Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Elfia Pieśń
By zrozumieć nasz świat, należy zrozumieć wpierw, czym jest Energia. Najkrócej mówiąc, Energia to siła, która dała życie całemu istnieniu i sprawia, że wciąż istnieje. Została ona stworzona przez bogów i wciąż się odnawia, ukazując się w ich coraz nowszych wcieleniach. Dla wielu wciąż spornym tematem jest to, czy Venadath, najwyższy z bóstw, nie jest przypadkiem energią w ucieleśnionej formie. Energia posiada swoją jasną stronę, zwaną świetlistą, jak i ciemną, mroczną. Jej strony pozwoliły na utworzenie Elfów Mrocznych jak i Elfów Świetlistych, którzy następnie podzielili się na Leśnian i Mieszczan. Obie strony od zarania dziejów ze sobą rywalizują, w ten sposób tworząc naturalną harmonię. Ta natomiast, zaburzona została istnieniem Elfów Wysokiego Rodu. Sztucznych tworów, istot stworzonych przez boga Akatasha, patrona miłości, kreatywności i niewiedzy. Dopóki istoty te nie znikną z tego świata, harmonia nigdy nie zostanie przywrócona i będziemy dążyć ku zagładzie.
Elvenath z rodu Deren, „Encyklopedia Powszechna, Rozdział I, Energia”
Król Eshtel VII wyszedł ze swojego namiotu, dumnie unosząc głowę. Pomimo tego, że plan zaproponowany mu przez władczynię mrocznych nie był zgodny z kodeksem honoru Elfów Mieszczańskich, w tej chwili było to jedyne racjonalne rozwiązanie, które pozwoliłoby pozbyć się im tych Wysokich. Wysocy, jak mówiło o nich pospólstwo, stanowili coraz większe zagrożenie i gdyby nie zaangażowanie bogów w tę bitwę, nie mieliby z nimi szans. Ich strategia jak i wyposażenie bojowe były prawdziwie misterną robotą. Inteligencja, jaką Akatash sztucznie obdarzył swoją rasę, budziła zachwyt i przerażenie jednocześnie. Należy ich unicestwić, zanim rozszerzą swoje wpływy. Już w ciągu sześciuset lat swojego istnienia potrafili uczynić więcej niż ludy mrocznych czy świetlistych przez całe swoje istnienie. Harmonia była poważnie naruszona i należało ją natychmiast odbudować.
Po drugiej stronie rzeki Eshtel VII zauważył Eskabel, władczynię mrocznych. W przeciwieństwie do wielu jej pobratymców, Eskabel cieszyła się białą karnacją. Była to dosyć rzadka cecha, ponieważ skóra Mrocznych zwykle miała odcień szarości (jaśniejszy bądź ciemniejszy) i gdyby nie jej krwistoczerwone oczy, delikatnie wysunięte kły oraz hebanowe włosy, mogłaby zostać uznana za Mieszczankę.
Króla od zawsze interesował ubiór ciemnych braci. Czerpali oni przyjemność z szokowania Świetlistych swoim ubiorem. Nie obnosili się co prawda nagością, ale nakładali więcej ubrań niż to konieczne dopiero wtedy, gdy zbliżała się zima. Takim sposobem Eskabel miała na sobie strój co najmniej skandaliczny dla mieszczan, odkrywający jej nogi, brzuch oraz ramiona. Był on czarnej barwy i przyozdobiony piórami, symbolami czci władczyni wobec Morrigan.
Kobieta skinęła głową Eshtelowi i wskazała dłonią namiot, w którym odbywali ostatnią naradę. Najważniejszą spośród wszystkich, jakie ich rasy dotychczas przebyły.
Król z tyłu usłyszał jeszcze okrzyk bojowy Leśnian, wskazujący na to, że ich przedstawicielka, Amarant, również udawała się na naradę.
Władca skinął więc na swoich dwóch strażników i również udał się w stronę miejsca spotkania. Gdy już tam dotarł, kazał zaczekać swojej straży przed namiotem i wszedł do środka.
Bogowie w różny sposób, często bądź nie, wpływają na życie ludności na całym świecie, ingerują w bieg istnienia. Jednakże, w trakcie całej spisanej historii nie doszło do ani jednego wydarzenia w którym każdy bóg nie zjednoczyłby się przed wrogiem. Cóż, prawie każdy.
Eshtel w tej chwili miał przed sobą czwórkę z całej szóstki- bez Akatasha, przeciwko któremu będzie się toczyć bój, i bez Venadath, lecz ta osoba znajdowała się znacznie wyżej w hierarchii.
Król uczynił to, czego nigdy wcześniej przed nikim nie czynił. Uklęknął i oddał im hołd, pochylając się do przodu.
- Możesz wstać.- odezwało się jedno z bóstw, będące mężczyzną. Eshtel był przekonany, że rozpozna je, gdy ujrzy je na własne oczy, lecz jak widać, ich prawdziwe formy różniły się od tych przedstawianych w świątyniach. Król domyślał się jednak, że jedynym męskim bóstwem, nie licząc Akatasha, był Danel. Nie posiadał on jednaj bujnej, długiej brody, jak przekazywały legendy, za to bardzo prosto można było pomylić go ze zwyczajnym młodzieńcem w tym samym wieku co jego syn.- Jak już wspomniałem, gdyby nie prośby moich uczniów i ich modły, nigdy bym się tu nie stawił i wciąż nie podoba mi się fakt, iż odszedłem od bezstronności.
- Danel!- upomniała go jakaś kobieta, której postać jako jedynej zgadzała się z wizerunkiem przedstawianym przez lud, lecz nawet i gdyby nie była ciemnowłosą kobietą z czerwonymi oczyma, to jej śmiercionośny ton i otaczająca aura przerażenia bezwzględnie sugerowały, że jest to Morrigan. Ukochane bóstwo elfów mrocznych, gdyż poświęcała im zdecydowanie więcej uwagi niż świetlistym. Co prawda jednak, jej uwaga skupiała się głównie wokół morderców, psychicznie chorych i władców, a to ostatnie było zmorą i powodem koszmarów Eshtela. Wronie oczy bogini towarzyszyły mu od kiedy tylko zasiadł na tronie, co było jednocześnie i błogosławieństwem, i przekleństwem.- Roztrząsaliśmy już ten temat i wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że Akatash i jego twory są zbyt niebezpieczne. W tej chwili pozostało nam tylko działać. Także więc, witam was, moi drodzy podopieczni. Może nie wszystkich z nas jesteście w stanie teraz rozpoznać, także więc pozwólcie, że się przedstawimy. Me imię brzmi Morrigan i znam was tutaj bardzo dobrze, a zwłaszcza króla i moją drogą władczynię. Tobie jednakże, leśnianko, nie miałam okazji się przyjrzeć.
- Z godnie z tradycją, plemienia mojego ludu wybierają przywódcę tylko na czas wojny. Imię me brzmi Amarant.
- Wyobraź sobie, że znam waszą kulturę.- odpowiedziała opryskliwie Morrigan.- To, że twój lud przedstawił mnie jako antyboginię i ucieleśnienie zła nie znaczy, że kompletnie przestałam się wami interesować. Wręcz przeciwnie.- uśmiechnęła się przerażająco, ukazując zęby ostre niczym kły.- Jednakże, o sporach pomówimy później. Teraz powinniśmy zabrać się do pracy. Tą rudą kobietą obok mnie jest Danim, a po jej prawej stronie stoi Calandil. My trzy ruszymy na Akatasha, by jak najszybciej pozbawić go władzy, natomiast Danel zostanie by was osłaniać. Nasz główny wróg powinien się pojawić niedługo po tym, jak zaatakujecie. Elfy Wysokiego Rodu są jego oczkiem w głowie, dziećmi, których przenigdy nie opuści.
- Ja i moi łucznicy wejdziemy pierwsi, by po cichu zająć pozycje. Damy wam sygnał, kiedy będziemy gotowi. Użyjemy do tego celu wielkiego zegara w centrum. Wysłuchujcie, kiedy wybije trzynaście razy.- zaczęła Amarant.- Następnie, gdy już oddziały mieszczan i mrocznych zaatakują…
- Wciąż nie odpowiada mi fakt, iż nie zabijemy wszystkich wysokich.- przerwała jej Eskabel.- Czyż nie samo ich istnienie jest zagrożeniem dla harmonii?
- Proponujesz, by zabić niewinnych? Dzieci?- odpowiedział jej Eshtel, w ten sposób zaczynając kolejną dyskusję na ten temat.
- Jesteś zbyt słaby, królu. Twoje serce jest zbyt miękkie i zapominasz o tym, że te dzieci to potwory, które zatruwają nasz świat. Spójrz, do czego tutaj doszło! Mroczni bratają się z Jasnymi.
- Wystarczy, jeśli po prostu pozbędziemy ich władzy. Jako niewolnicy będą w stanie zachować życie, a wychować ich można tak, by…
- Śmierć jest znacznie lepszym losem niż służba w uniżeniu, Eshtelu. Sama wolałabym umrzeć z godnością.
- Cisza!- przerwała im Calandil, bogini łowów.- Wstyd powinno wam być, by ponownie wszczynać dyskusje na ten temat. Nie jesteśmy w stanie zabić wszystkich wysokich, jak bardzo byśmy nie chcieli. Łatwiej złamać ich ducha, jak to proponował Eshtel. Wróćmy teraz, proszę, do planu. Przeanalizujmy wszystko do końca i, gdy zapadnie zmrok, ruszymy na Eth’Tash oraz Akatasha.
*
W pałacu króla Lentedha trwały przygotowania do przyjęcia na cześć dwudziestych urodzin jego syna Lunweína. Oznaczało to, że Lunweín prawnie dorosłym obywatelem i w ciągu kilku następnych lat musi objąć tron. Elfy Wysokiego Rodu, w przeciwieństwie do innych elfów, posiadały system, który sprawiał, że król nie rządził sam. Co prawda, miał on wciąż największą władzę w królestwie, lecz towarzyszyła mu również rada czterdziestu mędrców, a bez nich decyzje prawie nigdy nie były podejmowane.
Król powszechnie cieszył się bardzo dużym zaufaniem i miał dobrą opinię wśród poddanych, ze względu na udział w kilku bitwach w przeszłości, zanim zaczął królować. Był bardzo dobrym strategiem, co pozwoliło mu na zwycięstwo. Prywatnie, jego życie również było udane. Posiadał żonę, Esther, którą kochał bezgranicznie. Nie miała ona dobrej opinii wśród dworu, lecz to było do przewidzenia, ze względu na jej pochodzenie. Teoretycznie, wśród Wysokich elfów nie było podziału na klasy, lecz lepiej postawione rodziny wciąż znacznie częściej izolowały się od reszty rodaków. Lentedh starał się to zmienić od wielu lat, ale jego działania przynosiły podobny skutek do próby porozumienia się z Jasnymi i Mrocznymi.
Pomimo tego, że król spędził cała swoją kadencję ocieplając wizerunek Elfów Wysokiego Rodu, reszta wciąż postrzegała je jako zagrożenie niszczące harmonię. Gdy próbował zaprosić przedstawicieli starszych ras na rozmowę o ich położeniu, ci najzwyczajniej w świecie odmawiali. Już od dziecka dzieciom w innych królestwach opowiadano bajki o „złych Wysokich”. Lentedh bał się, z czym w przyszłości będzie musiał mierzyć się jego syn, gdyż zagraniczna polityka ich kraju była w tragicznym położeniu.
Mówiąc już o dzieciach, Lendeth i jego żona mieli ich piątkę, chociaż dwójka z nich zmarła w młodym wieku. Najstarszy był oczywiście Lunweín, nieokrzesany i energiczny dwudziestolatek, który wielokrotnie dawał się ojcu we znaki. Król nie był pewien, czy poradzi sobie na tym stanowisku ze względu na jego większe zamiłowanie do wojny niż polityki, a także z powodu kobiet. Jego syn był strasznym kobieciarzem i na myśl o przyszłym małżeństwie reagował raczej niechętnie.
Następnymi jego dziećmi były Florel i Santer, bliźniaczki, które różniły się od siebie niczym woda i ogień. Delikatna i ułożona Florel doskonale radziła sobie w intrygach dworskich, natomiast Santer, podobnie jak jej starszy brat, wolała towarzystwo broni i uczyła się w szkole rycerskiej. Ta druga doskonale dogadywała się z Lunweínem, który był jej najlepszym przyjacielem i powiernikiem sekretów.
W tej chwili Lunweín przymierzał swoją szatę koronacyjną i, jak zwykle, towarzyszyła mu młodsza siostra. Gdy już jego długie, czarne włosy zostały spięte przez służbę i udekorowano je tradycyjnym diademem Akatasha, był gotowy. Miał na sobie również długą, czarną i połyskującą szatę, która bardzo dobrze komponowała się z jego złotymi oczami. Jednakże, Santer zdawała się nie podzielać opinii brata, który czuł się zaskakująco dobrze w tym stroju.
- Wyglądasz jak pałacowy pajac.- odpowiedziała na pytanie o wygląd.
- Dziękuję, kochana siostro. Twoja opinia jak zwykle potrafi podnieść na duchu.- obrócił się w stronę lustra i delikatnie wygładził materiał.- Przyzwyczajaj się, bo od dzisiaj będę tak wyglądał codziennie.
Santer westchnęła.
- Naprawdę musisz zostać tym królem? Rola rycerza odpowiada ci znacznie bardziej, wiesz o tym.
- Możliwe, ale obowiązek to obowiązek.- przyznał.- Od zawsze wiedziałem, że życie wojownika nie jest mi pisane i prędzej czy później skończę na dworze.
- Tylko to tak do ciebie nie pasuje! Nienawidzisz zajęć z dyplomacji, etykiety i retoryki… Tron powinna zająć Florel, ona byłaby urodzoną królową.
Słowa te podziałały na Lunweína jak uderzenie w policzek. Wbrew pozorom, całe życie starał się, by zasłużyć na swoją rolę, a tym czasem, jego własna siostra sugerowała mu, że się do tego nie nadawał. Postara pokazać się jej w przyszłości, że się myli i będzie dobrym królem.
Siostra musiała zauważyć smutek w jego oczach i natychmiast się sprostowała:
- Ja po prostu… Będę tęsknić za naszymi polowaniami.
- One wciąż będą. Tylko trochę rzadziej.- odpowiedział Lunweín cicho. Po tych słowach jego młodsza siostra objęła go, a on odwzajemnił uścisk. Bał się. Królestwo miało wiele problemów, lecz może przy pomocy Akatasha i rodziny uda mu się przez nie przebrnąć.
Musiało się udać.
*
Alarm rozległ się o drugiej w nocy, kiedy zabawa na cześć nowego króla dobiegała końca. Lunweín podziękował sobie, że postanowił dzisiejszej nocy nie pić, gdyż Woda Królów uniemożliwiłaby nowemu królowi zbadania problemu, co byłoby wielką wpadką już na samym początku jego panowania.
Zza uliczki wyłonił się zakrwawiony i utykający żołnierz, który krzyczał:
- Atak! Zostaliśmy zaatakowani!- po tych słowach padł na kolana ze zmęczenia i gdy złapał oddech, kontynuował- Mroczni i Jaśni… Sprzymierzyli się przeciwko nam… Pomagają im…
Nie zdążył dokończyć zdawania raportu, lecz te słowa wystarczyły, by nowy król zebrał strażników, którzy nie byli w tym momencie na warcie, nakazał im zwołanie pozostałych i próbę utrzymania jak największej ilości ludności w jednym miejscu. Jeśli wróg dostał się do miasta, w pierwszej kolejności należy zabezpieczyć ludność- tego nauczył się podczas lekcji z nauczycielami.
Odwrócił się, by poprosić kogoś ze służby, by przynieść mu jego broń, lecz przeszkodził mu w tym widok pewnej osoby.
Akatash.
natychmiast padł na kolana, lecz bóg natychmiast ruchem ręki wskazał, by się podniósł i podszedł do niego.
- Nie mamy czasu na formalności. Jesteśmy w wielkim niebezpieczeństwie i czeka ciebie, młody królu, nie lada wyzwanie.
*
Eshtel VII siedział na swoim rumaku, mając po swojej prawicy syna, Eshtela VIII, który od kilku lat, pomimo młodego wieku, był jego niezawodnym doradcą.
Początkowa przewaga spowodowana niespodziewanym atakiem i nieprzygotowaniem wroga zaczynała powoli słabnąć. Pomimo tego, że miasto-państwo Lenalel dopiero otrzymało króla, mogło poszczycić się świetną organizacją i urbanizacją. W dodatku, bogowie po naradzie gdzieś zniknęli i pomimo tego, iż obiecali mu ochronę, nie pojawili się od tego momentu.
Poza zmartwieniami wagi państwowej, sytuacja jego rodziny również miała dzisiaj swój wielki dzień. Żona jego syna, Alynne, była brzemienna i lada dzień miała rodzić, przez co następca tronu był rozkojarzony i w każdej wolnej chwili wyglądał w dół góry, w stronę doliny, gdzie czekała na niego ukochana. Eshtel VII musiał przyznać, że kobieta była uparta i podziwiał to, że pomimo swojego stanu postanowiła uczestniczyć w tak ważnym dla ludu dniu. Młodszy syn króla pozostał na zamku ze swoją matką.
Do władcy Mieszczan podeszła królowa mrocznych i wciągnęła głęboko powietrze.
- Gdzie oni się, do jasnej cholery podziewają?
- Czyżbyś traciła wiarę w twoją Morrigan, Eskabel?- rzucił drwiącą Eshtel, a w zamian władczyni sparaliżowała go wzrokiem.
- Nigdy, ashlartah.- odpowiedziała bardzo chłodnym tonem. Król na samym początku chciał zwrócić jej uwagę na słowo, którego użyła. Ashlartah jest bowiem bardzo pogardliwym określeniem, lecz Mroczni używają zakazanych słów na tyle często, by straciły one swoją moc. Gdy dla jasnych było to jedno z najbardziej podłych z możliwych określeń osoby, dla mrocznego było to jedynie upominające słowo. Dlatego Eshtel zrzucił winę na barbarzyńską kulturę mrocznych, a nie na królową, ponieważ, według kodeksu honoru, musiałby złamać przymierze i rozpocząć z nią wojnę. Tego jednak bardzo pragnął uniknąć w tej chwili. Pierwszeństwo w wrogości miały te nienaturalne potwory.
Mimo wszystko, spokój króla nie został przekazany jego synowi, którego twarz okazywała obrzydzenie dla Eskabel. Na szczęście jednak, powstrzymał się od słów w ostatnim momencie.
Kilka chwil później, oczy Eshtela rozszerzyły się, gdyż po raz pierwszy w swoim życiu ujrzał coś tak niesamowitego.
Walczących bogów.
Pierwsza w oczy rzuciła mu się Morrigan, która przypominała mroczny wicher, zjawę, przepełnioną niezwykłym okrucieństwem, od stóp do głów pokrytą krwią. Jej siła była niezwykła- jednym ruchem odrywała od pozostałych wojowników kończyny tylko i wyłącznie siłą swoich mięśni, a jej postawa sprawiała, że wrogowie trzymali się z daleka. Król musiał przyznać, że jej postawa jest na swój sposób godna podziwu.
W cieniu bogini cierpienia, ukrywała się Calandil i idąc jak burza, przebijała swoimi strzałami kolejnych przeciwników. Jej ogniście rude włosy ukryte były pod hełmem, przez co jeszcze trudniej było ją rozpoznać. Eshtel wątpił, czy przeciwnicy wiedzieli, kim naprawdę ta łuczniczka jest.
Za nimi, pod postacią ogromnego białego niedźwiedzia, walczyła Danim. Trzy boginie razem były nieobliczalną potęgą dzięki której armia wroga w ciągu kilku sekund zaczęła się niesamowicie zmniejszać.
- Mój panie!- Eshtel usłyszał za sobą głosy dwóch gońców.
- O co chodzi?- zapytał.
- Niedługo sforsujemy bramy pałacu, należy więc poczynić ostateczne przygotowania do czekającej nas bitwy.- wyjaśnił goniec.
- Na co więc czekamy?- zapytał syn Eshtela.- Ruszajmy natychmiast!
Po tych słowach młody mężczyzna zaczął natychmiast ruszać na grzbiecie swojego rumaka w stronę Lenalel, lecz, zatrzymał go głos drugiego gońca:
- Panie! Jest jeszcze jedna wiadomość!
- O co chodzi?- odpowiedział, szczerze poddenerwowany.
- Pana żona urodziła. Zdrowego chłopca.
Oblicze młodszego Eshtela rozjaśniło się, a jego oczy zaszły łzami.
- Nadajcie mu na imię Victorius Lenalel, na cześć naszego dzisiejszego zwycięstwa. Powiedzcie mojej żonie… Że jestem dumny. I niedługo wracam.
Po tych słowach odjechał, by stoczyć ostatnią walkę.
*
Wszystko szło naprawdę dobrze, dopóki nie pojawiły się te demony.
Mieli naprawdę spore szanse, by odbić miasto, lecz ci fałszywi bogowie odebrali mu i teraz jedyną nadzieją Lunweína i wszystkich wysokich była ucieczka.
Młody król opierał się o ścianę w towarzystwie swoich dwóch sióstr i rodziców, a wokół niego ukrywały się pozostałe elfy wysokiego rodu, które zdołały uciec przed ich przeciwnikami i skryć się w środku. Cała ta sytuacja go przerosła. Myślał, że wygrają z powodu posiadania jednego z bogów w swoich szeregach… Lecz jego wrogowie go zaskoczyli. Sojusz mrocznych i jasnych był zaskakujący, a czwórka tych demonów była gwoździem do trumny. Ręce Lunweína się trzęsły, a on sam był rozbity. Jego kraj, jego dziedzictwo, jego miłość wysiały na włosku.
- Pałac jest otoczony z każdej strony.- powiedział bóg.- Niemożliwym jest, by uciec.
Wtedy przed nim i jego rodziną zmaterializował się Akatash, a młody władca, w przypływie emocji, rzucił się na niego, przyszpilając do drugiej ściany. Wokoło dało się usłyszeć okrzyki zaskoczenia. Król zaatakował boga.
- Gdzie byłeś?!- zapytał Lunweín.- Gdzie byłeś, kiedy te wojsko szturmowało na nasz kraj? Kiedy planowali nas zaatakować? Kiedy ci, którzy nazywają siebie bogami, pragnęli naszej śmierci? Nazywasz nas swoimi dziećmi, my ciebie ojcem. Jednakże, czy ojciec nie powinien bronić ich najwyższym kosztem?
Akatash nabrał powietrza do płuc i zamknął oczy.
- Wiem, zawiodłem. Lecz nie wszystko jeszcze jest stracone, bo mamy szansę jeszcze wszystko zmienić. Zawsze jest nadzieja. I właśnie zamierzam to wykorzystać. Moje dzieci… Przepraszam. Jestem tutaj, by dać wam nadzieję na spokojne jutro. Jutro, w którym zwyciężymy i jutro, w którym nareszcie dostaniemy upragniony pokój. Musicie mi tylko pomóc, a tak się stanie.
Dookoła rozległy się okrzyki radości. Lunweín musiał przyznać, że zawsze go fascynowało, jaki wpływ miał ten stwórca na swoje dzieci. Sam co prawda, był trochę odmiennego zdania. Szanował Akatasha jak stwórcę, lecz nie zasługiwał on, zdaniem młodego króla, n a boskie traktowanie. Puszczając boga, szepnął:
- Nie zasługujesz na to, by nazywali ciebie ojcem.
Bóg w ramach odpowiedzi rzucił mu milczące spojrzenie.
Elfy wysokiego rodu dały radę nie wpuścić wroga do środku pałacu do zmierzchu, głównie dzięki magii Akatasha, który powstrzymywał tym pozostałych bogów przed wejściem. Potem jednakże, gdy dał znak, że dłużej nie da rady już utrzymywać bariery, wszystkie pozostałe elfy przygotowały się do walki. Lunweín ujął swój miecz, gotowy by chronić swoje siostry, gdyby groziło im wielkie niebezpieczeństwo.
I wtedy rozpoczęła się miażdżąca konfrontacja. W jednej chwili, w głównej bramie stanęli czterej bogowie, a młody król zdał sobie sprawę z tego, jak beznadziejna jest ta sytuacja. Natychmiast krzyknął do swoich sióstr i zaczęli uciekać w stronę piwnic. Może w jednym z tych ciemnych, zaniedbanych miejsc uda im się schować.
W ostatnich chwilach przed ucieczką widział tylko, jak te przerażające demony z niezwykłą prędkością dobiegają do Akatasha, powalając go na ziemię. Wiedział, że nie da się go zabić, lecz były inne sposoby, by się go pozbyć. I niewątpliwie je właśnie wykorzystają.
Gdy Lunweín przebiegał przez znane mu komnaty, w jednej z nich zobaczył małego, płaczącego chłopca ze swojej rasy. Na Akatasha, co on tu robił? Osoby niezdolne do walki powinny ukrywać się na piętrze! Malec miał może sześć lat i wyglądał na szlachcica. Król, niewiele myśląc, przerzucił go przez swoje ramię i pobiegł dalej. Przed wejściem do piwnic, znalazł się w komnatach dla służby i wtedy przeszło przez jego myśl:
- Florel, Santer, zostaniecie tu. Przebierzecie się w ubrania służby, razem z tym chłopcem. W ten sposób macie większe szanse na przeżycie.
- Nie ma mowy!- krzyknęła Santer.- A co będzie z tobą?
- Jestem królem… Muszę bronić mój lud. Nawet jeśli to oznacza, że…
- Nie mów tak!- zapłakała Florel. Zdołamy uciec. Jest tajne wyjście w Sali balowej…
- Wszystkie wyjścia są obstawione, to niemożliwe. Uciekając, tylko rzucamy się w ich ręce. To moja ostatnia prośba… Moje drogie.- przytulił je, a mały chłopiec dołączył do uścisku.- Zróbcie to. Przebierzcie się i spróbujcie zawalczyć o przetrwanie.
- Czy król umrze?- zapytał malec, a Lunweín spojrzał na niego, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
- Jak ci na imię?- zapytał.
- Kael, panie.
- Słuchaj, Kael.- zbliżył się do chłopca, ściągając ze swojej szyi medalion.- To sygnet mojego rodu. Gdy będziesz się przebierał ukryj go w wewnętrznej kieszeni koszuli. Niech przypomina ci o tym, kim jesteś. Nasze dziedzictwo nie może zostać zapomniane.
Kael ścisnął medalion i przyłożył go do serca, po czym Lunweín rzucił ostatnie, pożegnalne spojrzenie siostro i wybiegł na główny korytarz, stoczyć ostatnią bitwę. Od razu natrafił na trójkę żołnierzy, którzy gdy tylko go zobaczyli, krzyknęli „Znaleźliśmy króla!”. Zanim skończyli nadawać komunikat, jeden z nich już nie żył, bo wysoki elf przekuł go swoim mieczem. Podobnie uczynił z pozostałą dwójką, na początku unikając ich ciosów w taki sposób, że obydwaj wpadli na siebie, a następnie podrzynając gardła, jednemu i drugiemu.
Zaraz, gdy to uczynił, został otoczony przez następnych gwardzistów i ważną osobistość, którą rozpoznał z nieudanych spotkań dyplomacyjnych.
Syna króla Eshtela.
- Nareszcie natrafiliśmy na władcę tych wybryków natury!- zawołał, a rycerze wokół niego podnieśli okrzyk. Lunweín nienawidził, że pozostałe elfy miały w nim bezdusznego potwora. Zwłaszcza, że dzisiejszy dzień dał mu do zrozumienia, że to tak naprawdę jaśni i mroczni nimi są. Podniósł swój miecz i powiedział:
- Przekonaj się, jak bardzo nienaturalny jestem.
I wtedy zdarzyło się coś, czego młody król się nie spodziewał. Z pokoi dla służby wyszła Santer, ubrana w królewskie szaty i trzymając w ręku sztylet.
- Wiem, że chciałeś mnie ukryć, lecz nie pozwolę ci na to. Będę walczyć. Umrę godnie, z tobą.
- Godnie, mówisz?- zaśmiał się Eshtel VIII.- Ciekawe, jak godna będzie twoja śmierć, gdy zrobię to!
Po tych słowach, następca tronu skutecznie rozbroił dziewczynę i położył na ziemię. Lunweín chciał do niej podbiec, lecz drogę zagrodzili mu gwardziści. Natychmiast zamachnął się mieczem, a gwardziści również zaczęli unosić swoje ostrza, gdy Eshtel krzyknął:
- Nie atakujcie go! Po prostu rozbrójcie i każcie mu patrzeć na to, co zrobię z jego siostrą.
Zaczął rozdzierać suknię Santer, na co Lunweín odpowiedział następną próbą dostania się do siostry i obronienia jej, lecz tym razem gwardziści wykorzystali jego sytuację emocjonalną i rozbroili go, powalając na ziemię.
- Santer!- krzyknął desperacko.- Nie, nie, nie, nie!
Siostra młodego króla krzyczała i starała się wyrywać, gdy oprawca pozbawiał ją następnych warstw ubrań. Jej brat pragnął zamknąć oczy, lecz nie potrafił, stał jak sparaliżowany, gdy ten mężczyzna… gwałcił jego siostrę. Wrzaski Santer zdawały się przenikać go na wskroś i po pewnym czasie nie wiedział już, czy to ona krzyczy, czy on. Po dokonaniu swojego obrzydliwego czynu, Eshtel ujął nóż dziewczyny i poderżnął jej gardło, co doprowadziło Lunweína na skraj szaleństwa. Wtedy był pewny, że to on krzyczał.
Następca tronu miejskich elfów powiedział coś, lecz Lunweín był w zbyt wielkim szoku, by to zrozumieć. Jego słowa sprawiły jednak, że młody król został puszczony przez gwardzistów, co wykorzystał natychmiast, wyciągając jednemu z nich broń z pochwy i niczym wściekłe zwierzę, ruszył na mężczyzn i zabił go jednym ciosem. Nie powstrzymało go to jednak i zaraz potem zaczął zadawać kolejne, masakrując twarz przeciwnika. Po chwili, poczuł rozrywający ból w klatce piersiowej i zobaczył, że został przebity mieczem jednego z gwardzistów. Jego oczy się zamroczyły, lecz zdążył wypowiedzieć swoje ostatnie słowa, które brzmiały:
- To wy jesteście potworami.
Komentarze (1)
"Była to dosyć rzadka cecha, ponieważ skóra Mrocznych zwykle miała odcień szarości (jaśniejszy bądź ciemniejszy)" - w opowiadaniach nie używa się raczej nawiasów, a przecinków: "Była to dosyć rzadka cecha, ponieważ skóra Mrocznych zwykle miała odcień szarości, jaśniejszy bądź ciemniejszy, ..." lub "Była to dosyć rzadka cecha, ponieważ skóra Mrocznych zwykle miała odcień szarości - jaśniejszy bądź ciemniejszy - ..."
"Króla od zawsze interesował ubiór ciemnych braci. Czerpali oni przyjemność z szokowania Świetlistych swoim ubiorem" - powtorzenie słowa "ubiór", jest wiele synonimów typu odzienie, szaty itp.
"Król z tyłu usłyszał jeszcze okrzyk bojowy Leśnian, wskazujący na to, że ich przedstawicielka, Amarant, również udawała się na naradę.
Władca skinął więc na swoich dwóch strażników i również udał się w stronę miejsca spotkania." - kolejne powtórzenie, tym razem "udał się", możesz to zastąpić słowem "ruszył", o tak: "Król z tyłu usłyszał jeszcze okrzyk bojowy Leśnian, wskazujący na to, że ich przedstawicielka, Amarant, również udawała się na naradę.
Władca skinął więc na swoich dwóch strażników i również ruszył w stronę miejsca spotkania."
"Bogowie w różny sposób, często bądź nie, wpływają na życie ludności na całym świecie, ingerują w bieg istnienia." - tutaj znów tak trochę kuleje czas, lepiej brzmiałoby : "Bogowie w różny sposób, często bądź nie, wpływali na życie ludności na całym świecie, ingerując w bieg istnienia."
"Król uczynił to, czego nigdy wcześniej przed nikim nie czynił" - "uczynił" i "czynił" w jednym zdaniu nie brzmi najlepiej, zastąp jedno z nich.
"- Możesz wstać.- odezwało się jedno z bóstw..." - bez kropki.
"Nie posiadał on jednaj bujnej, długiej brody..." - literówka, "jednak".
Co oznacza "śmiercionośny ton"? Nawet gdyby coś takiego istniało i postać by go "użyła", wszyscy by już nie żyli, skoro rzekomo jest taki śmiercionośny, mam nadzieję, że wiesz co mam na myśli xd Jej ton mogł być władczy, złowróżbny itp.
W dialogach musisz robić przysłowiowe spacje pomiędzy myślnikami, bo robisz je tylko z jednej strony.
" Zgodnie z tradycją, plemienia mojego ludu wybierają przywódcę tylko na czas wojny." - pierwszy przecinek jest niepotrzebny.
"- Wyobraź sobie, że znam waszą kulturę.-..." - znów błąd interpunkcyjny, cały czas źle zapisujesz dialogi, kiedyś też miałam z tym problem, ale jest to bardzo istotne jeśli chcesz pisać. Tu podsyłam Ci stronkę, którą radzę przestudiować ;)) jakby co nie będę już tego błędu wypisywać choć widzę, że popełniasz go do samego końca rozdziału. Naprawdę - zaglądnij poniżej ;))
http://www.jezykowedylematy.pl/2011/09/jak-pisac-dialogi-praktyczne-porady/
"Oznaczało to, że Lunweín prawnie dorosłym obywatelem i..." - zabrakło tu jakiegoś słówka.
"Król powszechnie cieszył się bardzo dużym zaufaniem i miał dobrą opinię wśród poddanych...", a w chwilę potem "Nie miała ona dobrej opinii wśród dworu..." - powtorzenie, które należy jakoś zastąpić."
- Ja po prostu… Będę tęsknić za naszymi polowaniami" - po wielokropku z małej litery.
"Odwrócił się, by poprosić kogoś ze służby, by przynieść mu jego broń..." - król nie prosi, król rozkazuje, a w szczególnie służbie i nie "przynieść" a "przynieśli".
"- Gdzie oni się, do jasnej cholery podziewają?" - po "cholery" przecinek.
"Pierwszeństwo w wrogości miały te nienaturalne potwory" - "we" wrogości.
"Kilka chwil później, oczy Eshtela rozszerzyły się, gdyż po raz pierwszy w swoim życiu ujrzał coś tak niesamowitego." - usuń przecinek przed "pózniej".
"- Niedługo sforsujemy bramy pałacu, należy więc poczynić ostateczne przygotowania do czekającej nas bitwy.- wyjaśnił goniec." - sami sobie sforsują te bramy? Chyba chodziło o wroga...
"- Gdzie byłeś?!- zapytał Lunweín.- Gdzie byłeś, kiedy te wojsko szturmowało na nasz kraj?!" - królestwo (zamek) jest krajem? Bo tak wynika z tego co napisałaś.
Od tego momentu, mówię szczerze, już nie czytałam. Przede wszytkim to jest ZA DŁUGIE. Owszem, dobrze kiedy czytelnik może się nasycić tekstem, ale bez przesady. Dosłownie zalałaś mnie tekstem przez co stał się w pewnym momencie męczący. Powinnaś podzielić go na conajmniej dwie, może trzy części. Masz problemy z prowadzeniem akcji, jest ona opisana "flegmatyczne" (znaczy niedynamicznie), brak jej tej żywiołowości, szczegółów, jest ona naprawdę uboga, bo Twoje opisy głównie dotyczą relacji między bohaterami, wspomnianej polityki albo innych informacji, pamiętaj, że to wszystko trzeba odpowiednio wywarzyć. No, musisz nad tym naprawdę popracować, bo choć fabularnie dzieje się dużo, przez sposób w jaki to opisujesz robi się... nudno.
Pochwalić mogę za to całą koncepcję tych wszystkich królestw, ras, bogów, polityki i cały zarys świata jaki przedstawiłaś. Imiona też są wyszukane i nie łamią języka, co jest dobre. Nie podoba mi się tylko fakt, że mroczne elfy, zwane powszechnie drowami, wierzą u Ciebie w jakiegoś tam boga/boginię, a zawsze, ale to zawsze (jest to z góry wpisane w tą rasę) czczą Lolth, Pajęczą Królową. No, ale nich Ci będzie ;))
Mam nadzieję, że moje rady i spostrzeżenia weźmiesz do serca, bo naprawdę duuużo czasu poświęciłam na ten komentarz, a piszę na telefonie. Na razie nie oceniam, zobaczymy czy się zastosujesz i jakie będą tego efekty. Powodzenia ;))
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania