Poprzednie częściDzień w Trzech Chwilach

Dzień Ojca

Medard wiedział, że nie powinien leżeć na tej skarpie. Równie dobrze był świadomy, że należałoby się wycofać rakiem. O całej sytuacji zapomnieć. Ale jej skóra o cerze białej różyczki z płomiennymi rumieńcami, ozdobiona ornamentami spływającej po niej strużkami wody działała jak afrodyzjak. Siedziała na gładkim głazie o owalnym kształcie, nieco porośniętym mchem. Połowa jej postaci była skryta za lustrem rubinowej wody, która po zetknięciu z nią stawała się krystalicznie czysta. Po czym pieniła się pod jej stopami. Medard z dość niewielkiej odległości ich dzielącej, mógł śmiało stwierdzić, że dziewczynka była mniej więcej w wieku jego czternastoletniej córki Adeli. Piersi miała drobne, twarzyczkę z zadartym noskiem o wyrazistych rysach. Mówiących, że dostaje zawsze to czego chce. Szczególnie wzrok przykuwały dziwaczne uszy, jakby elfie. Zdeformowane mogły wprawić w zniesmaczenie, Medard przypuszczał, że być może są świadectwem doznanych krzywd.

 

Z każdą chwilą coraz bardziej chciał się poderwać z ziemi i z łomoczącym sercem wyznać dziewczynce, że jest kimś, za kim tęsknił nie znając jej całe życie. Wtedy spojrzała ona przed siebie z twarzą odzwierciedlającą wewnętrzną walkę pomiędzy resztkami chęci do życia, a śmiercią. Po głębokim zastanowieniu drgając cała zrobiła krok w przód. Stała sztywna około pięciu minut. Ostatecznie jednak wycofała się ostrożnie ku kamieniom biegnących od skały do brzegu. Tam leżał należący do niej zapewne bordowy rower z koszyczkiem, przy którym leżała torba i ubrania. Nagle Medard wbił dłonie w rozpaloną od słońca ziemię.

 

W tym samym czasie bogini, w której służbę gotów był się oddać dozgonnie. zatrzymała się na środku drogi. Z donośnym chlustem skoczyła do wody. Medard doznał silnego skurczu żołądka. Wyskoczył zza skarpy, gnając z odsieczą, na śmierć zapominając, że sam nie potrafi pływać. Uświadomiwszy to sobie, rozglądał się w panice za czymś, co mógłby dziewczynce podać, by ta się mogła tego chwycić. Lecz nic takiego nie znajdowało się w pobliżu. Na jego oczach woda wypełniała jej płuca, w oczy zaglądała pustka. Medard na klęczkach u brzegu walił pięścią w glebę. Ona wiła się w męczarniach. Po trwającej dla obojga wieczności poszła na dno jak kamień. Medardowi szum wodospadu wpływający do głowy rozsadzał czaszkę. Po czasie jej sine ciało wynurzyło się z odmętów dryfując do brzegu. Mężczyzna wyłowił ją za nogi. Stopy miała pozdzierane do krwi przez starania odbicia się od szorstkiego dna, cała zdążyła prześmierdnąć mułem. Przyglądając się jej zwłoką Medard dostrzegł zesztywniały wskazujący palec dziewczynki wymierzony oskarżycielsko wprost na niego.

***

Beatrycze kończyła palić papierosa na balkonie w tajemnicy przed mężem, który jej rozkazał zerwać z nałogiem. Rozpadała się poranna mżawka oczyszczająca zakamarki ludzkiej duszy z penetrującej ją koszmarów, gdzie gniazda mają czarne wdowy. Tej nocy śniła, że uciekła od męża, wyjeżdżając z dziećmi do siostry mieszkającej w Niemczech, by tam zacząć nowe życie.

 

Wróciwszy do mieszkania, usłyszała z sypialni krzyki męża. Miotał się w gorączce po łóżku, budząc się z jękiem. Usiadł na skraju łóżka dyszał ciężko, z czoła spływał mu pot. Wtedy podeszła do męża i po raz kolejny poradziła mu iść z swoimi koszmarami do psychologa w nadziei, że może mu pomóc. On nawet nie podnosząc na nią wzroku, wstał ociężały, chcąc wziąć prysznic. Beatrycze wbiła w niego wzrok zastanawiając się, co powstrzymuje ją przed rozwodem z człowiekiem jawnie ją ignorującym przeszło pół dekady.

 

W tej właśnie chwili do sypialni rodziców jak pocisk wbiegła najmłodsza córeczka nie świadoma zamieszania. Skakała i naskakiwała na tatę, że aż łóżko skrzypiało. Składała mu najserdeczniejsze życzenia z okazji dnia ojca. Starsza czternastoletnia córka Adela niosła tort z odpalonymi dwiema racami, przez, co chwiejąc się o mało nie potknęła się o próg pokoju. Po jej porcelanowej cerze ścigały się ze sobą łzy . Z drgającym od nadmiaru emocji głosem, powiedziała, że ojciec jest dla niej pierwszym mężczyzną, którego pokochała i kochać zawsze będzie. Z przepełniającego ją wzruszenia, aż upuściła ciasto. Gdy córki razem z Medardem sprzątały tort z dywanu Beatrycze odpowiedziała sobie w duchu wzdychając. “Między nami miłość wywietrzała, pozostało jedynie przyzwyczajenie wygodne jak stary fotel. Ale Medard był najlepszym ojcem jakiego mogłam sobie wyśnić dla swoich dzieci. Nie mogę im go odebrać. Nie wybaczyły by mi tego.”

 

W kuchni Beatrycze szykowała sobie ziołowy napar, który zalecił jej lekarz na ciężkostrawność. Obserwując Medarda zauważyła, że siedzący na kanapie mimo pozornego uśmiechu oraz dobrej zabawy z Adelą i Joasią podczas grania w monopoli, był jakby nieobecny, wciąż zatruty nawiedzającym go koszmarem. Siedział zgarbiony, oczy miał podkrążone, krucze włosy zdawało się, że posiwiały mu całkiem przez jedną noc. Kiedy Adela wstając z dywanu do łazienki musnęła go przypadkowo po kolanie zbladł jak trup. Grymas twarzy uosabiał rozdzierającą serce katorgę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Dekaos Dondi 22.02.2021
    Vincent Vega↔Ciekawie napisane↔Niby wszystko ''normalnie'' ale jest takie poczucie...
    Obadaj:
    ''...z płomiennymi rumieńcami, zdobiona ornamentami ...''
    ''....oddać dozgonnie, zatrzymała się na środku ...''
    ''...grania w monopoli, był jakby nieobecny...''
    P.S↔Mam nieco skojarzenie z dawną pisarką. Też miała trochę w tym stylu.
  • Vincent Vega 22.02.2021
    Dziękuję za ślicznie za poprawki oraz za przeczytanie. Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania