EEG

EEG

― Jak on się nazywa?

― Walczak, panie profesorze ― doktor Arecki dla pewności spojrzał w dokumentację. ― Jerzy.

― No tak, tak ― profesor Lewicz, europejskiej sławy neurolog, miał już w zasadzie pełen obraz sytuacji. To był zaledwie czwarty taki przypadek w jego karierze naukowej, z tym, że trzy poprzednie znał wyłącznie z literatury medycznej. W każdym z nich pacjent twierdził, że podczas gdy śpi, w nocy, to w rzeczywistości czuwa ― żyje, pracuje, bawi się, i tak dalej. W dzień zaś, gdy wszyscy wokół widzą, że czuwa, że się obudził, chodzi, jest aktywny ruchowo, pracuje, pacjent upiera się, że właśnie śpi. A to, co inni odbierają jako normalna, życiowa aktywność, jest tylko jego sennym marzeniem. Przedziwne.

Pacjentom w zasadzie w niczym to nie przeszkadza, tyle tylko, że gdy wszystkim robiono EEG, zapisy były całkowicie zgodne z tym, co mówili. To znaczy podczas snu, gdy w rzeczywistości spali, elektroencefalograf rejestrował głównie fale gamma, czyli dowodzące tego, iż pacjent czuwa i jest aktywny. Na jawie zaś, gdy byli przytomni (choć jak twierdzili, spali), urządzenie rejestrowało fale delta ― faza NREM, i fale theta ― faza REM.

― Możemy go zbadać panie kolego? ― Lewicz zamknął dokumentację.

― Oczywiście profesorze. Pani poprosi Walczaka pani Jolu.

Jola, czterdziestoletnia, korpulentna pielęgniarka obsługująca elektroencefalograf, wyjrzała na korytarz, by po chwili wprowadzić ubranego w szpitalną pidżamę szczupłego i niskiego człowieczka około pięćdziesiątki.

― Proszę siadać panie Jurku ― doktor Arecki wskazał pacjentowi krzesło. ― To jest profesor Lewicz, słynny neurolog z Warszawy.

― Niech pan nie przesadza panie kolego ― Lewicz spojrzał wymownie na Areckiego, po czym wyciągnął rękę do pacjenta. ― Lewicz jestem.

Prezentacji stało się zadość.

― Proszę pana ― profesor rozpoczął wywiad medyczny. ― Zapoznałem się dokładnie z całą pańską fascynującą dokumentacją. Jak się pan czuje?

― Znakomicie ― stwierdził Walczak.

― Nie ma pan zawrotów głowy, ciemnych plam przed oczami?

― Nie.

― Czy pan teraz, w tej chwili, śpi?

― Tak.

― A co jest na tym obrazku? ― Lewicz znienacka wyciągnął ze sterty papierów kartkę.

― Koza.

― A na tym? ― pokazał pacjentowi drugą kartkę.

― Czarny krzyżyk.

― Dobrze, wszystko dobrze ― stwierdził Lewicz i nie wiadomo czemu, westchnął. ― Proszę się położyć, zrobimy panu kolejne EEG.

Walczak ułożył się wygodnie na drewnianej kozetce, a Jola założyła mu na krótko ostrzyżoną głowę brzydki, gumiasty czepek z mnóstwem elektrod. Rozwinęła delikatnie stertę przewodów i umiejętnie, fachowo, powtykała je do maleńkich zacisków na powierzchni czepka. Kolejno, każdy na swoje, oznaczone miejsce. Uruchomiła aparat EEG i zastopowała papierową taśmę.

― Gotowe ― zameldowała.

Profesor wstał, obejrzał wszystko dokładnie, po czym skinął Joli głową. Zapis wystartował.

― Dwa razy dwa? ― Lewicz rzucił pytanie do Walczaka.

― Cztery.

― Dziesięć plus piętnaście?

― Dwadzieścia pięć.

― Jaki dzisiaj dzień tygodnia?

― Środa.

― Kim pan jest z zawodu?

― Kierowcą w firmie przewozowej.

Chwila ciszy, po czym Lewicz nachylił się nad pacjentem i uszczypnął go mocno w odsłonięte przedramię lewej ręki.

― Auu! ― krzyknął Walczak. ― Boli.

I w tym momencie zasnął.

Zamknął oczy, ręka opadła mu swobodnie z kozetki, począł cicho chrapać. Lewicz spojrzał na Areckiego, na pielęgniarkę, i przyłożył sobie do ust wskazujący palec. Zarządził absolutną ciszę. Tak się też i stało ― w ciszy gabinetu słychać było tylko delikatny terkot mechanizmu rejestrującego elektroencefalografu i szelest wysuwającej się zeń perforowanej taśmy papierowej.

Po chwili Walczak przestał chrapać, otworzył oczy i stwierdził; ― Coś mnie obudziło. Jakiś ból w ręce.

― Spokojnie ― powiedział Lewicz. ― Już skończyliśmy.

Jola wyłączyła aparat, powyciągała przewody i zdjęła pacjentowi czepek. Walczak wstał i czekał, co będzie dalej.

― Dziękujemy już panu na dziś ― profesor uścisnął mu rękę. ― Będziemy teraz analizować zapisy. Pani Jola odprowadzi pana na salę. Do widzenia.

 

●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●

 

― Jak do pana trafił? ― Lewicz chciał znać wszystkie dodatkowe szczegóły.

― Zgłosił się sam na Izbę Przyjęć z wstępnym rozpoznaniem mikrokrwiaka w okolicy ciemieniowej. Skierowany przez lekarza domowego. Po drobnym wypadku komunikacyjnym w pracy ― opowiadał Arecki. ― W swoich snach, gdy według niego nie śpi, jest ciężko pracującym kierowcą ciężarówki. Cysterny. Rozwozi mleko po pobliskich hurtowniach. Rozpoznanie okazało się na szczęście błędne ― krwiaka nie było.

― Ma w tych swoich snach rodzinę?

― Tak. Żonę i trójkę małych dzieci. Tak jak w rzeczywistości ― po naszej, że tak powiem, stronie.

Profesor był w kropce. Zapisy EEG nie kłamały ― Walczak w dzień spał, choć przecież zachowywał się jak każdy, czuwający, aktywny człowiek. Chodził do pracy, prowadził życie rodzinne. Gdy zapadała noc, gdy zasypiał, budził się. Tak stwierdzały jego potencjały czynnościowe. Jak to możliwe?

― Zobaczmy jeszcze raz moment uszczypnięcia panie kolego ― profesor poprosił Areckiego.

Doktor Arecki rozwinął odpowiedni fragment zapisanej taśmy i rozciągnął na biurku.

― Ja nie wpadłem na pomysł takiego… wybudzenia go ― stwierdził samokrytycznie.

― Dlatego to ja jestem profesorem ― uśmiechnął się skromnie Lewicz. ― Ale popatrzmy… o, tu jest moment bezpośrednio przed uszczypnięciem. Fale theta ― faza REM. Pacjent ewidentnie śpi i ma senne marzenia. A tu, w sekundę po uszczypnięciu, jest wybudzony ― fale gamma. Jawa, czuwanie. Tak, jakby śpiącego smacznie, śniącego człowieka, obudziło nagle jakieś… faktyczne zdarzenie zakłócające, na przykład… ugryzienie… kota. By po chwili, gdy przytomnie stwierdzi, że nic się specjalnego nie dzieje, usnąć ponownie. Wchodząc zapewne w ten sam, przerwany na chwilę sen, w tę samą akcję senną. Niesłychane.

Lewicz chodził po pokoju jak lew po klatce. Arecki zwinął taśmy, uporządkował dokumentację i milcząc, wodził teraz za nim oczami jak za piłką tenisową.

― Zna pan trochę hinduizm? ― niespodziewanie spytał profesor.

― Proszę?

― No... filozofię, mistykę dalekiego wschodu? ― sprecyzował. ― Widzę, że nie. A więc funkcjonuje tam pojęcie Maji. U hindusów Maja to… złuda, oszustwo natury, zasłona rzeczywistości. Według tego pojęcia, wszystko co widzimy, czego dotykamy, co uważamy za… prawdziwy świat, jest ułudą, snem Stwórcy, przedstawieniem… naszym tylko… wyobrażeniem, maskującym skutecznie rzeczywistość… rzeczywistą.

― Jak to?

― No cóż ― taka filozofia. Równie dobra, jak inne. ― Lewicz pocierał w zamyśleniu policzek. ― Jednak, gdyby zastanowić się przez chwilę… popatrzeć na to poważniej… Nie, to… niemożliwe.

― Co?

― Jeżeli Walczak, w okresie gdy według niego śni, bezbłędnie komunikuje się z nami, ze światem… realnym, znajduje się w nim bez problemów, to… nas tak naprawdę nie ma. Nie istniejemy.

― E… ― Arecki nie wiedział co powiedzieć.

― Nie ma nas! ― Lewicz podniósł głos. ― Jesteśmy tylko przez niego… szczegółowo śnieni powtarzającym się precyzyjnie… snem. Mara, złuda.

― To… przepraszam… niemożliwe.

― I… powiem więcej! ― Lewicz, trochę na oślep, galopował swobodnie po bezkresnym oceanie możliwości. ― W żaden sposób nie będziemy mogli tego stwierdzić. A… jednak? Ha! Zróbmy to.

― Co? ― doktor Arecki całkiem już zgłupiał. Wpatrywał się w profesora okrągłymi ze zdziwienia oczami.

― Niech pan się kładzie kolego! ― zarządził profesor. ― Zdejmę pańskie EEG, póki Joli nie ma.

Arecki, rad, nie rad, rozciągnął się na kozetce, a Lewicz podłączył go jak trzeba do elektroencefalografu i uruchomił rejestrację. Padła seria standardowych pytań kontrolnych, po czym, równie już standardowo, został solidnie uszczypnięty.

― To… niemożliwe! ― wykrzyknął Lewicz. ― To niemożliwe ― powtórzył całkiem już cicho.

― Co się stało? ― Arecki pozbierał się z kozetki. Zanim spojrzał na profesora, usłyszał jak ten oddziera papierową taśmę i składa ją w rulonik. Kątem oka stwierdził, że schował papier do kieszonki fartucha. ― Co z tym zapisem?

― Nic, nic ― odrzekł Lewicz. ― Teraz ja. Proszę mnie regularnie przebadać. Łącznie z uszczypnięciem.

― Dobrze.

Tym razem to Arecki zadawał pytania, by na koniec solidnie profesora uszczypnąć.

― Auu! Musiał pan tak mocno?

― Przepraszam, ale… to, coś… to niemożliwe. ― Areckiemu trzęsły się ręce, gdy oddzierał papierową taśmę. ― To… cholera… tak nie może być…

― Spokojnie ― profesor był zimnokrwistym, opanowanym pragmatykiem, nie raz doświadczającym Nieznanego w jego wieloletnich już peregrynacjach naukowych. ― Porównajmy zapisy ― ułóżmy je na biurku.

Po chwili na wielkim biurku leżały dwie równoległe taśmy perforowane, każda z dziewiętnastoma liniami, rysowanymi przez delikatne, czułe pisaki aparatu. Wszystkie linie były płaskie ― bez jednego śladu jakiejkolwiek, elektrycznej aktywności mózgowej.

 

●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●

 

Walczak chrapał cicho i przez sen przeciągał się na szpitalnym łóżku. Znaczy pracował ciężko na utrzymanie rodziny. Pędził właśnie swoją dziewięciotonową cysterną pełną schłodzonego mleka.

I tylko Jola, gdy wróciła i stwierdziła, że aparat był używany, zastanawiała się czemu żaden z milczących teraz dziwnie, ponurych coś medyków, nie wcisnął przycisku „Print”. Bez tego przecież na taśmie nic się nie zapisze. No, ale co się będzie odzywać. Profesorskie w końcu głowy.

Koniec

1209

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania