Echoes of Summer ( po polsku tylko tytuł jest angielski : ) )

Nigdy nie sądziłam, że lato może pachnieć tak obco. W Londynie pachniało spalinami, kawą na wynos i deszczem, który nigdy nie miał czasu naprawdę spaść. Tutaj, w Glenmoor, pachniało mchem, wilgocią i czymś jeszcze - czymś, co przypominało mi mamę. A przecież jej już nie było.

Dziadek czekał na mnie na stacji, w tweedowej marynarce i z miną, jakby nie był pewien, czy powinien się uśmiechnąć. Nie zrobił tego. Po prostu wziął moją walizkę i ruszył w stronę starego Land Rovera, który wyglądał jakby pamiętał czasy, gdy mama była dzieckiem. Wkrótce otwierałam drzwi samochodu, a moje buty na lekkim obcasie zastukały o chodnik. Dom był większy, niż się spodziewałam. Kamienny, z oknami tak głębokimi, że można było w nich usiąść. W salonie wisiały obrazy - niektóre znajome, inne dziwnie niepokojące. Weszłam do salonu. Dziadek Dan już był w kuchni — słyszałam, jak przesuwa garnki, otwiera szafki, coś mruczy pod nosem. Nie zapalił światła, tylko zostawił uchylone drzwi piekarnika, jakby to miało wystarczyć.Postawiłam torbę przy ścianie i ruszyłam na górę. Schody skrzypiały, ale nie zwracałam na to uwagi. Pokój był na końcu korytarza. W środku: łóżko, biurko, szafa. Okno z widokiem na ogród. Zasłony zaciągnięte. Otworzyłam je, ale światła i tak było mało. Usiadłam na łóżku i zaczęłam się rozpakowywać. Koszulki, książki, zeszyt z notatkami. Wszystko pachniało jeszcze Londynem. Na wspomnienie o mieszkaniu, które dzieliłam z mamą , oczy zaszły mi łzami. Tak bardzo chciałam chociaż ją zobaczyć, usłyszeć lub dotknąć. Jednak było to niemożliwe. Po krótkim momencie rozpaczy, skończyłam opróżniać walizkę. Zeszłam na dół, a dziadek już na mnie czekał. Gdy zasiadłam do czteroosobowego stołu, dziadek odchrząknął. Przysunęłam miskę z jajecznicą i delikatnie nałożyłam ją na talerz. Następnie nakładałam chlebki domowej roboty, kuleczki mięsne ,i różne inne dania. Podczas gdy żułam jajecznicę, dziadek postanowił odbyć ze mną rozmowę.

- Lily, jak już wiesz, w tym miejscu spędzisz całe życie. Na pobliskich uliczkach mieszkają inni nastolatkowie. Jednak musimy sobie wyjaśnić kilka spraw. - Tu dziadek spojrzał na mnie intensywniej. - Gdy będziesz się spotykać ze znajomymi, zawsze BEZWZGLĘDNIE wracaj przed północą. Pamiętaj o słownictwie, i nie wyczyniaj żadnych głupot. Rozumiemy się ? - Dan zwilżył wargi.

- Rozumiemy, ale... panie Morgan, ja nie zamierzam zawierać znajomości.

Dziadek zaskoczony spojrzał na mnie ,po czym poprawił mnie.

- Dziadku, nie panie Morgan.

Skinęłam głową.

Po kolacji poszłam do pokoju. Dziadek został w kuchni, jeszcze coś układał w szafkach, a ja potrzebowałam chwili dla siebie. Weszłam na górę, zamknęłam drzwi i usiadłam przy oknie. Oparłam brodę o kolana, patrząc na ogród, który powoli tonął w szarości. Nagle, między drzewami, zobaczyłam ruch. Grupka nastolatków — może pięcioro, sześcioro — śmiali się, biegali, ktoś rzucił plecak na trawę, ktoś inny tańczył w słuchawkach. Wyglądali na takich jak ja. Tylko że razem. Smutek ścisnął mnie niespodziewanie. Taki szybki, ostry. Jakby ktoś przypomniał mi, że jestem tu sama. Że nie znam nikogo. Że nie wiem, czy kiedykolwiek będę częścią czegoś takiego.Wtedy jeden z chłopaków spojrzał w moją stronę. Zatrzymał się. Jego wzrok natknął się na mój. Przez ułamek sekundy patrzyliśmy na siebie — ja z góry, on z ogrodu. Nie uśmiechnął się. Nie odwrócił wzroku.Zasłoniłam roletę. Powoli, bez pośpiechu. Potem usiadłam z powrotem na łóżku, w ciszy, która nagle wydawała się jeszcze bardziej pusta.

Następnego dnia obudziłam się wcześnie, choć nie spałam dobrze. Światło sączyło się przez roletę, blade i chłodne. Przeciągnęłam się, wstałam i ruszyłam do łazienki. Umyłam twarz, związałam włosy w niedbały kucyk. Nałożyłam lekki makijaż — korektor, tusz, odrobina różu. Nie dla nikogo konkretnego. Dla siebie. Żeby poczuć się choć trochę jak dawniej.

Zeszłam na dół. Dziadek siedział już przy stole, czytał gazetę, której nie rozpoznałam. Na talerzu leżały dwie kromki chleba i plaster sera. Bez słowa wskazał mi miejsce. Usiadłam. Śniadanie odbyło się w ciszy. Nie niezręcznej, ale tej, która pojawia się między ludźmi, którzy jeszcze nie wiedzą, jak ze sobą rozmawiać.

Po wszystkim założyłam kurtkę i wyszłam na spacer. Droga prowadziła przez pola, potem wzdłuż lasu. Liście szeleściły pod butami, a powietrze pachniało wilgocią i czymś znajomym — może wrzosami. Domy były rozrzucone, niektóre opuszczone, inne z zadbanymi ogródkami. W oddali widać było wieżę kościoła i przystanek autobusowy, samotny, z wyblakłym rozkładem. Zapatrzyłam się na krajobraz. Na to, jak wszystko tu wydawało się nieruchome, jakby czas płynął inaczej. I wtedy — huk. Weszłam prosto w metalowy słup. Odbił się dźwiękiem od pustki wokół mnie. Syknęłam z bólu, łapiąc się za czoło. Za plecami rozległy się chichoty. Odwróciłam się powoli, z zaszklonymi oczami. Stała tam grupa nastolatków — ta sama, którą widziałam wczoraj zza okna. Jeden z chłopaków miał kaptur zsunięty na kark, dziewczyna obok trzymała telefon, jakby właśnie coś nagrywała. Patrzyli na mnie. Nie złośliwie. Raczej z ciekawością. Jakby nie spodziewali się, że naprawdę istnieję. Dziewczyna z telefonem szepnęła coś do blond koleżanki obok, po czym wystąpiła na przód, z pytaniem :

- KIM TY JESTEŚ ?

Zamarłam. Usta rozszerzyły mi się tak, że nie poczułabym zdziwienia, gdyby brodą dotknęła czubków butów. Zmarszczyłam brwi, po czym miałam zrobić krok w tył, lecz poślizgnęłam się, i w rezultacie leżałam na glebie. Zażenowana zamknęłam oczy, i błagałam niebiosa o zbawienie. Uchyliłam powieki, po czym usiadłam, jęcząc.

-Och... - Stękałam przy próbie stanięcia na nogach. - Ach...moje plecy... Wtedy cała grupa podeszła do mnie i pomogła mi wstać. Zdziwiona spojrzałam na nich, lecz oni już mnie wyręczyli :

- Hej, jestem Linda, - Zaczęła blondynka. - To Clara, Steven, Marc, Becca oraz Shane. - Wskazała po kolei na brunetkę, szatyna, blondyna, blondynkę,i na... szatyna który spojrzał na mnie przez okno. Wstrzymałam oddech. Nie wiem czemu. Czułam, że muszę podołać wyzwaniu. Ale jakiemu ?

Rozdział 2

Siedziałam na ławce. Sześć osób siedziało obok mnie, rozmawiając. Plecy nadal bolały mnie od upadku, ale starałam się pokazać, że jestem silna. Oglądałam swoje paznokcie, gdy nagle moje spojrzenie ukradkiem powędrowało w prawo. Powoli obracałam głowę, aż w końcu zatrzymałam ją. Utkwiłam wzrok na czymś, co powodowało u mnie ból ostry jak nóż. Na dziewczynach, śmiejących się tak, jak ja wtedy, gdy żartowałam z mamą.

~~~

Szłam do kuchni jak każdego ranka. Już wcześniej wymyśliłam, o czym będę rozmawiać z mamą. W dłoni niosłam jej lekarstwa, gdyż chorowała ona na napadową hipotonię neurogenną. Pewnie siedzi na tym jej ulubionym fotelu... - pomyślałam.

Ale nie siedziała. Leżała na podłodze. Nie ruszała się. Zawołałam ją. Raz, drugi, trzeci. Głos mi się łamał. Ręce zaczęły drżeć. Uklękłam obok, dotknęłam jej ramienia. Była zimna. Krzyczałam. Płakałam. Zadzwoniłam po pomoc, ale już wiedziałam. Czułam to...że jej nie ma. W tamtej chwili wszystko się rozsypało. Cała codzienność, cała nadzieja. Kuchnia, która była naszym miejscem, stała się obca. Nie mogłam tam zostać. Nie mogłam oddychać. Nie mogłam uwierzyć, że to się stało.

Nie wiem, ile czasu minęło, zanim ktoś przyszedł. Pamiętam tylko ciszę, która bolała bardziej, niż wszystko dotychczas.

~~~

Linda mnie przytuliła. Clara ocierała moje łzy z policzków, a ja - idiotka, rozklejałam się jeszcze bardziej. W końcu stanęłam, i wzięłam się w garść. Spojrzałam na dziewczyny z wdzięcznością, po czym wzięłam głęboki oddech.

- Dziewcz-cz-cz - Łapałam szybko oddechy. - Ynn-yy, jja bardz-zo dzię-ęuję...

- Hej, spokojnie... - Becca odwróciła się do Clary. - Jak ona miała na imię...?

Clara wywróciła oczami.

- Ciiii... Lily.

Zaskoczona uspokajając się, już bardziej ludzko, zapytałam :

- Skąd znasz mojje imi-ę ? (- Może jednak wydukałam ?)

Clara podrapała się z tyłu głowy, po czym wyjaśniła mi, że moja kurtka jest podpisana, a ona po prostu zobaczyła metkę.

- A więc, Lily, dlaczego płaczesz ? - Becca kontynuowała.

Wzięłam oddech, żeby się znowu nie poryczeć.

- Przypommniałmm sobie lata, które spędzałam z mamą, która zmarła dwa miessiącce ttemu. - Cudem się nie popłakałam !

Dziewczyny współczuły mi, i dopytywały o szczegóły. Opowiadałam im, a ciężar z mojego serca powoli spadał. Gdy spojrzałam na telefon, wystraszyłam się. 10: 28 rano. Oznaczało to, że spędziłam z tą "Ekipą nastolatków" 2 godziny. Przeprosiłam dziewczyny i powiedziałam im, że muszę się zwijać.Szłam powoli, z rękami w kieszeniach, nie myśląc o niczym konkretnym. Przez chwilę uśmiechnęłam się pod nosem — nie z radości, raczej z przyzwyczajenia. Tak robiłam, kiedy byłam sama i próbowałam udawać, że wszystko jest w porządku. Moje obcasy stukały o chodnik. Zatrzymałam się przy furtce. Spojrzałam na trawnik, na schody, na drzwi. I wtedy zadałam sobie pytanie, które przyszło nagle i bez ostrzeżenia.

Gdzie wtedy, gdy dziewczyny ze mną gadały, byli chłopcy ?

Rozdział 3

Biegłam z powrotem w kierunku ławki. Dyszałam zwalniając, jednak gdy zobaczyłam skrawek spódniczki Lindy, przyspieszyłam. Gdy dziewczyny mnie zobaczyły, zdziwiły się. Podbiegłam do nich, zdyszana.

- Dziewczyny, gdzie są chłopcy ? - Wysapałam, łapiąc oddech.

- Laska, wyluzuj. Szykują imprezę powitalną WAKACJI. - Clara wywróciła oczami, ale żartobliwie.

- Imprezę powitalną wakacji ? Co to ? - Uniosłam brew.

- Dzikie tłumy, pijani nastolatkowie, głośna muzyka, i te klimaty... - Becca udała odruch wymotny.

- Ale jeśli lubisz takie imprezy, wbijaj kiedy chcesz...- Dodała Linda - Adres...czekaj, już ci pokażę. Proszę. - Wręczyła mi karteczkę.

Włożyłam kartkę ( Oczywiście dla efektu !!! ) do rękawa bluzki i pożegnałam się z...koleżankami.

***

Zajadałam się ryżem z warzywami, popijając go wodą mineralną. Razem z dziadkiem jadło mi się, w takim jakimś...fajnym spokoju. Dan miał na sobie tą samą tweedową koszulę, co w pierwszy dzień naszego zapoznania, a jego spodnie luźno leżały na jego długich nogach. Sięgnęłam po miskę z sosem, gdy nagle z mojego rękawa wypadła zwinięta karteczka. Dokończyłam nakładanie sosu i już miałam sięgnąć po kawałek papieru, lecz przeszkodziła mi w tym dłoń dziadka, która szybciej wzięła kartkę do dłoni.

- Cholera, dziadek, oddaj ! - Zareagowałam...ups, zbyt nerwowo...

Dziadek marszcząc brwi odczytał treść karteczki.

- Ulica Honey 25 ? 18:00 ? - Następnie odczytał numery telefonów. - IM. ( impreza ) ? Lily, co to za skrót i adres ?

Nerwowo przełknełam ślinę.

- Tooo...- Kurczowo usiłowałam coś wymyślić. -...adres domu mojej nowej koleżanki Imogen ! - Jest ! - Krzyknęłam w myślach.

- Dobrze, Lily. - Dziadek spojrzał na mnie, jakby próbując wydusić ze mnie prawdę.

***

Wybiła 17:30.

Posmarowałam usta błyszczykiem, i zgarnęłam kosmyk włosów za ucho. Za pół godziny zacznie się impreza, która może zmienić mój punkt widzenia na Glenmoor. Wsunęłam błyszczące szpilki na stopy, i pstryknęłam. Muszę przyznać, że jako Lily, wyglądałam superaśnie. A jako Lily Morgan, wyglądałam zajefajnie ! Aż tupnęłam z ekscytacji. Już miałam zejść po schodach, gdy nagle wytrzeszczyłam oczy. Zapomniałam, że na dole jest dziadek. Wychyliłam głowę zza balustrady, i ku mojej uldze, zobaczyłam drzemającego Dana. To była moja szansa. Zabrałam torebkę i zaczęłam biec. Dopadłam kluczy, otwarłam drzwi, zamknęłam je, po czym oparłam się o nie z zewnętrznej strony. Poczułam gulę w gardle. Przedemną Shane szedł z jakąś dziewczyną, oplatając ją ramieniem. Śmiali się razem, jak para w filmach, po czym niespodziewanie połączyli swoje usta w miękkim pocałunku. Aż zacisnęłam usta. Nie powinnam się tym przejmować. Chwilę czekałam, aż gołąbeczki znikną mi z oczu, po czym ruszyłam w kierunku Honey 25.

***

Stałam pod dużą rezydencją. Muzyka dudniła już na progu. Gdy zrobiłam pierwszy krok, przepełniła mnie adrenalina. Weszłam do salonu, w którym tłumy młodych ludzi skakały, tańczyły, piszczały i wyczyniały różne inne dziwactwa. Co chwilę spocona postać przepychała się obok mnie, wołała coś do kolegi, czy proponowała alkohol.

- Mam 17 lat, jestem nieletnia...- Odpowiadałam każdemu kelnerowi...

-Nie piję...- To również była moja stała odpowiedź...

W końcu po 30 minutach odmawiania poprosiłam kelnerkę o wodę. Gdy ta zaserwowała mi szklankę, bardzo spragniona pociągnęłam łyk. Przynajmniej problem z odmawianiem drinków z głowy. Moje spojrzenie kilka razy natrafiło na Shane'a i jego partnerkę, ale nie o tym teraz myślałam, to mnie nie obchodziło...zaraz. Obchodziło mnie...znaczy nieeee.

- Hej, chcesz się czegoś napić ? - Podszedł do mnie kelner.

- Taaak...- Głowa bolała mnie bardziej i bardziej.

Gdy kelner odszedł, krzyknęłam. Wcześniejsza kelnerka najwyraźniej zaserwowała mi coś innego niż wodę...Gdy głowa się uspokoiła, wróciłam do tańców. Spotkałam Clarę, Beccę i Lindę, tańczyłyśmy, śmiałyśmy się, dopóki na scenę nie wkroczył Steven razem ze znanym chłopakiem,

Edem -właścicielem rezydencji.

Rozdział 4

Ed odpalił mikrofon. Odchrząknął, po czym chwiejnym krokiem wystąpił na środek prowizorycznej sceny. Uśmiechnął się przelotnie, po czym rozpoczął przemowę.

- Hej, wam wszystkim. O, hej Nathan ! Od kiedy nosisz krótkie włosy ? - Na kilka minut, właściciel domu zwracał się do znajomych w półkolu.

- Dobra, miło że wpadłaś, Isabell. A ty... - Zmrużył oczy, kiedy jego wzrok padł na mnie.

- Jestem Lily Morgan, nowa. - Odparłam luźno, jednak już po chwili tego żałowałam.

Ed jakby zastanawiał się, czy mnie kojarzy, po czym chwycił mnie za ramię i ciągnął na środku sceny. Szarpałam się, próbując wyrwać się z uścisku jego silnej ręki, jednak bez rezultatów. Kiedy w końcu stałam na środku sceny, on wskazał mnie brodą. Czułam paniczny lęk, i puściłam się biegiem, aby zejść ze sceny, jednak Ed był szybszy. Jego dłoń ścisnęła moją nogę, i upadłam. Pisnęłam z bólu. Kolano pulsowało mi z siły upadku, a ja zaciskałam zęby, próbując się nie popłakać. Czy tak wyglądają imprezy ? Ed chwiejnym, pijackim krokiem podszedł do mnie, przyparł mnie nogą do podłogi, i kontynuował :

- Lily Morgan, nowa ? Czy he he heee ty straciłaś mamusię ? - Zapytał z drwiną.

Aktualnie moje serce znajdowało się w drastycznie złym stanie. Leżałam na podłożu, przyparta stopą, a ktoś wyśmiewał moją matkę.

- Steven opowiadał mi, jak Linda mówiła mu, że miałaś chorą mamcię. Przykro ci ? Ojej, jaka szkoda że mamusia cię nie przytuli...

Ed nieświdomie zluzował nacisk. Zacisnęłam pięści pamiętając, jak mama mówiła mi, żebym jak będę starsza, nie biła się, a w szczególności na imprezach z chłopakiem. Jednak teraz złość wzięła górę. Korzystając z okazji, wyślizgnęłam się spod nogi chłopaka. Zaszłam go i kopnęłam prosto w nogi.

- Cholerna dziewczyno... - Ed leżał na scenie przeklinając. Ja podniosłam się i ruszyłam przez tłum. Ludzie piszczeli, a ja miałam dość. Dotrłam do drzwi i pijana krzyknęłam : - Zostaw swoje imprezy dla siebie, Ed !

Biegłam ulicą. Moje obcasy stukały o asfalt. Szlochałam, przeklinając tego cholernego Eda. Dotarłam do Green Tree Park i ukryłam się za krzakiem. Płakałam, ściskając moje kolano. Co chwilę słyszałam szepty zaskoczonych ludzi, którzy mnie nie widzieli, ale słyszeli. Świetnie, po prostu rewelacja ! A przed imprezą Shane z jakąś lafiryndą. Faktycznie impreza zmieniła mój punkt widzenia na Glenmoor. Ale nie tak, jak się tego spodziewałam. Usłyszałam głośniejsze kroki za plecami. To dziewczyny, jeszcze lepiej. I co ja im powiem ? Że kopnęłam organizatora imprez, który da mi zakaz wchodzenia do jego wypasionej chaty, i że sorki ? Pffff. To brzmi absurdalnie. Nawalilam. PO co zrobiłam z tego bójkę, roztaczając plotkę że jestem jakąś dziwną dziewczyną z Londynu ? Bo jestem głupia.

- Wcale nie jesteś głupia, Lily. - Usłyszałam męski głos Shane-a za plecami. Rozwarłam usta, po czym odwróciłam się sztywno.

- Powiedziałam to na głos ? - Skrępowana panicznie wypatrywałam wszelkiej pomocy, chodźby dziadka. Shane natomiast wpatrywał się w mnie swymi brązowymi, tajemniczymi oczami, po czym odpowiedział :

- Tak. Dużo ludzi cię słyszało. - Wcześniej słyszałam jak Shane rozmawia z kolegami. Jego głos był wtedy melancholijny, i pewny siebie. Jednak teraz, usłyszałam w nim nutę smutku. Domyśliłam się, że coś jest nie tak. I on też to po mnie poznał, mimo, że nie znaliśmy się dłużej, niż 1 dzień.

- Zerwałem z Meave, dziewczyną z którą widziałaś mnie przed imprezą. - Jego usta zadrżały.

Nie wiedziałam, co czuć. Może smutek ? Albo radość ? Nie zareagowałam zbytnio.

- Och, przykro mi. Jak długo tu stoisz ? - Zapytałam niespokojnie.

Shane podrapał się z tyłu głowy.

- Od początku do teraz.

Wstrzymałam oddech. Słyszał jak nazwałam Maeve lafiryndą. On też o tym myślał. Jednak przemilczeliśy to. Shane usiadł obok mnie. Zesztywniałam. Czułam jego perfumy z prawej strony. Nie wiem czemu, ale nagle zaczęły mnie interesować drzewa po lewej. Wpatrzona w dąb nie usłyszałam, co Shane do mnie mówi. Zaskoczona zamknęłam oczy, policzyłam do 10 i odwróciłam się w jego stronę. Powtórzył słowa.

- Lily, wiem, że nie jestem ci obojętny. Co do mnie czujesz ?

 

Rozdział 5

 

Otępiała podniosłam się na nogi. Nawet nie zauważyłam, gdy zapach jego perfumów został w tyle, a zastąpiły go kwiaty z ogrodu dziadka. Zerknęłam na godzinę. 21:48. Drżałam na wspomnienie słów Shane-a.

Co do mnie czujesz ?

Wkradłam się do domu, pobiegłam do pokoju, po czym dostałam ataku paniki.

Jesteś pijana... NIEGRZECZNA LILY ! Mogłaś ocalić matkę ! Każdy uważą cię za jakąś inną ! Szkoda, że mamusia cię nie przytuli...

- AAAACH !! - Wzięłam mój zeszyt, i cisnęłam nim o podłogę. Kartki wypadły z notesu, i zrobił się niezły bałagan. Łzy leciały z moich oczu niczym potok. Klęczałam na podłodze i zbietałam strony zeszytu. Liczyłam do 10. Potem do 20. Potem do 40. I na koniec do 100. Gdy ochłonęłam, sięgnęłam po moją książkę. Siedziałam, i czytałam. Anna Wardee, główna bohaterka mojej książki też miała trudności w życiu. Co by zrobiła na moim miejscu ?

***

Obudziłam się w nocy. Dzwoniła do mnie Clara ( zapomniałam dodać, że na kartce widniał także numer telefonu Lindy, Clary i Beccy ). Odebrałam.

- Halo ?

- Ooo, hej Lily, sory że tak późno...znaczy wcześnie...no bo jest 3... - Clara była chyba troszkę pijana. Niecierpliwie zapytałam o co chodzi.

- Bo dzwonię, żeby emmm... no cię zaprosić na wycieczkę...yhmm na jutro na eh no wiesz, ten ten...na wycieczkę w góry ! - Clara naprawdę bełkotała.

- Ooo, em jasne ! Może lepiej będzie, jak mi rano zadzwonisz, to powiesz mi, kiedy, gdzie, co zabrać, itp...

- O, i laska... Nie przejmuj się tym bachorem Edem, znaczy przystjniakiem, ale takim yhm głupawym...

- Eee, Clara... Paaa !

Rozłączyłam się, dzięki Bogu. A więc Clara uważała Eda za przystojniaka. Czułam wstręt, na sam jego widok, nawet jeśli on był po prostu pijany. A ona mówiła mi, że ta świnia jest przystojna. Przeturlałam się na drugi bok, i zamknęłam oczy. Miałam sen - nie taki, o jakim myślicie.

~~~

Otworzyłam drzwi. Zobaczyłam znajomą sylwetkę. Podeszłam do postaci, i wzięłam ją pod ramię. On nachylił się, i obdarował mój policzek pocałunkiem. Szliśmy Green Tree Parkiem. Tu wszystko się zaczęło. Zobaczyłam wiewiórkę, a mój chłopak próbował ją złapać. Roześmiani usiedliśmy na ławce, nie - nie za krzakiem ! Rozmawialiśmy, chichotaliśmy, i miło spędzaliśmy czas w parku. Spojrzałam na jego czekoladowe oczy. Widziałam, że chce coś powiedzieć. Nachyliłam się, aby lepiej go usłyszeć, lecz usłyszałam głos, który zdecydowanie nie należał do Shane-a.

~~~

Lily, wstawaj, już ! - Dziadek Dan potrząsał mną za ramiona. Rozkojarzona otwarłam oczy, ziewając. Dan poinformował mnie, że usłyszał budzik, i sprawdził, czy wstałam, lecz zobaczył śpiącą mnie. Podziękowałam dziadkowi, i zaczęłam szykować się do wycieczki z ekipą. Ogarnęłam włosy, pomalowałam się lekko, i zaczęłam szukać ubrań. Było ciepło, więc wybrałam krótkie shorty i czarny top, nie zapominając o złoto-zielonej biżuterii. Spakowałam górski plecak, wciskając jako ostatnią moją szarą bluzę. Dobrałam górskie buty, a czas minął tak szybko, że chwilę później stałam gotowa, w drzwiach przed dziadkiem.

- Lily, pamiętaj o zasadach bezpieczeństwa ! - Dziadek rzucił do mnie, gdy już się odwracałam. Skinęłam głową, i ruszyłam pod słup, w który wczoraj weszłam.

***

Szliśmy z paczką w kierunku szczytu, na który umówiliśmy się wejść. Dziewczyny kłóciły się, jak trzymać mapę, a chłopaki, jak wyznaczyć północ. Ja cicho podziwiałam piękno lasu. Gdzie niegdzie coś zaszeleściło, czasem jakieś ptaki ćwierkały w koronach drzew, zdarzało się, że wypatrzyłam jakiś rzadki okaz rośliny, czy nawet jaszczurki. Szliśmy kamienną dróżką, a drobiny żwirku chrzęściły pod naszymi butami. Co chwilę ścieżkę przecinał mały strumyczek, z krystalicznie czystą wodą. Nasza wycieczka była niesamowita; szlak przechodził przez 2 inne góry, które zostały połączone drewnianymi kładkami. Już za niedługo mieliśmy się przekonać, jakie to uczucie, być 300 metrów nad ziemią jedynie na drewnianym moście. Z każdym kwadransem flora i fauna zmieniała się, niczym kameleon swój kolor. Mieliśy pół góry za sobą. Opowiadaliśmy sobie historie z życia, jedliśmy przekąski, i po prostu super spędzaliśmy czas. Krok po kroku zbliżaliśmy się do pomostu.

Rozdział 6

Wcinając suszoną wołowinę, naszym oczom ukazał się pierwszy pomost. Z ciekawością mu się przyglądaliśmy. Nie wyglądał zbyt nowocześnie; składał się ze sznórków, belek oraz gwoździ. Marc uznał, że pomosty są trochę niebezpieczne, ale trwałe, i że trzeba po prostu ostrożnie stawiać kroki. Steven, aby mu dorównać, przekonywał nas, że codziennie chodzą tu około 2 tysiące ludzi, a każdy wraca cały i żywy. Wywracałyśmy oczami, jak wtrącił się nawet Shane. Teraz miałyśmy cały chór przekomarzających się chłopaków. Gdy most znalazł się na odległość metra, Linda delikatnie postawiła stopę na kładce, sprawdzając, czy ta jest bezpieczna.

- Chodźcie, wszystko jest stabilne ! - Zawołała gdy znalazła się po drugiej stronie.

Gęsiego szliśmy po kładce. Widok był nieziemski. Mgła snuła się gdzieś tam na dole, i tworzyła efekt tajemniczego lasu. Nagle most zaczął się strasznie chwiać.

- Uwaga, łapcie równowagę ! - Krzyczał Marc.

Po chwili zdaliśmy sobie sprawę, że to Clara, która ma lęk wysokości, biegnie i wariuje przez cały pomost, płacząc.

- Na litość Boga, zaraz spadniemy ! - Wrzeszczała Becca.

Wtedy Clara jeszcze bardziej zaczęła piszczeć i sprintować. Biegła i biegła, lecz w pewnym momencie noga wpadła jej w szczelinę między deskami, i runęła na ziemię - a raczej most. Linda pobiegła i pomogła jej wstać, a potem wszyscy, nawet Clara, podeszli do siebie, i zapatrzeli się w krajobraz. Cała 7 stała na pomoście, łączącym dwie góry. Piękny orzeł przeleciał na niebie, jakby symbolizował piękno tej chwili. Jednak nie trwała ona długo, gdyż Clara musiała pójść, jak się okazało - zwymiotować. Po tym wszystkim głównym zajęciem ekipy było uspokajanie Clary przed wejściem na 2 most.

***

Szliśmy, spokojnie ( Udało nam się uspokoić Clarę ) gawędząc o tym, co będziemy jutro robić. Jedzenie powoli nam się kończyło, a głodomorów nie brakowało. Wymieniałam pomysły, gdy nagle wielka kropla deszczu spadła mi na nos. Zaalarmowani drugą kroplą zaczeliśmy szukać schronienia. Shane wpadł na genialny pomysł.

- Patrzcie, widzicie tamto zwalone drzewo ? Korzeń tworzy daszek, pod którym możemy się schronić.

Tak też zrobiliśmy. Siedzieliśmy pod korzeniami drzewa, nazywając Shane-a big brainem. On rozpromieniony mówił, że trzeba być dobrym obserwatorem, na przykład takim jak Lily...ja ?! Serce waliło mi w uszach. Czy Shane wychwycił moje obserwacje ? Nieee. To by oznaczało, że mi się przypatrywał...nie ! Na pewno nie ! Pogrążona we własnych myślach nie zauważyłam, kiedy deszcz minął. Dopiero, gdy Becca zaczęła tańczyć przed moim nosem, wybudziłam się z transu, i parsknęłam. Podnieśliśmy plecaki, i ruszyliśmy w drogę. Na zegarku widniała godzina 13:09 - minęły 4 godziny od naszego wyjścia. Po raz drugi zaczęliśmy się zbliżać do kładek. Byliśmy trochę odważniejsi, bo mieliśmy małe doświadczenie. Nawet Clara była dzielniejsza, ale nadal trzymała się z Lindą, a ja z Beccą. Szliśmy w tej samej kolejności ; Linda, Clara, Becca, ja, Shane, Steven i Marc. Wszystkie osoby już dotarły, ale ja jeszcze nie. Zatrzymałam się, żeby podziwiać kolejne widoki. Nie różniły się bardzo, ale te były ładniejsze, ponieważ kładka była umieszczona wyżej, o aż 200 metrów. Pożegnałam się z tym widokiem i odwróciłam gwałtownie. Moja noga ujechała tak, że siedziałam teraz na niej. Most zachwiał się. Przeniosłam ciężar na leżącą nogę, lecz to spowodowało mocne przechylenie mostu. Wzięłam gwałtowny oddech. Zaczęłam zsuwać się z pomostu. Szybko chwyciłam sznur w dłonie, jednak ten odłamał kawałek deski, który pękł przez moje szarpnięcie. Krzyknęłam. Moje nogi zaczęły zwisać pół kilometra nad ziemią. Kurczowo trzymałam się pomostu. Wrzeszczałam, zsuwając się coraz bardziej. Deski wyjechały z lin i spadały jedna po drugiej. Miotałam nogami, a moje wrzaski niosły się echem po szlaku. Trzymałam linę, która była moim jedynym ratunkiem. Traciłam siłę, a od strachu zrobiło mi się niedobrze. Knykcie bielały mi od ściskania sznurka. Nagle przybiegł do mnie Shane. Siląc się na głośny i spokojny ton, odparł :

- Lily, złap się mnie, jedna dłon po drugiej ! - Nerwowo pisnął.

Nie słyszałam co mówił, bo wrzeszczałam przez płacz.

- Lily, złap się mnie, jedna ręka po drugiej ! - Krzyknął.

Usłyszałam.

- Aaaaaaa....Shane !!! Co jeśli cięęęęęę!!!! Pociągnęęęęę!! - Wrzeszczałam. Po czym złapałam jego dłonie. Silne ramiona uniosły mnie, przycisnęły do klatki piersiowej, i przeniosły na koniec pomostu, gdzie wszyscy czekali, z czego Clara i Linda nieprzytomne.

***

Przez resztę wycieczki niósł mnie Shane. Nie dlatego, że sam się zgłosił, tylko dlatego, że nikt inny nie był tak silny jak on. Ale i tak była to dla mnie bardzo intymna chwila. Moje różowe policzki można było wyjaśnić na dwa sposoby - z płaczu, i ze skrępowania. Ale najbardziej ciążąca myśl dla mnie brzmiała :

Shane uratował mi życie.

Rozdział 7

Shane zaniósł mnie pod dom. Uspokoiłam się, przez co dziadek nie podejrzewał, że prawie się zabiłam. Przebrałam się w domowe ciuchy, i poszłam na drzemkę, aby się zrelaksować. Godzinę później czytałam książkę, gdzie niesamowita Anna Wardee umiałaby przeskoczyć nad tymi całymi cholernymi sznurkami i deskami. Gdyby nie Shane, byłabym martwa, na ściółce leśnej, i czekałabym, aby ktoś albo cholera wie co mnie znalazło. Jednak po dłuższym zastanowieniu dostrzegłam w tej sytuacji jeden plus. Zbliżyłam się do Shane-a. On mnie niósł. Panikował, jak moje życie wisiało na jednym włosku...albo pomoście, kto jak woli. Wyobraziłam sobie jednak scenariusz, gdy ciągnę Shane-a razem ze sobą. Krzyk. Spadanie. Wrzask. Wirowanie. Zderzenie. Już 7 razy w ciągu tego dnia, wpadłam na ten scenariusz. I on dalej nie odpuszczał. Nie mogłam ustać w miejscu. Spuściłam wzrok i siadłam przy biurku. Gdy z powrotem go uniosłam, zobaczyłam, że w moim pokoju stoi Shane. Zdziwiona wstałam, i powiedziałam mu o wszystkim. O każdej myśli, o każdej emocji, o uczuciu, które do niego czuję. Shane zrobił krok do przodu. Ja też. Bez chwili wachania padłam mu w ramiona. Jednak nie poczułam ich. Shane mlasnął.

- To twoja wina, że tak się męczyłem. Mogłem zginąć, przez ciebie. Pomyślałaś o moim poświeceniu ? Doceniłaś je ? - Shane chłodno się we mnie wpatrywał.

- Oczywiście, że tak ! Myślę o tym non stop, i nie wiem jakiej chcesz nagrody ! - Moje oczy się zaszkliły. Shane uniósł brew.

- Naprawdę, panno Morgan ? Nowa, weź. Cholera, nie myślisz o konsekwencjach ! Przez ciebie twoja matka zginęła, a ja prawie ! W naszej ekipie nie ma miejsca na takie bestie. Nigdy nie będziesz członkiem naszej paczki. Nigdy...!

Gwałtownie się obudziłam. Przysnęłam na krześle ! Gdy dotknęłam mojego policzka, ten był mokry od łez. W myślach brzmiało mi pytanie Shane-a :

Co do mnie czujesz ?

Shane, naprawdę...

NIe Wiem.

***

Siedziałam na fotelu, drapiąc się po podbródku. Oprócz tego, że w głowie miałam dialog ze snu, myślałam o moich długach, takich jak np. przeprosiny i podziękowania do Shane-a. Długo się zastanawiałam, lecz w końcu wybrałam. Kupię mu coś. - Postanowiłam.

I to przywołało wspomnienia sprzed 8 lat.

~~~

Mama siedziała przed komputerem, intenstywnie myśląc, i drapiąc się po czubku brody. Zastanawiałam się razem z nią, co kupić tacie na urodziny. Tata pracował w Azji, więc widywałyśmy się z nim raz na rok ( nie licząc świąt).

-Może załatwię Leo zwolnienie miesięczne z pracy ? Myszko, co o tym sądzisz ? - zapytała mnie mama.

Długo się zastanawiałam.

- Nie. On by nie chciał czegoś takiego. - Odparłam jako 9 latka.

Moja mama jeszcze przez kwadrans szukała pomysłów na prezent dla taty, po czym podjęła decyzję.

- Kupię mu coś, w podziękowaniu za to, że utrzymuje nas przy życiu.

~~~

Mój tata !

Zapomniałam o jego numerze telefonu ! To on mi podpowie ! Wzięłam telefon, po czym wystukałam jego numer. Kliknęłam w słuchawkę.

Pierwszy sygnał.

Drugi sygnał.

Trzeci sygnał.

Czwarty sygnał.

Piąty sygnał.

Szósty sygnał.

Użytkownik nie odpowiada.

Po sygnale nagraj wiadomość, piiip.

Zadzwoniłam jeszcze cztery razy, aż dziadek do mnie podszedł.

- Lily, do kogo tak zawzięcie wydzwaniasz ? Tylko mi nie mów, że do Imogen.

Wzięłam głęboki wdech.

- Do taty.

Dziadek chwilę wpatrywał się we mnie, po czym spuścił wzrok. Odchrząknął, po czym zaczął kaszleć. Gdy kaszel ustał, dziadek znowu spojrzał mi w oczy, ale w jego oczach dostrzegłam ból. Zaniepokojona spytałam :

- Panie M...To znaczy em dziadku, płuca cię bolą ? Źle się czujesz ? Mogę zadzwonić po lekarza, jeśli... znaczy...jeśli chcesz.- Spytałam z troską.

Dziadek spojrzał na mnie ze smutnym uśmiechem.

- Ze mną tak, ale z Leonem nie... - Jego spojrzenie zmieniło się, na bardziej znaczące.

Zmarszczyłam brwi.

- Dziadku, - Podkreśliłam to słowo. - Co masz na myśli mówiąc z Leonem nie ? - Zmartwiłam się. - Co się dzieje z moim tatą ? - Spytałam, już bardziej płaczliwym tonem.

Dzadek wziął wdech, po czym powiedział :

- Leon nie żyje.

Rozdział 8

Zamarłam. Wytrzeszczyłam oczy. Upadłam. Ciemność.

~

Zobaczyłem, że Lily osłabła. Zadzwoniłem po karetkę. Deja vu.

- Dan, tato. Proszę, obiecaj chronić Lily.

- Rachel, przysięgam chronić Lily. - Przymknąłem powieki.

Rach spojrzała na mnie, w ręce trzymając diagnozę. Po policzku spłynęła jej łza. Podała mi wyniki.

Diagnoza

Napadowa Hipotonia Neurogenna,

stan śmiertelny.

- Boję się, że gdy mnie zabraknie, ona nie da sobie rady. - Wyszeptała Rachel drżącym głosem. Moje serce piekło. Rachel ukryła twarz w dłoniach. - Umrę, i nie da sobie rady...- kolejne łzy kapnęły na jej młode policzki. Wziąłem oddech, ocierając strumień łez. Wtedy dostała ataku Hipotoni neurogennej. Opadła na podłogę, i zemdlała.

Przysięga, jaką złożyłem matce Lily. Że będę chronić ją ponad swoje życie.

~

Obudziłam się w łóżku szpitalnym. Nie pamiętałam wydarzeń sprzed utraty przytomności. Spojrzałam w lewo. Dziadek patrzył na mnie blado. Zmarszczyłam brwi.

- Cześć Dan.

Dziadek nadal blady przywitał się ze mną, i zapytał o moje samopoczucie. Odparłam, że wszystko dobrze, ale zapytałam, jak u niego. Odpowiedział wymijająco. Pielęgniarka podeszła do łóżka, przywitała się, i podała mi instrukcje. Musiałam zażywać codziennie tabletkę na uspokojenie, popijając ją wodą. Gdy wróciliśmy do domu, poszłam do łazienki. Zrzuciłam ubrania, i weszłam pod prysznic. Po moim ciele przeszła fala ciepła. Nakładałam szampon. Spłukałam go. Strużki wody spływały po moim ciele. Oddychałam głęboko i spokojnie. W mojej głowie przebiegały wspomnienia z ostatnich dni. Przeprowadzka, Shane, otarcie o śmierć, ekipa, impreza...i wtedy przyszedł do mnie esemes. Esemes, który zmienł moje wakacje. A napisał go Marc na grupie EKIPA NA ZAWSZE.

- Mordy, jedziemy na wakacje ! Dajemy ! Lecimy do Japonii ! Ps. Ja stawiam bo wygrałem na loterii pół miliona! Po jutrze wylatujemy !!!

Zbierałam szczękę z podłogi. Aż krzyknęłam. Przestałam się myć, wytarłam się, ubrałam i zbiegłam na dół wołając :

- Dziadku, dziadku ! Po jutrze wylatuję ze znajomymi do Japoniiiiii !!!! - Piszczałam jak jakaś piszczałka. Dziadek zdezorientowany uniósł brwi.

- Czekaj, co ty do mnie mówisz ? - Lekko się uśmiechnął, ale niepewnie.

Wzniosłam oczy do nieba.

- Lecę pojutrze z moją ekipą przyjaciół, a nasz cel to Japonia. Nasz kolega płaci, bo wygrał na loterii ! Ale się jaram ! - Odparłam piskliwie.

Dziadek uśmiechnął się szeroko i powiedział, że to super pomysł. I tak oto uzyskałam zgodę dziadka na daleki lot, frajdę i nieziemskie wspomnienia.

***

Wcześnie wstałam, z energią buzującą w żyłach. Ubrałam kapcie, i otworzyłam szafę. Po kolei pakowałam żeczy do walizki. Mogłam spakować wszystko, bo przyjechałam spakowana właśnie do niej. Ubrania starannie układałam w kostki, chcąc zrobić wrażenie swoją precyzją. Nigdy nie byłam w Japoni, więc naturalnie uierałam z ciekawości, jak tam będzie. Gdy skończyłam pakować ciuchy, zaczęłam pakować kosmetyki i środki higieniczne. Dokładnie przeliczyłam ilość podpasek i plastrów, na nagłe wypadki. Wepchnęłam kosmetyczkę, przedmioty takie jak notatniki, długopisy i powerbanki, i oficjalnie skończyłam pakowanie. Zdzwoniłam się z paczką, żeby móc pogadać o tym, co biorą ze sobą na nasze wczasy. Dopakowałam kilka drobiazgów, i już po chwili siłowałam się z zamkiem. Gdy spojrzałam na zegar, wyszczerzyłam się radośnie. Na pakowaniu zleciały mi 3 godziny. Poszłam zjeść obiad, a gdy wróciłam, miałam oddzwonić do dziewczyn. Jednak zobaczyłam coś, co mnie powstrzymało, a mianowicie nieodebrane połączenie od Shane-a.

***

- Halo ? - Spięta nacisnęłam zieloną słuchawkę. Usłyszałam jak Shane zachichotał. Zmarszczyłam brwi.

- Shane ? - Zapytałam niepewnie. Sytuacja wydawała mi się na tyle dziwna, że nie dokonca wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Jednak wstrzymałam oddech, gdy usłyszałam jego wypowiedź :

- Hej Lily, mam obowiązek... - Pełen rozbawienia na chwilkę przestał mówić, i zaśmiał się, po czym kontynuował. - Mam obowiązek jutro odebrać cię spod twojego domu. - Parsknął śmiechem, za to ja wytrzeszczyłam oczy.

- Do cholery jasnej, co ?! - Siliłam się na spokojny ton, ale coś nie pykło. Słysząc dzikie wybuchy śmiechu Shane-a ,sama parsknełam.

- Jest taka nasza trdycja, że przed wycieczką za granicę, każdy chłopak zawozi dziewczynę, obok której najbliżej mieszka, w tym wypadku pod lotnisko...- Zaczął parskać. - Sorka, mam głupawkę, bo Steven wypił sok z lodówki, kóry okazał się wyciągiem z kiszonych ogórków zmieszanym z syropem klonowym, bo młodszy brat robił "Eksperyment kulinarny'" i zapomniał podpisać butelkę...- I ja zaczęłam się śmiać.

- No to paaa...! - Rzuciłam, zanim się rozłączyliśmy.

- Paaaa...- Także Shane się pożegnał.

Rozdział 9

Zanim się obejrzałam, już zapinałam naszyjnik. Za godzinę Shane po mnie przyjedzie. Zwilżyłam usta. Musnęłam rzęsy tuszem.

Muszę wyglądać perfekcyjnie. - Pomyślałam. Ubrałam moją ulubioną elegancką bluzę, na beżowy top ze złotymi akcentami, który wsadziłam w szare, obcisłe spodnie. Nakleiłam na moje różowo-białe paznokcie kokardki, które schludnie podkreślały moją dziewczęcość, i umyłam zęby, aby żaden kawałek szczypiorku nie utknął na moim dziąśle. Kiedy uznałam, że wyglądam prawie idealnie, wzięłam głęboki oddech i spojrzałam po raz setny na zegar. Zostało piętnaście minut. Ćwiczyłam do rozmów, dobierałam buty, i obrzucałam mój pokój badawczym spojrzeniem, próbując znaleść coś, co powinnam spakować. Dziesięć minut. Pięć minut. Wsunęłam na stopy bogato zdobione sandały, po czy, przekręciłam kluczyk w drzwiach. Chwyciłam klamkę, mocno zaciskając wargi, po czym otwarłam drzwi. Przełknęłam nerwowo ślinę. Na podjeździe stało duże, szare auto. Skórzane obicie foteli mieniło się w porannym blasku słońca. Mój wzrok wodził po detalach samochodu, aż wkoncu natrafił na Shane-a. Starałam się nie pokazać, jak bardzo jego wygląd zrobił na mnie wrażenie. Jego czarne, roztrzepane loki opadały na jego czekoladowe oczy. Nonszalancki uśmiech na jego twarzy powodował, że krztusiłam się własną śliną, nie mówiąc już o jego spojrzeniu, słodszym niż wata cukrowa. Z moich ust wyrwało się westchnienie. Próbując odwzajemnić jego spojrzenie, starałam się udawać obojętną. Widząc nagłą zmianę w wyrazie mojej twarzy, zmrużył oczy, zmarszczył nos, i wystawił język, na co ja odpowiedziałam mu wywróceniem oczami. Podeszłam do drzwi auta, i z gracją nacisnęłam klamkę. Usadowiłam się wygodnie rzucając jakieś " cześć'', po czym odchrząknęłam. Shane uniósł brew, po czym odpowiedział czymś podobnym. Jechało nam się w niezręcznej ciszy. Obserwowałam ogromny świat za szybą, przebywając w tak małej przestrzeni jak w samochodzie, i to z chłopakiem. Wodziłam spojrzeniem po krajobrazie, gdy nagle ktoś przykuł moją uwagę. Za oknem wpatrywała się to na mnie, to na Shane-a Maeve, z telefonem nagrywającym całość. Szturchnęłam Shane-a sycząc :

- Shane, Maeve nas nagrywa ! - Na co Shane jak oparzony wcisnął gaz, aby nasze twarze pozostały jedynie kolorową smugą. Posłałam Meve zwycięski usmiech.

- Jak ci minęło pakowanie ? - Zagadnął mnie. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się nad elegancką odpowiedzią.

W porządku, bez większych probelmów. - Odparłam. - A tobie ? Shane skrzywił się mocno. - Nie za dobrze...- Westchnął. - Pękła mi walizka przy zapinaniu... - Nie dokonczył, bo auto przepełnił mój głośny śmiech. Shane pokręcił z niedowierzaniem głową, parskając.

- Czyli jesteś za cięzki, co ? - Żartobliwie rzuciłam mu zawadiackie spojrzenie. On z kolei spojrzał na mnie krótko, po czym rzucił półszeptem : - To się okaże...

***

Zaparkowaliśmy samochód. Lotnisko było zatłoczone, jak zwykle. Spotkaliśmy się przy sklepie z pamiątkami, po czym skierowaliśmy się do pierwszego punktu. Gdy wyłożyliśmy bagaż na taśmę, i pokazaliśmy dowody osobiste, zaczęliśmy planować wycieczki po miastach.

- Ja chcę zobaczyć Tokio ! - Wołała Becca.

- A ja do Yokohamy ! - Przekrzykiwał ją Steven.

- Ludzie, oba miasta są blisko siebie, bez nerwów... - Przerwała im Linda.

- Ale ja chcę do Osaki ! - Przerwała jej rozpromieniona Clara.

- Najlepsze Kyoto ! - Dodał Shane. I na tym nasze przekomarzania się skończyły. Siedząc na plastikowych krzesełkach, czekaliśmy na odlot. Zegar tykał, a czas leciał, a my z każdą sekundą byliśmy bliżej startu. Ekscytacja rozpierała nas wszystkich od środka, że aż tupaliśmy, irytując innych oczekujących. Gdy na monitorze wyskoczył nasz lot, w jednym momencie zerwaliśmy się na nogi. Gdy oficjalnie rozpoczęto wchodzenie na pokład, nasza ekipa dotarła tam pierwsza. Z zapałem biegliśmy przez korytarz, prowadzący na zewnątrz. Gdy ujrzeliśmy maszynę, zaczeliśmy wariować. Ścigaliśmy się po schodkach, które postawiono obok samolotu, a w rezultacie wyścig wygrał Shane. Gdy siedzieliśmy już na pokładzie, uśmiechaliśmy się od ucha do ucha. Samolot zadrżał, po czym rozpędzał się coraz bardziej, po chwili wznosząc się ku chmurom.

Rozdział 10

W końcu wylądowaliśmy. Uderzyło nas wyjatkowe powietrze, jakby ciepłe, ale rześkie. Postawiłam stopy na ziemi. Japońskiej ziemi. Gdy opuściliśy lotnisko, jadąc busem pod hotel, oglądaliśmy widoki. Okolica była piękna. Nawet kilka razy mijaliśmy ogrody wiśniowe. Ich różowo-białe płatki wyglądały bajkowo. Wysiadając pod hotelem, zwróciłam uwagę na wysokie bambusy, których było w okolicy całkiem sporo. Weszłam do pokoju, który dzieliłam z dziewczynami. Białe ściany, szara podłoga, roślinki, drewnane elemanty. Kuchnia, stolik czteroosobowy, toaleta i sypialnia. W naszym apartamencie znajdowała się nawet kanapa. Po rozpakowaniu się, wybiło południe. Postanowiłam pozwiedzać okolicę i zjeść obiad. Gdy szłam uliczkami miasteczka, przypatrywałam się tutejszym mieszkańcom. Piękne azjatki chodziły w przewiewnych sukienkach, azjaci natomiast w szykownych kompletach. Drzewa rosły co kilka metrów, tworząc ścieżkę pośród cieni. Zatrzymałam się w pobliskiej restauracji. Gdy kelnerka podała mi menu, spróbowałam trafić w ciemno. Wylosowałam potrawę, która, jak się okazało, nazywała się Oden. To taka potrawa duszona, która wygląda jak kulinarna mozaika - w jednym garnku spotykają się różne składniki: jajka na twardo, rzepa daikon, tofu, konjac (galaretka z rośliny), rybne kulki i ciasta, a wszystko zanurzone w klarownym bulionie z wodorostów i ryby bonito. Pokochałam to pyszne danie. Gdy skończyłam jeść, i zapłaciłam, wróciłam na popołudniową drzemkę.

***

Zamknęłam drzwi. Wykradłam się z hotelu i pobiegłam w stronę ogrodu wiśniowego, którego bramy widziałam jeszcze tego dnia. Biegłam 200 metrów, po czym stanęłam pod ogromnym murem. Zapłaciłam, i wbiegłam na teren ogrodu. W końcu miałam chwilę samotności. Gwiazdy na niebie świeciły niczym latarenki, a różowe kwiaty pachniały spokojem. Weszłam na pomost nad rzeczką, z którego roztaczał się widok na cały gaj. Drzewa szumiały, a woda cicho pluskała. Świerszcze delikatnie podkreślały spokój, w jakim się teraz znalazłam. Stałam z dłońmi na barierkach, gdy nagle usłyszałam ruch za plecami. Odwróciłam się, i zastygłam. Za mną, z uśmiechem stał Shane.

- Shane, co tu robisz ? - Szepnęłam niepewnie, zastanawiając się, czy to czasem nie kolejny sen. Shane podszedł do mnie i stanął obok, wpatrując się w strumień wody.

- Przyszedłem zadać ci pytanie, Lily. - Szepnął. Niespokojnie spojrzałam na niego, a on na mnie. Wyczekiwałam pytania. Aż w końcu padło.

- Co do mnie czujesz ?

Zabrakło mi tchu.

- Jaaa... - Zawahałam się. Ale podjęłam decyzję. - Kurczę. Shane, jak zobaczyłam cię przez okno, jak mnie uratowałeś, jak przyszedłeś do mnie po imprezie... to poczułam coś... Jakby głupie zauroczenie, ale nie...to nie to.

-Spojrzałam w jego oczy. - To coś jak....

- Miłość... - Dokończył za mnie. Zamurowało mnie, a Shane nachylił się lekko. Jego krótki lok delikatnie opadł mu na czoło. Odsunęłam go.

- Lily, ja też to poczułem. Mimo tego, że byłem z Maeve. - Powiedział, po czym złożył na moich ustach delikatny pocałunek. Serce biło mi coraz szybciej. Zmarszczyłam brwi, i wyszeptałam :

- Shane, ja nie wiem, czy Maevie mi to wybaczy... - Zawahałam się. On spojrzał na mnie jak na wariatkę, uśmiechnął się delikatnie, i ponownie mnie pocałował. Nikomu nie powiedziałam. On też. To nasz sekret, który powstał między drzewami wiśni.

I tak oto skończyła się pierwsza noc w Japonii.

Rozdział 11

Otworzyłam oczy, i usiadłam. Na chwilę zapomniałam, co ja tutaj robię, po co, jak długo, jednak rzeczywistość uderzyła mnie tak mocno, że z powrotem się położyłam. Wykradłam się z hotelu i pobiegłam do ogrodu wiśniowego. Tam spotkałam Shane-a. Całowaliśmy się... Wróciłam do pozycji siedzącej. Przed oczami majaczył mi obraz twarzy Shane'a. Uniosłam brwi, wytrzeszczyłam oczy, a następnie ułożyłam usta w kształt litery o. Boże... Shane McLearn wyznał mi miłość !

Rozejrzałam się. Clara już siedziała na balkonie, z kubkiem zielonej herbaty, jakby była tu od zawsze.

Przeciągnęłam się, czując lekki ból w łydkach po wczorajszym spacerze po gaju. W łazience pachniało kokosem, - ktoś użył mojego żelu. Umyłam twarz, związałam włosy w niedbały kucyk i założyłam luźną sukienkę, którą kupiłam jeszce w Londynie.

***

Na dzisiaj mieliśmy zaplanowaną wycieczkę, oprowadzającą po Tokio. Spakowaliśmy plecaki, te same co w górach, a czekając przed hotelem na taksówkę, wymyślaliśmy co może oznaczać TOKIO.

- Ja wiem ! Ja wiem, no ludzie złoci ! - Wrzeszczał Steven.

Po przepytaniu wszystkich, oprócz Stevena, przyszła kolej właśnie na niego. Wziął oddech, po czym wypalił :

- Turbo Olśniewająco Komicznie Inne Osiedle !!! - Wybuchliśmy śmiechem. Zanosząc się śmiechem, ledwo usłyszałam trąbnięcie. Odwróciłam się, a chwilę potem zamarłam. Stałam na środku jezdni, a ku mnie pędził ogromny tir. Spanikowana uskoczyłam na bok, jednak i z lewej, i z prawej nadjeżdżały samochody. Krzyknęłam, gdy nagle poczułam, że ktoś ciągnie mnie za rękę. Tym kimś była Becca. Wylądowałam na tyłku. Pisnęłam. Chyba po ostatniej nocy jeszcze do siebie nie doszłam. Strzepnęłam suchy pył z rąk, po czym wstałam. Kosmyki moich włosów zawirowały. Nadal oszołomiona spojrzałam na moich przyjaciół, którym nie było już tak do śmiechu. Linda pobladła, Marc zbierał szczękę z podłogi razem z Clarą, Becca gwałtownie oddychała, Steven zakrywał usta dłonią, a Shane osłupiał. Patrzyłam na nich zaniepokojona, a oni na mnie, jak na eksponat w muzeum. Gdy ochłonęłam, ukryłam twarz w dłoniach.

- Jestem taka nieodpowiedzialna ! Już 4 razy albo coś sobie prawie zrobiłam, albo ktoś mi coś zrobił, albo moje życie wisiało na włosku ! - Szlochałam. - I jak ja mam sobie poradzić, skoro mam poziom odpowiedzialności na cholernym minusie ?!

Po czasie, każdy zaczął się uspokajać. Skóra Lindy nabrała bardziej żywego koloru, a Clara i Marc w końcu zamknęli usta. Żeby było jeszcze dziwniej, kilka sekund później, przyjechała po nas taksówka. Dochodząc do siebie usiadłam w wygodnym fotelu, następnie zjeżdżając co raz niżej. Gdy prawie leżałam, podniosłam się. I znowu się zsunęłam. I podniosłam. Zsunęłam, i podniosłam. Zsunęłam, podniosłam. Zsunęłam, podniosłam. Zsu... - Z rytmu wyrwało mnie szarpanie Marc'a za klamkę taksówki. Wyjrzałam za okno. W tej chwili Steven pociągnął mnie, i stanęłam na chodniku. Tokio pachniało wilgotnym asfaltem, smażonym czosnkiem i ryżem z pobliskiego stoiska. Ulice były czyste, ale pełne życia - rowery przypięte do barierek, pranie na balkonach, plastikowe skrzynki pod sklepami. Budynki miały ślady codzienności: klimatyzatory, szyldy. Wszystko wyglądało zwyczajnie, ale inaczej niż w Gleenmor, czy Londynie. Rozmarzona spojrzałam na stoisko, i wypatrzyłam coś, co kochałam. Oden.

- Ludziki, zaraz wracam ! - Rzuciłam na odchodnym, po czym ruszyłam biegiem po zupę. Gdy zapłaciłam i chwyciłam plastikową łyżkę, następnie włożyłam ją do ust, aż przymknęłam oczy. Łagodny, delikatny smak odenu, rozpływał się w moich ustach. Gdy dokończyłam jeść, i już miałam odłożyć miskę do punktu zwrotu, zamarłam. W miejscu, gdzie wcześniej stała ekipa, ziało pustką. Rzuciłam na blat miskę. Naczynie zaszurało o powierzchnię blatu. Po raz kolejny puściłam się biegiem. Usłyszałam trzask, brzdęk, i wołanie. Odwróciłam się więc z powrotem w kierunek stoiska z odenem, następnie zamierając. Na asfalcie leżały potłuczone szczątki miski, którą przed chwilą niedbale rzuciłam. Właścicielka coś do mnie wołała, ale ja nie rozumiałam japońskiego. Jej wyraz twarzy zdecydowanie mówił, że nie jest zadowolona.

- Oi! Wakai ko! Kocchi ni kite! Ty! Młoda dziewucho! Chodź tu! - Przeszła na angielski, widząc mój niespokojny wyraz twarzy. Wystraszona odbiegłam w wąską uliczkę. Co chwilę skręcałam w inne, rozpaczliwie szukając przyjaciół. Zerknęłam na telefon, ale rozładował się wcześniej. Moje nogi rytmicznie uderzały o podłoże. Włosy opadały mi na twarz. Zdyszana zatrzymałam się, i usiadłam na przypadkowych schodkach. Chciałam trochę odpocząć, bo miałam już dość ciągłego biegu. Gdy tak sapałam, podszedł do mnie białowłosy nastolatek, mniej więcej w moim wieku.

- Zgubiłaś się ? - zapytał. Przysiadł obok, wpatrując się we mnie podejrzanie. - Nie widziałem cię tu wcześniej.

Chwilę czasu przetwarzałam to w głowie. Podszedł do mnie przypadkowy typ, gadając po angielku, i pytając mnie, czy się zgubiłam, i to jeszcze w Tokio.

- Nie wiem już sama... - odparłam, ale nie musiałam się zastanawiać, żeby stwierdzić, że skłamałam.

- Raczej nie jesteś stąd, prawda ? - zapytał nieznajomy, unosząc brew. Cichutko przytaknęłam, i przyznałam się, że się zgubiłam i że przyjechałam z przyjaciółmi. Uświadamiając to sobie, z każdą chwilą markotniałam bardziej. Po prostu nad niektórymi emocjami nie panowałam. Usłyszałam, jak nieznajomy tupie butem, zapewnie rozmyślając, by zaraz potem wyciągnąć telefon, podając mi go.

- Masz. Wpisz tu numer kogoś, z kim przyjechałaś. - Na te słowa sięgnęłam do kieszeni, w której trzymałam awaryjną listę numerów telefonów do najważniejszych osób. Pośpiesznie usiłowałam odnaleźć choćby numer Stevena.

Dziadek Morgan

Mama

Tata

Diana Podstawówka : )

Celine Podstawówka :D Besties!!

Pani Nutly korki z matmy ( powinnam ją już skreślić!!! )

Lukas Podstawówka :I Korki

Linda Dardy Ekipka

Clara Moutest Ekipka

Becca Ralynd Ekipka

Szybko wpisałam losowy numer, po czym wcisnęłam zieloną słuchawkę.

- Halo ? Z tej strony Linda Dardy. Chyba nastąpiła pomyłka - Zaczęła niespokojnie. - Odchrząknęłam, po czym zaczęłam : - Linda ! To ja, Li... - przerwałam. Rozczarowana odkryłam, że moja koleżanka się rozłączyła. Następnie zadzwoniłam do Clary.

- Tak słucham ? - Usłyszałam pociągnięcie nosem. - Tym razem wrzasnęłam : - Kurde, to ja Lily ! Pomocy ! - włożyłam w to mnóstwo rozpaczy. Usłyszałam piszczenie Beccy, po czym głosy Marc'a i Shane'a.

- Lily ?! Wszystko okej ? Dlaczego dzwonisz z nieznanego numeru ? - Clara spytała, mieszając ulgę z niepokojem ( jeśli tak się da ). Streściłam wydarzenia, i ustaliłam miejsce, w którym aktualnie przebywam. Następnie spojrzałam na białowłosego chłopaka.

- Dziękuję.- szepnęłam. Chłopak spojrzał na mnie, po czym lekko się uśmiechnął.

- Nazywam się Yuto. - parsknął. - Jeśli kiedyś jeszcze raz się zgubisz, pamiętaj : poproś kogoś o telefon. - Podkreślił ostatnie słowo. Uśmiechnęłam się szeroko.

- W takim razie dziękuję, Yuto. - Tym razem to ja położyłam nacisk na ostatni wyraz. - Ja jestem Lily. Nowy znajomy podrapał się po podbródku. Wtedy zobaczyłam coś, co uznałam za znak charakterystyczny. Drobny tatuaż w kształcie krzyża, na wskazującym palcu. Usłyszałam pisk opon za plecami. Gdy się odwróciłam, ujrzałam taksówkę. Tylko że za kierownicą siedział Shane. Stłumiłam radosny śmiech. Z powrotem spojrzałam na Yuto.

- To moi przyjaciele. Za kierownicą Shane, obok Clara, z tyłu Marc, Steven, Linda, a na kolanach Lindy siedzi Becca.

- Niezła paczka. Ile macie lat, Lily ?

- Ja jeszcze siedemnaście, ale za niedługo osiemnaście. Kilka osób jest jeszcze w moim wieku, ale ogólnie to parę ma osiemnastkę. Czemu pytasz ? - Uniosłam brew.

- Ten Shaun nie wygląda, jakby miał prawo jazdy. - Skrzywił się.

- Shane, nie Shaun. - Poprawiłam Yuto. Shane nacisnął klakson. Spojrzałam na Yuto znacząco. - Muszę lecieć. Na razie ! - On uśmiechnął się, machając. Gdy odwróciłam się, i już wsiadałam do auta, usłyszałam za plecami :

- Paaa Lily !

I wtedy uśmiechnęłam się najszerzej w tym dniu.

Rozdział 12

Siedziałyśmy z dziewczynami w naszym pokoju, na podłodze.

– I co tam się stało między tobą a Yuto? – zapytała Clara z drwiną i sarkazmem. Zarumieniłam się.

– Laski, on mi po prostu pomógł, okej? – płonęłam ze wstydu.

– Jasne – skomentowała Becca. – I niby to ciacho było ci obojętne. Wzięłam głęboki oddech, bo kończyła mi się cierpliwość. Mimo to wywróciłam oczami, uśmiechając się. Zwilżyłam wargi.

– Nie, to nie tak! Był przystojny, jak to Japończyk, ale...

– Ale co? – spytała kąśliwie Linda.

– ...jakby, wyglądał na pierwszy rok studiów, i w ogóle ja nie powinnam, bo go nie znałam, i jeszcze mam in... – przerwałam. Clara zakryła usta dłonią.

– Wiedziałam! Masz kogoś!– krzyknęła. Moja twarz przybrała kolor buraka.

– Dziewczyny, chciałam powiedzieć, że mam inny typ chłopaka! – wypaliłam. Każda po kolei spojrzała na mnie wątpliwie.

– Okej, obiecuję wam, że nic poza przyjaźnią mnie z nikim – w sensie spoza rodziny – nie łączy – dodałam. Teraz już bardziej mi uwierzyły, mimo że skłamałam.

- Mamy plany na wieczór - ognisko i kąpiel w jeziorze ! - pisnęła Becca.

***

Wybiła 18. Chłopcy obczaili jezioro z plażą, i miejscem na ognisko, więc zapowiadał się super koniec dnia. Powoli szykowałyśmy kocyki, kiełbaski, okulary, ręczniki i inne akcesoria. Torba była nimi wypchana po brzegi. Gdy podnosiłam ją, kolana mi się uginały. Była bardzo ciężka. Stęknęłam.

- Dziewczyny, pomoże mi któraś w przeniesieniu tej ważącej tony torby ? - dziewczyny się roześmiały.

- Co ty tam masz ? Cegły ? - Linda wsadziła rękę do środka. Zmrużyła oczy, po czym wyciągnęła gaz pieprzowy. - Lily, po co ci gaz pieprzowy ? - zapytała trochę zaniepokojona. - Ja... - przejechałam dłonią po włosach. - Przecież to na dzikie zwierzęta. - przyznałam. Dziewczyny spojrzały po sobie, po czym wybuchły głośnym śmiechem. Wysiliłam się na drobny uśmiech. Wszystkie pomogły mi przenieść torbę. Gdy już stawiałyśmy ją na piasku, uśmiechałyśmy się szeroko. Przed nami roztaczał się widok na piękne, turkusowe jezioro, w którego tafli odbijały się złociste gwiazdy. Chłopcy właśnie podjadali pianki. A my biegłyśmy do wody. Zrzucałyśmy ubrania, pod którymi miałyśmy kostiumy, zakładałyśmy okularki i nabierałyśmy prędkości. Ziarenka piasku rozpryskiwały się na wszystkie strony, do póki nie zastąpiła ich zimna woda. Zamoczyłam stopy, kolana, a potem uda. Każdy plusk mnie relaksował. Nie czekając długo, zanurkowałam. Woda otulała mnie z każdej strony. Moje włosy co raz bardziej mokły. Złączyłam nogi, następnie rytmicznie machając nimi. Płynęłam delfinem, czując się, jakbym naprawdę nim była. Bąbelki wydostawały się z moich ust, a ja próbowałam je złapać. Płynęłam szybciej, i szybciej, żeby dotrzeć do samotnej zatoczki, którą ujrzałam wcześniej na mapie. Skręciłam, widząc mój cel. Dopłynęłam do brzegu. Woda ściekała ze mnie strumieniami. Zdyszana uklękłam na piasku. Ziarna przywarły do mojej skóry, niczym przyklejone. Brałam duże wdechy, i wydechy. Kilka razy powtórzyłam to, po czym skierowałam się na duże skały obok. Kroki stawiałam delikatnie, nie chcąc stracić równowagi, i przy okazji nie pokaleczyć stóp. Podpierałam się dłońmi, chwytając odstające kawałki kamienia, niczym na ściance wspinaczkowej. Tak jak się spodziewałam, zobaczyłam małe jeziorko, ale inne niż to, w którym pływali moi przyjaciele. Zeskoczyłam na piasek, i zafascynowana obserwowałam to miejsce. Dotknęłam palcem wody, i odkryłam, że jest za zimna. Odwróciłam wzrok, po czym wypatrzyłam maleńką ścieżkę na skraju lasu, przy którym to jeziorko leżało. Ruszyłam w tamtym kierunku. Drzewa lekko pochylały się nad dróżką, jakby chciały ją osłonić przed słońcem, którego teraz nie było na niebie. Kroczyłam po drobnych kamyczkach, które cicho szurały pod ciężarem kroków. Skręcałam w lewo, gdy nagle zobaczyłam coś, albo raczej kogoś, stojącego w lesie. Spanikowana uciekłam za krzaczek, jednak uchyliłam gałązkę, i zobaczyłam znaną mi kurtkę sportową. Podbiegłam do Shane'a. On zaskoczony spojrzał na mnie pytająco.

- Lily, co tu robisz ? - zapytał. - Ja... wybrałam się na spacer. - odparłam skrępowana. Złapał mnie za ręce.

- Hej, wszystko dobrze ? - uniósł mój podbródek, patrząc mi w oczy - Jeśli coś jest nie tak, mów śmiało. - Wzięłam głęboki oddech. - Musiałam pobyć sama, ale nie przeszkadza mi twoja obecność... - przerwał mi wrzask. Clara wściekła podbiegła do mnie.

- Wiedziałam ! - wrzasnęła. - Okłamałaś nas ! - przerażona puściłam Shane'a.

- Nie prawda ! - niepotrzebnie brnęłam w kłamstwo. Moje oczy zaszły łzami. Clara spojrzała na mnie z wściekłością.

- Obiecałaś nam ! Jesteś z Shanem, tak ? - Fuknęła. Nie mogłam opanować szlochu.- Nie ! Nie jestem z nim, tylko... - zaczęłam płaczliwie. Jednak spojrzenie Clary zmieniło się, na wręcz dzikie. - Gówno mnie to obchodzi ! Masz z nim romans, a przysięgłaś nam na przyjaźń, że nie ! - Chwilę dochodziło do mnie, co to oznacza. Złapałam ją za rękę - Nie !!! Ja tylko chciałam popływać, a on się tu zjawił... - głos mi się łamał.

- Lubisz wodę, co ? - zapytała z jadem. Zaskoczona potaknęłam. Clara sięgnęła do tylnej kieszeni. Nerwowo przełknęłam ślinę. Chwilę później wyciągnęła butelkę wody mineralnej. Odkręciła zakrętkę, po czym chlusnęła mnie nią prosto w twarz. Zakryłam usta dłonią, następnie nie czekając na nic, zaczęłam uciekać. Słyszałam krzyki Shane'a, i biegnącą za mną Clarę. Przedzierałam się przez krzewy, raniąc sobie ręce ich kolcami. Krztusiłam się łzami, jednak dalej biegłam. Moje mokre od wody włosy kleiły mi się do twarzy. Zobaczyłam polanę, a chwilę potem skręciłam w nią. Gdy przez dłuższy czas nie skręcałam, ujrzałam wzniesienie. Rozpędziłam się, wbiegając na jego szczyt. I się odwróciłam. Na choryzoncie majaczyły sylwetki goniących mnie dziewczyn. Wszystkie przyszły - pomyślałam. Kiedy były już w pobliżu mnie, usłyszałam o czym rozmawiają.

- Nie wierzę, że Lily nas okłamała. - szlochała Becca. Linda objęła ją ramieniem. - Spokojnie, nie wszystko stracone. - w jej głosie nie usłyszałam nawet nuty nadziei. Moje serce bolało mnie, lecz nagle dziewczyny stanęły przedemną, a ja o tym zapomniałam. Napotkałam pełne bólu spojrzenie Beccy, pełne rozczarowania Lindy, i pełne gniewu od Clary. Po policzku spłynęła mi łza.

Dziew-dziew-czczy-nny, ja nie... - łkałam - Nie jestem z Shane'm. Clara łypnęła na mnie z pod łba. Okrążała mnie spacerowym krokiem.

- Widziałam co widziałam, Lily. Tym razem mnie nie oszukasz. - zaczęła ozięble. - Złożyłaś nam na daremno obietnicę. I co my mamy sobie myśleć, Lillianno Morgan ? - zapytała z drwiną. Już miałam się odwrócić i uciec po raz drugi, jednak to co zobaczyłam, powstrzymało mnie. Metr dalej rozciągała się ogromna przepaść, wyłożona naturalnymi, kamiennymi kolcami. Spojrzałam na dziewczyny. Wyciągnęłam rękę do Lindy, jednak ta ją odtrąciła. Pełna rozpaczy ponownie to zrobiłam, tylko że w stronę Beccy. Jej dłoń drgnęła, lecz pozostała na miejscu. Wykonałam ten gest w kierunku ostatniej z dziewczyn, jednak Clara pokazała mi środkowy palec. Łzy spływały mi strumieniami. Przełknęłam ślinę, po czym wymamrotałam : - Żegnajcie, dziewczyny... - odwróciłam się, i skoczyłam w przepaść.

Rozdział 13

Poczułam, jak ktoś mnie łapie. Dłonie Clary, z niebieskimi w białe wzorki paznokciami, zacisnęły się na moich łokciach. Chwilę jeszcze dziewczyna siłowała się ze mną, po czym posadziła mnie na trawie. Przerażone wszystkie 3 wpatrywały się we mnie. Planowałam zabójczy skok w przepaść ! - pomyślałam. Super, po prostu ekstra ! Niby spokojny pobyt zamienił się w próbę samobójczą. Becca rzuciła mi się na szyję. Objęłam ją, a ona zaczęła płakać. Wtedy zrozumiałam swój błąd.

- Przepraszam was, za wszystko... - wyszeptałam drżącym głosem - Nie powinnam była nawet próbować, ale z mojej perspektywy wydawało to się idealną opcją. Nie powinnam była was okłamywać, że nie mam żadnego obiektu uczuć. Claro - spojrzałam w jej oczy - miałaś rację. Łączy mnie z Shane'm coś więcej niż przyjaźń. Wczoraj w nocy uciekłam do gaju, żeby pobyć na osobności. Spotkałam tam Shane'a i... jakoś tak wyszło. - szeptałam coraz głośniej -Nie chciałam was skrzywdzić. Mogłam wam chociaż powiedzieć, że wychodzę. To mój błąd, i spróbuję go naprawić. Obiecuję. - ostatnie słowo wypowiedziałam głośno, i wyraźnie. Dziewczyny słuchały mnie z uwagą.

- Lily... - zaczęła Linda. - Ostatnio jakoś ciągle potrzebujesz " BYĆ NA OSOBNOŚCI ". Wszystko okej ? - spojrzałam na nią wzruszona. - No jasne, że okej. Lubię przebywać sama w miejscach, w których czuję się spokojnie. - odparłam. Jednak Clara ciągle wpatrywała się w ziemię. Skubała źdźbła trawy, po czym robiła na nich supełki. Odchrząknęła.

- Ja... muszę wam o czymś powiedzieć. - zaczęła. Spojrzałyśmy na nią wyczekująco. - W nocy, w której Lily całowała się z Shane'm...

- Skąd wiesz, żę się całowaliśmy ?! - wykrzyknęłam skrępowana. Posłała mi nieśmiały uśmiech. - Bo tam byłam.

Zamarłam.

- NIe byłam pewna, czy to wy. Jednak poznałam twoją sylwetkę. Zdziwiona wróciłam do pokoju. Próbowałam zasnąć, jednak nie umiałam. Usłyszałam jak wracasz, i przekręcasz klucz w zamku. Zamknęłam oczy, żebyś była pewna że śpię. Gdy upewniłam się, że śpisz, a zrobiłam to cicho wołając twoje imię, wstałam. Zabrałam kubek, saszetkę herbaty oraz czajnik, po czym wyszłam na balkon. POd zadaszeniem znalazłam gniazdko, do którego go podłączyłam. Zaparzyłam zieloną herbatę, następnie kilka godzin siedziałam, popijając ją. - uniosłam brew. - A więc dlatego zobaczyłam cię, jak tam sobie siedzisz. Ale mam do ciebie pytanie. - wskazałam ją palcem. - Co robiłaś w gaju wiśniowym ? - Mina Clary zrzedła. - No bo ja... - usiłowała coś wymyślić. Becca posłała jej karcące spojrzenie. - Jeszcze chwilę temu Lily prawie zginęła, kłamiąc. - Clara wzniosła oczy do nieba.

- Spotkałam się tam z kimś.

- Uuuuu... - powiedziałyśmy wszystkie 3 naraz.

Skóra Clary poczerwieniała. - Dobra dobra, spotkałam się z Stevenem. Zaczęłyśmy klaskać z podziwu.

- Jeśli chodzi o zaskakiwanie nas, to jesteś mistrzem, razem z Lily. - zaśmiała się Becca.- A co tam z nim porabiałaś ?

- No, byliśmy na randce. - uśmiechnęłyśmy się.

Następnie zapadło milczenie. Słychać było nasze ciche szlochy, których nie zdołałyśy jeszcze powstrzymać.

- Mmmmm... - Linda ziewnęła - Dziewczyny... ja już idę do chłopaków, bo zaraz tutaj zasnę. - to mówiąc wstała, po czym pomachała nam. Jej sylwetka powoli znikała w mroku nocy. - Wiecie co ? Ja chyba również już pójdę... - powiedziała Becca. - Ja wsumie też. - dodała Clara. - Lily, a ty ? - spytała po chwili. Chwilę się zastanawiałam, po czym odparłam :

- Nie...luz. Ja jeszcze chwilę odpocznę.

Gdy zostałam całkiem sama, sięgnęłam po telefon. Wystukałam numer, i zadzwoniłam.

- Tak słucham ? - za słuchawką odezwał się męski, lekko zachrypły głos. Nerwowo przęłknęłam ślinę. - Cześć dziadku. Dzwonię, bo... muszę ci o czymś powiedzeć. - w wyobraźni widziałam jego pytającą minę. - O co chodzi ? - Na te słowa poczułam gulę w gardle. Wzięłam głęboki oddech. Nie chciałam wypowiadać tych słów. Nie teraz. Ale niestety musiałam. - Chodzi o nasz wyjazd do Japonii. Bo... - spróbowałam brzmieć normalnie - ...dużo się działo... - dalej już nie mogłam mówić. Próbowałam wydobyć z siebie choćby jęk, jednak smutek odebrał mi mowę. Jeszcze kilka razy spróbowałam, jednak na próżno.

- Kochanie, wszystko okej ? - troskliwie zapytał dziadek. Buzujące w moich żyłach emocje, jak smutek, strach, radość, ciekawość czy złość wzięły górę.

- NIE ! NIC NIE JEST OKEJ!!! CZEMU MIAŁO BY BYĆ OKEJ, SKORO NIE UMIEM NAWET WYPOWIEDZIEĆ CHOLERNEGO SŁOWA ?! - szybko tego pożałowałam. Usłyszałam jego smutne westchnienie.

- Przepraszam... - wymamrotałam ze skruchą. Jednak on się rozłączył. Czekałam, aż zadzwoni ponownie, jednak wysłał mi esemesa.

Lily, zadzwoń gdy się uspokoisz.

Cisnęłam telefonem o trawę, znowu płacząc. Zacisnęłam dłonie w pięści i walnęłam nimi w ziemię.

- Lily ? - usłyszałam zbyt znajomy mi głos. Wstałam, i odwróciłam się. Przez płacz ruszyłam do przodu. Nie czekając na nic, przytuliłam się do Shane'a. Łzami zmoczyłam jego sportową bluzę, jednak on nie zwracał na to zbytniej uwagi. Skupił się tylko na mnie. Jego lewa dłoń delikatnie obejmowała moje plecy, a prawa wtulała moją głowę w jego klatkę piersiową. Wdychałam zapach proszku do prania, wymieszanego z męskimi perfumami. Po kilku minutach w takiej pozycji usiadłam, a on obok mnie. Opierałam głowę na jego ramieniu. Spletliśmy nasze dłonie. Spojrzałam w jego czekoladowe oczy.

- Shane, ja... wiem że się zdenerwujesz. - wyznałam. On zmarszczył brwi.

- Spokojnie, będzie dobrze. Co się stało ? - spojrzałam na niego z bólem. Najwyższy czas na dosłowność.

- Chciałam się zabić, skacząc w przepaść.

Shane zamarł. Jego oczy zalały się strachem. Chwycił mnie za ramiona.

- Lily, jak mogłaś chociaż przez chwilę tak myśleć ?! Jesteś piękna, mądra, młoda i wogule ! Masz dziadka, przyjaciół i... bliskiego przyjaciela.

- Shane. Ja nie myślałam o tym. Skoczyłam, ale Clara mnie złapała.

Jego szczęka zacisnęła się, a oczy lekko zaszkliły.

- Nie wolno ci tak nigdy myśleć, nigdy ! Lily, naprawdę pokonaj te myśli ! - w jego głosie narastała panika.

- Ciągle gdzieś na końcu języka mam skok w tą przepaść ! Nie umiem ! - płaczliwie wrzeszczałam, zła na siebie. - A może teraz tam skoczę ?

- Lily, NIE !!! Ty nadal nie rozumiesz ?! JA CIĘ KOCHAM !!!

Znieruchomiałam. Twarz Shane'a wydawała się teraz taka zrozpaczona ! Nachyliłam się, i złączyłam nasze drżące wargi w mocnym pocałunku. Zarzuciłam mu dłonie na szyję, a on objął mnie w pasie. Rozpacz, którą wyraźnie ten pocałunek smakował, była czymś, co łączyło nas w tej chwili. Oderwałam na chwilę swoje usta od jego ust, żeby powiedzieć jedynie : Ja też cię kocham..., po czym ponownie je przyłożyć. Gwiazdy na niebie wydawały się świecić jaśniej, jak gdyby próbowały oświetlić nas jak na spektaklu, grających główną rolę. Zapomniałam odpisać na esemesa. Zapomniałam wrócić na ognisko. Liczyłam się tylko ja i Shane. Po raz kolejny pocałowaliśmy się, jednak był to ostatni pocałunek na ten czas. To Shane przerwał go, uśmiechając się już pewnie.

- Lillianno Morgan. Czy zechcesz być moją dziewczyną ?

Wzięłam gwałtowny oddech, i zakryłam usta dłonią. Wzruszona lekko skinęłam głową.

- Oczywiście, Shan'ie McLearnie !

Następnie wstaliśmy, Shane objął mnie ramieniem, i wracaliśmy małymi krokami ścieżką, którą tu przybył. Uśmiechałam się szeroko na myśl, że jestem z Shane'm. Moje serce od początku czuło, że ten moment kiedyś nastąpi. Gadaliśmy zastanawiając się na głos, co odwala reszta paczki.

- Ja myślę, że grzecznie jedzą pianeczki, niczym przedszkolaki.

- No jasne... - odparł ironicznie rozbawiony Shane. Gdy doszliśmy nad ognisko, zamurowało nas. Steven właśnie skakał nad ogniskiem, a Marc, Clara, Becca i Linda bili mu brawa oraz piszczeli. Poza tym nie tylko oni tu byli. Wokół ogniska stały dziesiątki innych młodych osób ( niektóre z tąd ), wiwatujących i zachęcających Stevena do dalszych głupot. Przedarłam się przez tłum, i odepchnęłam go od ogniska.

- KONIEC WASZYCH DEBILIZMÓW !!!

Rozdział 14

Stałam w centrum spojrzeń gości. Nie zważając na gapiów, porwałam kilkulitrową butlę i wylałam jej zawartość na ogień. Chmura dymu wzniosła się nad paleniskiem.

— CZY WYŚCIE DO RESZTY ZWARIOWALI?! — wymachiwałam rękami. — MOGLIŚCIE SOBIE ZROBIĆ KRZYWDĘ!!!

Steven spojrzał na mnie zdezorientowany.

— Nie było mnie dwadzieścia minut, a wy bezmyślnie zaczęliście się WYDURNIAĆ! — Na początku mówiłam spokojnie, jednak z każdym słowem moja złość narastała. — MOGŁAM STRACIĆ KOLEJNEGO PRZYJACIELA, BEZ MOŻLIWOŚCI ODZYSKANIA GO!

I wtedy dotarło do mnie, że wszyscy zebrani robią sobie ze mnie pośmiewisko. Niektórzy chichotali i szeptali, kilka grup nawet tego nie kryło. Pewnie nie każdy Spojrzałam w kierunku, z którego dobiegał najgłośniejszy śmiech. To była Meave. Co ona tu robiła ? Shane opowiadał że ma tu domek letniskowy.

Wściekła ruszyłam w jej stronę, jednak dziewczyna dalej zanosiła się śmiechem, bez cienia skruchy. Ułożyłam dłoń w pięść i już miałam ją uderzyć, gdy Shane złapał mnie za rękę w ostatnim momencie. Zatoczyłam się do tyłu, po czym uniosłam wzrok.

Meave zrzedła mina. Stała oszołomiona moim gestem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Podeszła do mnie, następnie lekko zawachała się i nachyliła się nade mną.

— Lepiej uważaj, co robisz, dziecko.

Szybko się odwróciła, a większość osób zaczęła bić jej brawo, jednak kilka próbowało mi pomóc. Hałas był ogromny — niektórzy nawet tupali. Meave uniosła rękę do góry.

— Uwaga! Kto chce, żeby Steven dalej skakał — ręka do góry!

Każdy, oprócz mnie, Shane’a, i kilku nielicznych, ale rozsądnych osób podniósł dłoń. Zawiedziona postawą moich przyjaciół, zaczęłam oddalać się od ogniska — oczywiście razem z Shane’em.

— Martwię się o Stevena. Co jeśli coś mu się stanie? — wyznałam.

Shane potaknął.

— Podzielam twoją opinię. Nie wiem, jak inni się na to godzą. Za krótko tu są, żeby się upić, więc co im strzeliło do głowy?

Szliśmy wzdłuż brzegu jeziora, splatając nasze dłonie. Po lewej stronie jak okiem sięgnąć rozciągał się widok na ogromną taflę wody, w której odbijał się las ciągnący się z prawej strony. Lekki wiaterek przyjemnie smagał mnie po twarzy. Wilgoć unosiła się w powietrzu. Co jakiś czas cichutko nuciłam pod nosem różne spokojne piosenki, a Shane przyglądał się drzewom. Powoli oddalaliśmy się od ogniska. Aż nagle dużo osób zaczęło krzyczeć. Gwałtownie się odwróciłam, myśląc, że Steven się poparzył. Jednak zobaczyłam jak jego usta spotykają się z ustami Clary.

Westchnęłam zestresowana.

— Czyli to już nie sekret... Już myślałam że coś się dzieje... — wyszeptałam.

— Od kiedy w ogóle Stevena łączy coś z Clarą? — zapytał lekko zdziwiony Shane.

— Nie wiem, ale Clara spotkała się z nim podczas naszej chwili w gaju. Widziała nas.

Shane zakłopotał się. Spojrzał mi w oczy.

— Powtórzymy to?

Posłałam mu karcące spojrzenie.

— Jeju, Shane... bez głupich pytań!

Podeszłam do niego, a on objął mnie w talii i przyciągnął. Całowaliśmy się raz po raz. Zanurzyłam dłoń w jego kręconych włosach, a on posłał mi oczko. Przytuliliśmy się, aż nagle na niebie wybuchły fajerwerki.

Zachwyceni tą piękną chwilą, przywarliśmy do siebie mocniej. Położyliśmy się na piachu, patrząc w niebo i raz po raz łącząc nasze usta. Śmialiśmy się, słysząc pluski wskakujących imprezowiczów.

Leżałam na boku, a przed mną — Shane. Jego lekko zarumienione policzki wydawały się tak idealnie gładkie, że musnęłam je dłońmi. Chwilę później przeturlałam się na drugi bok, wyciągając szyję, by ujrzeć zgaszone ognisko i stan imprezy. Jednak zobaczyłam tłumy szalejące w wodzie. Clara wraz z nieznaną mi grupką dziewczyn zostały na brzegu. Jedna z grupki wskoczyła do wody w ciuchach, pokazując innym środkowe palce.

Zniesmaczona odwróciłam wzrok.

- Shane...! Nie patrzmy tam lepiej... - wymamrotałam. Niespokojna chwyciłam garść piasku. Ziarna szybko przesypywały się przez moje palce. Tafla jeziora połyskiwała mieniąc się różnymi odcieniami niebieskiego. Westchnęłam zmęczona, a Shane zrobił minę, jakby nie wiedział czy się uśmiechnąć.

- Śpiąca ? Może chcesz się zdrzemnąć ? - zapytał łagodnie, i z lekką ale przyjazną drwiną.

- Tylko troszeczkę. - nie musiałam się namyślić, żeby wiedzieć że on mi nie uwierzył. Przetarłam powieki. - No dobra, drzemnę się na chwilkę... - oznajmiłam, następnie zwijając się w kłębek. Poczułam, jak lekko mnie podniósł, rozłożył na ziemi kocyk, położył mnie i przykrył bluzą. Cicho mruknęłam. Wsłuchałam się w odgłosy sowy, która przysiadła na gałązce.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania