Elaborat nadętego artysty
(notatka od autora: przepraszam za umieszczenie tłumaczeń tuż za oryginałami, ale format w opowi.pl nie pozwala na zrobienie tego tak dobrze, jak w Wordzie czy innym programie tekstowym)
Gdyby dano mi propozycję napisania wypracowania, które miałoby zaczynać się od słowa „Gdybym...”, to pewnie bym takie wypracowanie napisał. Napisałbym i skończył ku wielkiemu memu zadowoleniu. Z całą pewnością byłoby to dzieło godne napisania (certe ego me novi – dobrze znam siebie samego). Traktowałbym w nim niewątpliwie o wielu ważkich sprawach, doniosłych w swej istocie a zarazem uświetnionych umysłem moim nienagannym i światłym. De omnibus rebus et quibusdam aliis (o wszystkich rzeczach i niektórych innych). Nie omieszkałbym i ubrać je w formę całkiem przyzwoitą, grzeczną, mądrą i wielce prozatorską. Dzieło to – rzecz jasna – niedostępne osobom prostackim i gnuśnym, a nadto leniwym i zaściankowym, kierowałoby swe obszerne myśli ku rozumom otwartym, wysokoprofilowym, inteligentnym i wzniosłym, których wielkość i majestat niczym girlandy przyozdabiają szarą naszą rzeczywistość. Chwała bohaterom!
Och, jakże – ukryć tego nie mogę więc się przyznam – piękne byłoby to pismo! Manifesta non egent probatione (rzeczy oczywistych nie należy udowadniać). Wzruszam się więc na wpół skrycie i oświadczam, że niemała chwała dosięgłaby surowe ambony kościołów i mównic parlamentów, gdyby zacytowano choćby wiersz, choćby dwa słowa z tejże rozprawy. A cytowano by niezbicie. Wszak iucundus est auditu sermo sapientis! (miła do słuchania jest mowa mędrca). „Jako rzekł Lewis Gillies...”, wtrąciłby pastor. „Napisał wieszcz...”, przekonywałby senator. „W dziele Lewisa Gilliesa stoi...”, oświadczałby biskup. Wszędzie wers, krótkie zdanie, jeden rozdział – ach, czyż i w najnowszym wydaniu Biblii, na pierwszej stronie, tuż pod Tytułem nie widniałby passus jednej z lepszych moich myśli? Widniałby niezawodnie!
Głowo moja, co też ja piszę? Jakież idee, co za pomysły! Uwierzyć nie mogę. Macte animo, generose puer, sic itur ad astra! (Śmiało! Odważnie, szlachetny chłopcze, tak idzie się do gwiazd.) Czy passus ledwie? Czy ledwie wycinek? Jako żywo – nie wycinek! Nie wycinek, lecz całe dzieło! Czyż Jan, co większego napisał? Czyż Łukasz, co mędrszego przekazał? Któż śmie jeszcze wątpić – dysertacya ta stanowiłaby clou całego Pisma! Reforma religii, porządek moralny, państwo prawa, kanon piękna, relationship society – nowe, nowe, wszystko nowe! Wszystko piękniejsze, doskonalsze, głębsze, prostsze i...
O, Muzo, co Shakespeare'a wzniosłaś na wyżyny jego serca! O, Muzo, któraś Michała Anioła wprowadziła w najtajniejsze zakamarki jego duszy! Muzo, któraś pomogła Rafaelowi rozpoznać ścieżki do cię kierujące! Czemuś do nich tylko szeptała? Czemuś mówiła ledwie półsłówka, zagadki, których rozwikłać nie zdołali, czemuś tylko bawiła się nimi jak kukiełkami bez życia, a mnie wyjawiłaś najprawdziwsze skarby ukrytej mądrości i wiedzy? Dic, ubi Salomon, olim tam nobilis, vel Samson ubi est, dux invincibilis? (Powiedz, gdzie jest Salomon, niegdyś tak sławny, lub gdzie jest Samson, wódz niezwyciężony) Czemuś to mnie właśnie obrała za najmilsze twe dziecię? O, Muzo...Quid dicam?... (cóż mam powiedzieć?)
Drżę cały. Ochłonąć nie mogę. Cóż to? Czyż świta? Czy to już nocy koniec? Czy dzień nastaje? Nie sposób uwierzyć – wszak ledwie druga dochodzi. Noc w pełni. Lecz, co ja słyszę? Czy to słowik świergocze? Czy to ptaków ćwierkanie? A juści, ptaków! A zatem dnieje. Nie! Nie może być! Wszak spoglądam za okno – nieprzenikniony całun ciemności! Noc w pełni! Więc, co się dzieje?
Chwileczkę. Momencik. Compesce mentem (opanuj się). Rozumuję... Ach! Oczywista! Rzecz prosta. To w mym umyśle dnieje. Świta – niepomnę – jutrzenka mądrości, prawdy i wiedzy. Bezpardonowo. Nie pojmuję jak rozpoznać jej nie umiałem. Wszak ona mi się należy. Witaj siostro, witaj. Spóźniłaś się. Lecz cóż tam – zapomnijmy o tym. Łaskawy jestem. Powiedzmy, że cieszę się, że przybyłaś, choć nie łudźmy się – przybyć musiałaś. Że jaki ja jestem? Dobry? No cóż, zaoponować nie potrafię. No, ale dosyć tych gawęd. Nie chcę cię zamęczać. W nagrodę pozwolę ci napawać się widokiem mego majestatycznego umysłu. Wspaniały, powiadasz? A nie stać ciebie na coś więcej? Dostojny? Tylko tyle potrafisz z siebie wykrzesać? Mogłabyś wymyślić coś mniej powszedniego. Nobliwy? Naprawdę? Żarty sobie robisz?! I nic? Nic więcej? Toć ledwie wczoraj czytałem – prawdę mówię – jak jednego posła zwrotem tym mianowano! Niezdrożne ci takie porównanie? Mój umysł i ten człowiek? Non tenetur! Gdzież płomień świecy do słońca przyrównywać można! Ach, dosyć, dosyć. Nie mów już nic więcej. Lingua mali pars pessima servi (język złego sługi to jego część najgorsza). Rozdrażniły mnie twe słowa. Odpocząć muszę... Idź sobie...
Och! Poszła. Nareszcie. Jakaż przyjemna ciemność i pustota...w mojej głowie.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania