Entropia

Budzik zadzwonił punktualnie o czwartej i niemal natychmiast zamilkł, uciszony zaskakująco żwawym, jakby wyczekiwanym ruchem palców. Zegar spojrzał cyfrowymi oczami na wstającego z łóżka mężczyznę, wracając w zakamarkach swojej zerojedynkowej pamięci do czasów, kiedy rozbrzmiewał alarmem o szóstej. Leniwe palce miękko muskały przycisk drzemki, a posłuszny zegar z większą jeszcze gorliwością czuwał nad odpoczynkiem właściciela. Te dni minęły, ale może jeszcze wrócą. Zegar miał zamiar poczekać. Czasu miał pod dostatkiem.

Mężczyzna wyskoczył z łóżka, jak ktoś beznadziejnie zakochany i szybkim krokiem przeszedł z sypialni do kuchni, gdzie wypił dużą szklankę wody z kranu i bez wahania sięgnął do szafki pod zlewem. Wydobył z niej wiadro, mop, kilka kolorowych szmatek i butelek detergentów oraz gumowe rękawiczki. Ustawił przybory na stole, po czym skierował się do szafy w korytarzu, z której wyciągnął odkurzacz. W pełni przygotowany, przez następne dwie godziny mężczyzna dokładnie sprzątał całe mieszkanie. Wytarł kurz z minimalistycznych, prostych mebli oraz nielicznych przedmiotów na nich spoczywających. Odkurzył odkurzaczem korytarz, kuchnię i niewielką łazienkę, a także salon i ciemny gabinet. Umył wszystkie podłogi i dokładnie sprawdził czystość szyb w wysokich oknach. Usatysfakcjonowany, schował utensylia na swoje miejsca. Wypił jeszcze jedną szklankę wody, wyszorował ją i udał się do łazienki, gdzie powitał go bardzo zmęczony lokator lustra. Czarne włosy mężczyzny coraz bardziej infekował chłód starości. Płytkie zmarszczki rozszerzał swoje pęknięcia coraz dalej od kącików ust. Oczy uparcie zasnuwała mgła.

Mężczyzna stwierdził, że jego skóra nie wymaga peelingu, chwycił więc elektryczną maszynkę do golenia i przystrzygł zarost. Następnie wyszorował i wynitkował zęby, uczesał grzebieniem włosy i spryskał się drogimi perfumami. Ponownie przyjrzał się mieszkańcowi lustra i bez pożegnania opuścił pokój. Po powrocie do sypialni zdjął piżamę, złożył ją i ostrożnie umieścił w pojemniku na brudne ubrania. Włożył czystą bieliznę i wysokie, czarne skarpetki. Przywdział śnieżnobiałą koszulę, zawiązał na szyi gładki, szmaragdowy krawat i ubrał czarny, wełniany garnitur z dwoma guzikami. Wsunął stopy w miękką skórę czarnych oksfordów i zawiązał sznurówki, po czym starannie posłał łóżko. W chwili, kiedy rogi kołdry były ułożone równo z krawędzią szerokiego materaca, na wyświetlaczu elektronicznego zegara pojawiła się godzina szósta trzydzieści, a z korytarza dobiegł dźwięk, przypominający mały dzwoneczek. Mężczyzna wyjął z szafki przy łóżku telefon komórkowy i portfel, schował je do kieszeni marynarki, po czym założył na lewy nadgarstek srebrny zegarek i poszedł do drzwi mieszkania. Chwycił za klamkę uważając, aby nie dotknąć dziwnego, skomplikowanego urządzenia przymocowanego do zamka i wyszedł.

O siódmej siedział już przy stole, tuż obok dużego okna w swojej ulubionej kawiarni, zaledwie dwie ulice od apartamentowca, w którym mieszkał. Kelner nie podał karty, tylko od razu postawił przed nim caffee latte.

- Piękny dziś dzień, proszę pana - zagaił, jak co dzień pracownik kawiarni.

- Piękny, to prawda. Aż nie chce się iść do pracy - skłamał. - Oglądał pan wczoraj mecz?

- Tak, fantastyczna rozgrywka! Włosi to jednak klasa sama w sobie. Robią z piłką co chcą - zachwycał się kelner, po czym szybko odwrócił głowę w stronę ledwie słyszalnego chrząknięcia. - Przepraszam najmocniej, nowi klienci czekają. Zaraz podam panu śniadanie - uśmiechnął się życzliwie i oddalił, lawirując pomiędzy ciasno ustawionymi stolikami.

Mężczyzna wziął do ręki wysoką szklankę z kawą i wyjrzał przez okno. Miasto żyło jak zwykle, pompując nieprzebrany, poranny tłum przez tętnice ulic zgodnie z miarowym rytmem sygnalizacji świetlnej. W tym ludzkim gąszczu nieomylnie rozpoznawał codziennie kilka powtarzających się elementów. Szarego minivana, wypełnionego plątaniną dzieci, którą z przedniego siedzenia starał się opanować mężczyzna w średnim wieku, o zawsze tej samej, zmęczonej twarzy. Starsze małżeństwo, które trzymając w dłoniach lniane torby na zakupy dreptało mozolnie po nierównym chodniku. Kobietę o czekoladowobrązowych włosach, której zawsze towarzyszył uśmiech, jednak codziennie był on nieco inny, podobnie jak inny był jej strój, bez możliwości powtórki. Mężczyzna zawsze wymieniał z nią przypadkowe spojrzenie, o którym zaraz niezawodnie zapominał.

Zaledwie dwa łyki później kelner wrócił, stawiając na jasnym drewnie blatu talerz z dwoma jajkami po benedyktyńsku.

- Smacznego.

- Dziękuję - odparł mężczyzna i położywszy serwetkę na kolanach zaczął jeść. W tym miejscu podawano najlepsze jajka po benedyktyńsku w całym mieście. Idealnie płynne żółtko jajka w koszulce spoczywało na przecinających się odcinkach perfekcyjnie złocistego boczku, a te zaś wygodnie usadowione na fenomenalnie chrupiącym angielskim muffinie. Wszystko to czule otulone kremowym sosem holenderskim i posypane figlarnie zielonym szczypiorkiem. Genialna kompozycja smaków i kolorów znikała, kęs za kęsem, aż w końcu na talerzu wytartym do czysta ostatnim kawałkiem muffina nie zostało po niej nic, prócz aromatycznego wspomnienia. Mężczyzna odłożył starannie sztućce, wytarł usta serwetką, którą, złożoną na pół również położył na talerzu. Dopił kawę, zostawił obok szklanki odliczoną sumę pieniędzy i o godzinie siódmej trzydzieści wyszedł z kawiarni.

Praca w wiecznie zmieniającym się świecie biznesu każdego dnia wyglądała tak samo. O ósmej rano przyjęcie informacji od sekretarki, która dzisiaj powiadomiła go o zwolnieniu lekarskim jednego z podwładnych, przez co musiał odpowiednio rozdysponować obowiązki, wydłużając tym samym czas pracy jednemu z nich. Następnie przegląd korespondencji i e-maili, które dzisiaj wymagały wyjątkowo mało uwagi. Równy stosik białych kopert na dębowym biurku miał w sobie jedynie zaproszenia na obiad, lunch, a nawet na kolację w wyjątkowo drogiej restauracji. Niestety były to wyłącznie oferty konkurencyjnych firm, które chciały zatrudnić mężczyznę, wszystkie więc wylądowały w koszu. Nikomu nie udało się zaproponować na tyle dużej sumy, by jakakolwiek myśl o zmianie pojawiła się w jego głowie. Patrząc na ułożone według wielkości wieczne pióra zaczął zastanawiać się czy taka suma w ogóle istniała. Na ile mógłby wycenić spokój i porządek swojego życia? Jaka była cena organizacji i rygoru, dzięki którym osiągnął swój sukces? Kiedyś znał tę cenę. Było to pięćdziesiąt złotych. Za jeden niebieski banknot kupił powód, dzięki któremu zyskał swoją pozycję w firmie i stał się rozpoznawany przez wszystkie osoby w branży. Pięćdziesiąt złotych… Czy zapłaciłby tyle jeszcze raz?

Równo z wybiciem jedenastej mężczyzna wstał z fotela i udał się do szklanych drzwi gabinetu. Zjechał windą na parter i poszedł do firmowej stołówki na lunch. Przy posiłku mimowolnie usłyszał podniecone rozmowy na temat nowej sztuki, którą od minionego weekendu wystawiano w niewielkim teatrze na obrzeżach centrum miasta. Był to postmodernistyczny dramat, traktujący z wielką pasją o tyranii kapitalizmu i niewoli współczesnego człowieka wobec gigantycznych korporacji. Mężczyzna wyjął z kieszeni marynarki niewielki, grawerowany notes i otworzył w miejscu zaznaczonym czerwoną wstążką. Pod nagłówkiem “Niedziela” zapisane były “nowy film w kinie”, “nowa księgarnia w galerii”, “urodziny taty” przekreślone kilkoma kreskami i “nowy sklep z antykami”, również przekreślony. Na samym dole mężczyzna napisał “nowa komunistyczna propaganda” i zamknął notes.

Reszta dnia pracy sprowadzała się do planowania dalszych strategii inwestycyjnych, opracowywanych na podstawie analiz wykresów giełdowych, prognoz ekonomicznych, ale także śledzenia sytuacji geopolitycznej istotnych krajów i telefonów do znajomych ekspertów. Biznes wymaga pewnego pierwiastka złośliwości, który mężczyzna lubił pobudzać szklaneczką whisky. Sączył właśnie łagodny trunek z Irlandii, rozparty w ergonomicznym fotelu i błądził zamyślonym wzrokiem po gabinecie. Pomieszczenie, choć metrażem mógłby świadczyć o pozycji prezesa, nie miało w sobie zbyt wielu sprzętów i mebli. Duże biurko, przy nim jeden duży fotel i dwa mniejsze, podobne naprzeciwko, aczkolwiek idealnie niekomfortowe. Na blacie siedem wiecznych piór, laptop, czyste kartki papieru ułożone w zasięgu ręki. Żadnych obrazów na ścianach, żadnej biblioteczki z książkami, absolutnie niczego w zasięgu wzroku, co mogłoby rozproszyć twórczy strumień podstępnych idei. Z wyjątkiem stojącego po lewej stronie od biurka zegara. Antyczny kolos mozolnie przesuwał swoje mosiężne wskazówki po wyblakłej tarczy, co godzinę wydając z siebie dźwięk najbardziej zbliżony do jęku, prawdopodobnie spowodowanego przez bolesny ruch wahadła w brzuchu starego zegara. To na nim mężczyzna zatrzymał swój wzrok. Był to piękny mebel, kupiony w nagrodę za awans, z czasów, kiedy jeszcze chodził do sklepów z antykami. Podszedł do tykającego sennie staruszka i upił łyk alkoholu, wsłuchany w monotonne odgłosy skomplikowanych mechanizmów. Dotknął drewna, które czule ugięło się pod jego palcami. Może pora na jakiś nowy staroć? Na tej kwitnącej intrygami pustyni przydałby się jakiś… Regał? Biblioteczka? Miał bardzo dużo książek. Może warto wyeksponować kilka ulubionych tytułów na półce jakiegoś pięknego, sędziwego mebla? Nie. Zdecydowanie nie. Więcej przedmiotów to zaproszenie dla chaosu. Mężczyzna opróżnił szklankę, umył ją i schował w podręcznym barku po lewej stronie biurka. W momencie, kiedy zamykał drzwiczki zegar ochrypłym głosem obwieścił koniec pracy.

Tuż po szesnastej mężczyzna był już w drodze na siłownię. Ćwiczył codziennie, z wyjątkiem weekendów. Kładł duży nacisk na trening siłowy, ponieważ chciał być przygotowany na możliwość wspinaczki po gzymsach i rynnach, w razie gdyby w jego mieszkaniu wybuchł pożar i byłby zmuszony uciekać oknem. Poza tym, atletyczna sylwetka dopełniała jego obraz zdecydowanego i silnego człowieka sukcesu, na którym polegał w trakcie spotkań biznesowych. Trening trwał od szesnastej trzydzieści do siedemnastej trzydzieści i kończył się prysznicem, a następnie podróżą do pobliskiej pralni, gdzie zostawiał ubrania sportowe, które miał odebrać następnego dnia przed kolejną wizytą na siłowni. Dokładnie o osiemnastej mężczyzna zamawiał taksówkę, która miała zabrać go do wybranej na dzisiejszy wieczór restauracji.

Światło w korytarzu zostało zapalone o dwudziestej pierwszej. Mężczyzna wszedł do mieszkania i zamknął za sobą drzwi, słysząc znajomy zgrzyt klucza w zamku, a następnie agresywny szczęk zamontowanego na nim mechanizmu. Po przejściu do sypialni umieścił garnitur na wieszaku i powiesił go w dużej szafie, na podświetlanym drążku. Koszulę, skarpetki i bieliznę wrzucił do pralki, ustawiając program na trzydzieści minut. Po prysznicu i wieczornej toalecie, włożył dwuczęściową, aksamitną piżamę i wyjął pranie, które niezwłocznie wyprasował żelazkiem, poskładał i umieścił w odpowiednich szufladach. O dwudziestej drugiej usiadł na podłodze w korytarzu, wpatrzony w srebrną, metalową konstrukcję pod klamką drzwi wejściowych. Był to cylindryczny przedmiot, wyglądający na zespawany z przypadkowych części metalu. Tu i ówdzie spod blaszanej obudowy wystawały wiązki miedzianego drutu. U dołu pozostawiono niewielki otwór, przez który widoczne były liczne zębatki. Na szczycie urządzenia zamontowany był srebrny dzwoneczek, a tuż pod nim, po lewej stronie za szklaną szybką widniała miarka z podziałką, opisana u góry “ENTROPIA”. Czerwona wskazówka była w połowie miarki. Mężczyzna podszedł do drzwi, włożył klucz do zamka i spróbował przekręcić, tak jak próbował to robić tysiące razy wcześniej. Klucz ani drgnął. O dwudziestej drugiej trzydzieści mężczyzna położył się do łóżka i zasnął. Śnił mu się bałagan.

Siedział w kawiarni oczekując na śniadanie i jak zwykle wyglądał przez okno. Starał się przypomnieć sobie sen, który śnił mu się w nocy. Nigdy nie pamiętał swoich snów i w pewnym momencie życia uznał, że po prostu nic mu się nie śni, jednak tego ranka obudził się z dziwnie dobrym samopoczuciem. Nie żeby normalnie budził się w złym nastroju, ale dzisiaj czuł się wyjątkowo dobrze. Odprowadził staruszków wzrokiem na zakupy i zastanawiał się, jaki strój będzie miała dziś na sobie kobieta o brązowych włosach, kiedy na stoliku pojawił się talerz.

- Smacznego - powiedział wesoło kelner. - Chyba się pan dzisiaj nie wyspał - dodał ze śmiechem, widząc konsternację na twarzy klienta. - Nie będę w takim razie przeszkadzał, nasza kawa na pewno pomoże. Smacznego!

Mężczyzna patrzył przez chwilę na powiększającą się plamę sosu holenderskiego, zanim przystąpił do jedzenia. Co mogło się stać z kobietą? Może zachorowała? Zmieniła miejsce pracy? Albo znalazła jakąś nową, szybszą drogę? Może pojechała na wakacje albo do krewnych? Powodów mogły być tysiące, jednak żaden nie rekompensował mężczyźnie jej braku. Kroił właśnie drugiego muffina, kiedy usłyszał za sobą ciepły, kobiecy głos.

- Czy mogę się dosiąść? - Odwrócił się gwałtownie. To była ona. Uśmiechała się jeszcze innym uśmiechem i miała delikatnie zaróżowione policzki. Wkrótce róż zamienił się w żywą czerwień, kontrastującą z zielenią oczu, które uciekły w stronę jej butów. - Przepraszam. Codziennie rano się widujemy i pomyślałam, że może spróbuję pana poznać. To było głupie z mojej strony, przepraszam - powiedziała szybko i zaczęła się odwracać. Najdelikatniej jak umiał złapał ją za rękę i natychmiast puścił, jakby w obawie, że to właśnie ten zapomniany sen minionej nocy.

- To ja przepraszam, jestem dzisiaj trochę niewyspany - bąknął. - Oczywiście będzie mi bardzo miło, jeżeli zjemy razem śniadanie. Polecam jajka po benedyktyńsku - dodał z uśmiechem. Była siódma trzydzieści pięć.

Światło w korytarzu zostało zapalone o dwudziestej trzeciej dwanaście. Mężczyzna wszedł do mieszkania i zamknął za sobą drzwi, słysząc agresywny szczęk mechanizmu zamontowanego na zamku. Zerwał z siebie marynarkę i cisnął nią w kierunku przeklętego dźwięku. W salonie otworzył barek, wybrał butelkę na chybił-trafił i zaczął pić prosto z niej. Przeszedł do łazienki i obmył twarz wodą. Był wykończony. W jego rozciągniętej twarzy wyraźne był jedynie worki pod oczami. Musiał coś z tym zrobić. Wieczory z nią były długie, ale zawsze i tak za krótkie. Późne powroty, krótki sen i obowiązek porannego sprzątania były akceptowalne przez jakiś czas, rekompensowane większą ilością kawy i jakąś tajemniczą energią, która się w nim pojawiła. Jednak po kilku tygodniach zmęczenie zaczęło się objawiać w spóźnieniach do pracy, spadku formy na siłowni, a w końcu na pogorszeniu samopoczucia i wyraźnie malującym się na twarzy wyczerpaniu. Co jednak mógł zrobić? Nie mógł jej opuścić. Nie potrafił sobie wyobrazić jak mógłby się czuć, gdyby tak właśnie się stało. Gdyby jej nie widywał. To tak, jakby miał stracić połowę ciała. Było to po prostu niemożliwe.

Wziął butelkę z umywalki, pociągnął z niej solidny łyk i wrócił na korytarz. Urządzenia też nie mógł się pozbyć. Próbował wielokrotnie. Po prostu raz zamontowane, nie dało się usunąć z zamka drzwi. Oczywiście sprzedawca nie raczył mu o tym powiedzieć w dniu zakupu, kiedy zachwalał niezawodny produkt do walki z patologicznym bałaganiarstwem. Mężczyzna chciał tylko jakoś ułożyć swoje życie, kiedy został sam. Nie jest to proste, będąc jedynakiem. Próbował różnych technik, nic jednak nie pomagało. Zaryzykował więc z tym dziwacznym ustrojstwem ze sklepu z antykami. Zamontował je. Osiągnął wszystko to, co chciał. Skutek uboczny w postaci bycia więźniem nigdy mu nie przeszkadzał.

Do czasu, kiedy weszła do kawiarni. Mógł się wyprowadzić. Zamieszkać z nią albo kupić nowe mieszkanie, większe, wystarczające dla nich oboje. Może jeszcze troszkę większe. Mógłby nawet wybudować dom, w razie gdyby chcieli mieć… Popatrzył na wskazówkę. Była wysoko, tuż pod samym napisem “ENTROPIA”. Strach wpełzł mu do żołądka, wypełnił go i zacisnął na sobie samym, mrożąc trzewia paraliżującym lodem. Mężczyzna próbował rozgrzać się alkoholem, jednak szybko zrezygnował. Odstawił butelkę do barku, podwinął rękawy koszuli i bardzo powoli zabrał się do sprzątania.

Nie słyszał, jak weszła. Nie wiedział, że mechanizm nie uniemożliwia otworzenia drzwi od zewnątrz. Nie poczuł ruchu materaca, kiedy usiadła obok ani dotyku jej dłoni na swoim policzku. To jej wzrok, ten szmaragdowy, przenikliwy wzrok rozbudził go w jednej chwili. Była tuż obok, ubrana jak zwykle inaczej niż kiedykolwiek przedtem. Nie uśmiechała się. Na jej twarzy wymalowane było pytanie. Spojrzał na ekran elektronicznego zegarka przy łóżku. Dochodziła dziesiąta rano. Nie bronił się. Nie próbował usprawiedliwiać swojego wyjścia poprzedniego wieczora. Nie szukał wymówek ani nie wymyślał kłamstw. Opowiedział jej wszystko bardzo dokładnie, nie pomijając najdrobniejszej drobinki kurzu, która mogłaby zasłonić prawdę.

- Wszyscy jesteśmy niewolnikami entropii naszych dusz - podsumował cicho.

Kiedy skończył, na jej twarzy pojawił się uśmiech. Ten akurat już znał.

- To bardzo miłe, że opowiedziałeś mi to wszystko - zaczęła cicho - ale ja chciałam zapytać co byś zjadł na śniadanie. Nie było cię w kawiarni - wytłumaczyła się, gładząc go po włosach.

- Zjadłbym jajka po benedyktyńsku - powiedział mechanicznie.

- Tak myślałam - zaśmiała się, prowadząc go do kuchni.

Kupiła wszystkie potrzebne składniki przed przyjściem. Gotowali trzy razy od początku, zanim udało im się w końcu złożyć coś, co można było pobłażliwie nazwać śniadaniem. Kuchnia udekorowana była surowymi jajkami i ich skorupkami, kroplami tłuszczu, kawałkami topiącego się powoli masła i resztkami szczypiorku. Garnki, noże i deski do krojenia leżały w nieładzie. Efektem tego kulinarnego pobojowiska były dwa talerze z jajkami po benedyktyńsku. Wziął pierwszy kęs do ust. Angielski muffin był rozmoczony i w ogóle nie chrupał, boczek był przypalony i chrzęścił w zębach, białko jaja było nieładnie postrzępione, a żółtko ścięte. Sos holenderski rozwarstwił się i były w nim grudki. Mężczyzna nie jadł w swoim życiu niczego lepszego. W jej oczach widział, że ona też. Chwycił ją za rękę. Palce ich dłoni splotły się, następnie ich nadgarstki, przedramiona, barki i torsy. W końcu złączyli się ze sobą cali, rozlewając się na podłodze rzeką wszystkich przyszłych chwil, w których czas był ich wiernym sprzymierzeńcem. Przeniknęli się wzajemnie tak dokładnie, że nie usłyszeli brzdęknięcia srebrnego dzwoneczka w korytarzu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Trzy Cztery 01.12.2021
    Fajnie pokazany idealny porządek i jego rozpad. Najpierw drobne sygnały zakłóceń, a w końcu - lawina... w miłosnym uścisku. Bardzo udane zakończenie. Czy właśnie na urządzenie "pod klamką" bohater wydał pięćdziesiąt złotych? Nie jest to zbyt wyraźnie powiedziane. Ale może to i dobrze. Ja się tak domyślam.
  • Garść 01.12.2021
    Niesamowicie dobry, "groźny" dydaktyzm XD
    Równie interesujące tło filozoficzne na podbudowie fizyki.
    Pierwszy raz mam przyjemność zetknąć się z Twoją prozą. Bardzo dopieszczoną w detalach i stylistyce. Nie żałuję.
    Coś tak starannie wysmakowanego szybko nie ulegnie entropii.
    Bardzo pozytywne przesłanie. Bo czy szczęście może zaistnieć w idealnie poukładanej czasoprzestrzeni? Nie.
    No ale coś za coś :D
    Ponieważ entropia jest nieubłagana, jaki sens z nią walczyć?
    Chaos ma potencjał, idealność zawsze jest skończona.
    Pozdrawiam serdecznie w nieco chaotycznym komentarzu.
    5!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania