Dziwny to był człowiek część 10 (ostatnia)
A więc Śmierć się nie myliła. Byli dokładnie tam, gdzie mieli być. Spokojni. Nieświadomi. Wiedział, że będą mieli pod ręką broń i nie chciał ryzykować, więc użył granatu błyskowego. Oślepił ich, a później ogłuszył i związał. Nie chciał zabijać od razu. Musiał widzieć w ich oczach strach, a oni musieli widzieć w jego nienawiść.
- Dobrze się spisałeś – powiedziała Śmierć, siadając obok Aresa, przy ognisku. Blade światło padało na jej zielono – białą skórę i puste oczodoły. – Już niedługo domkniesz swoje sprawy.
- Tak – odpowiedział Ares w zamyśleniu trącając kijkiem płonący pieniek.
- Dlaczego spochmurniałeś? Nie cieszysz się, ze pomścisz swojego syna?
- Sam nie wiem. To było dawno i…
- Takie sprawy nie ulegają przedawnieniom. Popatrz, jeden się budzi.
Brando poruszył się nieznacznie i otworzył zbolałe oczy. Patrzył na Aresa siedzącego przy ognisku i grzebiącego w nim patykiem.
- To ty – powiedział cicho, próbując usiąść.
- To ja – odpowiedział Ares. Wyciągnął nóż z pochwy i położył jego ostrze w ogniu. – Za chwilkę sobie porozmawiamy – rzucił.
- Cholera! Oszalałeś! Czego ode mnie chcesz?!
- Dobrze wiesz, czego chcę. Zabiłeś mi syna, gnido – jego głos był lodowato spokojny.
- Co?! O czym ty mówisz?!
- Zaskakujące, jak wiele osób mówi mi ostatnio, że nie pamięta swoich win.
- Ubzdurałeś to sobie! Jestem tylko tramwajarzem! – krzyczał, patrząc przerażonym wzrokiem na powoli czerwieniejące ostrze noża.
- A kim byłeś wcześniej?
- Nikim! Studiowałem prawo!
- Prawo powiadasz. Więc wiesz, że najcięższa kara spotyka osoby, które dopuściły się morderstwa.
- Tak! Ale ja nikogo nie zabiłem!
- Łżesz.
- Ares… co ty robisz? – zapytała Justyna, patrząc wprost na mężczyznę.
- Reguluję rachunki.
- Twierdzi, że zabiłem mu syna! – krzyknął Brando, z wyrzutem.
- Milcz! – warknął Ares, wyjmując nóż z ognia.
Skierował się z nim w stronę trzęsącego się ze strachu Brando.
- Cholera, zeszczałeś się – rzucił tylko, po czym zaczął dotykać skóry mężczyzny, rozżarzonym ostrzem.
Krzyk rozległ się po obozie. Wszystko to trwało kilkanaście minut, zanim wreszcie Ares zdecydował się to zakończyć, wbijając nóż w tchawicę. Klęcząc nad ciałem Brando, w kałuży jego krwi, spojrzał na Justynę.
Leżała związana tam, gdzie ją zostawił. Płakała.
- Boże, co ja zrobiłem? – zapytał sam siebie, patrząc na ubrudzone krwią ręce. – Co ja zrobiłem! Co ty kazałaś mi zrobić! Czym się stałem, przez ciebie! Gdzie teraz jesteś?! Gdzie! A może ty nie jesteś Śmiercią! Może cię wcale nie ma! A jeśli jesteś… Szatanem?! Matko Boska, módl się za nami!
Wstał powoli, łapiąc się za głowę i brudząc ją krwią Brando. Mamrotał cały czas pod nosem, jakieś niezrozumiałe słowa i zbliżył się z nożem do Justyny. Skuliła się najbardziej jak mogła i zamknęła oczy.
- Już… nie bój się. Nic ci nie zrobię. Nic już nie zrobię – powiedział cicho i rozciął jej więzy. Gdy tylko jej ręce stały się wolne, odepchnęła Aresa tak, że potknął się o jeden z plecaków i przewrócił się. Wykorzystała tą chwilę i biegiem ruszyła do lasu.
- Stój! – krzyk Aresa sprawił, że się zatrzymała. Odwróciła się powoli o spojrzała w jego oczy.
- Obiecaj mi!
- Czego chcesz! – odpowiedziała łamiącym się głosem, nie wiedząc, co robić.
- Obiecaj mi, że nie stracisz wiary! Że nie przestaniesz szukać! Że będziesz żyła!
- Ja…
- Że nie stracisz nadziei. Nigdy! – po tych słowach, Ares wyciągnął z kabury pistolet i jednym, płynnym ruchem przyciągnął go do głowy, naciskając spust.
Justynie przeszło przez myśl, że nigdy nie wyglądał tak majestatycznie, jak wtedy, kiedy padał na ziemię. Podbiegła do ciała i objęła jego głowę w uścisku.
- Czemu właśnie to musiałeś być ty… - nie wiedziała co czuje w stosunku do niego. Z jednej strony to był strach, pomieszany z nienawiścią, z drugiej współczucie, a z trzeciej…
Nie potrafiła pohamować łez, które spływały jej po twarzy.
Pochowała ciała, jednak nie potrafiła już żyć. Przestała jeść i spać. Wewnątrz niej szalała niepowstrzymana burza, niszcząca ostatki dobra, które się tam zachowały. Które on przywrócił i które zniszczył.
Minęło wiele dni. Nie wiedziała nawet ile. To nie miało znaczenia. Nic go już nie miało. Chciała leżeć na zimnej ziemi, właśnie w tamtym miejscu. Nad grobem. I umrzeć. Została sama w świecie opanowanym przez śmierć. Straciła wszystko. Perspektywa zakończenia tego szybko była bardzo pociągająca, ale… nie miała dość odwagi.
Nagle, ciepło. Po raz pierwszy od wielu dni. Na jej osobistej pustyni, pojawiło się coś, co do niej nie pasowało. Coś, co zdecydowanie odrywało się od jej, pełnego cierpienia świata. Z trudem otworzyła zaklejone przez pył oczy. Zobaczyła coś czarnego. Poruszyło się. Dotknęło jej czoła. Później pojawiło się coś różowego, ciepłego i mokrego.
Język.
Podniosła się. Przed nią stał, trzęsąc się z zimna, mały szczeniak. Justyna rozejrzała się dookoła. Kilka metrów dalej leżał drugi pies, cały we krwi, ranny w brzuch. Patrzył pełnymi bólu oczami to na nią, to na szczeniaka.
Wtedy zrozumiała. Pojęła akt poświęcenia Aresa, który nie chciał nikogo więcej skrzywdzić, pokładając swą wiarę w czymś, czego istnienia nie pojmował. Zrozumiała też intencje psa, który powinien był zdechnąć wiele dni temu, a pomimo to nadal żył, bo chronić swoje dziecko.
- Obiecuję – szepnęła do rannej suki. – Obiecuję, że będę żyła. Nie poddam się – powtórzyła głośniej, do Aresa.
Suka zdechła w chwili, kiedy Justyna wzięła szczeniaka na ręce. Pochowali ją wspólnie. Mokry język zaczął zlizywać łzy z jej policzków.
Później, przeszukała i pozbierała wszystkie rzeczy do jednego plecaka, założyła okulary i ruszyła w dalszą drogę. Bo przecież każdy musi przejść własną. Sokół, Żbik, Brando, Ares, dotarli już do końca, lecz ona nie. Szła dalej, a towarzyszyła jej Nadzieja, którą owinęła w koc, żeby przestała trząść się z zimna.
,,Kończ waść, wstydu oszczędź!" No to kończę serię na razie. Nie mówię, że porzucam ją na zawsze, ale i nie obiecuję, że doń wrócę. Cóż, mam nadzieję, że Ci się podobała Drogi Czytelniku i zapraszam do moich innych opowiadań!
Komentarze (9)
jak najbardziej zasłużone 5!!! Idę płakać w samotności ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania