Dzień Dobry

„ Dzień dobry”

Nie mówiłaś, że serce będzie tak boleć, kiedy odchodziłaś. Ciągle tylko krzyczałaś, odpychałaś moje tłumaczenie i machałaś ręką. Dobrze wiedziałaś, jaki będzie twój następny krok. Trzasnąć drzwiami, jak szufladą pełną zdjęć i wspomnień o naszym małżeństwie. Teraz nawet byś zawołała: - Nie wspominaj. A Marysia? Co jej byś powiedziała? Szkoda nawet o tym myśleć. Biedne dziecko rozdarte teraz na pół. I że co? Niby to moja wina. Ach tak, to do widzenia. Nie będę się już więcej rozczulał.

Otarłem twarz i podniosłem czoło znad zdjęcia. Ileż to można ciągle się wpatrywać w jedną i tą samą osobę. Już nawet papierosy mi się skończyły a piwo przestaje wchodzić samo do gardła. Pasowałoby się przejść na drugą stronę do „Żabki”, ale nawet nogi odmawiają posłuszeństwa. Gdy rozejrzę się dookoła i pomyślę za co pierwsze miałbym się chwycić stwierdzam: - Nie pierw muszę nabrać sił i się przespać. I tak praktycznie mija mi każde popołudnie od rozwodu. A mówiłaś:

- Będzie cudownie. Każdy będzie miał wolną rękę.

Pójdę pod prysznic i lepiej przestanę gadać. Cud, że sąsiedzi się jeszcze nie dobijają.

Która to? O kurczę, znów zaspałem? Szybko ubranie i coś wypić. O matko ta głowa. Pusta głowa. - Zosiu! Żono kochana! Ale ja głupi do kogo wołam. Już, już, jeszcze tylko jakiś sweter i buty. Chole… czemu ten szew mnie jeszcze trzyma. Moja głowa. Ile mam jeszcze czasu? Może coś zjem. Nie, idę jeszcze wstąpię po drodze do sklepu. Z wywalaną koszulą na wiesz, w brudnym swetrze i dresach pędziłem po schodach, niczym ogier na wyścigu. Gdy wymijałem piętra, gdzieś tak między drugim a trzecim, trzecim a drugim już nie wiem głowa mnie boli. Wiem, że szła ładna pani, skądś ją znałem i powiedziała mi: - Dzień dobry. Nagle wszystko w moim schemacie dnia przewróciło się do góry nogami.

- Dzień dobry – odparłem, ale ona szybko zniknęła. Ktoś poświęcił mi chwilę, a może tylko od tak wypsnęło jej się. Nic, uciekło mi parę sekund, te parę sekund, które miałem poświęcić na kupno piwa. Chole… Nie muszę się czegoś napić, bo mi głowa się rozpadnie. Szybko zbiegłem na dół. W tym samym przeraźliwym tempie, z sznurówkami plączącymi się pod stopami wbiegłem na ulice i myślałem tylko o jednym: - Browarek. Gdy nagle wybudził mnie przeraźliwy pisk opon i równie okropne wycie, a następnie bliskie spotkanie z maską samochodu.

- O nie moja głowa! Moja noga, moje żebra!

- Co pan sobie myślał?! W końcu to pan mi wybiegł, jak oszalały – krzyczał nade mną jakiś facet w dzianym garniturku i białej koszuli. Lecz co mi po jego krzyku. Do pracy już nie pójdę, głowa nadal boli. Co tam głowa, wszystko. A znieczulenia, jak nie było, tak nie ma.

- To ktoś zadzwonił po pogotowie? - rozglądał się wokół kierowca.

- Panie, on nie takie upadki przechodził – zawołał jakiś sąsiad z bloku. - Wsiadaj pan i odjeżdżaj.

- Co tu się dzieje - wybiegła kierowniczka ze sklepu. - Już wezwałam policję i karetkę.

- A po co policja? - zdenerwował się kierowca. - Może bym się dogadał z facetem.

Wszyscy wybuchli wokoło śmiechem, a mnie wcale nie było do żartu. Ludzie, kiedy mnie ktoś zrozumie, jak cierpię. Żebra połamane, noga pewnie złamana i jeszcze ta ohydna głowa. Pani Kasiu, może pani. Spoglądam kierowniczce prosto w oczy błagalnym spojrzeniem, chcąc przekazać to co bije w moim sercu, gdy nagle słyszę:

- Niech mu Pan piwo kupi to wszystkim zapomni! - znów zabłysnął swoją radą sąsiad.

- Wystarczy może panie Grzybek. Zaraz będzie pogotowie to się nim zajmie.

- Po co pani wzywała policje – denerwował się kierowca. - Może rzeczywiście wystarczyło mu kupić tylko alkohol i zaprowadzić w ciepłe miejsce.

- Że co!!! - wyprostowała się kierowniczka. - Ja znam pana Sławka. A to co pan mówi jest nie ludzkie.

Po chwili usłyszałem charakterystyczne wycie kogutów i podjeżdżający żółto-niebieski ambulans.

Wybiegł z niego lekarz, oraz ratownik i usłyszałem te cudowne słowo:

- Dzień dobry. Jak się pan nazywa?

Przez moment nie wiedziałem co odpowiedzieć. Przypomniała mi się ta pani na schodach. Jakie ona miała piękne nogi.

- Hmm, Hmm.

- Jak pan ma na imię?

- Na imię, Sławek.

- Dobrze, a na nazwisko.

- Grzebczyk.

- Dobrze, podamy panu teraz lek znieczulający…

Gdy to usłyszałem od razu poczułem się jak w siódmym niebie. Wreszcie ktoś wysłuchał moje prośby. To magiczne słowo jednak coś znaczy. Po nim zawsze przychodzi coś dobrego.

- Niech pan się teraz nie rusza – poprosił ratownik.

Zaraz, pomyślałem. Jestem tak poturbowany, że ja mu się nigdzie nie ruszę. Co z moimi żebrami, z moją nogą, a głową? Czy ten zastrzyk wystarczy na to wszystko. Nim chciałem cokolwiek wydusić z siebie, moje powieki stawały się powoli ciężkie, coraz bardziej ciężkie, aż usnąłem. Czułem tylko, że ktoś mnie podnosi i kładzie, a potem, potem to już tylko było „Dzień dobry” na schodach i ta dziewczyna. Jaka ona była cudowna.

- Czy mogłaby pani poinformować jakąś osobę bliską, że zabieramy go do szpitala.

- Ale on nie ma. Mieszka zupełnie sam. Rozwiódł się niedawno.

- To może ma telefon do żony – znów wyskoczył z myślą sąsiad.

- A co ja jestem jego kochanka? Wypytuje się jego – odparła kierowniczka.

- To kto mu pomoże? Kto z nim pojedzie?

Nagle wychodziła z klatki młoda dziewczyna, która miła się na piętrze z poszkodowanym i witała się z nim.

- Co się stało?

- Samochód go potrącił – odparł sąsiad. - Zna pani numer telefonu do jego byłej?

- Nie. Ale chętnie z nim pojadę.

- Przepraszam, a kim pani jest? - zdziwiła się kierowniczka sklepu.

- Sąsiadką, mieszkam nad nim.

- To jak pani chce – odparł ratownik – ale i tak trzeba wezwać byłą żonę lub kogoś z rodziny.

Gdy wieźli mnie do szpitala i zacząłem się przebudzać, czułem okropny ból. Myślałem że będę się darł na całe miasto. Zacisnąłem mocno zęby i chciałem się złapać ręką za bok ale ratownik mi nie dał. Nagle jakaś delikatna dłoń przytrzymała mnie i rzekła:

- Spokojnie panie Sławku, niech pan leży.

Poznałem go. Nie mogłem uwierzyć. Podniosłem lekko głowę, spojrzałem. Mój anioł, jest tutaj. Koło mnie. Jakim cudem? Chyba mi się śni. Dali mi za dużą dawkę. Jeszcze spogląda mi prosto w oczy. Nie ja muszę przestać pić. Musze w ogólę się ogarnąć. Co ja mam robić, niech mnie ktoś uszczypnie.

- Przepraszam, przepraszam – próbował dowołać się lekarz. - Czy pamięta pan numer do żony, byłej żony.

- A po co? Przecież mam tu już jedna panią – odparłem nie zastanawiając się.

- Musi być żona lub ktoś z rodziny.

- Wolę tę osobę – wskazałem palcem na nowo co poznaną kobietę, a ona z tymi czerwonymi policzkami wydała mi się jeszcze bardziej piękniejsza.

- Ona nie może być.

- To jak już doszedł do siebie, to zatrzymajcie się i ja wysiądę.

- Zaraz – zdziwił się lekarz. - Powiedziała pani, że przy nim będzie, a on teraz jedzie do szpitala prawdopodobnie na operacje.

- To kiedy będę wolna? - zdziwiła się kobieta.

- Chcemy załatwić numer od rodziny. Pomoże nam pani?

- Panie Sławku słyszy pan numer do rodziny – spojrzała mu prosto w twarz dziewczyna.

- A ty Aniołku? Zostawisz mnie - załamałem się. Zdałem sobie sprawę, że jednak wszystkie dziewczyny są takie same. Co tam leki uspakajające czy inne bajery. Najlepszym lekarstwem było dla mnie jednak to piwko. Położyłem głowę z powrotem na poduszce i zamilkłem. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że zawiodła pana Sławka. Poinformowała ratownika, że będzie z nim do końca i postara się znaleźć numer telefonu do żony.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Marian dwa lata temu
    Bardzo mi się podobało, choć jest trochę literówek.
  • Grafomanka dwa lata temu
    Też mi się podoba. Jakby dopieścić tekst, to perełka... ale i tak zostawiam 5
  • Joan Tiger dwa lata temu
    Tyle nieszczęść w przeciągu chwili. Koniec małżeństwa, fajek i piwa. Na domiar złego niefortunne spotkanie z maską spowodowane nadmiernym pośpiechem. Jednak zaznał odrobinę szczęścia, lecz szkoda, że trwała chwilę i szybko wyszło na światło dnia, że to jedynie dobre wychowanie i współczucie. :) Fajna historyjka.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania