Dzień dzisiejszy cz. I

Od autorki: Przestać pisać jest o wiele trudniej, niż zacząć.

 

Chmury zabarwiają się czerwienią, a niebo rezygnuje z nieskończonego błękitu, ustępując miejsca nadchodzącej ciemności. Kiedyś o zachodzie słońca ogarniało mnie poczucie satysfakcji, ale to już przeszłość. Coraz częściej bywam poza zasięgiem, odbieram świat zupełnie inaczej niż inni, albo reszta robi to inaczej niż ja. Noc nie wydaje się zmartwiona następującymi zmianami, a Zachód milczy, choć był czas, że stanowił most między nami. Między Dniem a Nocą. Był źródłem codziennego natchnienia dla poetów, zakochanych, strudzonych i estetów. Przez setki lat zarysowywał wyraźnie linię horyzontu głęboko w ludzkich wnętrzach, mieniąc się kolorami. Nikt z nas nie wie jak z pozycji króla wzruszeń spadł na samo dno banału. Już nawet nie jest sygnałem, że czas zakończyć pracę! Jednak wciąż próbuje przebić się ferią barw pomiędzy blokami, a ja wciąż mam nadziej na Wschód pełen pozdrowień i opowieści o snach.

Zastanawiam się, gdzie podziały się słowa. Dziwi mnie, że nie wylewają się z ludzi jak z przepełnionej wanny, nie tulą do snu, nie ranią, nie zakradają się do kieszeni zawinięte w małe karteczki, nie łamią nut pod balkonami. Nie wierzę, że zniknęły, gdzieś muszą być. Bo jak tu oddychać bez słów, jak być człowiekiem bez opowieści o sobie? Jak kochać bez kłótni pełnej złości?

Od wieków obserwuję ludzi i jeszcze nigdy nie byli tak milczący jak teraz. Jakby ich głosy zlęknione przed prawdziwym dźwiękiem zapomniały, jaką mają moc. Staram się wciąż podsuwać im sytuacje, kreślić słowa w wyobraźni, stwarzać możliwości do wzruszeń, ale nic nie działa! Na dodatek śpią coraz dłużej. Poranki zupełnie straciły siłę odnowy. Teraz po Wschodzie większość snuje się po swoich domach w piżamach z kubkiem kawy w dłoni. Przed kawą nie wolno się do nikogo odzywać, a później wcale nie jest lepiej. Czasem się boję, że świat stanie w miejscu i nikt nawet o tym nie napisze.

Śmierć słów. Wyobrażam je sobie jako małe stworzenia domagające się uwagi właścicieli. Patrzą błagalnym wzrokiem, prosząc o wypowiedzenie. Lecz usta milczą, a oczy wciąż zwrócone do małego ekraniku czegoś szukają. I co tam widzą? Cmentarz dla słów. Cóż innego? To nawet nie migowy, to nowy język kciuka, którego w ogóle nie rozumiem.

Jako Dzień lubię spacery w pełnym słońcu, które kiedyś rozpalało namiętności wśród ludzi. Jesienne słońce wciąż jeszcze ogrzewa, kiedy przemykam pomiędzy liśćmi. Wszystko jest jednak nie tak! Nie widzę w tym parku zakochanych. Nikt nie całuje się w cieniu drzew, które też wydają się rozczarowane całą tą sytuacją.

– Hej, posłuchaj starego poety! Ty, dziewczyno! Posłuchaj, jaki hałas robi rozpadający się alfabet! – Kto to? Ten facet jest szalony. Krzyczy do nieznajomej dziewczyny. Ona udaje, że nie słyszy, ale ja wiem, że pod rozpuszczonymi włosami ukrywa uśmiech. – Chodź dziewczyno! Usiądź ze mną tu na tej ławce! Dla ciebie będę pisał poezję i śpiewał ballady!

Siada obok niego. A on szepcze jej do ucha uśmiechy, które wykwitają na twarzy kobiety w pełnej okazałości. Jest młoda. Wszystko w niej tętni życiem. Zakłopotana nie wie, co zrobić z rękami. Kładzie ja na kolanach, to pod udami, skubie skórki, co chwilę zasłaniając dłonią uśmiech. Zupełnie niepotrzebnie. Jest piękny.

Chciałabym usłyszeć, co mówi. Jestem pewna, że to piękne wiersze, jedne z tych niewyuczonych co owijają serca zrywanym wiatrem – są, budzą podziw i znikają, jakby nigdy ich nie było. Trudno się napatrzyć na tę parę. Ona milczy, a on wciąż mówi, pochylając się, by złapać jej wzrok. Jego siwe, rozwiane włosy wydają się idealnym uzupełnieniem czarnych loków. To wyjątkowe, bo oboje wydają się jakby z innych epok. Niestety dzwoni jej komórka. Odrzuca połączenie. Czy to miłość się rodzi na moich oczach? Ale zaraz… co się dzieje? Jest nerwowa, wciąż sięga do torebki. Odbiera i odchodzi w pośpiechu, a poeta zostaje sam. Przybieram ludzką postać. Nie mam innego wyjścia! Może uratuję kilka zdań od zapomnienia.

– Co robisz? – pyta, widząc mnie jak szperam w trawie obok ławki.

– Szukam twoich słów. Chyba zaniemówiłeś.

Spogląda na mnie podejrzliwie. Na jego twarzy zarysowuje się zaskoczenie, unoszące wysoko brwi, ale po chwili ustępuje i robi miejsce dla licznych zmartwień. Ktoś właśnie zdeptał w nim ogień, a ja jestem świadkiem tańca ostatnich iskier. Zawsze fascynowała mnie ludzka twarz, jak drobne niuanse potrafią zmienić jej wyraz. Jego już nie młoda, kryje sporo ciekawych historii, przypuszczam, że opowiedzianych, ale nie zapamiętanych. I te oczy. Głęboko osadzone, otoczone niegłębokimi zmarszczkami, bardzo głęboko pod siatkówką wciąż błyszczą młodością. Ja to widzę, mimo że unikam jego wzroku i szperam w trawie. Jakoś coraz trudniej mi to idzie. Coraz ciężej. Czyżby poeta układał na mnie słowa? Czemu zrzuca znaczenia na moje barki i dociska do ziemi?

– Czego chcesz? – pyta w końcu, a ja łapię oddech. Ma wciąż w sobie, to czego szukam.

– Chcę słuchać twojej poezji i dowiedzieć się dlaczego świat stoi na głowie.

Łagodnieje. Gestem zaprasza mnie na ławkę. Siadam obok i obserwuję jego zmieniającą się wciąż twarz. Mam wrażenie, że jest jak tafla wody muskana lekkim wiatrem. Słowa falują uśpione w jego delikatnych zmarszczkach, wciąż zdradzając bogactwo emocji. Od litości do podejrzliwości. Nie dziwię się jego zmieszaniu, sama jestem zaskoczona tą sytuacją.

– Chcesz słuchać mojej poezji?

– Tak. Z miłości do słów, które umierają z każdą kolejną sekundą.

– Czasami mnie coś najdzie jak dziś. Ale już nie piszę. Teraz, żeby pisać trzeba być dobrym z matematyki. A ja nie umiem policzyć dni, które mi pozostały, ani tych, które przeżyłem.

Wstaje i odchodzi, pozostawiając mnie bez słowa, na ławce w parku, gdzie nie ma zakochanych.

W takich chwilach mam ochotę przywołać Zachód wcześniej (choć oczywiście nie mam do tego prawa). Chciałabym żeby znów wypełniły mnie rozmowy, szepty, kłótnie, opowieści, a nie nieustanne dzwonki!

Nie, nie mogę pozwolić mu tak zwyczajnie odejść.

– Zaczekaj! – Kiedy go doganiam, brakuje mi tchu. Przebywanie w ludzkiej postaci bywa bardzo męczące i pełne ograniczeń. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio wpadłam na taki durny pomysł. Trudno utrzymać słowa na wodzy i się nie przewrócić. – Już jesień!

Nie wiem skąd mi się to wyrwało. Jestem zaskoczona ilością czerwonych i żółtych liści pokrywających chodniki, ale żeby tak rzyczec? Teraz powinnam więcej odpoczywać, zrobić przestrzeń dla Nocy, ale nie sposób odetchnąć, gdy tyle do zrobienia.

– Zauważyłem – odpowiada, nie podnosząc wzroku wbitego w chodnik, choć wydaje mi się, że na nic nie patrzy.

– Jeśli chcesz, to policzę twoje dni.

– Chcesz policzyć moje dni? – przystaje i spogląda na mnie z szeroko otwartymi oczami. Wydają się bardzo młode, przeciwstawiają się jesieni w każdym jej wymiarze, a jednocześnie bije od nich samotność.

– Tak. Zrozumieć, to policzyć.

– Zrozumieć, to policzyć – powtarza jak zaklęcie.

– Poczytaj mi swoje wiersze. Wiem, że masz ich pełną szufladę.

Delikatnym skinięciem głowy wskazuje kierunek. Idziemy w milczeniu, choć nasze ciała opowiadają przez całą drogę. Kroki stawiamy zdecydowanie, ale nie bezmyślnie, by nie poślizgnąć się na wilgotnych liściach. Nasuwamy kaptury, by osłonić się od wzmagającego wiatru. Człowiek to historia w każdym wymiarze. Nie można milczeć na jego temat.

Po chwili docieramy do nowo wybudowanego bloku. W środku wciąż unosi się zapach farb i klejów, ale to nie zwykły zapach, to coś więcej. Może początek?

– Chodźmy po schodach. To tylko jedno piętro.

W milczeniu podążam za nim. Ogarnia mnie cisza. Brak śladów z błota na schodach, brak wydrapanych w tynku serc czy przekleństw. Niezrozumiała, sterylna cisza nowości.

– Nad czym tak myślisz? – pyta, bo zapatrzona w ściany, nie poruszam nogami. Ludzkie ciało wciąż mnie zaskakuje.

– Nad dźwiękoszczelnością.

– Tak, mam bardzo spokojnych sąsiadów, a i ściany grube.

Niestety dźwiękoszczelność to nie tylko solidne mury, ale jak mu to powiedzieć, skoro sam jest niezrozumiany?

Kiedy docieramy na pierwsze piętro, mój poeta wyciąga z kieszeni pęk kluczy. Kolejno otwiera zamki. Są aż trzy! Spoglądam z ukosa na tego niezwykłego człowieka. W kieszeniach luźnych spodni, nie zarysowuje się telefon. Puste kieszenie na przestrzeni wieków nabrały mnóstwa ciekawych znaczeń – bieda, wolność, schronienie dla zmarzniętych rąk, marzeń, wspomnień, noża i zaciśniętych pięści. Teraz pojawia się nowe znaczenie – staromodność. Nie wiem czy to odpowiednie słowo, wydaje się zupełnie niezgrabne. Muszę pomyśleć nad jakimś odpowiedniejszym.

Jestem pogrążona w tych rozmyślaniach, gdy otwierają się drzwi. Mój towarzysz wchodzi w milczeniu. Również zamierzam przekroczyć próg, gdy uświadamiam sobie, że nie znam jego imienia.

– Moje imię składa się liter – mówi, jakby czytał w moich myślach.

Spoglądam zaskoczona, stając przed progiem. Jest przeciąg, wiatr targa moją spódnicą i dopiero teraz dostrzegam jak jest staromodna . Staromodna to może jednak dobre słowo. Jako Dzień powinnam być bardziej na czasie.

– Moje imię składa się z liter, nierozerwalne drobiazgi tworzą znaczenia. Odszukaj mnie w kalendarzu nazwanych dni.

Dopiero teraz rozumiem, że to jeden z jego wierszy. Wchodzę do środka i z trudem powstrzymują unoszące się kąciki ust. Zamykam drzwi za sobą i przygniata mnie zapach tuszu. Wszędzie leżą zapisane kartki, zakrywają dywan i większość ścian w kolorze zgniłej zieleni. Farba odchodzi płatami, jakby całą siłą woli chciała opuścić ten samotny zakątek. Ona pewnie też ma wiele do opowiedzenia. W sumie… to bardzo dziwne, że w nowym budynku farba tak szybko zdążyła się zestarzeć. Moje ręce bezwiednie wędrują ku ścianie. Opuszkami dotykam łuszczących się płatów.

– Fajny efekt co? – Gdy z jego ust ulatuje znak zapytania, mam wrażenie, że się rozebrał. Oczywiście nie z ubrań, ale twarz nagle wydała mi się naga. Zupełnie zmieniła wyraz. Stoi w telefonem w dłoni i uśmiecha się, robiąc mi zdjęcie. Nie rozumiem, co się stało. Weszliśmy do mieszkania pełnego słów, a on rozebrał się z poezji. Jak to możliwe?

– Masz komputer? – pytam głupio, dostrzegając tę spłaszczoną maszynę do pisania.

– Oczywiście. Jak teraz żyć bez komputera. Pracuję w domu, muszę mieć kontakt ze światem.

Zauważam, że rozrzucone karteczki wcale nie są zapisane ręcznie. Zdecydowanie zbyt równe te nierówności.

– Piszesz?

– Tak i nie. Jestem recenzentem. Podoba ci się u mnie? – pyta, prezentując teatralnym ruchem rąk swoje jednopokojowe mieszkanie.

– Nie wiem.

Wygląda na to, że znajduję się w wymyślonym miejscu. Ile warte są te wszystkie karteczki, skoro niezapisane szczerze? Stoję na środku tego niewielkiego lokum i rozglądam się zachłannie. Czy to mieszkanie, czy teatr?

– Samotnie tu.

– Samotnie? Dziwna z ciebie osóbka. Troszkę nie z tego świata.

– Po co ta sceneria?

– Podoba ci się?

– Mówiłam już, że nie wiem.

W moim głosie wybrzmiewa irytacja. Podchodzę do okna. Niebo zmienia kolor. Gdzieś za blokowiskiem Zachód rozgaszcza się na horyzoncie.

– Chciałaś zobaczyć dom poety, to widzisz. A teraz możemy przejść do rzeczy.

– Poczytasz mi swoje wiersze? Jeśli je zrozumiem, to policzę twoje dni.

Nie wiem czemu wciąż się łudzę. Noc zawsze twierdziła, że jestem bardzo naiwna i chyba ma rację.

– Wiem ile mam lat.

– Tych prawdziwych, opowiedzianych dni. Może razem zburzymy w tobie trochę samotności.

– Co z tobą? Przecież oboje wiemy, po co tu przyszłaś.

– Oboje wiemy? To czemu nie czytasz? Nie są prawdziwe prawda? Jesteś bardziej samotny niż sądziłam.

– To uratuj mnie od tej bezdennej samotności. – Ironia wypływająca na jego twarz napawa mnie obrzydzeniem. Choć światło pod tęczówką wciąż jest żywe. Widzę je, ale mam już ochotę wrócić do swojej naturalnej postaci.

Łapie mnie za kark i przyciąga do siebie.

– Nie masz temperatury. Twoje ciało nie jest ani zimne, ani ciepłe. To bardzo dziwne.

– Muszę już iść.

Wyrywam się i wybiegam na zewnątrz. Po ulicach zaczyna przechadzać się Zmierzch. Zatracam się w nim, by odpocząć. Brak ciała jest o wiele wygodniejszy, ale jutro znów przybiorę ludzką postać.

Chwilę jeszcze zaglądam przez okna do bezimiennego poety. Popijając czerwone wino, ogląda album ze zdjęciami. Nie mając formy, widzę o wiele więcej i wiem, że nawet jeśli w łóżku czasami nie jest sam, to noce spędza bardzo samotnie. Odkłada w końcu album i włącza komórkę. Wspomnienia ulatują w przestrzeń. Puste mieszkanie wypełnia sygnał przychodzących wiadomości. Zbłąkane słowa dobijają do ekranu, odbite znów wędrują do sieci jak piłeczka pingpongowa. Bezsenność nabiera nowego znaczenia, ale Noc w ogóle nie wydaje się tym zmartwiona. Powinnam z nią porozmawiać, ale jeszcze nie teraz.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • betti 07.10.2019
    Pięknie to napisałaś, nakreśliłaś, namalowałaś... wielkie brawa!
  • Justyska 07.10.2019
    Dziękuję betti za błyskawiczny oddzew:)))
    Pozdrawiam!
  • betti 07.10.2019
    Mało jest dobrych tekstów... a ten wciągnął po kilku zdaniach.

    Pozdrawiam.
  • Dekaos Dondi 07.10.2019
    Justysko→Tekst jest zaprzeczeniem tego, że piękne słowa zanikają. A zatem jeszcze nadzieja. Bardzo ładnie się czytało.
    Tak prawdziwie, chociaż na końcu jest jak jest. Zastanawiam się jeno, kim jest narratorka? Pani Dzień, Czas, Chwile do Wypełnienia? Ludzka Międzyprzestrzeń? Duch Jakiś? →Tak czy siak na Tak!!!:) Pozdrawiam:)→5
    P.S.→a ja wciąż mam nadzieję.
  • Justyska 08.10.2019
    Witak DD. Narratorka sie nie ukrywa - to Dzień. A co do zakonczenia to jeszcze nie koniec. To pierwsza czesc. Dziekuje za miła wizyte i pozdrawiam!
  • Dekaos Dondi 08.10.2019
    Justyska→Pomyślałem o Dniu, ale mnie czasami ponosi skojarzeniowo :) A zatem czekam na następną część:)
  • Keraj 07.10.2019
    Czytałem i widziałem obraz tego co napisałaś. Bardzo ładne 5
  • Justyska 08.10.2019
    Dzięki Keraj. Bardzo mi miło :))
  • kalaallisut 08.10.2019
    Jednak muszę;) Justys tu piękne słowa się wylewają, poetyckie i metaforyczne obrazy i narracja. Tekst tajemniczy, nostalgiczny z nutką smutku. Ciekawy tekst o słowach, znaczeniu, o dniu i nocy, o zagubieniu, pomieszaniu pór, coś męczy poetę, samotność czy coś więcej? Nie ma komu opowiedzieć lub już nie chce swoich historii, pokazać je w świetle dziennym, skrywa swój ból więc w nocy, czuje i jest niewidoczny. A w dzień funkcjonuje ani ciepły ani zimny. Jest letni, obojętny."Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust" . Tak on jest zaślepiony, męczy go choroba duszy, tkwi pomiędzy jednym a drugim. Nie jest ani dobry ani zły, ale i zły w końcu upada i się podnosi. A on nie ma od czego się odbić. Żyje byle jak i brak mu odwagi. Grzech i zło nie jest tam tylko, gdzie go widzimy.
    Chyba mnie poniosło :D
  • Justyska 03.11.2019
    Kalaallisut, wybacz, że odpowiadam z takim opóźnieniem. Bardzo Ci dziękuję za ten komentarz. Fajnie jak Cię tak ponosi.
    Pozdrawiam
  • Bożena Joanna 08.10.2019
    Co ważniejsze ciało czy słowa? Poeta choć żongluje słowami w swej samotności szuka jednak ciała. We współczesności jesteśmy oszczędni w słowach, dlatego Dzień tak i poszukuje, gdyż dostrzega zmiany w sposobie życia i pojmowania świata. Ciekawy tekst, nie tylko anegdota. Pozdrowienia!
  • Justyska 03.11.2019
    Witaj Bożeno. Przepraszam, że dziś dopiero odpowiadam. Raczej świece ostatnio nieobecnością, niemniej dziękuję bardzo serdecznie za trafny komentarz.
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania