Dziwaczka

Dziecięce animozje często potrafią przetrwać przez lata i pozostać nawet wtedy gdy nikt nie potrafi sobie przypomnieć przyczyny ich powstania. Przynajmniej do takiego wniosku doszedł Seweryn, mój znajomy mechanik, gdy w jego obecności próbowałem poskromić, a właściwie zapanować nad niesfornym dzieckiem. Berbeć potraktował teren warsztatu samochodowego i oddane do naprawy auta, jako plac zabaw. Nawet nie przypuszczałem, że wystarczy wypiąć go na chwilę z fotelika i rozpocznie się Armagedon. Moje wysiłki, by zapanować nad malcem i w spokoju poprosić fachowca, o priorytetowe usuniecie niewielkiej awarii, były skutecznie przez niego zakłócane. Malec, gdy chciałem wziąć go na ręce, wił się niczym węgorz, wierzgał jak rozbrykane źrebię i kopał jak stary koń. Jego bezstresowe wychowanie przez rodziców, moich bliskich krewnych, przełożyło się na moją bezsilność, co w konsekwencji doprowadziło do ataku u mnie paniki. Widocznie tylko w teorii, opieka nad czyimś dzieckiem przez krótki czas, nie powinna stanowić problemu nawet dla kogoś nieprzywykłego w obcowania z pociechami.

Płacąc panu Sewerynowi na drugi dzień za powstałe szkody, nawet nie przypuszczałem, że rachunek będzie aż tak wysoki. Majster, naliczył sobie solidną premię, za utratę zaufania u klientów, którzy pozostawili u niego swoje pojazdy i w tym czasie zostały dodatkowo uszkodzone. Duduś, jak nazywali go rodzice malca, zrobił swoje, gdy wysyłali smarka ze mną na wycieczkę, a ja za dobre serduszko musiałem sowicie zabulić.

- Nie musi się pan martwić, jak dorośnie, nie będzie o tym nawet pamiętał – powiedział mechanik, przeliczając pieniądze za porysowanie dwóch samochodów i wybicie szyby w drzwiach warsztatu.

- On nie, a ja owszem – odpowiedziałem markotnym głosem.

- Padniesz pan trupem, jak usłyszysz pan historię, jaka mnie spotkała, z winy jednej durnej mojej kuzynki – zaczął opowiadać, zanim upewnił się, czy mam jakąś ochotę czegokolwiek słuchać, po uregulowaniu wysokiego rachunku – już od dziecka uważałem ją za głupią i jak się okazało, miałem rację. Nikt mi nie wierzył, jak mówiłem, że to durna baba, a szczególnie wtedy gdy skończyła studia i dostała dobrze płatną robotę. Franca, szybko awansowała, choć urodą nie grzeszyła i zarabiała znacznie więcej od niejednego faceta. Normalna kobieta cieszyłaby się z osiągniętego sukcesu i przy dobrym zabezpieczeniu finansowym pomyślałaby o założeniu rodziny. Ona, zamiast szukać sobie jakiegoś fajnego faceta, przystąpiła jak stara baba, do jakichś stowarzyszeń albo organizacji katolickich. Trwało to dobre kilka lat i już myślałem, że tak zostanie. Staropanieństwo należało jej się z urzędu i najlepiej by było gdyby do tego doszło. Jednak los bywa okrutny i w tym durnym łbie narodziła się idea, założenia rodziny. Gdzieś wpisała się na portal randkowy i w nim przedstawiła się jako nienaruszona dziewica. Prezentacja wywołała fale hejtu i kilka nieprzychylnych komentarzy, podważających jej wiarygodność. Jednak sporo było ciepła, zazdrości o utrzymanie wianka dla tego jedynego i liczne dopingowania w szukaniu wybranka. Nikt przy zdrowych zmysłach nie pomyślałby, jak bardzo jej się powiedzie. Już za pierwszym strzałem wyłowiła wykształconego kawalera, katolika, bogatego i do tego radnego z perspektywą awansu w niedalekiej przyszłości do pełnienia ważnych stanowisk w partii, po przejęciu władzy. Babcia, od początku nie mogła go się nachwalić. Wydawał jej się istnym ideałem na męża, zwłaszcza jego nienaganne maniery, szczodrość i dystyngowana osobowość. Jak go poznałem, czułem się niczym niedorozwój i cham, przy jego elokwencji i cieple, jakie wokoło siebie roztaczał. Takich ludzi w moim środowisku się nie lubi i ja fagasa za to znienawidziłem. Trwałbym w tym swoim uporze jeszcze długo, lecz nakłoniła go do małżeństwa. Wiadomość ta nie spowodowała u mnie błyskawicznej zmiany w jego ocenie. Długo wahałem się, czy przyjąć zaproszenie na ślub i wesele na trzysta osób za dwieście tysięcy. Dlatego, że sytuacja dla mnie była niekomfortowa, ponieważ zaśmierdziało luksusem i przepychem, jakiego w naszej rodzinie do tego czasu nie było.

Niespodziewaną wiadomością, nie tylko dla mnie, była sensacyjna wiadomość, że ślub kościelny się nie odbędzie, ponieważ ksiądz odmówił sakramentu małżeństwa. Teorie spiskowe natychmiast obiegły familię. Snuto najprzeróżniejsze historie dotyczące obojga i po wielu konsultacjach za winną zamieszania, uznano kuzynkę. Narzeczony jej w naszej ocenie, był krystalicznym człowiekiem, a ta cholera musiała być jakąś farbowaną tęczową zarazą. Idiotka oszalała na punkcie ślubu, więc miała coś za uszami i w konsekwencji popsuła wszystko, nie zgadzając się na zawarcie małżeństwa w urzędzie stanu cywilnego. Gdyby nie oskarżała jego o zło całego świata, z pewnością nie zaprosiłbym go na piwo, przy przypadkowym spotkaniu prawie rok później. Entuzjazmem do tej propozycji od samego początku nie pałał, więc prawie siłą wciągnąłem go do lokalu, ponieważ byłem ciekawy, jak cała reszta rodziny, a nie mogłem przepuścić takiej okazji.

Zamówiłem mu zamiast piwa, kieliszek białego wytrawnego wina, kiedy tylko na taki poczęstunek wyraził swoją zgodę. Powstrzymałem się od zadawania pytań, niczym psycholog, któremu serwisuje samochód, a naszą rozmowę przy stoliku zacząłem od przepraszania. Przyznam się szczerze, że za chamskie zachowanie, gdy przyszli do nas z zaproszeniem na ślub. Moje wystąpienie wyszło niezwykle autentycznie, znacznie lepiej niż gdybym próbował owijać w bawełnę. Zaskoczyło mnie jego głębokie uczucie do tej idiotki, więc pilnowałem się, żeby niczego złego na nią nie powiedzieć. Dobry Bóg tylko wiedział, jak wiele wysiłku mnie to kosztowało. Samokontrola i ograniczenia narzucone na siebie zaowocowały, wysłuchaniem prawdy o ich związku. Kamieniem niezgody i przyczyną konfliktu okazała się jego funkcja radnego, który otwarcie sprzeciwił się przekazaniu dziesięciu działek kościołowi za sto czterdzieści pięć tysięcy, zamiast za sześć milionów. Kiedy indziej oponował za wydzierżawieniem na dziewięćdziesiąt osiem lat atrakcyjnych gruntów wartych przeszło półtora miliona, za czterdzieści osiem złotych rocznie.

Informacjami byłem mocno zaskoczony, ponieważ jako zwykły zjadacz chleba, nie jestem wprowadzony w takie zakulisowe postępowania. Liczby oraz szczegóły, jakimi operował radny, szokowały, a zwłaszcza siedemdziesiąt sześć tysięcy hektarów przekazanych Kościołowi katolickiemu od obalenia komunizmu, do dwa tysiące jedenastego roku przez komisję majątkową. Dołożyła ona, do tego sto czterdzieści trzy miliony złotych rekompensaty i odszkodowań oraz pięćset nieruchomości wartych pięć miliardów złotych. Od decyzji komisji nie było odwołania, chociaż zawsze zaniżano cenę gruntów, fałszowano operaty, nie sprawdzano właścicieli gruntów przekazywanych rzekomo kościołowi. Nikt z władzy nie zareagował, pomimo uznania przez CBA, że komisja działała na szkodę Polski, czyli wszystkich obywateli kraju nad Wisłą. Gdzie stale brakuje pieniędzy na leczenie chorych dzieci i rehabilitację kalek. Mój rozmówca też sprzeciwiał się praktykom, które umożliwiają kościołowi sprzedaż po cenach rynkowych gruntów, otrzymanych za darmo. Kiedy je spieniężą, zabiegają o kolejne, też bezpłatne.

Gdyby nie stał na straży prawa i przyzwoitości z pewnością zostałby mu udzielony ślub kościelny, a jego narzeczona nie otrzymałaby sporej porcji dezinformacji. Oboje za jego praworządność i przestrzeganie boskich przykazań, otrzymali prezent od przedstawicieli wiary w postaci nieszczęścia. Kuzynka w przeciwieństwie do swojego niedoszłego męża, po latach prania mózgu, zostanie pochowana w poświęconej ziemi.

Mechanik, zakończył opowiadać o większym nieszczęściu niż moje i prawdopodobnie miał nadzieje, że mi to w czymś pomoże.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Tjeri 08.10.2021
    Brzmi na tyle groteskowo, że jestem w stanie uwierzyć, że historia jest prawdziwa... Tym bardziej, że takie gesty w stronę KK co jakiś czas wychodzą na światło dzienne.
    Tekst ciekawy, ale wymaga szlifu - interpunkcja leży i kwiczy.
  • Cicho_sza 08.10.2021
    Muszę powiedzieć, że pan mechanik niezwykle kwieciście się wypowiada. Bez k*rw i *ujow, no takiego to jeszcze nie spotkałam ?
    Tekst ciekawy, zgadzam się z Tjeri. Najciemniej pod latarnią, jak to mówią.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania