Eclipse of the Soul

Na krawędzi ciszy, gdzie oddech jest echem,

Czas rozpuszcza się w bicie serca —

"tick-tock", jak metronom wszechświata,

Gdzie Newton śni o jabłkach spadających w nieskończoność.

W labiryncie luster, odbicia się mnożą,

Eliot szepcze: "To jest sposób, w jaki świat się kończy",

Ale tu nie ma huku, tylko szmer fal radiowych,

Nadawanych z wieży kontroli, zagubionej w eterze.

Ciemna strona księżyca — nieosiągalna, jak Jungowski cień,

Gdzie Freud tańczy z Nietzsche w rytmie syntezatorów,

A Syd Barrett, zagubiony kosmonauta,

Pływa w morzu spokoju, szukając gwiazd, które zgasły.

"Breathe, breathe in the air" — ale powietrze jest rzadkie,

Jak w komorze dekompresyjnej, gdzie myśli wirują,

W spirali DNA, kodującej tajemnicę bytu,

Gdzie Schrödinger patrzy na kota, który jest i nie jest.

Dzwony biją, jak w katedrze Gaudiego,

Niedokończonej, jak ludzka dusza,

A w tle słychać szept: "Money, it’s a gas",

Ale gaz jest tylko mgłą, przesłaniającą horyzont zdarzeń.

W tej czarnej dziurze świadomości,

Gdzie światło wygina się w paradoks,

Pink Floydi, architekci dźwięku,

Budują mosty z nut, łączące brzegi niewiadomego.

I w końcu, zaćmienie — "eclipse" —

Gdy słońce, księżyc i ziemia spotykają się w jednej linii,

A my, jak Gilgamesz, stoimy na progu wieczności,

Z pytaniem: "Is there anybody out there?"

Ale odpowiedź jest ciszą,

Bo ciemna strona księżyca nie zna słów,

Tylko melodię, która trwa,

Nawet gdy płyta się kończy, a igła podnosi się z winylu.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania