerzbi, żeby mu wypalić w ten jego durny ryj.
–Elisabeth nie chce, żebyś tak o nim myślał. – powiedziała zielarka, przekazując mu natychmiast myśli Elisabeth. – Chce, żebyś skupił się na poczuciu litości wobec niego.
–On ma rację, dlaczego mamy się nad nim litować? Nie mogę uwierzyć, że taki brudas zdołał nas pokonać. Przecież to przez niego ona tak cierpi. – powiedział ktoś
–Ciało tego człowieka już od dawna jest w posiadaniu zła. Trzeba go wyzwolić spod jego działania, a nie potępiać. Jego ciało jest tylko narzędziem dla zła. Poza tym Robert pod koniec życia też był pod wpływem zła.
–Ale zdołał się mu sprzeciwić. – powiedział ktoś inny
–Tak, ale był na samym początku drogi. Zło jeszcze nie zdążyło przejąć go całkowicie. – wyjaśniała cierpliwie zielarka – Poza tym, sprzeciwił mu się, ale zapłacił za to. Mc Gritha nie było już na to stać. Nie chciał się mu sprzeciwiać, a wręcz przeciwnie. – po chwili powiedziała – Jeszcze jedno, Elisabeth właśnie zażądała, by zaczęto odmawiać różaniec w intencji wyzwolenia tego człowieka.
–Różaniec? – wołali zaskoczeni ludzie
–Tak, różaniec. Codziennie każdy z was ma tu przyjść i raz dziennie odmówić różaniec.
–Różaniec? Nigdy w życiu! Mamy się za niego jeszcze modlić? Po co? Nie będę się modlić za tego zbrodniarza! – głosy sprzeciwu i niezrozumienia dochodziły ze wszystkich stron.
–To jest nasza jedyna w tej chwili broń przeciwko niemu.
–Broń?
–Za broń to my możemy dopiero chwycić!
–Znowu zaczynacie?! – skrytykowała ich zielarka
–Elisabeth mówiła, że nie możemy dać się wybić jak karaluchy; bo nawet one walczą w obronie własnej, kiedy ktoś chce je zmiażdżyć.
–No to co my, do kurwy nędzy jeszcze tu robimy? Jazda do Henriego.! – ludzie znowu wrzasnęli i zaczęli wstawać.
–Cisza! Ona chce jeszcze coś powiedzieć! – zielarka próbowała przekrzyczeć ogólny hałas, ale ludzie, poruszeni żalem i pozorną niedorzecznością tego, co powiedziała przed chwilą zielarka, nie reagowali – Andy, proszę cię...
W tym momencie Andy sam wziął przykład z Josha. Poszedł do domu, wziął swoją starą flintę i wypalił z niej dwa strzały.
–Wracać na miejsca, albo sam was powybijam jak te karaluchy! – krzyknął; to poskutkowało; ogłuszeni ludzie zwolnili, wrócili i spojrzeli na niego. – Wracać tu natychmiast, jeśli wam zależy na Elisabeth. – powiedział donośnym, stanowczym głosem.
Wszyscy wrócili na swoje miejsca, a kiedy ponownie zaległa cisza, zielarka przemówiła dalej, powoli przekazując zdanie po zdaniu za myślami Elisabeth:
–Elisabeth mówi, że myliła się, twierdząc, że zemsta, czy gniew cokolwiek tu pomoże. Zło tkwi w tym człowieku, bo kiedyś nas oszukał. Gardził nami i potępiał nas. Uważał nas za bandę pomyleńców i kretynów. Był dla nas przyjazny i potulny tylko dlatego, że byliśmy jedynymi ludźmi, którzy go nie odrzucili. Z czasem znienawidził siebie za to, że jest na nas skazany, a nas znienawidził za to, że dawaliśmy się mu tak podejść. To przyciągnęło do niego zło. – mówiła cicho – Potem wystarczyło już tylko wzmóc jego pożądanie i dodać mu odwagi, by przejąć nad nim całkowicie władzę i zło wykorzystało to. Gdy doszło do gwałtów, już nie mógł i nie chciał panować nad tym, co zło z nim robiło, tak jak później reszta z nas. Elisabeth mówi, że zło dąży do tego, by poprzez przysparzanie wam cierpienia wywołać w was strach, a potem pogrążyć was w rozpaczy i gniewie, a w końcu w nienawiści. Ono chce wreszcie ujrzeć was idących ze strzelbami w jego kierunku, bo wtedy stopniowo przestaniecie panować nad sobą i przejmie władzę nad wami, tak jak nad tym szeryfem. Elisabeth właśnie tak chciała postąpić, ale popełniłaby ogromny błąd. Wtedy ułatwiłaby mu tylko dostęp do was, a ono już bez problemu podporządkowałby was sobie. Nie możecie pozwolić sobie na gniew; ani wy ani ona. Josh miał rację; macie pokazać złu, że się go nie boicie i że stać was na miłość i dobro w każdej sytuacji. Dlatego też prosi was nie o zemstę na nim, ale o modlitwę za wyzwolenie tego człowieka spod działania zła.
Ludzie milczeli. Dopiero teraz w pełni zrozumieli, z czym tak naprawdę mają do czynienia i czego się od nich wymaga. Zamiast chwycić za broń, poddali się i rozeszli się do chat w ciszy i spokoju. Od następnego dnia posłusznie przychodzili jeden po drugim i odmawiali różaniec. Pomagali też Jamesowi i Davidowi w uprzątaniu lasu z pułapek na zwierzęta i śmieci pozostawionych tu na nielegalnych wysypiskach.
Misja Elisabeth zaczęła odnosić pozytywne skutki, nawet jeśli nie mogła przemawiać do ludzi. David i Howard regularnie zjawiali się na modlitwie, tak jak pozostali. James pogodził się z tym, że jego myśliwi nie są mnichami i też odczuwają potrzebę kochania się. Poza tym, zobaczył, że Robert miał rację i skupił się na tym, co ma do zrobienia w lesie. Henry postanowił spróbować zadośćuczynić Elisabeth to, co zrobił poprzez pracę z Andym nad ogólnym porządkiem, a zielarka opiekowała się Elisabeth, przekazywała jej myśli i wreszcie poczuła się tu potrzebna.
Zło bezsilnie obserwowało te zmiany i nie mogło nic wskórać. Szczególnie dręczący był ten brak uwagi i zapomnienie o życiu w ciągłym strachu. Ludzie stopniowo wyzbyli się go, stali się spokojniejsi, odporniejsi na stres, a nawet życzliwsi dla siebie nawzajem i bardziej tolerancyjni dla wzajemnych słabości. Z czasem przestali nawet myśleć o tym, że za każdym krokiem czai się na nich niebezpieczeństwo.
Sytuacja wymykała się spod kontroli, a zło mogło tylko patrzeć, jak jego wieloletnie starania, aby podporządkować sobie chociaż ten skrawek zapomnianej przez wszystkich ziemi i tę garstkę ludzi, obracają się wniwecz. Nie można było do tego dopuścić. Dodatkowo, zaczęła ich chronić także niedawno odkryta moc modlitwy, a Josh i jego przyjaciele wracali nieubłaganie do lasu i to w towarzystwie bardzo niebezpiecznej osoby, która już nie raz przyniosła mu klęskę.
Zło postanowiło już dłużej się nie bawić z nimi w kotka i myszkę, lecz zresetować tę grę, niczym gracz niezadowolony z jej wyników. Z tą różnicą, że w tej grze zamiast pionków, graczami były żywe osoby. Skoro nie można było już dotrzeć do ich serc i umysłów, tak jak kiedyś, zło postanowiło wykorzystać pomysł podrzucony przez Jamesa i zaatakować ich od zewnątrz, wykorzystując tych, którym osadnicy zaczęli przeszkadzać – kłusowników.
Już następnego wieczora pod granicami wioski czaili się opanowani przez zło kłusownicy. Zło wykorzystało ich gniew i złość względem Elisabeth i tak jak wcześniej Norman i Keith, a potem Robert, stracili świadomość tego, co robią. Już nie byli sobą, ale nikt się tego nie domyślił.
Opanowani przez zło mężczyźni nie potrzebowali już jedzenia, ani odpoczynku, toteż przez cały dzień siedzieli nieruchomo w krzakach, aż do wieczora. Kiedy wioskę okryła ciemność, a wszyscy mieszkańcy zgromadzili się jak zwykle, przy ognisku urządzonym przy biurze szeryfa, w jak największej ciszy otoczyli wszystkich i zaczęli strzelać do ludzi ze wszystkich stron.
Kiedy padły pierwsze strzały i ofiary, natychmiast wszyscy rzucili się w panice do ucieczki. Niektórzy porozrzucali zapalone szczapy z ogniska po pobliskich zaroślach. Kto mógł schronił się w biurze szeryfa; w tym David; a Howard i reszta pomknęła ulicami wioski do domu Henriego. po broń i naboje. Andy ostrożnie wyjrzał zza okiennicy. W stronę domu szli pewnym krokiem opętani kłusownicy. Strzelby mieli wycelowane w drzwi jego domu.
–Co robimy? – spytał David
–Jak to co, chwytaj za moją strzelbę z kuchni. – powiedział Andy – A ty – zwrócił się do Terriego – idź po tę z sypialni.
Obaj jednocześnie wypadli po broń. David swoją po kilku sekundach był na posterunku ze strzelbą gotową do wystrzału, ale Terriego w sypialni zatrzymała zielarka.
–Nie możecie do nich strzelać!
To go tylko zirytowało:
–Zwariowałaś kobieto? Mamy się dać wystrzelać bez walki?
–Mamy zaufać mocy, która nas otacza.
–Jakiej mocy?! Moc mamy tu. – chwycił strzelbę ze ściany i wybiegł do Davida i Andiego. Oni już strzelali do przeciwników. Zza okien już było słychać odgłosy innych strzelb. Do kuchni wpadła zielarka.
–Nie strzelajcie do nich. Nie wolno nam do nich strzelać. To prośba Elisabeth.
–Nie mamy już nic do stracenia, nie rozumiesz? Dzisiaj zabiją nas wszystkich. – wołał David. – Ty też powinnaś nam pomóc, masz to i... – próbował wcisnąć w jej rękę strzelbę, ale odepchnęła go i strzelba upadła na podłogę.
–Ja się w to nie mieszam.
Wszyscy troje popatrzyli na nią ze zdziwieniem i rozczarowaniem.
–Rób, co chcesz, tylko nam nie przeszkadzaj.
David i Terry wypadli na ganek, gdzie położyli się na brzuchach i zaczęli ostrzeliwać pobliskie krzaki. Zielarka wróciła do pokoju, gdzie leżała Elisabeth.
–Nie posłuchali mnie, strzelają dalej. No to sama ich przekonaj, ja powtórzyłam im to, co mi mówiłaś. Ale szczerze mówiąc, trudno im się dziwić, że tak zareagowali; strzelają do nas zewsząd. Sama się boję, że mnie zastrzelą. Ale z tobą zostanę do końca. – potem długo milczała. Wreszcie drzwi otworzyły się z trzaskiem i odbiły się od ściany. Stanął w nich zadyszany Andy. Podszedł do Elisabeth i skierował do niej swoje słowa:
–Dopięłaś swego, nie mamy już naboi, wycofujemy się.
–Ona mówi, że nie bronią, ale modlitwą ich pokonamy.
–Teraz już i tak nie zostało nam nic innego. – mówił, podchodząc do Elisabeth – Za chwilę tu wejdą i wybiją nas wszystkich, co do jednego. – podszedł do niej – Nie wiem, czy przeżyjemy, więc chcę ci jeszcze raz powtórzyć, że cię kocham. – przytrzymał jej głowę i pocałował ją.
–Ona też cię kocha. A jeśli ją kochasz, to zbierz wszystkich pozostałych przy życiu w jednym miejscu i zacznijcie się modlić; wszyscy razem jednym głosem. Jeśli nie pozostało nic innego, to przynajmniej tyle zróbcie dla niej.
Andy wyszedł z pokoju i objaśnił instrukcję Elisabeth wszystkim w izbie. Natychmiast wszystkie osoby ukrywające się w mieszkaniu Andiego uklękły i z płaczem rozpoczęły modlitwę pod wodzą zielarki. Panował taki chaos i szloch, że nikt nawet nie usłyszał nadjeżdżającego samochodu. Nie zauważyła go nawet Zielarka, przerażona świstem kul i starająca się zapanować nad stale wzrastającą paniką.
Jednak reszta ludzi, zgromadzonych w najbliższych domach usłyszała hałas, którego nie było tu od początku istnienia wioski – warkot silnika. Nie wiadomo było, jakim sposobem samochód przedarł się przez kordon uzbrojonych kłusowników i z której strony, ale najważniejsze było, że w końcu jest tu na miejscu. Z samochodu szybko wysiadło kilka osób i podczołgało się do chaty Andiego. Zastukali w tylne okno. Otworzyła je Zielarka i pomogła im przez nie wejść.
–Clara, Josh, dotarliście wreszcie. Tak się cieszę, że jesteście cali i zdrowi
Pomogła też wejść Jessice. Od razu wiedziała, kim jest.
–Witaj, – powiedziała Jessika do zielarki – Wiem, kim jesteś i znam twoją historię, ale teraz nie pora na rozmowę; obie mamy ważne zadanie do zrobienia. – Zielarka kiwnęła tylko głową na znak, że rozumie
–Co ona tu robi? – zawołał Josh na widok skrępowanej Elisabeth i natychmiast podszedł do niej i próbował ją rozwiązać, ale czar nadal działał i nic nie był w stanie poczuć. Elisabeth krzyknęła głośno z bólu, a zielarka natychmiast go odsunęła on niej.
–Nie ruszaj jej. Została zaatakowana przez zło i unieszkodliwiona. – wyjaśniła Jessika – Ale nadal komenderuje wszystkimi.
–Dzięki niej ta wioska w ogóle jeszcze żyje... – mówiła zielarka, zanim kolejny nabój wpadł przez rozbite już okno i wszyscy odruchowo pochylili głowy – Powybijają nas niedługo; ludzie są przerażeni, a my nie mamy już czym się bronić.
–Jak to nie mamy? Wszyscy na kolana. Ci na zewnątrz też. Andy! Każ wszystkim na zewnątrz paść na kolana. Mają się modlić z nami, jeśli im zależy na przeżyciu.
–Skąd pani wie, jak... – zaczął zaskoczony, ale Jessika mu przerwała
–Później pogadamy; teraz rób, co mówię, jeśli chcesz przeżyć i wrócić do żony.
Na te słowa Andy już się nie odezwał, tylko wypadł na zewnątrz i kazał wszystkim klękać i modlić się razem z ludźmi, którzy w środku zdążyli już wpaść w trans modlitwy. Wkrótce cała wioska rozbrzmiewała jednym, rozpłakanym głosem modlitwy i odgłosem strzałów. Ludzie, wciąż łkając i drżąc, padali jak muchy, a jednak nikt się nie ruszył z kolan. Całkowicie się poddali i nie spodziewali się już niczego innego jak śmiertelnego strzału, przed którym chcieli się jeszcze pomodlić.
Wkrótce nadeszła nieprzenikniona ciemność i ludzie przestali widzieć i słyszeć nie tylko swoich bliskich, ale i siebie samych. Byli przeświadczeni, że wszystko się skończyło i że śmierć właśnie nadeszła. Przyjęli ją roztrzęsieni, z płaczem, ale też cicho, w pokorze. Tylko pogrążona w modlitwie Jessika zachowała spokój i nie zwracała na nic uwagi.
–Nawet na tym końcu świata nie dasz mi spokoju. – odezwał się głos z ciemności
–Nigdy nie dam ci spokoju. Nie dam ci zgubić tych ludzi. Już dość życia im napsułeś.
–Zasługują na zgubę, nagrzeszyli i to sporo.
–Każdy z nas jest grzesznikiem. Ale nie nam oceniać nasze czyny. A już na pewno nie tobie.
–Uparta z ciebie zdzira; gdybym miał cię po swojej stronie...
–Nigdy nie będziesz mnie miał po swojej stronie. Prędzej poświęcę życie w obronie tej pozostałej przy życiu garstki. – Jessika spojrzała wokoło, ale nic nie dostrzegła. Wiedziała jednak, że na miejscu byli wszyscy, którzy byli potrzebni, by odprawić rytuał do końca. Po omacku wyczuła rękę Josha, który klęczał obok niej i chwyciła go – Josh, znasz już całą procedurę, muszę cię o to zapytać. Czy wybaczasz mu to, że przez niego rozstałeś się z Elisabeth?
–Wybaczam mu to. – usłyszała – Wybaczam, bo dzięki temu, odważyliśmy się wreszcie zrealizować własne marzenia, do których nie chcieliśmy się przyznać przed sobą, i dzięki temu zrozumiałem, że życie bez Elisabeth nie jest w nawet połowie tak cenne, jak z nią. Zrozumiałem, jak bardzo ją kocham, jak bardzo chcę do niej wrócić i z nią zostać. Nie mogę i nie chcę już żyć bez niej.
–Elisabeth dołącza się do słów Josha. – powiedziała w kompletnej ciemności zielarka.
–A ty? – zwróciła się do zielarki – Czy ty mu wybaczasz?
–Wybaczam, że zdruzgotał w drzazgi moją psychikę i moje życie; wybaczam mu, że zabrał mi moich ukochanych, moich przyjaciół dobrych znajomych; dzięki niemu rozwinęłam swój talent i talent Roberta; wybaczam mu, że odizolował mnie od świata, który chciałam poznać, bo dzięki temu dowiedziałam się, ile znaczę dla tych ludzi tutaj i jaka jestem silna; i jak słaba jednocześnie.
–Andy, twoja kolej.
–Wybaczam mu.
–Dlaczego?
–Po prostu mu wybaczam, ale nie powiem dlaczego.
–Musisz. Powiedz to w jego obecności i nie bój się.
Andy westchnął i odpowiedział:
–Wybaczam mu, bo... a niech tam, bo dzięki niemu spotkałem najbardziej nieokrzesaną, najdzikszą, najgorętszą i najpiękniejszą, oprócz mojej żony, dziewczynę na ziemi, oraz jej męża; najlepszego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miałem. Oni nauczyli mnie o ludziach, o miłości i o przebaczeniu więcej niż ktokolwiek inny. – wypuścił powietrze.
–Claro – kontynuowała Jessika
–Wybaczam mu wszystkich moich przyjaciół i wszystkich tych ludzi, którzy przez niego tu zginęli w nędzy i samotności; wybaczam wszystkich tych, którzy wraz ze mną spędzili całe dzieciństwo w tym lesie i nie poznali świata. Wybaczam naszych zniewolonych rodziców, nasze kamienne serca, bo... dzięki temu przybyli do nas Josh i Elisabeth, którzy wyzwolili nas nie tylko z tego lasu, ale też z naszego strachu przed złem i pokazali, jak można z nim walczyć ciesząc się życiem i kochając się wzajemnie. Dzięki nim możemy spełniać nasze marzenia i być szczęśliwi.
Jessika wstała i po omacku trafiła do wyjścia:
–Czy wybaczacie złu, to, co zrobił z waszym życiem?! – krzyknęła, a z różnych stron zaczęły dobiegać różne głosy
–Zrozumcie, że to się nie skończy, dopóki mu nie wybaczycie! – zawołał z ganku David – Wybaczacie mu?! – Najpierw zapanowała przerywana łkaniem i pojedynczymi kulami cisza, a potem dały się słyszeć głosy, które wkrótce przerodziły się w jedno głośne: „tak! Tak!” – Ja też mu wybaczam. Wybaczam mu, że tak podle wykorzystał Roberta, bo dzięki temu zobaczyłem, ile jest ludzi, na których mi zależy i że wcale nie chcę pozostać twardy i nieczuły, ale chcę tak jak Robert, kochać ich, opiekować się nimi i sprawiać, by czuli się szczęśliwi.
Terry też zamierzał coś powiedzieć, ale kiedy kolejny nabój świsnął mu tuż koło ucha, wyszeptał tylko:
–Dołączam się do niego.
Została jeszcze Anna w Seattle, przejęta przez zło, ale Jessika wiedziała, że wybaczyła złu wszystko – nawet to, że leżała teraz martwa w swoim domu, ponieważ nie bała mu się sprzeciwić, tak jak Robert, z którego wzięła przykład. Teraz już zrobiła wszystko, co mogła; zło nie miało już nikogo, kogo mogłoby się czepić i Jessice zostało do powiedzenia tylko jedno – A teraz zdychaj.
Zło ryknęło potężnie, zawirowało potężnym lejem ponad nimi, a po chwili ryk i ciemność chłonęła już w siebie jasna moc, która powoli zalała cały świat białym światłem, uciszyła wszystko, zbladła i opadła stopniowo. Kiedy znów zaczęła wracać rzeczywistość, powoli wstawał cichy, szary świt. Ludzie wciąż byli pogrążeni w modlitwie i szlochu, ale powoli otwierali oczy i odkrywali, że nadal żyją.
Po kolei przerywali modlitwy, wstawali z klęczek na odrętwiałe nogi, bądź siadali. Jedni, pogrążeni w niemym smutku i strachu, starali się dociec, co się właściwie przed chwilą stało, drudzy zabierali się do zbierania zwłok tych, którzy nie przeżyli niespodziewanego ostrzału zewsząd. Jessika również skończyła modlitwę i wstała.
–Ono wróci. – powiedziała zielarka
–Zawsze wraca. – odparła Jessika – W innej postaci, w innej osobie. Ale nie mamy innego wyjścia, jak wciąż z nim walczyć.
–Twój kolejny piękny obraz został namalowany.
–Nie tak piękny, jakbym tego chciała – powiedziała patrząc na zwłoki zalegające cały plac przed domem Andiego i młodych, rozpłakanych, przerażonych ludzi, smętnie zapatrzonych w powstałe pobojowisko – ale innego nie miałam – Jessika usłyszała myśli zielarki, podeszła do zielarki i położyła ręce na jej ramionach – Hej, to nie twoja wina. Wiem, jak to było; ja znam ten rodzaj zapomnienia. Przecież widzisz wszystko w mojej głowie, jak ja w twojej. Nawet, gdybyś zapobiegła tamtej tragedii, odbiłoby się to na innych ludziach, na innych dziewczynach. Nie zlikwidujemy zła, ale możemy mu dawać do zrozumienia, że nie chcemy go u siebie i nie poddamy mu się; przynajmniej nie tak łatwo. Chociaż ta chęć często jest łaską, o którą musimy prosić długimi latami. Ty odrobiłaś pokutę za swoje grzechy. Ale musisz tu pozostać.
–Nie zamierzam się stąd nigdzie ruszać. Zostanę tu z nimi. – zielarka wskazała na otępiałych i obolałych ludzi – Ktoś musi się nimi zaopiekować, kiedy ciebie tu nie będzie, a ja robiłam to całe życie i mam w tym wprawę. – uściskały się serdecznie z Jessiką – Chodź, musimy zobaczyć, w jakim stanie jest cała wioska.
Obie weszły na środek placu przed biurem szeryfa. Leżały tam już pierwsze, równo poukładane zwłoki, w tym ciało Henriego. Zielarka przykucnęła przy jego zwłokach i pogładziła po twarzy.
–On już odkupił swoją winę. – powiedziała Jessika – Ale reszta tych ludzi będzie musiała długo i ciężko pracować na odkupienie swoich dawnych win i tych, które jeszcze popełnią.
–Dwa razy ciężej niż inni. Ale nie da się inaczej.
W tym momencie nadbiegła do nich Clara i objęła Davida i Terriego za szyje.
–Tak się bałam, że wam się coś stało. Nie wiedziałam, czy was jeszcze zobaczę.
–Dzięki za troskę, Claro. – powiedział Terry
–Moc nie pozwoli, żeby żadnemu z nas się cokolwiek stało; jesteście jej wszyscy potrzebni. – powiedziała Jessika
–Opuszczę was teraz. – Clara zwróciła się do Jessiki i zielarki – Muszę się ze wszystkimi przywitać. – powiedziała Clara i razem z Terrym i Davidem poszła ścieżką do centrum wioski.
Zielarka przywitała się z po chwili Mikiem i Tomem, którzy wyszli już z samochodu, po czym razem z Jessiką poszli sprawdzić sytuację poza biurem. Na placu wciąż trwało składanie i zliczanie zwłok.
–Czy ten las jest już wolny? – spytał Mike
–A możesz dotknąć Clary? – spytała zielarka
–Jeszcze nie sprawdzałem. Gdzie ona jest?
–Przed chwilą pobiegła przywitać się ze wszystkimi.
Mike pobiegł za Clarą do centrum wioski, a zielarka, Jessika i próbujący ogarnąć sytuację Tom, weszli z powrotem do chaty Andiego. Tam był Josh i Andy. Odwiązali już Elisabeth i rozmasowywali jej obolałe mięśnie.
–Ciociu, jak się cieszę, że cię widzę – zawołała uszczęśliwiona Elisabeth
–Jesteś już dorosła. Mów mi po imieniu. I nie krępuj się. – Josh i Andy wzięli ją na ręce i pomogli jej usiąść na schodach werandy. Razem z nimi usiadły również zielarka i Jessika – Jeszcze trochę, a będziesz chodzić samodzielnie. Masz w końcu przy sobie dwóch kochających cię mężczyzn. – Andy i Josh spojrzeli po sobie, a potem Elisabeth. – Nie potrzebnie jest ci wstyd, przecież ty ich też kochasz jedną miłością. Zarówno jednego jak i drugiego. Ale musisz wybrać.
–Już wybrałam. – popatrzyła na Andiego.
–Nic się nie stało; i tak cię kocham, ty mała diablico. Z resztą tak musiało być. Jesteś w końcu jego żoną.
–A propost żony... chciałabym zamienić parę słów z tobą na jej temat. – powiedziała Jessika
–Nie mam przed nimi żadnych tajemnic. Mów otwarcie.
–Wiem, że nie macie przed sobą tajemnic. Powiedziałam tylko, że chcę ci o niej coś powiedzieć; nic nie mówiłam o rozmowie w cztery oczy. Czy uwierzysz mi, czy nie, a wolałabym, żebyś mi wierzył, Ellaine wciąż czeka na ciebie. – Andy westchnął ciężko, zamknął oczy i przez chwilę panowała cisza – Czeka pokornie. – kontynuowała Jessika – I jest sama. Wiele razy w samotności bardzo cię przepraszała za tamtą zdradę. Gorzko jej żałowała przez te lata. Ale wiesz, że sam do niej doprowadziłeś.
–Wiem. – powiedział, wciąż z zamkniętymi oczami – Był ze mnie pieprzony perfekcjonista. Bawiłem się w restaurację, zamiast zająć się nią i dorobiłem się. Nie dość, że czuła się przy mnie samotna, to jeszcze jak ostatni kretyn chwaliłem się przed kumplami, jak potrafi we mnie rzucać talerzami. W końcu uszczęśliwił ją mój najlepszy przyjaciel, a ja wziąłem nogi za pas, zamiast wziąć się za naprawę naszych relacji.
–Wiesz, że tę wiedzę zawdzięczasz głównie tym dwojgu postrzeleńcom. – Andy kiwnął głową – To oni są odpowiedzią na twoje wieloletnie modlitwy. – Andy pociągnął nosem i otarł łzy – Dzięki Joshowi wiesz, że nie wolno ci odpłacać złem na zło, choćby nie wiem jak było to kuszące. Dzięki niemu też wiesz, jak masz traktować swoją żonę. A Elisabeth w bezceremonialny sposób powiedziała ci, co się tak naprawdę liczy. – na te słowa Andy i Elisabeth uśmiechnęli się lekko. – Więc nie patrz na to, co było, ale na to, co jeszcze może między wami być i ruszaj w drogę powrotną do domu, tam, dokąd należysz.
W tym momencie nadeszła rozpłakana Clara, wsparta na ramieniu Mike'a.
–To z powodu Roberta? – spytała Elisabeth, a Clara potwierdziła skinieniem głowy.
–David zaprowadził mnie na jego grób i mi opowiedział mi o tym, co się stało.
–Robert poświęcił swoje życie dla ciebie. – Jessika zwróciła się do Elisabeth – Kochał ciebie bardziej niż siebie i nie dbał o to, co się z nim stanie. Chciał cię wydostać z tych sideł, w które wpadłaś z taką ochotą, a z których potem nie chciałaś się wydostać. Was dotyczy to samo – wskazała na Mike'a, Clarę i Josha. – Robert miał na tyle odwagi i siły, by sprzeciwić się złu i ono go za to ukarało. Tylko jedno zdanie, ale wypowiedziane prawdziwym, błagalnym tonem wystarczyło, by moc na nie odpowiedziała. A teraz przepraszam, ale muszę jeszcze porozmawiać z kimś.
Jessika wstała i poszła w kierunku Terriego. Pomagał Ivone przenieść martwe ciało dziewczyny.
–Witaj Terry, – powiedziała, a on podniósł się – Jestem Jessika. Nie znasz mnie, ale ja znam ciebie. Chciałam z tobą zamienić kilka słów na osobności. – poszedł za Jessiką kilka kroków. Spojrzała mu w oczy i zaczęła – Od dawna ją kochasz, to widać.
–Kogo?
–Ivone.
–Skąd pani...
–Mów mi po imieniu. Po prostu wiem. Kochasz ją od zawsze. Tylko, że nie chciałeś jej odbijać Robertowi. – Terry kiwnął głową – I to ci się chwali. A po tym straszliwym wydarzeniu w lesie przestraszyła się, zamknęła i nie chciała już nikogo znać.
–Nie wiem, kim jesteś i skąd to wszystko wiesz, ale było dokładnie tak, jak mówisz. Tyle razy próbowałem do niej podejść i zagadać. A ona nadal się bała; poza tym nigdy nie widziała mnie, tylko jego. Czy...
–Nie. Jeszcze nawet cię nie dostrzega. Jeszcze jest cały czas z Robertem. Ale daj jej czas. Gwarantuję ci, że jeśli nie będziesz naciskał, ale jeśli będziesz cały czas przy niej, jeśli będzie mogła się przy tobie poczuć całkowicie sobą i całkowicie bezpiecznie, sama da ci znać, że jest gotowa. To tak jak z sarnami. Wiesz, jak je podchodzić. – Terry kiwnął głową – Tak samo musisz postępować z Ivone. Przyjdzie do ciebie sama, ale musi wiedzieć, że może nie musi się przy tobie niczego bać ani niczego wstydzić. Absolutnie niczego. To wymaga czasu, wytrwałości i cierpliwości, ale to nic wobec wieczności, która czeka na was. Jeśli posłuchasz moich rad, Ivone będzie twoja na zawsze.
Jessika uściskała się z Terrym i odeszła dalej. Na drodze prowadzącej do centrum wioski zobaczyła Howarda i Davida. Wracali z chaty Henriego., w której złożyli jego broń. Teraz szli po kolejne zwłoki, które chcieli złożyć w świeżo wykopanym grobie. Zbliżyła się do nich:
–Hej, zakładam, że wiecie, kim jestem.
–Tak, ty jesteś Jessika. Elisabeth i Josh już nam o tobie mówili. – powiedział David.
–Z wami też mam do pogadania. Pozwolicie na chwilę? – przerwali pracę i stanęli przed nią. Tak jak Terry, byli zmęczeni, senni i ledwo żyli, ale pracowali, żeby jak najprędzej zapanował porządek. Jessika stała przez chwilę i zastanawiała się, jak ma ich potraktować. Moc potępiała ich związek. Ale jednocześnie czuła między nimi rozwijającą się prawdziwą miłość, której szkoda było niszczyć. I to postanowiła też powiedzieć. – I co ja mam wam powiedzieć?
–A co chcesz nam powiedzieć? – spytał Howard
–Racja, najpierw powiem wam to, co chcę wam powiedzieć. Najpierw zacznę od ciebie. Przykro mi to mówić, ale Miley jest teraz bardzo nieszczęśliwa. Bardzo żałuje, że cię wtedy zostawiła, ale nie łudź się, że wróci do ciebie.
–Nadal jest z tym gachem?
–Tak. On ma ją za kuchtę i pomoc domową i ona o tym wie. Teraz, kiedy zło was zostawiło, może już od niego odejść.
–Wątpię, by go zostawiła.
–Tak. Przyzwyczaiła się do niego, a on jej nie pozwoli odejść. Ma olbrzymie poczucie winy wobec ciebie i żal do siebie. Nie chce cię widzieć, bo wstydzi się bardzo tego, co zrobiła. – Howard kiwnął głową ze zrozumieniem – A teraz ty. – zwróciła się do Davida – Wiem, że go kochasz. Ale moc, której służę nie pochwala waszego związku.
–Nie obchodzi mnie to. Chcę z nim zostać. – powiedział Howard
–Wiem. Mi też to nie odpowiada.
–Nie odpowiada? – spytał zdziwiony Dawid – Możesz sobie na to pozwolić?
–Oczywiście. Mogę wyrażać swoje zdanie. Ale potem zawsze okazuje się, że moc miała rację. I tym razem też ją ma, choć jest mi was żal.
–Ale przecież długo się przed tym wzbranialiśmy. Czy to się nie liczy?
–Nie wiem. Być może dzięki waszej miłości moc będzie potrafiła to wszystko odwrócić, jakoś rozwiązać. Nie zawsze jestem w stanie przewidzieć czego moc chce i czego potrafi dokonać. Ona każe mi robić, to, co słuszne, nawet, jeśli mi to nie odpowiada. Jestem tylko jej sługą. Moc nie akceptuje was i chce, żebyście się rozstali. Na razie mogę wam tylko tyle powiedzieć.
–Mam to gdzieś. – oświadczył Howard. – I tak z nim zostanę. Nie mamy teraz już nikogo innego oprócz siebie nawzajem. Kocham go i nie boję się już tego przyznać. – Howard chwycił Davida za podbródek i pocałował go. David się zarumienił i spuścił pokornie oczy.
–No cóż, – westchnęła Jessika – będę się za was modlić.
Jessika odeszła, a oni zabrali się do z powrotem do pracy. Było jej ich żal, bo wiedziała, że istotnie na całym świecie mają już tylko siebie. Może moc się nad nimi kiedyś zlituje. Rozmawiała już ze wszystkimi. Teraz pozostała jej rozmowa z Elisabeth i Joshem. Najważniejsza i najtrudniejsza.
Wróciła do nich. Przeszła kilkanaście kroków i zatrzymała się. Obserwowała, jak Josh pomaga chodzić Elisabeth. Oboje uśmiechali się do siebie i żartowali; całowali się i ściskali. Cieszyli się, że powoli mogli odzyskać to, co zdawało się już stracone.
–Widzę, że jesteście już szczęśliwi.
–Wreszcie mogę poczuć to kochane ciałko. – żartował Josh, biorąc Elisabeth pod boki, po czym oboje wybuchnęli radosnym śmiechem. Josh pomógł Elisabeth usiąść na na zwalonej kłodzie na brzegu drogi. Odpoczywali w ciszy, a Jessika usiadła obok nich. Przez dłuższą chwilę trwała cisza, którą przerwał Josh – Posłuchaj, nie będę niczego udawał, ani ukrywał. Byłem bardzo szczęśliwy z Mikiem i Clarą i nie żałuję niczego, co z nimi zrobiłem. Pokochałem ich, tak jak oni mnie. Otworzyliśmy razem z Mikiem świat przed Clarą i wiedliśmy szczęśliwe życie zwariowanych włóczęgów; wiesz, zawsze o tym marzyłem. Ale w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że nie mogę zaznać pełni szczęścia bez ciebie. Życie bez ciebie naprawdę nie ma sensu.
–Hm. – Elisabeth milczała poprzez chwilę, namyślając się – Nie wiedziałam, jak ci to powiedzieć, ale... skoro ty jesteś ze mną szczery, to będzie mi łatwiej powiedzieć, co ja czuję. Ja i Robert zostaliśmy wyznaczeni na opiekunów tego lasu. To znaczy, że będę musiała tu już zostać do końca życia. Nie będę mogła się stąd ruszyć ani na krok. Nie będę mogła już nawet zobaczyć ojca.
–Nie prawda. – powiedziała Jessika, a oni popatrzyli na nią zaskoczeni. – Duch tego lasu nie będzie rywalizował z jasną mocą, która ma cię w opiece. Ona jest gwarancją tego, że nawet jeśli opuścisz ten las, wrócisz tutaj. Inaczej ona opuści ciebie, a zło dopadnie cię znowu. A myślę, że już wiesz, jak ono mocno potrafi pochwycić w swoje szpony. – Elisabeth aż wzdrygnęła się na wspomnienie siebie przykutej do łóżka i ogarniętej nieopisanym bólem, ale zaraz znowu ogarnęła ją radość
–A więc będę mogła pojechać do domu?
–Jasne. Będziesz tylko musiała pamiętać, żeby za każdym razem wrócić tutaj. Ten las cię potrzebuje.
–A ja potrzebuję jego.
–Ale nie tylko las cię potrzebuje. Spójrz na nich. – Jessika wskazała na smętnie snujących się, zagubionych młodych ludzi – Tu masz szansę zrealizować to, czego nie udało ci się zrealizować w sekcie. Masz szansę nauczyć ich tego, czego nauczyli się od was Robert i Clara, David i Howard czyli żyć i kochać, mimo strat, które ponieśli.
–Przykro mi Josh, ale nie będę mogła z tobą wyruszyć w trasę. Muszę zostać tu, jestem im wszystkim potrzebna.
–Nigdzie się bez ciebie nie ruszam. Gdzie ty, tam ja.
–To nie znaczy, że nie będzie ci ciężko. – przerwała mu Jessika – Masz serce i duszę Nathana; czuję, jak ciągnie cię do nieustannej podróży i w niczym nie znasz ograniczeń.
–Ale pamiętam, jak Nathan opowiadał, że każda podróż bez Elisy nie miała znaczenia. Tak samo i ja się poczułem. Jeśli będzie trzeba zostanę tu razem z nią.
–Brawa, za twoją postawę. Właśnie to chciałam od ciebie usłyszeć. Po Nathanie masz nie tylko swawolną duszę i nieograniczone serce, ale też dążenie do rozsądku i zachowania porządku, prawda? Dlatego ty też masz tu wyznaczone zadanie. Masz poprowadzić tę wioskę tak, by wszyscy wiedzieli, że pomimo rozpasanej rozwiązłości tu także zapanuje prawo.
–Jakiej rozwiązłości? – spytali oboje
–Ej, nie zgrywajcie porządniaczków, dobra? – Jessika użyła sformułowania Mike'a – Już Howard był uczciwszy, bo przyznał, że guzik go obchodzi, czego chce od niego moc; zależy mu tylko na wspólnym szczęściu jego i Davida. Wy oboje też macie w pogardzie moralność. Inaczej nigdy nie opuścilibyście domów rodzinnych bez pozwolenia ani nie wzięlibyście ślubu w tajemnicy przed wszystkimi. Gdybyście byli moralni, posłuchalibyście mądrych rad mądrych ludzi i uniknęlibyście nagonki, która was dziś prześladuje. I nie dopuścilibyście się tego, na co pozwoliliście sobie do tej pory.
–Racja. – przyznał Josh
–Jeszcze przez długie lata będziecie musieli pracować na odrobienie tego, czym już zdążyliście nagrzeszyć i tego, czym jeszcze zgrzeszycie. Ale takie są wasze dusze i serca. Odziedziczyliście to zresztą po rodzicach, więc oni też są po części winni.
–Ale dlaczego mamy grzeszyć? Przecież mamy siebie. – próbowała oponować Elisabeth
–Elisabeth, ona ma rację. Przestańmy udawać, że między nami się nic nie zmieniło i jest jak dawniej, bo tak nie jest. Wiem, że byłaś nie tylko z Andym ale i z innymi też.
–Przepraszam cię Josh...
–Nie musisz. Wiem to, bo widziałem to w waszych oczach. Twoich, Davida, Howarda... nawet Terry patrzył na ciebie jak winowajca.
–Bałam się ci o tym powiedzieć. Bałam się, że mnie nie zrozumiesz i potępisz...
–Ej, nie ja tu jestem od potępiania. – Josh popatrzył na Jessikę
–Nie potępiam was. – powiedziała i uśmiechnęła się lekko na ten komentarz.
–Naprawdę cię rozumiem. – chwycił jej ręce i mówił patrząc w oczy – Uwierz mi, że nie jestem na ciebie zły. Ja również nie jestem święty. Kochałem się wiele razy zarówno z Mikiem jak i z Clarą i z innymi ludźmi też. Kochałem się i nie wstydzę się tego powiedzieć. Kocham ich obojga tak, jak ty kochasz Andiego. Kocham wszystkich tych ludzi tu i cieszę się, że mogę to powiedzieć, bo to jest cudowne uczucie; móc kochać, a nie nienawidzić. Nienawiść tylko rani, a miłość... oddałbym za nich życie, gdyby było trzeba. Ale mam nadzieję, że to co jest między nami również nie zginęło. Najważniejsze jest, że wciąż chcemy być razem; że ty chcesz być razem ze mną. – podniósł jej rękę do ust i pocałował – Nie chcę cię absolutnie w niczym ograniczać i zabraniać ci czegokolwiek, bo to bez sensu. Clara nauczyła mnie, że należysz do siebie samej i masz swoje życie. Poza tym, i tak wiem, że zrobisz, co zechcesz. I szanuję to. Chcę, żebyś wiedziała, że nie ma takiej siły, która by mnie od ciebie odepchnęła. Ale chcę też, żebyś wiedziała, że dzięki Clarze i Mike'owi i temu, co z nimi przeżyłem, zrozumiałem, że i ja mam swoje życie i należę do siebie. A Jessika dała mi do zrozumienia, że nasze wspólne życie należy do teraz do mocy, dzięki której możemy być teraz razem i która roztacza nad nami opiekę.
–Dobrze wiem, jak się teraz czujecie. Zapewniam was, że wasi rodzice również znaleźliby usprawiedliwienie dla waszego postępowania. Ale wybraliście długą i ciężką drogę do zbawienia. Będę się za was wszystkich modlić, żebyście kiedyś je mogli uzyskać.
–A czy ktokolwiek z nas na nie zasługuje? – spytała Elisabeth.
–Zapewne nikt. Ale moc, której służę, dostrzega w was dobro i miłość i działa nas na ich podstawie. Gdyby było inaczej, już dawno wszyscy bylibyście martwi.
W tym momencie usłyszeli ostry głos kogoś z daleka:
–Będziecie tak siedzieć i ględzić, czy pomożecie nam nosić ciała do grobów? Mamy jeszcze masę zwłok do wyniesienia.
–Racja, Josh, musimy im pomóc. – powiedziała Jessika podnosząc się.
Josh podniósł się również, pomógł wstać Elisabeth i wszyscy ruszyli powoli przed siebie.
–A propost Mike'a i Clary. Zauważyłam, że mają się ku sobie. – powiedziała Elisabeth – Są razem?
–Tak, są razem i zamierzają się niedługo wybrać w podróż dookoła świata. Mike chce pokazać Clarze wszystko, co można zobaczyć.
–I dobrze.
–Chcesz powiedzieć, że dobrze, że jej tu nie będzie?
–Nie, nie to; chcę powiedzieć, że Clara zasługuje na to, by jej marzenia się spełniły. Będę za nią tęsknić. W końcu to dzięki niej i jej przytomności umysłu jesteś tu teraz ze mną.
–Jej i Roberta. – dodała Jessika.
–No tak, racja. – odparł Josh, pomagając Elisabeth usiąść na stercie kłód.
–Czy ty zawsze musisz mieć rację? – spytała Elisabeth i cała trójka roześmiała się
–Chciałabym jej nie mieć co do potępienia waszych postaw przez moc. – powiedziała Jessika, kiedy już się uspokoili
–Jeśli miłość, jaką się tu wzajemnie darzymy jest zła, to istotnie, zasługujemy na potępienie. Ale ja się już nie boję takiego potępienia. – powiedział Josh, podnosząc z Jessiką z ziemi pierwsze z brzegu zwłoki.
Jessika milczała, zastanawiając się nad odpowiedzią. Kiedy w końcu przenieśli ciało do głębokiego rowu, wypełnionego już innymi, powiedziała:
–Wiele lat służę tej mocy i nie jedno już widziałam. – powiedziała zasapana – Wielu rzeczy doświadczyłam. Gdyby moc postępowała w ten sposób, nie byłaby nazwana jasną, ani dobrą. Myślę, że macie szansę, ale musicie tego dowieść jej wierności własnym życiem i niezłomnością postanowień.
W milczeniu ruszyli po następne ciało. Pomimo ogólnych protestów, do wspólnego rowu zostały zniesione także ciała czterech martwych chłopców. Znaleziono ich wśród ciał kłusowników. Zło zostało z nich wyeliminowane. Znaleziono przy nich także ciało starego szeryfa, któremu Josh jeszcze zrobił zdjęcie przed złożeniem jego zwłok do grobu. Ludzie chcieli zostawić ich ciała na pożarcie dzikim zwierzętom, ale Elisabeth sprzeciwiła się temu, a Jessika wytłumaczyła ludziom, że zmarłych należy pochować bez względu na to, kim byli za życia. Składanie zwłok, zakopywanie ich i obrzędy pogrzebowe odprawione przez Jessikę zajęły resztę dnia.
Pod wieczór, jak zwykle wszyscy pozostali przy życiu zgromadzili się przy ognisku przygotowanym przez Andiego, Howarda i Davida. Był to pierwszy od lat wyzwolony dzień, ale wokół nadal panował ponury smutek. Już nikt nie płakał, ale zbyt wielu ludzi tu zginęło, zbyt wiele zła się ostatnio wydarzyło, żeby się cieszyć odzyskaną wolnością.
Ponadto, po tylu latach oddzielania się i uwagi, by nie dotknąć się nawzajem, ludzie wciąż siedzieli osobno i z przyzwyczajenia uważali, by o nikogo się nawet nie otrzeć. Panowała ponura cisza, w której słychać było tylko trzask polan w ognisku i syk palonego drewna. Wszyscy wspominali zmarłych, poległych w walce ze złem ubiegłej nocy i podczas innych akcji.
–Tylu ludzi mogłoby się uratować, gdybyś przybyła tu wcześniej. Dlaczego przyszłaś tak późno? – zapytał ktoś Jessiki
–Bo moc nie ingeruje w wasze życie, jeśli jej nie chcecie. Pierwsze prośby o wyzwolenie spłynęły dopiero od Clary i Roberta. Pomodliliście się choć raz o wyzwolenie was spod jarzma zła? Nie; zrobili to za was ludzie, których potępiliście i wygnaliście ze swojej społeczności. I to im zawdzięczacie wyzwolenie.
–Faktycznie, nikt z nas nie pomyślał o modlitwie o wyzwolenie. – odezwał się ktoś inny.
–Oprócz Elisabeth i Josha.
–Nie wierzyliście w jej moc. – kontynuowała Jessika – Ale teraz przekonaliście się, ile może zdziałać parę szczerych słów skierowanych do bytów niewidzialnych. Moc była między wami od samego początku i tylko czekała na waszą reakcję.
–Nikt nam o tym nie powiedział.
–Kiedy ja zaczęłam swoją przygodę z jasną mocą, mi też nikt nic nie powiedział, bo nikt z nas nawet nie wiedział o jej istnieniu. Ale mimo wszystko, zawołałam, tak jak Robert i jak Clara o pomoc z zaświatów; skądkolwiek, o pomoc, by przeżył ktoś... na kim mi wtedy bardzo zależało i zależy nadal. – przez chwilę panowała cisza. – Przypuszczam, że dla wielu z was to już ostatnie wspólne ognisko. Jutro większość z was opuści ten teren na zawsze. Wspomnienia, te milsze i te okrutne zostaną w was już na zawsze. Z czasem te złe zatrą się i zostaną tylko te milsze i warte wspomnień. I to będzie prawdziwa wartość tego miejsca. Jednakże niektóre osoby zostaną tu; inne wrócą po latach, kiedy już się otrząsną z koszmarów. Sami świadomie wybrali taki los i nie chcą go żałować. Moc zaakceptowała ich decyzje. Ale oni również muszą zaakceptować, że moc wybrała im to miejsce na pokutę, ich pracę nad sobą i uświadomienie sobie, jak łatwo można upaść, a jak ciężko się z upadku potem podnieść. Upadniecie jeszcze wiele razy. Ale pamiętajcie, że najważniejsze jest, żeby w każdej chwili upadku nie bać się zwrócić o pomoc do jasnej mocy. Ona zawsze jest z wami, ale nie wejdzie w wasze życie, jeśli wy sami jej nie pozwolicie. Kiedykolwiek będzie przy was zło, jasna moc was obroni przed nim; jeśli ją o to szczerze poprosicie w modlitwie.
–To pomódlmy się teraz o bezpieczną podróż jutro. – powiedziała jakaś dziewczyna
–Pomódlmy się za dusze Henriego., Keitha i Normana. – powiedział milczący do tej pory Andy – Strasznie mi ich brakuje.
Ludzie zaczęli odmawiać modlitwę bezładnie i na siedząco.
–Ale nie w ten sposób. Wszyscy na kolana. – rozkazała Jessika, a wszyscy powoli ponieśli się i uklęknęli i zaczęli mówić jednym głosem.
Po chwili Jessika rozpoczęła różaniec, a reszta kontynuowała. Słowa modlitwy płynęły jednym, aksamitnym głosem, a ludzie pogrążyli się w niej. Kiedy skończyli, większość podniosła się i udała na wieczorny spoczynek, żeby wypocząć przed jutrzejszą wyprawą do domów. Dopiero w środku nocy było słychać, że odkryli korzyści płynące ze zniknięcia złego uroku.
Następnego dnia rano kilkanaście osób zadecydowało, że jednak chce tu zostać. Od kiedy zorientowali się, że mogą bez problemów chodzić do miasta po zakupy i po całym lesie, oświadczyli, że to im wystarcza. Przyzwyczaili się do tej atmosfery i ciszy tu panującej i nie chcieli już innego środowiska. Ci, którzy mieli dość lasu, pakowali się rano, w pośpiechu jedli śniadanie, długo żegnali się ze wszystkimi, którzy postanowili zostać i wkrótce miejsce opustoszało.
Jessika i Tom także się pożegnali ze wszystkimi i kazali przyjechać Elisabeth i Joshowi na święta do domu. Mike i Clara zostali jeszcze przez parę dni, a potem również spakowali się, pożegnali i pojechali w swoją pierwszą wieloletnią podróż po świecie. Andy wyruszył do żony kilka dni po nich i obiecał, że będzie ich czasem odwiedzał. Tym samym wioska z ponad siedemdziesięciu osób, jakie przebywały tu kiedy przybyli Josh i Elisabeth, zmniejszyła się do Josha, Elisabeth, Howarda, Davida, Terriego, Ivone, Jamesa, Zielarki i kilkunastu osób, które postanowiły tu zostać.
Josh dotrzymał słowa danego mężczyźnie z motelu i przy pierwszej okazji, kiedy wyruszyli z Elisabeth na zakupy, wypożyczył wóz i pojechał do motelu, w którym zatrzymał się po raz pierwszy z Mikiem i Clarą. Elisabeth nie rozumiała jego działania, ale nie pytała o nic. Zatrzymał się przed nim, wszedł do środka, podszedł do recepcji i poprosił kierownika kawiarenki internetowej. Kiedy podszedł do niego znajomy, Josh bez słowa wyjął swoją komórkę i pokazał mu zdjęcie martwego starca z blizną w kształcie litery „G” na policzku. Recepcjonista patrzył chwilę, uśmiechnął się, kiwnął głową i powiedział cicho: „Dziękuję. Teraz mogę spać spokojnie.”
Kiedy wrócił do wozu, Elisabeth siedziała i cicho czekała. Josh zapuścił silnik, ale po chwili zgasił go.
–Dlaczego nie jedziemy? – spytała Elisabeth.
–Chcę ci wyjaśnić, dlaczego musiałem tu przyjechać.
–Ale ja nie chcę żadnych wyjaśnień. To twoje sprawy.
–Bądź, co bądź, jesteśmy małżeństwem, więc chcę być z tobą szczery.
–No dobrze, mów.
Elisabeth wysłuchała opowieści i ich pierwszym noclegu. O tym, jak tu dotarli, jak pokłócili się i rozstali z Mikiem, o rozmowie przez internet z rodzicami, o tym, jak oboje z Clarą obserwowali odjeżdżającego Mike'a i jak czuli, że tracą coś cennego. O tym, jak informatyk podszedł do nich, kiedy odjeżdżali i co im opowiedział. Potem Josh kontynuował dalej, bo czuł, że musi to z siebie wyrzucić, a ona milczała i słuchała.
Opowiedział o wszystkich przygodach, złych i dobrych, aż do spotkania z Jessiką. Elisabeth nie była zazdrosna ani zła; nie po tym, co sama przeszła; nie po tym, czego sama się dopuściła. Kiedy Josh skończył, poprosił ją o to, by opowiedziała o swoim życiu. Nie dała się długo prosić i opowiedziała mu ze szczegółami wszystko, czego była świadkiem i uczestnikiem: od pomocy w zaimprowizowanym szpitalu aż do momentu, kiedy straciła świadomość w lesie, obserwując Mc Gritha z ukrycia. Czas mijał, a oni siedzieli w samochodzie na parkingu i odkrywali siebie przez sobą nawzajem.
–Potem obudziłam się już w twoich objęciach i to było dla mnie najważniejsze. – Elisabeth skończyła w kompletnej ciemności, ale nie przeszkadzało im to. Josh milczał – Powiedziałeś że nie będziesz mnie w niczym ograniczał. Jesteś zły?
–Nie, nie jestem.
–Powiedz prawdę.
–Mówię prawdę. Naprawdę nie jestem zły. Widzisz, Jessika powiedziała, że wróciłem tutaj tylko dlatego, że Clara się o to modliła. To nie prawda; przynajmniej nie cała. Prawda jest taka, że myślałem, że już nie mam do czego wracać. – Elisabeth skojarzyła to w tej chwili z relacją Ivone i Roberta – Zło podpowiadało mi, że znalazłaś tu swoje życie i że nie będziesz mnie chciała już z powrotem. Bałem się, że Andy i ty będziecie chcieli zostać razem i że nie będę miał tu już czego szukać. Ale przejrzałem wszystko to, co przeżyłem i zrobiłem i stwierdziłem, że bez ciebie to jest puste i nie ma żadnej wartości. Chciałbym móc to wszystko przeżyć jeszcze raz, ale tylko z tobą i z nikim innym. Może i jesteśmy różni, jak ogień i woda, może jesteś dla mnie jak sól na ranie, ale teraz już wiem na pewno, że bez tej soli nic mi nie smakuje. Bez ciebie jestem tylko połową siebie. Bez ciebie moje życie traci sens. Tak się czuję i nic na to nie poradzę. Dlatego, może i zwariowałem, ale postawiłem wszystko na jedną kartę i chciałem wrócić, żeby błagać cię o to, żebyś zechciała mnie przyjąć chociaż jako jednego ze swoich kochanków.
–Josh... westchnęła, ale przerwał jej
–Nie jestem ślepy ani głuchy. Wiem na co cię stać. Wiem, że jesteś jak dzika kotka i jeden facet na pewno ci nie wystarczy. Kiedyś się tego bałem, ale teraz mam to gdzieś. Zresztą ja również nie zamierzam zgrywać świętego, bo już wiesz, że nim nie jestem. Ale nie wyobrażam już sobie życia bez ciebie. To jest prawdziwym powodem mojego powrotu.
Elisabeth rozpłakała się na te słowa. Wzięła w ręce twarz Josha i obdarzyła go wieloma pocałunkami zanim powiedziała:
–Masz rację; jesteśmy kompletnie różni. Ale jesteśmy dla siebie stworzeni, teraz to wiem. Kocham cię Josh; zawsze cię kochałam i będę cię kochać. Pamiętaj o tym. Jesteś dla mnie zawsze pierwszy i najważniejszy. Nie chcę ci niczego bronić; rób, co i z kim chcesz, ale... tak, chcę, żebyś został tu ze mną. Wiesz; zawsze ci zazdrościłam tego, że zastanawiasz się nad tym, co mówisz i co robisz. Nie jesteś spontaniczny, ale za to dużo mądrzejszy ode mnie. A ja bez ciebie jestem tylko głupią, pustą suką.
–To nie prawda.
–Przestań, Josh, wiem, że tak jest. Działam zbyt pochopnie i potrafię tylko się chować, machać spluwą i obrażać wszystkich dookoła. Tak nie nawiążę dobrych relacji z innymi, ale taka już jestem. Ale jestem twoja. Już dawno straciłam już całą nadzieję, że wrócisz, to prawda. Ale dziękuję Bogu, że jesteś tu teraz ze mną. Zobacz, że wszyscy, na których mi zależało, odeszli: David i Howard są razem, Andy wrócił do żony, Robert i Henry nie żyją. Dlatego będę zaszczycona i niezmiernie szczęśliwa, jeśli zgodzisz się ze tu mną tu zostać, zwłaszcza, że wiem, że zależy ci na tym, by wyruszyć w kolejną podróż. Ty również jesteś i zawsze byłeś częścią mnie. Chcę żyć dla ciebie, bo bez ciebie moje życie nie będzie miało jakiegokolwiek sensu, a ja pozostanę tu kompletnie osamotniona. Nie zostawiaj mnie tu samej, proszę; nie ty. Przyrzeknij, że nie zostawisz mnie.
–Przyrzekam, że jeśli ty tu będziesz chciała zostać, to ja również. – teraz Josh miał łzy w oczach.
Elisabeth i Josh zaczęli się z płaczem całować. Wkrótce płacz ustał całkowicie, a ich ciała ogarnęło pożądanie – pierwsze od miesięcy, czyste, naturalne pożądanie, nieskażone klątwą zła.
–Chcę dziecka Josh. – szepnęła mu do ucha.
–Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. – odszepnął i zaczęli się rozbierać.
Kochali się tak, jak miliony par w całym kraju: w kompletnej ciemności, na parkingu, w wynajętym samochodzie, ale ich miłość była teraz początkiem nowego życia, które wspólnie zaczęli na ziemi, która miała być dla nich tylko przystankiem, a okazała się jednocześnie miejscem zesłania i ich wspólnym rajem.
Epilog
Josh bez wahania przyjął stanowisko szeryfa wioski, tak jak kiedyś Elisabeth została obrońcą i opiekunem lasu. Dzięki internetowi i rodzicom pozałatwiał wszystkie sprawy związane ze śledztwem, zdał raport z pierwszej i ostatniej sprawy w swoim życiu, zwolnił się z pracy i odciął się od dawnego życia na rzecz tego, które miał tu prowadzić wraz z żoną.
Wioska, którą teraz miał dowodzić, była teraz niewielka i liczyła mało ludzi, ale wciąż potrzebny był ktoś, kto między innymi pilnowałby ogólnego porządku dnia, ustalał plan prac sezonowych, plan prac na polach, plan zbiorów, ktoś, kto przeprowadzałby kontrolę zapasów i samopoczucia ludzi, a także zwoływał wszystkich na codzienne ognisko i różaniec w celu obrony przed złem, który od czasu zniewolenia Elisabeth stał się już tradycją.
Kiedy Josh i Elisabeth przyjechali do Joego na święta, opowiedzieli rodzicom otwarcie swoje historie, a Jessika i Tom potwierdzili wszystko. Powiedzieli też, że zamierzają spędzić resztę swojego życia w tamtym lesie. Rodzice ze zrozumieniem ich wysłuchali i przyjęli ich decyzję. Josh wyjaśnił rodzicom powód, dla którego ignorował ich próby połączenia się z nimi. Ze względu na osobiste doświadczenia rodziców, to również spotkało się ze zrozumieniem i wybaczeniem.
Największą radość, nawet większą niż ich pojawienie się w domu, wywołał fakt, że Elisabeth jest w pierwszym miesiącu ciąży z Joshem i że będzie mogła regularnie przyjeżdżać z rodziną do domu. Z ich związku urodziło się czworo dzieci.
Mike i Clara spędzili długie lata na podróżowaniu po całym świecie. Przesyłali zdjęcia, maile i pocztówki dla Josha i Elisabeth z każdego miejsca, w którym byli i w którym osiedlili się na krótki czas na adres hotelu, w którym po raz pierwszy zatrzymali się Josh, Mike i Clara. Kiedy po wielu latach osiedlili się na stałe w Nowym Jorku, Mike założył farmę, na której produkuje przyprawy z uprawianych przez siebie roślin, a także wysyła je do różnych miejsc w całych Stanach.
Clara dostała się na Akademię Medyczną, gdzie ukończyła studia z wyróżnieniem i otrzymała tytuł doktora. Postanowiła zostać psychologiem i rozwijać swoją teorię jedności i zespolenia duchowego. Odwiedzają leśną wioskę, kiedy tylko poczują taką potrzebę, a Clara wysyła do niej swoich pacjentów. Mają dwoje dzieci.
David i Howard pozostali razem. Z czasem dołączyła do nich obu Erica – dziewczyna, która opowiedziała Elisabeth przy ognisku o swoim nieudanym związku i o tym, jak próbowała popełnić samobójstwo za pomocą leków. Po wyeliminowaniu zła wyjechała z lasu, tak jak dziesiątki innych ludzi, ale nie mogła już znaleźć miejsca ani sensu życia dal siebie w miejskim społeczeństwie. Dlatego została pacjentką Clary. Clara przywiozła ją tu ponownie, w celu wyciszenia się, przemyślenia najważniejszych wartości i celu swojego życia.
Erica chciała tu spędzić najwyżej parę tygodni i znowu wyjechać. W tym czasie jednak wiele godzin spędziła z Howardem, który przeżył podobną historię i z Davidem, który go wtedy wspierał. Zaproponowali jej pozostanie w lesie razem z nimi i wspólne życie. Powiedziała, że musi to przemyśleć i znów wyjechała. Wkrótce jednak ponownie wróciła, tym razem na stałe i oświadczyła, że nie chce już bez nich żyć. Chciała z nimi zostać i zamieszkać. Przyjęli ją z radością i bez chwili wahania. Z ich związku urodziło się ośmioro dzieci.
Andy wrócił do swojej żony. Tak, jak mówiła Jessika, Ellaine czekała na Andiego przez te wszystkie lata. Andy przeprosił swoje dzieci i żonę za lekceważenie ich, za brak okazywania uczuć i za to, że więcej uwagi poświęcał pracy i kolegom niż im. Ellaine z kolei przeprosiła go za tamtą zdradę i za wszystkie ostre słowa oraz czyny, którymi go skrzywdziła, by zwrócić na siebie jego uwagę.
Kiedy poprosiła, by opowiedział jej o tym, co przeżył podczas tych lat, Andy wahał się – nie chciał jej mówić o Elisabeth, ale Ellaine nalegała tak długo, aż Andy zgodził się pod warunkiem, że ona również będzie z nim szczera. Ellaine opowiedziała mu wtedy o związku z jego przyjacielem i wszystkich swoich pozostałych związkach, które prędzej, czy później się rozpadły, bo nikt nie mógł wytrzymać z kobietą z jej temperamentem.
Wtedy Andy opowiedział żonie o swoich podróżach, o życiu w lesie oraz o Joshu i Elisabeth, którzy wyciągnęli go z marazmu, w jaki popadł. Opowiedział jej też o tym, jak skłonili go do próby powrotu. Dodał, że oprócz niej, Elisabeth to jedyna kobieta, jaką pokochał. Bał się, że Ellaine będzie zła, ale Ellaine poprosiła Andiego, żeby zawiózł ją do Elisabeth, Josha i ich wioski. Kiedy znaleźli się tam, osobiście podziękowała im za to, że dzięki nim Andy powrócił nie tylko do niej, ale i do dawnego siebie. Spodobało się jej tam i jeszcze wielokrotnie powracali do „swojego zacisza.”
Terry zrobił tak, jak podpowiadała mu Jessika i nie spieszył się z Ivone. Towarzyszył jej często i był obok, ale nie narzucał się. Ivone natomiast nie była ślepa ani głucha na jego zachowanie, ale również nie chciała się spieszyć. Musiał minąć odpowiedni czas, by mogła oswoić się ze śmiercią Roberta. Musiał minąć czas, by nie musiała sobie nikogo z nim kojarzyć, ani odczuwać wyrzutów sumienia. W końcu jednak przyszedł czas i zdecydowała się na wspólne życie z nim i mieszkanie. Z ich związku urodziło się troje dzieci.
Większość ludzi, którzy opuścili las, znaleźli w końcu swoje miejsce i sens życia w społeczeństwie. Ale inni, tak jak Erica, nie wytrzymali ani konkurencji ani trudu dostosowania się do warunków społecznych i po kilku latach walki z trudnym losem poddali się i powrócili do lasu, czasem nawet z całymi rodzinami. Wszyscy zostali przyjęci z otwartymi ramionami. Oprócz tego wioska wciąż była odwiedzana przez pacjentów Clary oraz ludzi, którym owi pacjenci ją polecili.
W ten sposób wioska wciąż miała kontakt ze światem zewnętrznym, pozostając równocześnie leczniczym zaciszem. Josh pozwalał, by każdy żył tu swoim, niezależnym życiem, dając jednocześnie do zrozumienia, że wszyscy tworzą wspólnotę. Nikt nikomu nie mógł dyktować, jak ma żyć, ale nie można też było zmuszać innych do niczego. Jednak warunkiem uczestnictwa we wspólnocie była wspólna modlitwa i praca na rzecz całej osady. Wszystko dzielono według potrzeb, a nadmiar plonów i pogłowia Howard sprzedawał z dużym zyskiem na pobliskim targu. Liczba dzieci szybko wzrosła do ponad dwudziestu, liczba stałych mieszkańców wzrosła podwójnie, a liczna odwiedzających nie malała.
Nie wszystkie lata i wydarzenia były szczęśliwe. Czasem nawet dochodziło do zabójstw, długoletnich kłótni, a paru ludzi wygnano dożywotnio za wyrządzenie krzywd innym członkom wioski. Jednak ci, którzy tu wytrwali i ci, którzy regularnie przyjeżdżali, wreszcie podnieśli się z kolan, znaleźli spokój i radość życia.
To wszystko mogło się zdarzyć tylko dzięki temu, że dwoje młodych, szalonych, pozbawionych moralności ludzi, którzy popełnili w życiu wiele błędów, nie bało się przyznać do tego, że zawsze bardziej zależało im na ludziach niż na rozsądku i sprawiedliwości.
KONIEC
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania