"Dziękuję" - Część I, Rozdział 1: Beztroski czas.
Rodzinny dom Chłopca nie był zimnym i ponurym miejscem. Nie pokrywała go pleśń, grzyby, nie było w nim wilgoci. Nie było ani biednie, ani bogato. Tak długo jak był dach nad głową, tak długo jak było co jeść, a matka miała swoje pociechy, dom był zaiste pełen życia, pełen szczęścia które niezwykle ciężko opisać. Dom wykonany z drewna dębowego, w którym podłoga była z kamienia, stanowił solidny fundament w ich życiu codziennym. Każda belka domu, każdy kamień w podłodze wydawały się pamiętać pokolenia, które budowały życie w tej ziemi. Dom był schronieniem przed światem – miejscem, gdzie nie docierały troski. Meble w dzisiejszych czasach byłyby nie tyle co antyczne, ale i zabytkowe, szczególnie piec w którym paliło się drewnem i węglem. Całość wnętrza domu przypominała piękne odzwierciedlenie starych domów słowian. Każdego dnia letniego, jesiennego i wiosennego, ojciec ciężko pracował na polu przy złotych plonach, które obdarowywały ich obfitością jego starań. To nie tak, że tylko ojciec pracował. Byli jeszcze sąsiedzi, którzy czasem kłócili się z ojcem, lecz tak często jak się kłócili, tak często sobie wybaczali. Ich praca w polu była ciężka, a zatem pełna podziwu. Matka zawsze czekała na powrót męża z gotowym daniem, aby wynagrodzić mu trud spędzony w pracy. Jej miłość wobec chłopca i jego rodzeństwa nie znała granic, była prawdziwym aniołem zajmujący się zgrają smyków. Czasem wpadały do nich dzieci z sąsiedztwa i porywały na jakiś czas jej pociechy. Zabawy w polu, gonitwy, zabawa w szukanego, walki na kije i wiele innych było ich sposobem na zabicie nudy. Pola niezwykle rozległe wymagały wiele pracy, a więc czasem nawet i chłopca z rodzeństwem brano do pomocy, aby chociażby wypasać bydło i je przypilnować.
Nie raz widziano, jak dzieci bawią się na rynku wsi, a to zaczepiają dorosłych by do nich dołączyli, a to robią psikusy innym... Choć czasem bywali wredni, tak życie bez nich w wiosce byłoby ciche i dość ponure. Dość często odwiedzano las i spędzano w nim wiele godzin za dnia, a czasem nawet i nocowano w nim widząc w lesie swego rodzaju przyjaciela. Las bowiem był blisko, nie raz można by rzec, że o rzut beretem do najbardziej wysuniętego domu w stronę właśnie lasu. Nie były to czasy w których dominowałaby era elektryczności. Były to czasy bardziej odległe, gdzie urodzaj pól był na wagę prawdziwego złota, a pola te były niemal błogosławieństwem mogłoby się zdawać, że przez samego strażnika plonów i urodzajów.
Zawsze kiedy mama wałkowała ciasto, wołała kogoś z jej potomków. Do kuchni przybiegł nagle zawołany czułym matczynym głosem chłopiec. Uśmiechnięty, stanął przy wysokim blacie stołu. Oparty o bok matki, położył dłonie na blacie. Z uśmiechem spoglądał jak jego mama wałkowała ciasto. Każde spojrzenie matki, każdy jej uśmiech wydawały się mówić, że wszystko na świecie jest na swoim miejscu. Chłopiec czuł się bezpieczny – jakby nic nie mogło zburzyć tej codziennej harmonii. Nagle, kiedy przerwała pracę swoich rąk, spojrzała na niego z tym samym ciepłym uśmiechem, który zawsze ukazywał szczęście i ciepło. Palcem u dłoni, szybko, ale delikatnie, zostawiła mu ślad mąki na nosie. Chłopiec zaczął się śmiać. Po chwili wziął proszek do rąk i oznaczył nim biały fartuch mamy, na co ona zareagowała radosnym parsknięciem. Został podniesiony i dany na krzesło, aby lepiej widział stół. Mama pilnując by nie spadł, razem rozpoczęli wałkować ciasto.
Kiedy tylko był czas, ojciec uczył swoje pociechy wielu rzeczy, które w przyszłości miały im się przydać, kiedy przejmą jego rolę. Był niezwykle cierpliwy, potrafił bardzo dobrze wytłumaczyć swoim synom i córkom, co i jak robić. Był wzorem do naśladowania, głową rodziny. Strażnikiem pilnującym bezpieczeństwa. Ojciec był jak dąb – mocny i niezłomny, szczególnie dla Chłopca jego obecność była gwarancją, że żadne zło nie zbliży się do ich domu. Czuł dumę, patrząc na niego przy pracy, i marzył, by kiedyś stać się jak on.
Dla Chłopca ojciec i matka byli autorytetami, których nikt nie był w stanie podważyć. Życie w wiosce było spokojne, czas płynął swoim tempem bez pośpiechu i lenistwa. Rankiem słychać było pianie kogutów, a zapach świeżo upieczonego chleba unosił się w powietrzu. Wieczorami dzieci zasypiały przy blasku księżyca, a nocny wiatr śpiewał swoją pieśń o spokoju. Dni i noce takie jak te, były ciepłą codziennością w tych stronach, a dom pełen miłości i troski był wszystkim czego chłopiec i jego rodzeństwo pragnęli. Tylko czasem wiatr niósł w sobie coś dziwnego, jakby cichy szept spoza granic lasu. Ale nikt w wiosce nie chciał o tym mówić, bo takie dni, pełne światła i spokoju, wydawały się wieczne...
Komentarze (2)
"Dom wykonany z drewna dębowego, gdzie podłoga wykonana była z kamiennego podłoża, było solidnym fundamentem w ich życiu codziennym". – Dom wykonany z drewna dębowego, w którym podłoga była z kamienia, stanowił solidny fundament w ich życiu codziennym.
"Stanął uśmiechnięty tuż przy blacie wysokiego stołu obok boku mamy opierając się o nią, gdzie dłonie oparł o blat. "– Uśmiechnięty, stanął przy wysokim blacie stołu. Oparty o bok matki, położył dłonie na blacie.
W zdaniach występują też niepotrzebne powtórzenia, które można łatwo zastąpić:
"Chłopiec zaczął się śmiać, by po chwili wziąć odrobinę mąki do rąk. Oznaczył biały fartuch mamy mąką, na co ona zareagowała śmiechem."– Chłopiec zaczął się śmiać. Po chwili wziął proszek do rąk i oznaczył nim biały fartuch mamy, na co ona zareagowała radosnym parsknięciem.
Ale ogólnie tekst jest całkiem przyjemny i ławo się go czyta :) Zostawiam 4.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania