Enenend.
To ziemia niczyja,
powierzchnia pokryta strzępkami liści,
które opadły z jabłoni, zaraz obok głowy węża.
Ktoś odciął je w półmrok,
poświęcił i zamienił miejscami.
Odtąd, za każdym razem kiedy będziemy chcieli
skosztować ich, najeść się do syta,
ziemia pod stopami zacznie drżeć,
a postronni zbiorą się gdzieś u wezgłowia,
tańcząc na szpilkach, na igłach.
Ilu zmieści się na uchu tychże?
Ilu wpadnie do środka,
żebyśmy mogli powrócić tu jeszcze?
Zbieramy więc resztki prawd z podłogi,
zamieniamy w pył, skoro z tego powstały.
Mamy kij, a do kija przywiązany worek
z prowiantem na drogę,
która zajmie nam trzy pokolenia,
cztery księżyce i świst.
Komentarze (48)
Nie widzę tego.
Tak czy inaczej, nic nie poradzę, że odbierasz go tak czy tak. I nic w nim nie zmienię :)
Nie jestem typem człowieka, który nie szanuje słów. Używa ich nieświadomie, byleby brzmiały ładnie i stwarzał pozór. I wyrosłem już z udowadniania czegokolwiek, komukolwiek. Więc uznajmy, że oboje mamy swoje racje i rozstańmy się w niezmiennej sympatii wobec siebie nawzajem :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania