Dziesiąty maja

Minęło kilka przekrwionych nocy, które do tej pory snują się za mną jak cienie. Leżę niemalże bezwładnie, otoczona paraliżującą bielą, w apatycznym całunie nadchodzących sekund, uporczywie pchających się do oczu. Oddech zostaje mi wyrwany prosto z gardła, póki nie wykasłuję zlepka myśli, kawałka siebie. Czas nagle przystaje na przejściu dla pieszych, by po chwili przebiec na czerwonym i zderzyć się z nadjeżdżającą na sygnale karetką. Ten dźwięk jest jedynym, jaki wyraźnie pamiętam. Jedynym szmerem, utkwionym w pojedynczych elementach mojego wówczas skołtunionego umysłu. Bezszelestnie przemykam pomiędzy kolejnymi kliszami, zatrzymując się dopiero w momencie, gdy zauważam w lustrze obcą twarz, a potem czuję igłę, samotną igłę, z precyzją przezierającą się przez moją dłoń. I zatrutą krew. Od czterech dni w moich żyłach płynęła gorycz.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Mała Brunetka 30.08.2017
    Co prawda, znów widzę przydługie wypowiedzenia, ale dobrze dobrane słowa je neutralizują.
  • Drżączka 30.08.2017
    ; )
  • Canulas 30.08.2017
    2 części jako jedną i bym nie miał pytań. Za krótko, to jedyny zarzut, jaki mam.
    Masz bardzo bogate słownictwo i dobrze operujesz metaforami.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania