Dzieje Evynee

Dzieje Evynee

Rozdział I

 

Odkrycie

Część I

Liście leniwie kołysały się na łagodnym wietrze. Utkany przez naturę spokój od czasu do czasu został przerwany przez śpiew krótki ptaków. Mali podglądacze wyróżniali się swoimi brązowo-żółtymi piórami. Znalazły sobie kryjówkę pośród wysoko położonych gałęzi dębów i sosen. Uwielbiały z ciekawością zerkać na ludzi, którzy wydawali im się bardzo drobni. Zupełnie jakby byli ulubionymi owadami. Za każdym razem, gdy zorientowały się, że intruzi są gdzieś w pobliżu, natychmiastowo zlatywały na najmniejszą, ich zdaniem bezpieczną odległość. Z upływem czasu stało się to tak częste, że w końcu uświadomiły sobie, że ludzie pojawiają się w tym miejscu z powtarzalnością. Zawsze dwoje, zawsze konno, zawsze dwie godziny przed zachodem słońca. Zaczęły głośniej między sobą ćwierkać, gdy tylko usłyszały znajome rżenie koni.

Młody, dwudziestu trzy letni mężczyzna prowadził jechał na swoim brązowym wierzchowcu. Prowadził go w kłusie, nakazując aby zwierzę równocześnie odbijało swoje przeciwległe kończyny. Chciał uchronić zwierzaka, od ugrzęźnięcia w błotnistej glebie.

Jego błękitna szata falowała, na leśnym wietrze. Na plecach jeźdźca widniał herb jego kraju, Gyvhoru. Była to brązowa tarcza, z łososiem zasłaniającym szablę.

Jeździec miał czarne włosy, które były zdecydowanie za długie, ponieważ niedbale padały na jego kark. Spośród rozczochranej grzywki lśniły błękitne oczy.

Był odziany w skórzaną zbroję. Spoczywało na niej wiele śladów po niedźwiedzich pazurach, co wskazywało na odwagę jej właściciela. Na biodrach znajdował się gruby pas, z którego wystawała pochwa wraz z ciężkim, dwuręcznym mieczem.

Tuż za nim jechał odrobinę młodszy mężczyzna. Prowadził czarnego konia, który wydawał się być mu nieposłuszny. Młodszy jeździec również miał na sobie szatę wraz z herbem swojego kraju jak i skórzaną zbroję. Jednak jego pancerz z pewnością był towarzyszem jedynie spokojnych patroli, ponieważ nie nosiła na sobie żadnych śladów zaciekłych walk.

Młody jeździec miał brązowe włosy, które ulegały najmniejszemu podmuchowi wiatru, kołtuniąc się. Spoglądał na świat przyjaznymi, zielonymi oczami.

Zwierzę w końcu dało za wygraną. Chłopak odetchnął z ulgą. Otrzymał tego konia z okazji wstąpienia do Szwadronu Zwiadowców od ojca. Mimo, że minęło już parę miesięcy służby, wierzchowiec wciąż nie do końca poddał się władzy swojego jeźdźca. Starszy kolega zazwyczaj patrzył z politowaniem na młodszego, jeszcze niedoświadczonego zwiadowcę. Aby poprawić mu humor, raz opowiedział młodzikowi historię, jak za jego pierwszego tygodnia swojej służby, wraz ze starszym zwiadowcą natknęli się na obóz orków. Potwory te nie są zbyt groźne dla żołnierza, natomiast zwykły mieszkaniec nie jest w stanie poradzić sobie z ich atakiem.

I wtedy po prostu rzuciłem drewniany sztylet w ognisko! - zaśmiał się czarnowłosy zwiadowca imitując ruch dłonią. - Tak durne, że skoczyłyby z klifu za liściem.

Starszy wiedział, że jedynym prawdziwym zagrożeniem na ten moment są dla Gyvhorru potwory, zamieszkujące te ziemie. Między trzema krajami - ich rodzinnym Gyvhorrem, bogatym Katafotem i religijnym Phatosem od wieków panuje pokój.

Jego rozważanie przerwało niepokojące dudnienie. Zbliżało się... Coraz bliżej i bliżej, głośniej i głośniej. Szczękanie głośnego metalu, dudnienie kopyt. Minotaury? Przerażone centaury? Wściekłe satyry? W jednym momencie starszy jeździec zatrzymał konia i wykonał gest, aby dać sygnał swojemu kompanowi, aby zrobił to samo. Młody był bardzo zaskoczony wykonał polecenie i pytająco spojrzał w stronę młodego mężczyzny. Czarnowłosy wskazał głową na pobliskie zarośla. Szatyn wytężył wzrok, jednak nic nie widział. Starszy zszedł z konia i zakradł się między zarośla. Młody podążył w jego ślady. Oboje zastygli. Młody zaczął się trząść. Starszy nie wiedział, co ma poradzić... To, co zobaczyli przerosło ich najstraszniejsze myśli.

Ich oczom ukazała się para mężczyzn, na opancerzonych koniach. Obaj trzymali w prawej dłoni tarczę z herbem Kataforu. Była to tarcza, dzielona na cztery części. Dwie z nich były purpurowe, a dwie grafitowe. Pośrodku były dwa diamenty, oplecione łodygą róż.

Mężczyźni byli ubrani w zbroję płytową, a przy pasie posiadają masywne, połyskujące w słońcu półtoraręczne miecze. Każdy z nich miał założony hełm z purpurowym pióropuszem.

Młodszy mężczyzna spojrzał z trwogą na starszego. Ten wzruszył ramionami i dał sygnał do wycofania się. Chciał udać, że nie przeraża go ta sytuacja. Kiedy upewnili się, że nie są śledzeni, rozpoczęli rozmowę.

- Co oni tu robili? - zaczął młodszy, ledwo mogąc się otrząsnąć z przerażenia. - Od trzech tygodni patrolowaliśmy tę okolicę, przecież powinniśmy byli zobaczyć ich... dużo wcześniej...

- Nakuri, uspokój się - rzekł czarnowłosy, odwracając się. Wyciągnął szyję, rozejrzał się. Odetchnął ze spokojem. Czysto. - Właśnie dlatego patrolujemy ten las.

Młody jeździec poczuł, jak zimny dreszcz oblewa go, pozostawiając po sobie gęsią skórkę na jego ciele.

Uspokoił oddech, próbując zgadnąć, co tym razem zarządzi brunet.

Odetchnął z ulgą, gdy zorientował się, że obrali drogę do ich wioski. Nakuri pragnął jak najszybciej opuścić las i zdać raport.

*

W drodze do gabinetu generała minął dużą ilość mieszczan. Niektórzy z nich nawet nie podnieśli wzroku. Część korzystała z ścian izby i pisała coś na papirusach. Wiedział, że władze Gyvhoru poszukują wszelkich informacji o jakiejkolwiek obecności Katafończyków w pobliżu ich królestwa. Domyślał się, jak wielu przyjdzie złożyć fałszywe zeznania. Westchnął, na samą myśl o motywach, którymi mogą kierować się ludzie. Chęć zarobku, jakby okazało się, że mówią prawdę. Zabawa. Przeczucia. Mógłby tak wymieniać do świtu, a zapewne nie skończyłby. Ilu chce po prostu wzbudzić panikę? Ale… w jakim celu? Przecież od tak dawna panuje spokój. To niemożliwe, aby Katafot był tak blisko nas.

Stanął przed sosnowymi, zdobionymi drzwiami. Zapukał w nie, czekając na zezwolenie na wejście do środka. Nie zdążył nawet opuścić łokcia, a głęboki męski głos odparł “WEJŚĆ”. Dało się wyczuć zmęczenie Generała. Emanowało nawet przez solidne sosnowe drzwi. Nakuri szarpnął je niepewnie. były o wiele cięższe niż się wydawały.

Pomieszczenie było podświetlone przez trzy świece, stojące na biurku. Całe mnóstwo porozrzucanych pergaminów ozdabiało parapet, biurko a nawet część podłogi. Scena przypominała pobojowisko po przegranej walce. Na środku izby stał posiwiały mężczyzna. Natychmiast opadł na fotel, gdy zorientował się, kto wszedł do pokoju. Spojrzał jeszcze raz na papiery. Nakuri wyczuł jego złość.

- Wiele z nich to z pewnością fałszywe informacje - powiedział, nie kryjąc w głosie niesmaku. - Podejrzewam, że wszystkie. Katafończycy nie mieliby powodów, by forsować nasze granice.

Nakuri pomachał głową i powiedział najbardziej przerażonym i szczerym tonem, jaki mógł z siebie wykrzesać;

- Widzieliśmy ich. Byli pod naszą granicą od lasu Uhyia.

Generał poprawił się w krześle, otwierając szeroko oczy.

- Jesteś pewien, że to właśnie ich widziałeś?

Chłopak przypomniał sobie ten widok, po czym bez żadnych wątpliwości potwierdził, rozwiewając wątpliwości.

- Generale Phorris, jeśli byli tutaj, to muszą coś szykować. - powiedział, kiwając twierdząco głową. - Jestem pewien, że to byli oni.

Generał głośno zaklął, po czym się podniósł. Podszedł do biurka. Chwycił w dłonie parę zapisanych kartek, po czym je podarł i cisnął na podłogę.

- Kłamcy... - podniósł wzrok. - Wygląda na to, że nie mamy wyjścia. Odwaliłeś kawał dobrej roboty, jako Zwiadowca Gyvhoru. Nie chciałem wierzyć w to, że oni mogą się tutaj przedostać... Szpiegować, niczym psy... Jednak... Być może to prawda, co mi wcześniej mówiłeś... Jeśli, jest tak, że oni połączyli swoje siły z ludźmi z Phatos, to możemy być pewni, że jesteśmy zgubieni. - opadł, zakrywając sobie twarz dłońmi. - Nasz kraj nie jest w stanie odpowiednio się uzbroić. Nie będziemy mieć szans sami, jeśli Katafor nas zaatakuje. Musimy znaleźć odpowiedzi… Powstało tak wiele pytań. Nakuri, proszę cię, abyś wybrał się w podróż do Kataforu. Celem tego zwiadu będzie zdobycie informacji, czy Katafończycy i Phatosanie utworzyli sojusz. Jeśli tak, to jedyną naszą nadzieją będą magiczne istoty, zamieszkujące tereny Phatosu. Będziesz musiał przekonać ich, aby powierzyli nam swe siły.

Nakuri podszedł i ze strachem spojrzał Phorrisowi w oczy.

- W jaki sposób miałbym to zrobić? - wydusił z siebie.

- Wierzę, że ci się uda. Przede wszystkim dlatego, że jesteś moim synem, Nakuri.

Jego szmaragdowe oczy przeszył strach, ale dumnie podniósł głowę do góry.

- Zrobię co w mojej mocy, aby zdobyć te informacje.

Przez twarz generała przeszedł uśmiech.

- Jedyne, co musisz znaleźć, to kompanów to tej misji - powiedział Phorris. - Zach musi zostać na swoim stanowisku Zwiadowcy Miejscowego. Sam wiesz, że ziemie pomiędzy Trzema Królestwami są niebezpieczne.

Nakuri pogładził się po brodzie, myśląc o swoich znajomościach. Wiedział, że nikt przy zdrowych zmysłach nie podjąłby się takiej misji, jednak wierzył w to, że znajdzie na tyle oddaną Gyvhorowi osobę, że ta ruszy dla dobra królestwa w ogień. Lub z jego powodu.

Po przyjęciu od generała wszystkich wytycznych Nakuri ruszył do lasu na polowanie.

Następnego dnia miał się odbywać Festiwal Plonów, więc nie mógł pozwolić sobie, na nie złożenie darów. Jest synem generała, więc jego zadaniem jest być blisko kościoła i mnichów. Kto wie, kiedy będzie w stanie ponownie świętować.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • MKP 3 miesiące temu
    "Utkany przez naturę spokój od czasu do czasu został przerwany przez śpiew krótki ptaków" - jeśli został przerwany to raz, więc nie od czasu do czasu. "Utkany przez naturę spokój od czasu do czasu przerwał krótki śpiew ptaków"

    "...letni mężczyzna prowadził jechał na swoim brązowym wierzchowcu." - zalecam wybrać jedną z czynności

    "Jeździec miał czarne włosy, które były zdecydowanie za długie, ponieważ niedbale padały na jego kark." - a jak nie na jego kark to na czyj? z zaimkami to jest taka historia, że stanowcza większość jest logicznie zbędna i tylko sporadycznie, taki logicznie zbędny zaimek, ma wartość estetyczną i go się zostawia.

    "Tuż za nim jechał odrobinę młodszy mężczyzna. Prowadził czarnego konia,..." - zatem prowadził czy jechał.

    "Otrzymał tego konia z okazji wstąpienia do Szwadronu Zwiadowców od ojca" - "od ojca" przenosimy po "konia"

    "tygodnia swojej służby" - swojej do utylizacji

    "Jego rozważanie przerwało niepokojące dudnienie. Zbliżało się... Coraz bliżej i bliżej, głośniej i głośniej. Szczękanie głośnego metalu, dudnienie kopyt" - jedno dudnienie wypada czymś zastąpić dla estetyki

    "z herbem Kataforu. Była to tarcza,..." - takie wprowadzenie opisu od "Była to/Był to..." jest bardzo proste i według mnie brzydkie. Można pokombinować ładniej:)
  • MKP 3 miesiące temu
    Trzeba sporo czytać i szlifować stylistykę:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania