Dziesiąta noc kwarantanny

Stłumione światło w wagonie drży niespokojnie. Za oknem lepki jak smoła mrok. Poszarpane tumany pary muskają tłuste od brudu szyby. Wnętrze dławi ciężki zapach stęchlizny, smarów i papierosowego dymu. Ruszamy ze zgrzytem stali i jękiem naprężonych szyn. Tętno kół przyspiesza. Siadam na pierwszym siedzeniu przy schodach prowadzących na piętro niemal pustego wagonu. Nieliczni pasażerowie przypominają manekiny wpatrzone pustymi oczodołami w ciemność.

To sen. Wiem o tym. Każda noc wita mnie tak samo. Gdy zamknę oczy, powraca ten sam obraz szarego wnętrza pociągu przemieszczającego się poza czasem, przestrzenią, gdzieś w głębi mnie. Lecz dokąd? Od dziesięciu dni mam gorączkę, która stopniowo narasta nocą. Wtedy pojawiają się kolory i rozbłyski światła w oknach. Gdzieś w oddali zaczynam dostrzegać nikłą łunę zapowiadającą wschód słońca, który nigdy nie następuje. Pasażerowie ożywają, słychać ich rozmowy i śmiech. Łoskot kół stopniowo staje się jednostajny i cichnie niemal zupełnie. Podnoszę się z miejsca, by ruszyć w głąb wagonu.

Od razu dostrzegam dziwną parę. Starszy mężczyzna o niemal białych włosach wspiera podbródek na lasce. Zdaje się drzemać. Garnitur jakby z innej epoki – bez charakteryzacji mógłby zagrać subiekta w sklepie galanteryjnym. Obok drobna dziewczyna o długich, prostych włosach z ledwo zauważalnym uśmiechem na twarzy. Patrzy w moją stronę. Podchodzę bliżej.

Ze zdumieniem poznaję ją, to Lucyna! Chodziliśmy do jednej klasy w liceum. Ile to już lat minęło? Chyba ponad czterdzieści? Ona jest jednak nadal taka sama, młoda, delikatna i jak kiedyś nieśmiała.

– Lucyna, to ty? Nic się nie zmieniłaś! – odzywam się w końcu i od razu zaczynam żałować słów, które wypowiedziałem.

Dziewczyna patrzy mi w oczy jakby ze zdziwieniem i ukrywaną obawą.

– Bo my… My już się nie zmieniamy.

Milczę chwilę, przełykając gulę w gardle.

– Pamiętasz te wiersze, które czytałaś na przerwach? – pytam w końcu.

Uśmiecha się smutno.

– Pamiętam. Ty nigdy nie pytałeś, co czytam...

– Nie miałem odwagi – przyznaję.

– Dla wszystkich taka byłam – spuszcza wzrok, może chciała coś dodać, ale milknie.

Nie potrafię o nic więcej zapytać. Patrzymy na siebie z pełną lęku delikatnością, świadomi, że to tylko skradziona chwila, która za chwilę umknie. Lucyna była najbardziej wrażliwą osobą w klasie, zapamiętałem ją skupioną na czytaniu z tomikiem poezji w ręce. Malowała i rysowała z niewątpliwym talentem budząc powszechny podziw. Zawsze zamyślona, wycofana, gdzieś obok. Podobała się każdemu, ale nikogo nie dopuszczała zbyt blisko…

Była, miała, czytała, oddychała…

Nagły błysk światła wyrywa mnie z zamyślenia, czuję silne szarpanie za ramię. Tabletki na gorączkę, muszę wziąć kolejny raz tabletki. Rozglądam się wokół szukając jakiegoś punktu zaczepienia dla wzroku. Na nocnej szafce dostrzegam w końcu szklankę wody i tabletki na talerzyku. Więc to był sen, kolejny sen o tym samym początku.

Łyk zimnej wody rozjaśnia mi umysł. Zaczynam żałować, że o nic więcej jej nie zapytałem. Lucyna nie żyje od wielu lat. Ku zdziwieniu wszystkich wyszła za mąż krótko po maturze. Nikt nie wiedział, że ma kogoś. Rok później dowiedziałem się, że zginęła w wypadku samochodowym. Jej mąż przeżył, więc może to on siedział przy niej w pociągu?

Stale słyszę wypowiedziane szeptem słowa: „My już się nie zmieniamy!”. Czy powstały pod wpływem gorączki lub może są echem przeczytanej książki? Czy to tylko stwierdzenie oczywistości? Ci, którzy odeszli, na zawsze zastygają w naszej pamięci i na pożółkłych fotografiach. My, którzy pozostajemy musimy bezsilnie obserwować jak czas poniewiera naszymi ciałami. Wypatrywać cieni osób już nieobecnych. I jest to swoista pokuta za trwanie tu i teraz, dłużej niż inni…

Zamykam oczy. Po chwili stoję na mrocznym peronie i wpatruję się w zanikające światełka oddalającego się pociągu. Kolejnego, na który nie zdążyłem. Czy jeszcze jakiś nadjedzie?

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania