Dziwny dzień
UWAGA: najbardziej przereklamowany temat na świecie! Ma swój urok, ale na Ziemi istnieją tryliardy takich opowiadań
PS. Bo miało być coś wesołego
_________________________________________________________________________
Wiatr rozwiewał jej rude włosy, a oczy pełne radości błyszczały na tle burzowego nieba. Mimo deszczu, tańczyła. Śmiała się. Kochała to robić, mimo że inni patrzyli na nią jak na skończoną wariatkę.
Ale jej to nie interesowało. Stała więc na chodniku, w Londynie. Ludzie w płaszczach, którzy poukrywali swoje twarze pod cieniem parasoli i pośpiesznym krokiem mijali Ryett, obrzucali ją srogim spojrzeniem. Kobiety w czerwonych autobusach przyglądały się jej ze zdziwieniem, a mężczyźni z rozbawieniem i dezaprobatą.
Żyć życiem, które nam dane – jej motto na zawsze.
Tańczyła więc w deszczu, robiła co kochała i wykonywała pracę, która jej odpowiadała. Podróżowała, ubierała co chciała, stawiała czoła problemom i zawsze się podnosiła. Nie użalała się nad sobą, a jej optymistyczny uśmiech przywołałby do życia każdego z nieżywych.
Robiła piruety, podskakiwała i śmiała się, a na dźwięk jej życzliwego głosu nie jeden człowiek się odwracam.
Znalazła się tylko jedna osoba, która nie spojrzała na nią jak na idiotkę. Która zobaczyła w niej kobietę mądrą, piękną i odważną. Ambitną, inteligentną i szanującą zarówno siebie, jak i innych. Był nią młody mężczyzna o kasztanowych włosach i zielonych oczach obserwujący ją z dużego okna kawiarni, przed którą tańczyła. Obserwował ją z uśmiechem, i czuł jak zachwyt ogarnia go od stóp, po czubek głowy.
Wstał, zostawił na stoliku należne pieniądze, złapał płaszcz, kapelusz i wyszedł. Podszedł do Ryett i bez słowa złapał ją za rękę. Posłała mu pełen ciepła uśmiech.
Teraz tańczyli razem. Ludzie patrzyli na nich z tym samym niesmakiem, ale oni nawet nie zwracali na to uwagi. Być może taniec w deszczu jest już dawno przereklamowany. Być może wcale nie jest tak fascynujący. Ale nie dbali o to. Po prostu tańczyli. Nie znali się. Nie wiedzieli, jak się nazywają, jak mają na nazwiska i jakie imiona noszą się ich psy. A mimo to z taką łatwością przychodził im wspólny śmiech.
W momencie, gdy Ryett poślizgnęła się na kałuży, chłopak złapał ją w ramiona i spojrzał jej głęboko w oczy. Uśmiechnął się i pomógł stanąć jej na nogi.
– Ryett.
– Sawyer.
– Wiesz gdzie dają najlepszą kawę na świecie?
Spojrzał na nią ze zdziwieniem, przemieszanym z niedowierzaniem i zafascynowaniem.
– Nie wiem… – odpowiedział powoli.
– No to ci pokażę. – Wzięła go za rękę i zaczęła ciągnąć w stronę swojej ulubionej kawiarni.
– Ale ja już piłem kawę… – zaprotestował.
– No to wypijesz jeszcze jedną.
Gdy dotarli do celu i stanęli przed drzwiami małej Londyńskiej kawiarenki, nie mogli napatrzeć się na obraz za szybą. Weszli do środka. Pełno książek. Ich stosy wokoło stolików, na ladzie, we wnękach ściennych, na regałach…
– Cześć Milo! – krzyknęła Ryett i zaciągnęła Sawyera ns koniec kawiarni.
– Dzisiaj nie jesteś sama – młody człowiek zza lady podniósł jedną brew, ale nie skomentował nic więcej. Zabrał się do robienia ulubionej kawy dziewczyny.
Czekając na napój, Sawyer postanowił bliżej przypatrzeć się Ryett. Rude włosy sięgające do pasa, szaroniebieskie oczy, w których malowało się wszystko, lecz zarazem nic nie dało się z nich odczytać… Była niska i drobna. Ubrana w spódnicę ołówkową, kozaki, sweter i płaszcz nie sprawiała wrażenie poważnej, jak większość ludzi na ulicach. Na rękach miała też rękawiczki bez palców, co sprawiało, że wyglądała na bardzo dziecinną. Wyglądała… Uroczo.
– Proszę bardzo, gołąbeczki – Milo podał im dwa kubki kawy na wynos. Ryett zmrużyła oczy i odparła:
– Ja nie narzekałam, gdy przyprowadziłeś Emily. Nawet dosypałam jej wtedy cukru do herbaty, żeby nie musiała sama brudzić sobie rączek – ucięła i odwróciła się do Sawyera. – Próbuj.
– Słucham…?
– Próbuj tej kawy, albo wleję ci ją uszami. Najlepsza w mieście, jeśli nie w całej Anglii.
Zaskoczony uniósł kubek do ust.
– To jest kawa!? – krzyknął zaskoczony.
– Nie, woda z marihuaną – mruknął Milo, ale został zignorowany.
Ryett pokiwała głową z rozbawieniem.
– To co piłem w tamtej kawiarni!?
– Wytwór kawopodobny – wytłumaczyła mu i odwróciła się znów do Mila – A wodę z marihuaną to ci wleję do zupy, jak mi nie dasz spokoju.
– Oj, siostrzyczko…
– Zamilcz!
Kiwnęła głową na Sawyera, zabrali kawę i wyszli z lokalu. Deszcz przestał padać, udali się więc do Central Parku.
– To twój brat? – spytał.
– Yhm.
– Niepodobny w ogóle do ciebie.
– Mamy innych ojców – wytłumaczyła.
– Ach…
– Nie wzdychaj, tylko powiedz coś o sobie. Twoja kolej. Kim jesteś z zawodu?
– Chirurgiem. Albo inaczej; rezydentem chirurgii drugiego roku.
Zatrzymała się gwałtownie.
– Rozcinasz ludziom brzuchy i oglądasz ich flaki…?
– Tak jakby – staną razem nią i wyszczerzył się z rozbawieniem już nie wiadomo który raz dzisiaj. Nigdy tyle się nie uśmiechał.
– Okej – zaczęła iść dalej.
– A ty kim jesteś z zawodu?
– Piszę różne artykuły podróżnicze do gazet, dużo jeżdżę po świecie. Rzadko kiedy jestem w domu, tak jak teraz.
– Wygodne i ciekawe… – chciał powiedzieć coś więcej, ale przerwał mu znajomy dźwięk. Wyjął telefon z kieszeni. – Przepraszam cię. To z pracy. Rozbił się autobus, potrzebują wszystkich, nawet tych na urlopie.
Zdążył jeszcze wcisnąć jej w ręce wizytówkę… I już go nie było.
Ryett uśmiechnęła się, rozejrzała dookoła i usiadła na ławce. Zaśmiała się pod nosem.
– Dziwny dzień – stwierdziła.
Komentarze (16)
Pewnie nie, bo masz raptem 12 lat...
To nie jest wesołe opowiadanie.
Jest ciepłe, urocze, sympatyczne, romantyczne.
Może uśmiechnąć, ale nie rozbawić.
Bardzo pięknie.
Żegnam.
Dziękuję za zaproszenie. Na pewno przeczytam, już sam początek uśmiecha :)
Ja czytałam twoją "Pomarańczową szkołę", doprawdy można się pośmiać :)
Wesołe to niekoniecznie dobre określenie, ale pogodne - już jak najbardziej.
Dziękuję za wizytę i komentarz :)
Pan chirurg jeszcze prawdopodobnie dostanie szanse się o sobie wypowiedzieć
No sorry, ale jakoś ten styl musze sobie wyrobić, sam z siebie się nie weźmie
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania