Dziedziczenie zagwarantowane
Dawno nie odwiedzał nas listonosz, ponieważ nikt od kilku lat do nas nie pisał. Toteż, jak dzisiaj pojawił się na progu domu w popegeerowskiej wsi, natychmiast wiedziałem, że będzie nieszczęście. Wcale się nie pomyliłem, przyniósł skierowanie do sanatorium i to listem poleconym za potwierdzeniem odbioru. Gdyby był to zwykły lis natychmiast powędrowałby do pieca i nie przyznałbym się do jego doręczenia nawet ostatniego dnia życia. Otwarłem kopertę, spojrzałem na wyrok, pozostały mi jeszcze trzy renty do odbioru, a później czekała mnie kolejna roczna batalia sądowa. Powoli nabieram wprawy z tym włóczeniem się po Sądach z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych. Gdybym posiadał jakieś inne dochody nie walczyłbym tak zaciekle o tą skromną, rencinkę, jednak było to jedyne pewne źródło utrzymania dla całej naszej licznej rodziny. Za każdym razem jest tak samo i nic się nie zmienia. Najpierw kierują mnie do sanatorium, gdzie muszę uczęszczać na zabiegi rehabilitacyjne. Następnie miesiąc po turnusie lekarz orzecznik stwierdza, że jestem zdrowy i zdolny do pracy. Na tej podstawie odbierają mi rentę i nikogo nie interesuje, że pozostaję bez środków do życia. Następnie próbuję zarejestrować się w Urzędzie Pracy. Oni nawet nie wpisują mnie na listę bezrobotnych, tylko kierują mnie do lekarza. Ten jak mnie widzi, nie przystępuje do badania, tylko daje zaświadczenie o niezdolności do pracy. Pozostaje mi tylko Sąd, a ten przez pół roku zastanawia się czy mężczyzna bez lewej reki i prawej nogi jest zdolny do pracy czy nie.
Jak zwykle wszystkich gówno obchodzi czy mamy, co jeść czy nie? Na nadchodzący program pięćset plus musimy niestety jeszcze poczekać i na te dwa tysiące, jakie nam w ramach jego przysługują. Ostatecznie jestem wolnym człowiekiem i mogę wykonywać wiele zawodów z grupą inwalidzką. Wiele zakładów poszukuje takich pracowników, szczególnie, jeżeli są to mężczyźni mający po dwadzieścia lat. Jednocześnie potrafią oni nosić półtonowe ciężary na odległość przynajmniej stu kilometrów. Jeszcze do tego znają biegle pięć języków obcych w mowie i piśmie, ukończyli studia wyższe i posiadają, co najmniej dziesięć zaliczonych fakultetów i tyle samo doktoratów. Dodatkowo posiadają aparycję tak ohydną, że nigdy nie zostaną nawet brygadzistą, a co dopiero wyższym szefem.
Gdy odczytałem treść skierowania na głos, podniósł się lament w naszym dwu izbowym mieszkanku. Piętnaście gęb w chałupie się darło, nawet te małe pacholęta ryje rozdarły jak dorośli. Stara, czyli moja żona z najmłodszą synową pobiegły natychmiast do second hand-u po wyprawkę sanatoryjną dla mnie, gdyż ostatnia została przerobiona na ubranka dla bliźniaków.
Nastał dla mnie i rodziny dzień sądu ostatecznego. Z wielkimi problemami, jakimi nikomu nie życzę, dojechałem komunikacją zbiorową i pojawiłem się przed recepcją w sanatorium. Byłem ładnie ubrany, nikt ze znajomych nie poznałby we mnie starego obdartusa, wglądałem naprawdę szałowo. Kobity postarały się o moją aparycję i garderobę, przetrząsnęły sporo sklepików z odzieżą używaną i efekt mogłem zobaczyć przeglądając się w wielkim lustrze umieszczonym w budynku głównym sanatorium. Miejsca w pokojach przydzielają, sugerując się wyglądem kuracjuszy. Dostaję duży pokój ze wszystkimi wygodami do użytkowania razem z dyrektorem Departamentu Infrastruktury Urzędu Miejskiego miasta powiatowego i głównym prezesem Gminnej Spółki Wodnej. Będąc w takim ekskluzywnym towarzystwie wypada i mi przejść na wyższy poziom komunikowania się z obydwoma panami. Tym bardziej, że obaj mają się za elitę polskiego społeczeństwa.
Pierwszy obiad w stołówce sanatoryjnej jest w tym obiekcie bardzo krępujący, ponieważ personel dla własnej wygody nie przydzielił stolików. Należy samemu zająć jakieś wolne miejsce i tak ma być już do końca turnusu. Przypadkowo siadam przy dwóch naukowcach, których sąsiedztwo jest bardzo uciążliwe. Docenta do końca turnusu stale muszę poprawiać z tym jego kulawym angielskim. Natomiast profesorowi muszę tłumaczyć oczywiste, nawet nie wiem, za co dostał ten tytuł, bo to straszny głąb.
Dni w sanatorium mijają mi bardzo szybko, część kuracjuszy narzeka na jedzenie, natomiast mi smakuje wybornie. Jem w końcu potrawy, co prawda nie najsmaczniejsze, jednak ugotowane ze świeżych produktów, dowodem tego jest fakt, że nikt się nie zatruł.
Przeddzień zakończenia turnusu po obiedzie rozmawiam w pokoju z sąsiadami na temat wnuków i dzieci. Oni strasznie wraz z żonami martwią się swoimi dziećmi i wnukami, czyli spadkobiercami. Wyliczają, komu co i ile się dostanie po ich śmierci. Spokojnie słucham tej ich dyskusji i nie odzywam się. Jednak pan dyrektor nie dał mi spokoju i powiedział.
- Jak to będzie w pana przypadku.
- U mnie nikt nie będzie chciał dziedziczyć, będą się bronić rekami i nogami – odpowiedziałem.
- Niemożliwe! – powiedzieli obaj na raz.
- Zapewniam panów, że moje dzieci, wnukowie i nawet nienarodzone prawnukowie odrzuciliby taki spadek –mówiłem to z pełnym przekonaniem.
Oczywiście nie uwierzyli w to, co powiedziałem, kto uwierzyłby w takie słowa z ust dystyngowanego wykształconego i dobrze ubranego starszego pana.
A może znacie kogoś, lub sami chcecie przyjąć spadek po mnie i odziedziczyć biedę, a ja chętnie zapiszę ją wam, a nie moim spadkobiercom. Jeżeli nie chcecie ode mnie, to są inni w setkach tysięcy, którzy powstali pod wpływem wszystkich rządów od ponad ćwierćwiecza i tylko to pozostawią po sobie swoim najbliższym.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania