Echa przeszłosci

Dzień pierwszy

 

Kolejny piękny, letni dzień powoli chylił się ku końcowi. Popołudniowe słońce już nie przygrzewało zbyt mocno, za to okoliczne wzgórza hojnie obdarowywało złotym blaskiem. Wiktor bardzo lubił takie chwile. Usiadł na ganku i upajał się urokiem pejzażu, który znał już na pamięć, a jednak wciąż na nowo odkrywał. Odkąd zamieszkał na tym odludziu jego życie zmieniło się diametralnie. Z jego słownika dawno zniknęły takie pojęcia jak pośpiech, obowiązki, konieczności. Żył z dnia na dzień w całkowitej symbiozie z przyrodą, w rytmie dyktowanym przez naturę, a nie przez niekończące się obowiązki, plany i dalekosiężne cele jak było dawniej. Odstawił na stolik pusty kubek po herbacie. Wieczór był wyjątkowo piękny. Odczuwał cudowny spokój i chciał pozostać na ganku jak najdłużej, dopóki nie zapadnie zmrok.

Nagle poczuł wewnętrzny, nieokreślony niepokój. Wstał i bacznie rozejrzał się dookoła. Wszystko wyglądało normalnie, a mimo tego wciąż odczuwał dokuczliwe napięcie i rozpierała go potrzeba działania. Rozleniwiający błogostan uleciał w niepamięć. Sam nie rozumiał co z nim się dzieje. Podobne sytuacje zdarzały się Wiktorowi w przeszłości. Zawsze miał bardzo wyostrzoną intuicję i ilekroć jego dzieci miały problem podobny niepokój go znienacka dopadał.

“Czyżby w domu działo się coś złego?” - to pytanie zrodziło się w jego głowie automatycznie, chociaż pierwszy raz od wielu lat. - “Dawno w domu nie byłem i nie rozmawiałem z Iloną ani z dziećmi. No ale przecież oni i tak od lat o niczym mi nie mówią.“ Ten jego wewnętrzny monolog przerwało rżenie konia. Bez namysłu energicznym krokiem poszedł w stronę drewnianej szopy krytej starym, autentycznym gontem, gdzie swoje schronienie miał jeden z towarzyszy jego nowego życia. Zwierze z daleka poczuło, że zbliża się jego pan i przyjaciel. Rżenie z razu zmieniło się w jakieś ciche pomruki.

- No co się dzieje Homerze? - spytał podsadzając koniowi pod pysk rumiane jabłko - Boisz się? Masz rację. Ja też myślę że wkrótce pogoda się zmieni. Po tych kilku upalnych i dusznych dniach pewnie będzie burza.

Koń w mgnieniu oka spałaszował podane jabłko z gracją podrzucając przy tym łbem i od czasu do czasu pocierając nozdrzami o ramię Wiktora.

- Spokojnie stary. Już nie jedną burzę przetrwaliśmy to i tym razem może nic nam się nie stanie. A swoją drogą ty jesteś tutejszy więc takie nawałnice dla ciebie to nie pierwszyzna. Co innego ja. Mieszczuch od urodzenia, któremu na starość szajba odbiła i postanowił w dziczy zamieszkać.

Pogawędki z Homerem były jedyną towarzyską rozrywką Wiktora od czasu gdy kupił stary rozlatujący się dworek i zamieszkał w nim samotnie. Nikt u niego nie bywał, a i on sam swoją pustelnię opuszczał jedynie raz na dwa tygodnie i tylko po to by zapasy uzupełnić. Zrażony do ludzi wolał teraz obcować ze zwierzętami. Kot będący lokatorem dworku już w chwili gdy Wiktor go kupił, stary owczarek który sam się tu przybłąkał nie wiedzieć skąd i właśnie Herkules, byli teraz dla Wiktora jak rodzina. Ale właśnie z Herkulesem najbardziej lubił sobie czasem pogadać.

- No już wszystko dobrze. Będzie dobrze - poklepał konia po karku i chciał odejść, ale w tym momencie zwierzę złapało go zębami za rękaw.

- No co się dziś z tobą dzieje? - Zachowanie konia zaniepokoiło Wiktora. Chwycił go mocno za uzdę i zaczął bacznie oglądać żeby sprawdzić czy przypadkiem nie zranił się. Póki Herkules czuł dotyk ręki swojego pana stał spokojnie. Wystarczyło jednak że na ułamek sekundy puścił uzdę by ten znowu zaczął wierzgać kopytami.

- Ach rozumiem. Chcesz pokłusować? - Domyślił się Wiktor. Herkules jak by w odpowiedzi na jego pytanie energicznie potrząsnął łbem.

- Może masz rację. Jak się rozpada to żadnemu z nas nie zechce się wychodzić w plener. - podsumował zaciągając z wyczuciem popręg siodła. - Ty nawet nie wiesz jaki jesteś mądry. Dobrze że mi przypomniałeś. No ale jak już ustaliliśmy to ty jesteś tubylcem i wiesz lepiej co kiedy trzeba zrobić. Tylko ja jeszcze nie zawsze rozumiem co chcesz mi powiedzieć.

Wiktor sprawnie usadowił się w siodle i czule pogładził swojego rumaka po karku, a ten ruszył stępa przed siebie. Była z nich dziwna para bowiem ilekroć wyruszali na te swoje wspólne spacery Herkules zawsze szedł luzem, tam gdzie chciał. A gdy już trzeba było wracać Wiktor klepał wierzchowca po karku i szeptał mu do ucha żeby wracał do domu. Wówczas Herkules natychmiast odnajdował drogę powrotną i dumnie maszerował prosto do dworku. Tym razem również Wiktor wodzę zawiesił na łęku i pozwolił herkulesowi iść przed siebie gdzie tylko zechce. Koń zwykle okrążał całe domostwo zanim wybrał gdzie chce iść, ale tym razem było inaczej. Od razu po wyjściu z szopy przeciął podwórko na ukos i pokłusował kamienistą ścieżką w stronę lasu. Wiktor odruchowo sięgnął po wodzę w obawie że spadnie. Sądził że Herkules zwolni, ale ten nie zwrócił najmniejszej uwagi na to, że z wodzą dzieje się coś nietypowego. Galopował przed siebie jak by bardzo chciał jak najszybciej dotrzeć do określonego celu. Zachowanie zwierzęcia zaniepokoiło Wiktora. Był kiepskim jeźdźcem i obawiał się, że nie zdoła zapanować nad swoim wierzchowcem który, do tej pory był nadzwyczaj przewidywalny i zachowywał się bardziej jak pies chodzący karnie przy nodze. Wjechali w las. Herkules trochę zwolnił ale nadal zapamiętale zmierzał w obranym kierunku. Zatrzymał się dopiero na niewielkiej polanie.

- No co jest staruszku? - Wiktor odetchnął z ulgą i swoim zwyczajem poklepał konia po karku - Trochę pobiegałeś i teraz czas wracać do domu.

Herkules potrząsnął tylko łbem i pozostał w miejscu.

- Dobrze że wiem jak stąd wrócić. - wymamrotał Wiktor i lekko ściągną prawą wodzę w nadziei że Herkules zawróci. Ale on pozostał w miejscu i tylko raz jeszcze nerwowo potrząsnął łbem.

- Czy ktoś mnie słyszy? Pomocy!! - dobiegło po chwili nawoływanie z głębi lasu.

- No Herkulesie, jestem pełen podziwu. Prowadź - powiedział Wiktor i delikatnie ściągnął strzemiona, a herkules w tej samej chwili ruszył dalej w dół. Teraz jednak szedł bardzo ostrożnie zważając gdzie stawia kopyta. Pięć minut później dotarli do potoku przecinającego w tym miejscu śródleśną drogę. Po środku potoku stało grafitowe Clio, które ugrzęzło między sterczącymi z dna, śliskimi kamieniami. Na brzegu stała bezradna i mocno przerażona kobieta. Była młoda. Mogła mieć około trzydziestki.

- No tak, turystka z Warszawy. - zaśmiał się Wiktor. - Jak można w dzicz zapuszczać się taką zabawką? I w dodatku w szpilkach!! - z niedowierzaniem kręcił głową na widok, w który nawet jako niedawny mieszczuch nie mógł uwierzyć.

- Wcale nie jestem turystką … - syknęła energicznie obracając się w stronę Wiktora, ale gdy tylko go zobaczyła od razu umilkła.

- Ach rozumiem. Drogę pani pomyliła? Ale po co w ogóle zjeżdżała pani z asfaltu … jakieś dziewięć kilometrów temu.

- Po co? - wyglądała na mocno zmieszaną i już w jej głosie nie pozostał nawet cień tej pewności siebie z jaką wcześniej zaprotestowała słysząc uszczypliwe uwagi jeźdźca. - No tak. Jestem turystką z Warszawy.

- No właśnie. A tu nie Warszawa. Tu nie ma asfaltowej drogi na szczyt każdej połoniny. Jeździć tu można tylko terenówkami, albo jeszcze lepiej konno. - Na te słowa Wiktora herkules cicho zarżał i potrząsnął głową jak by chciał potwierdzić te jakże trafne spostrzeżenia.

- Niestety nie znam tych terenów - próbowała usprawiedliwiać się.

- Ale to że Bieszczady są niemal dziewiczym terenem to pani powinna wiedzieć. Pal już licho ten samochodzik. Ale pani ubrała się jak na bal. Ta elegancka garsonka i wspaniałe szpilki dobre są na romantyczną kolację, a nie na wędrówki po Bieszczadach!! - rugał ją bo właśnie uświadomił sobie że gdyby nie Herkules ta kobieta zdana byłaby na samą siebie nie wiadomo jak długo. - Zresztą takie szczudła nie nadają się nawet do prowadzenia samochodu.

- Nigdy w szpilkach nie prowadzę. Ale musiałam włożyć coś z twardą podeszwą żebym mogła jakoś chodzić po tych kamieniach. - odparła - A pan będzie na mnie tylko krzyczał czy pomoże mi pan wydostać się z tego bajora?

Teraz, gdy porzuciła agresywny ton, jej ciepły acz dość charakterystyczny głos wydał się Wiktorowi dziwnie znajomy. Czas jednak naglił więc już nawet nie próbował zastanawiać się w jakich okolicznościach mógł z nią rozmawiać. Zanim zaszył się na tym pustkowiu miał okazję rozmawiać z wieloma obcymi ludźmi czasem nawet ich nie widząc z bliska i nie wiedząc kim są. Bez słowa zsiadł z konia. Wszedł do potoku i dokładnie obejrzał samochód ze wszystkich stron.

- I co? Da się coś zrobić? Może trzeba zawołać więcej ludzi do pomocy? - dopytywała się. Wiktor nie odpowiedział nic. Zmierzył ją tylko karcącym wzrokiem. Wrócił do Herkulesa i zdjął przytroczoną do siodła linę. Wrócił do auta i solidnie przywiązał jeden koniec liny do haka holowniczego, po czym drugi koniec uwiązał do siodła.

- Co mam zrobić? Jak mogę pomóc? - znowu dopytywała się kobieta widząc że jej wybawca szykuje się do samodzielnego wyciągnięcia samochodu.

- Proszę odejść na bok, żeby pani krzywdy sobie nie zrobiła przypadkiem. - odparł wskazując kobiecie płaski głaz sterczący z ziemi tuż obok drogi.

- Proszę nie traktować mnie jak głupią smarkulę. Ja potrafię…

- Chcę pani tylko pomóc. I wcale nie wątpię, że pani potrafi doskonale radzić sobie w miejskiej dżungli. Tu jednak jest natura, a w tym co pani ma na sobie tutaj nic nie jest pani w stanie zrobić. - ofuknął kobietę. Raz jeszcze sprawdził zamocowanie liny i wrócił do potoku. Otworzył szybę w drzwiach kierowcy i zwolnił wzorowo zaciągnięty hamulec postojowy. Zatrzasną drzwi i chwytając przez otwarte okno kierownicę zawołał.

- No Herkulesie, powoli do przodu.

Koń obejrzał się za siebie i niespiesznie ruszył do przodu. Lina naprężyła się. Wiktor mocno zaparł się żeby jak najbardziej ulżyć swojemu czworonożnemu przyjacielowi. Chwilę trwało zanim samochód ruszył się do przodu, ale gdy tylko koła wtoczyły się na sterczące z dna głazy było po problemie. Po chwili grafitowe Clio stało czterema kołami na suchym i w miarę równym podłożu. Wiktor ponownie zaciągnął hamulec, ale nie kwapił się do odczepienia liny.

- Dokąd pani chciała dojechać? - spytał

- Ja … - kobieta znowu zmieszała się.

- Domyślam się że nie wybierała się pani tą drogą za granicę, na południe Europy? - wyręczył ją - A po naszej stronie jest już tylko jedna niewielka wioska. W tej sytuacji sprawa jest chyba jasna. Zastanawia mnie tylko dlaczego akurat tędy pani próbowała do tej wioski dojechać? Wprawdzie asfaltu do wioski nie ma ale jadąc tu musiała pani mijać wcześniej szeroką, wygodną gruntówkę, przy wjeździe na którą jest bardzo czytelny drogowskaz.

- Widocznie dla turystki z Warszawy to zbyt skomplikowane. - odcięła się za uszczypliwości Wiktora. - Jak rozumiem tą dróżką także do owej wioski dojadę? Nie wie pan czy mają tam jakieś pokoje do wynajęcia?

- Owszem, droga prowadzi do wioski, ale żeby tam dojechać trzeba najpierw mieć czym jechać.

- Przecież mam wóz. Tylko czy mógłby pan odwiązać linę? Ja oczywiście zapłacę za pomoc.

- A po co mi w tej głuszy pieniądze? - odparł mocno rozbawiony. - No bo chyba nie proponuje mi pani zapłaty w naturze?

- Jak pan śmie? - obruszyła się. - Jestem panu wdzięczna za pomoc ale to jeszcze nie upoważnia pana do obrażania mnie.

- Nie miałem takiego zamiaru. Próbuję tylko ustalić fakty. A te są takie, że nie ma pani czym pojechać dalej.

- Jak to? Ja nic nie rozumiem. - kobieta była coraz bardziej zaniepokojona. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że jest zupełnie sama i bezbronna w totalnej głuszy.

- Oczywiście zabronić pani niczego nie mogę i nie chcę, ale szczerze odradzam jakąkolwiek próbę jazdy tym samochodzikiem. Zwłaszcza po takich wertepach. - wyjaśnił.

- Że niby to zabawka nie na takie drogi? Skoro tu dojechałam to jeszcze ten kawałek do wioski jakoś może uda mi się pokonać tą … warszawską zabawką.

- Proszę mnie dobrze zrozumieć. Nie chodzi o to że jest to nieodpowiedni samochód na jazdę po bieszczadzkich bezdrożach. Problem w tym, że najprawdopodobniej jest uszkodzony. - Wiktor zauważył strach czający się w oczach kobiety więc starał się być możliwie najdelikatniejszy. - Jeśli pani się uprze mogę nawet przeciągnąć panią na tamtą stronę potoku żeby mogła pani wrócić do bardziej przyjaznej cywilizacji. Ale samochód w każdej chwili może odmówić posłuszeństwa, a za kilkanaście minut zacznie się ściemniać.

- Do tej pory sprawował się znakomicie. Nawet na tych bezdrożach. - Kobieta niedowierzała zapewnieniom Wiktora. - Dlaczego uważa pan że jest zepsuty? Woda w potoku nie była na tyle wysoka…

- Nie chodzi o to że zamókł. Obawiam się, że podczas pokonywania kamienistego dna potoku uszkodziła pani któryś drążek kierowniczy. Czułem na kierownicy bardzo niepokojące drgania.

- Ale przecież … - kobieta jeszcze próbowała protestować, ale nagle coś sobie przypomniała. - Rzeczywiście, gdy utknęłam w tym strumieniu poczułam jakieś szarpnięcie.

- No właśnie. - ucieszył się że do świadomości nieznajomej w końcu zaczyna docierać rzeczywisty obraz sytuacji w jakiej się znalazła.

- W takim razie co ja mam zrobić? Może zadzwonię po pomoc drogową. - to mówiąc wyjęła telefon komórkowy.

- Niechże pani to schowa. Takie zabawki tu nie działają. Zasięgu nie ma. A nawet gdyby pani się dodzwoniła to i tak żadna pomoc tu nie przyjedzie. W każdym razie nie dziś. - Wiktor znowu musiał brutalnie uświadomić kobiecie, że nie jest w wielkim mieście gdzie wszystko może być na wyciągnięcie ręki pod warunkiem, że ma się przy sobie sprawny telefon.

- A w tej wiosce jest jakiś warsztat? Może mógłby pan…

- Droga pani, jesteśmy na totalnym zadupiu. Najbliższy warsztat jest jakieś 30 km stąd, w miasteczku, przez które niechybnie pani przejeżdżała. - Naiwność nieznajomej zaczynała Wiktora irytować, ale okazywał jej nadzwyczajną wyrozumiałość. Odczuwał też przemożną wewnętrzną potrzebę zaopiekowania się tą kobietą jak kimś najbliższym.

- Więc co mam zrobić? Mam tu nocować w samochodzie? A jutro rano co ja zrobię? - O ile dotychczas trochę obawiała się Wiktora teraz w jej oczach zagościł prawdziwy lęk pierwotny. Kobieta w końcu uświadomiła sobie dogłębnie w jak paskudnym położeniu się znalazła.

- Cóż, mogę oczywiście panią zaciągnąć do wioski. To jednak potrwa, bo Homer chodzi własnym tempem. A jeśli dobrze zrozumiałem nie ma pani zarezerwowanego noclegu?

- No nie mam. Prawdę mówiąc nie zamierzałam się tu zatrzymywać. Jeszcze dziś planowałam powrót do Przemyśla, ale najpierw zgubiłam drogę, potem tu utknęłam no i zrobiło się późno. - wyjaśniła.

- Dziwna z pani turystka. Cóż takiego ciekawego chciała tu pani znaleźć? Tu jest pięknie, ale w Bieszczadach takich uroczysk mających znacznie wygodniejszy dojazd jest do oporu. Dlaczego więc akurat tutaj? - Wiktor nie mógł oprzeć się wrażeniu, że kobieta nie jest z nim szczera i na różne sposoby próbował zrozumieć co naprawdę powodowało zabłąkaną turystką.

- Bo tak - odparła buńczucznie - To chyba nie pana sprawa.

- ok., - w pojednawczym geście uniósł do góry obie dłonie - To oczywiście nie moja sprawa. A na dzisiejszą noc mogę pani zaoferować nocleg w swojej chacie.

- A to dla pana nie będzie problem?

- Właściwszym byłoby pytanie czy to nie będzie problem dla pani? - odparł przewrotnym pytaniem - Mieszkam sam, na zupełnym odludziu.

- Umiem zadbać o własne bezpieczeństwo - kobieta w lot zrozumiała sugestię Wiktora.

- Skoro tak to zapraszam. Jakiś wolny pokój się znajdzie. I to nawet taki, w którym będzie pani mogła się zamknąć od środka. - zaproponował uśmiechając się przy tym szyderczo.

- Jeśli się pomieścimy w tej pana chatce to z przyjemnością skorzystam z oferty. - zgodziła się - Pod warunkiem że nie będę przeszkadzać.

- Mam nadzieję że oboje nie będziemy sobie wzajemnie przeszkadzać. Proszę usiąść po prawej stronie. Za kierownicą sam siądę, bo droga łatwa nie będzie. - zdecydował, po czym żartobliwym tonem dodał - I jak się domyślam nigdy pani nie prowadziła samochodu z owsianym napędem.

- No a koń? Kto konia poprowadzi?

- Homer sam się dobrze prowadzi - odparł rozbawionym głosem zajmując już miejsce za kierownicą. Zatrzasnął drzwi, a wychylając się przez otwartą szybę zawołał - No Homer, wracamy do domu.

Koń tylko obejrzał się za siebie, spojrzał na własny grzbiet i pozostał w miejscu.

- Homer, wracamy do domu. Jestem z tobą - zawołał raz jeszcze mocniej wychylając się na zewnątrz i machając ręką. Koń znowu obejrzał się za siebie i dopiero gdy dostrzegł Wiktora powoli ruszył przed siebie.

- Ten koń nazywa się Homer? Pan sam go tak nazwał? - spytała nieznajoma gdy powoli wtaczali się na wzniesienie porośnięte gęstym lasem.

- Tak. W zeszłym roku zaopiekowałem się nim i tak go wówczas nazwałem. - odparł, a wychylając się znowu na zewnątrz zawołał. - Powoli Homerze. Wracamy cały czas drogą.

- On rozumie wszystko co pan do niego mówi?

- Tego nie wiem, ale zwykle robi to czego od niego oczekuję więc czy to ważne co on z tego mojego gadania rozumie? - roześmiał się serdecznie Wiktor.

- Niby racja. Ważne że efekt jest właściwy - przyznała. Najwyraźniej poczuła się znacznie pewniej i ochłonąwszy stała się niebywale gadatliwa i dociekliwa - A wracając do imienia tego konia. Ja oczywiście rozumiem, że ma pan zapewne zamiłowanie do kultury starożytnej Grecji, ale dla konia bardziej pasowałoby imię Herkules. Jest w końcu siłaczem skoro bez trudu wyciągnął samochód z potoku. Zupełnie jak ten mityczny Heros. Ale Homer? Przecież Homer był poetą i myślicielem.

- Trafna uwaga, ale on właściwie sam takie imię wybrał.

- Nie wmówi mi pan że on jeszcze umie gadać.

- No nie, gadać nie umie. A przynajmniej ja nie słyszałem żeby ludzkim głosem gadał.

- Więc dlaczego został Homerem?

- Mam w chatce małą biblioteczkę, a wśród książek był tomik z dziełami Homera. Ilekroć zostawiłem otwarte drzwi Homer wchodził do pokoju, brał ten konkretny tomik w zęby i zanosił do swojej szopy. Kilka razy zabierałem mu tą książkę, bo rzeczywiście jestem pasjonatem starożytnej Grecji i była to dla mnie cenna pozycja. W końcu jednak poddałem się, bo sprzątanie po nim w domu było zbyt uciążliwe. A gdy książkę mu zostawiłem w szopie przestał do domu wchodzić. - bardzo wyczerpująco opowiedział historię nadania imienia homerowi - No i tak koń został Homerem.

- Przezabawna historia. A i te imię może rzeczywiście do niego pasuje. W końcu nie tylko jest silny ale także i bardzo mądry. - podsumowała. Chciała coś jeszcze powiedzieć ale nie zdążyła bo właśnie Wiktor oznajmił.

- No to jesteśmy na miejscu.

Kobieta ciekawie wyjrzała przez przednią szybę. Na zewnątrz zapadał już zmrok ale w czerwonej poświacie zachodzącego słońca wciąż jeszcze rozjaśniającej niebo, można było jeszcze coś niecoś wypatrzeć.

- To ma być ta pana chatka? - zawołała przecierając oczy ze zdumienia.

- A co? Nie podoba się pani? Mam panią odwieźć do wsi?

- To cudowne miejsce. Tylko to co pan pieszczotliwie nazywa chatką wygląda jak prawdziwy pałac. - zawołała i w tej samej chwili wyskoczyła z samochodu, który właśnie zatrzymał się nieopodal ganku.

- Och, zaraz pałac. Ot stary modrzewiowy dworek. Popadał w ruinę gdy go tu przypadkiem odkryłem. Udało mi się to to za bezcen odkupić. Ściany na szczęście były zdrowe i w kilka lat własnymi siłami udało mi się doprowadzić do w miarę przyzwoitego stanu. Po przejściu na emeryturę zamieszkałem tu na stałe - wyjaśnił

- Pan jest emerytem? - spytała nie mogąc ukryć zaskoczenia

- Zgadza się. Czemu to panią tak bardzo dziwi?

- Bo … nie wygląda pan na emeryta. Dałabym panu nie więcej niż jakieś …pięćdziesiąt lat??

- Mam trochę więcej. Ale istotnie jestem wczesnym emerytem. - przyznał

- Ale przecież pan nie pracował w służbach mundurowych… - wypaliła bez namysłu i dopiero po chwili dodała - Chyba.

- No nie, ale pracowałem w dość specyficznych warunkach i mi również należała się wcześniejsza emerytura. Wprawdzie sił i zdrowia wciąż mi nie brakuje, ale skoro miałem możliwości to skorzystałem. Potrzeby mam niewielkie i nawet ta emerytura jaką mam to dla mnie za wiele. A gdy zyskałem możliwość zamieszkania tu na uboczu postanowiłem skorzystać z przysługującego mi prawa. Tak mi się w życiu ułożyło … - Wiktor był zaskoczony własną wylewnością i gdy tylko zorientował się, że obcej kobiecie zaczyna się zwierzać ze swoich osobistych dylematów natychmiast zmienił temat. - Proszę wejść do środka i rozgościć się. Dołączę do pani za chwilę. Muszę tylko odprowadzić Homera. - powiedział odwiązując linkę od samochodu. Zwinął ją bardzo wprawnie i klepną po zadzie konia mówiąc to co zwykle w podobnych sytuacjach

- No wracamy staruszku do siebie.

Homer posłusznie poszedł w stronę szopy. Wiktor zdjął siodło, dał swojemu wierzchowcowi trochę siana i wiadro wody. Dopiero wówczas sam wrócił do domu.

- Jestem naprawdę pod wrażeniem. Wewnątrz wszystko wygląda jeszcze lepiej niż na zewnątrz. A do tego łazienka z bieżącą wodą. I prąd też jest. Na takim odludziu? - wyrzuciła z siebie jednym tchem gdy tylko gospodarz wszedł do środka.

- W końcu jestem inżynierem. W dzisiejszych czasach nie trudno zapewnić sobie minimum wygód nawet na takim odludziu. - odparł - A pani jak widzę zdążyła bardzo dokładnie rozejrzeć się już po domu. Pokój też pani sobie już wybrała?

- Przepraszam. - zmieszała się - Miałam pilną potrzebę więc skorzystałam z łazienki bez pytania.

- W porządku. Bardzo dobrze. Niech się pani tu czuje jak u siebie w domu.

- Z tego wszystkiego nawet nie przedstawiłam się. Jestem Blanka… Po prostu Blanka.

- Bardzo mi miło. Wiktor - odwzajemnił się podając kobiecie rękę. Gdy jednak wymienił swoje imię Blanka gwałtownie uniosła w górę głowę i popatrzyła mu prosto w oczy. W tym jej spojrzeniu czaiło się zdziwienie i jakiś niepokój. Wiktor również poczuł się bardzo nieswojo. Zapewne dlatego zaraz dodał - Właściwie na imię mam Robert, ale gdy przeniosłem się do tej głuszy stwierdziłem że zaczynam nowe, drugie życie, więc zacząłem się też posługiwać swoim drugim imieniem.

- Rozumiem - Dopiero teraz spuściła wzrok i powoli wysunęła swoją smukłą, delikatną dłoń ze spracowanej ręki gospodarza.

- Przepraszam, czy coś się stało? - nienaturalne zachowanie Blanki zaniepokoiło Wiktora.

- Wszystko w porządku. Chyba tylko za dużo wrażeń jak na jeden dzień. - odparła.

- Wobec tego zaprowadzę panią na górę. Dziś przenocuje pani w najładniejszym pokoju jaki tu mam. Pani się rozpakuje, a ja w między czasie przygotuje coś do zjedzenia. Przecież kolacji też z pewnością pani nie jadła.

- Bardzo pan miły, ale jeśli mogę prosić to ewentualnie tylko gorącej herbaty napiłabym się przed snem. - odparła. Jej nienaturalne zachowanie wciąż intrygowało Wiktora, ale nie miał zamiaru o nic jej wypytywać.

- A może jednak coś pani zje? Kanapkę? Jajecznicę? - proponował tylko wczuwając się w rolę dobrego gospodarza.

- Dziękuję. Bardzo pan miły, ale wystarczy gorąca herbata.

- Dobrze. Za pięć minut przyniosę pani do pokoju. - oznajmił zamykając za sobą drzwi. Teraz nabrał pewności, że ten charakterystyczny głos musiał już kiedyś słyszeć. Stał jeszcze czas jakiś pod drzwiami gorączkowo wertując własne wspomnienia, ale w żaden sposób nie potrafił skojarzyć gdzie i kiedy mógł tą kobietę wcześniej spotkać, kiedy ten głos mógł już słyszeć.

 

Dzień drugi

 

Słońce stało już wysoko gdy Blanka się obudziła. Potrzebowała kilku minut by uzmysłowić sobie gdzie jest i jak się tu znalazła. Dopiero gdy uporządkowała własne wspomnienia minionego wieczoru, szybko ubrała się i powoli zeszła na dół. W dużym pokoju z kominkiem nie było nikogo, tylko na stole stał talerz z kanapkami przykrytymi folią i termos. Wyjrzała przez okno na zewnątrz ale nikogo tam nie zobaczyła więc bardzo ostrożnie wyszła na ganek. Zanim jeszcze zamknęła za sobą drzwi, podbiegł do niej ogromny, kudłaty owczarek, zamaszyście merdając przy tym swoim puszystym ogonem.

- Ależ ty jesteś duży i… śliczny. Tylko nie wiem czy mogę ciebie pogłaskać? Nie ugryziesz mnie? - pytała patrząc psu prosto w oczy.

- Może go pani spokojnie pogłaskać. Na pewno krzywdy pani nie zrobi - usłyszała nagle stłumiony głos gospodarza.

- Dzień dobry panie Wiktorze. Gdzie pan jest?

- A wyleguję się na trawce - odparł żartobliwie - Oczywiście pod pani samochodem.

Słysząc to kobieta zbiegła szybko z ganku i podeszła do samochodu.

- Właśnie zastanawiałam się co mam zrobić z tym swoim pojazdem …

- Droga pani, - w tej samej chwili Wiktor wysunął się z pod samochodu i sięgną po szmatę w którą wytarł mocno ubrudzone przy pracy ręce - Jeśli ktoś decyduje się tu zamieszkać musi sam sobie umieć radzić z różnymi problemami. Jak spało się pani?

- Cudownie. Dawno nie czułam się tak bardzo wypoczęta.

- A widzi pani co to znaczy świeże powietrze? Na dole przygotowałem dla pani śniadanie. Na pewno jest pani bardzo głodna. Przecież wczoraj położyła się pani bez kolacji.

- A pan nie będzie jadł?

- Już jadłem, a teraz mam inne zajęcie, więc może Futrzak pani towarzystwa dotrzyma.

- Futrzak?

- To pani jeszcze nie zaprzyjaźniła się z moim kotem?

- Na razie poznałam tylko mądrego konia i przemiłego psa. Kota jeszcze nie widziałam.

- Futrzak na pewno wygrzewa się gdzieś na słońcu. Ale gdy pani usiądzie przy stole na pewno zaraz się zjawi - oznajmił Wiktor. Sięgnął po klucz płaski i już miał zamiar znowu zniknąć pod samochodem Blanki.

- Pan tak od świtu za pracę się wziął?

- Od świtu? Już dziewiąta godzina!! - Zawołał mocno rozbawiony. - Stary już jestem i nie chcę przespać reszty życia. Nudzić się też nie lubię, a odkąd sięgam pamięcią nie lubiłem odkładać na później tego co było do zrobienia. No to i nie czekałem aż pani odeśpi przeżycia minionego wieczoru, tylko zabrałem się za robotę.

- A może chce mnie się pan pozbyć jak najszybciej? - Błyskawicznie wyciągnęła całkiem logiczny wniosek.

- Jak pani zauważyła, miejsca jest dość i skoro pani tu przyjechała podziwiać uroki polskiego dzikiego wschodu może pani zostać w dworku jak długo zechce. Samochód natomiast zawsze powinien być sprawny. Tak choćby na wszelki wypadek, gdyby zaszła pilna potrzeba wyjazdu. - odparł

- Przepraszam. Nie powinnam tak mówić. - zmieszała się i zawstydziła - I dziękuję za zaproszenie.

Odwróciła się i chciała już odejść. Nawet zrobiła dwa kroki w stronę domu ale zatrzymała się i spytała.

- Jest szansa że będę mogła nim stąd odjechać o własnych siłach?

- Bez wątpienia potrzebna będzie wizyta w porządnym warsztacie, u prawdziwego mechanika. Ale bez trudu dojedzie pani nim nawet do Warszawy. - odparł. - Na szczęście tylko śruba puściła. Wymienię ją i generalnie samochód będzie całkowicie sprawny. Konieczne będzie jednak ustawienie zbieżności kół.

Zapewnienia Wiktora bardzo ucieszyły Blankę. Wróciła do domu żeby zjeść przygotowane przez gospodarza śniadanie. Była bardzo głodna, ale za razem nie umiała zmusić się do przełknięcia choćby jednego kęsa. Jej misterny plan posypał się jak domek z kart i nie wiedziała co ma teraz zrobić. Najgorsze jednak było to, że trafną decyzję musiała podjąć szybko bo na drugą szansę liczyć nie mogła. Tymczasem zdenerwowanie nie tylko zaciskało jej żołądek, ale też mąciło myśli.

- Musze wziąć się w garść. Zawsze sobie radzę, a dziś jest ten najważniejszy moment w życiu. Muszę pozbierać się i mądrze to rozegrać. - próbowała zmobilizować samą siebie. Usiadła przy stole i zaczęła miarowo, głęboko oddychać. Zawsze tak robiła gdy miała wrażenie że traci kontrolę nad sytuacją.

- Spokojnie, poradzę sobie. Muszę tylko uwierzyć w siebie. Teraz muszę zjeść śniadanie, a potem … Wczoraj mnie trochę przestraszył… Nie, to nie on mnie przestraszył tylko ja sama przestraszyłam się jego. A wszystko przez moją własną głupotę i przez to, że jak dziecko wpakowałam się w tarapaty. A on w sumie jest całkiem sympatyczny. Nie jest takim gburem jak go przedstawiali koledzy z innych gazet. - gorączkowo próbowała uporządkować myśli. - Jeszcze nie wszystko stracone. Powiedział że mogę zostać jak długo zechcę. Tak, muszę działać powoli. Wiktor … No właśnie, dlaczego przedstawił się jako Wiktor? Drugie życie drugie imię? Zabrzmiało całkiem logicznie, ale dlaczego drugie życie? Dlaczego mieszka tu sam skoro ma rodzinę, żonę, dzieci? Musze to wszystko zrozumieć. Musze mieć na to czas. Zacznę od … Najpierw zjem śniadanie.

Ten wewnętrzny monolog okazał się bardzo skuteczny. Blanka wyznaczyła sobie cele i jak zawsze z żelazną konsekwencją przystąpiła do ich realizacji. Właśnie myła swój kubek po herbacie gdy Wiktor wszedł do obszernego pomieszczenia na parterze, które było za razem kuchnią i salonikiem z kominkiem. Plecy miał mokre, a ręce aż po łokcie ubrudzone.

- No to skończyłem - zakomunikował. - Pani samochodzik już nadaje się do jazdy i tylko przy najbliższej okazji proszę zajechać na stację żeby sprawdzili układ kierowniczy i ustawili zbieżność.

- Dziękuję. Jestem panu bardzo wdzięczna za pomoc. Tą wczorajszą i oczywiście za doprowadzenie do stanu używalności mojego samochodu. Chętnie zapłaciłabym za wszystko, ale …

- Już wczoraj rozmawialiśmy o tym - słysząc o pieniądzach zareagował równie gwałtownie jak poprzedniego dnia. Otworzył drzwi do łazienki ale zatrzymał się jeszcze w progu i znacznie łagodniejszym już tonem dodał. - W takich miejscach jak tutaj wzajemna pomoc jest cenniejsza od pieniędzy.

- Tak myślałam i dlatego chciałam spytać czy mogę się w jakiś inny sposób odwdzięczyć?

Zamarł na kilka sekund w niedomkniętych drzwiach łazienki jak by zastanawiał się nad jej pytaniem. Dopiero po głębszym namyśle nawet nie odwracając głowy odparł:

- Proszę obiecać, że na przyszłość będzie pani bardziej uważać na siebie. Wczorajsza przygoda mogła się skończyć naprawdę bardzo nieciekawie. A teraz przepraszam, ale muszę się umyć.

Blanka wytarła dłonie w kraciastą ściereczkę. Te dwa z pozoru proste i oczywiste zdania wypowiedziane przez Wiktora sprawiły jej zupełnie nieoczekiwaną radość. Jak urzeczona wpatrywała się w drzwi łazienki zastanawiając się

“Ciekawe, na prawdę tak bardzo troszczy się o mnie, o moje bezpieczeństwo?” - już sama ta myśl zrodziła uśmiech na jej twarzy. - “Świadomość, że ktoś o mnie dba to cholernie miłe uczucie. Mama całe życie niby to robi, ale ona zwykle martwi się o mnie. Oparcie w takim facecie to jednak zupełnie co innego. Wczoraj przyjechał niczym rycerz na koniu wyratować mnie z opresji, a teraz samochód sam naprawił. Cholera, nawet nie przypuszczałam jak miłe może być takie poczucie całkowitego bezpieczeństwa, spokoju i pewności, że nic złego stać się nie może. To obcy facet, a jednak …”- nagle błogość jaka ją ogarnęła zmąciła inna myśl - “A może on mnie uważa za jakąś idiotkę? Naprawił samochód żeby jak najszybciej pozbyć się kłopotu i odzyskać swój święty spokój?”

Ten dylemat pochłonął kobietę bez reszty. Gdy Wiktor kilka minut później wychodził z łazienki zobaczył Blankę stojącą dokładnie w tym samym miejscu gdzie była wcześniej i wciąż jeszcze machinalnie wycierała ręce. Dopiero na widok gospodarza otrząsnęła się. Odłożyła ściereczkę na miejsce.

- Skoro samochód mam sprawny i nie widzi pan sposobu jak bym mogła odwdzięczyć się za okazaną mi pomoc to chyba powinnam wyjechać. - te słowa zaskoczyły ją samą, bo przecież jeszcze przy śniadaniu postanowiła dołożyć wszelkich starań żeby zrealizować do końca swoją delikatną misję. Były jednak oczywistą konsekwencją wątpliwości jakie chwilę wcześniej pojawiły się w jej głowie.

- A to już jak pani sobie życzy. Jak wcześniej mówiłem, tu może pani zostać jak długo zechce - sądząc po wyrazie jego twarzy sam był zaskoczony własną deklaracją.

“Rany, co ja gadam?” - pomyślał -”Ona jeszcze gotowa tu zostać na tydzień albo i dłużej. I co? Mam ją niańczyć? Po diabła mi taki problem?” - obrzucił kobietę badawczym spojrzeniem - “E, nie zostanie. Co ona by tu robiła? To damulka z dużego miasta. Cud że nie narzeka już po tej jednej nocy spędzonej w na takim odludziu bez telewizji i co gorsza bez telefonu”

- Czyli mogę u pana na dłużej wynająć pokój w którym dziś nocowałam? - odetchnęła z ulgą za koło ratunkowe jakie nieświadomie rzucił jej Wiktor.

- Może w nim pani mieszkać jak długo pani będzie potrzebowała. - powtórzył raz jeszcze - Ja nie wynajmuję letnikom. Na moje skromne potrzeby emerytura wystarcza mi z nawiązką. Dorabiać więc na szczęście nie muszę, bo nie lubię gdy obcy plączą mi się po domu. Co innego jeśli kogoś zapraszam w gościnę.

- Ja rozumiem że nie chce pan pieniędzy za wyratowanie mnie z opresji, ale jednak za pokój …

- Już powiedziałem. Nie wynajmuję pokoi letnikom. Pani natomiast jest moim gościem. - Wiktor był nieugięty w respektowaniu własnych zasad, a za razem poczuł się dziwnie zagubiony.

“Cholera, co ja wyprawiam? Zapraszam ją, nalegam żeby została. A przecież miałem tu taki spokój zanim się zjawiła” - znowu ukradkiem spojrzał na kobietę. Stała oparta o blat jakaś taka bezradna i zagubiona - “ No tak, spokoju to ja mam od dwóch lat aż za wiele. Ona jest pierwszą osobą która pojawiła się w tym dworku. Pierwszy raz mogłem tu porozmawiać z kimś na dwóch. I jest taka … Pierwszy raz na oczy ją widzę, a czuję się jak bym znał ją zawsze, jak byłaby kimś bardzo bliskim. Nawet gdy po raz pierwszy zobaczyłem Ilonę nie czułem tego aż tak bardzo…”

- Ale ja nie mogę ot tak korzystać z pana gościnności. - poczuła się bardzo zakłopotana i zła na samą siebie za to, że tak głupio samą siebie zagoniła w ślepy zaułek.

- Oczywiście że może pani, ale to już pani decyzja. Zrobi pani jak zechce. - odparł i jak gdyby nigdy nic wyjął z lodówki mleko, wlał trochę do miski i postawił ją w rogu pokoju wołając - Futrzak, no chodź wypij mleko. Dość tego wygrzewania się. Nie wiadomo skąd w mgnieniu oka pojawił się spory kocur z dumie zadartym do góry ogonem. Wiktor tymczasem już był zajęty szykowaniem jedzenia dla psa.

- W takim razie chyba rzeczywiście pójdę spakować rzeczy i nie będę panu dłużej naprzykrzać się. - uniosła się honorem Blanka.

- Oczywiście zatrzymywać pani nie mam prawa ale póki co szczerze radziłbym z tym wyjazdem jednak się wstrzymać. - dość nieoczekiwanie wtrącił Wiktor. - Jest strasznie duszno. W każdej chwili może rozpętać się burza, a na tych bezdrożach dla pani samej jak też dla pani samochodu może być to wyzwanie ponad możliwości.

- Sądzi pan że będzie burza?

- Będzie na pewno chociaż nie potrafię odgadnąć kiedy. Może za chwile lunie, a może dopiero wieczorem albo i jutro. Na pewno wiem tylko tyle, że jeśli panią złapie zanim dotrze pani do prawdziwej, asfaltowej drogi, może być dla pani szalenie groźna. - wyjaśnił.

- W takim razie rzeczywiście może tu zaczekam aż się wyjaśnią kwestie pogodowe - zdecydowała - Tylko jeśli to możliwe chciałabym pomóc, przydać się.

- Skoro tak to proszę wynieść jedzenie psu na ganek - odparł podając Blance sporych rozmiarów aluminiową miskę wypełnioną czymś wyglądającym niezbyt apetycznie. Blanka bez wahanie wzięła miskę i wystawiła ją na taras. Astor już czekał na swój poranny posiłek, ale zanim zabrał się za jedzenie pomerdał ogonem i polizał rękę Blanki. Pogłaskała go po włochatym karku i spojrzała w górę. Niebo było zamglone, niemal białe ale nic nie zwiastowało rychłego nadejścia gwałtownej burzy. Blanka też wcale jej nie wyczekiwała. Panicznie bała się gwałtownych zjawisk, a zwłaszcza grzmotów i błyskawic. Tym razem o ironio groźba burzy stała się jej sprzymierzeńcem.

“A może wcale na burzę się nie zanosi? Może Wiktor tak tylko powiedział chcąc mnie skłonić do pozostania tu u niego w tym wspaniałym modrzewiowym dworku?” - zastanawiała się obserwując jak Astor pałaszuje zawartość miski. - “Zresztą jakie to ma znaczenie? Najważniejsze, że go odnalazłam w tej głuszy i w dodatku mogę mieszkać z nim pod jednym dachem. Tylko jak inteligentnie to wszystko rozegrać?”

Dłuższy czas zastanawiała się nad dalszą strategią i gdy już jej się wydawało, że ma świetny pomysł na zrealizowanie wszystkich swoich celów, wystarczało jedno spojrzenie Wiktora by jej plan rozsypał się jak domek z kart. Sama nie rozumiała w czym tkwił problem. Miała ogromne doświadczenie w kontaktach z bardzo różnymi ludźmi i zawsze świetnie umiała tak rozmową pokierować żeby bez większych problemów uzyskać informacje na których jej zależało. Wiktora postrzegała jako człowieka dobrego i życzliwego, a mimo tego bała się podjąć z nim zasadniczą rozmowę będącą celem jej szalonej eskapady. Czas jednak uciekał nieubłaganie i Blanka coraz dotkliwiej odczuwała jego presję. Widząc gospodarza krzątającego się przy kuchni zaoferowała swoją pomoc w przygotowaniu obiadu. Liczyła że wspólna praca pomoże przełamać pierwsze lody.

- Jest pani na wakacjach więc proszę korzystać z uroków natury póki pogoda dopisuje - odparł tonem tak stanowczym, że Blanka nie śmiała oponować.

Prosty, ale całkiem smaczny obiad przygotowany przez Wiktora zjedli niemal w milczeniu. Blanka kilkakrotnie próbowała nawiązać rozmowę, ale za każdym razem kończyło się na krótkiej jednozdaniowej odpowiedzi Wiktora, która definitywnie temat zamykała. Z kolei zagrać w otwarte karty bez odpowiedniego przygotowania wciąż bała się, bo doskonale wiedziała jaki jest stosunek gospodarza do jej profesji. Poruszanie kwestii osobistych w tej sytuacji wydawało się zupełnie bezcelowe. Blanka pierwszy raz w życiu czuła się tak bardzo bezradna i zagubiona. Bardzo wiele obiecywała sobie po tym spotkaniu, a teraz gdy w końcu był tuż obok i mogła z nim swobodnie rozmawiać zwątpiła w sens swoich zamiarów. Pod wieczór była gotowa zrezygnować ze wszystkich swoich planów i rzeczywiście poprzestać jedynie na roli niezaradnej turystki.

- To był durnowaty pomysł - półgłosem mówiła sama do siebie pakując swoje rzeczy. - Rano zaraz po śniadaniu wsiadam w samochód i wracam do Warszawy. W końcu Maria i tak wątpi czy uda mi się o nim napisać a moje osobiste sprawy … Po tym co o nim słyszałam myślałam, że to będzie tylko formalność, a teraz sama już nie wiem co mam o nim myśleć?

W tej samej chwili gdy podjęła tą radykalną decyzję nagle poczuła paraliżujący żal który błyskawicznie przeistoczył się w złość.

- A właściwie dlaczego? - te pytanie samo przebiło się do jej świadomości - Cholera, przecież tyle lat czekałam żeby móc z nim kiedyś porozmawiać, żeby … To była głupia dziecinada, ale skoro jest tuż obok to czym ryzykuję? No przecież mnie nie zabije. A że stracę złudzenia to było oczywiste od chwili gdy dowiedziałam się kim jest. Czas wydorośleć i stawić czoła rzeczywistości zamiast wciąż tkwić we własnych fantazjach! - Postanowiła i natychmiast zbiegła na dół z mocnym postanowieniem, że doprowadzi do końca to co zaczęła. Bez względu na konsekwencje.

- Pani już zeszła na kolację? - spytał Wiktor gdy tylko pojawiła się na dole.

- Co? Kolacja? A nie, dziękuję. Obiad był tak smaczny i obfity że i dziś przed snem tylko coś ciepłego wypiję. - bojowo nastawiona zmieszała się trochę zaskoczona propozycją gospodarza.

- A może zamiast herbaty ma pani ochotę na szklaneczkę byle jakiego wina własnej roboty? - zaproponował.

- Domowe wino? - uśmiechnęła się. W lot zrozumiała jak ogromne szanse daje jej propozycja Wiktora.

- Uwielbiam domowe wina. Z wielką przyjemnością spróbuję.

- Proszę sobie nie robić zbyt wielkich nadziei. Jestem amatorem. Dopiero gdy zostałem pustelnikiem z nudów zacząłem eksperymentować. - usprawiedliwiał się wybierając już butelkę z najlepszym jego zdaniem trunkiem. Wybór nie był zbyt wielki zwarzywszy na to że dopiero od czasu gdy kupił zniszczony dworek próbował zabawiać się w winiarza. Bardziej więc przy wyborze kierował się wyglądam butelki aniżeli jej zawartości. - Nie pytam jakie pani woli bo niestety mam tylko czerwone.

- To znakomicie. Za białym winem nie przepadam.

- Wobec tego zapraszam na ganek. Tam teraz będzie mniej duszno niż w domu.

Rzeczywiście, po gorącym i dusznym dniu teraz południowo zachodni wiatr przyniósł bardziej rześkie powietrze i zrobiło się znacznie przyjemniej. Usadowili się wygodnie na wiklinowych fotelikach i Wiktor napełnił pękate kieliszki na wysokiej nóżce.

- No i burzy nie było - zauważyła Blanka chcąc nawiązać rozmowę.

- Rzeczywiście. - przyznał Wiktor - No ale burza nie na darmo jest rodzaju żeńskiego. Potrafi być nieprzewidywalna i kapryśna. Nieraz tylko postraszy, a innym razem uderza znienacka.

- To pana własne wnioski z wieloletnich, wnikliwych obserwacji … meteorologicznych?

- Przepraszam jeśli uraziłem. - Wiktor od razu wyczuł sarkazm - Pozwoliłem sobie jedynie na czysto statystyczne porównanie. Mimo bagażu życiowych doświadczeń nigdy nie uogólniam i staram się nie oceniać pochopnie.

- Więc tym razem burza nas tylko postraszyła? - Chociaż uwagą Wiktora Blanka rzeczywiście poczuła się co najmniej zniesmaczona, uznała że sama również nie powinna eskalować sporu. Dlatego szybko powróciła do pierwotnego i jak zwykle bezpiecznego tematu rozmowy.

- Nas nawet nie postraszyła. Ale gdzieś popadało. Czuje pani zapach wilgoci, zapach deszczu unoszący się w powietrzu?

Blanka spojrzała podejrzliwie na Wiktora. Zmrużyła oczy i wzięła głęboki wdech.

- Rzeczywiście! - zawołała po chwili radośnie - Powietrze pachnie deszczem. Nigdy wcześniej nie zauważyłam, że powietrze może pachnieć deszczem wówczas gdy nie pada.

- W dużym mieście powietrze zawsze pachnie tak samo. Spalinami! - skwitował Wiktor - No ale proszę próbować tego wina. Daleko mu do markowych trunków ale zapewniam, że nie jest też trucizną. Testowałem na sobie i wciąż żyję.

Blanka posłusznie uniosła trzymany w dłoni kieliszek i zwilżyła wargi z takim namaszczeniem jak by rzeczywiście degustowała warte majątek, niezwykle rzadkie wino. Chwilę delektowała się po czym znowu na jej twarzy wykwitł uroczy uśmiech.

- Pan jest zdecydowanie nazbyt skromny. Te wino jest na prawdę fantastyczne. Zdarzało mi się próbować różnych domowych win ale te jest naprawdę niezwykłe w smaku. - próbowała wyrazić swoje wrażenia ale brakowało jej słów.

- Dziękuję, bardzo pani miła. - poczuł się zawstydzony tymi pochwałami. - Ma dość niepospolity smak. Ale to za pewne z powodu dodatku owoców dzikiej róży. Koło domu rośnie kilka starych krzewów i ubiegłej jesieni było na nich wyjątkowo dużo pięknie dojrzałych owoców. Postanowiłem spróbować dodać je do winogron no i wyszło coś takiego. - wyjaśnił ze szczegółami.

- Ale to był naprawdę genialny pomysł - zawołała radośnie. Wzięła do ust kolejny niewielki łyk i tym razem znacznie dłużej go smakowała. W końcu przełknęła i dopiero wówczas powiedziała

- Rzeczywiście, czuje się specyficzny posmak różany. Kiedyś już piłam wino z dzikiej róży, ale nie było nawet w połowie tak genialne jak te tutaj. - wciąż nie potrafiła opanować własnego zachwytu.

- Wobec tego cieszę się że pani smakuje. Proszę pić. Mam jeszcze wcale spory zapas - zaśmiał się uradowany tak spontaniczną, a za razem pochlebną oceną efektów jego starań - Do tej pory tylko ja je próbowałem.

- Jak to? Nikt do tej pory tego wina jeszcze nie pił?

- A kto poza mną miał je pić? - Wiktor bezradnie rozłożył ręce - Futrzak na sam zapach prycha. Astor jak sama pani mogła zauważyć, woli siedzieć w swojej budzie gdy raczę się winem. Nawet Homer nie zgadza się na wspólne przejażdżki po okolicy gdy poczuje alkohol. No a pani jest pierwszym, przepraszam za określenie, gościem na dwóch nogach w tym domu.

- Pan musi być dobrym człowiekiem. Zwierzęta pana lubią i pan traktuje je tak jak … członków rodziny.

- Zdania na ten akurat temat są mocno podzielone - Po raz kolejny tego wieczoru poczuł się zawstydzony i zakłopotany - Proszę pić wino skoro tak pani smakuje.

Blanka posłusznie opróżniła swój kieliszek i zamyśliła się. Kilka razy obrzuciła Wiktora badawczym spojrzeniem zanim odważyła się ponownie odezwać.

- Czy mogę o coś spytać?

- Proszę pytać. Tajemnic żadnych nie mam, ale też nie wiem co ciekawego mógłby mieć do powiedzenia taki stary maruda jak ja młodej atrakcyjnej kobiecie. - próbował zażartować, ale wyszło mu to nie najlepiej, bo też dawno już zapomniał jak rozmawia się z ludźmi, a zwłaszcza z młodymi kobietami.

- Wcześniej mówił pan że nie wynajmuje pokoi turystom, a teraz wspomniał pan, że nikt poza panem tu nie mieszka …

- To prawda. - przyznał nie bardzo rozumiejąc do czego zmierza jego rozmówczyni.

- Zastanowiły mnie te pokoje na górze. Trzy piękne pokoiki, trzy wspaniale urządzone sypialnie jak by ktoś na co dzień z nich korzystał albo … jak by na kogoś czekały?

- Jest pani bardzo spostrzegawcza. - Takiego pytania nie spodziewał się. Nie wiedział jak ma się zachować. Musiał pozbierać myśli.

- Kobieta takie rzeczy dostrzega od razu. - przedłużające się milczenie Wiktora zaniepokoiło Blankę. Próbowała usprawiedliwić własną dociekliwość.

- Wiem. Ale to chyba nie jest pani sprawa. - odparł w końcu bardzo stanowczo. Głos Wiktora był jednak łagodny, wręcz ciepły.

- Przepraszam. Chyba faktycznie nie powinnam wtrącać się. Tylko pan powiedział, że nie ma tajemnic, więc …

- Tak powiedziałem, ale zdaje się nie doceniłem pani spostrzegawczości i zdolności kojarzenia - odparł utkwiwszy wzrok na dnie niemal pustej szklanki z której chwile wcześniej pił wino. Zapadła głucha cisza. Oboje poczuli się skrępowani zaistniałą sytuacją i żadne z nich nie miało pomysłu jak z niej elegancko wybrnąć.

- A ja chyba zachowałam się jak ten przysłowiowy słoń w składzie porcelany. - Blanka uznała że skoro tą niezręczną sytuację sprowokowała teraz powinna wykazać się inicjatywą. - Najlepiej będzie jeśli wyjadę jak najszybciej. - to mówiąc wstała i była gotowa odejść do swojego pokoju żeby spakować swoje rzeczy.

- Może pani odjechać kiedy zechce, tylko proszę nie uciekać stąd w poczuciu winy. Owszem, nieświadomie dotknęła pani kwestii osobistych, ale to przecież nie pani wina. A z drugiej strony, to przecież żadna tajemnica. - cicho powiedział Wiktor. Jego słowa poskutkowały natychmiast. Blanka wróciła na swoje miejsce i utkwiła wzrok w nisko pochylonej twarzy gospodarza. Ten zaś po chwili uniósł do góry prawą dłoń eksponując wyraźnie serdeczny palec - Jak pani widzi jestem żonaty. Przynajmniej formalnie mam wciąż żonę, dzieci … rodzinę. Mimo tego nikt tu mnie jeszcze nie odwiedził ani razu, ale ciągle mam nadzieję że kiedyś przyjadą. Chcę być przygotowany na ich przyjazd.

- Jak to? Ani żona ani dzieci nigdy tu nie były? - dopytywała się z niedowierzaniem - I nikt panu nie pomagał w porządkowaniu tego pięknego dworku?

- Ano … nikt. - powtórzył wciąż beznamiętnie wpatrując się w szklankę po winie - Tą ruinę kupiłem pięć lat temu. Wydawało mi się, że będzie to wspaniałe miejsce na odpoczynek po wielu latach ciężkiej pracy dla mnie i dla żony, a dzieci z wnukami będą mieli gdzie wakacje spędzać z dala od miejskiego zgiełku. Miałem też cichą nadzieję, że właśnie to miejsce może na nowo skonsolidować rodzinę. Stało się wręcz przeciwnie. Już w ubiegłym roku samotnie spędzałem tu większość wolnych dni, a po przejściu na wcześniejszą emeryturę przeniosłem się tu praktycznie na stałe. No ale lepiej być samotnikiem na pustkowiu niż osamotnionym wśród tłumu.

- Dobrze pana rozumiem - krótka historia opowiedziana przez Wiktora bardzo zasmuciła kobietę.

- Tego nie można zrozumieć dopóki samemu się nie doświadczy. Pani jest młoda i piękna. Jeszcze wszystko przed panią i życzę pani, żeby nigdy nie miała okazji zrozumieć jak to jest gdy …- nagle urwał w połowie zdania. Wlał sobie pół szklanki wina i duszkiem je wypił.

- A jednak dobrze pana rozumiem. - z głębokim przekonaniem powtórzyła Blanka - Przepraszam za swoją dociekliwość.

- Pani nie ma za co przepraszać. Przecież nie pani sprawiła mi przykrość. Pani jedynie zmusiła mnie żebym uświadomił sobie w jakim miejscu jestem. Człowiek czasem woli udawać że nie wie, czasem woli łudzić się, że wszystko jest w porządku i jeszcze nic nie jest definitywnie zamknięte. A to błąd. Gdy pani wyjedzie te pokoje zmienię.

- Po co? Może jednak kiedyś przydadzą się. Może je pan wynajmować. Tu jest tak cudownie - próbowała go pocieszyć.

- To bez sensu - orzekł - Dolać ci wina…? Och przepraszam. Pani jest w wieku mojej córki. Wspomniałem o rodzinie i tak jakoś zasugerowałem się. Kiedyś często z córką omawialiśmy różne nasze sprawy i razem podejmowaliśmy decyzje. Ale to było strasznie dawno. Sam nie wiem dlaczego akurat teraz mi się przypomniały tamte czasy. Raz jeszcze przepraszam. - to mówiąc wyciągnął rękę w której trzymał butelkę z winem, by dolać go Blance.

- Ależ nie ma za co. Szczerze mówiąc byłoby mi bardzo miło gdyby pan zechciał mówić mi po imieniu. - Blanka zareagowała bardzo entuzjastycznie. Wiktor aż spojrzał na nią podejrzliwie, ale jej twarz i malująca się na niej radość były autentyczne.

- Skoro pani sobie życzy, to oczywiście. Ale pod jednym warunkiem. Pani także musi mi mówić po imieniu. Może dzięki temu poczuję się młodszy, potrzebny …

- Z przyjemnością. Mamy nawet wino więc cóż. Jestem Blanka.

- Wiktor.

- Drugie imię na drugie życie. Teraz rozumiem dlaczego już nie chcesz być Robertem.

Tego wieczoru długo siedzieli na ganku popijając wino i rozmawiając. Oboje skrzętnie unikali poruszania tematów osobistych i może dlatego obyło się bez kolejnych zgrzytów, a atmosfera tego wieczoru była nadzwyczaj miła. Patrząc na nich z boku ktoś mógłby pomyśleć, że oto spotkało się dwoje starych dobrych znajomych czy wręcz, że jest to rozmowa ojca z ukochaną córką.

 

Dzień trzeci

 

Kolejny dzień od samego poranka był całkowicie inny od poprzedniego. Po wyjątkowo miłym wieczorze po brzegi wypełnionym szczerą rozmową, Wiktor już nie wzbraniał się gdy Blanka zaoferowała swą pomoc w kuchni. Ona z kolei szybko poczuła się bardzo swobodnie i pewnie. Gdy tak razem krzątali się po domu i obejściu wyglądali jak para dobrych przyjaciół spędzających razem fantastyczny urlop. Nawet dzieląca ich znaczna różnica wieku zatarła się. Wiktor nie wiadomo kiedy porzucił pozę wiecznie pouczającego gospodarza, a Blanka jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestała być zalęknioną, zagubioną turystką z wielkiego miasta. Przez całe przedpołudnie wszystko robili razem. Razem przygotowywali posiłki i wspólnie je potem spożywali. Razem też karmili psa i szczotkowali Homera. Dopiero po obiedzie Blanka spytała

- Możesz pozmywać sam? Ja muszę przeprać sobie kieckę i bieliznę bo nie będę miała w co się przebrać.

Te pytanie było czystą formalnością, bo Wiktor w poprzednich dniach nawet nie oczekiwał, że Blanka będzie angażować się w jakiekolwiek domowe prace. Tym sposobem tylko na godzinkę rozstali się, a wieczorem znowu zasiedli na tarasie.

- Te wino także jest bardzo dobre - orzekła Blanka smakując bardzo wnikliwie trunek przygotowany przez Wiktora na ten wieczór. - Z czego je robiłeś?

- To akurat moje pierwsze wino jakie samodzielnie zrobiłem. Jest z samych winogron. - odparł - Jego największą zaletą jest chyba to, że miało czas dojrzeć.

- Jest dobre bo nie jest zbyt słodkie. Ma nawet taki jakby lekko cierpkawy posmak. - analizowała.

- To może przyniosę takie jak wczoraj piliśmy - Wiktor uznał że Blanka delikatnie chce mu dać do zrozumienia, że jednak niezbyt jej smakuje. Jego żona zawsze uwielbiała wszystko co słodkie. Nawet kawę czy herbatę słodziła tak obficie, że cukier zabijał właściwy smak napoju. Po trzydziestu kilku latach podświadomie nabrał przekonania, że wszystkie kobiety uwielbiają słodkości.

- Ależ nie trzeba - Bardzo energicznie powstrzymała go widząc jak zrywa się już z fotela. - Lubię takie niepospolite smaki. Zastanawiam się tylko skąd w winie z samych winogron tak wyrafinowany, niepowtarzalny smaczek.

- To akurat jest oczywiste. Tam za domem na zboczu rośnie dwa krzewy na wpół zdziczałych winogron. Gdy postanowiłem zrobić pierwsze w swoim życiu wino lepsze winogrona już do niczego się nie nadawały. A te niemal czarne dzikusy, chociaż były przemarznięte wciąż jeszcze wyglądały świetnie. Nie wiedziałem, że są bardzo ostre w smaku i cukru dałem tyle żeby wino nie wyszło zbyt słodkie. Sam też wolę wytrawne wina dlatego bałem się przesłodzić. Zapewne dlatego czuć ten jak to określiłaś cierpkawy posmak. - wyjaśnił bardzo szczegółowo.

- I bardzo dobrze. Jest naprawdę świetne. Inne niż te wczorajsze ale też bardzo dobre. - zapewniała Blanka.

- No to pij ile zechcesz - ucieszył się napełniając ponownie częściowo opróżnioną szklaneczkę Blanki.

- O rany, jak tu cudownie - Blanka wygodnie wyciągnęła się na swoim fotelu. - Do tej pory nawet nie wiedziałam, że są jeszcze na świecie tak cudowne zaciszne miejsca. Jeszcze nigdy w życiu nie czułam się tak swobodnie, tak … Nawet nie umiem określić tego stanu błogości jaki mnie przepełnia od wczorajszego wieczoru. Burzy w końcu nie było, ale bardzo się cieszę że nie wyjechałam od razu, że tu zostałam.

- O burzę się nie martw. Jak to mawiają co ma wisieć nie utonie. A burza będzie. - zaśmiał się Wiktor bardzo uszczęśliwiony słowami Blanki. - Jak długo możesz tu zostać?

- Jeszcze dziesięć dni. W następny poniedziałek muszę być w Warszawie. - odparła.

- Miałaś tylko dwa tygodnie urlopu?

- Tak jak by. - nagle uśmiech z jej twarzy zniknął. Posmutniała. Wiktor w lot spostrzegł nagłą zmianę jej nastroju.

- No nie smuć się. Dziesięć dni to jeszcze kupa czasu. A skoro tak ci się tu podoba, to na przyszłość możesz tu przyjeżdżać kiedy zechcesz. - zaproponował.

- Byłoby cudownie - ucieszyła się. - Jeśli nie będę zawadzała chętnie tu jeszcze kiedyś przyjadę, choćby na cały urlop plus zaległości z trzech lat. Tylko jeśli zwalę się tobie na tak długo pewnie będziesz miał mnie powyżej uszu i mnie pogonisz na cztery wiatry.

- Jeśli będziesz nieznośna to kto wie. Ale … myślę że nie będzie tak źle. Dolać?

- Jasne. Po wczorajszym wieczorze zauważyłam że twoje wina mają jeszcze jedną wspaniałą właściwość. Doskonale poprawia nastrój i w dodatku na drugi dzień wszystko jest idealnie. Ostatnio gdy wypiłam tyle wina co wczoraj, nazajutrz rano byłam chora. A dziś obudziłam się rześka jak noworodek. Dopiero teraz to sobie uświadomiłam - oznajmiła podsuwając Wiktorowi swoją szklaneczkę.

- Mogę ci zadać jedno niedyskretne pytanie? - spoważniał nagle napełniając szklankę Blanki.

- Zależy jak bardzo niedyskretne - odparła wymijająco.

- Tylko odrobinę …

- Strzelaj.

- Bo wiesz, ten dylemat nurtuje mnie od samego rana.

- Mam już zacząć się bać? - zażartowała chcąc w ten sposób dodać sobie odwagi, bo zarówno wyraz twarzy Wiktora jak i ten dość niezwykły wstęp mocno ją zaniepokoiły.

- Raczej nie. Po prostu nie mogę ciebie rozgryźć. - Wiktor zatopił wzrok w jej twarzy wyglądającej perfekcyjnie chociaż od trzech dni Blanka nie używała żadnych kosmetyków. - Jesteś bez wątpienia kobietą bardzo inteligentną i zaradną, a mimo tego na dwutygodniowy urlop zabierasz dwie zmiany ubrania i bielizny. Mało tego. Jedziesz w góry, w dzicz, a ubrana jesteś jak do biura. Zero spodni, sportowych ubrań czy wygodnych butów. Taka lekkomyślność i niekonsekwencja nie pasuje mi do ciebie. Chyba że tu nie przyjechałaś w celach turystycznych. Pierwszego wieczoru gdy spytałem czy jesteś turystką najpierw zaprzeczyłaś. Więc kim jesteś?

Zapadła cisza tak bezdenna że słuchać było szmer skrzydeł owadów krzątających się w krzewach nieopodal domu. Blanka słuchała z uwagą tej oracji Wiktora patrząc mu prosto w oczu, ale za razem sprawiała wrażenie jak by błąkała się gdzieś bardzo daleko, w innym czasie i wymiarze.

- W dodatku tak atrakcyjna młoda kobieta jadąca samotnie na urlop w takiej głuszy? - ciszę przerwał Wiktor kolejnymi pytaniami. - No i jeszcze jedno. Od czasów kiedy nastały komórki i Internet, młodzi ludzie posługują się specyficznym językiem skrótów. A ty? Ty mówisz piękną, nienaganną klasyczną polszczyzną. Zawsze pełnymi zdaniami …

- Tylko pogratulować spostrzegawczości. No ale powinnam się tego spodziewać. - odezwała się w końcu Blanka wyrwana z głębokiej zadumy.

- Powinnaś się tego spodziewać…? - ostatnie zdanie bardzo zaciekawiło i za razem zaniepokoiło Wiktora.

- Wysłuchaj mnie proszę do końca i przynajmniej spróbuj zrozumieć. - W oczach kobiety ujrzał lęk jeszcze większy niż tamtego wieczoru gdy utknęła w potoku.

- Co mam zrozumieć? Kim ty jesteś? - Wiktor był coraz bardziej zdenerwowany.

- Ja powinnam powiedzieć ci to od razu, ale wszystko poszło inaczej niż powinno i pogubiłam się. Ja rzeczywiście nie jestem turystką i nie przyjechałam tu na urlop. - wyrzuciła z siebie jednym tchem, ani na moment nie spuszczając z Wiktora swojego błagalnego spojrzenia.

- To już sam zrozumiałem. Ciekaw jestem kim jesteś naprawdę i co ciebie przygnało na te zadupie?

- Przyjechałam tu specjalnie do ciebie. Jestem dziennikarką kobiecego miesięcznika …

- No tak! Powinienem się tego spodziewać. Wścibska pani żurnalistka!! Czy dla was nie ma żadnej świętości? Uciekłem do tej głuszy między innymi również dlatego żeby nie musieć się wciąż oglądać za siebie i opędzać się od żądnych taniej sensacji pismaków. Ale ty jesteś jak widzę sprytniejsza od innych. Wytropiłaś mnie. Byłaś gotowa choćby utopić się w tym potoku byle tylko dopaść mnie i wyniuchać jakieś sensacyjki, jakieś ciekawostki czy pikantne szczegóły z życia prywatnego!! - grzmiał stojąc nad przerażoną Blanką i wymachując groźnie palcem. - Muszę przyznać, jesteś dobra w tym co robisz. Zakradłaś się tu i udając zagubione niewiniątko zdobyłaś ciekawostki jakich nikt inny nie były w stanie posiąść.

- Jakim prawem mnie osądzasz nie wiedząc o mnie nic??!! - Blanka poderwała się na równe nogi i była rozsierdzona nie mniej niż Wiktor. - Prosiłam ciebie żebyś mnie wysłuchał, ale Ty oczywiście wiesz wszystko lepiej. Sam wydedukowałeś i prawda ciebie nie obchodzi. Tak, jestem dziennikarką i staram się swoją pracę wykonywać jak najlepiej, możliwie najrzetelniej. Umiem zdobywać ciekawostki o znanych ludziach, ale nigdy przy tym nie uciekam się do podstępu. Gdybym była taka za jaką mnie uważasz, nadal udawałabym słodką idiotkę chodzącą po górach w szpilkach i dowiedziałabym się bardzo wiele o tobie i twoim życiu. Uważasz że zaprzyjaźniłam się z tobą tylko po to żeby wyciągnąć od ciebie pikantne ciekawostki?

Gwałtowna reakcja Blanki tak dalece zaskoczyła Wiktora, że nie potrafił zebrać myśli i dostatecznie szybko odpowiedzieć nawet na tak banalnie proste pytanie.

- Otóż nie mój drogi panie pisarzu! - Blanka po chwili sama odpowiedziała na własne pytanie - Po prostu polubiłam ciebie dlatego rozmawiałam z tobą tak szczerze. Nie jako ta “rządna sensacji” dziennikarka, tylko jak ktoś kto potrafił zrozumieć twoje problemy. Sam zauważyłeś, że zjawiłam się tu w nieodpowiednim ubraniu. A wiesz dlaczego? Bo przyjechałam tu na wywiad z tobą. Przyjechałam porozmawiać o bardzo dla mnie istotnych sprawach.

- Więc dlaczego nie powiedziałaś od razu co i jak, tylko od trzech dni robisz wszystko żeby zdobyć moje zaufanie? - Wiktor pogubił się. Z jednej strony argumenty Blanki były logiczne, ale z drugiej strony fakty zdawały się mówić coś zupełnie innego.

- To był błąd. Jadąc tu zdawałam sobie sprawę że tu nie jest jak w Warszawie, ale sądziłam że bez trudu sobie poradzę. Niestety wszystko się posypało. Najpierw pomyliłam drogi i ponad godzinę kluczyłam, a potem utknęłam w tym potoku. - Blanka znowu mówiła bardzo spokojnie, a jej głos był jak wcześniej pełen ciepła - Gdy przyjechałeś tam na tym koniu od razu ciebie rozpoznałam. Wiedziałam kim jesteś …

- Dlatego byłaś zdziwiona gdy przedstawiłem się potem jako Wiktor? - wtrącił Wiktor który także już trochę się uspokoił.

- Dokładnie. Od początku posługiwałeś się jednym imieniem. Książkę też wydałeś jako Robert Skokowski. Gdy więc przedstawiłeś się jako Wiktor byłam zaskoczona. Sądziłam nawet że może jesteś nikomu nie znanym bratem bliźniakiem autora “Marzenia” i “Spełnionych marzeń” - wyjaśniła. - Ta rozbieżność imion skłoniła mnie do powściągliwości. To dlatego spytałam o te pokoje.

- Ach rozumiem. Bałaś się ujawnić, bo gdybym był bratem Roberta twoje plany spaliłyby na panewce. Bałaś się że ostrzegę Roberta i z wywiadu nic nie wyjdzie? - Wiktor błyskawicznie wyciągnął wnioski.

- Dokładnie tak właśnie rozumowałam. Ale gdy opowiedziałeś mi o swoich rodzinnych problemach wszystko stało się jasne. Za razem jednak wszystko się skomplikowało bo potem z kolei bałam się że … że zareagujesz dokładnie tak jak rzeczywiście zachowałeś się przed chwilą i mnie pogonisz na cztery wiatry. Czekałam więc cierpliwie na odpowiedni moment.

- No ale pierwszego wieczoru byłaś przekonana że ja to ja. Dlaczego od razu tam nad potokiem nie powiedziałaś otwarcie kim jesteś i po co przyjechałaś? - Blanka już prawie przekonała Wiktora, ale był zbyt ostrożny by tak łatwo uwierzyć dziennikarce.

- Wtedy sama byłam w tarapatach, a ty byłeś jedynym człowiekiem który mógł mi pomóc. Znałam twoje zdanie o dziennikarzach i szczerze mówiąc bałam się ryzykować.

- Sądziłaś że zostawiłbym ciebie na noc w tym potoku? - Wiktor znowu się nastroszył.

- Może trochę też. Przede wszystkim jednak bałam się, że mój samochód wyciągniesz na tamten brzeg i każesz wracać skąd przyjechałam. A gdyby tak się stało nigdy więcej nie zdołałabym się do ciebie zbliżyć. - wyjaśniła całkowicie szczerze.

- Być może… - żachnął się Wiktor trochę nawet rozbawiony przezornością Blanki.

- Sam widzisz.

- Rzeczywiście głupio trochę wyszło, ale dla ciebie chyba dość szczęśliwie.

- Dla mnie szczęśliwie? Czy to znaczy że zgodzisz się porozmawiać ze mną o swojej książce? Udzielisz mi wywiadu? - jej oczy w ułamku sekundy rozbłysły niczym gwiazdy na nocnym, bezchmurnym niebie.

- Co to to nie!! - błyskawicznie rozwiał nadzieje Blanki. - Pani redaktor …

- To już nie jesteśmy po imieniu? - wtrąciła.

- Cóż, skoro przyjechała pani do mnie jako dziennikarka nie powinniśmy chyba zbytnio …

- Spoufalać się? - wyręczyła go.

- Powiedzmy. Myślę że tak będzie lepiej i dla pani i dla mnie.

- W porządku. Więc co będzie z tym wywiadem?

- Nic. Ja nie zmieniam zdania z dnia na dzień. Już wiele miesięcy temu zapowiedziałem, że nie będę uczestniczył w żadnych spotkaniach autorskich, ani nie będę udzielał wywiadów …

- Wielu uważało tą deklarację za sprytny i co tu dużo mówić skuteczny zabieg marketingowy. Jak by nie było odkąd pan zniknął z życia publicznego pana książki sprzedają się jak ciepłe bułeczki.- Znowu wtrąciła Blanka.

- Pani także jest tego zdania?

- Ja…? Takiej opcji także nie wykluczam, ale pana deklarację uważałam za całkowicie szczerą.

- Miło mi to słyszeć, ale pozostanę wierny własnym zasadom - podsumował.

- Czyli wywiadu mi pan nie udzieli. W czym więc mam upatrywać tego swojego szczęścia?

- Chociaż wywiadu nie było to jednak przez te trzy dni sporo się pani o mnie dowiedziała. Miała pani też dość okazji by zrobić zdjęcia mojego “pałacu”. Przy pani polonistycznych zdolnościach materiału powinno pani wystarczyć na całkiem spory artykuł. - wprost wyłożył własne poglądy.

- Chce mnie pan na koniec obrazić? - słowa Wiktora bardzo ją zabolały.

- W żadnym wypadku. Po prostu znając pani spostrzegawczość i inteligencję jestem przekonany, że …

- Pan sam wcześniej zauważył, że nawet w potocznej rozmowie staram się posługiwać poprawną polszczyzną…

- “piękną polszczyzną” - poprawił

- Mniejsza o detale. Ja jestem rzetelną dziennikarką, a nie plotkarą. Nie zrobiłam tu ani jednej fotki, a skoro wywiadu nie będzie, nie będzie też artykułu o panu i pana opowiadaniach. Do następnego numeru będę musiała przygotować inny materiał.

- Przepraszam, nie chciałem pani obrazić. - zawstydził się.

- Nie ma sprawy. Nawet pana rozumiem. No ale w tej sytuacji chyba będzie najlepiej jeśli zaraz opuszczę pana dom i wrócę do Warszawy. Czeka mnie sporo pracy. - Wstała z fotela i na jego siedzisku postawiła pustą szklankę z której jeszcze pół godziny wcześniej sączyła z rozkoszą aromatyczny trunek. - Pójdę się tylko spakować i zaraz definitywnie zniknę z pana życia.

- Ale jest późno. Niedługo zrobi się ciemno. - znowu próbował ją powstrzymać, chociaż robił to bardziej dla zasady.

- Do tego czasu dotrę do szosy, a na szosie poradzę sobie. Mam wprawę w prowadzeniu nocą. - odparła

- W to nie wątpię, ale proszę nie udawać naiwnej dziewczynki. Wypiła pani sporo wina. Nie mogę pozwolić aby w tym stanie pani prowadziła. - tym razem był zdecydowanie bardziej stanowczy.

- Racja. Nigdy nie prowadzę po alkoholu. Mogę więc jeszcze dziś tu przenocować?

- Oczywiście.

Bez słowa weszła na górę i zniknęła w swojej sypialni. Usiadła ciężko na łóżku i utkwiła wzrok w oknie za którym bardzo szybko zapadał zmrok.

“Wszystko spaprałam, wszystko poszło nie tak.” - pomyślała - “A właściwie czego oczekiwałam po tym spotkaniu? Na wywiad przecież nawet nie mogłam liczyć. Dokładnie wiedziałam jaki jest jego stosunek do dziennikarzy jak i to że facet jest cholernie konsekwentny. W sumie to dobrze, bo udowodnił że ma charakter. Tylko że ja tu przyjechałam z zupełnie innymi zamiarami. Chciałam przekonać się, że jest zwykłym facetem i ma kupę wad takich samych jak inni faceci. Gdyby tak było jutro rano wyjechałabym z poczuciem dobrze spełnionej misji. Wróciłabym do domu, schowała na dno szuflady tą fotografię i zaczęła żyć od nowa. Ale myliłam się. Znam go dopiero od dwóch dni ale jestem o tym absolutnie przekonana. On jest dokładni taki jak go sobie wyobrażałam od kilkunastu lat. No może nie jest idealny, ale ideały są tylko w marzeniach, w wyobraźni. Tak, on jest dokładnie taki jaki powinien być. Tylko co ja mam teraz zrobić?”

Wstała i powoli podeszła do okna. Na granatowym niebie zabłysły już pierwsze gwiazdy. Oparła się o parapet i przycisnęła twarz do szyby jak by w mroku zapadającej nocy chciała odszukać odpowiedź na dręczące ją pytanie.

“ Teraz już nie pozostaje mi nic innego jak tylko bez słowa wyjechać stąd” - po chwili sama zrozumiała że sytuacja jest aż nazbyt oczywista - “Liczyłam, że Wiktor okażę się innym człowiekiem i dzięki temu wyzbędę się złudnych wyobrażeń tego co mnie w życiu ominęło. Ale los spłatał mi figla. Moje marzenia się spełniły. Kiedyś mama czytała mi taką bajkę o złotej rybce spełniającej życzenia. Morał bajki był przewrotny. Każdemu zdaje się że nie ma nic prostszego jak wypowiedzieć życzenie którego spełnienie przeniesie w krainę wiecznej szczęśliwości. Ale wypowiadać życzenia trzeba bardzo ostrożnie bo ich spełnienie może być kłopotliwe. Ja chyba nie byłam zbyt ostrożna. Moje dziecięce marzenia w końcu się zmaterializowały i … teraz będzie jeszcze gorzej. Przedtem był tylko wizją a teraz jest realny. Ale nic już nie mogę zrobić. Rano muszę bez słowa wyjechać i próbować o wszystkim zapomnieć, bez względu na to jak bardzo będzie to trudne.”

 

Dzień czwarty

 

Wiktor właśnie kończył przygotowania do śniadania gdy z góry zeszła Blanka. Była ubrana tak jak tamtego wieczoru gdy po raz pierwszy pojawiła się w modrzewiowym dworku. W ręku niosła swoją torbę podróżną.

- Dzień dobry. Ja tylko z łazienki zbiorę swoje fatałaszki które wczoraj prałam i już znikam. - oświadczyła zmierzając wprost do łazienki.

- Dzień dobry. Po co ten pośpiech. Naszykowałem gorące śniadanie. Proszę przynajmniej zjeść coś przed wyjazdem.

- Zjem w miasteczku. Nie chcę nadużywać pana gościnności. - odmówiła elegancko, ale stanowczo.

- No proszę się nie wygłupiać pani Blanko. Tylko przez to, że nie gramy w jednej drużynie nie musimy być od razu wrogo do siebie nastawieni. - nalegał.

- Wcale nie uważam pana za wroga. Wręcz przeciwnie. Mam dla pana wiele szacunku, a jeśli wolę zjeść w restauracji to tylko dlatego, że chciałabym jak najszybciej uwolnić pana od swojego towarzystwa. Wpadłam tu nie proszona i namieszałam. Czuję się wobec pana …

- Ja również nie zachowałem się zbyt elegancko. Proszę wybaczyć staremu mrukowi jeśli czymś uraziłem. Niech pani usiądzie i spokojnie zje śniadanie, wypije gorącą kawę. Będzie się pani lepiej jechało. - przekonywał

- Dziękuję. Z przyjemnością napiję się gorącej kawy. - w końcu zgodziła się. Śniadanie znowu zjedli w milczeniu. Piętnaście minut później Blanka podziękowała i pobiegła do łazienki. Wróciła z niej ze świeżo upraną bielizną i sukienką w ręku. Byle jak upchnęła te rzeczy w torbie.

- Cóż, na mnie już czas. Przepraszam za kłopot i zamieszanie jakie tu zrobiłam. Dziękuję za gościnę i okazaną pomoc. Życzę panu wszystkiego dobrego w życiu. Niech się panu spełnią marzenia i nadzieje jakie pan wiązał z tym pięknym domem. - pożegnała się wyjątkowo serdecznie, chociaż ze spuszczoną głową. Jej głos tym razem brzmiał jakoś inaczej, niepewnie. Otworzyła drzwi i w tym samym momencie powietrze przeszył ogłuszający grzmot. Ziemia aż zadrżała, a Blanka odskoczyła do tyłu z przerażenia, po drodze upuszczając na podłogę swoją torbę. Wiktor w dwóch susach dopadł do drzwi i je zatrzasnął.

- A widzi pani. Mówiłem że burza wisi w powietrzu. Musi pani ją przeczekać tu pod dachem. - orzekł Wiktor podnosząc upuszczoną torbę i zarazem ramieniem przygarniając do siebie Blankę. Była na prawdę przerażona. Cała drżała. Szybko jednak pozbierała się. Zręcznie uwolniła się z uścisku Wiktora.

- To tylko grzmot. Zaskoczył mnie dlatego się tak przestraszyłam. Deszcz nie pada więc pojadę.

- Ależ to szaleństwo. Teraz nie pada, a za chwilę może być ulewa. Pani nawet nie ma pojęcia czym jest burza w takim miejscu jak to. Leśne dukty w minutę mogą się zmienić w rwące potoki. Wiatr może wywrócić drzewa, a te mogą zatarasować drogę. - próbował ją powstrzymać, ale kobieta wzięła swoją torbę i znowu podeszła do drzwi.

- Jestem dorosła. Jakoś muszę sobie poradzić. Nie raz podróżowałam w czasie burzy i zawsze docierałam do celu. - upierała się.

- Pani Blanko, proszę poczekać. Jazda w tych warunkach to czyste wariactwo. Ja sobie nigdy nie daruję gdyby pani coś się stało … przeze mnie.

- Nic mi się nie stanie, a jeśli nawet to przecież nie przez pana - odparła i otworzyła drzwi. Zanim jednak zdążyła wyjść na ganek gwałtowny podmuch wiatru cisnął strugą deszczu tak mocno, że woda wdarła się aż do wnętrza. Po chwili wszystkie szyby w oknach rozdzwoniły się pod uderzeniami ogromnych kropli deszczu walących w nie z furią.

- Sama pani widzi co się dzieje - Wiktor znowu zatrzasną drzwi i objąwszy ramieniem Blankę odciągnął ją w głąb pokoju - Niech że pani porzuci tę dziecinadę i idzie na górę do pokoju. Ja muszę przyprowadzić do domu Astora bo tam pewnie umiera ze strachu. Jest wielki ale strasznie boi się grzmotów. Muszę też zajrzeć do Homera i pozamykać okiennice. Tak że jak pani widzi mam pracy pod dostatkiem i nie mogę jeszcze panią się zajmować.

- To może ja pomogę? - zaproponowała.

- Poradzę sobie i będę spokojniejszy wiedząc, że pani jest bezpieczna w domu.

Blanka w końcu posłusznie zrobiła to czego od niej oczekiwał gospodarz. Wbiegła na górę i od razu z głową skryła się pod kołdrą. Była przerażona. Zawsze bała się tak gwałtownych zjawisk atmosferycznych ale nigdy wcześniej nie przeżyła równie silnej nawałnicy i w dodatku w takim miejscu, na pustkowiu otoczonym górami i lasami. Mimo że przykryła się kołdrą wciąż słyszała grzmoty i deszcz z ogromną siłą walący w dach i okna. Czekała z utęsknieniem aż to wszystko się skończy, ale każda sekunda wydawała jej się trwać wieczność. Nagle poczuła że kołdra unosi się do góry.

- Pani Blanko - usłyszała głos Wiktora. Dopiero w tym momencie uświadomiła sobie że gdy burza przycichła musiała usnąć. Energicznie rozprostowała się wysuwając głowę i ręce z pod kołdry.

- Pukałem ale pani nie odpowiadała. Bałem się że coś złego pani się stało. - Wiktor pochylał się nad Blanką bacznie jej się przyglądając. - Wszystko w porządku?

- Tak, naturalnie - odparła poprawiając zwichrzone włosy - Już wstaję. Burza ustała?

- Już jakiś czas temu. Nawet od kilku minut słońce świeci - oznajmił.

- To super. Zaraz sobie pojadę tylko…

- Nigdzie pani nie pojedzie. Po takiej zlewie przejazd będzie możliwy najwcześniej jutro.

- Ale ja muszę …

- Teraz pani musi zjeść porządny obiad - przerwał jej stanowczym tonem. - Proszę się nie obawiać. Nie zamierzam tu pani więzić na siłę. Gdy tylko będzie to możliwe osobiście odholuję panią do szosy.

- Z pomocą Homera?

- No nie, mam tu starą terenówkę. Jest zdezelowana ale na tych wertepach doskonale sobie radzi. - wyjaśnił

- A ja myślałam że hołduje pan naturze bez tych wszystkich szkodzących naturze wynalazków.

- Rzadko korzystam z auta, ale życie ma swoje prawa i wymogi. No ale dość już tych pogaduszek. Zapraszam na obiad, bo wszystko wystygnie.

Zanim usiadła do stołu wyszła na moment na ganek. Słońce przygrzewało bardzo przyjemnie ale nie powodowało takiego skwaru i zaduchu jaki panował jeszcze minionego dna. Wręcz przeciwnie. Powietrze było rześkie i pachniało cudownie.

- Boże, jak wspaniale - zawołała mimowolnie rozpościerając szeroko ramiona i unosząc do góry twarz

- O tak, burze tutaj potrafią być przerażające, ale po burzy jest cudownie. - przyznał Wiktor - A teraz zapraszam do stołu, bo obiad już jest ledwie ciepły.

Burza musiała Blance wyostrzyć apetyt. Zjadła wszystko błyskawicznie i od razu zaoferowała swoją pomoc przy zmywaniu.

- Nie ma tego wiele. Sam zmyję - podziękował za gotowość - A pani niech lepiej poczochra trochę Astora. Biedak jeszcze boi się wyjść na zewnątrz, chociaż burza już przeszła.

- To on naprawdę tak bardzo boi się grzmotów? - spytała siadając na ławie obok Astora.

- Tak ma. To tylko zwierzę. Nie rozumie co się dzieje to boi się.

- Ty biedaku rzeczywiście cały jeszcze drżysz. No chodź do mnie. Je ciebie rozumiem bardzo dobrze. Też bardzo burzy się boję. - półgłosem mówiła do psa pieszczotliwie tarmosząc go po włochatym karku. - Ty i tak jesteś odważniejszy ode mnie. Ja musiałam z głową pod kołdrę się schować … - urwała i spojrzała w stronę Wiktora który w tym samym momencie odwrócił się i z uśmiechem na ustach słuchał co mówi. - Sory, ale nic na to nie poradzę. Boję się grzmotów, a tu w dodatku ten deszcz … ja w życiu nie słyszałam żeby deszcz aż tak dudnił po ścianach. - Zawstydziła się.

- Nie ma czego się wstydzić. Tu jest inaczej niż w mieście. Podczas pierwszej burzy jaka mnie tu dopadła też panikowałem - próbował pocieszyć Blankę. - A Astor zdaje się bardzo panią polubił. Jest z natury spokojny i ufny, ale mało komu od razu daje się tak tarmosić.

- Jest wspaniały - w końcu i Blanka rozluźniła się, a na jej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. - Dziś wieczorem da radę wyjechać?

- Nie wiem. Będę musiał najpierw sprawdzić. Ulewa była solidna, a ja zbyt krótko tu mieszkam żebym wiedział ile czasu po takiej ulewie bród jest nieprzejezdny. - wyjaśnił szczerze. - Tak bardzo spieszy się pani? Może jednak na wszelki wypadek przenocuje tu pani jeszcze do jutra? Przecież wspominała pani że ma dwa tygodnie wolnego.

- To była delegacja. Gdybym miała pana zgodę na wywiad mogłabym pracować nawet tu w zaciszu i wówczas do następnego poniedziałku miałabym czas. A skoro nie będę miała wywiadu z panem muszę intensywnie szukać nowego tematu. Do tego potrzebuję mieć dostęp do Internetu. A tu nawet telefony nie działają…

- Czasem zasięg łapię. Tam gdzie pani utknęła, w tamtej dolince w ogóle zasięgu nie ma, a tu tylko trzeba wyjść na zewnątrz - sprostował.

- To niczego nie zmienia. Zresztą nie chcę panu dłużej się naprzykrzać. - stwierdziła z rezygnacją.

- Pani w niczym mi tu nie przeszkadza. Nawet miło mi było mieć w końcu z kim porozmawiać wieczorem na ganku przy szklaneczce wina. Mam tylko uczulenie na dziennikarzy w akcji. No ale zrobi pani tak jak musi. - Zamkną definitywnie dyskusję - Muszę teraz wyjść do Homera.

- To może pójdę z panem. Homer jest też wspaniały.

- Lepiej nie. Po deszczu ziemia jest rozmiękła, a trawa bardzo śliska. W tych pięknych pantofelkach to pani może najwyżej nogę złamać. - szybko ostudził jej zapał - proszę zająć się lepiej Astorem.

Wiktora nie było ponad godzinę. Połowę tego czasu poświęcił rzeczywiście swojemu czworonożnemu przyjacielowi i powiernikowi, ale przy okazji obszedł gospodarstwo dookoła sprawdzając czy burza nie wyrządziła poważniejszych szkód. Gdy wrócił do środka wyglądał nieciekawie. Zabłocone buty pozostawił na ganku, ale nogawki spodni były nie mniej ubłocone i przemoczone aż do kolan. Od razu wszedł do łazienki i tam się przebrał. Niestety zapasowych spodni w łazience nie miał więc drogę do sypialni musiał pokonać w szlafroku. Czuł się trochę niezręcznie, ale zawsze aprobował rzeczy na które nie miał wpływu.

- Po tak burzliwym poranku pasowałoby wypić po szklaneczce wina - zaproponował wracając do dużego pokoju już w czystym i suchym ubraniu. Podszedł do stołu i postawił na nim pękatą butelkę. - Gdyby pani zdecydowała się zostać tu do jutra mogli byśmy spróbować jeszcze inny rocznik.

- Jeśli to będzie możliwe, chyba lepiej dla wszystkich będzie jeśli jeszcze dziś wyjadę. - odparła a jej głos przepełniał smutek.

- Pani decyzja - odsunął na bok butelkę i usiadł na ławie po drugiej stronie kominka. - A właściwie jadąc tutaj o czym pani chciała ze mną rozmawiać?

- Już mówiłam. O książce, o pana życiu, pana poglądach … - odparła wciąż głaszcząc Astora który ułożył włochaty pysk na jej beżowej spódnicy od garsonki.

- To kogoś jeszcze interesuje? - dopytywał się z niedowierzaniem

- Widocznie tak. Mamy mnóstwo listów od czytelniczek z prośbami i pytaniami na temat pana i pańskiej literatury. - rzeczowo odpowiedziała na jego pytanie.

- Literatury? Litości, pani Blanko. Przecież pani jest zawodowcem. Te dwa marne opowiadanka to żadna literatura. - Wiktor lubił do wszystkiego przykładać odpowiednią miarę.

- Dorobek może niewielki ale interesujący.

- Amatorszczyzna. Na moim pierwszym spotkaniu autorskim jeden z pani kolegów bardzo starannie wypunktował moje braki - upierał się Wiktor.

- Nawet wiem o kim pan myśli, ale jego opiniami proszę się nie przejmować. To kretyn. Sam próbował zaistnieć jako autor powieści ale poniósł sromotną porażkę. Jego książka była napisana tak perfekcyjnym stylistycznie i gramatycznie językiem że czytać się tego nie dało - roześmiała się serdecznie - A przecież opowiadanie czy powieść to nie encyklopedia. Pana książki zaskarbiły sobie uznanie tak wielu czytelników między innymi dlatego, że są powiewem świeżości, nowatorstwa. Pana język może nie jest doskonały, ale jednak poprawny. Za to na pewno jest nadzwyczaj barwny i interesujący. A nade wszystko szalenie interesująca i wciągająca jest fabuła pana opowiadań. - Blanka te opinie wypowiadała bardzo spontanicznie, z ogromnym zachwytem i entuzjazmem którym zdawała się cała emanować.

- Wydawnictwo które wydało moje książki powinno zaproponować pani udział w ich reklamówce. Potrafi być pani przekonująca.

- To moje osobiste zdanie na temat pana opowiadań i nie zamierzam użyczać tej opinii agencji reklamowej czy wydawnictwu - Blanka poczuła się urażona uwagą Wiktora.

- Przepraszam. Sądziłem że cytuje pani opinię napisaną na zlecenie wydawcy. - zawstydził się. Wstał i powoli podszedł do kredensu. Wyjął z niego dwa najładniejsze kieliszki do wina. Napełnił je i jeden z nich podał Blance. - Proszę spróbować. Te też nie jest zbyt słodkie.

Wzięła do ręki kieliszek i ani na moment nie spuszczając wzroku z twarzy Wiktora powolutku wypiła jego zawartość. Machinalnie, na oślep odstawiła opróżnione szkło na brzeg stołu.

- Chce pan powiedzieć, że zgodzi się na wywiad?- Blanka wciąż jeszcze w to nie wierzyła ale oczy znowu jej lśniły.

- Pod warunkiem że nie będzie pani wypytywać o osobiste problemy. - odparł.

- Obiecuję. Zresztą drukiem ukaże się tylko taki artykuł jaki pan zaakceptuje i autoryzuje. - zapewniła

- Wobec tego … możemy spróbować porozmawiać.

- Rany, nawet nie wiesz jaką mi radość sprawiłeś … Przepraszam, czy możemy znowu być przyjaciółmi? Możemy mówić sobie po imieniu?

- Jasne. Będzie mi miło. Ale zanim jeszcze zaczniesz przesłuchanie powiedz mi proszę dlaczego tak się mną interesujecie, wy dziennikarze?

- Bo tego od nas oczekują czytelnicy. Pytasz skąd ta popularność? Jesteś nikomu nieznany. Ludzie których okrywa tajemniczość rozbudzają zainteresowanie i zaciekawienie. - wyjaśniła. - Pozwolisz że będę naszą rozmowę nagrywała na dyktafon żeby mi nic nie umknęło? - spytała. W jej głosie i twarzy znowu niepodzielnie królowała iście dziecięca radość. Zrywając się już z ławy chciała biec na górę po sprzęt.

- Zaraz - przytrzymał ją za rękę. - Oczywiście przesłuchanie możesz nagrywać jeśli to konieczne, ale zanim jeszcze zaczniesz, chciałem spytać ciebie o coś prywatnie.

- Tak? - Blanka znowu zaniepokoiła się.

- Dlaczego ty? Za karę dostałaś polecenie przeprowadzenia tego wywiadu?

- Nie rozumiem. Dlaczego miałabym traktować go jako karę?

- Już choćby dlatego że jestem wredny dla dziennikarzy.

- Nie przeceniaj siebie. Nawet nie wyobrażasz sobie jak koszmarnymi rozmówcami potrafią być niektórzy tak zwani celebryci. A co gorsza nie potrafią często sklecić choćby dwóch prostych i do tego logicznych zdań. Sama potem muszę z tego bełkotu wyłowić jakąkolwiek logikę, tą ich bezładną paplaninę ubrać w mające sens słowa. - wyjaśniła bardzo obrazowo.

- No ale przecież sama eskapada na te zadupie też chyba nie było marzeniem pięknej, młodej żurnalistki w szpilkach. - upierał się Wiktor.

- Ten wyjazd traktuję jako fajną przygodę. - odparła.

- Kilka razy nie było ci do śmiechu.

- Cóż, tak to już bywa z przygodami. - próbowała znaleźć wiarygodne wyjaśnienie. Gdy jednak spojrzała na twarz Wiktora od razu zrozumiała, że w ten sposób go nie przekona. - Dobrze. Będę szczera. Sama wymyśliłam ten wywiad i chciałam go osobiście przeprowadzić.

- To był twój własny pomysł? - słowa Blanki wprawiły go w zdumienie.

- Dokładnie - przyznała.

- Dlaczego?

- Bo prywatnie bardzo mi się spodobały twoje opowiadania? Bo poza oficjalnym wywiadem miałam nadzieję na szczerą rozmowę …? O książce oczywiście.

- Ooooo, zdaje się że zbyt pochopnie zgodziłem się na wywiad. - Blanka błyskawicznie odzyskała pewność siebie i typową dla siebie przebojowość co z kolej Wiktora przepełniało podświadomym lękiem.

- Bez obaw. Nie zrobię niczego wbrew tobie ani przeciwko tobie - zapewniła go - Poczekaj minutkę, tylko przyniosę dyktafon i zaraz pogadamy.

“Ona mimo wszystko jest jakaś dziwna i chyba nie do końca szczera” - pomyślał odprowadzając Blankę wzrokiem aż do momentu gdy zniknęła w wąskim korytarzu wiodącym do zajmowanej przez nią sypialni. - “Sprawia wrażenie osoby otwartej i szczerej, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu że wciąż coś ukrywa i kombinuje. Nawet przed chwilą ta wzmianka o pragnieniu szczerej rozmowy poza oficjalnym wywiadem. O czym miała by ze mną “szczerze” rozmawiać? O książce? Nieoficjalnie? Prywatnie? Ona coś kręci. Tylko o co jej może chodzić?”

- Możemy zaczynać? - radosny głos Blanki wyrwał go z zadumy. Kobieta usiadła przy stole naprzeciwko Wiktora i położyła tuż przed nim mały nowoczesny dyktafon. Teraz dopiero zauważył że będąc w sypialni zdążyła się jeszcze przebrać w elegancką turkusową sukienkę. Wyglądała w niej olśniewająco.

- Tak, oczywiście. To co chcesz wiedzieć? - spytał.

- To może zacznijmy od początku - Blanka była bardzo świadoma sytuacji i z razu zaprezentowała własny profesjonalizm. - Pierwsze swoje opowiadanie opublikowałeś Wiktorze będąc dojrzałym mężczyzną …

- Starym - wtrącił Wiktor.

- Mniejsza o przymiotniki. Faktem jest że dość późno zacząłeś swoją przygodę z literaturą. Ciekawa jestem co skłoniło inżyniera do takiej volty? Czy może jest to element twojej przemiany? Twojego zerwania z przeszłością i rozpoczęcie nowego, jak to określiłeś “drugiego życia”? Ucieczka z miasta na te pustkowie była drugim krokiem Wiktora? Takie odnoszę wrażenie, ale oba opowiadania wydałeś jednak jako Robert.

- To rzeczywiście ciekawa teza i patrząc z boku jak najbardziej uzasadniona - wywód Blanki bardzo go zaciekawił, a nawet sprawił że na jego twarzy pojawił się jakiś cień uśmiechu. - Musze ciebie jednak zmartwić. Moja pisanina nie ma nic wspólnego z tym moim drugim życiem, z Wiktorem. Wręcz przeciwnie. Ona jest nierozłącznie związana z tamtym życiem, z życiem Roberta. A te dwa wydane opowiadania są swoistym rozliczeniem z tamtym życiem. Są jak drzwi które zatrzasnąłem za Robertem.

- Zaraz, ja chyba źle ciebie zrozumiałam. Wszyscy są zdania że “Marzenie” było początkiem obiecującej kariery literackiej, a z tego co mówisz wywnioskowałam … - urwała topiąc spojrzenie w twarzy Wiktora.

- Po co zaraz takie wielkie słowa? Ani mi nie grozi najmniejsza choćby kariera w tej dziedzinie, ani tym bardziej moje grafomańskie wyczyny nie są literaturą. - Próbował swoją rozmówczynię sprowadzić na ziemię. Ona jednak była absolutne pewna własnych racji i nawet nie pozwoliła dokończyć Wiktorowi.

- Nie czepiajmy się słów - przerwała mu bardzo energicznie ani na moment nie spuszczając oczu z jego nadzwyczaj spokojnej twarzy. - Co miałeś na myśli mówiąc, że twoje opowiadania zamykają tamten rozdział twojego życia?

- Nic poza tym co powiedziałem. Bardzo dobrze mnie zrozumiałaś.

- Problem w tym że ja już nic z tego nie rozumiem. Mam mentlik w głowie. Pięć minut temu wszystko wydawało się takie logiczne i oczywiste. Pojawiłeś się niczym kometa ze swoim “Marzeniem”. Robert Skokowski z dnia na dzień został okrzyknięty dojrzałym, a za razem bardzo obiecującym pisarzem. A ty mówisz, że to koniec? Jak można ni stąd ni z owąd napisać dwa genialne opowiadania i … na tym skończyć?

- Nic o mnie nie wiesz, dlatego wydaje ci się to dziwne i nielogiczne. Tymczasem życie jest o wiele prostsze. - zatrzymał nagrywanie. Spojrzał Blance głęboko w oczy. Zastanawiał się kilka sekund, ale ten czas dla obojga zdawał się nie mieć końca. - Sam nie wiem dlaczego ale chcę tobie zaufać. Jak komuś najbliższemu. I właśnie dlatego to co teraz powiem jest przeznaczone wyłącznie dla ciebie.

Znowu na chwile umilkł. Poczuł się dziwnie. Blanka była obcą kobietą i w dodatku dziennikarką, a chciał powierzyć jej tajemnicę o której dotychczas nie wiedział nikt. Zawsze był skryty i o sobie, o swoich sprawach nie umiał rozmawiać nawet z najbliższymi. Pierwszy raz w życiu poczuł pragnienie wyrzucenia z siebie tych wszystkich swoich tajemnic, podzielenia się swoimi rozterkami.

- Obiecuję - odparła jak zahipnotyzowana.

- Wiele lat temu po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że moje życie wymyka mi się z pod kontroli i nie układa się tak jak to sobie wymarzyłem. Poczułem się zagubiony. Nie wiedziałem co mam zrobić, żeby było dobrze. Wtedy wymyśliłem sobie dość oryginalny sposób na uporanie się z własnymi problemami. Stworzyłem fikcyjnych bohaterów i obarczyłem ich własnymi rozterkami. A potem pisząc za razem obserwowałem jak oni poradzą sobie z moimi problemami, jak je rozwiążą i w którą stronę pójdą.

- Ale to ty pisałeś, to ty decydowałeś co zrobią, co powiedzą - wtrąciła Blanka.

- Też tak z początku myślałem. Początkowo więc te swoje pisanie traktowałem jako swoisty wentyl bezpieczeństwa dzięki, któremu miałem łatwiej pogodzić się z rzeczywistością, która mnie przerastała. Szybko jednak zrozumiałem, że o tym co dzieje się w moim wymyślonym świecie wcale nie ja decyduje. - mówił bardzo powoli starannie dobierając słowa. Sprawiał przy tym wrażenie jak by sam dopiero teraz próbował zrozumieć własne postępowanie. - Ludzie których wymyśliłem z każdą kolejną stroną zdobywali coraz więcej indywidualnych cech, zyskiwali własną osobowość. Na kolejnej stronie nie mogli stać się kimś zupełnie innym i zachować się niezgodnie z własną osobowością. Na kolejnych stronach podejmowali najróżniejsze decyzje. Czasem drobne, czasem istotne. One potem determinowały kolejne ich decyzje i zachowania w określonych sytuacjach.

- Ach rozumiem. To genialne. - Blanka w mgnieniu oka zrozumiała sens owej “zabawy” Wiktora i nie mogła powstrzymać słów zachwytu.

- Nie było w tym niczego genialnego, tak jak niema niczego odkrywczego w stwierdzeniu że woda jest mokra, gdy już ją dotkniemy. Ważne było tylko to, że ta zabawa była skuteczna i bardzo mi pomogła. - szybko sprowadził swoją rozmówczynię znowu na ziemię.

- Dużo powstało tych …przepisów na poprawę nastroju?

- Pytasz jako pani redaktor czy jako przyjaciółka?

- Chcę wiedzieć. Ja i tylko ja.

- Zapewne kilkanaście. Sam nie wiem. Przecież nawet nigdy tego nie czytałem. Gdy tylko sprawa wyjaśniała się te bazgroły trafiały do mojej tajnej szuflady.

- Kiedy powstało “Marzenie”?

- Ostatnią kropkę postawiłem dwa dni przed tym jak trafiło do wydawnictwa. - odparł szczerze.

- Napisałeś je na zamówienie? - spytała sięgając do dyktafonu. Uznała, że skoro powracają do rozmowy na temat książki która od dwóch lat była wydawniczym bestsellerem, może już włączyć nagrywanie. W ostatniej chwili Wiktor jednak przytrzymał jej rękę. - Te opowiadanie nie powstało w taki sam sposób jak te które leżą w twojej tajemniczej szufladzie?

- I tak i nie. “Marzenie” było czymś zupełnie innym.

- Ale je wydałeś podczas gdy wszystkie poprzednie pozostają twoją słodką tajemnicą. - nieustępliwie dociekała Blanka.

- Nie wiem czy taką słodką, ale mniejsza o szczegóły. Jedynie ta druga część powstała po trosze z inspiracji wydawnictwa, chociaż głownie jednak z wewnętrznej potrzeby. - wyjaśnił chociaż dla Blanki jego słowa wciąż brzmiały bardzo zagadkowo.

- Ale “Marzenie “ Pisałeś już z myślą o jego publikacji?

- Nie. Nigdy nie zamierzałem publikować czegokolwiek co napisałem z wewnętrznej potrzeby.

- Jakim więc sposobem akurat ten utwór ujrzał światło dzienne? - nie odpuszczała ani na krok.

- Przez przypadek - odparł uprzednio uruchamiając ponownie nagrywanie.

- Tak zwyczajnie przez przypadek?? - Powtórzyła z niedowierzaniem. - Jak rozumiem bardzo pilnie zawsze strzegłeś swoich tajemnic, a tu nagle jedno z kilkunastu opowiadań przez przypadek trafia do wydawnictwa?

- To co jest materialne łatwiej schować, zamknąć i ukryć przed światem. “Marzenie” pisałem na komputerze.

- Ktoś włamał się do twojego komputera?

- Nie. Sprawa była trochę bardziej skomplikowana i żeby to dostatecznie jasno wytłumaczyć muszę cofnąć się osiem lat wstecz. - ku zaskoczeniu Blanki Wiktor okazał się bardzo otwartym rozmówcą i dokładał starań żeby pani redaktor miała możliwość dogłębnego poznania nurtujących ją kwestii. - To właśnie wówczas w necie znalazłem ogłoszenie o konkursie rozpisanym przez czasopismo krajoznawcze. Warunkiem przystąpienia do konkursu było napisanie interesującego artykułu na temat ciekawej, a wciąż mało znanej miejscowości w Polsce. Znałem takich kilka i dla zabawy w dwie godziny napisałem o takim urokliwym zakątku, o którym żaden turysta nie miał zielonego pojęcia. Dołączyłem kilka własnoręcznie wykonanych fotek i wysłałem do redakcji. Ku mojemu zaskoczeniu artykuł spodobał się. Został wydrukowany, a mi redakcja zaproponowała współpracę. Od tamtej pory okazjonalnie pisywałem dla tego czasopisma.

- Więc jesteśmy w pewnym sensie kolegami po fachu. Z tą tylko różnicą że ja jestem na etacie a ty …

- No nie zupełnie. Jednak jest pewna różnica między całkowicie swobodnym i nieskrępowanym opisywaniem własnych wspomnień i wrażeń, a zbieraniem informacji o konkretnych ludziach - zaprotestował.

- Ale jednak oboje uczestniczymy w redagowaniu czasopism tematycznych - Blanka jednak była stuprocentową kobietą i łatwo zdania nie zmieniała. Wiktor natomiast dopiero teraz uświadomił sobie że rzeczywiście w pewnym sensie należy do środowiska zawodowego, którego od pewnego czasu tak bardzo nie znosił. Dostrzegając niezręczność i dwuznaczność tej sytuacji pospiesznie powrócił do zasadniczego tematu ich rozmowy.

- Od dłuższego czasu nie miałem żadnych “zamówień” z redakcji miesięcznika, więc miałem aż za dużo czasu na przemyślenia. Wtedy zacząłem pisać to co znasz jako “Marzenie”. W dniu gdy skończyłem pisać odezwała się pani redaktor Samanta. Poprosiła o jakikolwiek artykuł na cito. Zaplanowany materiał w ostatniej chwili niespodziewanie im przepadł i w numerze, który za dwa dni miał iść do druku dwie strony pozostały puste. Zawsze miałem na kompie kilka gotowców pisanych z nudów właśnie wówczas gdy nie miałem konkretnych zamówień. Skoro Samanta potrzebowała na wczoraj zapełnienia dwóch stron gazety nawet nie zastanawiałem się tylko wysłałem jej dwa pierwsze z brzegu gotowce. Nazajutrz z samego rana otrzymałem mail od Samanty. Brzmiał jakoś tak: “Robercie. Artykuł jak zwykle fantastyczny. Dziękuję za błyskawiczną reakcję. Uratowałeś wydanie. Opowiadanie też jest genialne. Czytałam je całą noc i jestem nieprzytomna ale zachwycona. Cieszę się, że mi je przysłałeś, ale my nie wydajemy książek tylko czasopismo.”

Dopiero wtedy załapałem, że “Marzenie” zapisałem automatycznie, a więc w folderze w którym przechowywałem gotowce dla Samanty. Gdy mnie poprosiła o tekst, wysłałem dwa pierwsze z brzegu. “Marzenie” było w nim na pierwszej pozycji bo zapisało się jako “1”. Po prostu komputer nadał mu taki tytuł jak brzmiała pierwsza linijka tekstu. Tym sposobem opowiadanie trafiło w ręce Samanty. Oczywiście natychmiast napisałem do niej kolejnego maila z prośbą o wykasowanie pliku i żeby zapomniała o tym co przeczytała. Niestety, zanim mail do niej dotarł tekst “Marzenia” leżał już wydrukowany na biurku redaktora naczelnego wydawnictwa “Nowy świat”. Dopiero potem dowiedziałem się, że Samanta również tam czasem łapała fuchy na umowę - zlecenie i dobrze znała szefa. Uznała że świadomie przesłałem jej swoje opowiadanie i z życzliwości chciała mi pomóc wydać pierwsze opowiadanie. Moje grafomańskie wypociny jakimś cudem spodobały się w wydawnictwie i zanim pozbierałem myśli podsunięto mi umowę. Ot i cała tajemnica.

- Niesamowita historia - oczy Blanki znowu lśniły jak najczystsze szmaragdy. - A skoro już wiem jak doszło do ukazania się opowiadania drukiem, może zdradzisz mi tajemnicę co sprawiło, że w ogóle ono zaistniało?

- W zasadzie już powiedziałem co skłaniało mnie do pisania. - jego odpowiedź tym razem była wymijająca.

- Ale też wspomniałeś, że “Marzenie” jest czymś innym od zawartości tajemnej szuflady. - naciskała Blanka, która jak zauważył bardzo uważnie słuchała tego co mówił.

- Chcesz żebym znowu wyłączył dyktafon?

- Jeśli to konieczne to zrób co musisz. Ja bardzo chcę zrozumieć.

Wiktor sięgną znowu do małego urządzenia spoczywającego na blacie. Już położył palec na przycisku, ale nie wcisną go. Wahał się może dwie sekundy po czym odsunął rękę.

- Zresztą, to nic wielkiego, żadna szczególna tajemnica. A nawet jeśli to już dawno straciła na znaczeniu - orzekł półgłosem. Znowu spojrzał na Blankę i po chwili zaczął opowiadać - To miało być takie rozliczenie się z przeszłością. Dawno temu podjąłem pewną decyzję i gdy moje sprawy osobiste mocno się skomplikowały zacząłem zastanawiać się czy to właśnie wówczas popełniłem błąd i wybrałem złą drogę.

- Czy mam przez to rozumieć, że ta telefoniczna pomyłka dzięki której zaczęła się niezwykła znajomość Adama i Jolki zdarzyła się na prawdę?

- Owszem. Dawno temu.

- Więc książkowy Adam to ty. A Jolka? Kim jest Jolka?

- Nie wiem. Nigdy jej nie poznałem.

- Więc to nie jest historia waszej przyjaźni? - konsekwentnie i pospiesznie wypytywała o wszystkie szczegóły w obawie, że Wiktor wyłączy w końcu dyktafon i nic więcej nie zechce powiedzieć.

- Bliski prawdy jest tylko pierwszy rozdział. Nasza znajomość skończyła się po siedmiu kolejnych nocach, które oboje przesiedzieliśmy do bladego świtu ze słuchawką telefonu przy uchu. - odparł i sprawiał przy tym wrażenie zupełnie nieobecnego. Blanka zauważyła to i nie miała wątpliwości że Wiktor teraz myślami jest trzydzieści kilka lat temu.

- A reszta?

- Reszta to tylko twórcze rozwinięcie banalnego zdarzenia jakim jest telefoniczna pomyłka. Pisząc zastanawiałem się co może wnieść do życia taki przypadek jaki każdemu z nas zdarza się co najmniej raz w roku. - mówił wciąż zupełnie inaczej niż zwykle, patetycznie.

- Ach, to ja chyba już wszystko rozumiem - zawołała nagle Blanka. Przez czas jakiś jeszcze intensywnie analizowała coś w myślach bezgłośnie poruszając przy tym wargami. - “Marzenie” przeczytałam kilka razy. Wciąż nie umiałam zrozumieć dlaczego ostatecznie Jolka i Adam poprzestają na pięknej, bezinteresownej przyjaźni chociaż wszystko wskazywało, że kochają się i na koniec zostaną parą. Cały czas byłam przekonana, że w końcu wyznają sobie miłość i będą razem. Zresztą nie tylko ja odniosłam takie wrażenie. Większość krytyków najbardziej chwaliło ciebie za umiejętne budowanie napięcia by w ostatnim rozdziale nastąpił gwałtowny zwrot akcji.

- O czym ty dziewczyno mówisz? - Wiktor w końcu otrząsną się z letargu w jaki popadł na wspomnienie wydarzeń z przed lat.

- Przecież to oczywiste - wciąż była rozentuzjazmowana własnym odkryciem - We współczesnej literaturze przyjaźń męsko-damska prawie nie istnieje, a jeśli się już pojawia jest trywializowana. Ty stworzyłeś przesympatyczną opowieść o narodzinach najpiękniejszej przyjaźni pod słońcem. Na dwustu stronach pisałeś o zbliżaniu się do siebie Jolki i Adama. Ale pisząc te opowiadanie miałeś już własne, nie najlepsze doświadczenia życiowe. Zwątpiłeś w miłość dlatego twoi bohaterowie pozostali przyjaciółmi. Bo prawdziwa przyjaźń nie wie co to zazdrość, jest bezinteresowna i wieczna…

- Zaraz zaraz. Ja nic takiego nie napisałem. Przecież wiesz na jakich zasadach powstawały te moje “recepty na poprawę samopoczucia” - uciął gwałtownie domysły Blanki.

- No ale “Marzenie” miało być inne.

- I było inne. Nie dotyczyło spraw bieżących tylko odległej przeszłości. Pisząc ten tekst nie szukałem najlepszego wyjścia z sytuacji w jakiej się znajdowałem. Ja próbowałem znaleźć odpowiedź na pytanie czy wówczas popełniłem błąd. - wyjaśnił.

- Czyli takie zakończenie opowiadania nie było z góry zaplanowanym celem?

- Nie. Zrozum, ja nie pisałem książki i nie budowałem żadnej akcji, a tym bardziej nie dbałem o jej nagłe zwroty. Raz jeszcze powtarzam. Usiłowałem zastanowić się czy moje małżeństwo z Iloną było moim życiowym błędem? Próbowałem zastanowić się czy rozwijając znajomość z tamtą dziewczyną teraz byłbym w lepszej sytuacji?

- Acha… - słuchała go bardzo uważnie, ale wciąż nie nadążała za tokiem rozumowania Wiktora. Chciała ten temat drążyć dalej żeby w końcu mogła wyrobić sobie pełen obraz w jaki sposób doszło do powstania opowiadania, ale zawahała się na moment i tą właśnie chwilę skrzętnie wykorzystał jej rozmówca.

- Blanko, i tak powiedziałem ci znacznie więcej niż powinienem. Porozmawiajmy o samej książce, skoro potrzebujesz zebrać materiał na jej temat. Sprawy osobiste musisz sobie odpuścić. - przywołał ją do porządku.

Blanka posłusznie dostosowała się do prośby Wiktora. Do późna rozmawiali o samej książce jak też o Wiktorze, o jego upodobaniach zainteresowaniach i poglądach na różne sprawy. Blanka ani razu nie dotknęła już kwestii bardziej osobistych.

 

Dzień piąty

 

- Wiktorze, czy prywatnie zechcesz zaspokoić moją ciekawość? - zapytała Blanka gdy następnego dnia zaraz po śniadaniu wyszli na ganek z kubkami wciąż jeszcze gorącej herbaty w dłoniach.

- Tego obiecać nie mogę nie wiedząc co znowu tak bardzo ciebie zainteresowało. Już wczoraj byłem zdaje się zbyt szczery w rozmowie z tobą. - przyjął postawę odrobinę asekuracyjną.

- Cóż, jeśli nie zechcesz nie odpowiesz, ale musze zadać ci to pytanie. Jako kobieta nie jako ta żądna sensacji redaktorka czyhająca na twoje tajemnice - próbowała żartobliwym tonem nieco rozluźnić atmosferę.

- To strzelaj. I nie licz za bardzo na emocjonalny striptiz z mojej strony.

- Wczoraj powiedziałeś, że pisząc “Marzenie” próbowałeś zrozumieć czy nie popełniłeś błędu biorąc ślub ze swoją żoną. Te twoje słowa do mojej świadomości dotarły dopiero gdy usiłowałam usnąć. A przyznam, że po takiej dawce emocji nie było to łatwe. Położyłam się o pierwszej w nocy, ale i tak usnąć nie mogłam. Długo zastanawiałam się nad ich sensem ale wciąż nie rozumiem co miałeś na myśli. Nie wiem jaką ostatecznie odpowiedź dla siebie znalazłeś stawiając ostatnią kropkę.

- Trudno. Może zrozumiesz to kiedyś, gdy sama będziesz miała większy bagaż życiowych doświadczeń. - odparł ogólnikowo - Jak zauważyłaś ja dopiero po trzydziestu latach postanowiłem rozstrzygnąć ten dylemat.

- W takim razie powiedz tylko czy dobrze ciebie zrozumiałam. - Blanka znowu bardzo zręcznie zmieniła własną retorykę żeby ostatecznie osiągnąć zamierzony cel - Do poszukiwań odpowiedzi na takie pytanie bez wątpienia skłoniły ciebie mało optymistyczne konkluzje z remanentu własnego życia. Chciałeś sprawdzić w którym momencie popełniłeś kluczowy błąd, o ile oczywiście go popełniłeś. - własnymi słowami powtórzyła to co poprzedniego wieczoru usłyszała od Wiktora, a on jedynie potakująco kiwał głową - Zgodziłeś się na opublikowanie “Marzenia” tylko dlatego, bo rzeczywisty sens twoich rozważań jest całkowicie ukryty przed czytelnikiem nie znającym genezy jego powstania. Z lektury twojego opowiadania każdy czytelnik może wysnuć bardzo wiele mądrych wniosków. Nigdy nikt jednak nie odnajdzie w nim tego najistotniejszego morału, dla zrozumienia którego to wszystko napisałeś. Skoro jednak przede mną odrobinę uchyliłeś już szufladę twoich tajemnic pozwól mi zrozumieć to co najważniejsze. Ty mogłeś już tylko zrozumieć logikę kolei własnego życia i wyciągnąć wnioski na przyszłość. Chcesz żebym i ja musiała popełnić takie same błędy żeby zrozumieć wszystko po fakcie?

- Tobie życzę żebyś nigdy w życiu nie musiała zastanawiać się nad podobnymi pytaniami. - Wiktor doskonale zrozumiał sens i cel zawiłego wywodu Blanki, ale nie zamierzał zmienić własnego zdania.

- Twoje życzenia będą miały większa szansę spełnić się, jeśli mi wyjaśnisz już teraz jaki jest prawdziwy morał płynący z twojego opowiadania. - Blanka nie dawała za wygraną - Każdy z nas w życiu podejmuje tysiące decyzji i nigdy nie wiadomo która z nich jest kluczowa i determinuje kształt naszego dalszego życia. Jeśli kiedyś znajdę się w sytuacji która skłoniła ciebie do napisania tego opowiadania, chciałabym wiedzieć jaką decyzję powinnam podjąć. Nie sądzisz że twoje trudne życiowe doświadczenia będą wówczas miały głębszy sens?

- Potrafisz być przekonująca - Wiktor z niedowierzaniem pokręcił głową. Upił dwa łyki herbaty. Popatrzył prosto przed siebie. - Powiedz mi dlaczego ja z tobą rozmawiam o tym wszystkim? Zawsze byłem bardzo zamknięty. Z nikim nigdy nie rozmawiałem o swoich osobistych problemach. A ty…?

Umilkł na chwilę i popatrzył kobiecie w oczy. Ona milczała cierpliwie czekając na to co zrobi Wiktor.

- Rozmawiam z Blanką? Z zagubioną w lesie turystką z Warszawy?

- Redaktorka wyjechała i pisze artykuł o twojej książce. Zapomnij o niej - odparła doskonale wczuwając się w retorykę Wiktora.

- Dobrze. Powiem ci. Nie wiem dlaczego ale przekonałaś mnie. Tak, zależy mi na tym żebyś nigdy w życiu nie musiała zastanawiać się nad podobnymi dylematami. Chcę żebyś w poszukiwaniu swojej wyspy szczęśliwej ominęła przynajmniej te mielizny na których osiedli inni. - znowu uniósł kubek z herbatą do ust. Upił kilka łuków i dopiero wówczas zaczął mówić.

- Tą, umówmy się Jolkę, poznałem na kilka miesięcy przed ślubem. Byłem na delegacji, w obcym mieście, osamotniony. Miałem nocny dyżur i z nudów ogarniała mnie wścieklizna. W książce napisałem, że była to pomyłka telefoniczna. Ale w rzeczywistości ten telefon do nieznajomej był moim wygłupem. To zresztą bez znaczenia i nie ma sensu abym ci ze szczegółami opowiadał co naprawdę wydarzyło się wówczas przed laty. Tobie przecież chodzi o wnioski. Faktem jest że dziewczyna która odebrała durnowaty telefon w środku nocy była dla mnie wyjątkowo wyrozumiała. Co więcej odniosłem wrażenie, że sama również potrzebuje z kimś pogadać. No i tak siedem kolejnych nocy minęło nam na telefonicznych pogaduszkach. Potem delegacja dobiegła końca. Pożegnałem się z Jolką i wróciłem do domu gdzie czekała na mnie Ilona. Byliśmy razem już kilka lat i od początku byłem przekonany, że to ta jedyna, właściwa dziewczyna. Czasem jednak Ilona mnie drażniła. Odkąd postanowiliśmy wziąć ślub nie było już tak jak dawniej. Wówczas jednak bagatelizowałem wszystkie swoje wątpliwości. Uważałem że oboje trochę panikujemy przed ślubem i stąd biorą się różne obawy i rozterki. Jednak im bliżej było do dnia ślubu tym bardziej raziły mnie pewne zachowania Ilony których nie umiałem zaakceptować, a które nigdy wcześniej jej się nie zdarzały. Raz nawet zdarzyło się coś, co mnie zmusiło do zastanowienia czy rzeczywiście powinniśmy brać ten ślub. Wtedy przypomniałem sobie Jolkę i niekończące się rozmowy z nią. Takie przyjemne, swobodne i … doskonałe. Chciałem zadzwonić do niej znowu i jak wówczas gdy gadaliśmy całymi nocami zapomnieć o wszelkich problemach. Nie zrobiłem tego. Przeważyła rozwaga, odpowiedzialność konsekwencja w działaniu. Z Jolką potrafiłem doskonale porozumieć się, ale była tylko uroczym głosem w słuchawce. Ilonę znałem od kilku lat, coś jej obiecałem. Rzetelność i wywiązywanie się z danego słowa zawsze stawiałem sobie za punkt honoru, więc skoro postanowiłem ożenić się z Iloną musiałem to zrobić. Zresztą następnego dnia po tej scysji która tak bardzo mnie poruszyła, Ilona mnie przeprosiła i była dla mnie wyjątkowo miła. Jesienią wzięliśmy ślub i było fajnie. Przynajmniej wydawało mi się, że jest tak jak powinno być. Wszelkie niesnaski między mną i Iloną składałem na karb nowej sytuacji. Troska o dziecko, obowiązki … Ale myliłem się. Ostatecznie jednak dopiero po trzydziestu latach zrozumiałem, że problemy ostatnich miesięcy przed ślubem wynikały zupełnie z czego innego. Ilona poczuła pewny grunt pod nogami i powoli zrzucała maskę. Stawała się po prostu sobą. A gdy to zrozumiałem siadłem do pisania …

- Chciałeś upewnić się czy twoje życie ułożyłoby się lepiej gdybyś wtedy jednak do Jolki zadzwonił? - wtrąciła Blanka.

- Dokładnie. - przyznał.

- I do jakich wniosków ostatecznie doszedłeś?

- One są chyba aż nazbyt jasno wyłożone w książce. Znając całą historię chociaż tylko w skrócie łatwo możesz domyśleć się jakie wnioski wysnułem.

- Doszedłeś do przekonania że z Iloną ślubu brać nie powinieneś, ale w Jolce i tak mogłeś znaleźć jedynie przyjaciółkę? - zapytała ale w jej głosie była taka dawka pewności że było to raczej stwierdzenie.

- Jesteś bardzo bystra i mądra. Zrozumiałem coś jeszcze… - Wiktor znowu nagle urwał zły sam na siebie że w obecności Blanki nie potrafi zapanować nad własnym językiem.

- Co takiego?

- Zrozumiałem, że w życiu są rzeczy ważniejsze od dotrzymywania słowa zwłaszcza gdy inni nie są wobec ciebie lojalni. - odparł. - Zrozumiałem że uszczęśliwianie innych jest czymś wspaniałym ale i o własne szczęście też trzeba samemu zadbać, że trzeba czasem spełniać własne marzenia. Trzeba samemu cieszyć się życiem żeby z innymi dzielić się radością.

- Ten dworek jest efektem twoich przemyśleń? To jest twoje spełnione marzenie?

- Jesteś niebezpiecznie inteligentna - uśmiechnął się dobrodusznie. - Czy pani redaktor skończyła już swoje przesłuchanie?

- Przecież pani redaktor wyjechała. - przypomniała Wiktorowi - Ma ogrom materiału do artykułu i teraz głowi się co ma pominąć. A ja z przyjemnością rozmawiam sobie o życiu z szalenie interesującym człowiekiem.

- Ale Pani redaktor bez ciebie sobie nie poradzi. Więc co teraz? Wracasz do Warszawy pisać ten swój artykuł? - za wszelką cenę próbował zmienić temat rozmowy.

- Jeśli mnie nie wyrzucisz chętnie tu zostanę aż do następnego poniedziałku. - odparła. - Pisząc tutaj będę mogła ewentualnie dopytać o jakieś drobiazgi. No i ty będziesz mógł od razu autoryzować.

- Już kilka razy zapewniałem że możesz tu zostać tak długo jak zechcesz.

- Uważaj, żebyś kiedyś tych słów nie pożałował.

- Już tylu rzeczy w życiu musiałem żałować, że jedna więcej brzemienna w skutki obietnica mnie nie przeraża. Ale ty nie jesteś zbyt straszna więc będzie dobrze. - zażartował - Jeśli chcesz korzystać z laptopa to na stoliku pod tym wielkim dębem jest zasięg sieci.

- Chętnie skorzystam, ale napisanie artykułu o tobie będzie bułką z masłem. W trzy godziny będzie po sprawie. Na razie wolę korzystać z uroków tego miejsca i… twojego towarzystwa.

- Przecież powiedziałem tobie już wszystko co chciałaś. Nie musisz się podlizywać.

- Wazeliniarstwo nie jest w moim stylu. Nigdy się nie podlizuję.

- Chyba nie chcesz mi wmówić, że towarzystwo takiego starego dziada jak ja może być interesujące dla młodej, wykształconej, inteligentnej i bardzo atrakcyjnej kobiety z Warszawy. - już sam ten pomysł wzbudzał w Wiktorze śmiech.

- Może jestem śmieszna, ale to prawda. Doskonale czuję się w twoim towarzystwie. Bardzo też polubiłam te nasze wspólne wieczory przy szklaneczce wina - mówiąc to była szalenie poważna. Słuchając jej Wiktor aż poczuł ciarki na całym ciele.

- To że mi miło było z tobą wieczorami pogawędzić na ganku przy szklaneczce wina jest akurat czymś oczywistym. Ale jesteś młoda i pełna energii. Z całą pewnością znasz znacznie przyjemniejsze rozrywki od picia byle jakiego wina w towarzystwie starego, zgorzkniałego faceta. - Wiktor kompletnie nie rozumiał dlaczego Blanka to powiedziała - Jeśli chcesz ze mnie wyciągnąć jakieś informacje pytaj. Ile mogę tyle ci powiem. W Warszawie na pewno na ciebie czeka jakiś przystojniak.

- Niema tam nikogo takiego - odparła sucho. - A informacji z ciebie też nie chcę “wyciągać”. Mam tylko nadzieję że zechcesz czasem ze mną pogadać. Tak zwyczajnie, po ludzku.

- Nawet nie masz pojęcia jaką przyjemność sprawiła mi możliwość rozmowy z tobą. - rozrzewnił się na dobre - Moja córka jest w twoim wieku. Ona jednak odkąd skończyła osiemnaście lat praktycznie nie rozmawia ze mną. Czasem tylko mi coś zakomunikuje. Wcześniej było zupełnie inaczej. Często rozmawialiśmy o wszystkim. Bardzo mi brakuje rozmów z nią.

- Nie znam twojej córki i nie wiem co wydarzyło się gdy skończyła osiemnaście lat. Jedno jednak wiem na pewno. Gdybym miała ojca takiego jak ty nic nie byłoby w stanie popsuć moich z nim relacji w żadnym wieku. Mówiłabym mu o wszystkim. Zwierzałabym się ze wszystkich problemów i prosiła o radę w najdelikatniejszych sprawach. - Głos Blanki zabrzmiał bardzo dziwnie, a jej oczy zeszkliły się i po chwili po jej wypukłych policzkach spłynęły dwie wielkie łzy. Wiktor ich nie mógł dostrzec, ale i tak zrozumiał, że dotknął bardzo delikatnych kwestii. Poczuł się zakłopotany.

- Herbatę wypiłem. Czas zajrzeć do Homera. Może przez noc stworzył nowy poemat - zażartował żeby odwrócić uwagę od nieopacznie poruszonego wcześniej tematu.

- Mogę pójść z tobą? - Blanka błyskawicznie odzyskała dobry nastrój. Niepostrzeżenie otarła policzki i na jej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech.

- Lubisz zwierzęta?

- Tak, chyba tak - odparła niepewnie - Od urodzenia mieszkam w Warszawie. Nie miałam nigdy zbyt bliskiego kontaktu ze zwierzętami. Ale te tutaj bardzo polubiłam.

- W takim razie poszukam dla ciebie jakiegoś ubrania odpowiedniego do chodzenia koło domu. - zaproponował Wiktor - Tu łatwo zniszczyć ubranie. Szkoda byłoby tak pięknej garsonki i twarzowych sukienek.

- Rzeczywiście za mało mam ze sobą ubrań i nic odpowiedniego na tutejsze warunki. Ale skoro mieszkasz tu sam to skąd weźmiesz jakiś ciuch dla mnie?

- Sukienek nie używam więc i dla ciebie nic takiego nie znajdę. Ale chyba będę miał odpowiednie dżinsy. Używane ale niewiele i oczywiście czyste, uprane. - Wiktor zmierzył kobietę wzrokiem - W pasie na pewno będą ciut za szerokie ale na biodrach się bez problemu utrzymają. Zresztą pasek ci dam to ich nie zgubisz. Używałem ich tylko do pierwszego prania. Potem się skurczyły, a ja z kolei odrobinę się poprawiłem no i teraz leżą bezużytecznie.

- Ale … - Blanka popatrzyła na siebie, a potem na Wiktora. Uśmiechnęła się zawadiacko - Dopiero teraz to zauważyłam. Z ciebie jest jeszcze całkiem niezłe ciacho. Zero emeryckiego brzuszka, oko bystre i krok sprężysty. Tylko siwizna dodaje ci powagi.

- Mam też kilka nowych, nieużywanych podkoszulek. Coś dla siebie na pewno wybierzesz. - mimo uszu puścił uwagi Blanki, ale po chwili odruchowo odciął się - Zwykle kupuję luźniejsze więc i dla ciebie nie będą zbyt opięte i będziesz mogła … swobodnie oddychać.

Kilkanaście minut zajęło im dobranie odpowiedniejszego ubioru dla Blanki. Chociaż była bardzo zgrabną kobietą o dziwo stare proste dżinsy Wiktora leżały na niej całkiem nieźle. Wprawdzie pasek był rzeczywiście niezbędny ale już w pupie i biodrach pasowały idealnie. Nowiutkiej, jeszcze zapakowanej w foliowy woreczek podkoszulki nie chciała. Być może przez przekorę. A może widząc jak trafnie ocenił rozmiary spodni nie chciała dać satysfakcji Wiktorowi, po tym co jej wcześniej powiedział. Wybrała starą kraciastą koszulę. Zbyt długie rękawy podwinęła aż do łokci. W spodnie też jej nie wpuściła tylko zawiązała na brzuchu. Dopiero tak wystrojona poszła wraz z Wiktorem do szopy w której na poranną porcję siana cierpliwie czekał Homer. Ponad dwie godziny kręcili się wokół domu. Blanka ciekawie zaglądała we wszystkie zakamarki, dopytywała o różne drobiazgi. Była też bardzo zainteresowana historią modrzewiowego dworku. Wiktor już dawno bardzo wnikliwie zapoznał się z przeszłością swojego nowego siedliska i z wielką przyjemnością przekazał całą swoją wiedzę Blance. Opowieść dokończył dopiero gdy razem przygotowywali obiad. Przez cały ten czas zachowywali się rzeczywiście jak para osobliwych przyjaciół, lub też jak ojciec z bardzo z nim zżytą córką.

Późnym popołudniem tradycyjnie zasiedli na ganku z kolejną flaszką domowego wina i szklaneczkami w dłoniach. Dłuższy czas siedzieli w milczeniu, pogrążeni we własnych myślach i sączyli powoli trunek.

- Wiktorze, dlaczego Tobie i Ilonie nie wyszło? Dlaczego wasze małżeństwo nie przetrwało próby czasu? - milczenie pierwsza przerwała Blanka i jak przystało na dziennikarkę z krwi i kości rozmowę tradycyjnie zaczęła od pytania. I było to pytanie dużego kalibru.

- Jest taki piękny wieczór. Możemy już nie rozmawiać o mnie i tamtym moim nieudanym życiu? - poprosił głosem bardzo łagodnym.

- Postawiłeś grubą kreskę. Postanowiłeś że zacząłeś nowe życie. Ale uciekanie przed tym co było, chowanie się niczego nie załatwi. Ja widzę że wciąż czujesz się mocno zraniony - naciskała delikatnie ale dość stanowczo.

- Są rany które nigdy nie mogą się zagoić. Pozostaje o nich zapomnieć. - odparł.

- Trochę ciebie poznałam i na pewno nie mylę się. Jesteś dobrym człowiekiem. Owszem, bywasz szorstki. Sama to odczułam na własnej skórze. Ale też wiem że zasłużyłam sobie na takie potraktowanie. - Blanka nie zamierzała odpuścić. Zmieniła tylko taktykę - Sam powiedziałeś, że z Iloną byliście kilka lat zanim zdecydowaliście się na ślub. Mówiłeś też że było wam razem dobrze, że rozumieliście się. Co się z wami stało po ślubie? Przecież Ilona też nie może być złą kobietą. Jesteś zbyt rozsądny żeby związać się ze złą kobietą.

- W tym cały problem. Ilona jest dobrą kobietą. Właściwie nie można jej zarzucić że zrobiła coś złego. Ona tylko nie powinna wiązać się z nikim. Nie powinniśmy brać ślubu. - nowa taktyka Blanki okazała się nadzwyczaj skuteczna i Wiktor znowu bez oporów gotów był zaspokoić jej ciekawość.

- Nie powinna brać ślubu? Dlaczego?

- Za naszych czasów nie było jeszcze takiej mody, ale gdybyśmy teraz mieli po dwadzieścia kilka lat Ilona być może sama wybrałaby inny sposób na życie. - Wiktor znowu lewitował gdzieś w innym czasie. Był pogrążony we własnych myślach. Mówił niemal mechanicznie, zagadkowo.

- Inny sposób na życie? Jaki?

- Teraz wiele kobiet pragnie mieć dzieci ale nie chce się wiązać z facetem. Ty chyba wiesz o tym lepiej niż ja.

- To bardzo głupia moda. I egoistyczna! - słowa Wiktora bardzo poruszyły Blankę. - Takie kobiety myślą tylko o sobie i nie przejmują się tym, że krzywdzą dzieci. Co innego jeśli nie mają innego wyjścia. Czasem przecież i tak bywa. Ale żadne dziecko nie powinno wychowywać się pod opieką tylko jednego z rodziców. To jest złe.

Mówiła bardzo emocjonalnie, niemal krzyczała. Wiktor w mgnieniu oka wrócił z krainy wspomnień do rzeczywistości. Zachowanie Blanki przestraszyło go nie na żarty.

- Coś się stało? - spytał zatroskanym głosem pochylając się w jej stronę.

- Nie, nic się nie stało. Dolej mi wina. - poprosiła podsuwając w jego stronę pustą szklankę. Spełnił jej prośbę bez wahania wciąż jednak bacznie jej się przyglądając. Zwilżyła wargi, ale nie napiła się wina. Uspokoiła się bardzo szybko.

- Dlaczego uważasz, że Ilona nie powinna wiązać się z tobą tylko postarać się o dziecko i wychowywać je samotnie? - spytała po chwili bardzo już spokojnie.

- Dla Ilony macierzyństwo jest istotą życia. Ona jest tylko samicą dla której wychowanie młodych jest posłannictwem.

- Czułeś się zmarginalizowany w małżeństwie?

- Nie w tym rzecz. Zdawałem sobie sprawę że rodzina i dzieci to obowiązki, a na dobrym wychowaniu dzieci i na ich szczęściu przecież mi także zależało najbardziej na świecie. Przez dwadzieścia lat rytm naszego życia wyznaczały potrzeby dzieci. Czasem wzbudzało to mój sprzeciw. W końcu każdy ma tylko jedno życie i chciałby czerpać z niego jakieś przyjemności. Ale to były tylko gorsze chwile, a generalnie zgadzałem się z prawdą aż nazbyt oczywistą, że tak po prostu trzeba. Tak więc nie chodziło o to że ja poczułem się wyparty z życia Ilony przez dzieci. Problem polegał na tym, że Ilona zawłaszczyła dzieci. Ona sama chciała być wyrocznią we wszystkim co dotyczy dzieci, ale też innych spraw. To dość subtelna, ale istotna różnica. Długo jej nie dostrzegałem. Dopiero gdy dzieci dorosły, usamodzielniły się, a Ilona wciąż jak kwoka starała się je trzymać przy sobie i nad nimi wciąż czuwać, zrozumiałem swój błąd. We wszystkim trzeba mieć umiar. Łyżeczka cukru może poprawić smak herbaty czy kawy. Dziesięć łyżeczek cukru w kubku herbaty może jedynie zemdlić. Nadopiekuńczość Ilony dostrzegałem już bardzo dawno, ale nie przeciwstawiłem się jej poczynaniom gdy był na to czas. Naiwnie wierzyłem że matka nie może być nadopiekuńcza dla własnych dzieci, że intuicyjnie wie czego potrzebują, co dla nich jest najlepsze…

Chciał powiedzieć coś jeszcze ale chociaż nic nie widzącymi oczyma błądził gdzieś daleko, poczuł na sobie spojrzenie Blanki. Obrócił twarz w jej stronę. Rzeczywiście wpatrywała się w niego bardzo pilnie z dwuznaczną miną na twarzy. Dopiero teraz uświadomił sobie, że użala się nad sobą w obecności młodej kobiety, czyjejś córki i przyszłej matki. Zmieszał się. Przedłużające się milczenie Blanki i te jej przeszywające spojrzenie deprymowało go coraz bardziej.

- Tak wiem. Myślisz sobie: to tylko facet i nigdy nie zrozumie czym jest macierzyństwo. Słyszałem to nie raz tak jak i to, że faceci są nieodpowiedzialnymi chłopczykami bez względu na wiek. Być może. Sory jeśli uraziłem ciebie, albo twoją mamę. Podzieliłem się tylko własnymi spostrzeżeniami. Powiedziałem to co myślę. A w ogóle całkiem niepotrzebnie o tych sprawach rozmawiamy. - Pogubił się zupełnie i chciał jak najszybciej zakończyć tą trudną dla niego rozmowę.

- Nie, nic się nie stało - Blanka sprawiała wrażenie jak by nagle obudziła się z głębokiego snu - Bardzo dobrze, że szczerze powiedziałeś co myślisz o wychowaniu dzieci. Właśnie uświadomiłam sobie, że moja mama mądrze mnie wychowała. Dzięki tobie zrozumiałam że nawet jeśli czasem jej poczynań nie rozumiałam to ona robiła wszystko dla mojego dobra. A ty…? Myślę że byłeś dobrym ojcem.

- E tam, nie spisałem się. Nic nie zrobiłem żeby uratować związek, rodzinę. Dzieci są dorosłe już, ale wciąż chętnie korzystają z tego, że Ilona poświęca im cały swój czas, wyręcza je w obowiązkach, zajmuje się wnukami. Są wciąż młodzi i nie przymuszone do wzięcia odpowiedzialności za własne życie bawią się. Kiedyś jednak zabawa się im znudzi i nagle się okaże, że nie znają własnych dzieci, że prawdziwe życie przeszło gdzieś obok nich. Wtedy przyjadą tu i rzucą mi w twarz pytanie: “Dlaczego na to pozwoliłeś, tato?” A ja nie będę miał żadnego usprawiedliwienia.

Na dłuższy czas zapadła głucha cisza. Słowa Wiktora musiały na Blance wywrzeć ogromne wrażenie i skłoniły ją do głębokiego zastanowienia. Wiktor zdawał sobie sprawę, że te jego mało radosne wynurzenia musiały przywołać wspomnienie osobistych problemów jego rozmówczyni, ale nawet nie zamierzał o nic wypytywać. Ona również nie kwapiła się do zwierzeń i dopiero po kilkunastu minutach tajemniczo uśmiechnęła się.

- Masz całkowitą rację. Nigdy nie wolno przesadzać. Nawet w dobrej wierze. I nie można nikomu życia urządzać. Nawet własnym dzieciom. Każdy powinien żyć po swojemu i na własną odpowiedzialność. - zrobiła krótką pauzę by wypić łyk wina. Wciąż była zamyślona. - Jeśli coś źle się działo na pewno mogłeś postąpić inaczej, próbować coś zmienić. Tylko czy wówczas byłoby lepiej dla wszystkich? Nie masz prawa o wszystko obwiniać siebie. Złe relacje między ludźmi zawsze są konsekwencją całego splotu okoliczności. Są wynikiem wielu decyzji różnych ludzi i czasem są to błędne decyzje. Nawet po latach trudno wyrokować, które zaważyły bardziej, a które mniej. A może właśnie teraz masz rację i Ilona rzeczywiście powinna zająć się wychowaniem sierot? A może ty nie zwalczając wybujałych instynktów macierzyńskich żony jednak wybrałeś najlepsze możliwe rozwiązanie? Czasem tak bywa że dobrych wyjść nie ma.

- Ano tak bywa - przyznał - Wiem o tym aż nazbyt dobrze.

- Dlatego nie wolno zadręczać się w nieskończoność nawet największą życiową porażką, tylko trzeba walczyć o własne szczęście nie krzywdząc przy tym innych.

- Niestety, w realnym życiu to bardzo trudne - podsumował Wiktor. - Jak ty to robisz że zawsze skłonisz mnie do zwierzeń? Musisz być naprawdę dobra w tym co robisz zawodowo.

- Przecież tylko rozmawiamy. Bardzo zwyczajnie rozmawiamy. Jak dwoje dorosłych ludzi. - udała że w ogóle nie rozumie aluzji Wiktora.

- To może porozmawiajmy teraz o tobie. Powiesz mi dlaczego na tak mądrą i piękną kobietę jak ty nie czeka w Warszawie żaden fajny facet? - dopiero gdy usłyszał własne pytanie zrozumiał że jest mocno niestosowne. Chciał pospiesznie przeprosić Blankę i je cofnąć, ale ona nie poczuła się ani trochę urażona i zanim Wiktor pozbierał myśli zaspokoiła jego ciekawość.

- To proste. Nie spotkałam jeszcze odpowiedniego mężczyzny. Takiego który da mi poczucie bezpieczeństwa, będzie przyjacielem za dnia i sprawi że każdego wieczoru będę usypiała radosna. Wiesz, raz nawet już miałam zamiar wziąć ślub. Był dwa lata ode mnie starszy, przystojny, wykształcony. Wydawał się być idealnym kandydatem na męża. Koleżanki mi go zazdrościły. Ale ślubu ni było. Na szczęście w porę zrozumiałam, że jest tylko papierowym księciem. Z wierzchu wszystko wyglądało cudownie, a gdy tylko pojawił się problem okazał się zwyczajnym, pustym, zadufanym, egoistycznym gówniarzem. Rozstaliśmy się trzy miesiące przed zaplanowanym już ślubem.

- I ty mnie pytałaś co zrobić żeby na życiową mieliznę nie wpłynąć? Ja trzy miesiące przed ślubem też dostrzegłem bardzo istotne wątpliwości, ale nie potrafiłem podjąć radykalnej decyzji. Dryfowałem dalej z prądem…

- A jednak zawsze lepiej wyciągać wnioski z doświadczeń innych. Życie jest długie i kręte.

- Życie w samotności jest do tego smutne, a ideałów nie ma. - Wiktor dobrze wiedział o czym mówi.

- Póki co nie narzekam. Mam dobrą pracę dzięki której na co dzień stykam się z ciekawymi ludźmi. Do tego fajne koleżanki. I koledzy też. Dzieci mieć nie mogę więc biologiczny budzik mnie nie popędza. Mogę spokojnie poczekać na tego właściwego.

- To przykre. Przepraszam - poczuł się skrępowany wzmianką o bezpłodności Blanki.

- Takie jest życie. Bywają kulawi, garbaci, głusi i ślepi, a jednak cieszą się życiem takim jakie mają. Mnie nie będzie miał kto wspominać, ale przecież moja choroba w niczym mnie nie ogranicza. Mogę z życia czerpać pełnymi garściami. A że czuję się mniej kobieca? Każdy ma jakieś wady, niedoskonałości. Moich przynajmniej nie widać z daleka.

- Nauka robi postępy. Może za rok, albo dwa…? - próbował ją pocieszyć.

- Mi nauka raczej nie pomoże. Ja się już z tym pogodziłam, a mój partner będzie musiał tą moją ułomność zaakceptować. A nie jak ten mój niedoszły mąż dla którego miałam być jedynie matką jego genialnych dzieci. On mnie nie kochał. Wybrał mnie dlatego bo byłam wystarczająco inteligentna i dostatecznie ładna. To było dla niego gwarancją, że JEGO dzieci zdobędą odpowiednią pozycję w świecie. Kochał tylko siebie, a dzieciom których jeszcze nie miał już próbował programować przyszłość. No bo przecież na tych przyszłych dzieciach z założenia ciążył obowiązek. Miały sprawić, że pamięć o nim nigdy nie zaginie … Egoistyczny dupek.

- Skoro się nie nadawał to i dobrze że zawczasu rozstałaś się z nim. - próbował pocieszyć Blankę która na samo wspomnienie niedoszłego męża była poirytowana - Jesteś wspaniałą kobietą. Na pewno znajdziesz miłość na jaką zasługujesz.

- Tak. Kiedyś znajdę. - spojrzała na Wiktora i raz jeszcze powtórzyła, tylko tym razem z większym przekonaniem, ale też i z jakąś tajemniczą nutką zadumy w głosie - Na pewno znajdę takiego faceta, taką miłość.

Umilkła i znowu zamyśliła się. Znowu na krótko zapanowała bardzo znamienna cisza. W powietrzu dało się wyczuć narastające napięcie. Wiktor był przekonany, że skłaniając Blankę do zwierzeń obudził nieprzyjemne skojarzenia albo wręcz sprawił jej przykrość. Żeby nie brnąć dalej w ślepy zaułek po chwili cicho powiedział.

- Robi się chłodno. Chyba pora kłaść się spać.

 

Dzień szósty.

 

Nazajutrz, zanim Blanka zeszła na dół, Astor był już nakarmiony, a na stole czekało na nią pyszne śniadanie.

- Co na dziś mamy w planach? - spytała sadowiąc się naprzeciwko Wiktora.

- Pytasz o to emeryta? - żachną się - Po to poszedłem na wcześniejszą emeryturę, żeby przy śniadaniu nie zastanawiać się nad takimi sprawami.

- Sory, ale chyba jednak …

- No tak. Masz rację. Po trzydziestu kilku latach pracy człowiek z dnia na dzień nie staje się luzakiem. - uśmiechnął się - Mam trochę zajęć w planie. Muszę drewna narąbać żeby zimą było co do kominka wrzucić.

- Musi być bardzo fajnie tak w zimowy wieczór usiąść przy komiku i posłuchać muzyki, albo pogadać z kimś bliskim. - wtrąciła Blanka która na samą wzmiankę o ogniu w kominku rozmarzyła się.

- Owszem, to bardzo przyjemne. Przynajmniej mi sprawia przyjemność patrzenie na żywy ogień. Za czasów mojej młodości mieszkanie ogrzewało się piecem kaflowym. Od dzieciństwa uwielbiałem patrzeć jak drewniane szczapy pochłaniają czerwone ozory płomieni. - Wiktor od razu przypomniał sobie najpiękniejsze czasy dzieciństwa.

- A ja chyba nigdy w życiu nie widziałam tak z bliska prawdziwego ognia. Niektórzy montują sobie teraz takie nowoczesne kominki z szybą, w których drewno jest tylko dekoracją. Ale to żadna przyjemność. To tak jak by człowiek oglądał ognisko w telewizorze. - stwierdziła mocno zdegustowana ale zaraz się ożywiła bo już wpadł jej do głowy nowy pomysł - Na następny wywiad będę musiała wpaść tu do ciebie jesienią i wtedy zamiast na ganku siądziemy sobie ze szklaneczką wina przy kominku. Co ty na to?

- Jeśli koniecznie chcesz posiedzieć przy płonącym kominku możesz wpaść kiedy zechcesz. Ale żadnych kolejnych wywiadów już nie będzie - stanowczo zaprotestował Wiktor.

- Teraz też nie chciałeś, a jednak … Zresztą pożyjemy zobaczymy. A wracając do dzisiejszych planów. Zaraz po śniadaniu bierzesz się za rąbanie drewna?

- Najpierw muszę naprawić dach na szopie, bo po ostatniej burzy zauważyłem mały przeciek. Sam jednak jeszcze nie wiem czym dziś po śniadaniu się zajmę. A ty? Weźmiesz się dziś za pisanie?

- Mmmmmmmm… - zamruczała zastanawiając się nad własnymi planami na kolejny dzień - Jeszcze chyba nie jestem gotowa. Tu jest zbyt ładnie, zbyt przyjemnie żeby pracować. Muszę się najpierw nacieszyć urokami tego miejsca.

- Jesteś tu już prawie tydzień, a nigdzie w teren nie wychodziłaś. Tutaj rzeczywiście jest multum pięknych miejsc. Może więc chcesz gdzieś połazić? - zaproponował Wiktor, ale ten pomysł jakoś nie wzbudził entuzjazmu jego lokatorki. - Albo mam lepszy pomysł. Osiodłam Homera i pojedziesz sobie na konny spacerek.

- O nie!! - tym razem zaprotestowała nadzwyczaj zdecydowanie - Nigdy w życiu nie siedziałam na koniu. To całkowicie wykluczone.

- Ja też nigdy wcześniej na koniu nie siedziałem. Dopiero gdy przygarnąłem Homera odświeżyłem znalezione w szopie siodło i sam spróbowałem. To jest wyjątkowy koń. Na pewno nie zrzuci i do domu zawsze wróci sam jeśli drogę zgubisz. - zapewniał.

- Nie, daj spokój. Boję się. - Ciągle jeszcze wzbraniała się ale już jakby mniej energicznie - No chyba że ty byś poprowadził go za … Jak to się nazywa? Uzda?

- Jak mówiłem mam trochę zajęć, a poza tym muszę naszykować obiad. Mam przecież letniczkę do wykarmienia.

- Szykowanie drewna do kominka chyba nie jest aż tak pilne. Z kolei ten przeciek zdążysz jeszcze załatać. Póki co nie zanosi się chyba na kolejną zlewę. A obiad naszykujemy razem po powrocie. - Blanka błyskawicznie rozprawiła się z obowiązkami Wiktora. - Więc jak będzie z tą wspólną wycieczką??

- W sumie czemu nie. Mogę pokazać ci okolicę. - zgodził się

Same przygotowania do tego dość osobliwego spaceru po okolicy zajęły ponad godzinę. Wiktor pierwotnie proponował Blance by od tak wsiadła na konia i pogalopowała po połoninach z rozwianymi włosami, ale gdy przyszło co do czego poczuł na sobie presję odpowiedzialności za bezpieczeństwo swojego gościa. Sam wprawdzie był samoukiem i nie wiele wiedział o koniach, ale zanim Blankę wsadził na Homera najpierw przekazał jej całą swoją wiedzę zdobycie której okupił siniakami i dotkliwym bólem niektórych części ciała. Dochodziła jedenasta gdy opuszczali zabudowania. Blanka była przerażona i kurczowo trzymała się wierzchowca czym tylko mogła. Wiktor w jednej dłoni mocno dzierżył uzdę, a drugą ręką ubezpieczał Blankę. I tylko Homer ze stoickim spokojem dumnie kroczył swoją ulubioną ścieżką w kierunku szczytu najwyższego wzgórza w okolicy. Do celu dotarli po godzinnej wspinaczce. Oboje byli zmęczeni co najmniej tak, jak by przez tą godzinę przerzucali węgiel na hałdzie w kopalni. Blanka odetchnęła z wielką ulgą gdy Wiktor pomógł jej zejść z konia.

- O rany, jak to dobrze stanąć na własnych nogach i poczuć twardy grunt pod stopami - powiedziała.

- Po pierwszej przejażdżce zakończonej efektownym upadkiem pomyślałem dokładnie to samo. - zaśmiał się Wiktor - Ale teraz bardzo lubię takie eskapady.

- Może i ja kiedyś bym polubiła gdybym miała okazję częściej trenować. - stwierdziła - Ale ponieważ nie mam na to zbyt wiele czasu i w przyszłości z tej umiejętności korzystać nie będę mogła, to do domu wracam piechotą.

- To się jeszcze zobaczy - machnął ręką Wiktor. - Póki co podziwiaj widoki.

Blanka dopiero teraz spojrzała przed siebie po czym dwukrotnie powoli obróciła się dookoła własnej osi.

- Pięknie tu jest - zawołała. - Gdyby jeszcze pogoda była ciut lepsza można by zobaczyć znacznie więcej.

- Rzeczywiście, dziś jest zbyt wilgotno. Gdy niebo jest błękitne widoki są iście bajeczne. A najpiękniej tu jest w księżycowe noce - stwierdził Wiktor.

- Byłeś tu kiedyś nocą? - zainteresowała się Blanka.

- Kilka razy. Niesamowity widok. Dolinki wypełnia delikatna mgiełka rozświetlona żółtawą poświatą lamp, a wzgórza srebrzą się w blasku księżyca. Kiedyś tu przesiedziałem całą noc.

- Prawdziwy romantyk z ciebie. Jakiemu innemu facetowi chciałoby się siedzieć nocą na szczycie góry tylko po to żeby podziwiać cudowne widoki? Zaimponowałeś mi.

- Niby czym. To czysta przyjemność i niezapomniane wrażenia.

- Znam wielu którzy nie lubią marnować nocy na sen, ale ten czas marnują na siedzenie w dusznych i gwarnych dyskotekach. - stwierdziła - Żeby całą noc podziwiać góry w blasku księżyca trzeba mieć fantazję. A… ze mną przyszedłbyś nocą na tą górkę? Pokażesz mi jak wygląda okolica w noc księżycową?

- To nie takie proste. - szybko sprowadził Blankę z obłoków marzeń na ziemię. - Przede wszystkim trzeba poczekać do pełni. Najbliższa będzie dopiero za dziesięć dni. Pełnia musi się zgrać z wyżową pogodą i małą wilgotnością powietrza bo inaczej nie ma to sensu. Odpowiednie warunki na taką eskapadę można trafić kilka razy do roku.

- No tak, masz rację. Musiałabym tu zostać na całe lato żeby taki nocny spacer miał sens - sprawiała wrażenie zmartwionej ale jej oczy, w których czaił się jakiś podstęp, wciąż nienaturalnie lśniły. - Szkoda że dziś nie będzie pełni, bo narobiłeś mi ogromnego apetytu swoimi opowieściami.

- Jeszcze nie powiedziałem ci najciekawszego. Raz wyszedłem na szczyt zaraz po opadach śniegu. Wszystko było okryte świeżym białym puchem. Gdy pobliskie jodłowe lasy oświetlił blask wschodzącego księżyca miałem wrażenie jak bym przeniósł się w zupełnie inny, nierealny świat. - opowiadał z zapałem.

- Tylko wtedy musiało być zimno - wtrąciła Blanka i aż się wzdrygnęła na samo wspomnienie zimy.

- Ciepło nie było, ale warto było zobaczyć ten widok chociaż raz w życiu.

- Szkoda że ja nigdy czegoś takiego nie zobaczę. - posmutniała jeszcze bardziej - Fotografii żadnych nie zrobiłeś? Z tego co wiem byłeś kiedyś zapalonym fotoamatorem.

- I wciąż lubię fotografować. Oczywiście jeśli jest coś ciekawego i pięknego do uwiecznienia. - przyznał - A ty jak widzę bardzo starannie przygotowałaś się do wywiadu. Prześwietliłaś mnie na wylot.

- Taka praca. - skwitowała krótko - Więc masz jakieś fotki z tych nocnych eskapad?

- Mam …trochę.

- Czy …?

- Oczywiście. Pokażę je przy okazji - zgodził się nie czekając aż wypowie swoje gorące życzenie.

- A będę mogła je obejrzeć zaraz po powrocie? - uśmiechała się zalotnie obrzucając go za razem błagalnym spojrzeniem.

- Jeśli Astor przygotuje nam obiad.

- Pal licho obiad. Są w życiu rzeczy ciekawsze. - Sprawiała wrażenia jak by chciała natychmiast ruszać w drogę powrotną żeby możliwie najszybciej zobaczyć zdjęcia.

- Lepiej nie kłóć się tylko usiądź i podziwiaj widoki na żywo. Żadna fotka nie zastąpi autentycznej natury. - delikatnie przywołał ją do porządku. I tylko Homer miał te ich pomysły głęboko w nosie. Dreptał luzem w kółko skubiąc świeżą zieloną trawkę. Na wieńczącym szczyt wzniesienia potężnym głazie siedzieli czas jakiś w milczeniu podziwiając przepiękny pejzaż.

- Dopiero teraz przypomniałem sobie, że w Bieszczady pierwszy raz przyjechałem za studenckich czasów. Skrzyknęliśmy się w pięciu i sami zorganizowaliśmy sobie wędrowny obóz - powiedział Wiktor cicho, jak by do siebie. - Tydzień chodziliśmy po górach z plecakami. Nocowaliśmy pod namiotem i sami sobie pitrasiliśmy na palniku spirytusowym. Nigdy tego nie zapomnę. Czasem było trudno, czasem strasznie, ale teraz miło się wspomina.

- A wiesz że i ja za studenckich czasów też byłam w Bieszczadach … - ożywiła się Blanka - Chociaż nie jestem pewna czy to na pewno były Bieszczady. Tam było trochę inaczej niż tutaj. Była zapora i takie wielkie jezioro miedzy górami.

- Może byłaś w Solinie? - wtrącił Wiktor.

- Solina?? - zamyśliła się, a potem aż podskoczyła z radości. - Tak, teraz sobie przypominam. To na pewno była Solina. Byłyśmy tam na wycieczce chociaż oficjalnie nazywało się to obozem naukowym. Ale wtedy w ogóle po górach nie łaziłyśmy i generalnie niewiele zobaczyłam.

- Zapewne miałaś wtedy ciekawsze zajęcia.

- Zajęcia jak zajęcia ale … - zamyśliła się na moment po czym opowiadała dalej - Pierwszego wieczoru z czterema koleżankami z roku siedziałyśmy w takim barze pod parasolami. Przy stoliku na drugim końcu siedział chłopak. Był sam, a do tego jakiś taki zmarnowany, niepiękny i w ogóle nieciekawie wyglądał. Z tych moich koleżanek były niezłe zgrywuski i zaraz zaczęły sobie z niego jaja robić - owładnięta wspomnieniami z najpiękniejszych czasów w życiu każdego człowieka, Blanka zapomniała o pięknej polszczyźnie i chyba po raz pierwszy odkąd pojawiła się w modrzewiowym dworku zachowywała się tak bardzo swobodnie. - Najpierw Baśka zaczęła się zastanawiać czy kiedykolwiek przyjdzie dziewczyna na którą czeka. Werka oczywiście Baśkę wyśmiała autorytatywnie stwierdzając, że nie może czekać na dziewczynę, bo z takim brzydalem przecież żadna by się nie umówiła. Jolka poszło o krok dalej i uznała, że jego fizyczna szpetota to jeszcze nie problem. Jej zdaniem ten chłopak jest zbyt nudny żeby którakolwiek dziewczyna chciałaby zostać przez niego poderwana. Na koniec odezwała się Halina i jak zwykle w swojej ocenie poszła najdalej. Orzekła że nieznajomy jest zbyt nijaki żeby w ogóle możliwe było poderwanie czegoś takiego, nawet gdyby jakaś desperatka bardzo się uparła. Jej zdaniem był okazem bezpłciowym i z definicji nie nadawał się do takich rzeczy. I w tym momencie na dłuższy czas zapadła cisza. Wszystkie cztery wlepiły we mnie swoje wytrzeszczone oczy czekając, czy zdołam je przebić wymyślniejszą inwektywą. A ja nie miałam najmniejszej ochoty wyrażać własnej opinii o bogu ducha winnym chłopaku. On nie mógł słyszeć co mówimy, ale na pewno zorientował się, że stał się obiektem naszego zainteresowania. Już samo to sprawiało, że poczułam się winna uczestnicząc w takiej “wymianie poglądów”. Chłopak rzeczywiście wyglądał nieciekawie, ale wstyd mi było za koleżanki więc bez namysłu powiedziałam coś takiego:

- Pięknisie są zwykle głupcami, szpanerzy to pustaki, a ten chłopak jest po prostu … intrygujący.

- Brawo - Słysząc to Wiktor roześmiał się w głos klaszcząc w dłonie - To mi się podoba. Teraz przynajmniej wiem dlaczego tak szybko ciebie polubiłem. Masz rogatą duszę ale i charakter. Ja bardzo nie lubię gry do jednej bramki.

- Wtedy powodów do dumy nie miałam - zmieszała się słysząc pochwały Wiktora - W gruncie rzeczy ten chłopak na mnie również zrobił fatalne wrażenie. Z drugiej jednak strony odkąd pamiętam starałam się nie oceniać zbyt pochopnie ludzi, niczego o nich nie wiedząc.

- Świetna zasada - znowu pochwalił ją Wiktor - Sam uważam podobnie. Ale jak słusznie zapewne się domyślam, historia na tym się nie zakończyła.

- Dobrze się domyślasz. To był dopiero wstęp. Skoro wyłamałam się z monolitu solidarności jajników koleżanki odpuściły chłopakowi w zamian mnie biorąc na celownik. Pamiętam jak dziś. Jolka zawołała:

“Słuchajcie dziewczyny, a może ten nieudacznik czeka na naszą śliczną Blankę? Tak wciąż tu zerka i się ślini.” Nawet nie wiem co bardziej mnie wkurzyło? Posądzenie o to że mogłabym spotykać się z tak bezbarwnym chłopakiem czy też nazwanie go “nieudacznikiem”. Przestało mnie bawić towarzystwo koleżanek i powiedziałam im prosto w oczy:

- Żal mi was. Drwicie z chłopaka tylko dlatego bo wam się nie podoba. W moim guście też nie jest ale myślę, że jego towarzystwo byłoby o niebo ciekawsze od naigrywania się z innych.

- Skoro tak ci zależy na jego spokoju nie próbuj przysiąść się. Przerażony ucieknie od takiej ślicznotki - drwiła Halina. Wpieniła mnie i chciałam ją upokorzyć.

- Od takiej jędzy jak ty na pewno by uciekł. Jeśli zechcę spędzę z nim pozostałe cztery dni i będę się świetnie bawiła. - powiedziałam. Tak jak myślałam ubodło to Halinę do żywego. Właściwie od początku studiów niby kolegowałyśmy się ale wciąż toczyła się między nami jakaś głupia rywalizacja nie wiadomo o co.

- W takim razie może się założymy? - zaproponowała Halina.

- O to że ucieknie gdy zbliżysz się do niego na pięć metrów? - chciałam jej dopiec jeszcze bardziej i nie szczędziłam Halinie uszczypliwości.

- Nie. O to że tobie nie uda się do niego przysiąść, a tym bardziej miło spędzić następnych czterech dni w jego towarzystwie. - zaproponowała Halina także mocno już zacietrzewiona. - Jeśli do końca trwania obozu będziesz bawić się wyłącznie w towarzystwie tego palanta i na koniec wymienicie się numerami telefonów, oddam ci tą nowiutką turkusową kieckę, którą mi ojciec przywiózł z Włoch. Ale jeśli nie, ta twoja bombowa indyjska spódnica jest moja.

W tym momencie zrozumiałam w czym rzecz. Halina już wcześniej chciała ode mnie wydębić tą spódnicę. Miała na jej punkcie obsesję. Dla mnie też była bezcenną pamiątką i nie wyobrażałam sobie jej utraty, ale Halina wjechała mi na ambicję i zakład przyjęłam.

- Jak widzę grzeczną dziewczynką to ty nie byłaś - żartobliwie wtrącił Wiktor.

- A czy dziennikarstwo to zawód dla grzecznych dziewczynek?

- Fakt. W tym zawodzie potulny aniołek nic by zapewne nie osiągnął - przyznał Wiktor.

- No ale ja akurat wśród dziennikarzy jestem jak aniołek - roześmiała się serdecznie.

- A jaki był wynik zakładu?

- Czyżbyś nie zauważył trochę już nie modnej ale wciąż całkiem nieźle prezentującej się turkusowej sukienki, w której prowadziłam wywiad z tobą? Ma już swoje lata ale ciągle jest w świetnym stanie. Używam jej bardzo rzadko. Jest moim talizmanem i wkładam ją tylko wówczas gdy muszę załatwić coś bardzo ważnego.

- Czyli z Bieszczad wróciłaś z nowym chłopakiem? - dociekał Wiktor.

- Nie zupełnie - sprostowała - On miał narzeczoną. Bardzo ładą i sympatyczną Czeszkę. Sam zresztą okazał się być rzeczywiście niepięknym ale za to szalenie interesującym i miłym facetem. Tamtego natomiast dnia sprawiał fatalne wrażenie bo akurat wracał z pracy. Od godziny dwudziestej poprzedniego dnia szesnaście godzin pracował przy usuwaniu awarii w tamtejszej elektrowni. Sprawa była pilna i ściągnęli go awaryjnie na cały tydzień psując mu urlop z narzeczoną. Dlatego nie dość że był zmęczony to jeszcze i wściekły.

- Ale dał się poderwać? O tej pięknej narzeczonej dowiedziałaś się na początku? Na końcu? Czy może dopiero gdy do niego przyjechała? - wypytywał o szczegóły zastanawiając się jakim sposobem Blanka zakład wygrała.

- To był naprawdę fajny chłopak. On w pierwszej chwili rzeczywiście gadać ze mną nawet nie chciał. Sądził że wkręcam go w jakąś durną akcję. Żeby mnie zniechęcić powiedział, że właśnie czeka na narzeczoną. Ja z nim też zagrałam w otwarte karty. Oczywiście nie cytowałam opinii koleżanek na jego temat. Powiedziałam tylko, że koleżanki niedoceniały moich szans u takiego jak on faceta. Trochę się wahał ale w końcu mi zaufał i codziennie po pracy zapraszał mnie na kawę albo i na kolacje z winem. Ostatniego dnia na oczach koleżanek demonstracyjnie wręczył mi wizytówkę i pożegnał się ze mną bardzo serdecznie. - dokończyła swą opowieść.

- No to masz fajne wspomnienia. - ocenił Wiktor.

- Tak, bardzo fajne. A wiesz co z tego wszystkiego było najlepsze? Z wygrania tej kiecki oczywiście cieszyłam się. W końcu jestem kobietą, a której z nas nie ucieszy taki ciuch. Ale mina Haliny gdy Sebastian się ze mną żegnał była bezcenna. - Blance ten moment musiał mocno utkwić w pamięci bo nawet teraz po latach nie mogła powstrzymać się od szyderczego uśmieszku na samo wspomnienie tamtej sytuacji. - Nawiasem mówiąc wszystkie cztery były przekonane, że tamta wakacyjna przygoda miała ciąg dalszy i zostaliśmy parą. Jolka, która pierwotnie uznała Sebastiana za szpetnego nudziarza była zazdrosna i żałowała, że sama nie spróbowała go poderwać.

- Swoją drogą takie właśnie przelotne, wakacyjne przygody bez ciągu dalszego najmilej po latach się wspomina. - żachnął się Wiktor.

- Generalnie zgadzam się z tobą w tym, że wakacyjne przygody bez konsekwencji są najwspanialsze. Ale moja znajomość z Sebastianem miała ciąg dalszy. Zaprzyjaźniliśmy się. Poznałam jego narzeczoną i nawet świadkowałam jej na ślubie. Dopiero gdy wyjechali na wyspy kontakt nam się urwał.

- Wychodzi więc na to, że koleżanki chciały ci dokuczyć, a niechcący wyświadczyły przysługę. - podsumował Wiktor.

- I to dużą. Do tej pory cenię sobie przyjaźń z Sebastianem i Iwanką. A ty na studiach byłeś grzecznym chłopczykiem? - znowu na jej ustach pojawił się przewrotny uśmieszek. Popatrzyła podejrzliwie Wiktorowi prosto w oczy i zaraz sama odpowiedziała na własne pytanie. - Nie mogłeś być wtedy grzecznym chłopysiem. Wciąż jesteś diabelnie przystojny, to za studenckich czasów wszystkim koleżankom serca pewnie łamałeś.

- Śmiej się śmiej ze starego. - udawał urażonego ale był rozbawiony pomysłami Blanki - Już na początku studiów poznałem Ilonę, a że zawsze byłem niepoprawnym monogamistą takie przygody jak ta twoja mnie ominęły.

- Ty może nic nie robiłeś w tym kierunku, ale koleżanki pewnie cierpiały. - Blanka swoim zwyczajem niełatwo odpuszczała. - Na prawdę przez całe studia żadnej nie uwiodłeś?

- Niestety, jak widzisz zawsze byłem nudziarzem.

- Bzdury opowiadasz. A jeśli faktycznie byłeś za młodu nudziarzem to jesteś jak te twoje wina. Z wiekiem coraz mocniej uderzasz do głowy.

- Co ty kobieto wymyślasz? Ale swoją drogą ta twoja historia przypomniała mi pewną przygodę z czasów licealnych.

- Więc jednak - była uszczęśliwiona że jej przypuszczenia okazały się trafne.

- Tylko bez pochopnych wniosków proszę. To miała być tylko przysługa. W klasie przedmaturalnej musiałem “uwieść” jedną taką. - prowokacja Blanki okazała się nadzwyczaj skuteczna i Wiktor wolał dobrowolnie przyznać się do intymnych przygód z młodości.

- Brzmi ciekawie - od razu ożywiła się - Opowiadaj.

- Kiedy nie ma co. Podobnie jak ciebie mnie również przyjaciółka wkręciła. - bagatelizował chcąc uniknąć zwierzeń.

- Przyjaciółka? W liceum “przyjaźniłeś” się z dziewczynami? Robi się coraz ciekawiej. Uwielbiam takie wspomnienia. - ponaglała go Blanka, a jej oczy już przybrały kształt podkówki i lśniły tak jak by swoim blaskiem chciały zawstydzić kiepsko tego dnia świecące słońce.

- Przy tobie jak widzę najlepiej jest milczeć. - Wiktor był zły sam na siebie za to, że tak łatwo dał się sprowokować do zwierzeń i każdym słowem podsuwał Blance kolejny temat do rozmowy.

- A to dlaczego? Przecież tak fajnie nam się rozmawia. I przypominam że to ja pierwsza zwierzyłam się tobie ze studenckich przygód.

- Ale ty łapiesz mnie za słówka.

- Po prostu uważnie słucham i chcę wiedzieć jak najwięcej. Za moich czasów chłopaki nie chcieli przyjaźnić się z dziewczynami. Woleli krótkie, ale bardziej “owocne” przygody.

- To co było między mną i Aśką właściwie też trudno nazwać przyjaźnią. - Wiktor za dobrze już znał skuteczność Blanki i szybko poddał się. - Była po prostu taką ciut bliższą koleżanką. Kumpelką? Poznałem ją w pierwszej licealnej. Była świetna z przedmiotów humanistycznych, ale wiedza matematyczna odbijała się od niej jak kule od czołgowego pancerza. Kiedyś mnie poprosiła o pomoc w zgłębianiu zawiłości matematyki no i tak już to zostało aż do matury, chociaż po pierwszej klasie zmieniła liceum.

- Moim zdaniem matematyka była tylko pretekstem. Podobałeś się jej dlatego …

- Ona naprawdę była wyjątkowo odporna na wiedzę matematyczną. Pomaganie jej w zrozumieniu choćby najprostszych zagadnień matematycznych to była prawdziwa orka na ugorze.

- Może godziła przyjemne z pożytecznym? - Blanka swoim zwyczajem już snuła domysły.

- Wiesz, ona była nawet niebrzydka i całkiem miła. Chyba tylko dlatego przez całe cztery lata pomagałem jej w matmie - przyznał szczerze. - Ale jak dla mnie była zbyt miałka, zbyt rozlazła. Ona właśnie była zbyt nijaka.

- Teraz rozumiem dlaczego uśmiechnąłeś się gdy zacytowałam słowa Haliny. - wtrąciła Blanka

- A mówiłem ci już że jesteś niebezpiecznie spostrzegawcza? Faktycznie słysząc to określenie przypomniała mi się Aśka. Nigdy wcześniej nie umiałem jej określić jednym słowem, a to właśnie określenie idealnie ją opisuje.

- Wcześniej mówiłeś że z jej powodu kogoś uwiodłeś? O co chodziło?

- W czasie wakacji po drugiej klasie liceum poznała przystojnego studenta. Chłopak kilka razy się z nią spotkał i dziewczynie główka się rozmarzyła. Liczyła na to że razem zabawią się na andrzejkach, ale nie zaprosił Aśki. W dodatku okazało się, że na zabawę poszedł z inną. Aśka postanowiła go odbić. Poprosiła mnie żebym poszedł z nią na sylwestra. Sądziłem że chce w tym studencie wzbudzić zazdrość pokazując się na tej samej zabawie z innym chłopakiem. Ona miała jednak bardziej pokrętny plan. Chciała żebym poderwał dziewczynę jej studenta i zabawiał ją przez całą noc, podczas gdy Aśka miała zająć miejsce swojej rywalki. Ten plan od początku mi się nie podobał. Już choćby z tego powodu że organicznie nie lubiłem takich kombinacji, a poza tym zawsze byłem bardzo nieśmiały. Gdy dowiedziałem się, że mam uwodzić studentkę ostatniego roku wpadłem wręcz w panikę.

- Tu akurat rozumiem ciebie. Chłopaki zawsze wolą młodsze dziewczyny - wtrąciła Blanka.

- Ja akurat u dziewczyn ceniłem dojrzałość, ale dla osiemnastolatka pięć lat to była mimo wszystko spora różnica. Studentkę ostatniego roku wyobrażałem sobie jako prawdziwą kobietę całą buzią.

- A jednak jak się domyślam zgodziłeś się pomóc koleżance?

- Ano dla świętego spokoju zgodziłem się. Jednak dopiero wówczas gdy się okazało, że Ewa naukę rozpoczęła jako sześciolatka i załapała się jeszcze na siedmioklasową podstawówkę. Ja poszedłem do szkoły jak wszyscy, mając siedem lat, a skończyłem ją dopiero po ośmiu klasach. Tym sposobem różnica wieku stopniała o połowę. Ponadto ja zawsze wyglądałem poważniej od rówieśników, a moja ofiara była drobnej budowy, co sprawiało że spisek Joanny miał nikłe szanse powodzenia. Akcji z góry skazanych na niepowodzenie nigdy się nie podejmowałem.

- I jak ci poszło z Ewą?

- Nadzwyczaj dobrze. Ale chyba tylko dlatego bo studenciak Aśki Ewą też już się znudził i tamtego wieczoru zainteresowany był już zupełnie inną dziewczyną. - odparł, a po krótkim namyśle dodał - Najgorzej chyba tamtego sylwestra wspomina sama Joanna. Ja zgodnie z jej życzeniem całą noc nieźle bawiłem się z Ewą, natomiast ona nie zdołała sobą zainteresować faceta do którego tak bardzo wzdychała.

- Dlatego w życiu nie warto kombinować - podsumowała Blanka - A co z tobą i Ewą? Zostaliście parą?

- Spotkałem się z nią kilka razy i to wszystko.

- Rozstałeś się z Ewą bo jednak uznałeś, że jest zbyt dojrzała jak dla ciebie? A może ona uznała, że jesteś dla niej za młody? - Blanka nie zamierzała odpuścić dopóki nie zaspokoi własnej ciekawości.

- Co ona o mnie myślała nie wiem. Ewka była nawet dość fajna ale też była dziwną mieszaniną zasadniczej sztywniary i naiwnego dziecka. Czasem próbowała dominować by po chwili zachowywała się jak młodsza siostra, którą muszę się opiekować. - Wiktor z pewnym trudem dobierał słowa dla określenia osobowości Ewy.

- Więc jednak ty z nią zerwałeś.

- Właściwie już nie pamiętam kto i jak tą znajomość zakończył. Chyba jakoś tak za sprawą przypadku przestaliśmy się widywać. - odparł a wznosząc oczy ku niebu dodał - Za co zresztą byłem potem wdzięczny opatrzności.

- Oooo, a to dlaczego? - Blanka była bardzo czujna i żaden gest Wiktora jej nie umknął.

- Wyobraź sobie, minęło kilka miesięcy i znowu nastał wrzesień. Wróciłem do szkoły radosny bo zaczynał się ostatni rok siedzenia w szkolnej ławce. Z nauką problemów nigdy nie miałem więc i matury się nie obawiałem. Jedyną rzeczą jaka mąciła mi ten radosny nastrój było pojawienie się w programie języka angielskiego…

- Dopiero w maturalnej klasie zaczynaliście uczyć się anglika? - z niedowierzaniem upewniała się Blanka.

- W tamtych czasach od połowy podstawówki obowiązkowy był rosyjski. Zachodnie języki dopiero bardzo nieśmiało zaczynały być włączane do obowiązkowych zajęć. - wyjaśnił - Martwiło mnie to bo do języków talentu nigdy nie miałem. Szkoła jednak nie zdołała na czas znaleźć żadnego anglisty więc przez pierwsze tygodnie na lekcjach anglika mieliśmy luz. Dokładnie do trzeciego października …

- Pamiętasz takie rzeczy? takie daty?

- Bzdurami pamięci staram się sobie nie zaprzątać, ale trzeciego października były moje urodziny i …

- Urodziłeś się trzeciego października? -znowu przerwała mu bardzo podekscytowana.

- Tak. - potwierdził zdziwiony reakcją Blanki - Data dobra jak każda inna. Dlaczego tak to ciebie zainteresowało?

- Ja też urodziłam się 3 października. - oznajmiła.

- To teraz przynajmniej wiem dlaczego od początku wydajesz mi się bratnią duszą. - uśmiechną się i patrząc z ukosa na Blankę wymamrotał cicho sam do siebie. - Powinienem się domyśleć, że to zodiakalna waga.

- No ale ci przerwałam. Co stało się pamiętnego trzeciego października?

- Jak zwykle gdy w planie był anglik w sali panowało zamieszanie, zgiełk i gwar. Wszyscy gadali i szwendali się po sali. Nagle przez ten tumult z trudem przebił się piskliwy głosik. “Dzień dobry. Będę was uczyła angielskiego. Siadajcie proszę.” Trochę to trwało zanim w sali zapanował spokój. Ja siedząc już na swoim miejscu jeszcze omawiałem jakąś nadzwyczaj ważną sprawę ze swoim kolegą i wówczas dobiegł do nas ten sam dziwnie znajomy głosik.

- Widzę w klasie znajome twarze. How are you Wiktor?

Obróciłem gwałtownie głowę i za biurkiem zobaczyłem ni mniej ni więcej tylko Ewę z sylwestrowego balu…

- No to wyobrażam sobie twoją minę. - Blanka parsknęła śmiechem.

- Rzeczywiście musiałem mieć nie tęgą minę. W pierwszej chwili pomyślałem, że będę musiał chyba szkołę zmienić. Ale jakoś się ułożyło. Ewka zachowała się profesjonalnie, chociaż z drugiej strony nie potrafiła zapomnieć o tym co wydarzyło się kilka miesięcy wcześniej. Zawsze dawała mi fory i byłem jedynym uczniem w klasie, do którego zawsze zwracała się wyłącznie po imieniu. Nawet przy sprawdzaniu listy obecności. Dopiero podczas studniówki, jak już towarzystwo było trochę rozbawione, Ewka dyskretnie zaprosiła mnie do gabinetu żeby swobodnie porozmawiać. Chciała wytłumaczyć się dlaczego z końcem karnawału przestała widywać się ze mną. Okazało się że ona tylko studiowała w Lublinie a pochodziła z Kielc, gdzie miała wieloletniego wielbiciela i narzeczonego.

- Więc to ona jednak zerwała? - Blanka chciała wszelkie zawiłości poznać bardzo dokładnie. Problem polegał na tym, że sam Wiktor niewiele pamiętał już z tamtych czasów.

- Jak mówiłem, formalnie nikt nie zerwał. Po prostu, po kolejnym spotkaniu chyba nie umówiliśmy się. Mieliśmy się zapewne zdzwonić ale nikt nie zadzwonił i urwało się. No a gdy przypadkiem znowu na siebie wpadliśmy Ewka postanowiła sytuację wyjaśnić i dlatego w studniówkową noc chciała pogadać w cztery oczy. - wyjaśnił, ale Blanka czuła wciąż niedosyt.

- I co powiedziała? Dlaczego nie chciała więcej spotykać się z tobą?

- Zamierzasz również napisać reportaż z mojej studniówki? - zażartował.

- No nie, ale jestem ciekawa. - nalegała.

- Cóż mogła powiedzieć? Była wierna narzeczonemu i dlatego studiując w Lublinie z nikim dłużej nie spotykała się. Na imprezy czy do kina chodziła z kolegami, a najczęściej neutralnie, całą paczką z roku. Ja ponoć byłem jedynym chłopakiem niejako z zewnątrz z którym przez kilka tygodni regularnie widywała się i wolała to przerwać żeby się nie przyzwyczaić.

- Nawet jej się nie dziwię. - wtrąciła Blanka

- Nie rozumiem, co masz na myśli?

- Nie ważne. Wystarczy że ja wiem o co jej chodziło.

- To mnie oświeć, bo jak na mój gust mówiła otwartym tekstem.

- Stara zasada. Jak chcesz coś ukryć połóż to na wierzchu. - zacytowała znaną maksymę - Ewka zabujała się w tobie. A skoro w Kielcach miała narzeczonego musiała wybrać. Potem jeszcze utrzymywała z tobą bardziej osobiste kontakty?

- Skąd. Do matury była tylko nauczycielką. Tylko w dniu rozdania dyplomów wręczyła mi zaproszenie na ślub i wymusiła obietnicę że przyjdę. Na weselu zaprzyjaźniłem się z jej mężem i po roku to Darek poprosił żebym ochrzcił ich pierworodnego.

- A jednak miałam rację. Cwaniara była z tej Ewki - śmiejąc się podsumowała Blanka.

Rozbawieni jeszcze przez dłuższy czas siedzieli na wielkim głazie wspominając stare dobre czasy.

Drogę powrotną do domu Blanka tak jak zapowiedziała pokonała pieszo. Z takiego obrotu sprawy najbardziej zadowolony był Homer. Wiktor go nawet nie musiał prowadzić za uzdę. Sam dumnie kroczył obok swojego pana niczym dobrze ułożony pies. A Wiktor i Blanka mogli dalej opowiadać sobie wzajemnie studenckie anegdotki.

Tak jak Wiktor przewidywał, obiad tego dnia był znacznie później niż zwykle bo nie dość że do domu wrócili po piętnastej, a więc wówczas gdy zazwyczaj siadali już do stołu, to jeszcze Blanka uprosiła Wiktora by w między czasie pokazał jej te nocne fotografie. Była nimi bardzo podekscytowana i w efekcie Wiktor posiłek przygotować musiał sam. A gdy stół był już nakryty z pewnym trudem uprosił ją by oderwała się od zdjęć i usiadła do obiadu. Po tak późnym obiedzie kolację mogli sobie darować i tym sposobem zyskali więcej czasu na tradycyjne, wieczorne spotkanie na ganku przy butelce czerwonego wina. Właśnie wychodzili na ganek gdy nagle Blanka spojrzała w bok i zatrzymała się.

- Czy ja dobrze widzę? Masz gitarę. Grasz? - mnożyła pytania wskazując na uchylone drzwi do sypialni Wiktora, gdzie przez szparę rzeczywiście widać było starą klasyczną gitarę wiszącą w kącie pokoju.

- Stare dzieje - odburknął niechętnie otwierając już drzwi wejściowe. Jak zwykle usiedli w wiklinowych fotelikach. Blanka zaintrygowana ową gitarą, nie miała zamiaru odpuścić.

- Umiesz grać na gitarze?

- Kiedyś umiałem.

- Z grą jest jak z innymi manualnymi umiejętnościami. Jak raz się nauczysz nigdy nie zapomnisz - upierała się.

- Żeby dobrze grać trzeba dużo ćwiczyć. Zresztą o czym my w ogóle rozmawiamy?

- Lubię słuchać gitary na żywo. Zagrasz dla mnie? - poprosiła bardzo przymilnie.

- Wykluczone.

- Więc po co instrument trzymasz?

- Stara pamiątka.

- Pamiątka? To interesujące…

- Nic z tego! - Wiktor doskonale rozumiał do czego Blanka zmierza.

- Co ci zależy. Jakaś straszna tajemnica?

- Oj żadna tajemnica. - zdenerwował się lekko - Gitara w pewnym sensie sprawiła, że poznałem Ilonę.

- Więc początki waszej znajomości musiały być szalenie romantyczne. Chłopak z gitarą działa na wyobraźnię każdej dziewczyny. - rozmarzyła się

- Skoro tak mówisz … Ja tego nie wiem.

- Dlaczego przestałeś grać?

- Żonę irytowało moje rzępolenie.

- Kiedy ostatnio grałeś? - Blanka bezlitośnie przepytywała Wiktora który już nawet nie próbował oponować.

- Córce na osiemnaste urodziny taką melodyjkę spłodziłem, ale jak wiesz nie miałem okazji już jej zagrać. Wtedy zrozumiałem że miejsce gitary jest na kołku.

- Więc tej twojej melodyjki nikt nie słyszał? Córce jej nie podarowałeś i wciąż jest bezpańska?

- Mniej więcej.

- Potrzymaj - Blanka podała swój kieliszek Wiktorowi i wbiegła do domu. Wróciła po minucie z gitarą w dłoni. - Przepraszam że bez pytania ale sam byś jej nie wziął. Zagraj proszę dla mnie tylko tamtą urodzinową melodię.

- Nie, przecież mówiłem. Piętnaście lat instrumentu w rekach nie trzymałem. - wzbraniał się nawet nie chcąc dotknąć instrumentu. Blanka zabrała mu oba kieliszki i położyła na kolanach gitarę

- Proszę. Zagraj dla mnie. Tylko dla mnie.

Wiktor sapnął i spojrzał na instrument. Od razu przypomniały mu się piękne czasy młodości gdy występował z zespołem, a Ilona tuż pod sceną podskakiwała z radości. Powoli jedną dłonią przesunął wzdłuż po strunach. Delikatnie szarpnął jedna, potem drugą. W końcu ujął instrument w obie ręce i zaczął w skupieniu stroić. Blanka w milczeniu cierpliwie czekała. Po kilku minutach Wiktor spróbował zagrać jedną ze starych znanych melodii, ale już po kilku taktach wdarły się jakieś fałszywe nuty i otwartą dłonią przycisnął struny by wytłumić ich dźwięk. Blanka już bała się że więcej nie spróbuje ale po krótkim namyśle spróbował raz jeszcze potem kolejny raz aż w końcu jego palce rozgrzały się i zaczęły trafiać we właściwe miejsce na gryfie.

- Tą melodię znam, kiedyś słyszałam - powiedziała uszczęśliwiona chcąc tym sposobem zmobilizować Wiktora.

- Kiedyś była bardzo popularna - odparł i znowu zaczął rytmicznie uderzać w struny. W pełnym skupieniu wsłuchiwała się w melodię dopóki znowu nie zapadła cisza.

- Tej niestety nie znam - stwierdziła po namyśle.

- Tego kawałka nikt nie zna. - odparł sucho.

- To ta twoja kompozycja dla córki? - zawołała z niedowierzaniem w głosie.

- Och, kompozycja to zdecydowanie za duże słowo. Ale rzeczywiście, to moje wypociny. - przyznał.

- Rany, ale to było fantastyczne. Uwielbiam takie spokojne, nastrojowe melodie - Blanka była autentycznie zachwycona. - Powinieneś próbkę wysłać do jakiegoś wydawcy.

- Chyba oszalałaś - roześmiał się serdecznie i duszkiem wychylił cały kieliszek wina. - Już wystarczy że wygłupiłem się z wydawaniem książki na starość.

- Mówię całkiem serio. Wprawdzie ekspertką muzyczną nie jestem, ale mi się bardzo podobało to co grałeś - żarliwie zapewniała.

- To sobie ją weź. To przecież bezpański kawałek.

Na kilka sekund Blanka zamarła w bezruchu z na wpół uchylonymi ustami. Musiała poczekać aż do jej świadomości dotrze to co powiedział.

- Mówisz serio?

- Jasne. Skoro ci się podoba jest twoja. Od tej chwili ta melodia nazywa się … mmmm … “Wieczór z Blanką”. I jest twoja. - powiedział i znowu wypił duszkiem kolejny kieliszek wina.

- Super. Tylko musisz mi to nagrać bo na nutach nie wyznaję się. Sama czasem grywam na pianinie, ale tylko ze słuchu. A poza tym autorskie wykonanie to jest coś! Zagrasz raz jeszcze?

- A niech tam - po kilku szybko wypitych kieliszkach wina Wiktor stał się znacznie bardziej spolegliwy.

- W takim razie biegnę po swój dyktafon cyfrowy, a ty tu poczekaj. Za minutkę wracam.

- A ja w między czasie pójdę po drugą butelkę bo wino nam dziś jakoś szybko poszło. - stwierdził Wiktor odwracając pustą butelkę dnem do góry.

- Weź ten sam rocznik, bo ja tylko łyk spróbowałam a jest bardzo dobre. - zawołała wdrapując się już po schodach na górę.

Gdy wrócił z pełną butelką Blanka już na niego czekała gotowa do nagrywania. Wiktor jednak nie spieszył się. Dopełnił kieliszek Blanki, sobie też wlał do pełna. Wypił i dopiero wówczas sięgnął po gitarę.

- Jeśli chcesz mieć dobre nagranie to poczekaj, jeszcze nie włączaj. - przestrzegał uderzając już w struny. Zagrał krótki fragment. Jeszcze dostroił instrument i dopiero wówczas dał znak Blance że może włączyć nagrywanie. Kobieta aż wstrzymała oddech by nie zakłócić melodii i nie bacząc na nic trzymała dyktafon cały czas nieruchomo dopóki nie wybrzmiał ostatni akord. Po chwili jednak ponownie włączyła nagrywanie i zbliżając urządzenie bliżej ust powiedziała.

- Była to melodia zatytułowana … - w tym momencie podsunęła mikrofon w stronę Wiktora. a on posłusznie dokończył - “Wieczór z Blanką”.

- W autorskim wykonaniu Wiktora Skokowskiego - dodała jeszcze Blanka i dopiero teraz odłożyła urządzenie do torebki. - Wiesz, odkąd pamiętam chodzi za mną jakaś taka melodia. Często ją sobie nucę, ale nie mam pojęcia co to za kawałek i skąd ją znam.

- To zanuć. Może ja skojarzę. - zaproponował

Blanka chrząknęła, chwilę się przygotowywała po czym cichutko zanuciła krótki kawałek.

- Tylko tyle umiem. Chciałam kiedyś na necie poszukać, ale nie znając tytułu, słów czy wykonawcy ciężko konkretną piosenkę znaleźć. A ja nawet całej melodii nie znam. - usprawiedliwiała się ufnie patrząc Wiktorowi głęboko w oczy.

- Niech pomyślę … - zmarszczył brwi i coś zaczął brzdąkać na gitarze. - Nie, to nie to. Ten fragment który zanuciłaś jest wyrwany gdzieś ze środka. Ja rzeczywiście tą melodię gdzieś słyszałem, pamiętam, - zastanawiał się głośno - Zaraz, już chyba wiem. To jest chyba strasznie stara piosenka Szczepanika.

- Szczepanika?

- Był kiedyś dawno taki piosenkarz. Za moich szczenięcych lat był klasykiem, jak to się teraz mówi to był TOP. - powiedział i już znowu delikatnie muskał struny. Po chwili zaczął grać. Blanka znowu słuchała w ogromnym skupieniu starając się wyłowić ze swej pamięci prześladującą ją melodię.

- Tak, to ta, to na pewno ta melodia - zawołała gdy tylko gitara umilkła. - Co to za melodia?

- To się chyba nazywało “Kormorany”? Albo “Goniąc kormorany”? tytułu dokładnie nie pamiętam, ale bez wątpienia jest to kawałek z repertuaru Szczepanika.

- Dzięki. Nagrałam sobie to co grałeś, a potem w necie poszukam oryginalnego wykonania piosenki. - Blanka wygodnie rozsiadła się i popatrzyła w niebo. Długo jednak nie wytrzymała w ciszy.

- Skoro nie układało ci się z Iloną nie myślałeś nigdy o rozwodzie? - wypaliła znienacka zaskakując Wiktora.

- Czy ty mogłabyś choć na jeden wieczór zapomnieć o swojej profesji? - Wiktor był już trochę zmęczony tym jej ciągłym wypytywaniem o jego osobiste sprawy.

- Przecież nie pytam ciebie jako dziennikarka. Po naszej wczorajszej rozmowie długo myślałam i chciałabym wiedzieć. Tak po prostu.

- Nie, nigdy nie myślałem o rozwodzie - odparł nie kryjąc swojego niezadowolenia i duszkiem wypił zawartość swojego kieliszka.

- Dlaczego? Ludzie rozstają się czasem gdy przestają się kochać. - nawet jeśli była to zwykła rozmowa Blanka była równie nieustępliwa jak podczas przeprowadzania poważnych wywiadów.

- Ludzie może i tak robią. Już mówiłem ci że zwykle dotrzymuję obietnic. - Wiktor szybko skapitulował i potulnie odpowiadał na kolejne pytania. - A poza tym w razie rozwodu dzieci by ucierpiały najbardziej. Ich dobro było ważniejsze.

- Ale gdy dzieci dorosły i usamodzielniły się mogłeś zadbać o własne szczęście. - konsekwentnie drążyła temat.

- A po co mi na stare lata ciąganie po sądach i ten cały cyrk. I tak żyję tu sobie sam. A że mam obrączkę, że jest papierek … to już bez znaczenia. - bagatelizował.

- To jest twoje życie. Powinieneś o nie zawalczyć. Przecież nie musisz być tu sam.

- Daj spokój - Blanka mówiła bardzo serio ale jej sugestie rozbawiły Wiktora. - Niby z kim miałbym tu mieszkać. Z jakąś inną marudną emerytką? Dziękuję.

- Jesteś fajnym facetem. Możesz jeszcze niejednej fajnej babce zawrócić w głowie.

- Ależ dziewczyno rozmarzyłaś się. A może wino już ci do głowy uderzyło? Przyjrzałaś mi się?

- A żebyś wiedział. Nie dbasz zbytnio o wygląd, a jednak… A poza tym czy to wyłącznie o wygląd chodzi?

- Wiesz, nawet rozumiem twój entuzjazm. Z tym tylko, że ty patrzysz na świat przez pryzmat młodej dziewczyny przed którą jeszcze całe życie. Ja już pewne rzeczy mam dawno za sobą. - próbował na serio przekonać swoją oponentkę. - W moim wieku ludzie zaczynają cenić święty spokój.

- Gdyby tak było mnie pogoniłbyś już następnego dnia gdy tylko naprawiłeś samochód. - trafnie zauważyła Blanka - Zresztą gdy zobaczyłam jak ochoczo zabrałeś się za jego naprawę byłam przekonana, że zaraz będę musiała się stąd zabierać.

Tę dygresję Blanki Wiktor wolał przemilczeć. Po raz kolejny przekonał się, że w pojedynkach słownych nie ma z nią większych szans. Była bardzo bystra i elokwentna. W lot odgadywała jego myśli i wątpliwości. Błyskawiczne też znajdowała odpowiedź na każdy jego argument. Blanka chyba domyśliła się że swoją dociekliwością przekracza już pewne granice. Sama więc postanowiła zmienić temat rozmowy.

- Wiesz bardzo mi się podobały te nocne fotki ze szczytu wzgórza - powiedziała jak gdyby nigdy nic.

- Miło mi. Jeśli bardzo chcesz mogę ci kilka dać. - zaproponował uradowany że wreszcie przestała go wypytywać o sprawy osobiste.

- Super. - ucieszyła się - Ale sam mówiłeś że w naturze wygląda to wszystko znacznie ładniej.

- To oczywiste.

- A gdybym tu przyjechała w czasie pełni księżyca zabrałbyś mnie tam na tą górę w nocy?

- Skoro tak ci zależy na nocnej eskapadzie w góry, że gotowa jesteś tu specjalnie z Warszawy przyjechać, to z przyjemnością pójdę tam z tobą. Sam chętnie raz jeszcze zobaczę tak cudowne widowisko. - przystał bez oporów mając świadomość, że to i tak czysto teoretyczna obietnica. Był głęboko przekonany że to słomiany zapał i gdy już stąd wyjedzie po tygodniu zapomni o nim i o tej dziurze zapomnianej przez ludzi.

- W takim razie następny wywiad z tobą zaplanuję na zimę i przyjadę tu w czasie pełni księżyca. Wieczorem przy kominku porozmawiamy, a w nocy pójdziemy podziwiać widoki - ustaliła przypomniawszy sobie własne poranne marzenia o pogawędce przy kominku.

- Przyjechać możesz kiedy zechcesz. Zawsze będziesz tu mile widzianym gościem. Ale o kolejnych wywiadach zapomnij - zdecydowanie zaprotestował.

- Twoje wcześniejsze nastawienie do dziennikarzy i te nie najlepsze początki naszej znajomości nie napawały mnie optymizmem. A jednak w końcu zgodziłeś się udzielić mi wywiadu. Dlaczego?

- Dlaczego zgodziłem się? Bo skoro już tu przyjechałaś nie bacząc na trudności nie miałem sumienia odprawić ciebie z kwitkiem? A może dlatego bo jesteś pierwszą dziennikarką, która od pierwszej chwili wzbudziła moje zaufanie?

- Naprawdę od początku zaufałeś mi?

- Może jestem starym naiwnym głupcem, ale … tak. Sam nie wiem dlaczego, ale uznałem ciebie za osobę godną zaufania od razu pierwszego wieczoru. Wtedy jeszcze nie wiedziałem kim jesteś, ale jednak proponując ci schronienie mimo woli musiałem zadać sobie pytanie czy to rozsądne?

- A który powód przeważył? Który był decydujący? - naciskała.

- Zawsze musisz wiedzieć wszystko, aż do dna? - z niedowierzaniem pokręcił tylko głową, spojrzał kobiecie w oczy i powiedział cichutko - Polubiłem ciebie i nie chciałem żebyś z powodu mojego oportunizmu miała kłopoty w pracy.

 

Dzień siódmy

 

Obudził się. Półprzytomny leżał z zamkniętymi wciąż powiekami zastanawiając się co się dzieje. Dopiero po dłuższym czasie do jego świadomości dotarły odgłosy padającego deszczu i niezbyt głośne zawodzenie wiatru.

- Miało padać i pada - zastanawiał się z trudem jeszcze kojarząc bodźce jakie stopniowo docierały do jego świadomości - Ale deszcz nie jest zbyt intensywny. On mnie nie zbudził. Astor też nie ujada więc nic złego się nie dzieje. A może to już ranek? Może czas już wstawać?

Teraz dopiero leniwie uchylił lekko powieki. W pokoju panowały kompletne ciemności. Dopiero jakaś odległa błyskawica, której odgłosu nawet nie było słychać, na krótko rozświetliła wnętrze sypialni. Wówczas uświadomił sobie że ktoś lub coś stoi obok jego łóżka. Półprzytomny w pierwszym odruchu pomyślał nawet o jakimś duchu czy też innej astralnej zjawie. Po własnych wieczornych przemyśleniach wyobraził sobie, że już jego własne dzieci przyszły go rozliczyć za to czego nie zrobił. Nawet poczuł przeszywający go strach, ale dzięki temu do reszty oprzytomniał i uświadomił sobie że przecież od kilku dni nie jest w domu sam.

- Blanka? To ty?

- Tak - usłyszał cichy szept i po chwili słaby blask wyświetlacza trzymanego przez kobietę telefonu oświetlił jej twarz.

- Co ty tu robisz? Stało się coś? - dopytywał gorączkowo z coraz większym zaniepokojeniem.

- Pada deszcz. - odparła szeptem.

- Już wieczorem na deszcz się zanosiło. Uprzedzałem że będzie padać. Ale tym razem na pewno nie będzie aż tak strasznie jak dwa dni temu. - próbował ją uspokoić i nakłonić by wróciła do swojej sypialni.

- Ale ja się boję. - jego zapewnienia nie uspokoiły kobiety ani trochę. - Tutaj czułabym się bezpieczna.

- Racja. Na górze deszcz zapewne mocniej bębni o dach. Jesteś nie przyzwyczajona dlatego ciebie budzi. - szybko wyciągnął wnioski - W takim razie ja pójdę na górę, a ty prześpij się tu.

- To nic nie da. - zaprotestowała zanim jeszcze Wiktor sięgnął po szlafrok. - Poczuję się bezpiecznie tylko wówczas gdy będziesz blisko.

- Ale tu naprawdę będzie ci się dobrze spało. Sama widzisz że tutaj prawie nie słychać deszczu i wiatru. - przekonywał.

- Łóżko jest szerokie. Położę się na brzegu. Nie będę ci przeszkadzała. - poprosiła jak mała zalękniona dziewczynka. Wiktor od razu przypomniał sobie jak Karolina będąc dzieckiem zawsze przychodziła do sypialni rodziców i kładła się między nim a Iloną ilekroć coś strasznego jej się przyśniło.

- No ale przecież ty … - zająkną się mocno zaskoczony takim pomysłem.

- Chce tylko czuć czyjąś bliskość - nawet nie dała mu dokończyć i nie czekając dłużej zręcznie wślizgnęła się pod kołdrę. - Na prawdę nie będę ci tu wadziła, a sama od razu poczułam się bezpieczniejsza.

Wiktor nie wiedział jak ma się zachować. Dopiero teraz uświadomił sobie, że przecież sypia w samych tylko slipach. Sytuacja była dla niego bardzo kłopotliwa. W końcu jednak uznał że najlepiej będzie jeśli odczeka aż Blanka uśnie i dopiero wtedy przeniesie się do jednej z sypialni na górze. Powoli obrócił się na lewy bok i ułożył na samym brzegu rzeczywiście bardzo obszernego łóżka. Starał się nie ruszać żeby Blanka usnęła jak najszybciej. W panujących ciemnościach stracił wyczucie czasu więc cierpliwie czekał na jakiekolwiek oznaki że rzeczywiście już śpi. Ale ona leżała wciąż nieruchomo i nie wydawała żadnych dźwięków poza oczywiście ledwie słyszalnym szmerem oddechu.

- Poczekam jeszcze trochę i zaraz pójdę na górę - pomyślał, a chwilę później spora dawka wypitego wieczorem wina zrobiła swoje i niewiadomo kiedy zmorzył go sen.

****

Jego nozdrza połechtał cudowny zapach. Wydawał się znajomy, ale już dawno zapomniał co może rozsiewać tak wspaniały zapach. Pozostały tylko zakodowane w jego mózgu miłe skojarzenia związane z tym zapachem.

“Zaraz ja przecież śpię. W snach nie czuje się zapachów.“ - cudowny nastrój zmąciła mu nieznośna myśl i obawa że zaraz obudzi się, a ta cudowna chwila uleci w niebyt. - “A co tam. Może czasem jednak nawet w snach czuje się zapachy. Może innym to się zdarza zawsze? Nie ważne. Niech ten sen trwa. Jest przecież tak miło. Zaraz, tylko co to może być za zapach. Jest delikatny i miły. Znam go tylko od dawna nie nie miałem okazji tak wyraźnie poczuć? Co to może być? Jakieś delikatne perfumy? Nie, to nie jest zapach perfum, ani damskich kosmetyków. Zaraz … To jest po prostu zapach kobiety. Od lat nie czułem go. Już zapomniałem. Skąd więc akurat teraz mi się przypomniał?“

Te nieznośne pytanie na wylot przeszywające umysł Wiktora nie pozwoliło mu dłużej łudzić się że wciąż jeszcze śni i nadal będzie mógł czerpać tą niezwykłą przyjemność i chłonąć ten zapach. Przecież od lat podobne doznania zdarzyć się mu mogły jedynie we snach, ale nawet i one jeszcze nigdy nie były dla niego aż tak hojne. Wtedy poczuł dziwne łaskotanie w policzek. Poczuł się zagubiony. Bodźce jakie odbierał wszystkimi zmysłami wydawały się zbyt realistyczne jak na sen ale za razem zbyt nierealne jak na jawę. Leżał nieruchomo i próbował zrozumieć co się dzieje. Był półprzytomny i wciąż oszołomiony wypitym poprzedniego wieczoru winem. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że już dawno nie śpi. Bez trudu uświadomił sobie, że jest już poranek i to z pewnością słoneczny. Teraz dopiero poczuł na całym ciele przyjemne ciepło i dotyk czyjejś aksamitnej skóry. Było to nadzwyczaj, wręcz ekscytująco miłe doznanie. Poczuł miłą błogość jakiej od lat nie odczuwał.

“ Ja muszę jednak wciąż spać, śnić” - przemknęło mu po głowie, ale zaraz też przypomniał sobie nocną wizytę Blanki. Błyskawicznie oprzytomniał. Otworzył szeroko oczy. Blanka nie leżała już na brzegu łóżka. Tuliła się do niego najbardziej jak to możliwe i spokojnie spała z głową ufnie wspartą na jego muskularnym ramieniu. Jej długie rzęsy dotykały prawego policzka Wiktora i delikatnie łaskotały przy każdym ruchu głowy. Oboje byli nadzy.

“Cholera, więc to co wydawało mi się być cudownym snem stało się naprawdę!” - przemknęło mu przez myśl. - “Rany, co ja narobiłem? Jak mogło do tego dojść? Zaraz, śniło mi się że gram na gitarze. Występowałem na estradzie, a Ilona jak zwykle klaskała i podskakiwała tuż przed nią. A potem…? Potem podszedłem do niej i ją objąłem, pocałowałem. Tylko że tak naprawdę tuliłem Blankę. Śniła mi się Ilona, a w rzeczywistości nieświadomie tuliłem i całowałem Blankę!! “ - gorączkowo próbował pozbierać myśli, ustalić fakty - “Jak mogłem … No bo przecież to oczywiste że musiałem … Tyle lat nie spałem z Iloną więc gdy poczułem że ktoś śpi obok …” - gonitwa myśli w jego głowie stawała się coraz bardziej nieznośna. - “Wszystko przez te wino. Przecież ja nigdy tyle nie piję. Ostatnio po kieliszku przed snem Blance do towarzystwa wypiłem. A wczoraj poszły dwie butelki. Z tego większość sam wypiłem. No to się narobiło. Jak ja tej dziewczynie spojrzę teraz w oczy? Przecież ona mogłaby być moją córką, a ja zachowałem się jak zwierz. Zaufała mi, chciała tylko poczuć się bezpiecznie. Przecież co ona sobie o mnie teraz pomyśli. Tylko całe szczęście że jest bezpłodna. Przynajmniej ta noc nie będzie miała żadnych konsekwencji i nie zmarnuję dziewczynie reszty życia… Rany, co ja mówię! Myślę tylko o sobie. Bezpłodność musi być dla niej trudna do zaakceptowania, a ja się cieszę, że nie będę miał problemów, że nie zostanę ojcem mając prawie sześćdziesiąt lat. Cholera, nawet nie pamiętam jak do tego doszło. Przecież ona może poczuć się zgwałcona!! Po czymś takim dziewczyna może mieć uraz na całe życie i to, że nie będzie samotną matką, nie jest żadnym pocieszeniem. Sam seks ze starcem dla takiej młodej atrakcyjnej dziewczyny musi być traumatycznym przeżyciem. Będę musiał jej to jakoś wynagrodzić, zrekompensować. Tylko jak? I czy w ogóle coś takiego można …” - odruchowo otarł dłonią czoło i w tym samym momencie poczuł rytmiczne łaskotanie na policzku, a po chwili dotyk gorących warg na szyi. Blanka najpierw wyprężyła się, a następnie przylgnęła do niego jeszcze mocniej.

- Pewnie wyobraża sobie, że śpi z jakimś swoim wielbicielem - zdążył jeszcze pomyśleć zanim poczuł dotyk ciepłej dłoni na swojej twarzy i po chwili usłyszał namiętny szept Blanki.

- Nie doceniłam ciebie. Masz więcej zalet niż sądziłam. Jesteś bardzo mądrym facetem, a do tego wciąż potrafisz zabrać kobietę aż do gwiazd.

- Ja ciebie przepraszam. Sam nie wiem jak to się stało. Ale ja wszystko … - mówił gorączkowo próbując się równocześnie odsunąć, chociaż i tak jego lewe ramię spoczywało już na twardej krawędzi solidnego, staromodnego, dębowego łoża.

- Ale o czym ty mówisz? Za co przepraszasz? Głuptasie. Było cudownie - to mówiąc Blanka zręcznie podskoczyła i już po chwili leżała na Wiktorze. Jej jędrny biust mocno przylgnął do lekko owłosionego torsu Wiktora. Brodę wsparła na splecionych dłoniach. Uśmiechała się, a jej oczy wygięte w podkówkę lśniły. - Szczerze muszę się przyznać że nie posądzałam ciebie o taki temperament. Intelektualiści zwykle są sfrustrowani i … - urwała nagle. Uśmiech z jej twarzy zniknął. Nawet lekko zarumieniła się.

- Tylko nie pomyśl sobie że mam nie wiadomo jakie doświadczenie w tych sprawach. Po prostu niektóre koleżanki bardzo lubią opowiadać o swoich podbojach i dzielić się własnymi spostrzeżeniami.

- Zaraz, zaraz - Wiktor nie mógł pozbierać myśli. - Więc ty chciałaś? Przyszłaś tu w nocy żeby…?

- No nie. W zasadzie przyszłam bo przestraszyłam się nadciągającej burzy, ale skoro już spaliśmy w jednym łóżku to po co było dalej zwlekać?

- Jak to zwlekać? O czym ty mówisz? Ach rozumiem. Dawno z nikim nie byłaś i uznałaś że na bezrybiu i rak ryba?

- Chcesz mnie obrazić? Uważasz że jestem jakimś demonem seksu i dwóch dni bez faceta nie mogę przeżyć? - Blanka na serio poczuła się dotknięta domysłami Wiktora. - Otóż nie. Dla mnie przede wszystkim liczy się człowiek. Do łóżka idę z facetem tylko wówczas gdy mam pewność że jest kimś wartościowym i dla mnie ważnym. Myślisz że dlaczego tu zostałam? Gdyby chodziło tylko o wywiad już dawno byłabym w Warszawie.

- Przepraszam, nie chciałem ciebie urazić - zmieszał się

- Wiem.

- Ale ja naprawdę nic nie rozumiem. Wkręcasz mnie w coś?

- Wiktorze, przecież ostatniego wieczoru sam mówiłeś że mi ufasz. W nic ciebie nie wkręcam. - zaprzeczyła. Była bardzo spokojna i nadzwyczaj opanowana - A poza tym przecież sam pierwszy mnie przytuliłeś i pocałowałeś.

- Ja ciebie przytuliłem … - powtórzył raz jeszcze przypominając sobie swój sen o Ilonie.

- Tak. Było cudownie. Myślałam że śnię, ale na prawdę przytuliłeś mnie. Tak mocno, stanowczo, władczo. Jak facet. Już twoja książka zafascynowała mnie. Czytając ją po raz kolejny zrozumiałam, że facet, który to napisał musi mieć bardzo bogate wnętrze i umie doskonale zrozumieć kobietę. A potem poznałam ciebie osobiście i okazało się, że to co napisałeś nie było zmyśloną historią tylko zdarzyło się tobie naprawdę. Dużo rozmawiając z tobą, robiąc wraz z tobą różne zwyczajne rzeczy uświadomiłam sobie, że jesteś uosobieniem tego wszystkiego, czego zawsze szukałam w mężczyznach.

- Jednym słowem szukałaś całe życie zgorzkniałego, marudnego starca? - szybko wyciągnął wnioski.

- Dlaczego teraz uwagę zwracasz głównie na wiek? Niedawno słyszałam że w młodości w dziewczynach ceniłeś ich osobowość. - riposta Blanki jak zwykle była błyskawiczna i bardzo celna. - Owszem jesteś starszy, ale też przepełnia ciebie dobroć, mądrość, skromność i wrażliwość. Potrafisz też być konsekwentny i masz charakter. Gdy ugrzęzłam w tamtym bajorze byłam przerażona. I wtedy z lasu wyszedłeś ty. Popatrzyłam ci w oczy i od razu poczułam niesamowity spokój. Nigdy w życiu nie czułam się tak bezpieczna chociaż na zdrowy rozsądek biorąc, moja sytuacja była niemal rozpaczliwa i spotkanie z silnym facetem na tym pustkowiu nie musiało niczego dobrego wróżyć. Ale szybko przekonałam się, że przeczucie mnie nie zawiodło. Wiktorze, czy ty niczego nie zauważyłeś? Zakochałam się w tobie, a wczoraj wieczorem powiedziałeś że mnie lubisz.

- Oczywiście, polubiłem ciebie. Nawet bardzo. Ale tak zwyczajnie, jak lubi się czasem drugiego człowieka. Dziewczyno! Jestem od ciebie niemal dwukrotnie starszy. Mam córkę w twoim wieku. - Wiktor wciąż jeszcze nie potrafił uwierzyć w to co się wydarzyło, wciąż niedowierzał własnym uszom.

- Przede wszystkim nie jesteś dwa razy starszy tylko dzieli nas dwadzieścia kilka lat. - bagatelizowała - Na pewno fajnie byłoby gdybyś był ciut młodszy, ale miłość nie umie czytać i peselu nie sprawdza. A może ci się po prostu nie podobam? Może nie potrafisz mnie pokochać? Jeśli tak to powiedz. Zrozumiem.

- Miłość czytać nie umie, ale my tak. - odparł - Gdybym był dwadzieścia lat młodszy i wolny, pięciu minut bym się nie zastanawiał. Ale mam ile mam i muszę być odpowiedzialny.

- A dla mnie ta różnica wieku nie stanowi najmniejszego problemu. Jako rozważna kobieta wolę być realnie szczęśliwa z dojrzałym mężczyzną, niż wmawiać sobie szczęście u boku niedojrzałego smarkacza. Mówiłam ci że byłam już raz o krok od ślubu. Byłam wtedy młoda i naiwna. Uległam grze pozorów. Ale też przy okazji nauczyłam się jak poznać prawdziwą wartość człowieka.

- O właśnie. Ślub. W ogóle absurdem jest że o tym rozmawiamy, ale przecież wiesz, że jestem żonaty i mam dzieci. - Wiktor poczuł się osaczony i wobec niepohamowanej pewności siebie Blanki chwytał się wszelkich argumentów.

- A więc jednak podobam się tobie. Widzisz we mnie partnerkę, a nie napaloną smarkulę? - Blanka szybko wyciągnęła dość osobliwe wnioski ze słów Wiktora. - I cóż z tego że jesteś żonaty. Formalnie żonaty bo z tego co wiem miesiącami żony nie widujesz. Jestem tu od tygodnia i nie zauważyłam żebyś z nią choćby przez telefon rozmawiał.

- To prawda. Nie utrzymujemy kontaktów ale jednak jestem żonaty.

- Formalnie !! - Powtórzyła bardzo dobitnie - Gdybyś mieszkał z żoną, gdybyś miał nieletnie dzieci nawet bym się do ciebie nie zbliżyła. Ale oboje jesteśmy samotni. A mi nie musi żaden urzędnik czy przebieraniec w czarnej sukience mówić czy mogę kochać tego lub innego mężczyznę. Nie zamierzam pytać z kim mogę mieszkać i sypiać. To będzie zależało tylko ode mnie i oczywiście od ciebie.

- Dziewczyno, co ty mówisz? Jestem emerytem, starym człowiekiem. Jeśli już jakaś kobieta jest potrzebna w tym domu to raczej zaradna Ukrainka, która za niewielkie pieniądze zechce się zaopiekować niedołężnym facetem.

- Nie rozśmieszaj mnie. Ty i niedołężny facet. Kiedyś zapewne taki będziesz, ale jeszcze nieprędko. A wówczas i ja będę starą babą. - parsknęła śmiechem. Zaraz jednak spoważniała - A nawet jeśli czasem będziesz potrzebował opieki chętnie zaopiekuję się tobą. Dzieci mieć nie mogę więc przynajmniej zaopiekuję się wspaniałym mężczyzną. Kiedyś. Za wiele lat.

Zamknął oczy. Nagle uświadomił sobie, że w razie choroby nawet nie może liczyć na pomoc żony czy własnych dzieci. Nawet gdy jeszcze razem mieszkali Ilona czuła się bardzo pokrzywdzona gdy czasem musiała mu pomóc w chorobie. Zawsze uważała że jest hipochondrykiem i tylko udaje. A tu nagle zupełnie obca, młoda wspaniała kobieta gotowa jest go pielęgnować. Blanka bez trudu zrozumiała co się z nim dzieje. Nie powiedziała nic tylko pocałowała go czule.

- Nie mam prawa przyjąć od ciebie takiego daru. Jesteś młodą piękną dziewczyną. Przed tobą całe życie i ja nie mam prawa go tobie niszczyć. - powiedział niezbyt głośno ale stanowczym tonem - Tego co stało się dzisiejszej nocy cofnąć się nie da. To nie powinno zdarzyć się w ogóle…

- Żałujesz?! - gwałtownie przerwała mu. Nie odpowiedział nic.

- Sam widzisz. Ja rozumiem że możesz czuć się niezręcznie. Wszystko, przynajmniej dla ciebie, stało się tak nagle. Jesteś facetem z zasadami. Ja rozumiem twoje wątpliwości i doceniam troskę o mnie, o moje dobro. Zresztą twoja troska jest dla mnie najlepszym dowodem na to, że jesteś taki jakim ciebie sobie wyobrażałam. - Blanka miała gotowe wyjaśnienie na każdą wątpliwość mącącą spokój Wiktora i potrafiła dobrać najlepsze słowa które mogły jego obawy rozwiać. - Kocham ciebie. Rozumiesz? Po prostu kocham ciebie i chce być tu z tobą, a cała reszta nie ma znaczenia. Twój wiek też ma swoje dobre strony. Zwłaszcza dla bezpłodnej partnerki.

- Blanko, Ja rozumiem że pewne rzeczy dzieją się w nas niezależnie od naszej woli. Ale pomijając wszystko to, nad czym czasem trudno zapanować, musimy być odpowiedzialni. Z czysto praktycznej strony patrząc jak ty sobie to wszystko wyobrażasz. Ja jestem emerytem. Tu się zaszyłem bo mam dość zgiełku i fałszu ludzi. Mam wystarczającą emeryturę i mogę tu sobie gnuśnieć na tym odludziu. Ty masz pracę, którą zdaje się bardzo lubisz. A poza tym wychowałaś się w wielkim mieście. Innego życia nie znasz. - cierpliwie próbował delikatnie wpłynąć na decyzje Blanki, która sprawiała wrażenie jak by była zdecydowana wieść dalsze życie u boku Wiktora.

- Z tego co wiem ty także pięćdziesiąt kilka lat przeżyłeś w wielkim mieście. Od urodzenia. Innego życia też nie znałeś zanim nie zaszyłeś się na tym pustkowiu. A jednak żyjąc tutaj jesteś zadowolony i szczęśliwy. Mi także tu się podoba. - błyskawicznie storpedowała kolejne argumenty Wiktora. - A mieszkając tu z tobą z pracy nie muszę rezygnować. I tak gro czasu spędzam w terenie, a swoje artykuły często piszę w domu. W redakcji nie muszę siedzieć od godziny do godziny. Wpadam tam tylko gdy muszę. Mam już ugruntowaną pozycję w redakcji więc pójdą mi na rękę. Skoro Internet ma tutaj zasięg będę pracować zdalnie. Czasem wyskoczę na wywiad. - urwała i zamyśliła się na chwilę. Zaraz też na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech. - Że też wcześniej o tym nie pomyślałam. Stąd do Krakowa jest bliżej niż z Warszawy. A Kraków to w końcu kulturalna stolica kraju. Maria bez zastrzeżeń zgodzi się na moje przenosiny. Wręcz się ucieszy że będę tak blisko Krakowa.

- Jak widzę wszystko już zaplanowałaś - podsumował Wiktor czując własną bezradność.

- Sam zauważyłeś, że jestem rozważna i świetnie zorganizowana. - odparła z dumą wciąż uśmiechając się - Ale nie myśl że chcę cokolwiek narzucać czy decydować za ciebie. Jeśli będziesz sobie tego życzył wyjadę stąd bez słowa i bez urazy. Zrobię to jednak dopiero wówczas gdy powiesz mi w oczy że mnie nie potrafisz kochać i nie chcesz ze mną być.

Zanim jednak Wiktor zdołał zrozumieć to co powiedziała położyła mu palec na ustach i szeptem dodała

- Ale nie odpowiadaj jeszcze. Przemyśl wszystko i dopiero gdy będziesz pewien powiesz co zdecydowałeś.

Cmoknęła go w czubek nosa, uśmiechnęła się zadziornie i głośno już powiedziała.

- Szczerze mówiąc zostałabym dziś z tobą w łóżku na cały dzień, ale po nocnych harcach zgłodniałam jak wilk. Ty też musisz być głodny. W końcu w nocy nie oszczędzałeś się.

To mówiąc bardzo zgrabnie wślizgnęła się w zwiewną koszulkę nocną, która zawisła na oparciu łóżka i po chwili wstała.

- Ubrań za wiele ze sobą nie wzięłaś, ale jednak nocleg zaplanowałaś - zauważył Wiktor podziwiając jej zmysłową koszulkę, a może jeszcze bardziej perfekcyjną figurę Blanki, której doskonałe proporcje ta koszulka jeszcze skutecznie podkreślała.

- To co stało się dzisiejszej nocy było spontaniczne i wynikało z wydarzeń minionych dni. A na nocleg musiałam być przygotowana jadąc tak daleko od domu. Miałam zarezerwowany pokój w hotelu, w Rzeszowie - wyjaśniła. - To co dziś jemy na śniadanie?

- Co powiesz na jajecznicę na szynce? - zaproponował Wiktor sięgając po szlafrok. - Z ze wspaniałych bezstresowych jajek o intensywnie pomarańczowym żółtku. Od kur z tak zwanego wolnego wybiegu.

- Znakomity pomysł. Takich jajek chyba w życiu nie jadłam. A jajecznicę od dziecka uwielbiam. I muszę się pochwalić że podobno robię znakomitą. - stwierdziła Blanka - W takim razie ja dziś szykuję śniadanie, a ty … - zawiesiła na moment głos i spojrzała na Wiktora - Zostaw już ten szlafrok i ubierz się w między czasie. Przecież już wiem że sypiasz w samych slipach. A swoją drogą byłam mile zaskoczona tym, że używasz slipek, a nie rozlazłych bokserek.

Gdy wyszedł z sypialni Blanka, już wystrojona w jego stare dżinsy i kraciastą koszulę tradycyjnie zawiązaną na węzeł na brzuchu, krzątała się przy kuchni szykując jajecznicę. Jej cudowny zapach unosił się w całym pomieszczeniu.

- Dobrze że jesteś. Śniadanie za chwilę będzie gotowe. - zawołała radośnie ani na moment nie przerywając zajęcia, które musiało sprawiać jej radość. W ogóle tego ranka była nadzwyczaj radosna i emanowała niesamowitą energią. Podczas śniadania nie rozmawiali już o tym co wydarzyło się nocą, ani tym bardziej o wizjach na przyszłość. Czasem tylko spoglądali na siebie wzajemnie, ale zupełnie inaczej niż bywało to wcześniej.

- To co dziś będziesz robił? - zupełnie w tym samym tonie co poprzedniego dnia spytała uprzątając po śniadaniu.

- Koniecznie muszę załatać ten dach na szopie. Dobrze że dzisiejszej nocy nie padało zbyt mocno, bo inaczej Homer stałby teraz w błocie. - tym razem Wiktor był bardzo zdecydowany.

- W takim razie pójdę z tobą i wyszczotkuję go. Gdybyś potrzebował pomocy będę przynajmniej w pobliżu. - postanowiła Blanka.

Kolejny dzień w całości spędzili razem, jak stare dobre małżeństwo. Nawet nie zauważyli kiedy nastał wieczór. Oboje byli zmęczeni i utrudzeni krzątaniną w koło domu przy usuwaniu różnych drobnych, ale licznych skutków niedawnej nawałnicy. Wieczorem jednak tradycyjnie usiedli na ganku.

- Spróbowałaś już wszystkie “roczniki” z mojej winnicy. - powiedział Wiktor napełniając pękaty kieliszek trzymany przez Blankę - Które wino smakowało ci najbardziej?

- Trudno je porównywać. Każde jest inne. - odparła - Ale chyba te pierwsze miało najbardziej niezwykły, ekscytujący smak. Rzeczywiście lubisz eksperymentować i dobrze ci to wychodzi.

- A cóż innego mogę na tym zadupiu robić? Początkowo miałem więcej zajęć. Najpierw było dużo roboty przy modernizacji zaniedbanego domku. Wtedy nie było czasu na eksperymenty. Żeby owoce nie zmarnowały się po prostu wrzucałem je do słoja, zalewałem i czekałem aż natura zrobi swoje. Potem, gdy już najpilniejsze prace były za mną w pogodne dni dużo wędrowałem, poznawałem okolicę. Na brzydkie dni pozostało mi eksperymentowanie. Lubię czasem coś zmieniać, lubię różne nowinki więc zacząłem próbować ulepszać swoje wyroby. - opowiadał zapatrzony w dal - Teraz już chyba tylko eksperymenty mi pozostały. Okolicę znam już przecież jak własną kieszeń. Ostatnio zaczynałem wątpić w sens tego co robię. Do tej pory po cichu liczyłem, że jednak żona i dzieci tu czasem wpadną i wówczas byłaby okazje piwniczkę przewietrzyć. Ale nikt mnie nie odwiedza, a piwniczka pełne jest nikomu nie potrzebnego wina. Nigdy nie byłem zbyt trunkowy, a teraz tym bardziej tylko sporadycznie wypiję szklaneczkę wina podziwiając z ganku zachód słońca. Tym sposobem moje winiarskie zapędy stają się powoli sztuką dla sztuki. W tym roku nie miałem zamiaru w ogóle winogron zbierać, ale skoro udało nam się wspólnie kilka flaszek opróżnić to będzie w piwnicy miejsce na kolejny rocznik. To nawet dobrze się złożyło bo podobno tegoroczna pogoda jest wyjątkowo łaskawa dla tych owoców.

- Musisz robić kolejne wina. Są pyszne. Wszystkie jakie dawałeś mi do spróbowania. - zachwycała się szczerze.

- Cieszę się że przynajmniej tobie smakuje. Na pożegnanie dostaniesz po flaszce każdego rocznika. Więcej miejsca będę miał w piwniczce. - uśmiechną się ale było w tym uśmiechu wiele goryczy.

- Super, dam mamie spróbować - ucieszyła się - Myślę że jej również posmakują.

- W takim razie możesz zabrać nawet wszystko. - entuzjazm Blanki sprawił mu ogromną radość, ale za razem obudził smutne wspomnienia - Wiesz, gdy jeszcze pracowałem tu wpadałem tylko w weekendy i w czasie urlopu żeby doprowadzić to do ładu. Kiedyś wracając do domu zabrałem kilka butelek swojego pierwszego samodzielnie zrobionego wina. Dałem na spróbowanie dzieciom i w domu zostawiłem. Tydzień później wracając z pracy jak zwykle kluczem otworzyłem drzwi. Ilona wtedy była już rzadkim gościem w domu. Zwykle tylko nocowała, a czasem i na noc nie wracała. Zwłaszcza w weekendy gdy Karolinka bawiła się ze swoim mężem. Tamtego popołudnia o dziwo Ilona była w domu. Była z nią Karolina. Tak bardzo były zaaferowane swoimi sprawami, że nawet nie zauważyły że ktoś wszedł do mieszkania. Wieszając kurtkę do szafy w przedpokoju usłyszałem kawałek ich rozmowy. Akurat Ilona szukała w barku czegoś mocniejszego. Wyjęła jedną z butelek i wówczas Karolina powiedziała.

“Ach to te gówno co ojciec robił na tych swoich włościach. Lepiej tego nie pij. Ostatnio odwiedzili nas Szymaniaki. Omal nie postawiłam tego wina na stole. Na szczęście wcześniej spróbowałam i wylałam do kibla. To jakiś ocet, a nie wino.”

Umilkł i już tylko w głowie zadźwięczał mu głos Ilony wtórującej córce: “Dobrze zrobiłaś. Niestety twój ojciec to nieudacznik. Wiecznie tylko bawi się i osobie myśli. Teraz kupił sobie ruderę i hrabiego na włościach udaje. Na starość całkiem mu odbiło. Pędzi to świństwo zamiast swoimi dziećmi się zająć” Zwilżył usta po czym dokończył swoje wspomnienia.

- Dwa dni później zaczynałem trzydniowe wolne. Przyjechałem oczywiście tutaj żeby podgonić robotę. Wyjeżdżając zamierzałem znowu zabrać wino, ale stwierdziłem, że nie ma sensu “ścieków” wozić do miasta. Było to dokładnie te same wino które dziś pijemy. Mam nadzieję że ci nie zaszkodzi.

- Cóż, może nie znam się na winach. Bywałam na degustacjach, nawet w renomowanych francuskich winiarniach. Bywało że nie smakowały mi wina, którymi inni zachwycali się. Tak to już jest. Ludzie mają różne gusty i upodobania. Trzeba je szanować nawet jeśli motywowane są modą lub zwyczajnym snobizmem. - stwierdziła Blanka po chwili namysłu - Twoja córka jednak nie powinna tak mówić nawet jeśli jej rzeczywiście nie smakowało, nawet jeśli nie wiedziała że ty słyszysz. Jesteś jej ojcem i podarowałeś jej coś z serca.

Spojrzała na Wiktora i zaraz dodała

- A mi naprawdę twoje wina smakują. Mówię to szczerze, a nie tylko po to żeby ciebie pocieszać, albo sprawić przyjemność.

- Wiem i doceniam to. Wypij i chyba czas spać, bo mieliśmy dziś męczący dzień.

- Dziś chyba od razu położę się na dole - stwierdziła Blanka gdy tylko przełknęła ostatni łyk wina. - No żebym nie musiała błąkać się nocą po domu.

- Lepiej będzie jeśli każde z nas spać będzie we własnej sypialni. - Wiktor był przeciwnego zdania. - Podobno przed snem lubisz przemyśleć wydarzenia mijającego dnia. W ciągu ostatnich dwudziestu godzin wydarzyło się bardzo wiele. Masz sporo do przemyślenia i lepiej żeby nikt ci nie przeszkadzał w tych rozważaniach. A gdy na spokojnie to wszystko w głowie sobie poukładasz, jutro rano z pewnością rozsądnie popatrzysz na wszystko i … - urwał i westchnął głęboko.

- Rzeczywiście masz rację. - przyznała Blanka chociaż jej słowa zabrzmiały dziwnie przewrotnie. - Powinnam tobie dać czas na przemyślenie tego co zaszło. Bo jeśli o mnie chodzi dobrze wiem czego pragnę. Gdybym miała jeszcze jakiekolwiek wątpliwości minioną noc przespałabym najwyżej z poduszką na głowie, ale w swojej sypialni.

Już wdrapywała się po stromych schodach na górę ale jeszcze zatrzymała się mniej więcej w połowie drogi i zawołała.

- Mówiłeś że zasięg można złapać koło tego dużego drzewa?

- Różnie jest z tym zasięgiem. Czasem nawet w domu łapie. Ale generalnie w tamtą stronę zasięgu trzeba szukać - precyzyjnie wyjaśnił - A coś się stało?

- Do mamy muszę zadzwonić. Pewnie już się martwi o mnie.

- Babskie pogaduszki pewnie potrwają do północy - zaśmiał się Wiktor dobrze znając kobiece zamiłowanie do telefonicznych ploteczek.

- O rzeczywiście - obruszyła się. - Nie ładnie do wszystkich jedną miarkę przykładać. Ja akurat nie wysiaduję godzinami z telefonem przy uchu.

- Sory … rzeczywiście, odkąd tu jesteś nawet nie widziałem komórki w twoim ręku - przyznał - W każdym razie ja idę spać. Jak będziesz wracać zamknij dobrze drzwi. Dobranoc.

Blanka jak błyskawica wpadła do pokoju, wzięła telefon i wybiegła na zewnątrz. Już na ganku złapała zasięg. Szybko wybrała numer.

- No córciu, wreszcie odzywasz się. Dzwoniłam kilka razy ale ciągle głucha cisza. Już myślałam że coś złego ciebie spotkało.

- Przecież mówiłam że będę w Bieszczadach i mogą być problemy z zasięgiem. - usprawiedliwiała się - Przepraszam. Powinnam wcześniej odezwać się, ale tyle się tu dzieje.

- To ja już nic nie rozumiem. Sądziłam że pojechałaś na wywiad.

- Oczywiście. Ściślej rzecz biorąc zbieram materiały i od razu tu piszę. Wrócę z gotowym, autoryzowanym artykułem. - Wyjaśniała.

- Rozumiem to wszystko, ale już tydzień ciebie nie ma. Cały numer będzie poświęcony tylko temu jednemu tematowi?

- Oczywiście że nie, ale temat jest wyjątkowo pasjonujący.

- A właściwie o kim masz pisać. Kogo tam w tych Bieszczadach znalazłaś? - dociekała matka.

- Skokowskiego. To ten co napisał dwa fantastyczne opowiadania i zniknął. - wyjaśniła w skrócie.

- Nie mam pojęcia kto to i co napisał.

- Ty nie pamiętasz? W ubiegłym roku dałam ci jego pierwsze opowiadanie zatytułowane “Marzenie”. Miałaś przeczytać.

- No miałam, ale przecież wiesz moje dziecko, że ja nie przepadam za współczesnymi romansidłami. - matka poczuła się zawstydzona bo dopiero teraz przypomniała sobie o tej książce i własnej obietnicy.

- Mamo, ale to naprawdę genialna książka i nie żadne tam romansidło.

- Skoro tak to obiecuję że przeczytam. Jeszcze dziś przed snem zacznę - zapewniła matka - A Ty kiedy wrócisz?

- Jeszcze kilka dni mi zejdzie. Odezwę się przed powrotem. - obiecała żeby matkę uspokoić.

- Rany boskie, dwa tygodnie na jeden wywiad??!!

- Oj, bo trochę się tu sprawy skomplikowały i dlatego tak długo mi schodzi. Wrócę to opowiem.

- Mówisz że masz jakieś komplikacje, a po głosie słyszę że jesteś radosna jak skowronek. - Matka dobrze znała Blankę i nawet w rozmowie telefonicznej potrafiła bezbłędnie wyczuć nastroje córki.

- No bo to szalenie miłe komplikacje. Życzę miłej lektury. Na pewno nie pożałujesz. - Blanka rzeczywiście w pięć minut zakończyła rozmowę i powróciła do swojej sypialni.

 

Dzień ósmy.

Kolejny dzień zapowiadał się wyjątkowo pięknie. Niebo było błękitne i słońce niemal niepodzielnie królowało na niebie. Nieliczne puchate chmurki były tylko urozmaiceniem i nie zapowiadały żadnych zmian w pogodzie. Temperatura także była komfortowa. Ani nie było za gorąco ani za chłodno. W sam raz na długi spacer. Toteż zaraz po śniadaniu wzięli butelkę kompotu ze świeżych owoców i ruszyli w góry. Tym razem Homer pozostał w swojej szopie w zamian do towarzystwa zabierając Astora. Szli przed siebie bez celu cały czas rozmawiając, śmiejąc się i żartując. Znowu jak dwa dni wcześniej wspominali swoje studenckie czasy. Porównywali jak studiowało się przed narodzinami Blanki, a jak wygląda życie studenta teraz. Byli tak bardzo zaaferowani i rozbawieni, że zapomnieli nawet o obiedzie i do domu wrócili dopiero późnym popołudniem. Razem przygotowali mocno spóźniony obiad, lub może raczej obfitą, gorącą kolację, wciąż jeszcze wspominając dawne czasy. Chociaż w tym wypadku pojęcie “dawne” było mocno względne. To co Wiktor uznawał za takowe Blanka traktowała jako prehistorię, a z kolei wspomnienia Blanki z dzieciństwa jawiły się Wiktorowi jako całkiem nieodległa przeszłość. Przecież wciąż jeszcze dobrze pamiętał jak bawił się z własnymi dziećmi, jak rozwiązywał ich “wielkie” dziecięce problemy. O swoich bieżących sprawach nie rozmawiali w ogóle. Dopiero gdy tradycyjnie wieczorem wyszli na ganek Blanka nieśmiało spytała.

- Czy już przemyślałeś jak sobie wyobrażasz naszą wspólną przyszłość?

- Blanko, jesteś wspaniałą młodą kobietą, a ja jestem emerytem, starym człowiekiem. - odparł po długim namyśle patrząc jej prosto w oczy - Dla nas nie ma wspólnej przyszłości.

- Uważasz, że tylko z powodu tych kilku głupich lat jakie nas dzielą nie możemy być razem? To jest piramidalna bzdura - zdenerwowała się - Popatrz. Od ponad tygodnia jesteśmy tu tylko we dwoje. I jest wspaniale. Dziś cały dzień włóczyliśmy się po połoninach i lasach i było fantastycznie. Rozmawialiśmy jak koledzy z roku, a nie jak ojciec z córką. Czy to nic nie znaczy? Z nikim nie czułam się tak dobrze i beztrosko. Tak spokojnie i bezpiecznie. Odnoszę wrażenie że ty także w moim towarzystwie czujesz się co najmniej dobrze. Czyżbym się myliła?

- Ale przecież nie w tym rzecz. Cieszę się że dobrze się tu czujesz. Twoje pojawienie się w tym starym dworku wniosło wiele radości jakiej już nawet nie spodziewałem się doczekać. Alę życie to nie bajka, to nie jest wspólny spacer po górach i wspólne przygotowanie dwóch obiadów. Przed tobą całe życie. Nie możesz marnować go ze starcem na tej pustelni. Jestem od ciebie dużo starszy, mógłbym być twoim ojcem …

- Gdybyś był moim ojcem byłabym bardzo szczęśliwa przez całe życie, bez względu na to czy znalazłabym kiedykolwiek odpowiedniego partnera czy też nie. - przerwała Wiktorowi bardzo gwałtownie - Ale nim nie jesteś, więc chcę być szczęśliwa z tobą przynajmniej teraz, gdy w końcu ciebie poznałam. - nagle umilkła i badawczym spojrzeniem obrzuciła Wiktora. W jej oczach czaił się lęk. Dostrzegł jej zaniepokojenie które pojawiło się nagle, wraz z ostatnimi słowami wypowiedzianymi przez blankę. Te słowa zwróciły tez uwagę Wiktora. Nie po raz pierwszy odniósł wrażenie, że jednak Blanka nie jest z nim do końca szczera i coś skrzętnie ukrywa.

- Jestem znacznie starszy, muszę być bardziej odpowiedzialny. Nie mogę pozwolić ci tu się zaszyć, nie mogę pozwolić ci na zmarnowanie swojego życia. - po raz kolejny powtórzył ten sam argument. Był prawdziwy i dlatego mógł te słowa powtarzać w nieskończoność patrząc jej prosto w oczy. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Blanka i tym razem zbagatelizuje dzielącą ich różnicę wieku, ale wiedząc jak jest spostrzegawcza i inteligentna wolał nie wdawać się z niż w głębszą dyskusję. Bał się, że przez nieuwagę powie nie to co powinien.

- Jakim prawem chcesz za mnie decydować? Nie zapominaj że nie jestem już dzieckiem. Duża ze mnie dziewczynka i od dawna sama decyduję o własnym życiu. Nawet mama nigdy nie wtrąca się do moich osobistych spraw i niczego mi nie narzuca. - Blanka również nie spuszczała z tonu.

- No właśnie, mama - podchwycił Wiktor. - Pewnie będzie zachwycona z partnera córki, który bardziej pasuje na kolegę twojego ojca ze studenckich czasów.

- Mama? Ona zrozumie i zaakceptuje moją decyzję. A jeśli pozna ciebie tak dobrze jak ja, będzie zadowolona.

- Dobrze, zostawmy twoich rodziców - Nie spodziewał się tak zaciętej dyskusji - Zrozum Dziewczyno, że ja nadaję się już co najwyżej do pogaduszek przy winie, a nie do miłości.

- Mów sobie zdrów. Już sprawdziłam do czego się nadajesz. - Zaśmiała się w głos, ale zaraz spoważniała. Zamyśliła się na chwilę, po czym na jej twarzy pojawiła się minka zwiastująca, że właśnie wpadła na kolejny genialny pomysł. - A gdyby nagle pojawiła się ta kobieta z którą nocami rozmawiałeś, pierwowzór książkowej Jolki? W niej przecież byłeś zakochany już dawno temu.

- Rany, dziewczyno. Jak można zakochać się choćby w najpiękniejszym głosie? Przecież jej nawet na oczy nigdy nie widziałem. - Wiktor wciąż nie potrafił przyzwyczaić się do nagłych zwrotów podczas poważnych rozmów z Blanką.

- Z pewnością można - Blanka była bardzo pewna siebie - Ale w końcu przecież przegadaliście kilkadziesiąt godzin. Dużo dowiedzieliście się o sobie wzajemnie. Gdyby nic dla ciebie nie znaczyła nie napisałbyś “Marzenia”.

- Może i jest trochę racji w tym co mówisz - spuścił z tonu - Skoro jednak posiłkujesz się tym co napisałem w książce to również wiesz do jakich doszedłem wniosków.

- Jaka ona była? - Blanka znowu zręcznie zmieniła własną retorykę.

- Bardzo ciepła, miła, inteligentna. Miała własne poglądy i umiała ich bronić, ale szanowała też i te cudze poglądy, których sama nie podzielała. Generalnie bardzo fajnie z nią się rozmawiało. Inaczej przecież nie spędziłbym w ten sposób siedem kolejnych nocy - odparł szczerze po czym umilkł pogrążając się w myślach. Blanka była przekonana, że przypomina sobie właśnie tamte czasy i nocne rozmowy z tajemniczą dziewczyną. Milczała. Wiktor jednak już po chwili spojrzał na nią, zmarszczył brwi i powoli wycedził przez zęby. - Dopiero teraz sobie uświadomiłem jak bardzo przypominasz tamtą dziewczynę. Masz nawet bardzo podobny sposób prowadzenia rozmowy. Rozmawiając wieczorami z tobą czasem mam wrażenie jak by czas się cofną. Jest tak samo miło i tylko teraz już nie muszę korzystać ze słuchawki.

- A widzisz, wciąż bardzo ciepło o niej myślisz. - Blanka nie zwróciła najmniejszej uwagi na jego ostatnią dygresję bo przecież miała w głowie plan i realizowała go konsekwentnie. - Powiedz proszę, jak byś się zachował gdyby pojawiła się w twoim dworku i spytała: “Pamiętasz nasze nocne rozmowy?”

- Nic by nie było. Ona by nie przyszła do faceta, nie zadałaby takiego pytania. Niby swobodnie rozmawialiśmy na wiele różnych tematów, ale jednak zachowywała dystans. To była bardzo fajna ale za razem dziwna i tajemnicza dziewczyna. - Blanka swoją dociekliwością zmusiła Wiktora żeby zastanowił się nad tym co tak naprawdę zaszło wiele lat temu. - Tak, to nie jest przypadek, że Jolka i Adam ostatecznie zostali przyjaciółmi. Gdybym odnalazł kiedyś przypadkiem tamtą dziewczynę być może zostalibyśmy przyjaciółmi. Nic więcej. Ale po co te całe gdybanie? Ona zniknęła dawno temu. Sam już czasem zastanawiam się czy kiedykolwiek istniała czy jest jedynie wytworem mojej wyobraźni, sennym marzeniem.

- Nigdy później nie miałeś ochoty skontaktować się z nią? Poznać ją osobiście. Spytać dlaczego telefoniczna pomyłka przeciągnęła się na siedem nocy? - mnożyła pytania nie dając Wiktorowi chwili wytchnienia.

- Może? Czasem? Gdy Ilona mi dokuczyła istotnie czasem zastanawiałem się co by było gdybym… A dajmy już spokój temu gdybaniu. - Próbował zamknąć tą rozmowę. Dolał Blance wina.

- Przyznaj się, zapomniałeś o niej, zgubiłeś dawno kartkę z numerem jej telefonu …

- Nie mogłem zgubić bo nigdy tego numeru nie zapisywałem. - wszedł jej w słowo jakby urażony takim posądzeniem - Mimo tego od trzydziestu trzech lat doskonale go pamiętam.

- To zdarzyło się trzydzieści trzy lata temu? Byłeś w Warszawie trzydzieści trzy lata temu? Co za niesamowity zbieg okoliczności. Ja jesienią tego roku skończę trzydzieści trzy lata. To znaczy, że być może ja akurat pierwszy raz zobaczyłam świat gdy ty gadałeś przez telefon. Bo ja urodziłam się w nocy. - Blanka była bardzo podekscytowana i z wrażenia wychyliła cały kieliszek wina jednym duszkiem. - A tak mniej więcej kiedy gadałeś z tą dziewczyną? Wiosną, latem czy może jesienią?

- Mogę ci nawet podać bardzo dokładną datę.

- Nie żartuj. To i datę pamiętasz? - zdziwiła się

- W tym akurat nie ma nic dziwnego. Jak wiesz byłem wówczas na oddelegowaniu w Warszawie. Nie miałem tam żadnych znajomych więc nie miałem z kim pogadać. Gdy więc wpadłem na ten wredny pomysł wykręciłem taki numer jaka była data w kalendarzu stojącym na biurku obok telefonu. Tym sposobem pamiętając numer zapamiętałem i datę pierwszej rozmowy. I na odwrót.

- Więc kiedy to się wydarzyło? - dopytywała się mocno zniecierpliwiona i bardzo podniecona.

- To był siedemdziesiąty dziewiąty rok… - recytował mrużąc oczy żeby się przypadkiem nie pomylić - Tak, w kwietniu siedemdziesiątego dziewiątego.

- I ten numer telefonu zaczynał się od siódemki, a potem była dziewiątka? A jaki to był dzień?

- Dwudziesty drugi. Z tym że w tej chwili nie jestem pewien w jakiej kolejności. Czy najpierw był rok czy dzień. Na pewno w środku było zero cztery.

- Cholera, ja znam ten numer - zawołała Blanka.

- Jak to znasz? Przecież to stary stacjonarny numer. Ty możesz co najwyżej czasy z początków komórek pamiętać. - Wiktor był przekonany, że Blanka wpuszcza go w przysłowiowe maliny.

- Wcale nie żartuję. Taki był numer telefonu do babci. Ona mi go do znudzenia przypominała ilekroć wychodziłam z domu. Żebym wiedziała gdzie mam dzwonić w razie czegoś. - Blanka rzeczywiście nie wyglądała jak by żartowała. - Gdy się urodziłam mama mieszkała z rodzicami u dziadków. Miała wtedy dwadzieścia jeden lat. Jak naprawdę miała na imię dziewczyna z którą wtedy gadałeś?

- Tego nie wiem na pewno. Ona nigdy się nie przedstawiła wprost. Droczyła się ze mną, chciała żebym zgadywał. Powiedziałem Elżbieta, a ona tylko mnie poprawiła. Powiedziała Ela, jestem Ela.

- Moja mama na imię ma Iza. - oznajmiła Blanka i wyglądała przy tym jakby nagle zeszło z niej całe powietrze. Zaraz jednak znowu oczy jej zabłysły. - Jeśli w rzeczywistości było tak jak w twojej książce to by się nawet zgadzało. Ostatniej nocy do rozmowy wtrąciła się babcia tej dziewczyny?

- Owszem, ale to nic nie znaczy.

- Jednak teraz nie często spotyka się takie wielopokoleniowe domy. Chyba że ta twoja Ela po prostu mieszkała u babci, lub była u mniej w odwiedzinach. babcią. - zastanawiała się - Trochę dużo tych podobieństw. Tylko nie przypominam sobie żadnej Elki w rodzinie, a chyba znam wszystkie ciotki.

- Sama widzisz. Zresztą może ten numer wtedy wykręciłem odwrotnie. Jednak minęło kupę lat. - Zapał Blanki przerażał Wiktora. Najbardziej bał się że rzeczywiście zdoła skojarzyć z kim przed laty rozmawiał. O ile jakiś czas temu nawet chciał poznać towarzyszkę swoich nocnych pogaduszek, to pisząc “Marzenie” chciał raz na zawsze zatrzasnąć drzwi za własną przeszłością. - A poza tym ty ten numer poznałaś mając zapewne około siedmiu lat. Przez ten czas numer telefonu mógł ze dwa razy zmienić właściciela.

- To bardzo prawdopodobne - przyznała w końcu Blanka. - Wiesz, gdy czytałam o tych twoich nocnych rozmowach z nieznajomą miałam wypieki na twarzy, ale gdy teraz przez moment wydawało mi się że mogę znać pierwowzór Jolki poczułam się niesamowicie. Oglądając niektóre filmy, zwłaszcza te kostiumowe, pełne rodzinnych tajemnic, często zastanawiałam się czy rzeczywiście są rodziny które mają takie ekscytujące sekrety?

- To tylko wyobraźnia tak nas nakręca, tylko wyobraźnia - studził emocje jakie rozpierały Blankę. - A na nas chyba pora. Zrobiło się późno.

- Rzeczywiście. Już późno. - przyznała Blanka. - To niesprawiedliwe, że gdy jest miło czas tak szybko ucieka. Chwilami wydaje mi się że przyjechałam tu zaledwie wczoraj, a przecież to już osiem dni.

- Czasu nie zatrzymamy, ale jutro jest kolejny dzień i żeby go miło spędzić trzeba być wypoczętym. - jak przystało na człowieka starszego Wiktor starał się zapanować nad sytuacją.

- To prawda. Chociaż dziś zapewne długo nie będę mogła usnąć.

- Yy yy - Wiktor pogroził jej palcem domyślając się, że znowu będzie chciała spać z nim. Jako mężczyzna poczuł się niesamowicie dowartościowany, ale jako człowiek przywiązany do zasad nie mógł przecież na to się zgodzić - Grzecznie śpimy we własnych sypialniach.

- Jasne. Po tym co się dowiedziałam mam kupę rzeczy do przemyślenia. Może akurat jakąś ciotkę Elkę przegapiłam? - powiedziała i to całkiem serio. A ty też musisz swoją decyzję przemyśleć.

- Już ją podjąłem i ty doskonale wiesz co o tym myślę.

- Nie. Na razie żadnej decyzji nie podjąłeś. Próbowałeś tylko zdecydować za mnie. - przytomności umysłu nie mąciła jej ani późna pora ani spora ilość wypitego wina. - Ale jeśli faktycznie nie chcesz żebym tu z tobą zamieszkała, wystarczy żebyś mi to powiedział prosto w oczy. Powiedz choćby w tej chwili, że mnie nie kochasz i nie chcesz żebym mąciła spokój twojej pustelni. Zrozumiem to i uszanuję.

Stali naprzeciwko siebie w mroku nocy. Jedynie blady żółtawy blask rzucany przez okno nieco rozjaśniał ich twarze. Wiktor wiedział że powinien to zrobić, że powinien powiedzieć te trzy krótkie słowa. Ale nie potrafił. Nie mogły mu się przecisnąć przez zaciśnięte gardło gdy patrzył w jej oczy lśniące niczym szmaragdy. Pomyślał tylko że ma jeszcze czas, że może jutro nie będzie tak ufnie na niego patrzeć i zdoła zrobić to co powinien.

- Dobrej nocy Blanko - wyszeptał tylko i oboje weszli do środka.

 

Dzień dziewiąty.

 

- Chyba miałeś rację. To był zapewne tylko podobny numer do tego jaki miał telefon babci. Nie przypomniałam sobie żeby w rodzinie była jakakolwiek Elżbieta. - oświadczyła Blanka zasiadając do śniadania, które tym razem przygotował Wiktor. - No i dziś chyba w końcu muszę zabrać się za pisanie. Zostało już tylko kilka dni, a ja nie lubię robić niczego na ostatnią chwilę. Może będą potrzebne korekty. Chciałabym tak wiele napisać o tobie i twoich książkach i nie wiem czy zmieszczę się w limicie. A ty co na dziś planujesz?

- Jeszcze nic nie zaplanowałem, ale na pewno zajęcie sobie znajdę. Nudzić się nie lubię - odparł.

Zaraz po śniadaniu Blanka po raz pierwszy od przyjazdu wyjęła z samochodu swoje podstawowe narzędzie pracy czyli laptop. Poszła z nim pod rozłożysty dąb. Ustawiła go na stoliku. Obok położyła dyktafon na którym nagrała całą rozmowę z Wiktorem. Nie włączyła go jednak. Przez kilka minut siedziała w skupieniu po czym energicznie zabrała się za pisanie. Wiktor zamierzał zabrać się za odkładane od kilku dni rąbanie drewna do kominka. Gdy jednak wyszedł z domu od razu zrozumiał że to nie jest dobry pomysł bo odgłosy siekiery z pewnością nie pomogą jego gościowi przy pracy. Sam przecież w przeszłości pisywał i wiedział doskonale jak cenny jest wówczas odpowiedni nastrój. Z naprawy budy Astora także musiał zrezygnować z takiego samego powodu. W końcu znalazł sobie odpowiednio cichą pracę. Zauważył że po ostatniej burzy stare krzewy winogron są dość mocno starmoszone i wymagają podwiązania na nowo. Z miejsca gdzie rosły winogrona mógł w dodatku przyglądać się zapamiętale pracującej Blance. Od kilku dni zawładnęła bez reszty jego myślami, a sam jej widok poprawiał mu nastrój. Zdawał sobie sprawę, że to jest złe zauroczenie i nie powinien go podsycać szukając z nią zbyt częstego obcowania. Stare serce jednak rozumu słuchać nie chciało i Wiktor nie potrafił wciąż odmawiać sobie czerpania przyjemności z jej towarzystwa. Odkąd zjawiła się w dworku czuł się jak by rzeczywiście czas cofną się a przed nim życie otwierało jeszcze niczym nie skrępowane możliwości. Rozmowy Z Blanką z każdym kolejnym dniem coraz rzadziej budziły wspomnienia rozmów z Karoliną, Za to coraz bardziej przypominały beztroskie nocne pogawędki z przed trzydziestu trzech lat. Swoje sumienie uspokajał powtarzając, że przecież za kilka dni Blanka wyjedzie i chcąc nie chcąc będzie musiał o niej zapomnieć. Póki co chciał się przynajmniej nacieszyć widokiem pięknej twarzy, ostatniej chyba w jego życiu kobiety, która okazała mu tak wiele serdeczności i ciepła. Stojąc więc za rozłożystym krzakiem winorośli na oślep podwiązywał ciężkie od zielonych jeszcze owoców gałęzie, całą uwagę skupiając na Blance bez reszty pochłoniętej pracą. Czasem jej dłonie zamierały tuż nad klawiaturą i palce przestawały się poruszać. Wówczas zabawnie marszczyła brwi żeby lepiej się skupić, albo coś sobie przypomnieć. Po chwili uśmiechała się radośnie i ze zdwojoną energią powracała do przerwanej pracy. Ani razu jednak nie zauważył żeby włączała dyktafon i słuchała tego co tamtego pamiętnego wieczoru nagrała.

Krzaków winorośli zasadzonych tam jeszcze przez poprzedniego właściciela było niewiele i szybko uwinął się z tą pracą, chociaż obecność Blanki wciąż bardzo go rozpraszała. Chętnie poszukałby sobie innego zajęcia na zewnątrz, ale czas płynął nieubłaganie i w końcu musiał zająć się przygotowaniem obiadu. Stojąc przy kuchence gazowej nie mógł widzieć stolika pod dębem, ale od czasu do czasu podchodził do okna i sprawdzał czy wciąż tam siedzi i czy wciąż wygląda tak uroczo jak zwykle. Sam przed sobą wstydził się tego, że zachwyca się kobietą w wieku własnej córki, ale to było silniejsze od niego. Już od pierwszej chwili gdy ją zobaczył, gdy usłyszał jej głos wydała mu się szczególnie bliska. Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej bał się chwili gdy będzie musiała wyjechać. Od dwóch dni wręcz ogarniała go panika na samą myśl o pożegnaniu bo zdawał sobie sprawę, że w końcu będzie musiał skłamać patrząc jej prosto w oczy i powiedzieć nie to co czuje ale to co musi. Póki co jednak tą chwilę starał się od siebie odsunąć i cieszyć się tym co mógł.

- Tak się rozpisałam że zapomniałam o obiedzie. W czym mogę ci pomóc? - usłyszał radosny głos Blanki tuż za plecami gdy właśnie kończył smażyć panierowane piersi kurczaka.

- Umyj ręce i siadaj do stołu. Właśnie miałem ciebie wołać - odparł

- Och, czuję że będą pyszności. - stwierdziła demonstracyjnie chłonąc unoszące się wokół zapachy.

- Wiesz, w Wawie jadałam znacznie mniej i niezbyt regularnie. Wczoraj nawet zastanawiałam się czy nie przytyłam podczas pobytu tu u ciebie. Ale przypadkiem w łazience wypatrzyłam wagę i pozwoliłam sobie z niej skorzystać. Wyobraź sobie jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się że nie tylko nie przytyłam ale jeszcze jeden kilogram straciłam! - zawołała cała rozentuzjazmowana.

- No to już teraz wiem skąd u ciebie ten szampański nastrój od samego rana. - zażartował - Tylko muszę ciebie zmartwić. Ta waga oszukuje. Zwykle pokazuje pięć kilo mniej.

- Żartujesz - radość z twarzy Blanki zniknęła w mgnieniu oka - Więc przytyłam cztery kilo? Pół kilo dziennie mi przybywa? Sory, w takim razie dziś obiadu nie jem. Muszę zadbać o wygląd. Chcę się podobać swojemu nowemu chłopakowi.

- Nie wiem jakie upodobania ma twój chłopak, ale jeśli lubi kościste wieszaki to mu współczuję. Moim zdaniem dziewczyna powinna mieć trochę ciała i wypukłości tam gdzie trzeba. A ty akurat masz doskonałe proporcje. - bez zastanowienia wygłosił własną opinię.

- Super że tak uważasz - zawołała przytulając się do pleców Wiktora - W takim razie musze zrobić wszystko żeby moje “proporcje” nie zmieniły się ani o milimetr. Obiadu dziś nie jem.

- Nie wygłupiaj się tylko siadaj do stołu. - Wiktor dopiero teraz zorientował się, że to on niby jest tym jej nowym chłopakiem któremu chce się podobać i już choćby z tego powodu nie chciał tematu rozwijać. - Możesz spokojnie jeść. Żartowałem. Ta waga pokazuje całkiem dokładnie, a jeśli już oszukuje to raczej zaniża do pół kilograma.

- Och rzesz ty … - Blanka udawała zagniewaną łaskocząc przy tym Wiktora i okładając go na niby swoimi małymi piąstkami tak energicznie, że omal nie upuścił talerza.

- No dość, masz talerz i siadaj jeść.

- A swoją drogą to ciekawe. Dużo jem i schudłam. - zastanawiała się czekając aż Wiktor włoży również sobie.

- No ale w Warszawie zapewne nie zażywałaś też tyle ruchu - zauważył siadając do stołu.

- Fakt, dużo ostatnio pracowałam. Bywało że i kilkanaście godzin dziennie siedziałam przy biurku. - przyznała ze smutkiem.

- Powinnaś bardziej zadbać o zdrowie - jego troska o Blankę była autentyczna - Sama teraz przekonałaś się, ze zażywając na codzień dużo ruchu kalorii liczyć nie musisz. Tutejsze świeże powietrze też soje robi. I przyjazne otoczenie.

- Sam to przyznałeś. - podchwyciła błyskawicznie - To wymarzone miejsce dla mnie. Gdy zamieszkam tu z tobą, będę mogła jeść do woli i wciąż będę zgrabna. - podsumowała Blanka, ale te jej słowa zasmuciły Wiktora bo przypomniały mu o zbliżającej się chwili rozstania i o tym co będzie musiał wówczas zrobić.

- A jak tobie idzie praca? - zmienił zręcznie temat rozmowy.

- Świetnie. - odparła bez wahania - Od razu wiedziałam, że pisanie tego artykułu będzie dla mnie prawdziwą przyjemnością. Właściwie już skończyłam. Po obiedzie jeszcze tylko sprawdzę czy wszystko ujęłam tak jak chciałam i będziesz mógł sprawdzić czy nic nie nazmyślałam na twój temat.

- Nagranie przydało się?

- W sumie to nie … - powiedziała bez zastanowienia, ale szybko wyczuła że pytanie jest podchwytliwe. Spojrzała badawczo na Wiktora - Podglądałeś mnie przy pracy?

- Spojrzałem kilka razy i nie widziałem żebyś korzystała z materiałów … Jak to się w waszym żargonie nazywa? Materiały źródłowe? - przyznał się.

- A bo wiesz, rano wpadłam na genialny pomysł i nie napisałam klasycznego wywiadu tylko opisałam własne wrażenia z rozmowy z tobą. Nie jako dziennikarki tylko jako czytelniczki. Bo właściwie tamtego wieczoru nie robiłam niczego tak jak zwykle, jak dziennikarka. - wyjaśniła. - Mam nadzieję że Maria doceni mój nowatorski pomysł.

- Aż boję się zapytać, z której naszej rozmowy wnioski tam umieściłaś. - wtrącił Wiktor.

- Oczywiście z tej rozmowy o twoich książkach. Życia prywatnego i zawodowego nigdy nie łączę.

- Więc jesteś tutaj zawodowo czy prywatnie? - Wiktor także wykazał się czujnością i refleksem.

- Przyjechałam służbowo, a zostałam na dłużej całkiem prywatnie. Bo mi się tu spodobało. - Blanka także nie miała najmniejszego problemu z celną ripostą.

- No to dobrze. W takim razie możesz kończyć ten swój nowatorski wywiad, a ja sprzątnę po obiedzie - zdecydował wstając od stołu.

- Super. Jestem w tej chwili skupiona na tym co piszę i wolałabym się nie rozpraszać. Za to jutro ja sama obiad szykuję i w ogóle zajmuję się kuchnią. - oznajmiła i niemal wybiegła na zewnątrz. Po chwili już siedziała przed ekranem laptopa.

Wiktor szybko uprzątną po obiedzie. Nowego zajęcia już nawet nie próbował sobie szukać. Usiadł na schodach ganku i teraz już bez żadnego kombinowania przyglądał się jak Blanka pracuje. Musiała wyczuć, że jest obserwowana bo w końcu spojrzała za siebie. Była uśmiechnięta. Pomachała ręką do Wiktora i zaraz powróciła do pracy. Kilkanaście minut później znowu spojrzała w jego kierunku i zawołała.

- Czy mógłbyś przynieść torebkę z mojego pokoju?

- Jasne - odparł i od razu pobiegł na górę niczym dwudziestoletni sztubak.

- Och, bardzo ci dziękuję - od razu zaczęła przerzucać całą zawartość torebki. Po chwili wyjęła z niej portfel. Już odpięła pasek zabezpieczający dokumenty przed przypadkowym wysunięciem - Ach racja, hasło mam w kalendarzyku, a nie w portfelu - powiedziała cicho sama do siebie i powróciła do trudnych poszukiwań w typowo kobiecej torebce pełnej “niezbędnych“ drobiazgów.

- Wiesz, W służbowych skrzynkach mailowych musimy co miesiąc zmieniać hasło i nigdy nie pamiętam jakie jest aktualne. - tłumaczyła dzierżąc już w dłoni opasły, tradycyjny, papierowy terminarz.

- To zrozumiałe. Ja na szczęście nie muszę haseł zmieniać w ogóle - wtrącił Wiktor.

- I w dodatku masz znakomitą pamięć. Trzydzieści trzy lata pamiętasz numer do dziewczyny, której nawet ani razu nie pocałowałeś. - zażartowała - To ty może przejrzyj i sprawdź czy wszystko w porządku. Ja w tym czasie znajdę ten piekielny adres i jeśli nie będziesz miał zastrzeżeń od razu wyślę ten materiał do redakcji.

To mówiąc obróciła laptop w stronę Wiktora. Spojrzał na ekran. Był tam całkiem sporej objętości tekst. Zaczął czytać. Napisany był nadzwyczaj pięknym, barwnym językiem. W dodatku na temat książek i jego samego pisała w samych tylko superlatywach.

- I jak? Wszystko w porządku. - spytała gdy tylko znalazła potrzebne hasło.

- Tak. Masz naprawdę talent. Zazdroszczę ci tak pięknej polszczyzny.

- I wice wersa. Twoim sposobem pisania i wyrażania myśli jestem zachwycona od dnia gdy po raz pierwszy przeczytałam “Marzenie“. - odparła - Przeczytałeś wszystko? Mogę wysyłać?

- Możesz. Jeszcze nie doczytałem, ale ufam tobie. - podsunął laptop z powrotem w stronę Blanki. Jej portfel, który do tej pory stał niemal dęba opierając się o podniesiony monitor komputera opadł swobodnie na stolik, lekko zakołysał się i z jego wnętrza wysunęła się jakaś fotografia. Wiktor nigdy nawet nie brał do ręki cudzych rzeczy, zwłaszcza takich które nosi się zwykle w portfelu. Tym razem również nawet ręką nie ruszył i tylko spojrzał na fotografię na której dostrzegł mężczyznę.

- Jeszcze nosisz fotkę byłego? Niedoszłego?

- Co?

- Z portfela wysunęła się fotografia jakiegoś przystojniaka. Zdradzisz mi kto to?

- A nie, to nic takiego. Stare dzieje - Zmieszała się i już podniosła ją swoimi smukłymi palcami, ale Wiktor jeszcze pochylił głowę żeby lepiej przyjrzeć się fotografii. Zawahała się i po chwili cofnęła dłoń, a fotografia pozostała tam gdzie wcześniej leżała.

- Rzeczywiście, chyba już długo nosisz ją w portfelu - zauważył Wiktor bo też fotografia była lekko pożółkła, wyblakła i zniszczona. - Lubię oglądać stare zdjęcia. Przypominają świat i ludzi jakimi byli kiedyś.

- Mam zupełnie tak samo - sucho odparła Blanka.

- Zaraz, przecież ja go znam. Przecież to ja jestem na tym zdjęciu!! - zawołał pochylając się jeszcze bardziej nad fotografią. - Jak widzę Blanko bardzo starannie przygotowywałaś się do wywiadu ze mną, do tego spotkania.

Nie odpowiedziała nic. Tylko spoglądała niepewnie na Wiktora z nad ekranu komputera. Wyglądała na przestraszoną, zagubioną. Odkąd zjawiła się w modrzewiowym dworku jeszcze ani razu nie widział w jej oczach takiej niepewności.

- Ciekaw jestem gdzie wygrzebałaś tą fotografię? - zastanawiał się głośno. Jednym palcem powoli obrócił ją tak żeby mógł lepiej jej się przyjrzeć z właściwej perspektywy. - Wiele lat temu ktoś włamał się do mojego komputera na którym miałem wszystkie swoje pamiątkowe fotografie. Ktoś mógł mi je wówczas wykraść, chociaż do tej pory … - urwał nagle. Zmieszał się - Oczywiście nie posądzam ciebie o “zamach” na mój komputer. Wiadomo jak to jest z netem. Jak już coś raz do sieci trafi każdy może to znaleźć jeśli umie. Podziwiam tylko że mnie rozpoznałaś. To stara fotografia. Zaraz … Tak, to fotka z Zakopca. Zdaje się zrobiona była na drodze do Morskiego Oka. Byłem tam kilkanaście lat temu. Ale zaraz … - znowu zwiesił głos i zmarszczył brwi. - Na tej fotce aparat mam na ramieniu. I nie pamiętam żebym kiedykolwiek to zdjęcie widział.

Powoli uniósł głowę. Znowu patrzył na Blankę, a w jego głowie rozszalała się burza domysłów. Pytania mnożyły się w niej jedno po drugim. Na zewnątrz jednak nadludzkim wysiłkiem zachował stoicki spokój. Blanka wciąż jeszcze milczała ale zdawała sobie sprawę, że czeka ją trudne zadanie. W końcu zmobilizowała się. Energicznym ruchem zamknęła laptop. Śmiało popatrzyła Wiktorowi prosto w oczy i powiedziała.

- Podsunąłeś mi świetny wykręt. Istotnie mogło tak być, że przygotowując się do rozmowy z tobą zbierałam materiały i natrafiłam na tę fotkę. Tak mogło być. Jak sam przyznałeś zrobione zostało czas jakiś temu w Zakopanem. Tam co drugi turysta ma aparat i fotografują na okrągło. Czasem swoją rodzinę, czasem pejzaże. Na każdej niemal fotografii znajdzie się ktoś przypadkowy. Przecież na drodze do Morskiego Oka zawsze są tłumy ludzi. W sezonie zapuszczają się tam również dziennikarze i też filmują, fotografują. I oni nie robią pamiątkowych, rodzinnych selffie, nie upamiętniają widoków. Oni pokazują co dzieje się na szlakach, pokazują turystów. Jedno z takich zdjęć mogłam znaleźć i zauważyć że jesteś tam również ty. Przystojny turysta z rodziną w górach. Tak mogło być, tak mogłam wszystko przedstawić i po sprawie. Ale okłamywać ciebie nie chcę.

- To miłe że jesteś ze mną szczera. Więc skąd ta fotka? Kto ją zrobił przypadkowemu turyście?

- Tą fotografię wykonałam własnoręcznie na drodze do Morskiego Oka. Siedemnaście lat temu. - wyrzuciła z siebie jednym tchem.

- Ty? Przecież wtedy byłaś jeszcze dzieckiem - nie uwierzył.

- Jesteś inżynierem i świetnie umiesz liczyć. Dokładnie wiesz ile teraz mam lat więc łatwo możesz wyliczyć ile miałam wówczas. Byłam już nastolatką. - mówiła w dość szczególny, nie pasujący do niej sposób, ale wciąż była bardzo spokojna i opanowana. - Twoja córka jest o rok młodsza. Wówczas miała piętnaście lat. Ona przecież wówczas też fotografowała.

- To prawda - przyznał Blance rację - Ale dlaczego ją zrobiłaś? Dlaczego masz tę fotografię w portfelu?

- Mam ją zawsze przy sobie. Od siedemnastu lat nie rozstaję się z tą fotografią. - oznajmiła śmiało patrząc Wiktorowi prosto w oczy. - Każdy nosi w portfelu jakieś fotografie. Ty przecież także na pewno masz tam czyjeś podobizny.

- Tak, ale przecież ja byłem dla ciebie nikim. Nic nie rozumiem. - oświadczenie Blanki wprawiło go w konsternację - Powiedz dlaczego tą fotkę zrobiłaś i wciąż masz przy sobie?

- To długa historia.

- Nie chcę żadnych historii. Powiedz mi w dwóch zdaniach. Ułatwię ci. Zacznę zdania, a ty je tylko dokończ. Powiedz : Zrobiłam fotkę bo … A potem jeszcze dokończ zdanie: Mam ją zawsze przy sobie żeby …

- To nie jest tak proste. Zapewniam ciebie. Żebyś zrozumiał dlaczego tak się stało musimy cofnąć się nomen omen trzydzieści trzy lata wstecz. - twardo obstawała przy swoim zdaniu.

- Wtedy jeszcze ciebie nawet na świecie nie było. Mówiłaś że urodziłaś się jesienią. - zauważył Wiktor.

- No to trzydzieści dwa lata wstecz musimy się cofnąć - poprawiła się pospiesznie ale w tej samej chwili zmarszczyła brwi - A właściwie dobrze powiedziałam. W rzeczywistości problem zaistniał zanim się urodziłam i tylko ja nie mam pojęcia co wówczas zaszło. Więc chcesz poznać całą prawdę?

- Wystarczy jeśli wyjaśnisz co ja mam z tym wszystkim wspólnego? - Wiktor odczuwał coraz większy niepokój i rzeczywiście nie miał ochoty wysłuchiwać długich tajemniczych opowieści.

- Postaram się możliwie najkrócej ale proszę ciebie o jedno. Wysłuchaj mnie cierpliwie do końca i nie wyciągaj zawczasu pochopnych wniosków. - poprosiła. Wiktor tylko dyskretnie zmrużył powieki na znak że się zgadza i Blanka zaczęła swoją opowieść.

- Mama wychowywała mnie sama od chwili moich narodzin…

- Dlaczego? Co stało się z twoim ojcem? - wtrącił Wiktor.

- Prosiłam ciebie o cierpliwość. To dla mnie bardzo trudne więc nie przerywaj mi, proszę. - rzeczywiście musiała być bardzo zdenerwowana. Jej twarz była niemal kamienna, ale wciąż miętosiła własne palce tak mocno aż ich opuszki chwilami robiły się całkiem białe.

- Przepraszam. Już zamieniam się w słuch.

- Odkąd pamiętam Zawsze wypytywałam mamę o tatusia. Za każdym razem odpowiadała krótko: “Nie ma tatusia”. Nie rozumiałam dlaczego. Niektóre inne dzieci też miały tylko mamę, ale one wiedziały że tatuś tragicznie zginął, porzucił je lub wyjechał do pracy. A ja po prostu tatusia nigdy nie miałam. Wiesz, był taki moment, że uważałam siebie za produkt z probówki. Ale mama zapewniła mnie, że tak nie było i że byłam owocem prawdziwej miłości, gorącej miłości od pierwszego wejrzenia.

Na moment umilkła. Zagryzła wargi. Wyglądała jak by znowu przeżywała coś co wydarzyło się wiele lat temu. Szybko jednak pozbierała się i mówiła dalej.

- Gdy miałam siedem, może osiem lat i sporo już rozumiałam, wpadłam na pewien pomysł. Przyglądałam się na ulicy mężczyznom w wieku mamy i takim ciut starszym zastanawiając się, który z nich może być moim ojcem? Który z nich jest facetem godnym miłości mojej mamy? Kobiety pięknej i dystyngowanej. W końcu ta zabawa mi się znudziła, bo nie spotkałam żadnego takiego faceta. Wtedy pomyślałam, że bez taty jest nawet lepiej, bo co by było gdyby był złym tatą albo nie zasługiwał na mamę? Minęło kilka kolejnych lat. Rosłam i mądrzałam. Już nawet przestałam wypytywać mamę o tajemnicze zniknięcie mojego taty. Przecież jako nastolatka dostatecznie dużo wiedziałam o życiu i miłości, żeby wiedzieć że czasami bywają bardzo trudne. I życie i nawet najpiękniejsza miłość.

Mając szesnaście lat wyjechałam ze szkolną wycieczką w Tatry. Byłam niezadowolona. Mieliśmy jechać do Włoch. Miałam zobaczyć Alpy, a skończyło się na naszych tatrach, bo w klasie kilku osób nie było stać na wycieczkę zagraniczną. Rozumiałam to ale niespełnione marzenia bardzo bolą. Zdegustowana wlekłam się na końcu grupy szlakiem do Morskiego Oka i wtedy usłyszałam ten głos. Był ciepły i bardzo spokojny, a za razem mocny i stanowczy. Nawet nie słyszałam słów, ale już samo brzmienie tego głosu sprawiło, że poczułam się dobrze, bezpiecznie. W ułamku sekundy zapomniałam o swoich problemach, frustracjach i rozterkach. Odwróciłam głowę i zobaczyłam … ciebie. Obejmowałeś ramieniem córkę, a syna trzymałeś za rączkę. Po chwili ten nieznośny chłopczyk, który od dłuższego czasu zachowywał się strasznie i matka nie dawała sobie z nim rady, omal nie spadł kilka metrów w dół do potoku. Złapałeś go w ostatniej chwili. Kilkoma wprawnymi ruchami opatrzyłeś rozbite kolano i oddałeś dzieciaka przerażonej matce. A potem jak gdyby nigdy nic odszedłeś znowu rozmawiając z córką i trzymając za rączkę syna. Nagle przypomniała mi się moja dziecinna zabawa i uświadomiłam sobie, że tylko w takim facecie mogła zakochać się moja mama i za razem mógłbyś być idealnym ojcem dla mnie.

- No to wszystko rozumiem, ale muszę ciebie zmartwić - nie wytrzymał Wiktor.

- Prosiłam żebyś dał mi opowiedzieć wszystko do końca i nie wyciągał pochopnych wniosków - po raz pierwszy podniosła głos.

- Dalej nie musisz opowiadać. Już znam odpowiedzi na swoje pytania. Tylko ja nie jestem twoim ojcem. Owszem, bardzo chciałbym mieć taką córkę jak ty. Mądrą, wrażliwą, inteligentną, delikatną i … piękną. Byłbym bardzo dumny z takiej córki. Ale niestety nie jesteś moją córką. Wiem to na pewno. Do przedwczoraj moja żona była jedyną kobietą w moim życiu. Jedyną z którą się kochałem. Jestem na tysiąc procent pewien, że niegdzie po świecie nie błąka się żadne moje dziecko o którego istnieniu dotąd nie wiedziałem. - wyrzucił z siebie jednym tchem żeby Blanka nie była w stanie mu przerwać.

- Ja przecież nie twierdze że nim jesteś! - przekrzykiwała Wiktora. - Wiem doskonale że nie jesteś moim ojcem.

- Więc po co to wszystko? Kobieto, ja powoli zaczynam się gubić. Najpierw jesteś zagubioną turystką w potrzebie. Potem okazuje się, że wcale nie zabłądziłaś, tylko przyjechałaś specjalnie do mnie na wywiad. Z turystki stałaś się nagle dziennikarką, która wkrótce ląduje w moim łóżku. A na koniec okazuje się, że od trzydziestu trzech lat poszukujesz tajemniczego ojca i to właśnie mnie upatrzyłaś sobie do tej roli. - Cierpliwość Wiktora wyczerpała się i gubił się w domysłach. - Jak na jeden tydzień to aż nazbyt wiele jak na jednego emeryta. Co to ma być? Jakaś “ukryta kamera” czy inne “Mamy cię”?

- Zapewniałeś mnie że mi ufasz, więc pozwól mi dokończyć. - Blanka znowu była sobą a jej głos brzmiał tak jak wcześniej. Był kojący i miły.

- Więc słucham - Wiktor także ochłonął bardzo szybko.

- Po powrocie z wycieczki wywołałam zdjęcia i tą fotkę z twoją podobiznę od razu włożyłam do kieszonki kosmetyczki, którą zresztą specjalnie na tą okazję kupiłam. Od tamtej pory ilekroć miałam jakiś problem, albo było mi zwyczajnie smutno szłam do swojego pokoju i trzymając w rękach tą fotkę zwierzałam się z tych swoich kłopotów. Często pomagało i szybko znajdowałam rozwiązanie …

- Bo jesteś zaradna i z pewnością zawsze taka byłaś - wtrącił Wiktor chcąc tym samym dać Blance do zrozumienia, że jego podobizna nie miała najmniejszego znaczenia.

- To też. Ale widok twojej twarzy działał na mnie kojąco i łatwiej mogłam się skupić. Zawsze też przypominała mi ten twój głos, który usłyszałam zanim ciebie zauważyłam. Zastanawiałam się co ty byś mi poradził, co byś powiedział na to co stało się ze mną? Wiem, to była dziecinada ale mi pomagały te seanse psychoterapeutyczne z twoją fotografią. Potem, gdy byłam starsza wystarczała mi sama świadomość, że ten arkusz papieru jest w moim portfelu. Po raz ostatni zwierzyłam się tej fotografii gdy mój niedoszły okazał się nic nie wartym gnojkiem. Cała zapłakana zamknęłam się w swoim pokoju i wpatrując się w nią wyrzuciłam z siebie cały swój żal. Od razu przestałam płakać i pomyślałam “Dlaczego ja mam płakać? Powinnam cieszyć się, że w porę przekonałam się jaki jest naprawdę”. Nazajutrz rzuciłam mu w twarz ten jego pierścionek z brylantem i byłam szczęśliwa. Rozpierała mnie pewność, że dobrze zrobiłam, chociaż nawet nie wiedziałam skąd się ona bierze.

Znowu umilkła i zamyśliła się. Wiktor tym razem słowem się nie odezwał. Chciał dotrzymać słowa i dać Blance szansę opowiedzenia wszystkiego do końca tak jak sobie życzyła.

- Przed chwilą sądziłeś że szukam w tobie ojca. Właśnie teraz uświadomiłam sobie że “rozmawiając” z twoją podobizną nigdy nie użyłam słowa “Tato”. Gdzieś tam w podświadomości może chciałam widzieć w tobie ojca, ale myślałam o mężczyźnie z fotki jak o kumplu, przyjacielu.

Twoją pierwszą książkę kupiłam za namową przyjaciółki. Jej lektura bardzo mnie wciągnęła. Czytałam do skutku, aż blady świt mnie zastał. Byłam bardzo poruszona historią przyjaźni Joli i Adama. Zazdrościłam Jolce, bo jej przyjaciel był prawdziwy, realny i zawsze blisko niej, a mój najlepszy przyjaciel i powiernik moich sekretów był tylko twarzą na fotografii. Zamknęłam książkę i na obwolucie zobaczyłam zdjęcie autora. Twoje zdjęcie. Myślałam że z niewyspania mam jakieś omamy. Wyszukałam na necie informacje na twój temat. Wszystko stało się oczywiste. Mój idol z Zakopanego zyskał imię i nazwisko. Uznałam że to jest jakiś znak. Długo zastanawiałam się co mam zrobić. Z jednej strony miałam wielką ochotę z tobą porozmawiać. Mogłam to zrobić bez problemu. W końcu byłam dziennikarką, a ty odkryciem roku. Z drugiej jednak strony bałam się spotkania z tobą twarzą w twarz. Nie byłam na to gotowa. Wahałam się zbyt długo. Gdy już wszystko przemyślałam ty zniknąłeś. Zaszyłeś się na tym pustkowiu i nikt nie wiedział gdzie ciebie szukać. Maria też kazała mi odpuścić sobie i zapomnieć o wywiadzie z tobą, uznając że jesteś gwiazdką jednego sezonu. Ale gdy straciłam szansę na łatwe spotkanie zawzięłam się. Długo ciebie tropiłam aż wytropiłam. Tylko w jednej kwestii nie byłam z tobą całkowicie szczera. Maria nie wysłała mnie na ten wywiad. Ja ją do tego pomysłu przekonałam, a ona tylko się zgodziła. Byłam zdeterminowana i bardzo chciałam się spotkać z tobą, porozmawiać. Byłam już bardzo zmęczona własnymi marzeniami o wspaniałym ojcu na którego zawsze mogę liczyć. Gdy po latach dowiedziałam się kim jest facet z fotografii zapragnęłam zrobić dokładnie to samo co ty. Sam przyznałeś, że pisanie “Marzenia“ było dla ciebie takim rozliczeniem z przeszłością i symbolicznym zamknięciem tamtego rozdziału twojego życia. Akurat ty powinieneś mnie zrozumieć. Tak jak ty chciałeś się uwolnić od mitycznej Elki, ja też chciałam zatrzasnąć za sobą drzwi i zacząć życie od nowa. Bez twojej podobizny w portfelu. Przed kilkoma minutami myślałeś, że przyjechałam tu w poszukiwaniu ojca, albo kochanka. Nie. Wręcz przeciwnie. Już nie jestem dzieckiem i doskonale rozumiem, że w swojej wyobraźni przesadnie idealizujemy ludzi którzy są dla nas w jakiś sposób ważni. Chciałam ciebie poznać żeby przekonać się, że jesteś ani lepszy, ani gorszy od przeciętnego faceta. Chciałam zobaczyć ciebie w realnych, szarych barwach. Po powrocie miałam odłożyć tą fotografię do szkatułki w której trzymam zapomniane pamiątki i zapomnieć o dziewczynce, która wychowała się bez ojca i o mężczyźnie w którego podobiźnie chciała widzieć swojego powiernika. Gdyby nie tamta burza która mnie tutaj zatrzymała, tak z pewnością by się stało. Musiałam jednak zostać dłużej i cały mój plan posypał się. Wystarczyło dwa dni aby okazało się, że Wiktor Skokowski jest dokładnie takim człowiekiem o jakim marzyła mała Blanka. A nawet więcej, bo Wiktor Skokowski jest prawdziwym, realnym człowiekiem z którym mogę o wszystkim porozmawiać, którego mogę poprosić o radę, który mnie zrozumie, pocieszy i … przytuli gdy przestraszę się grzmotu. To niby nie wiele ale dla trzydziestoletniej kobiety, która nigdy wcześniej tego nie zaznała, to coś wyjątkowego. W ciągu ostatniego tygodnia nic nie wyszło tak jak zaplanowałam, ale cieszę się, że to wszystko jednak się stało. O tej fotografii i wszystkim co się z nią wiąże nie miałam zamiaru mówić. Zwłaszcza teraz. Ale może i dobrze się stało że ją zobaczyłeś i musiałam ci wszystko opowiedzieć. Szczerze mówiąc źle się czułam z tą świadomością, że coś przed tobą ukrywam podczas gdy ty tak wiele opowiedziałeś mi o sobie. Ot i cała historia. Czy rozwiałam wszelkie twoje wątpliwości? - spytała na koniec.

- Tak mi przykro, że miałaś smutne dzieciństwo - tylko tyle zdołał powiedzieć.

- Nie było takie złe. I tylko nikt kto miał normalną rodzinę nie zrozumie, co dzieje się w głowie dziecka, które nic nie wie o ojcu. - odparła jednak ze smutkiem.

 

Dzień dziesiąty.

 

- Dostałam wiadomość od Marii - radośnie oznajmiła Blanka nazajutrz przy śniadaniu. - Była zachwycona nowatorską formułą i samą treścią. Tak jak przypuszczałam artykuł jest za duży, ale Maria kazała skrócić dwa inne, a mój pójdzie w całości.

- To chyba dobrze? - Wiktor od rana był wyjątkowo milczący i zamyślony.

- No raczej. Jestem bardzo zadowolona. Co na dziś mamy w planach? - w przeciwieństwie do Wiktora Blanka była bardzo radosna jak zresztą każdego ranka od tygodnia.

- A ty co zamierzasz dziś robić? - odwrócił pytanie.

- Cóż, właściwie swoje już zrobiłam i mogę wracać. Ale tak mi się tu podoba, a ty zawsze powtarzasz, że mogę zostać tak długo jak zechcę. - mówiła coraz wolniej bacznie przypatrując się Wiktorowi, który usilnie unikał jej wzroku, jej spojrzeń. - No chyba że to już nieaktualne i wolisz zostać sam.

- Co za głupstwa mówisz? - zawstydził się. Doskonale wiedział, że sam swoim zachowaniem zasiał te wątpliwości Jednak nie potrafił zapanować nad sobą, nie potrafił tego poranka ukryć, że coś go gnębi. Przez cała noc zastanawiał się nad tym wszystkim co wydarzyło się w ostatnich dniach, ale te rozmyślanie tylko wzmogły zamęt w jego głowie i sercu. Każdą inną kobietę jaka wsadziłaby go na równie szalony rollercoaster emocjonalny z pewnością już dawno pożegnałby i poprosił żeby tu nigdy więcej nie wracała. Blanki jednak nie potrafił potraktować jak każdej innej kobiety, zanim jeszcze zwierzyła mu się ze swoich dziecięcych problemów. Teraz tym bardziej współczuł jej i stała mu się jeszcze bliższa. Był jednak zbyt rozważnym człowiekiem i doskonale zdawał sobie sprawę, że właśnie teraz musi zachować właściwy dystans. Znalazł się w sytuacji nadzwyczaj trudnej, bo przecież z drugiej strony nie chciał zranić ani w najmniejszym stopniu urazić tej wspaniałej kobiety i tak przez życie doświadczonej. Potrzebował czasu żeby znaleźć iście salomonowe wyjście, które przynajmniej dla niej będzie dobre i właściwe - Przecież sama wiesz jak lubię twoje towarzystwo, a skoro powiedziałem że możesz tu być ile zechcesz to tak jest. Po prostu chyba dziś nie najlepiej się czuję. Ot widzisz, takie są uroki starości. Jeśli jednak się nie obrazisz, to ja dziś pojadę z Homerem żeby się trochę wyhasał, nogi rozprostował. Od kilku dni tylko w koło domu drepcze. A ty oczywiście czuj się tu jak u siebie. Rób co chcesz, albo to co musisz.

Zaraz po śniadaniu Blanka poszła do swojego pokoju. Wiktor wszystko uprzątnął i zrobił to co zapowiedział. Uciekł by swoją kwaśną miną nie psuć nastroju Blance, by sobie i jej dać czas na zastanowienie. Po raz pierwszy bał się rozmowy z tą przesympatyczną kobietą, a nade wszystko bał się podjąć jakąkolwiek wiążącą decyzję, powiedzieć coś po czym nic już nie będzie takie samo jak w poprzednich dniach. Już przecież od trzech dni lękał się pożegnania z Blanką, bo wiedział co będzie musiał zrobić. Po tym co usłyszał minionego wieczoru kompletnie nie potrafił sobie wyobrazić tego pożegnania. Bo jeśli wcześniej nie potrafił dojrzałej kobiecie dla jej własnego dobra powiedzieć, że nie może jej kochać to jak ma to rzucić w twarz dziecku które przez tyle lat pokładało w nim tyle ufności?

Najbardziej jednak Wiktor bał się, że w ostatniej chwili zabraknie mu charakteru i determinacji i niczym sztubak pójdzie po linii najmniejszego oporu szczerze mówiąc jak wiele radości wniosła w jego beznadziejne życie i jak bardzo chciałby dla niej być znacznie młodszy.

Długo błąkał się po okolicy mając cichą nadzieję, że Blanka wyręczy go w przykrym obowiązku i wyjedzie pod jego nieobecność, może trochę urażona ale przynajmniej wolna. Ten pomysł sama mu zresztą podsunęła wspominając, że swoją pracę zakończyła i już nie ma powodów żeby dłużej tu zostawała. Zapewne z powrotem do domu Wiktor zwlekałby jeszcze dłużej, ale Homer swoje nawyki też miał i w końcu nie zwracając najmniejszej uwagi na poszturchiwania swojego pana skręcił prosto do domu i z tej drogi zawrócić się nie dał. Zbliżając się do zabudowań od tyłu już z daleka zauważył że nie ma samochodu Blanki, który od wielu dni był tam zaparkowany. Odetchnął z ulgą ale też zrobiło mu się smutno, że jej być może nigdy więcej nie zobaczy. W końcu jednak stało się to na co przecież liczył więc szybko pogodził się z nową sytuacją. Pomimo że od śniadania nic nie jadł głodu nie odczuwał i do domu wcale mu się nie spieszyło. Wręcz przeciwnie. Po tych kilku dniach gdy w tym starym domu rozbrzmiewał radosny głos kobiety, jej śmiech i tupot szpilek, powrót do pustego domu go przerażał. Dlatego też zaraz po powrocie z konnej przejażdżki troskliwie zajął się swoim wierzchowcem. Podrzucił mu świeżego owsa do koryta i starannie wyszczotkował grzbiet. Dopiero właśnie podczas szczotkowania zorientował się, że Astor go nie przywitał jak to miał w swoim zwyczaju ilekroć Wiktor wracał do domu. Przerażony wybiegł z szopy. Z budy nie wystawał ani ogon, ani pysk Astora. Wychylił się z za węgła i dopiero odetchnął z ulgą. Przed gankiem leżał Astor i nawet merdał ogonem co niechybnie oznaczało, że żyje i wszystko z nim w porządku.

- Pewnie obraził się na mnie za to że Blanki nie zatrzymałem i dlatego leży przed domem, a mnie nie witał - wymamrotał cicho pod nosem - Ale zaraz ci staruszku michę naszykuję to szybko się przeprosisz.

Dopiero gdy zbliżył się do ganku zauważył, że na schodach za drewnianą kolumną podtrzymującą zadaszenie ganku, ktoś siedzi. Podszedł jeszcze bliżej i wówczas tajemnicza postać wstała wciąż kryjąc się za potężnym słupem. Dopiero po chwili z za niego wychyliła się Blanka.

- Już z godzinę temu wydawało mi się że wróciłeś, ale wyszłam na zewnątrz i nikogo nie było. No to czekam tu razem z Astorem - ucieszyła się na widok Wiktora tarmosząc psa za uszy.

- Rzeczywiście już jakiś czas temu wróciłem, ale się nie spieszyłem. Nie ma twojego wozu za domem i myślałem że postanowiłaś wrócić do Warszawy. - wyjaśnił powody swojego zachowania.

- Tak chciałam zrobić. Po twoim wyjeździe pierwszy raz miałam dość czasu na zastanowienie się nad tym, co w ostatnich dniach wydarzyło się między nami. Po głębokim namyśle doszłam do wniosku, że bez pardonu z butami wpakowałam się w twoje życie i zamieszałam w nim dla spełnienia własnych wizji. Zrobiło mi się wstyd. Pomyślałam że nigdy więcej nie będę w stanie spojrzeć ci prosto w oczy. Na stole, przy którym przez dziesięć dni jadaliśmy razem śniadania i obiady, zostawiłam pożegnalny list. Chciałam żebyś odzyskał spokój i żebyś nadal o swoim życiu decydował w zgodzie z własnymi poglądami. Beż żadnej presji i emocjonalnego szantażu. Byłam przekonana że robię dobrze. Dojechałam jednak tylko do potoku i nagle opuściła mnie ta pewność siebie z jaką wyjeżdżałam z tego domu. Przypomniałam sobie nasze pierwsze spotkanie i jak to wszystko się zaczęło. Jak w kilka dni moje własne życie wywróciło się … nie, właśnie nie wywróciło się do góry nogami tylko na nogach w końcu mogło stanąć. - Mówiąc to Blanka była bardzo spokojna i opanowana. Śmiało patrzyła w oczy Wiktorowi i nie mógł mieć wątpliwości, że każde jej słowo jest prawdziwe i przemyślane. - Znowu pomyślałam o sobie, o moim życiu. I wtedy coś w końcu do mnie dotarło. Postanowiłam wyjechać pod twoją nieobecność z pobudek egoistycznych, dla własnej wygody. Postanowiłam wyjechać bo bałam się że nie potrafię ci spojrzeć w oczy, bo zmusiłam ciebie do trudnych wyborów i bałam się że będziesz kiedyś miał do mnie o to żal. A najbardziej przeraziła mnie myśl, że w końcu zmuszę ciebie do powiedzenia kilku słów po których nie zostanie już nic. Oczekiwałam od ciebie jasnej deklaracji również dla własnej wygody. Chciałam mieć usprawiedliwienie. Za jakiś czas pożałowałabym rozstania i wówczas mogłabym pocieszyć się, że to ty powiedziałeś, że to ty zdecydowałeś. W porę jednak zrozumiałam, że gdybyś nawet zdołał mi powiedzieć prosto w oczy, że nic dla ciebie nie znaczę i mnie nie kochasz tak jak mężczyzna kocha kobietę, skłamałbyś dla mojego dobra. Skłamałbyś bo ciebie do tego zmusiłam. Siedząc na kamieniu tam nad potokiem w końcu do mnie dotarło, że nie słowa są najważniejsze tylko to co ktoś dla nas robi. Zbyt dosłownie odbierałam to co mówiłeś. Myślałam że bronisz się przede mną, bo jestem dla ciebie tylko jakimś substytutem córki, która od ciebie się oddaliła. Myliłam się. Ty starałeś się chronić mnie dlatego bo zależy ci na moim szczęściu. Chciałeś zadbać o mnie tak jak dba się o tych których kochamy. Chciałeś mnie chronić przed trudnymi konsekwencjami związku z tobą nie bacząc na utratę własnych pragnień, marzeń i drobnych codziennych radości z których dawno zrezygnowałeś. To jak bardzo chciałeś mi siebie obrzydzić było dość nietypowym, ale najpiękniejszym wyznaniem miłości. Trochę późno ale w końcu to zrozumiałam.

Wiktor w milczeniu słuchał Blanki i nie wiedział jak ma się zachować. Czuł się zakłopotany, a za razem zawstydzony, bo ta znacznie od niego młodsza kobieta sama potrafiła odkryć to do czego Wiktor sam przed sobą wciąż nie chciał się przyznać. Umilkła na chwilę, odwróciła twarz i zaraz dodała

- Musiałam tu wrócić z jeszcze jednego powodu. Wczoraj powiedziałam, że nie chcę mieć przed tobą tajemnic ani ciebie oszukiwać. List jaki dla ciebie zostawiłam był kłamstwem sam w sobie. Bo ja nie chce żegnać się z tobą. Musiałam więc wrócić by go zniszczyć. A samochód został tam na drodze. Z góry jakoś zjechałam, ale pod górę widząc w szybie tylko niebo bałam się wjechać. Dlatego go nie widziałeś wracając do domu.

Umilkła i znowu spojrzała Wiktorowi ufnie w oczy jak by czekając na jego decyzję, na słowa od których miało zależeć jej dalsze życie.

- Co było w tym liście? - spytał wciąż nie umiejąc podjąć decyzji.

- Już powiedziałam. Były tam kłamstwa, które miały uspokoić twoje sumienie i moje własne również.

- Skoro były tam kłamstwa to dobrze że go zniszczyłaś. To miło że jesteś, że zostałaś. Astor również na pewno bardzo się ucieszył gdy wróciłaś. Polubił ciebie.

- O tak, omal mnie nie przewrócił gdy wysiadłam z samochodu. Ale skończyło się na zadrapaniu drzwi.

-Astor ty łobuzie. Jak mogłeś - zbeształ czworonożnego przyjaciela, a ponownie zwracając się w stronę Blanki dodał - Ja oczywiście pokryję koszty naprawy auta.

- Ale o czym ty mówisz? Te zadrapanie zostawię na pamiątkę. To w końcu dowód jego przyjaźni do mnie. - zawołała radośnie, ale zaraz znowu spoważniała i powiedziała.

- Wiktorze, ja ciebie rozumiem. A przynajmniej domyślam się z jakimi rozterkami możesz się teraz borykać. Masz swój bagaż niełatwych życiowych doświadczeń. Spotkało ciebie gorzkie rozczarowanie. Uciekłeś tu na te pustkowie i schowałeś się przed ludźmi żeby nikt więcej ciebie nie zranił i nagle zjawiam się ja i burzę twój spokój. Wiem że to wszystko moja wina, ale przecież i na mnie to spadło tak nagle. Ja jestem młodsza, nie tak przez życie doświadczona i mam więcej odwagi stawiać czoła wyzwaniom. Pospieszyłam się za bardzo. Ale to już się stało. A skoro coś się stało nie można płakać nad rozlanym mlekiem tylko szukać rozwiązania. Bo przecież nawet z pozoru trudne sytuacje często mogą być początkiem czegoś dobrego. - Zawiesiła na moment głos. Zmarszczyła czoło i po chwili mówiła dalej. - Wiesz, ostatniej nocy prawie nie spałam. Musiałam raz jeszcze przemyśleć swoje życie z twoją fotografią w portfelu. Dopiero jednak czekając tu, na schodach ganku na twój powrót, coś ważnego do mnie dotarło. Coś bardzo ważnego zrozumiałam. Pamiętasz jak powiedziałam, że nigdy nie nazwałam faceta z fotografii swoim tatą, chociaż za takiego chciałam go uważać. Wczoraj mnie samą zastanowiło to odkrycie, ale teraz już rozumiem wszystko. Miałam szesnaście lat gdy ciebie zobaczyłam po raz pierwszy, tam w Zakopanem. Wtedy pierwszą miesiączkę miałam już dawno za sobą. Byłam smarkulą, ale już nie dzieckiem. Byłam kobietą i nie potrzebowałam już tak bardzo ojca. Bardziej interesował mnie mężczyzna. Ja wtedy w tobie dostrzegłam mężczyznę. Opiekuńczego, przystojnego i dobrego mężczyznę. Wtedy byłeś niemal trzykrotnie starszym, dojrzałym facetem więc uznałam automatycznie, że byłbyś fajnym ojcem. Ale od początku byłeś dla mnie wyłącznie facetem. I wciąż widzę w tobie tylko mężczyznę którego szukałam całe życie.

- Blanko, to tylko nastrój chwili, sugestia. Wrócisz do normalnego życia i wszystko zobaczysz w innych, realnych barwach.

- Nie. Dzieckiem już nie jestem. Wiem co czuję. - wspięła się na palce i musnęła delikatnie wargami szorstki od dwudniowego zarostu policzek Wiktora. - Od ciebie nie oczekuję żadnych deklaracji. Ale też nie chcę żebyś ty decydował za mnie. Sama podjęłam już pewne decyzje.

- Jakie? - Wiktor poczuł mrowienie na całym kręgosłupie.

- Zanim powiem co zdecydowałam muszę ciebie o coś spytać. - Blanka była bardzo skoncentrowana i całkowicie kontrolowała sytuację. Wiktor nawet nie posądzał ją o takie opanowanie.

- Kiedyś powiedziałeś że mnie lubisz. Czy tak jest nadal?

- Nic złego mi nie zrobiłaś. To, że pokrętne ścieżki życia spłatały nam osobliwego figla nie jest niczyją winą. A już z pewnością nie twoją. Dlaczego więc miałbym przestać ciebie lubić? - odparł nieco dwuznacznie.

- Dobrze. I jeszcze jedna sprawa. Dziś rano po raz kolejny powiedziałeś, że mogę tu pozostać jak długo zechcę. Zawsze podkreślasz że mówisz szczerze albo milczysz…

- Takie mam zasady, a ty oczywiście jesteś tu zawsze mile widzianym gościem.

- Tak myślałam, ale wolałam się upewnić. - Blanka jakby zawahała się w ostatniej chwili, ale błyskawicznie odzyskała pewność siebie. Koniuszkiem języka zwilżyła czerwone wargi i powiedziała:

- Jutro wczesnym rankiem pojadę do Warszawy. Spotkam się z mamą i załatwię konieczne formalności w redakcji. Potem spakuję najpotrzebniejsze rzeczy i trzy dni później tu wrócę. To właśnie jest te moje postanowienie. Po tym co w końcu sobie uświadomiłam nie zrezygnuję głupio ze swojego szczęścia gdy w końcu je znalazłam. I nie jest dla mnie istotne kim będę dla ciebie. Zdaję sobie sprawę, że w relacjach między ludźmi wszystko jest ważne. Dla mnie twój wiek nie ma najmniejszego znaczenia, ale jeśli dla ciebie ma znaczenie dzieląca nas różnica wieku uszanuję to. Mogę być twoją córką, przyjaciółką czy kochanką. Chcę po prostu być z tobą tak długo jak długo będzie dla mnie miejsce w twoim domu. A kim będę dla ciebie zdecydujesz sam. Tak będzie najlepiej. Wcześniej ty próbowałeś decydować za mnie. Rano chcąc wyjechać próbowałam zdecydować za ciebie. A tak każde z nas podejmie decyzję za siebie.

Wiktor długo milczał. Nawet nie mrugając powiekami wpatrywał się w twarz kobiety. W końcu odparł.

- Jutro rano będę ciebie eskortował aż do miasteczka.

- Na Homerze? - W ułamku sekundy stała się znowu sobą i emanowała nieposkromioną radością.

- Ależ skąd. Oczywiście pojadę swoją terenówkę. A do miasteczka i tak muszę już pojechać, bo w lodówce za chwilę tylko lód zostanie.

 

Dzień jedenasty.

Oboje wstali bardzo wcześnie. Niemal nie rozmawiając zjedli śniadanie. Blanka już poprzedniego dnia była spakowana więc od razu mogli wyruszyć w drogę. Czterdzieści minut później byli już na północnowschodnim krańcu miasteczka skąd droga prowadziła wprost do szosy krajowej, a dalej do stolicy. Zatrzymali się na niewielkim śródleśnym parkingu żeby się pożegnać.

- Daj znać gdy będziesz już na miejscu. Chcę mieć pewność, że szczęśliwie dojechałaś do domu. - poprosił.

- Jasne - Odparła. - Do zobaczenia za trzy dni.

Po chwili odjechała. Wiktor patrzył za nią dopóki jej Clio nie zniknęło za łukiem drogi. Dopiero wówczas wsiadł do swojej zdezelowanej terenówki i wrócił do miasteczka. Było jeszcze bardzo wcześnie i sklep był zamknięty. Zaparkował przed nim i nie ruszając się z fotela cierpliwie czekał na otwarcie, notując w miedzy czasie na karteczce co musi kupić. Nigdzie mu się przecież nie spieszyło. Słońce mozolnie wspinało się po niebie i zaczynało mocniej przygrzewać. Otworzył drzwi i usiadł bokiem opierając się piętami na nieco wgniecionym progu. Miasteczko było małe i o tej porze wciąż jeszcze bardzo senne. Tylko od czasu do czasu ktoś pokazał się na podwórku, albo przemknął ulicą. Z daleka zobaczył Dorotę. Szła bardzo powoli lekko kołysząc się w sposób tak charakterystyczny dla kobiet w ciąży. W końcu dotarła do ławeczki stojącej tuż obok wejścia do sklepu. Od południa zwykle okupowali ją miejscowi smakosze taniego wina, ale teraz była pusta. Siadanie z tak dużym brzuchem było dla niej już sporym wyzwaniem ale poradziła sobie całkiem sprawnie.

- Witaj Dorotko. Wciąż jeszcze pomagasz mamie w sklepie? - Wiktor znał z widzenia córkę właścicielki sklepu, w którym od ponad roku regularnie robił zakupy.

- A dzień dobry panie Wiktorze. - ucieszyła się na jego widok - Ja to już do pomagania w sklepie nie nadaję się. Ale co mam w domu sama wysiadywać? Mąż jadąc do pracy podwiózł mnie to posiedzę sobie w sklepie. Przynajmniej na ludzi popatrzę pogadam z mamą albo i sąsiadami. A przy okazji może się jeszcze do czego przydam. Auć - jęknęła boleśnie łapiąc się za brzuch - Ty łobuzie, czego znowu rozrabiasz? Zobaczysz powiem ojcu jaki byłeś niegrzeczny - mamrotała głaszcząc się po brzuchu.

- Ty Dorotko jak widzę masz zawsze ze sobą kogoś z kim możesz pogadać. - zażartował.

- A żeby pan wiedział. Z dzieckiem trzeba rozmawiać jeszcze zanim się urodzi. - z szalenie poważną miną stwierdziła Dorotka - Teraz najlepiej przyzwyczaja się do głosu rodziców. Nawet takie dzieci które zaraz po urodzeniu oddawane są innym ludziom, nigdy nie zapominają głosu swojej prawdziwej matki.

- Coś o tym słyszałem, ale to bardziej domysły naukowców szukających rozgłosu aniżeli udokumentowane fakty. - Wiktor jak zwykle był sceptycznie nastawiony do takich nowinek.

- A co mi tam jakieś naukowce i ich badania. Wy tam w dużych miastach tylko w te naukowe głupoty wierzycie. My tu żyjemy na zadupiu ale swoje wiemy i koniec - obruszyła się dziewczyna. - Ja to wiem najlepiej na swoim przykładzie. Ojciec zmarł zanim się urodziłam, ale jak mama ze mną w ciąży była podobno dużo do mnie mówił i jego głos zapamiętałam.

- Twój ojciec zmarł tak młodo? Nie wiedziałem. To przykre. Serdecznie współczuję.

- Też żałuję że go nie znałam. Mama ciągle powtarza, że jestem taka sama jak on. Nawet podobno używam dokładnie takich samych określeń jak ojciec.

- I pamiętasz jego głos chociaż nigdy z nim nie rozmawiałaś? Skąd możesz to wiedzieć?

- A bo ja pracuję w domu kultury. Teraz znaczy jestem na zwolnieniu bo poród niedługo i muszę dużo odpoczywać. Ale jak tylko zaczynałam tam pracować porządkowałam stare szpargały i znalazłam starą kasetę. Było to nagranie z jakiegoś spotkania w gminie. Na tym nagraniu usłyszałam głos, który wydał mi się znajomy. Wzięłam kasetę do domu. Puściłam ją mamie, a ona powiedziała, że to głos mojego ojca. - z ogromnym zapałem opowiadała własną przygodę.

- Może faktycznie coś w tym jest. - przyznał Wiktor choć zrobił to bardziej po to żeby dziewczynie sprawić przyjemność niż z przekonania - A jeśli mogę spytać, twój ojciec miał jakiś wypadek?

- Nie. Umarł zwyczajnie. Stary był.

- Stary? Przecież twoja mama …

- A bo to było inaczej niż normalnie. - Dziewczynie najwyraźniej rzeczywiście brakowało towarzystwa, bo bez najmniejszych oporów zaczęła opowiadać rodzinne tajemnice - Pan wie że mam starszego o 12 lat brata?

- No wiem. Fajny chłopak. Pracowity, mądry. Zupełnie taki jak ty.

- Ale on jest moim przyrodnim bratem. Mama była panną jak zaciążyła z nim. W mieście to nie problem ale tu u nas do tej pory panna z brzuchem lekko nie ma. Dziadek ją wygnał i wtedy zaopiekował się mamą mój ojciec. Był od niej dużo starszy, ale dla mamy był dobry. Mama też kochała go. Naprawdę, a nie tylko tak z wdzięczności, że pomógł jej gdy nie miała gdzie się podziać. Ojciec długo podobno powtarzał, że za stary. Chciał być tylko opiekunem dla niej i dla Bogdana dopóki sama nie nauczy się sobie radzić. Dopiero po kilku latach wzięli ślub, żeby mamy nikt w miasteczku palcami nie wytykał. Ja urodziłam się kilka lat później. Tylko tata nie doczekał.

- To rzeczywiście smutna historia. Zawsze wydawało mi się że twoja mama jest taka radosna zadowolona z życia. Nawet przez myśl by mi nie przeszło, że tyle wycierpiała.

- Lekko nie miała, Ale nie narzeka i zawsze powtarza, że choć krótko to trwało, zaznała w życiu więcej szczęścia niż niejedna kobieta, która za młodego wyszła i całe życie razem byli. Ojciec był dla niej dobry. Nie raz mi o nim opowiadała. A i Bogdan go dobrze wspomina chociaż nie był jego synem.

- To miłe, ale jednak dla młodej dziewczyny życie z mężczyzną mogącym być jej ojcem nie było aż tak atrakcyjne.

- Ja tam nie wiem bo chłopa mam tylko o dwa lata starszego. Ale mama zawsze dobrze wspomina życie z ojcem. A i pan to chyba sam najlepiej powinien wiedzieć co może starszy facet dać młodej kobiecie.

- Ja??!! - sugestia dziewczyny wprawiła Wiktora w konsternację.

- Widziałam tą ślicznotkę z Warszawy co to o pana pytała tydzień, albo i dwa tygodnie temu. Dwa razy była w sklepie u mamy.

- Pytała o mnie? Dwa razy?

- Się znaczy w sklepie była dwa razy - Dorota zmarszczyła brwi i podrapała się po głowie, żeby lepiej sobie przypomnieć jak to było - Najpierw to kupiła tylko butelkę soku. Od razu zwróciłam na nią uwagę bo takie damule nie często do naszego sklepu zachodzą. I pytała o jakiś napój co to go u nas nigdy nie było. W końcu kupiła zwykły sok pomarańczowy. Po godzinie, a może trochę później znowu przyszła. Ale za drugim razem nic nie kupiła tylko o pana Wiktora pytała…

- A ty zgłupiałaś żeby z takim brzuchem do sklepu przychodzić? - pogawędkę przerwał im donośny głos pani Zofii. - Przecież zwolnienie masz. Leżeć doktór kazał.

- Leżeć nie mogę bo plecy mnie bolą, a samej w domu mi się nudzi to mnie Staszek podwiózł żebym tu między ludźmi pobyła. - tłumaczyła się Dorota.

- No chyba że tak … A powitać pana Wiktora - Zofia dopiero teraz zauważyła z kim rozmawiała jej córka. - Jak widzę nie mógł się pan od tej swojej panienki oderwać dopóki jajek na śniadanie nie zbrakło?

- Słucham??!! - Wiktor kompletnie nie zrozumiał uszczypliwej aluzji pani Zofii.

- Skoro pan pod zamkniętym sklepem czeka to pewnie w lodówce i skorupki po jajku nie znajdzie. - zaśmiała się otwierając solidne sztaby ryglujące drzwi sklepu. - Ech, chłopy wszystkieście jednakie. Czy te nasze pijusy, czy kształcone inteligenty z miasta. No ale panu to się i dziwić trudno. Siedzi pan tyle czasu sam tam we dworku, a ta panienka śliczna jak laleczka. I w telewizorze nie często widzi się takie ładne. Niby nie wymalowana, niby nie wypindrzona, a ładniutka. No to i nie dziwota że trudno chłopu się od takiej oderwać.

- Ależ pani Zofio, co też pani opowiada. To była pani redaktor z kobiecego miesięcznika. Służbowo przyjechała. Na wywiad. - usprawiedliwił się jak uczniak przyłapany na ściąganiu. Wszedł za panią Zofią do sklepu gdy tylko otworzyła wszystkie zamki.

- To nie moja sprawa i ja się nie wtrącam, ale swoje wiem. - chociaż deklarowała, że ją to nie interesuje swoją teorię miała i nie omieszkała głośno jej wyłożyć. - Baba babą zostanie i czy ona redaktórka czy inna aktorka, jak je w chłopie zakochana to okulary takie czarne jak te agenty różne w filmach mają, powinna zakładać. Bo w ślipiach wszystko widać. A ta co do pana przyjechała najsampierw smutna była, bo chyba trafić nie mogła. Do sklepu zajechała rozpytać czy znamy pana i czy wiemy jak tam dojechać. Jak mogłabym nie wiedzieć skoro w całym powiecie tylko pan jeden taki sławny pisarz? To jak jej powiedziałam, że znam i wiem dobrze jak tam trafić, łodrazu łocka to jej się zaświeciły jak te dwie latarnie. To co zwykle pan bierze?

- A tak, to co zawsze - odparł machinalnie ale zaraz się poprawił. Podał Zofii przygotowaną w czasie oczekiwania na otwarcie sklepu karteczkę z wykazem zakupów - To znaczy tu zapisałem ile czego potrzebuję. Czasem mała odmiana się przyda.

- A pewnie że odmiana czasem się przyda. Nie tylko na stole.

- Ależ pani Zofio. - od razu zrozumiał co miała na myśli i obruszył się tym razem na serio. Po chwili stukając obrączką o kontuar dodał - Trzydzieści trzy lata jestem z jedną żoną i “odmiany” nigdy nie szukałem.

- Czy ja co mówię? - pani Zofia znowu udawała całkowitą obojętność w między czasie przygotowując zamówienie Wiktora - To nie moja sprawa ale chłop jest chłop i swoje potrzeby ma. Mówią że nawet kot zdechłby pilnując jednej mysiej dziurki. To co dopiero mówić o takim dorodnym i eleganckim mężczyźnie.

- Są jednak pewne zasady. - Wiktor zawsze robiąc zakupy lubił porozmawiać z panią Zofią bo uważał ją za kobietę nadzwyczaj mądrą, otwartą i szczerą. Do tej pory jednak nawet nie przypuszczał, że potrafi być aż tak otwarta i dosadna w swoich opiniach.

- I tak trza. Ale akurat panu to się i dziwić nie można. Siedzi pan już tyle czasu w tej głuszy, a ta pana żona tu ani razu chyba nie zajrzała. To nie moja sprawa ale żona z mężem powinna siedzieć.

- Skąd pani wie, że nigdy tu nie zajeżdża? - ta rozmowa zaczynała go irytować, ale Zofia nie należała do tych kobiet, które odpuszczą zanim nie wyłuszczą wszystkich swoich racji do końca. W tej sytuacji Wiktorowi pozostało jedynie bronić się.

- A kto ma wiedzieć jak nie ja? Sklep prowadzę to dużo wiem. Po zakupy sam pan zawsze przyjeżdża. To normalne żeby chłop sam zakupy robił? Czasem to tak, ale zawsze? Po tym co pan kupuje też łatwo zgadnąć że w kuchni babskiej ręki brakuje. A i przez okno też widzę jedyną drogę jaka do dworku prowadzi. Zawsze sam pan z miasta przyjeżdża. Obcy samochód tu raz na tydzień się trafi to i też przeoczyć się nie da. To co? Helikopterem tu przylatuje… ta pana żona? To nie moja sprawa i się nie wtrącam, ale to grzech żeby taki chłop jak pan, sam siedział w tej swojej pustelni.

- Żona wnukami się zajmuje to w mieście musiała zostać. A ja z zasłużonej emerytury korzystam.

- A to wnuki ojca matki nie mają? - riposta Zofii była natychmiastowa. - No nie powiem. Babka czasem powinna pomóc, doradzić. Ale tak na co dzień wtrącać się nie powinna. Swoje wychowała i tera odpocząć powinna jak może. A skoro mąż taki pikny dworek wyszykował tu z mężem powinna siedzieć. Każda inna baba byłaby zachwycona i tu by została. Nie powiem. Sama Dorotce co i rusz obiecuję, że przy dziecku pomogę. Ale ona się złości i mówi, że to jej dziecko i sama wychowa jak się patrzy.

- A pewnie - wtrąciła Dorotka, która do tej pory tylko się przysłuchiwała rozmowie starszych i czasem w kułak chichotała. - Tera inne czasy i inaczej dzieci się wychowuje.

- Jakie to tera wszystko mądre się porobiło - burknęła Zofia, a pochylając się w stronę Wiktora konfidencjonalnym tonem dodała - Ja to rozumiem. Dla każdej baby największa radość to patrzeć jak własne dzieci rosną. Tyle że babka też baba i do dzieci ją ciągnie. Swój rozum trza jednak mieć i młodym radości nie zabierać. Każdy ma jedno życie, a własne dzieciaki to największa radość w życiu. Tak już ten świat urządzony.

- Mądra z pani kobieta, pani Zofio. Ma pani może jakieś cukierki czekoladowe z likierem czy rumem. A może wiśnie w czekoladzie?

- A mam, wszystkie mam. Których zważyć?

- To niech pani da po kilogramie każdych. Czasem trzeba sobie życie osłodzić.

- Widzę że dogadza pan tej swojej damulce. I chyba na dłużej zostanie bo i więcej wszystkiego pan dziś bierze i takie różne nowinki co mało kto kupuje. Będę musiała chyba teraz specjalnie dla pana zamawiać różne specjały - komentowała ważąc słodycze.

- Oj pani Zofio, co też pani wymyśla. Pokończyły mi się zapasy to i muszę trochę uzupełnić. Sama pani wie, że po każdym większym deszczu nie sposób wyjechać z mojej samotni. A pani tylko wszystkich by zaraz swatała. - próbował ją zniechęcić do dalszych dywagacji na temat Blanki. - Widziała ją pani. To młoda piękna dziewczyna z Warszawy. Co miałaby tu robić? W dodatku z takim starym dziadem.

- E tam, z pana to jeszcze chłop jak malowanie. A że starszy to i dobrze bo stateczny i mądrzejszy. Wiem co mówię. Sama miałam dużo starszego. Ludzie się dziwowali, a ja byłam szczęśliwa i na żadnego młodego pięknisia swojego starego bym nie zamieniła. A przecież u was artystów i pisarzy to normalne, że młode biorą sobie dużo starszego. Raz to nawet słyszałam o takim znanym aktorze co to ożenił się z dziewczyną młodszą od własnej wnuczki. No to to już jest obleśne, ale pan to do tej laleczki nawet pasuje. - orzekła autorytatywnie mrużąc przy tym oczy. - Pan też przecie znany, a ta dziewczynina śliczna, ale kto ją tam wie co za jedna.

- A tam zaraz znany. Dwie książczyny napisałem ledwie.

- Ale jakie pikne. Sama się popłakałam kiej czytałam. No i sam pan mówi, że redaktorka aż z Warszawy do niego przyjechała. To chyba do byle kogo by nie przyjeżdżała.

- Dobrze, to ile tam wybiło do zapłacenia? - chciał jak najszybciej zakończyć te zakupy.

- Razem to będzie … trzydzieści trzy i dwanaście groszy - oznajmiła ale zaraz się poprawiła - To znaczy trzysta trzydzieści i dwanaście groszy. W tym sklepiku rzadko kiedy takie sumy na kasie mi wyskakują to i zera nie zauważyłam.

- Trzydzieści trzy - powtórzył z zadumą liczbę, która ostatnio często się przewijała w jego rozmowach - Kartą mogę zapłacić? Gotówki tyle chyba przy sobie nie mam.

- A pewnie - od razu sięgnęła po terminal.

Zakupów miał tym razem tyle, że ledwie wszystko na raz doniósł do samochodu. Zaraz odjechał prosto do swojego królestwa wśród jodłowego lasu.

- Kto by pomyślał? - jadąc mamrotał cicho pod nosem sam do siebie - Sprawiała wrażenie takiej bardzo zwyczajnej, zadowolonej z życia kobiety. Przez myśl by mi nawet nie przeszło, że tyle w życiu przeszła, że sama wychowała dwoje świetnych dzieciaków. Może jest prostą kobietą ale jednak ma swój rozum, swoją mądrość.

Opuścił szybę, włączył radio. Próbował skupić się wyłącznie na prowadzeniu samochodu, ale przecież do domu mógłby dojechać choćby i z zamkniętymi oczyma. Znał drogę na pamięć i był na niej sam. Jego spokój wciąż mąciła rozmowa z panią Zofią.

- Tak to już jest. Każdemu z nas nasze własne problemy wydają się najważniejsze, najtrudniejsze i nawet nie zdajemy sobie sprawy co przeżywają ludzie tuż obok nas. - po chwili dalej prowadził półgłosem ten swój monolog. Od czasu gdy zamieszkał w dworku mógł rozmawiać tylko ze zwierzętami, albo mówił właśnie sam do siebie żeby nie zapomnieć jak brzmi ludzki głos. - Może ona rzeczywiście mówi szczerze? Chyba na prawdą była szczęśliwa z ojcem Dorotki. Bogdan starszy jest od Dorotki o 12 lat. Tyle byli razem. Krótko, ale wciąż go dobrze wspomina. Może coś w tym jest? Może nie ważne ile, może nie ważne czy w zgodzie z przyjętymi obyczajami? Ja z Iloną jestem bardzo długo, od studiów. Z tego trzydzieści trzy lata w formalnym związku. A jednak teraz najlepiej czujemy się z dala od siebie. Ja już nawet nie mam ochoty patrzeć na nasze wspólne fotografie z beztroskich początków naszej “wielkiej miłości”. Kiedyś mnie radowały, a teraz sam ich widok sprawia ból. Dlaczego tak się stało? Przecież tak bardzo kochaliśmy się. Po ślubie nadal starałem się spełniać zachcianki Ilony zanim o nich jeszcze pomyślała. I tylko im bardziej ja się starałem tym bardziej była mi obca, opryskliwa i niemiła.

Przez te rozmyślania omal nie przegapił drogi prowadzącej do dworku. W ostatniej chwili przyhamował tak gwałtownie, że zawartość jednej z siatek omal się nie rozsypała. Poprawił ją i po chwili skręcił w kamienistą drogę.

- Czy naprawdę dziewczyna taka jak Blanka może czuć radość z obcowania ze mną, z emerytem starszym od niej o blisko ćwierć wieku? - zastanawiał się dalej na głos - Jest taka ładna, mądra i bystra. Dlaczego taka dziewczyna miałaby ochotę zaszyć się ze starcem na tym pustkowiu? Co innego Zofia.

Ojciec Doroty pomógł jej w trudnej sytuacji, zaopiekował się nią i nie swoim dzieckiem. Odczuwała wdzięczność. Gdy go poznała mogła mieć około dwudziestu lat. Był więc od niej dwa i pół razy starszy. Dokładnie tak jak wówczas gdy Blanka zrobiła mi tą fotkę w Zakopanem. Teraz ja mam niewiele więcej od ojca Dorotki gdy Zofię przygarnął, ale Blanka jest o kilkanaście lat starsza od ówczesnej Zofii… - urwał i dłonią przetarł czoło - Nad czym ja w ogóle zastanawiam się? Próbuję stworzyć układ równań z dwiema niewiadomymi, żeby rozstrzygnąć moralny dylemat? Tak się nie da!! Życie Zofii to zupełnie inna historia. Może była mu wdzięczna, a może po prostu nie miała innego wyjścia. Blanka to co innego. Żyje w wielkim mieście. Jest wykształcona i samodzielna. Sama doskonale w życiu sobie radzi i może osiągnąć co zechce. Mi akurat nie ma nic do zawdzięczenia. Owszem, nosi moją fotografię, ale to dziecinny nawyk. Wychowała się bez ojca więc sobie go wymyśliła. Po co w ogóle nad tym się zastanawiam? Ja chyba zgłupiałem na starość. Jak ja w ogóle mogłem pomyśleć że rzeczywiście … Teraz pojechała do Warszawy, wróci do normalnego życia i o wszystkim zapomni. Tutaj już nigdy więcej się nie pokaże i moje rozterki staną się bezprzedmiotowe. - podsumował swoje rozmyślania dojeżdżając do dworku. Astor wybiegł go przywitać ale oczy miał smutne i nawet nie miał ochoty merdać ogonem.

- Ona ze mną nie wróciła i zapewne nigdy więcej po kudłach ciebie już nie poczochra. - powiedział widząc w ślepiach swojego czworonożnego przyjaciela bezdenne rozczarowanie.

 

Dzień dwunasty.

 

Dochodziło południe gdy z zewnątrz dobiegły odgłosy podjeżdżającego pod dom samochodu. Zdziwił się. Przerwał swoje zajęcie i spojrzał w okno. Na zewnątrz wszystko wyglądało normalnie. Odkąd zamieszkał w dworku jeszcze nigdy nie zdarzyło się żeby pod jego siedzibę podjechał ktokolwiek. Tym razem też zwątpił już i sądził że zmysły go zawodzą albo jest przewrażliwiony. Już miał powrócić do przerwanych zajęć gdy nagle doznał olśnienia.

- Czyżby Blanka już wróciła?? - wymamrotał cicho pod nosem wybiegając na zewnątrz. Kilka metrów przed gankiem stał samochód w niczym nie przypominający znajome Clio Blanki. Marki stojącego nieopodal samochodu z tej perspektywy nie był w stanie rozpoznać, ale ten był większy i jego kolor także był inny. Światło odbijające się w przedniej szybie sprawiało, że nie widział kto siedzi wewnątrz. Po chwili jednak drzwi od strony kierowcy otworzyły się i z samochodu wysiadła kobieta. Była już niemłoda, ale wciąż piękna i poruszała się z ogromną gracją.

- Witam, zabłądziła pani? Dokąd pani chciała dojechać? - wypytywał trochę rozbawiony na samą myśl, że ktoś mógł przez pomyłkę dojechać pod jego dworek.

- Dzień dobry. Szukam pana Skokowskiego, pana Wiktora Skokowskiego - odparła kobieta.

“No tak, kolejna dziennikarka.” - przemknęło mu przez myśl - “Przez ponad rok miałem spokój, a teraz Blanka przetarła szlak i będą kolejne zjeżdżać się. Ale Blanka? Ona by chyba mnie tak perfidnie nie zawiodła. A poza tym konkurencji tym bardzie nie dała by namiarów”

- Czy dobrze trafiłam? Tu mieszka pan Wiktor? - dopytywała się kobieta zniecierpliwiona przedłużającym się milczeniem gospodarza.

- A tak. Dobrze pani trafiła - pospiesznie odparł - To ja jestem Skokowski. W czym mógłbym pani pomóc?

- Chciałam porozmawiać. - odparła wciąż przytrzymując drzwi samochodu.

- Porozmawiać? - dla Wiktora sytuacja była aż nazbyt oczywista, toteż jego reakcja była grzeczna ale zdecydowana. - Obawiam się, że zupełnie niepotrzebnie trudziła się pani. Ja żadnych wywiadów już nie udzielam.

- Ach, pan myśli że jestem z prasy? - kobieta nie od razu zorientowała się z czego wynikają wątpliwości Wiktora. - Dziennikarką nie jestem, a porozmawiać chciałam prywatnie. Zajmę panu niewiele czasu.

Dopiero teraz uświadomił sobie, że jej głos brzmi bardzo znajomo. Zszedł z ganku i zmarszczył brwi bacznie przyglądając się niespodziewanemu gościowi.

- Bardzo przepraszam za swoją podejrzliwość. - mówił powoli zastanawiając się kim może być nieznajoma i po co tu przyjechała. Teraz dopiero uświadomił sobie, że również twarz tej kobiety kogoś mu przypomina. Podszedł bliżej. - Czy pani może ma na imię … Iza?

- Tak, na imię mam Izabella - poprawiła go - I jak pan słusznie sam już się domyślił jestem mamą Blanki. Jest do mnie bardzo podobna.

- Od razu powinienem zauważyć uderzające podobieństwo. Raz jeszcze przepraszam za swoje zachowanie i serdecznie witam. Zapraszam do środka - szerokim gestem ręki wskazał na ganek.

- Nic się nie stało. W końcu to jednak ja bez zaproszenia zakłócam panu spokój. Słyszałam, że stara się pan dziennikarzy trzymać na dystans. Blankę przywitał pan w ten sam sposób?

- Kim jest dowiedziałem się dopiero później. Nie opowiadała pani z jakimi przygodami tu dotarła?

- Wspominała, ale bardzo ogólnikowo. Ugrzęzła gdzieś?

- Owszem. No, a na tym odludziu najpierw pomaga się ludziom w potrzebie, a dopiero potem pyta się kim są. - wyjaśnił - U mnie niestety są warunki skromne i trochę bałagan panuje. Jak to na męskim gospodarstwie. - uprzedził jeszcze zanim przekroczyła próg domu.

- A ja słyszałam że mieszka pan bardzo ładnie.

- Miło mi to słyszeć. Jeśli chce się pani po podróży odświeżyć łazienka jest na prawo, a jeśli nie to zapraszam prosto, do saloniku z kominkiem. - instruował pokazując od razu gdzie co jest.

- O kominku również słyszałam i nie mogę się doczekać kiedy go zobaczę. Jednak wpierw skorzystam z łazienki. - oznajmiła znikając już za drzwiami tego jakże istotnego dla każdej kobiety przybytku.

Wiktor korzystając z okazji błyskawicznie z grubsza przynajmniej uprzątną swój reprezentacyjny salonik. Właśnie wstawiał wodę do gotowania gdy z łazienki wróciła Izabella.

- Córka ani trochę nie przesadziła. Tu jest na prawdę bardzo przytulnie. A gdy w kominku szczapy płoną musi być nadzwyczaj miło. - stwierdziła rozglądając się po pokoju. - I ten aneks kuchenny tak praktycznie urządzony.

- Proszę siadać. Wstawiłem wodę. Pije pani kawę czy na herbatę ma pani ochotę? - zaproponował.

- Zdecydowanie herbatę. Czarną jeśli mogę prosić.

- O tak, czarną herbatę piję codziennie rano. - ucieszył się słysząc, że kobieta ma upodobania podobne do jego własnych. Szybko jednak optymizm go opuścił gdy tylko zorientował się jak kiepski z niego gospodarz - Ależ ze mnie ignorant. Pani zapewne od kilku godzin w drodze, a ja tylko herbatę proponuję. Może zje pani jajecznicę? Pani córce tutejsze jajka bardzo smakowały.

- Herbata wystarczy. W Rzeszowie jadłam gorący posiłek. Ale serdecznie dziękuję za troskę. - odparła wciąż jeszcze rozglądając się po pokoju. - Taki kominek to cudowny wynalazek na jesienne wieczory.

- To prawda - przyznał ustawiając na stole nakrycia i słodycze, które na szczęście dzień wcześniej przezornie kupił. Sam po chwili również usiadł do stołu naprzeciwko Izabelli. Jego radość z faktu, że nie nawiedziła go kolejna dziennikarka trwała dość krótko. Gdy tylko nieco ochłoną, spokój zmąciło mu nieznośne pytanie: “ Po co ona przyjechała? O czym może chcieć ze mną rozmawiać matka Blanki. Akurat teraz, nazajutrz po jej wyjeździe?”

W pokoju na dłuższy czas zapanowała cisza. Pani Izabella zdawała się być trochę skrępowana i nie paliła się zbytnio do wyjawienia celu swojej wizyty. Wiktor również milczał usilnie zastanawiając się o czym może chcieć z nim rozmawiać.

“Właściwie jedynie Blanka jest swoistym łącznikiem między mną i Izabellą.” - zastanawiał się starając zachować kamienną twarz - “Na pewno zwierzyła się matce z tego co tu zaszło, a ona przyjechała mi uświadomić niestosowność sytuacji do jakiej dopuściłem pod własnym dachem. “

Wnioski jakie wysnuł wydawały się aż nazbyt oczywiste. Nie znajdując słów usprawiedliwienia dla siebie wolał pozostawić inicjatywę swojemu gościowi. Jednak przedłużające się milczenie tylko pogłębiało jego niepewność i poczucie winy. Zawsze z trudem znosił oczekiwanie na to co nieuniknione więc w końcu postanowił zachęcić kobietę do rozmowy.

- To w czym mógłbym pani pomóc?

- Całą drogę zastanawiałam się co mam panu powiedzieć, a teraz gdy siedzimy przy jednym stole w głowie mam kompletną pustkę - próbowała uśmiechnąć się ale jedynie delikatnie wykrzywiła usta w bliżej nieokreślonym grymasie.

- Rozumiem. To rzeczywiście trochę niezręczna sytuacja.

- Dokładnie … Pan wie o czym chciałam rozmawiać?

- Powiedzmy że domyślam się. W końcu pierwszy raz widzimy się i nie mamy zbyt wielu wspólnych tematów poza tym jednym. - Wiktor nie wytrzymał i postanowił nieco przyspieszyć tempo rozmowy.

- To kamień z serca - ucieszyła się i znowu zamilkła topiąc wzrok w twarzy Wiktora.

- Pani Izabello. Oboje jesteśmy dorośli. Mamy córki w podobnym wieku więc co tu dużo mówić. Ja wiem, że to nie powinno się zdarzyć, że nie powinienem do tego dopuścić, ale stało się. Czasem człowiek nie jest w stanie zapanować nad wszystkim. W tej chwili mogę jedynie wyrazić swoje ubolewanie …

- Ubolewanie?? - Izabella patrzyła na Wiktora z coraz większym zaniepokojeniem.

- Czasu cofnąć się nie da, więc mogę jedynie przeprosić …

- Zaraz, o czym pan mówi? - energicznie weszła mu w słowo - Za co chce mnie pan przepraszać?

- Sądziłem, że pani córka opowiedziała co robiła w ostatnich dniach. Wprawdzie sama chciała zostać tu dłużej niż było to konieczne z uwagi na jej służbowe obowiązki, ale może istotnie nie powinienem co wieczór serwować jej wina, włóczyć po okolicy, a przede wszystkim nie powinienem dopuścić …

- A tak, wspominała o wieczorach na ganku. Bardzo smakowało jej te wino. Teraz mogę jej tylko pozazdrościć, bo widząc jak tu jest pięknie mogę sobie wyobrazić jak miło musi być wieczorkiem posiedzieć na ganku przy domowym winku. - Teraz dopiero pani Izabella uśmiechnęła się szczerze i serdecznie - Z pana musi być dobry i bardzo troskliwy ojciec. Ale ja od dawna nie wtrącam się do życia córki. Jest dorosła i ma prawo robić to na co ma ochotę. Jako matka natomiast mogę być tylko zadowolona, że zechciał ją pan tu tak serdecznie ugościć. W dodatku mimo tego kim jest moja córka. Wczoraj wróciła odmieniona. Dawno nie widziałam jej tak radosnej. A pan jeszcze chce za to przepraszać?

- To ja już nic z tego nie rozumiem - Wiktor pogubił się do reszty. - Cóż miałem sobie pomyśleć? Nie znamy się, a pani akurat dziś do mnie przyjeżdża żeby porozmawiać?

- Właściwie rzeczywiście powinnam odszukać pana wcześniej. - zmieszała się - Blanka już w ubiegłym roku podarowała mi pana opowiadanie. Zachęcała do przeczytania, ale wtedy miałam urwanie głowy z różnymi pilnymi sprawami i zapomniałam. Dopiero kilka dni temu gdy zadzwoniła do mnie i wspomniała o tym opowiadaniu, przeczytałam je w jeden wieczór. Byłam oszołomiona, oczarowana i szczęśliwa.

- Miło mi że moje grafomańskie opowiadanie podobało się pani, ale co ono ma wspólnego z pani wizytą? - Wiktor czuł się coraz bardziej zagubiony.

- To chyba oczywiste. Blanka wspominała, że fabuła opowiadania oparta jest na pana osobistych przeżyciach z młodości. Czy może ja coś źle zrozumiałam? - zaniepokoiła się.

- To szczera prawda. W pierwszym rozdziale starałem się dość wiernie oddać rzeczywiste wydarzenia z przed trzydziestu trzech lat - przyznał - Dalszy ciąg to oczywiście tylko moja fantazja. Próbowałem zrozumieć co sprawiło, że nie usłyszałem wówczas jedynie odgłosu rzucanej na widełki słuchawki. Miałem dziwne przeczucie, że tamta noc miała swoją dramaturgię.

- I miał pan całkowitą rację. Tylko może trochę pan niedoszacował skalę owej dramaturgii nocy przed trzydziestoma trzema laty. - wyjaśniła i zaraz powróciła do zasadniczej kwestii - Córka wspominała też o numerze telefonu pod który pan wówczas zadzwonił.

- Rzeczywiście, rozmawialiśmy o tym. Pani Blanka nawet sądziła, że taki numer miał telefon pani rodziców.

- W zasadzie był to numer telefonu do mojej babci, u której z pewnych względów rodzinnych mieszkałyśmy gdy Blanka była mała. - uściśliła. - Sądziłam że w tej sytuacji pan łatwo mógł się domyśleć dlaczego tu dziś przyjechałam.

- Chce pani powiedzieć…? To z panią trzydzieści trzy lata temu po nocach rozmawiałem?

- Tak.

- Ale dziewczyna z którą wówczas rozmawiałem …

- Miała inaczej na imię? Zgadza się, ale to byłam ja. Blanka nie mogła wiedzieć o tym, że w domu wszystkim bardziej pasowała końcówka mojego imienia, dlatego zamiast Iza wołali na mnie Ela. - wyjaśniła. Wiktor zmarszczył czoło.

- Rzeczywiście, że też wcześniej tego nie zauważyłem. To dlatego pani wówczas poprawiła mnie?

- Zgadza się. Dla mnie imię Elżbieta brzmiało obco. Ja byłam tylko Elą.- przyznała. Blanka o tym wiedzieć nie mogła, bo po tamtych naszych nocnych pogaduszkach nikt nigdy więcej tak mnie już nie nazywał.

- Rany - Wiktor aż złapał się za głowę. Był oszołomiony. - Prędzej uwierzyłbym że tamta dziewczyna mi się przyśniła niż w to, że po latach spotkam się z panią twarzą w twarz.

- Ja od bardzo dawna chciałam pana odszukać i podziękować …

- Za to że nie dałem pani spać po nocach?

- Spać i tak nie mogłam. A podziękować chciałam w imieniu swoim i Blanki za to … za to że się pan wówczas zdarzył w moim życiu.

- Przecież ja nic nie zrobiłem, nic dobrego. To był z mojej strony głupi żart. Dla mnie aż nazbyt szczodrą nagrodą było to, że nie oświergoliła mnie pani tak jak mi się słusznie należało.

- Czasem nie trzeba nic zrobić. Czasem wystarczy, że odpowiedni człowiek znajdzie się w odpowiednim czasie i miejscu. - jej wyjaśnienia były nadzwyczaj tajemnicze i lakoniczne. - A pan był najodpowiedniejszym człowiekiem na tamtą chwilę. I w dodatku ta piękna, nastrojowa melodia jaką usłyszałam na wstępie bardzo mi się spodobała.

- Gdy usłyszałem że ktoś podnosi słuchawkę spanikowałem i swoją położyłem obok głośnika radiowego. - Uśmiechną się na samo wspomnienie wydarzeń z przed lat - Leciała wtedy taka audycja “Muzyka nocą”. Miałem nadzieję, że uda mi się przeczekać złość nieszczęśnika, którego obudziłem, ale pani była wytrwała więc po drugiej piosence postanowiłem przyjąć na klatę należne mi gromy.

- A ja wtedy potrzebowałam z kimś porozmawiać chociaż nawet o tym nie wiedziałam.

- Pani mi dziękuje, a ja nie wiem za co. W dodatku co ma z tym wspólnego pani córka? Jej wówczas jeszcze nawet na świecie nie było. Wiem bo przy okazji okazało się, że pani córka urodziła się tego samego dnia co ja.

- Troszkę się pospieszyła. - znowu na twarzy Izabeli pojawił się dyskretny uśmiech - Jeśli pan pozwoli nie będę wracać do wydarzeń z przed lat, bo był to dla mnie trudny czas. Powiem tylko tyle. Gdyby pan wówczas nie zadzwonił teraz nie mógłby pan rozmawiać ze mną.

- Bo nie powstało by te opowiadanie, a pani nie miała by powodu do mnie przyjeżdżać - szybko wyciągnął wnioski.

- To też. Przede wszystkim jednak nie było by mnie, ani tym bardziej Blanki. Czy córka pochwaliła się jak ma na drugie imię?

- Nie.

- Na drugie ma Wiktoria. Tylko w ten sposób mogłam wówczas podziękować człowiekowi dzięki któremu się urodziła. To zresztą miało być jej pierwsze imię, ale wydało mi się zbyt poważne jak dla dziewczynki. I tak skazywałam ją na dorastanie bez ojca… - na moment zawiesiła głos wyraźnie zmieszana. - Za to teraz Wiktoria do niej pasuje jak ulał. Jest konsekwentna i zawsze osiąga cele jakie sobie postawi. I powiem panu coś jeszcze. To Blanka sprawiła że tą naszą telefoniczną przygodę z przed lat wciąż mam w pamięci. Ona ma poglądy bardzo podobne do tych, jakie pan prezentował wówczas i nawet niejednokrotnie używa podobnych zwrotów czy skrótów myślowych.

- Wiem, że wychowywała ją pani samotnie. Kiedyś zebrało się pani córce na zwierzenia i trochę się pożaliła.

- Skrzywdziłam ją i nigdy sobie tego nie wybaczę, ale tak mi się w życiu pokręciło.

- Nie chciałbym być wścibski, ale zdziwiło mnie jedno. Dlaczego pani córka nie wie co stało się z jej ojcem?

- Hmmm, bo to dość osobliwy przypadek.

- Przepraszam że poruszyłem ten temat. To nie moja sprawa. Proszę mi wybaczyć. - zawstydził się.

- Miał pan prawo spytać. Skoro moja córka nosi imię na pana cześć. - utkwiła wzrok w twarzy swojego rozmówcy. Chwilę zastanawiała się po czym spytała - Czy ja mogę panu zaufać? Dotrzyma pan tajemnicy?

- Pani Izabello, wolę jednak nie być szafarzem pani osobistych czy wręcz intymnych tajemnic. Natomiast sądzę, że Blanka powinna poznać prawdę o swoim ojcu. To mądra i bardzo wrażliwa dziewczyna. Jestem pewien że zaakceptuje każdą prawdę. - wbrew własnym zasadom wtrącił się w osobiste sprawy obcej kobiety. Tym razem jednak nie potrafił milczeć mając świeżo w pamięci wyraz twarzy Blanki opowiadającej o swoim dzieciństwie i beznadziejnych poszukiwaniach choćby wymyślonego ojca.

- Ma pan rację i ja o tym wiem. Kilka razy podejmowałam decyzję że szczerze z nią porozmawiam, ale nigdy nie wystarczyło mi odwagi. - przyznała ze skruchą - Ale powiem jej. To już najwyższy czas.

- Nawet jeśli nie będzie to dla niej radosna prawda to przynajmniej będzie mogła zamknąć za sobą drzwi za którymi pozostaną trudne wspomnienia.

- A pan jak widzę wciąż jest taki sam. Stara się pan wszystkim pomagać. - podsumowała Izabella

- Chyba niepotrzebnie poruszyłem ten temat. Proszę mi wybaczyć.

- Wręcz przeciwnie. Bardzo dobrze. Teraz będę bardziej zmotywowana żeby rozliczyć się z własną przeszłością i zrzucić z siebie balast ciążący mi od tylu lat.

- Może jednak przygotować coś ciepłego do jedzenia - zaproponował

- Bardzo dziękuję, ale ja właściwie załatwiłam już wszystko co do załatwienia miałam. Czas na mnie. - stwierdziła spoglądając na zegarek.

- Chyba nie zamierza pani jeszcze dziś jechać do Warszawy. To szmat drogi, a jak zapewne córka powiedziała, tutaj może pani spokojnie i co ważniejsze bezpiecznie przenocować.

- Bardzo pan miły. Z wielką radością zostałabym, spróbowała pańskiego domowego winka siedząc wieczorem na ganku, ale niestety muszę wracać. - odpowiedź Izabelli była bardzo kategoryczna - A do wielogodzinnego siedzenia za kółkiem przywykłam. W końcu matka samotnie wychowująca dziecko musi z różnymi rzeczami radzić sobie sama.

To mówiąc wstała. Pozbierała swoje drobiazgi i była gotowa do wyjścia. Wiktor nigdy nie lubił nikogo na siłę zatrzymywać ani do niczego namawiać więc i tym razem po prostu przyjął do wiadomości decyzję Izabelli. Odprowadził ją do samochodu. Na pożegnanie podała mu rękę.

- Raz jeszcze dziękuję panu za wszystko. Za dzisiejszą rozmowę i za to co pan zrobił dla nas przed laty. Cieszę się że miałam okazję poznać pana osobiście.

- Ja również bardzo się cieszę, że w końcu mogłem poznać właścicielkę uroczego głosu ze słuchawki telefonicznej. A gdybym mógł w czymś jeszcze pani pomóc proszę śmiało mówić.

- Pan i tak zrobił dla mnie już bardzo wiele - odparła pospiesznie i na moment zamyśliła się - Mam tylko do pana jedną małą prośbę. Wolałabym żeby treść naszej rozmowy jak też sam fakt mojej tu wizyty pozostał między nami.

- Skoro pani sobie życzy to ma pani moje słowo.

- My już nigdy więcej nie spotkamy się, ale Blanka zapewne jeszcze nie raz będzie miała okazję z panem rozmawiać. Myślę że dla wszystkich, a zwłaszcza dla Blanki tak będzie najlepiej.

Po tych słowach wsiadła do samochodu i odjechała. Wiktor poczekał aż zniknie mu z oczu za kępą krzewów porastających zbocze przy kamienistej drodze. Towarzyszył mu jak zwykle w takich sytuacjach Astor. Wiktor pogłaskał go po kudłatej głowie.

- Widzisz staruszku jak to czasem dziwnie w życiu się układa. Trzydzieści trzy lata zastanawiałem się co tak naprawdę wydarzyło tamtej nocy. A teraz wystarczyło dwanaście dni żebym mógł w końcu wszystko zrozumieć.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania