Poprzednie częściDziwny to był człowiek część 1

Dziwny to był człowiek część 8

Ares, ruszył z powrotem w stronę obozowiska. Złamał nawet jedną z głównych zasad, która mówiła, żeby zawsze przeszukiwać ciała zmarłych. Wszystko mogło się przydać, a pochodzenie przedmiotów, ratujących życie nie miało znaczenia. Opamiętał się dopiero kilka minut przed obozem.

Uświadomił sobie, że nie mógł tak po prostu tam wejść i zastrzelić faceta, którego znał od zawsze. Nawet nie wiedział, czy on to zrobił. Zaczynał myśleć, że Śmierć była jedynie obrazem jego zmęczonej wyobraźni, ale nie mogła być, bo przecież Sokół… on musiał być winny. Ares nie mógłby zabić swojego przyjaciela. Sokół musiał zdradzić, bo przecież nie żył, do cholery. Gdyby nie zdradził, żyłby.

Jedynym plusem tego, że biegł było to, że wyglądał, jak człowiek po biegu. Dyszał ciężko, a z jego czoła lał się obficie pot. Taki wygląd uwiarygodniał to, co zamierzał powiedzieć reszcie w związku z brakiem Sokoła.

- Cholera, co ci jest?! – krzyknął Żbik, kiedy go zobaczył.

- Idziemy na zachód.

- Słyszeliśmy strzał. Gdzie jest Sokół?

- Nie żyje. Zobaczyliśmy na drodze dwóch włóczęgów. Chcieliśmy z nimi porozmawiać, zdobyć trochę informacji, więc wyszliśmy do nich z białą flagą. Zawołaliśmy, ale chyba nie mówili po polsku, bo strzelili, trafiając Sokoła. Potem uciekli.

- A ty?

- Do czego zmierzasz?

- Co ty wtedy robiłeś? – dopytywał Żbik.

- Klęczałem nad umierającym przyjacielem! Widziałem w jego oczach śmierć! On był tego świadomy, bał się. Na samym końcu nie wiedział, gdzie jest. Kazał mi opiekować się jego rodziną.

- Pochowałeś go?

- Nie. Zniosłem go ze środka drogi, do rowu i wróciłem tutaj.

- I nie zabrałeś jego rzeczy? – dopytywał dalej Żbik.

- Niebezpieczeństwo, że ktoś usłyszał strzały jest zbyt duże. Nie miałem na to czasu. I teraz też go nie mam. Ruszamy lasem, na zachód. Zbierajcie rzeczy.

Nikt więcej nie dyskutował. Zebrali się i ruszyli w drogę w milczącej żałobie. Strata Sokoła była dla nich wszystkich bardzo dotkliwa. Nie chodziło tylko o ilość ludzi. Sokół był po prostu w niektórych kwestiach niezastąpiony. Nikt nie potrafił wypatrzeć przeciwnika z tak dużej odległości, jak on. Można powiedzieć, że teraz byli ślepi. Musieli też przygotować się na mniejszą ilość snu. Warty teraz należało rozłożyć nie ma pięć, a na cztery osoby.

Kolejny obóz założyli w dużym leju, zapewne po strzale z haubicy. Osłaniał on od wiatru i pozawalał na rozpalenie niewielkiego ogniska. Kiedy Brando i Żbik poszli zebrać nieco drewna, Justyna usiadła obok Aresa, wpatrzonego w ogień.

- Jak myślisz, czy Bóg istnieje? – zapytała.

- Proszę?

- Popatrz dookoła siebie. Świat przestał istnieć. Bóg chyba też… o ile kiedykolwiek istniał.

- Jestem pewny tylko jednego… istnieje śmierć. W resztę mogę tylko wierzyć. Boisz się jej?

- Nie. Ona zawsze istniała. Ale co z Bogiem? Myślę o tym od dawna. Czy mamy na co liczyć, po śmierci?

- Jesteśmy chodzącymi trupami, które chcą wmówić sobie, że ciągle żyją.

- Wychowywałam się w dziwnej rodzinie – powiedziała po chwili ciszy Justyna. – Moja mama była wierząca. Chodziła do kościoła, przyjmowała komunię…

- A ojciec?

- Był jej przeciwieństwem. Kiedyś zawołał mnie do siebie i zapytał, co o tym wszystkim myślę. Powiedziałam, że sama nie wiem. Wtedy wyjaśnił mi co o tym myśli. Powiedział, że nie wie, jak to jest z tymi wszystkimi religiami, ale wszystkie zakładają to samo. Być dobrym. Dlatego twierdził, że po prostu trzeba dobrze przeżyć swoje życie, nie myśląc o bogach i religiach.

- Przekonało cię to?

- Kiedyś tak… dziś… sama nie wiem. Brakuje mi czegoś, w co mogłabym wierzyć, a z drugiej strony… zastanawiam się jaki Bóg by na to pozwolił.

- Czytałaś kiedyś Apokalipsę św. Jana? – zapytał Ares, dokładając do ognia kilka gałązek.

- Tak, w szkole.

- Opisuje koniec świata.

- Teraz mamy koniec świata.

- Właśnie. Wiele słów z tamtej księgi się sprawdziło. Bestia, śmierć, sąd. Rosja, wojna, strach…

- Więc wierzysz, że istnieje?

- Dawno temu założyłem, że skoro na świecie jest tak wiele cierpienia i zła, to gdzieś musi być dobro. Jeśli jest Szatan, musi być też Bóg. Gdyby dziś ktoś mi przyłożył pistolet do głowy i zapytał, czy jestem gotowy za Niego umrzeć, powiedziałbym, że tak. Jestem gotów zaryzykować istnienie Boga, widząc to całe zło, które jest i oddać za niego życie.

- Jestem zmęczona emocjonalnie… to tak… tak, jakbym grała w jakiejś bardzo trudnej sztuce… Marzę o pustce, po śmierci. O zniknięciu, całkowitym braku czuci. Popatrz na to, czym jest świat. Pamiętam taki wiersz, z dzieciństwa. Kiedyś zrobił na mnie wielkie wrażenie i chyba wpłynął na to, kim jestem…:

,,Pojęcia są tylko wyrazami:

cnota i występek

prawda i kłamstwo

piękno i brzydota

męstwo i tchórzostwo.(1)” – to jest nasz dzisiejszy świat.

Mężczyzna chciał coś odpowiedzieć, ale powstrzymał się słysząc wracających Żbika i Brando.

Wieczorem, rozdzielając warty, Ares, kazał Żbikowi wziąć drugą, samemu biorąc trzecią. Poczekał, aż wszyscy zasną, i przyjdzie jego kolej, po czym zakradł się po cichu do miejsca, z którego miał obserwować okolicę.

- Szkoda mi Sokoła – powiedział, zakradając się do Żbika na kilkanaście metrów. Ten podskoczył.

- Cholera, Ares. Przestraszyłeś mnie.

- Gdyby to był ktoś, kto chciałby cię zabić, zabiłby cię. I nas wszystkich też.

- Przepraszam, zamyśliłem się. To się nie powtórzy.

- Jak ci z nią było? – zapytał zmieniając temat Ares.

- Co? O czym ty mówisz?

- Z moją żoną, jak ją pieprzyłeś?

- Ja? Nigdy! Skąd przyszło ci to na myśl!

- Kłamie – powiedziała Śmierć, materializując się między drzewami. Ares zauważył, że jej przybyciu towarzyszyło pojawienie się mgły.

- Kłamiesz – powiedział krótko do Żbika.

- Przecież znamy się od lat, człowieku! Co ci odbiło?!

- Właśnie. Znamy się od lat. Jeśli ktoś mógł to zrobić, to tylko ty – głos Aresa był całkowicie pozbawiony emocji.

- Żartujesz? Całkiem już oszalałeś!

- Chce ci wmówić, że oszalałeś. Że m n i e nie ma – szepnęła Śmierć do ucha Aresa. Nie wiedział, skąd się tam wzięła.

- Chcesz mi wmówić, że jestem szaleńcem? Że nie myślę trzeźwo?

- Popatrz na siebie! Co ty wyprawiasz?!

Ares milczał. Ściskał w ręku naostrzony nóż. Było ciemno i Żbik prawdopodobnie go nie widział, co ułatwiło sprawę. Długa klinga wbiła się pomiędzy czwarte, a piąte żebro. Mężczyzna złapał Aresa za ramiona i zacisnął pięści na jego kurtce, patrząc prosto w oczy.

- Co ty…

Ares wyszarpnął nóż i wbił go ponownie. Tym razem w brzuch. Wyciągając go szarpnął tak mocno , że otworzył jamę brzuszną. Żbik puścił kurtkę i przycisnął ręce do rany, łapiąc wypadające jelita. Ares spojrzał mu głęboko w oczy i przyłożył ostrze do szyi przyjaciela.

- Zrób to – szepnęła Śmierć.

Zrobił. Krew trysnęła mocnym strumieniem, ochlapując Aresa.

- Zapłacił za to, co zrobił – powiedziała Śmierć.

- Tak. Zapłacił. Już nigdy nie tknie mojej żony.

 

 

(1) Wiersz Tadeusza Różewicza ,,Ocalony” ze zbioru ,,Niepokój” z 1947 roku.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • levi 02.01.2016
    biedny Ares jest mi go szkoda, bo sądze że oszalał, wszystkich powybija i co w tedy zrobi, nic tylko sam się zabije, część świetna 5
  • Dziękuję bardzo :) Niedługo sama się przekonasz co się stanie :)
  • Pan Nikt 02.01.2016
    Mam mieszane uczucia co do tej części. Zupełnie tak, jakby akcja spowolniła, a ja bym był świadkiem powtórki z rozrywki, tylko w innym wydaniu. 4.
  • Diabeł miał tkwić w szczegółach :D Dziękuję za ocenę :)
  • elenawest 03.01.2016
    Super. Szkoda mi Aresa, bo go nawet polubiłam.
    Błędy:
    "szarpnął mocno tak, "- szarpnął tak mocno
    "Krew trysnęła na mocnym strumieniem," - bez na ;-)
    5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania