Elf i wilczyca

Dawno, dawno temu, w czasach Drugiej Ery rozgorzała wojna z okrutnymi goblinami. Elfy, mimo posiadania naturalnej przewagi nad wrogiem, nie potrafiły całkowicie go pokonać. Kolejne miasteczka i osady upadały, a końca nie było widać. Walczono zacięcie, nie odpuszczając ni kawałka ziemi i z czasem przyniosło to efekty. Goblinów ubywało, choć ani myślały odpuszczać lub wycofywać się do mrocznych puszcz i jaskiń, z których wypełzły. Ich determinacja wzbudzała podziw elfów, choć głowiono się, jak złamać tego wojowniczego ducha. Nikt nie potrafił znaleźć rozwiązania, więc walczono – równie zaciekle i wściekle, co zieloni plugawcy.

Anoryan – wojownik o szlachetnym sercu – zrozumiał tę regułę aż nazbyt dosłownie. Samotnie, ignorując rozkazy przełożonych, ruszył na dużą grupę goblinów. Potwory, pewne zwycięstwa, rzuciły się na elfa, lecz nie przewidziały, że mierzą się z przeciwnikiem mocniejszym i bardziej nieustępliwym niż jego pobratymcy. Ostrze Anoryana bez trudu przecinało wrogie ciała i w końcu gobliny, przerażone jego mocą, uciekły się do podstępu. Zapędziły wojownika, udając odwrót, w głąb lasu, do wąskiego wąwozu, gdzie po obu stronach czekali łucznicy z zatrutymi strzałami. Elf stawił opór – zabił wiele goblinów, a resztę spłoszył, lecz wrogowie osiągnęli swój cel. Wojownik padł, a z jego ust toczyła się złowroga biała piana. Dwie strzały złowieszczo sterczały z prawej nogi, a ich czerwone lotki powiewały na wietrze niczym malutkie płomyczki gasnącego życia.

I ten właśnie kolor przykuł uwagę samotnej wilczej elfki, która przemierzała las w poszukiwaniu ziół i owoców. Gdy tylko dotarła do elfa od razu poznała truciznę. „Hayis” – szepnęła do siebie, wyciągając powoli zatrute strzały z umierającego ciała. Dobrze się złożyło, że miała przy sobie bandaże – od razu opatrzyła rany, hamując krwawienie. Zauważywszy, że elf był jeszcze przytomny, sięgnęła również do przewieszonej przez bark torby i wyciągnęła z niej parę żółtych liści o ostrym, nieprzyjemnym zapachu.

— Żuj — powiedziała, wkładając je do ust wojownika.

Zrobił, jak mu powiedziała, choć był to bardziej ruch instynktowny, niż działanie umysłu – jego dusza, zraniona i niespokojna, chciała już ulecieć do krainy Duchów.

Kaylonka nastroszyła swoje wilcze uszy – dopiero po chwili pomyślała, że w pobliżu mogą być jeszcze gobliny. Los się do niej uśmiechnął – usłyszała jedynie śpiew ptaków i cichy stukot sarnich racic. Przyjrzała się elfowi. Jego twarz gasła, oczy były wpółprzymknięte, a usta, które otarła już z piany, przybierały powoli trupi kolor. „Nie zostało mu wiele czasu” – pomyślała, żałując że nie ma przy niej kogoś jeszcze. Sama nie była w stanie zanieść go do osady, a zostawienie go tu oznaczałoby śmierć.

— Możesz wstać? — zapytała, sama nie wierząc w sensowność tego pytania.

Elf jednak powoli dźwignął się z ziemi. Chwiał się, jego prawa noga widocznie zesztywniała, lecz gdy tylko wykonał pierwszy krok, była już pewna, że dadzą radę dojść do wioski.

Był od niej wyraźnie wyższy, więc wsunęła się pod jego prawe ramię, pomagając zachować mu równowagę.

— Pozwól, że będę cię prowadzić.

Wędrówka była ciężka. Parę razy niemalże upadli, zdarzały się również momenty, gdy elf prawie tracił przytomność i przygniatał swoim ciężkim ciałem drobną wilczycę. Sam jednakże myślał, o ile to, co działo się w jego umyśle można było nazwać myślą, że prowadzi go elfka – Kaylonie lub wilcze elfy, jak ich nazywano w niektórych rejonach wyspy, byli dla niego ludem tajemniczym i potencjalnie równie niebezpiecznym, co gobliny. Będąc w pełni przytomnym na pewno nie przyjąłby pomocy od kogoś z tej rasy.

Myśli te szybko opuściły jego głowę, gdy dotarli do wioski, a delikatne i ciepłe dłonie ułożyły go na wygodnym, wypychanym pierzem łóżku. Podano mu płynny, cierpki i gorzki w smaku lek, a następnie pozostawiono go samego. Wtedy to właśnie całkowicie zamknął oczy i zasnął snem głębokim i długim. Czuwano nad nim przez trzy dni i cztery noce i w końcu zbudził się czwartego dnia o poranku.

Otwarł ostrożnie oczy, zupełnie tak, jakby zbudził się w krainie Duchów. Nie były to jednak zaświaty, a skromny, przestronny namiot wykonany z rozmaitych skór i materiałów. W środku panował półmrok i ciężko mu było dostrzec cokolwiek prócz prostego, drewnianego krzesła przy jego łóżku i zwisających z sufitu błyszczących blaszek poprzetykanych przez parę sznurków, które przy każdym podmuchu wiatru delikatnie brzęczały, uderzając o siebie.

Nie chcąc tracić więcej czasu, wstał i mimochodem zaczął szukać miecza, który powinien spoczywać u jego boku. Nie znalazł go jednak i równie szybko zorientował się, że zabrano mu również skórzaną zbroję, którą zastąpiono prostą, lnianą koszulą i ciemnymi spodniami. Przeszedł parę kroków i przy froncie łóżka znalazł buty – były jednak co najmniej o rozmiar za małe, więc ich nie założył.

Wyszedł z namiotu i rozejrzał się. Naprzeciw niego był pusta, trawiasta przestrzeń na środku której rozpalono ognisko. Trochę dalej, po lewej i po prawej stronie rozpalono podobne ogniska, wokół których rozstawiono po kilka namiotów. Jego namiot, z tego, co wywnioskował, był jedynym tak osamotnionym.

Dostrzegł również, że wszędzie tam kręcą się Kaylonie – dzieci, starcy, kobiety i myśliwi, którzy wrócili z łowów lub dopiero na nie ruszają. Miał ochotę do nich pójść, lecz uznał, że to nienajlepszy pomysł. Pomogli mu, lecz nie oznaczało to, że jest mile widzianym goście. Zamiast tego podszedł do ogniska i rozgrzał dłonie.

Poranek był zimny. Był to miesiąc Ylsana, luty, więc temperatury były dość niskie. Nie wiało, lecz niebo miało szary kolor, a trawa była zmarznięta i nieprzyjemnie kłuła w stopy.

— Obudziłeś się — usłyszał znajomy głos i od razu się odwrócił, by zobaczyć jego właścicielkę. — Nasi ludzie nie śpią tak długo po zatruciu hayisem, więc zaczęłam się trochę martwić.

— Ile spałem? — zapytał, przechodząc do konkretów.

— Trzy dni. — Podeszła bliżej. — A twój ekwipunek, jeśli to cię martwi, jest bezpieczny. Zabrałam go do kowala, by odpowiednio o niego zadbał.

— Dziękuję — powiedział, będąc szczerze zaskoczony przemyślnością wilczycy.

Patrzyła na niego z wielkim zainteresowaniem. Dostrzegał to, lecz starał się nie dać po sobie poznać, że nieco go to irytuje.

— Zapewne jesteś głodny. Właśnie robię śniadanie.

— Nie trzeba — odrzekł. — Zabieram swój ekwipunek i wyruszam.

— Nie możesz — powiedziała poważniejszym tonem. — Nie jesteś w pełni sił. Powinieneś odpoczywać.

— Nie czuję się źle. — Postarał się brzmieć przekonująco, ignorując lekki ból w nodze. — Poradzę sobie. Znam ukryte ścieżki.

— Czyżby? Mimo tego dałeś się zapędzić w pułapkę.

— To było co innego.

— Nie przekonasz mnie — odparła w końcu. — Tacy jak ty, ciągle rwący się do walki, najczęściej kończą martwi. Znałam paru takich. Zostaniesz tu, nim nie wyzdrowiejesz, rozumiesz?

Miała rację. Anoryan dobrze to wiedział, lecz ani duma ani chęć walki nie pozwalały mu tego przyznać. Walczył ze sobą, starając się pokonać serce rozsądkiem, lecz nadal się wahał.

— Ile czasu potrzebuję?

— Dwa dni, może trzy — odrzekła wilczyca. — Wszystko zależy od twego nastawienia. Musisz się dobrze odżywiać, unikać wysiłku i brać lekarstwo – jeśli będziesz się tego trzymać, to odejdziesz stąd tak szybko, jak tylko będziesz mógł.

— Dziękuję — powiedział, będąc szczerze zadowolony z jej słów. „Trzy dni” – myślał – „Tyle jeszcze mogę stracić”.

— No, no, mam nadzieję, że nie będziesz się zbytnio nudzić przez te parę dni. Tymczasem lepiej zjedzmy śniadanie.

Dopiero wówczas Anoryan dostrzegł, że nad ogniem, w podwieszonym na rożnie garnku, gotuje się apetycznie pachnąca zupa. Chwilę potem wilczyca poszła do namiotu, przyniosła dwie miski i nalała do nich pysznie wyglądającego wywaru. Nie był to rosół – elf od razu by go poznał. Zupa ta, słodka i tłusta, była niemalże przezroczysta, nie licząc rosołowych ok. Pływały w niej warzywa – marchewki, fasola, por i jakieś dziwne liście, których Anoryan nie mógł rozpoznać. Z każdym łykiem (łyżek najwidoczniej Kaylonie nie używali) elf powoli przekonywał się do tego smaku i po posiłku stwierdził, że było to naprawdę dobre. Wilczyca odwdzięczyła mu się uśmiechem i zapewniła go, że przez najbliższe dni będzie jadł jeszcze więcej podobnie pysznych dań.

— I mam na imię Goria — powiedziała, gdy skończyli jeść. — Głupio by było, gdybyś nie wiedział, jak się do mnie zwracać.

— Jestem Anoryan — odpowiedział jej, starając się przybrać najbardziej przyjazny ton głosu jaki znał.

Przez następne dni, zgodnie z obietnicą wilczycy, elf zjadł wiele pysznych dań, z których praktycznie wszystkie były dla niego nowe i niezwykłe. Prócz jedzenia przyjmował jeszcze lekarstwo, spacerował, rozmawiał z myśliwymi i każdego dnia upewniał się, że jego miecz i zbroja są na miejscu. „Wódz – tłumaczył mu kowal – pozwoli oddać ci broń dopiero, gdy będziesz wyruszał w drogę”. Najprzyjemniejsze były jednak popołudnia i wieczory, gdy przychodziła Goria i opowiadała mu o leczniczych roślinach, zwyczajach wilczych elfów oraz o błogosławieństwach Wilczych Duchów i jej marzeniach o zostaniu najlepszą uzdrowicielką na wyspie.

— Z naszych chorób potrafię już wyleczyć wszystko. Lecz przypadłości elfów… Może mnie kiedyś zabierzesz do jednego z waszych miast? — mówiła mu, gdy leżał w łóżku, a na zewnątrz panował mrok.

— Może… — odpowiedział, nie mogąc jej niczego obiecać.

— Elfowie są tacy tajemniczy… — zbliżyła się, nachylając się nad jego twarzą.

— Kaylonie również…

Anoryan nie chciał tego przyznawać, lecz niechęć do wilczych elfów ustąpiła już pierwszego dnia pobytu w wiosce. Goria, ze swymi srebrnymi oczami i pięknymi czarnymi włosami, tworzą surową, acz pełną współczucia i wyrozumiałości, stawała się mu coraz bliższa, stawała się dla niego tym, czym elfka może stać się dla elfa.

— Jutro wyruszam — powiedział, przypominając sobie o swoim obowiązku. — Nie zatrzymasz mnie.

— Nie będę próbować — odrzekła, odsuwając się trochę. — Wiem, że tu wrócisz. Powiedziałeś „może”. Będę cierpliwie wyczekiwać dnia, gdy znów cię ujrzę.

Rozmawiali jeszcze długo, poruszając wiele tematów, dzieląc się swoimi marzeniami i tajemnicami. W końcu Goria zasnęła u boku Anoryana, a on czuwał, nie chcąc ani zasnąć ani stracić ją z oczu. Ciepło jej ciała, dużo gorętszego od ciał elfów, ogrzewało go w tę mroźną noc, a jej cichy, miarowy oddech przypominał mu o zmarłej żonie i matce, z którą zawsze spał, ilekroć nawiedzały go koszmary.

Wkrótce jednak tę błogą ciszę przeszył krzyk, po którym nastąpił brzęk stali.

— Atakują! — wybrzmiał potężny głos. — Do broni! Atakują!

Cała wioska momentalnie zerwała się na nogi. Anoryan i Goria również.

— Miecz. Muszę iść po miecz — mówił jakby był w transie.

— Zostań! — Goria złapała go za rękę, ale momentalnie się wyrwał. — Proszę, jeszcze nie wyzdrowiałeś. Nie możesz.

— Muszę — powiedział i wybiegł z namiotu.

Na zewnątrz rozgorzała walka. Wioskę zaatakowała cała chmara goblinów. Kaylonie dzielnie walczyli, lecz wróg miał przewagę liczebną. Kolejni wojownicy upadali, a przerażone dzieci i starcy uciekali do lasu. Kobiety, podobno sprawniejsze w walce od mężczyzn, również przeciwstawiały się nacierającej fali goblinów.

Anoryan w całym tym chaosie zdołał pochwycić swój miecz. Od razu rzucił się do walki. Ciął, pchał, rozpruwał ciała w krwawym tańcu. Siły goblinów zaczęły słabnąć. Mieszkańcy wioski rzucili się do kontrofensywy. W końcu została ledwie garstka goblinów, która szybko uciekła do lasu. Sytuacja zaczęła się uspokajać. Przeszukiwano ciała, sprawdzano, czy gdzieś się jeszcze nie ukryli wrogowie. Anoryan, nie wiedząc, czy Goria jest bezpieczna udał się do namiotu. Odnalazł ją tam całą i zdrową. Już mieli sobie paść w ramiona, lecz nagle Anoryan poczuł ogromny ból z prawej strony torsu. Jeden z goblinów, udając martwego, zbliżył się i ugodził go sztyletem. Anoryan, upadając, zdołał go jeszcze przebić mieczem. Goria od razu podbiegła i przyłożyła dłonie do rany elfa. Na próżno – i tym razem była to trucizna, lecz nieznana ani jej ani nikomu innemu w wiosce.

— Po co poszedłeś!? Po co mnie opuściłeś!? — krzyczała w rozpaczy.

— Musiałem… Musiałem… — odpowiadał półprzytomnym głosem.

— Głupiś, głupiś… — uklękła, przytuliła się do niego.

Trwali tak złączeni aż Anoryan nie wyzionął ducha. Zebrani wokół nich Kaylonie współdzielili cierpienie biednej uzdrowicielki – tak samo jak ona płakali, tak samo jak ona pogrążyli się w rozpaczy. W końcu odstąpiła od niego, a ciało elfa zebrano na skraj wioski, tam gdzie chowano zmarłych.

Zakopano go w ziemi, nie pozostawiając ni nagrobka, ni choćby śladu po grobie. Był on pierwszym elfem, jeśli wierzyć pismom, który spoczął tak samo jak wilczy elf.

Goria zaś przez trzy dni klęczała w tamtym miejscu, oddając się modlitwie i własnym myślom. Nikt nie mógł ani jej ruszyć ani choćby zamienić z nią słowa. Po tej medytacji powróciła do wioski odmieniona.

Trzy Wilcze Duchy, jeśli wierzyć legendom, obdarzyły ją mocami uzdrawiania, dzięki którym stała się najznamienitszą uzdrowicielką Drugiej Ery.

Imię Anoryana zaś przypomina się młodym żołnierzom, by przestrzec ich przed zbytnią brawurą. Innych zaś legenda o Anoryanie naucza, że dwie rasy – elfy neshtu i wilcze elfy – mogą żyć w zgodzie, a nawet łączyć się w uczuciu.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • EllVik dwa lata temu
    "pięknymi czarnymi włosami, tworzą surową, acz pełną współczucia i wyrozumiałośc" ~ twarzą

    "miarowy oddech przypominał mu o zmarłej żonie i matce, z którą zawsze spał" ~ brzmi to trochę... dziwnie i nie jestem pewna czy powinno tak brzmieć xd

    Jednak akcja za szybko leciała jak na mój gust i przez to też ekspozycja się znalazła. Ogólnie opowiadanie ciekawe, ale ubolewam jednak, że nie jest bardziej rozwinięte, bo ma potencjał i trochę szkoda.
  • zsrrknight dwa lata temu
    mógłbym bardziej rozwinąć, ale to musiałoby być parę części, a nie chciało mi się wczoraj tyle pisać xd. Dziękuję za komentarz.
  • MKP dwa lata temu
    Przypomina mi to baśń opowiadaną dzieciom i dorosłym, przez wędrownego bajarza.
  • zsrrknight dwa lata temu
    to dobrze, że przypomina, bo właśnie o taki efekt mi chodziło
  • MKP dwa lata temu
    zsrrknight
    To się udało:)
  • Triniti20 ponad rok temu
    Przyjemny tekst. Zgadzam się z MKP.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania