Poprzednie częściDziewczyna zza lady
Pokaż listęUkryj listę

Dziewczyna zza lady (całość)

Prolog

 

— Tęsknisz za nią — zauważył mój przyjaciel. — Widać to po tobie.

— Tak…

Tęskniłem. I to jak…

— Kochasz ją jak rodzoną siostrę — ciągnął dalej.

— Tak — przytaknąłem przyglądając się Katharine stojącej za ladą w kawiarni. — Bardzo.

— Will, potrzebujesz jej. Wyglądasz ja wrak człowieka. Jesteś blady, bo nie śpisz, wychudzony, bo nie jesz… I codziennie przychodzisz tu na ławkę, żeby się jej przyglądać — stwierdził Victor.

— To jakbym pokłócić się z siostrą. Tylko nie jesteśmy biologicznie spokrewnieni… Wszystko straciło sens… — Próbowałem ubrać w słowa swoje emocje.

— Śmierdzisz. I mówisz jakby umarła. A ona żyje. I w każdym momencie możesz tam pójść i się z nią pogodzić. W czym tkwi problem, Will?

Podniosłem się z ławki i spojrzałem na Victora.

— Nie masz rodzeństwa, ani przyjaciół. Nie wiesz, jak to jest kochać kogoś ponad życie. Jesteś wampirem, nie masz uczuć, Victor.

Wampir spoważniał.

— Ale wiem, co znaczy naprawdę cierpieć. I ty twierdzisz, że właśnie tego doświadczasz, a wcale tak nie jest. Ona tylko cię skrzyczała… I spoliczkowała. Ale zasłużyłeś sobie… — Widząc moją minę przeszedł do sedna swojej wypowiedzi. — To jeszcze raz: tęsknisz za nią?

— Tak.

— Kochasz ją?

— Tak.

— Potrzebujesz jej?

— Tak. Jak nikogo innego.

— Jest ci źle, gdy jej nie ma?

— Tak.

— To jej o tym, do jasnej cholery, powiedz!

— Nie — odpowiedziałem i odwróciłem się na pięcie. — To już koniec, Victor.

 

________

 

Szedłem ciemną uliczką. Mgła okrywała bruk, jedynym źródłem światła była latarnia niedaleko mnie. Po obydwóch stronach uliczki ciągnęły się kamienice. Jedyny odgłos wydawał wtedy wiatr.

W dłoni trzymałem sztylet, był moją najważniejszą bronią. Oczywiście dodatkowo miałem też parę noży i mały czarny pistolet. Nie wiedziałem jaki dokładnie, nie spojrzałem na niego, gdy w pośpiechu zbierałem potrzebne mi na polowaniu rzeczy.

Pewny, że za chwilę jakaś okropna kreatura wyskoczy mi przed twarz mocniej ścisnąłem sztylet w dłoni. Beżowy płaszcz powiewał mi na wietrze.

Usłyszałem przeszywający krzyk, po czym zza rogu uliczki wybiegł na mnie mężczyzna. Wiedziałem kim jest. Poruszał się niewiarygodnie szybko, w dodatku na czworaka, a gdy zbliżył się na odpowiednią odległość, mogłem dostrzec jego krwisto czerwone oczy. Nie tylko tęczówki, ale całe białka. Wtedy już nie miałem wątpliwości, z kim zaraz będę się bić. To był nie kto inny, jak Elf pragnący mojej słodkiej krwi.

Skoczył na mnie wysuwając swoje długie szpony, ale w porę zrobiłem unik.

Gdy wyciągnąłem w jego stronę sztylet, dało się usłyszeć dźwięk, przypominający odgłos ostrzenia noża. Elf wysunął kły, którymi miał zamiar wyssać ze mnie krew.

Skoczył na mnie jeszcze raz, lecz tym razem również uniknąłem jego ataku. Udało mi się dźgnąć go w bok, syknął z bólu, ale już chwilę później z jednego ze swych wysokich butów wysunął, o dziwo, również sztylet i zbliżył się do mnie o parę kroków. Skoczył na mnie, ale odparłem atak. Był dobry, jak na Elfa, udało mi się jednak wytrącić mu sztylet z dłoni.

Zaskrzeczał wściekle, lecz jego broń upadała za daleko, nie mógł jej dosięgnąć. Kopniakiem udało mi się go przewrócić i z całej siły wbić mu sztylet w udo. Powietrze przeciął jego krzyk, nie stracił jednak przytomności. Wyjąłem sztylet dając upływ żółtej krwi Elfa. To magia tak barwiła ją na żółto. Mimo bólu, ku mojemu zdziwieniu, Elf podniósł się z ziemi i grymasem bólu na twarzy spojrzał mi w oczy. Wyciągnął w moją stronę drżącą rękę z… Z amuletem. Żółte światło wydobyte z tego małego badziewia uderzyło mną o ścianę kamienicy. Poczułem zapach krwi, ale zignorowałem go i z kabury ukrytej pod płaszczem wyciągnąłem mały czarny pistolet. Gdy żółty pył opadł i w ciemności dostrzegłem sylwetkę Elfa, strzeliłem.,

Raz.

Drugi.

Trzeci.

Nie pomogło…

— Will! — krzyknął ktoś. Podniosłem się z ziemi i spojrzałem w stronę, z której dochodził głos. To był Victor. — Co tu, do cholery, robisz sam!?

Nie odpowiedziałem, bo Elf znów użył amuletu. Jego siła odrzuciła mnie na wysokość dobrych sześciu metrów. Wisiałem w powietrzu, Elf jedną ręką trzymał mnie, a drugą rzucał czar na Victora. Wampir był jednak odporny na jego magię i bez problemu zbliżył się do intruza. Wyciągnął swoje kukri i bez większego entuzjazmu, czy przejęcia naciął kreaturze szyję, po czym ze znudzoną miną rękami wykręcił Elfowi kark. Żółta krew trysnęła, pozbawione życia ciało runęło na ziemię, a głowa upuszczona przez Victora potoczyła się po brukowanej uliczce. Niestety, tym samym magia utrzymująca mnie w powietrzu straciła właściciela. Spadłem więc w dół z szybkością błyskawicy. Nic mi jednak nie było, jako urodzony Łowca byłem przecież o wiele mocniejszy niż normalni ludzie.

— Masz tak totalnie przechlapane… Ja na twoim miejscu już bym uciekał. Co ci do tego łba wpadło, żeby samemu wybierać się na polowanie!? — Ochrzanił mnie Victor, wycierając kukri w ubrania trupa. — Znasz zasady, Will, obydwaj wiemy ile złamałeś reguł. Albo nie, jest ich tyle, że aż muszę policzyć! Po pierwsze, poszedłeś sam na polowanie, po drugie, sam chciałeś zabić Elfa, po trzecie, nie zgłosiłeś nikomu, że wychodzisz, po czwarte…

— Ach, siedź cicho, Victor.

 

***

— Williamsie, czy zdajesz sobie sprawę, ile złamałeś zasad?

Siedziałem właśnie w gabinecie dyrektora i wysłuchiwałem, jak to źle zrobiłem.

— Tak, proszę pana — odparłem znudzony. — Sześć zasad Łowców.

— A czy wiesz, jaka kara może ci za to grozić? — spytał dyrektor.

— Tak. — Zaczerpnąłem powietrza i wyrecytowałem. — Trzymiesięczne zawieszenie i odebranie broni do odwołania. Poza tym możecie mi odebrać mój tytuł; Łowca Doświadczony. Aha, i jeszcze możecie nie zrobić nic.

— Możemy też cię wyrzucić.

— Nie — zaprotestowałem spokojnie.

— Owszem, mogę cię wyrzucić. Złamałeś ponad pięć zasad za jednym razem, Williamsie.

— Tak, ale jeśli mnie wyrzucicie, będę mógł opowiedzieć o was całemu światu. A niejedni uwierzą w zdjęcia Elfów z mojej kolekcji.

— Łowców obowiązuje regulamin, a w nim jest zapisane, że nie możecie nic nikomu o nas zdradzić.

— Nie będę już Łowcą. Przecież mnie pan wyrzuci.

Musiałem wtedy wykorzystać ten błąd w regulaminie. Jeden maluśki ubytek. Praktycznie nikt o nim nie wiedział, bo tylko ja i parę innych osób znało cały regulamin od deski do deski. A żeby nie wykorzystali tego inni, wszyscy siedzieliśmy cicho. Bo jeszcze by nam zmienili ten cały błąd gdyby wszyscy Łowcy o nim huczeli.

Dyrektor wyprostował się w swoim fotelu.

— Dobrze więc. Zostaniesz zawieszony. I oddaj broń, którą dostałeś od nas na początku roku.

Posłusznie wykonałem jego zadanie, pożegnałem się wyszedłem. I tak miałem jeszcze swoje kukri, sztylet i mały pistolet w domu. Nigdzie się bez nich nie ruszałem.

Za drzwiami czekał Victor. Nie musiałem mu nic opowiadać, słyszał każde słowo. Wampiry mają wyczulony nie tylko zmysł węchu, ale też słuchu.

Szliśmy przez korytarz, gdy oświadczył:

— Możliwe, że się pomyliłem.

— W czym?

Victor sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął stamtąd mała kartkę.

— W sprawie Katharine.

Uniosłem brew ze zdziwienia.

— To znaczy… Wiem, co znaczy cierpieć fizycznie. Gdy przemieniono mnie w wampira, bolało. W żyłach krążyła mi zatruta krew. To trwało… W sumie nie wiem ile leżałem w lesie, cierpiąc. Ale te cholerne uczucie pustki w brzuchu nie zniknęło do teraz. Prócz ciebie nikt nie wie, kim jestem. Ja nie znam nikogo innego takiego jak ja i nie wiem, kto sprawił, że jestem… Taki. Mam częste problemy z empatią. Ale mniejsza. Przepraszam, nie wiem… Nie wiem, jak to jest cierpieć emocjonalnie. Ty wiesz najlepiej, co przeżywasz. Nie powinienem się wtrącać i… — Podał mi kartkę. — Może to pomoże.

To był bilet na jakiś koncert. Schowałem go do torby.

Victor miał rację, nikt inny nie wie, kim jest. Tylko mnie wtajemniczył. Miał aktualnie dziewięćdziesiąt siedem lat, a wyglądał na dziewiętnaście. W tym wieku został przemieniony… nie wiadomo przez kogo. A mimo to za moim pośrednictwem został przyjęty do łowców… I wcale nie był blady, nic się z nim nie działo na słońcu i nie wypijał krwi. Nie zmieniał się w nietoperze, ani nie miał alergii na czosnek. Wyglądał jak normalny człowiek. Jego jednym objawem był brak emocji, nic nie mogło go ruszyć. Nauczył się dobrze udawać, ale nie potrafił nic poczuć. Jedynym odczuwalnym przez niego bólem, był ten fizyczny. Z tego co znaleźliśmy w bibliotece łowców było to, że wampiry wcale nie żywią się krwią, tylko duszą. Wspomnieniami, emocjami, charakterem. No i ie działa na nich żadna, ale to żadna magia.

Dlatego Victor bez problemu zabijał kreatury, choć sam był jedną z nich. Nieodkrytą przez Łowców, ale jednak.

— Jak bilety na koncert mają mi pomóc? To znaczy… Victor, to, że mi pomagasz jest naprawdę godne podziwu, ale zapraszając Katharine na koncert nie pomogę. Posłuchaj… Okłamałem ją. Nie było to zwykle kłamstwo… Dziękuję ci, ale sam dam radę.

— Nie. Nie dasz, bo cierpisz.

Uśmiechnąłem się pod nosem. Victor był… Od czterech lat naszej znajomości próbowałem go uczyć, ale on dalej miał problem z… Był za bardzo szczery, nie pomagało mu to w codzienności. Nie wiedział, kiedy kogoś zrani, a kiedy nie. Trudno było mu wytłumaczyć dużo rzeczy o ludziach, bo trucizna w jego krwi sprawiła, że zapomniał to wszystko. A mimo to non stop grał człowieka i wychodziło mu to.

— Victor…

— Jestem szczery.

— Wiem, że jesteś.

— Mówię, co myślę.

— Dobrze cię znam, Victor. Wiem…

— Musisz z nią porozmawiać, bo to jedyna osoba która trzyma cię przy życiu. Siebie nie wliczam, bo jestem kim jestem i nie mam uczuć, więc nie zawsze jestem pomocny. A teraz musisz się wziąć w garść i ogarnąć ten syf. — Kończąc swoją wypowiedź skręcił na prawo. Zrobił to specjalnie, bo wiedział, że ja idę na lewo.

Może faktycznie musiałbym z nią pogadać?

 

***

 

Nie ma opcji, że wejdę do tej kawiarni. Po prostu nie.

Albo wejdę.

Nie, głupku, nie wejdziesz.

Że ja nie dam rady!?

Nie żartuj sobie teraz.

Podczas, gdy w mojej głowie odbywała się bitwa życia, ja stałem jak skończony wariat trzymając klamkę drzwi do kawiarni. Przechodnie patrzyli na mnie krzywo, ale nie zwracałem na to uwagi.

W końcu jakaś siła wyższa kazała mi nacisnąć klamkę i wejść do środka. Usiadłem przy stoliku ustawionym pod oknem i zacząłem się rozglądać za Katharine. Nie krążyła wokoło stolików, nie stała też za ladą. A po dwumiesięcznych obserwacjach wiedziałem, że jest teraz w pracy.

W końcu wyszła zza zaplecza. Brązowe włosy miała upięte w kok, a firmowy fartuch zawiązany w pasie. Dostrzegła mnie, lecz nie dała po sobie poznać, co poczuła.

— Co dla ciebie? — spytała niespodziewanie kelnerka.

— Kawa — odparłem nie myśląc właściwie, co mówię.

— Jaka?

— Numer dwa w menu. I to wszystko.

Zdziwiła się, ale bez słowa odeszła. A ja dalej bez słowa przyglądałem się byłej przyjaciółce. W końcu zdecydowała się do mnie podejść.

— Nie licz na to. Już powiedziałam co myślę, nie zawracaj mi więcej głowy, Will. To twoja kawa na wynos. Koniec z tym. Do widzenia.

Z tymi słowami zostawiła mnie oszołomionego z kubkiem kawy w ręce.

Koniec z tym.

Średnia ocena: 4.1  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Sufjen 9 miesięcy temu
    Jest dobrze, Sandra. Mimo pewnych oczywistości albo drobnostek, napisałaś coś znacząco lepszego. Tak trzymaj. :)
  • Sandra 9 miesięcy temu
    Dziękuję za wizytę! :)
  • Amaarylis 9 miesięcy temu
    tekst dobry, chociaż ja nie lubię opowieści o wampirach.
  • LaurazjanWolf 9 miesięcy temu
    Tekst ciekawy i angażujący czytelnika. Wampiry i wilkołaki to zdecydowanie moje tematy, więc podoba mi się podwójnie. 😀

    5.0 😊
  • Sandra 9 miesięcy temu
    Dziękuję! :)
  • Joan Tiger 8 miesięcy temu
    Złamane serce - dół. Walka - odreagowanie stresu. Bura od dyrektora - jeszcze tego mi brakowało. Na koniec relaks przy kawie - brak happy endu. Podobało mi się to.
  • Sandra 8 miesięcy temu
    Dzięki za wizytę :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania