Dzieje Hipstera (tytuł niekoniecznie oficjalny)
Zebraliśmy się na dworcu Kaliskim o ósmej rano. Dzisiaj wyjeżdżałyśmy na kolonie do Grecji, a to zawsze było naszym wielkim marzeniem – moim, mojej siostry Asi i naszych dwóch przyjaciółek Angeliki i Martyny.
Martynka, jako że była najmłodsza z nas ekscytowała się wszystkim dookoła, jak i samym wyjazdem.
Zastanawiała się z przerażeniem czy w pokoju znajdzie się coś takiego jak czajnik, albo prysznic. Zdecydowała się nawet, aby tego drugiego nie było na rzecz tak bardzo potrzebnego jej do życia czajnika.
- Autokar spóźnia się już pół godziny – mruknęła Angelika tupiąc w miejscu swoimi opancerzonymi glanami.
- Ciekawe czy będzie tak codziennie – zastanowiła się Asia. – Przynajmniej nie będziemy się musiały martwić nastawianiem budzika, bo tak czy tak zdążymy...
- Może po prostu coś się stało...
Dziewczyny spojrzały na mnie z powątpiewaniem.
- Ja już chyba wiem co się stało – powiedziała Angelika wskazując na coś za nami.
W tym samym momencie na dworcu rozległ się ryk aplauzu, który jednak zamilkł tak nagle jak się pokazał. Odwróciłam się i wytrzeszczyłam oczy.
W naszą stronę toczył się wielki, poobijany, stary i brudny autokar. Jedna z szyb była wybita i coś trzeszczało pod spodem. Autokar zatrzymał się z piskiem opon i jękiem całej konstrukcji.
- I że to jeszcze jeździ – przeraziła się Asia. – Może właśnie dlatego się spóźnił. Przechodził kontrole..
- No i nie rozumiem jakim sposobem ją przeszedł – mruknęła Angelika.
Z autokaru wytoczył się kierowca. Był wysoki, miał rude włosy i krzaczaste wąsy tego samego koloru. Założył na siebie mundur wojenny. No pięknie!
- Baczność! – ryknął na cały dworzec. Grupa posłusznie wykonała jego polecenie. – Otworzę wam zaraz luk i wsadzicie swoje bagaże. Bez przepychanek! Jeśli ktoś zrobi coś niezgodnego z regulaminem będzie jechał przyczepiony anteny na dachu!
Spojrzeliśmy po sobie z przerażeniem.
- A czy to przypadkiem nie jest niezgodne z regulaminem? – spytała jakaś pani, zapewne nasza opiekunka.
Kierowca spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Ależ skąd! – wykrzyknął tubalnym głosem. – Kiedy byłem w wojsku zawsze karano tak chłopaków, aż się oduczyli! Tyle że oni jechali na dachu czołgu podczas treningów przygotowawczych! Och, to dopiero były mocne przeżycia!
Spojrzałam na dziewczyny lekko zaniepokojona po czym westchnęłam.
- No, ale nic! – wykrzyknął kierowca. – Czołgu na zbyciu nie mam, a i tak ci kretyni z kontroli zabrali mi już wystarczająco dużo czasu! Wojak, nigdy się nie spóźnia i nie wstaje po szóstej trzydzieści!
- Mam nadzieję, że to nie on będzie ustalał godziny naszego wstawania – skomentowała cicho Angelika.
Martynka stała gdzieś na uboczu i przypatrywała się ciekawie kierowcy. Naprawdę miałam nadzieję, że w jego obecności nie powie nic głupiego, bo czasami niestety coś takiego się zdarzało.
Kierowca otworzył nam luk i przypilnował aby nikt się nie pchał. Angelika gdy tylko pozbyła się swojej walizki pobiegła na tył autokaru, aby zająć czteroosobowe miejsca. Na szczęście były wolne. Gdy wszyscy jak najszybciej weszli do autokaru (parę osób posłało nam mordercze spojrzenia) kierowca ruszył z dworca na pełnym gazie.
Godzinę później Martynka usnęła. Przez cały ten czas rozmawiałyśmy ze sobą, ale kiedy zaczęła się dyskusja o książkach, Martyna odpadła.
Nagle autokar skręcił gwałtownie o dziewięćdziesiąt stopni i ostro zahamował. Z półek pospadały rzeczy kolonijczyków, a w luku, sądząc po odgłosie, wszystkie walizki wykonały dzikie salto.
- Chyba postój – mruknęła Angelika.
Martyna natychmiast się poderwała.
- SIADAĆ! – wrzasnął kierowca, a Martyna z przerażoną miną natychmiast wykonała jego polecenie. – Teraz jest postój. Macie dwadzieścia minut. Jak ktoś się spóźni, to ja nie będę czekał. Może biec za autokarem do następnego postoju.
A teraz ustawić się w rzędzie i ładnie wychodzimy. Marsz!
Kierowca otworzył tylko przednie drzwi, a skoro byłyśmy na samym tyle, wyszłyśmy z autokaru ostatnie.
Martyna nie czekając na nas, popędziła do sklepu, wrzeszcząc coś o chipsach.
Szybkim krokiem ruszyłyśmy za nią, podobnie jak większość grupy. Nikt nie miał ochoty na trzygodzinną przebieżkę w tempie 100 kilometrów na godzinę.
Nakupowałyśmy wszystkich potrzebnych rzeczy, a kiedy wyszłyśmy ze sklepu, zastałyśmy Martynę zwieszającą się z jakiegoś samotnego, karłowatego drzewa rosnącego nieopodal drogi.
- Dziewczyny! – pisnęła. – Ale super!
Nie miałyśmy większej ochoty na towarzyszeniu jej w penetrowaniu drzewa, więc usiadłyśmy na chodniku, mając jeszcze dziesięć minut czasu. Zaczęłyśmy się przyglądać innym kolonijczykom, i z niesmakiem odkryłyśmy, że na wycieczce towarzyszą nam sami niezachęcający ludzie – kilku dresów, jakieś plastiki, cała masa rozwrzeszczanych swagerów. Nieliczna reszta osób zachowywała się co najmniej dziwnie – jakiś koleś we wzorzystej koszulce krakał na ludzi, będąc w towarzystwie mrukliwego okularnika i jakiegoś zgarbionego chłopaka, który chyba nie kontaktował z rzeczywistością.
- DO ŚRODKA! – ryknął kierowca.
Wszyscy potulnie weszli do autokaru.
Rzuciłyśmy się na swoje siedzenia, a Angelika puściła muzykę. Wszyscy w autokarze wydarli się na nią, aby wyłączyła „to badziewie", co bardzo ją rozwścieczyło.
Martyna zaczęła podśpiewywać jakieś disco polo, co przez pierwsze pięć sekund spotkało się z aplauzem grupy, lecz natychmiast zostało zastąpione przez rap, puszczany przez skejtów siedzących koło kibla.
Asia przewróciła oczami i założyła słuchawki.
Angelika zarechotała upiornie, otworzyła paczkę popcornu i zaczęła rzucać nimi w skejtów. Ochoczo przyłączyłam się do niej. Kilka dziewczyn rzuciło nam karcące spojrzenia i czcią wyciągnęły egzemplarze „Zmierzchu".
Martyna w końcu się przymknęła. Sięgnęła do torby z popcornem i skrupulatnie podzieliła ją na dwie części. Jedną rzucała w skejtów chociaż i tak zapewne nie wiedziała o co chodzi, a drugą zjadła.
Angelika opanowała się, dostrzegając surowe spojrzenia opiekunów. Szturchnęła mnie w ramię dając dyskretne znaki, abym zaprzestała. Tylko Martynka dalej toczyła rebelię.
- A masz! – wrzasnęła.- Jeszcze Ci mało!? To masz, nażryj się!!!
Asia wysłuchawszy już trzech piosenek zdjęła słuchawki i próbowała opanować Martynę.
- Cicho – syknęła.- Uspokój się.
Martyna popatrzyła na nią nieprzytomnym wzrokiem. We włosach miała pełno popcornu i papierków po cukierkach.
- Dobra. – I wróciła do śpiewania piosenek. – IGLASTY LAS! – zaintonowała, a my ochoczo dołączyłyśmy do niej.
- W Grecji nie ma lasów – stwierdził jakiś hipster siedzący przed nami. Zorientowałam się, że to ten sam chłopak, który towarzyszył temu kraczącemu świrowi.
Martyna zmrużyła oczy i zmierzyła go nienawistnym spojrzeniem.
- A kto powiedział, że iglasty las to las? – zapytała.
Hipster popatrzył na nią z zażenowaniem.
Najwyraźniej nie dotarł do niej bezsens tego zdania. Ja, Asia i Angelika tarzałyśmy się ze śmiechu.
- No co? – zapytała Martyna, nie rozumiejąc.
Angelika dostała czkawki, więc wyciągnęła z plecaka butelkę coli i wypiła prawie litr napoju.
- Ty pijaku! – krzyknęła Martyna.
Wychowawczyni podbiegła do nas.
- Macie alkohol? – zapytała groźnie.
Asia mruknęła coś niewyraźnie.
- Nie – powiedziała Angelika. – Chyba, że... - jej wzrok padł na Martynę. Opiekunka podążyła za nim.
Martyna pisnęła cicho i wywaliła zawartość swojej torby i portfela na podłogę. Wychowawczyni wytrzeszczyła oczy. Drobniaki potoczyły się po autokarze. Cała grupa zgodnie ryknęła „KASA!" i rzuciła się na podłogę. Martyna wrzasnęła ze zgrozy.
- Złodzieje! Było tam trzydzieści trzy złote, pięćdziesiąt jeden groszy, pięć euro i dwa centy! Jeden grosz był wyszczerbiony!
Nauczycielka stwierdziwszy, iż w kupie rzeczy Martyny nie ma butelki Ognistej Whisky Ogdena, zaczęła chodzić po autokarze i zbierać drobniaki Martyny.
- Nie ma jednego grosza – powiedziała opiekunka.
Martyna zgrzytnęła zębami, ale o dziwo nic nie powiedziała. Pozbierała to, co wcześniej wyrzuciła i opłakując stratę grosza wcisnęła się w fotel.
Nagle Asia spoważniała. Wyciągnęła rękę i wskazała na przód autokaru.
- Patrzcie, kto tam siedzi.
- Edward!- krzyknęłyśmy zgodnie.
Edward to różową bryła przypominającą człowieka. Kocha wampiry, ale oczywiście tylko te jeżdżące volvo. Jej przezwisko wiąże się z całkiem zabawną historią. Napisała kiedyś różową kredą na garażu „Jestem z Edwardem", gdy spadł deszcz nieszczęsne „z" zmyło się i pozostało „Jestem Edwardem". Przyjęło się. Prawdziwe imię Edwarda to Klementyna.
Nasza „przyjaciółka" zwróciła na nas swój wzrok. Otworzyła paszczę i bezgłośnie powiedziała – Idiotki. Wyglądało to dość komicznie, zważając na to, iż siedziałyśmy dwadzieścia pięć miejsc od niej.
Tym razem Angelika nie usłuchała skejtów – puściła metal tak głośno, jak się dało i udawała, że gra na gitarze. Najwyraźniej owładnęła ją dzika mania, bo niemalże wstała, chcąc zatańczyć pogo. Na szczęście ograniczyła się do machania głową, dopóki nie wyrżnęła głową w fotel hipstera.
- Uważaj co robisz, kretynko – warknął nasz nowy kolega.
Rzuciłyśmy mu rozbawione spojrzenia, a on prychnął pogardliwie, poprawił wielkie na pół twarzy okulary i zabrał się ponownie za czytanie jakiejś opasłej książki.
Martyna nie chciała jednak dać za wygraną.
- Zaprzyjaźnimy się? – zapytała z szerokim uśmiechem na twarzy.
Hipster był teraz co najmniej zdegustowany.
- Ej, może pobawimy się w konkurs wiedzy, co?
Męczyła go tak długo, że w końcu się zgodził. Zadawała ona jednak tak łatwe dla niego pytania, że po chwili się znudził, zaczął prychać wyniośle i radził udać się Martynie do jakiegoś specjalisty.
Nie wiedziałyśmy, co ze sobą zrobić. Jakiś paker zaoferował, że puści film na DVD, bo wziął ze sobą kilka w nadziei, że w ośrodku poogląda je ze swoimi ziomami-pakerami. Już to widzę.
Kierowca wyraził niechętnie zgodę. „Mam tylko nadzieję, że to jakiś porządny film, synu. No wiesz, wybuchy, pościgi i karabiny maszynowe."
Paker przetrząsnął plecak i wydobył z niego jakąś płytę.
Niespecjalnie miałam ochotę na oglądanie filmów, które mogłyby spodobać się temu kierowcy, który ZDECYDOWANIE nie zaliczał się do pacyfistów. Zasnęłam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania