EMHA

Emha to sklep z ubraniami. Córka poprosiła bym ją tam zawiózł.

- W Emha czuję się ładna – powiedziała, chcąc się ze swojej prośby trochę wytłumaczyć,

- Jak ci o ładność chodzi, to zostańmy w domu. Spójrz w lustro i wystarczy.

- Eh, tata, miły jesteś, ale wiesz, nasze lustro nie ma tylu ładnych ciuszków.

- Aha, czyli nie o ładność, a o ciuszki chodzi. Nazywajmy sprawy po imieniu.

I tak sobie gadaliśmy trzy po trzy, gdy tam jechaliśmy i dziwiłem się, że im bliżej Emhy, tym córka była bardziej podekscytowana. Ale gdy przekroczyliśmy próg sklepu, to wszystko się wyjaśniło. Tyle tam było atrakcyjnych towarów, że aż pomyślałem "tu chcę być, chwilę tu pobędę i może też stanę się taki ładny?".

Na półkach prężyły się kolorowe ubrania, marynarki zachęcały do zdjęcia z wieszaków, przyciągały spojrzenia lśniące, letnie sukienki, a bluzki i koszule molestowały o pilne sprawdzenie jak się w nich wygląda. Miało się też wrażenie, że cały ten wystrój skończono przygotowywać przed chwilą, a przecież niemal ciągle rzeczy były mierzone i dotykane przez potencjalnych kupujących. Po każdym takim zdarzeniu jednak, momentalnie i niemal bezszelestnie, przywracano ubraniom ich prawidłową, wystawową formę, tak by znowu kusiły najlepszą wersją wyglądu i robiono to niebywale sprawnie i z wdziękiem. Wszędzie było czysto, a podłoga połyskiwała jakby była zmyta przed chwilą. „To jakiś super sklep, źródło mody i stylu” pomyślałem.

Dostrzegałem też wady. Pierwszą był brak miejsc siedzących, który odczułem, gdy córka poszła do przymierzalni - stanie przy stanikach i koronkowych majtkach nie należało do komfortowych, ale odejść od przymierzalni nie chciałem, bo cały czas miałem nadzieję, że czekanie nie będzie długie.

Gdy pojawiła się córka, to wręczyła mi kilka bluzek, po drodze do kasy dorzuciła skarpetki i jakieś mniejsze rzeczy. Zapłaciliśmy i mogliśmy wracać. Przy wyjściu ze sklepu pożegnał nas jeszcze miły pan, którego obecność, podobnie jak kilku innych, krępych panów, wśród tańczących pomiędzy ubraniami kobiet, stanowiła drugi dysonans. I nie był to koniec niepasujących spraw. Te nieustanne poprawianie wszystkiego, choć z jakiejś strony godne podziwu, stanowiło jednak trzeci, najważniejszy dysonans: wszystko w tym sklepie podporządkowano maksymalizacji zysków ze sprzedaży ubrań, a nie temu żeby ubranie trafiło do kogoś, kto tego potrzebuje. "To oczywiste" - powiecie. Może i tak, ale chciałoby się żeby było inaczej. Nie pasowało mi to pogłębione "urzedmiotowywanie" przedmiotów.

- Wiesz co? Nie obraź się, ale jeżeli chcesz tu jeździć, to rób to z koleżankami, a mnie już nie ciągaj – powiedziałem, jak już wyszliśmy z Emhy.

- Za długo byłam w przymierzalni? Przepraszam.

- Widocznie tyle potrzebowałaś. Nie o to chodzi. Nie odpowiada mi ten sterylnie plastikowy styl. Przed chwilą zaczepiłem dziewczynę, myśląc, że to ty i wtedy zauważyłem, że po sklepie krąży kilkanaście twoich bliźniaczek. Ty wiesz, kiedyś dawno temu, ci z tak zwanej „góry” uparcie dążyli do uniformizacji, to znaczy żeby każdy był taki sam. Dużo w tym kierunku robili, a i tak im się nie udawało. A tu proszę: mieszanka różnych rodzajów marketingu i jest kanon w ostrej formie, a mundur jest z długiego czarnego włosa i sztucznego paznokcia. To, co się teraz dzieje to wyższa półka przebiegłości komunistycznej.

- O czym ty tata teraz mówisz? Mody były zawsze.

- Tak. Tylko, że teraz jest jakby jeden styl.

- O jak ty się mylisz. Teraz jest swobodny wybór.

- A ja tego tak nie widzę, ale nie ma co się kłócić. I tak czeka was świetlana przyszłość cyfrowa, a w niej kwestia wymiany mózgu na bardziej niebieski, jeśli akurat taki będzie obowiązujący styl, będzie automatyczna, bo wystarczy, że ktoś kto będzie wami sterował, naciśnie odpowiedni guziczek.

- Może rzeczywiście następnym razem będę zabierać koleżanki. One przynajmniej nie mają takich czarnych myśli.

I tak sobie gadaliśmy trzy po trzy, wracając do domu, a po cichu myślałem, że dobrze by było, gdyby człowiek (w sensie ja) bardziej panował nad tym co mówi, a jakby jeszcze w pełni to rozumiał, to już w ogóle byłoby doskonale.

Kilka dni później, gdy jeszcze byłem w pracy, córka zadzwoniła do mnie z informacją, że pojedzie dziś do Emhy z Olą. „Bardzo dobry pomysł. Doradzi ci i nie będzie narzekała.” – odpowiedziałem.

- Przelejesz mi jakieś pieniądze, proszę?

- Jak znajdziesz coś ciekawego, to wtedy zadzwoń i przeleję.

- Dobrze.

Gdy wróciłem do domu, to trochę się zdziwiłem, że jeszcze nie ma córki. "O! Szykują się udane zakupy" - pomyślałem, zrobiłem kawkę i zasiadłem w fotelu.

Po chwili zadzwonił telefon.

- Tata, proszę przyjedź szybko do Emhy, bo wezwali policję - powiedziała córka łamiącym się głosem,

- Dobrze, a co się stało? - w pierwszej chwili pomyślałem, że może pobiły się z Olą,

- Jak wychodziłyśmy ze sklepu, to bramki zapiszczały, przyjedź proszę.

- Tak, dobrze, spokojnie, zaraz pojadę.

- Jesteśmy niedaleko kas Emhy.

Siedziały na plastikowych, składanych krzesełkach w rogu sklepu, który częściowo był zastawiony dużym stojakiem z ubraniami, a częściowo przez dwóch ochroniarzy, którzy zagradzali przejścia z tego kąta do pozostałej części sklepu oraz przez szybę zewnętrzną. Widok był co najmniej dziwny, bo tak jakby były uwięzione na powierzchni około 4 metrów kwadratowych. "Super przestępczynie' - pomyślałem.

- Nic ci nie jest?

- Już w porządku. Musimy tylko zaczekać na policję.

- Opowiedz co się stało.

- Jak wychodziłyśmy ze sklepu, to coś zapiszczało przy bramkach, cofnęłyśmy się więc, bo nie wiedziałyśmy dlaczego, przeszłyśmy przez bramki jeszcze raz i jeszcze raz zapiszczało, chciałyśmy sprawdzić, której z nas coś piszczy, ale wtedy pojawił się ochroniarz i powiedział żebyśmy wyjęły z torby wszystko, co w niej jest. No i była bluzka, której nie kupiłyśmy, ale nie chciałyśmy jej kupić. Ola ją mierzyła, ale odłożyła. Nie wiemy jak znalazła się w naszej torbie. Sporo rzeczy miałyśmy już w niej, bo nie był to pierwszy sklep, do którego weszłyśmy, a tutaj też coś kupiłyśmy. Nie zauważyłyśmy, że ta bluzka znajduje się w naszej torbie.

- Rozumiem. I kazali Wam tu siedzieć?

- Tak. I cały czas nas pilnują.

- Rodzice Oli też przyjadą?

- Tak, muszą.

„To dobrze” – pomyślałem. „Tata Oli załatwi sprawę. Jest policjantem. Nie będę nawet próbował rozmawiać z ochroniarzami, bo po co mam się denerwować, poza tym policja też przyjedzie szybko i będzie po sprawie. Policja na pewno uzna, że sklep powinien nas przeprosić i dostaniemy odszkodowanie. Wszystko dobrze się skończy – pomyślałem.

- Widzisz jak to jest? Nie można żartować, gdy coś piszczy – powiedziałem do córki

- Aj, nie rozśmieszaj mnie, my nie żartowałyśmy.

- A nie śmiałyście się i nie potraktowałyście tych pisków jako zabawy?

- No może trochę nas to bawiło, ale tylko na początku.

Na ojca Oli czekaliśmy około pół godziny. Najpierw przywitał się z córką, a potem poszedł do ochroniarzy. Pomyślałem „dobrze, chwila i wychodzimy” i już nawet powoli zaczynałem wstawać, ale okazało się, że chwilę to trwała jego rozmowa. „Dziwne, jeśli on niczego pozytywnego nie ustalił, to nie ma sensu, żebym ja próbował” - pomyślałem, ale poszedłem. Cóż, mogłem nie iść.

Bezskuteczność rozmów z ochroniarzami obniżyła nasze nastroje. Przyszło nam dalej czekać na policję, ale nie byliśmy już pewni pozytywnego efektu tej interwencji.

Dwie pierwsze godziny upłynęły dość szybko, bo najpierw czekaliśmy na ojca Oli, potem poszedłem po coś do picia, następnie przyjechała mama Oli - coś się działo. Trzecia godzina już taka łatwa nie była, a czwarta i piąta dłużyły się niemiłosiernie, szczególnie że sklep był już wtedy zamknięty. Zaczęliśmy obawiać się tego, że nikt już nie przyjedzie.

Podczas drugiej godziny oczekiwania wyszedłem jeszcze przedłużyć bilecik parkingowy. Najpierw okazało się, że chyba go jednak nie przedłużę, bo nie miałem 6 złotych, brakowało mi złotówki, która wydawało mi się, że może być w samochodzie. Gdy go otworzyłem, to ktoś z pobliskiego budynku wylał przez okno trochę wody. Musiała spadać z dużej wysokości, bo uderzyła w dach samochodu z takim hukiem, aż się przestraszyłem, bo nie wiedziałem co się dzieje, a niewielka część wody spadła mi na plecy. "Całe szczęście, że mam zdrowe serce" - pomyślałem. Odszedłem od budynku, żeby zobaczyć czy nie widać gdzieś tego kawalarza, ale gdyby nawet był, to nic bym z tym nie zrobił. Miałem wracać szybko do sklepu, a nie wdawać się w jakąś następną historię. Niemniej nastroju mi to zdarzenie nie poprawiło. W końcu znalazłem tę złotówkę, a potem zauważyłem, że można za parkowanie płacić kartą. No cóż. Tak się czasem zdarza. Jakieś nagromadzenie złości i podłości.

Interwencja policji trwała dość krótko, polegała na nagraniu zeznań stron, po czym nastąpiło przekazanie dzieci rodzicom, które od chwili rzekomej kradzieży były jakby w areszcie Emhy, podpisaliśmy protokoły i rozeszliśmy się do domu. Ze strony sklepu w spotkaniu uczestniczyło dwóch kierowników. Po przedstawieniu relacji przez panią kierownik nie wytrzymałem i musiałem dopytać „Czy była pani świadkiem zdarzenia od jego początku?”

- Nie - odpowiedziała

- Czy nie jest to dla Państwa istotne, że te dziewczyny same się wróciły, gdy zapiszczały bramki?

- Złodzieje często wracają się do sklepu – odpowiedział kierownik sklepu.

- A te dziewczyny to złodzieje?

- Musimy się trzymać procedur.

- Skoro pani kierownik nie była obecna przy zdarzeniu od samego początku, to proszę pokazać policji taśmy z monitoringu. Policja oceni czy rzeczywiście mieliśmy do czynienia z kradzieżą.

- Nagrania mogą być dostarczone tylko do sądu.

- Dlaczego?

- Takie przepisy.

- Rozumiem, że działaliście zgodnie z procedurami i myślicie, że będziecie chronieni przez swoją organizację, tak? Proszę się jednak zastanowić co wówczas jeśli nastąpiła pomyłka? Jak wasze zgodne z procedurami postępowanie może wpłynąć na te młode i wrażliwe osoby?

- Proszę pana bardzo dużo młodych dziewczyn kradnie ze sklepów wszystko co się da – powiedział z dość wyraźnym uśmiechem kierownik.

- Większość młodych dziewczyn jednak nigdy niczego nie ukradła. Może to jest taki przypadek? A jak pan myśli, jeśli sąd orzeknie o braku winy naszych córek, to zostawię sprawę bez dalszego ciągu?

- A co może pan zrobić? - zapytał z bardzo wyraźnym uśmiechem kierownik

- Nie zostawię. Będę ją ciągnął dotąd aż sklep wypłaci odpowiednie odszkodowanie. I co pan na to?

- Pana decyzja.

- To do widzenia w takim razie

- Do widzenia.

Najpierw byłem tak zdenerwowany całą sprawą, że stwierdziłem, że muszą zniknąć z kraju wszystkie sklepy Emhy. I to szybko. Już nawet zaplanowałem jak to przeprowadzę i nie wydawało się to trudne. „Wystarczy znaleźć odpowiedniego posła, przedstawić mu sprawę w taki sposób, żeby uznał, że może przysporzyć mu elektoratu, a potem już poleci - protesty, nagonki, ostracyzm, a jeśli to nie wystarczy, to oskarżenia o współpracę z innymi państwami.” Doszło do mnie jednak stosunkowo szybko, że żaden poseł nie będzie ryzykował w walce z tak dużą siecią sklepów, która ma wystarczającą ilość prawników dla zabezpieczenia interesów. To może prasa? Też nie. Jednego dnia coś napiszą, a drugiego przedstawią opinię całkiem przedziwną. Znajomy prawnik natomiast całkiem skutecznie wyleczył mnie z nadziei związanych z ewentualną sprawą sądową. Tak więc tak zwanej sprawiedliwości miało nie być. Emha musi zostać, chociażby jako kwintesencja plastiku, który wystaje już każdemu z butów.

Myślałem też że to duża szkoda, że córka musiała doświadczyć zderzenia z siłą systemu, ale z drugiej strony dobrze już ją przecież zna. Ze szkoły i z domu. Też jestem przedstawicielem systemu, gdy nakazuję na przykład robienie porządku dla samego porządku.

Poczułem jednak misję i stwierdziłem, że będę opowiadał o tym zdarzeniu możliwie największej liczbie osób i że oczywiście zawsze będę podkreślał, że zostało ono wykrzywione negatywnymi emocjami wynikającymi z długiego czasu oczekiwania na policję (ponad 5 godzin).

Gdy opowiedziałem tę historię bratu ciotecznemu, to okazało się jego żona miała podobne doświadczenia - po odejściu od kasy została oskarżona o kradzież kosmetyku i ochrona sklepu kazała jej czekać na policję. Też trwało to długo, przy czym finalnie zostało potwierdzone, że nie nastąpiła żadna kradzież. Nie spowodowało to jednak przeprosin nie tylko ze strony sklepu, ale też ze strony pracownika ochrony. Zanim sprawa doczekała się tego finału, to Bratowa nie była w stanie przekonać do swoich racji przedstawicieli sklepu, pomimo tego, że jest wyjątkowo elokwentną i asertywną osobą. Podobnie nieskuteczny w rozmowie okazał się być ojciec Oli - policjant, a moja próba rozmowy była tak nieudolna, że można uznać że w ogóle się nie odbyła.

Rozumiem, że są statystyki, które wskazują na stały wzrost kradzieży w sklepach w ostatnich latach i że skłaniają one do podejmowania odpowiednich działań: stawiania bramek, montowania kamer, zatrudniania wykwalifikowanych pracowników do ochrony, ale nie oznacza to chyba, że od razu powinniśmy czuć się winni i że zawsze coś kradniemy i że to dobrze, że policja nie może obejrzeć taśm z monitoringu?

A może działania sklepów w zakresie pilnowania mienia pokazują w jaki sposób działają one też w innych sferach, że wszystko jest podporządkowane jedynie absurdalnemu mechanizmowi napędzającemu majątek właścicieli i że nie dzieje się w tym sklepie nic co by chociaż pośrednio na to nie wpływało.

A czy my rzeczywiście możemy rzucać przysłowiowym kamieniem? A kto ciągle daje się namówić na kupno trzech bluzek, gdy jedna z nich jest za darmo, podczas gdy potrzebujemy tylko jednej? Po co nam te dwie? Dlaczego ciągle nam wszystkiego za mało? Żeby mętlik był w głowie, bo wtedy łatwiej żyć. Za jakiś czas sami znajdziemy się na wieszaku albo na półce jakiegoś sklepu i ktoś będzie nas dotykał, a potem ktoś inny poprawiał, a to chyba nie jest zbyt korzystna perspektywa.

O czym ty tata teraz mówisz? - znowu usłyszałem głos córki, chociaż akurat nie ma jej teraz przy mnie.

No tak. Wyjaśnię ci to na przykładzie chleba - będzie mi łatwiej. Zauważyłem ostatnio, że udjąc się do piekarni spodziewam się, że będę mógł tam kupić chleb najlepszy pod względem ekonomicznym i wiem, że wcale nie musi być on dobry dla mnie. Nie po to został wyprodukowany żebym go zjadł, ale żeby nastąpiła transakcja kupno-sprzedaży. Nie chodzi tylko o to, że dobrze by było żeby chleb kilka dni mógł "poleżeć", ale też żeby odpowiednio dobrze wyglądał, pachniał, żeby dodać do niego takie składniki, które spowodują, żeby nie musiał się długo piec. Prawdopodobnie każda z tych funkcjonalności wiąże się z dodaniem do chleba czegoś, czego w normalnym, domowym chlebie by nie było.

Tak sobie zorganizowaliśmy rzeczywistość, że gdyby piekarz zajmował się tylko produkcją chleba i jej doskonaleniem, to zbyt długo by jego piekarnia nie przetrwała. Dlatego nie robi chleba, tylko coś co się dobrze sprzeda, a co chleb dobrze przypomina. Podobnie jest z ubraniami. A o co mi chodzi z tym, że my możemy trafić na półki? A nie możemy? Jak chodzisz do pracy, to właśnie trafisz na taką półkę. A to pierwszy krok do tego, byś tylko była do siebie podobna.

Nie? Nie będzie tak źle? Będzie inaczej? Lepiej, tak? Znaczy, że musi być rewolucja.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania