Egzystencjalny kres

Spacerowałem wieczorem po lesie. Byłem zupełnie sam. W pewnym momencie dostrzegłem zbliżającą się w moim kierunku postać. Poczułem lekki niepokój. Zastanawiałem się, czy osoba z naprzeciwka czuje to samo. Czy również postrzega mnie jako element pewnego rozproszenia. Skręciłem w boczną ścieżkę. Minąłem zarośnięty wąwóz i rząd brzóz. Byłem coraz bliżej. W oddali dostrzegłem wielki dąb. Wszystko zgodne z dostarczonym opisem. Przetoczyłem leżący koło drzewa kamień i zacząłem kopać. Minęło paręnaście minut i łopata uderzyła w metal. Chwilę później wyjąłem skrzynię z ziemi. Dobrze wiedziałem, co znajdę w środku. Była tam broń i zapas amunicji. Leżała również koperta, a w niej zdjęcie. Przedstawiało ono umięśnionego mężczyznę ze złotym łańcuchem na szyi i z chaosem w oczach. Na odwrocie zdjęcia był adres, pod który miałem się udać.

Pojechałem pod wskazany adres. Był to stary, zapuszczony dom. Ogrodzenie było zniszczone. Zaparkowałem samochód paręnaście metrów dalej. Uważnie obserwowałem otoczenie, a następnie ostrożnie przekroczyłem próg posesji. W jednym pomieszczeniu zapaliło się światło. Stanąłem blisko okna i nasłuchiwałem. Mężczyzna chodził po pokoju i rozmawiał głośno przez telefon. Przemknąłem się pod oknem w stronę drzwi wejściowych. Nacisnąłem na klamkę. Drzwi były otwarte. Wyjąłem pistolet z kabury i zacząłem powoli skradać się po ciemnym korytarzu. Mężczyzna skończył rozmawiać. Zapanowała cisza. Czekałem na moment, w którym wyjdzie z pokoju na korytarz. Byłem gotowy do strzału. On jednak znowu zaczął robić coś w kuchni, a potem przeszedł do innego pomieszczenia. Powoli wszedłem do środka. Byłem ostrożny, ale niewystarczająco. Poślizgnąłem się na rozlanym oleju. Upadłem na marmurowy kuchenny blat i roztrzaskałem czaszkę. Głowa dosłownie mi pękła, a mózg wyleciał na zewnątrz i chlusnął o kafelki, jak mokra gąbka. Tego najbardziej się obawiałem. Pozostała mi już tylko reinkarnacja. Byłem płatnym mordercą. Kolejne wcielenie na pewno nie będzie mi łaskawe. Myliłem się jednak. Nagle moja świadomość obudziła się w rekinie polarnym. Na początku było całkiem znośnie. Przyzwyczaiłem się do zimnej wody. Mogłem beztrosko polować. Moje życie nie odbiegało aż tak bardzo od poprzedniego. Po stu latach byłem jednak okropnie znudzony, a w najgorszym przypadku czekało mnie kolejne czterysta lat życia. Po dwustu latach chciałem popełnić samobójstwo, ale nie wiedziałem jak mam się do tego zabrać. Nie chciałem też ryzykować. Jeśli teraz się zabiję to na pewno kolejne wcielenie, będzie już w ogóle okropne. Pływałem po arktycznych wodach kolejne sto lat. Moja egzystencja była totalną rozpaczą. Było mi już wszystko jedno. Nagle zorientowałem się, że mam w pysku hak i od pewnego czasu ciągnę za sobą jakąś łajbę. Wynurzyłem się na powierzchnię. W tym momencie zostałem dźgnięty harpunem w oko. Wkurzyłem się. Nie taki miał być ten dzień. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Płynąłem dalej przed siebie. Rybak musiał pomylić mnie z jakimś marlinem. Postanowiłem wynurzyć się jeszcze raz, żeby zobaczył mnie w całej okazałość i mógł odciąć linkę. On zamiast tego dźgnął mnie harpunem w drugie oko. Byłem zmęczony, ślepy i zrezygnowany. Rozpędziłem się i z całej siły uderzyłem w łódkę. Rybak wyleciał za burtę. Nie byłem głodny, ale jestem przeciwnikiem marnowania jedzenia. Już po pierwszym kęsie wiedziałem, że robię błąd. Sam alkohol i zero smaku mięsa. Ten posiłek kompletnie rozłożył mój wrażliwy rybi żołądek i po tygodniu zdechłem. Następnie obudziłem się jako mucha, ale po minucie zostałem trafiony packą. Obudziłem się jako kolejna mucha. Tym razem postanowiłem być w ciągłym ruchu. Byłem utrapieniem dla siebie i dla wszystkich dookoła. Ale nie chciałem poddawać się bez walki. Ta niezawodna technika wydłużyła moje życie do rekordowych trzydziestu dni i mogłem spokojnie umrzeć ze starości. Obudziłem się w kolejnym wcieleniu. Byłem pod wodą. Tym razem nie miałem zielonego pojęcia kim jestem i co jest grane. Wszystko zostało mi przedstawione dopiero przez innych przedstawicieli mojego gatunku. Dowiedziałem się, że jestem gąbka morska Anoxycalyx joubini i mogę żyć nawet piętnaście tysięcy lat. Miałem sporo wolnego czasu. Dobrze poznałem innych przedstawicieli mojego gatunku, ale szybko skończyły się nam tematy do rozmów. Później wielokrotnie dochodziło między nami do kłótni. Przez parę tysięcy lat atmosfera była napięta. Nasze wybawienie przyszło pod postacią statku, który pewnego dnia zatonął i na nas spadł. Wtedy właśnie obudziłem się po raz kolejny. Znowu jako człowiek. Byłem outsiderem. Trzymałem się na uboczu. Czułem, że noszę w sobie starą duszę gąbki morskiej Anoxycalyx joubini i miałem rację. W moim poprzednim wcieleniu żyłem przez trzynaście tysięcy lat. Niestety nie można powiedzieć tego samego o moim ludzkim wcieleniu. W wieku dwudziestu czterech lat wracałem nocą do domu z imprezy. Miałem słuchawki na uszach, w których rozbrzmiewał Zbigniew Wodecki i nie zauważyłem nadjeżdżającego tramwaju. Tysiąc lat i sto wcieleń później obudziłem się jako kolejny człowiek. Na początku byłem prywatnym detektywem. Ledwo wiązałem koniec z końcem. Zacząłem oszukiwać ludzi, żeby więcej zarabiać. Później musiałem uciekać przed wierzycielami. Uciekłem do buddyjskiego klasztoru, gdzie zostałem mnichem. Po trzydziestu latach medytacji osiągnąłem nirwanę i opuściłem świat sansary. Jest całkiem dobrze. Nie mogę narzekać.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania