Dziś, ona (część 1)

I

Stary zwodzony most był szeroki tylko na dwie osoby, ale za to długi na pięćdziesiąt. W zasadzie mało kto pamięta, kiedy nie był zwodzony. Nie pływały tędy żadne większe statki czy łódki, więc pordzewiałej, metalowej konstrukcji nie podnoszono już od zeszłego stulecia.

Czerwonowłosa kobieta uniosła nieco głowę. Bryza wpadła jej delikatnie do oczu, więc zmrużyła je jak kapitan wyszukujący lądu. Zatopiona głową w ramionach opierała się o blaszaną barierkę, wyprężając nieco plecy i odciągając jedną nogę do tyłu. Zdecydowanie zajmowała szerokość dwóch osób.

Zapach rękawów płaszcza wycierał się o jej nos, a kiedy znów unosiła szyję czuła bagnisty zapach wody. Nie była zielona, ale też nie niebieska. Emanowała ciemnym, granatowym odcieniem, jakby dno składało się pomalowanych na czarno manekinów. Młoda twarz zaciskała się w grymasie nostalgii, a opuszki palców rozdrapywały mimowolnie odchodzący z mostu lakier. Wyczekiwała nadejścia wiosny, choć była dopiero jesień. Nieznośny szum liści, wody i myśli.

Ramiona zaczynały rwać, noga drętwieć, a grzywka zbyt nachalnie łaskotać czoło. Kobieta jednym ruchem oderwała się od barierki i zatupała z lekka w miejscu. Zaczęła schodzić z mostu, cały czas delikatnie głaskając barierkę i zadzierając trochę zbyt wysoko nos. Zanim zdążyła zejść na stały ląd rzuciła jej się w oko postać, posępnie opierająca się o drzwi od nieczynnej stróżówki. Czarne kosmyki komplementujące wiatr, wyniosła postura, trochę zbyt poważny grymas na twarzy. Ale też znajome, głębokie oczy.

- Jak długo tu jesteś? - zapytała go, muskając butami chude źdźbła trawy.

- Na tym świecie? Całkiem długo – odparł z nieukrywaną ironią i odepchnął się plecami od drzwi – Masz jakieś mądrzejsze pytania?

Skrzyżował ręce, lustrując kobietę od góry do dołu, a potem jeszcze raz w górę. Zatrzymał się na jej twarzy, jakby kalkulował, co się w niej zmieniło. Szukał każdej różnicy między nią, a kimś, kogo znał kiedyś. Obie były bardzo podobne. Odchrząknął, ale nie zdążył nic powiedzieć.

- Nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi – zripostowała mu, ale bez żadnej satysfakcji w głosie. Ciągle udawała, że nie obchodzi ją to spotkanie.

- Zdziwiłabyś się, gdybym wylistował ci wszystkie głupie pytanie jakie słyszałem w ostatnim czasie. Ja zapytam po prostu grzecznie. Nie miałaś być gdzieś indziej? Co robisz w tej okolicy?

- Mówiłam ci, że zwiedzam świat, a to miejsce jest chyba jego częścią, nie? - uniosła brwi, jakby właśnie znalazła idealną odpowiedź na debacie filozoficznej.

- Widzę, że zwiedzanie świata za bardzo weszło ci w krew. Ciągle spotykałaś nowych ludzi, którzy cię nie znają i którym możesz kłamać i zmyślać do woli, którzy nie wiedzą kiedy żartujesz a kiedy jesteś poważna. Operujesz słowami, jakbyś się odzwyczaiła od rozmawiania ze mną i przypuszczam – uniósł nieco dłoń w jej stronę – że dokładnie tak jest.

Jej brwi opadły, czoło spłynęło w dół, pomagając oczom stać się wąskimi, oceniającymi szparkami.

- Claude, jak długo tu stałeś?

- Trzydzieści siedem minut. Sekund trzydzieści, jeśli mnie pamięć nie myli.

- A tak poważnie?

- Wystarczająco długo, by dostrzec, że to ty. Potem już nie liczyłem.

Jej usta zwęziły się, kiedy nabierała powietrza, ale odetchnęła już lekko, raczej z ulgą. Claude wypuścił szybko powietrze z nosa. Oboje stali pośrodku niczego, mając tylko siebie za przewodników. Ale żadne z nich donikąd się nie wybierało. Świat płynął, rzeka chlupała, a kilka odległych chmur zaczęło powoli przechodzić w pomarańcz.

- Mogę o coś spytać? - czerwona grzywka załopotała na wietrze jak bandera.

- Pytaj.

- Tylko nie mów znowu, że zadaję głupie pytanie i że chcesz mądrzejsze, dobra?

Uśmiechnął się tylko z politowaniem, ale nie pokręcił przecząco głową.

- Dobra, to słuchaj. Ale to będzie głupie, ostrzegam – zawahała z pomocą kilku głębokich wdechów.

- O co chodzi, May? - nachylił się do niej niepozornie, ale jednak pod wyraźnym kątem.

Światło w jej oczach jakby zgasło, nie była już pewna niczego. Jej matowa skóra szukała jaśniejszego koloru.

- Bo ja... przyjechałam tu zwiedzać świat.

Claude całkowicie się zatrzymał, a po chwili unieruchomienia wydobył z siebie jedyną sylabę, którą uznał za stosowną.

- I...?

Jej dłonie się splotły. Chrupnęła głucho knykciem, ale nie celowo. Oto May zatrzymała się w trybach świata.

- Przyjechałam zwiedzać świat, ale nie tak dosłownie – zupełnie zrzuciła wzrok ze swojego rozmówcy, po prostu spojrzała w las – Widziałam trochę świata, przemyślałam wiele rzeczy i nie chcę mówić, że... no... Ja po prostu chcę spróbować. Tak na poważnie.

- Ale czego, u licha? - wyciągnął do niej otwartą dłoń, ale dynamicznie i szyderczo, a nie spokojnie i przyjaźnie.

- Pokaż mi swój świat.

Jego ramiona się rozluźniły. Wyprostował się tak, by nie było widać jak przeszywa go dreszcz skaczący przez kręgosłup. Zdecydował się na sylabę, która nie raz pomogła mu otworzyć usta w podobnych sytuacjach.

- Co?

May położyła ręce na biodrach, agresywnie, szybko wbiła w Claude'a wzrok. Była sędziną szukającą oznak przewinienia za słowo, które padło.

- To, co słyszałeś. Interpretuj to sobie jak chcesz.

- Nie. Zdecydowanie nie chcesz, żebym interpretował sobie to tak, jak chcę. Powiedz, o co ci chodzi?

Wszystkie myśli w jej głowie wykrzyczały „O nic!”, Ale sama May nie odezwała się, jedynie impulsywnie nadymała policzki. Jedynie albo i aż. Claude swoimi grymasami potrafił wygrywać z najznamienitszymi dyskutantami, ale czerwonowłosej wiedźmy po prostu się bał.

- Rozumiem – powiedział i spojrzał wysoko w niebo.

- Możliwe, że nie, ale mam nadzieję – wzrokiem wyruszyła gdzieś na poszukiwania – Mam nadzieję, że jednak się dogadamy. Ze wszystkim. Albo z większością. A jak nie, to rozstaniemy się w zrozumieniu. Nie wiem na co ja liczę, ale ty wiesz o co mi chodzi, nie?

Jego oczy szukały jej ciepła. Było go trochę w kąciku ust, nieco za uszami, ze dwie garście w kieszeniach płaszcza.

- Wyciągasz przed siebie dłoń, choć nie masz dokąd pójść – włożył jedną rękę w kieszeń spodni – Kryjesz w sobie samotność, wleczesz się jak wół.

- Przestań – podeszła do niego na odległość połowy osoby.

- Jeśli jeszcze raz się zgubisz, nie będę cię szukał – głos zmroził jej usta. Jej napięta szczęka odpuściła w końcu.

- Przestań.

I rozpostarł aurę zaprzestania na szerokość dwóch osób.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania